mamy Wrzesień i kolejna rocznice Dezerterów
Marta Tychmanowicz
akt. 19.09.2012, 12:48
Haniebna ucieczka dowódcy z walczącej Polski
17 września 1939 roku tuż przed północą, na wieść o wkroczeniu bolszewików, opuszczają Polskę przez granicę z Rumunią: prezydent Mościcki, premier Składkowski oraz naczelny wódz Edward Rydz-Śmigły. Marszałkowi zastępuje drogę płk Bociański, który, chcąc bronić honoru polskiego żołnierza, strzela sobie w serce na oczach zwierzchników.
Czytaj także wcześniejsze felietony Marty Tychmanowicz
Tego samego dnia, wczesnym rankiem do Rydza-Śmigłego zaczęły spływać meldunki ze wschodniej granicy II Rzeczpospolitej. Jeden z jego oficerów – płk Zygmunt Wenda – wspominał: „O godz. 5.00 rano telefonował gen. Stachiewicz o ruszeniu bolszewików. Komunikat rosyjskiego radia brzmiał, że dla ochrony interesów własnych oraz interesów ludności ruskiej i ukraińskiej wojska sowieckie przekroczą granicę polską. Nóż w plecy!”. Tę inwazję na Polskę Stalin obiecał Hitlerowi w zawartym 23 sierpnia 1939 roku słynnym pakcie Ribbentrop-Mołotow, który słusznie nazywany jest „czwartym rozbiorem Polski”.
Na wieść o wkroczeniu bolszewików Polskę opuszczają – by zapewnić ciągłość sprawowania władzy – najwyżsi rangą przedstawiciele administracji państwowej. Pomimo zapisów konwencji haskiej i sojuszniczego układu z Rumunią – gwarantującym polskim politykom możliwość swobodnej podróży do Francji – prezydent, premier oraz Naczelny Wódz zostają internowani przez władze rumuńskie (pod naciskiem Niemiec oraz ZSRR).
17 września 1939 roku w niedzielę, blisko północy polsko-rumuńską granicę w Kutach przekracza naczelny wódz Edward Rydz-Śmigły. Do mostu nad rzeką Czeremosz zbliża się kolumna samochodów – kilka limuzyn oraz dwie ciężarówki.
Tamte chwile dokładnie zapamiętał pułkownik Stefan Soboniewski który wówczas miał swój posterunek na moście:
„Jakiś czas później (po wyjeździe prezydenta i premiera do Rumunii – przyp. MT)
zameldowano mi, że zbliża się kolumna samochodów Naczelnego Wodza.
- Czy pan oszalał - krzyknąłem na jakiegoś komisarza policji, który mnie o tym powiadomił.
Każę oddać pana pod sąd wojenny za sianie paniki.
To się nie może zdarzyć. Hetman nigdy nie opuszcza swoich wojsk! Lecz to był rzeczywiście Śmigły”.
Po wjeździe kolumny samochodów na most drogę zastąpił im 47-letni pułkownik Ludwik Bociański, który chcąc bronić honoru polskiego żołnierza, miał zamiar uniemożliwić marszałkowi ucieczkę z pola walki. Obaj panowie znali się zresztą dobrze – Bociański był zasłużonym uczestnikiem powstania wielkopolskiego, brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a we wrześniu 1939 roku został awansowany na generalnego kwatermistrza rządu RP. Wywiązała się krótka i nerwowa dyskusja pomiędzy Bociańskim a Rydzem-Śmigłym. Zirytowany marszałek odsunął ręką swego podwładnego, jakby torując sobie drogę.
Bociański w akcie desperacji, wyjąwszy pistolet, próbował popełnić samobójstwo, strzelając sobie w serce. Zdezorientowani oficerowie z obstawy Rydza-Śmigłego szybko doszli do siebie i ciało Bociańskiego wrzucili do jednego z samochodów. Marszałek dał znak do odjazdu w kierunku Rumunii. Jak się później okazało płk Bociański przeżył, kula szczęśliwie nie drasnęła nawet serca, choć leczył się kilka miesięcy w szpitalach. O wydarzeniach z mostu w Kutach opowiedział tylko najbliższej rodzinie.
Historycy i publicyści decyzję „ucieczki” Śmigłego zazwyczaj oceniają negatywnie. Dla Władysława Pobóg-Malinowskiego niestosowna była sama obecność marszałka przy granicy polsko-rumuńskiej, zamiast w centrum dowodzenia obroną kraju. Potęgowało to rozgoryczenie oraz demoralizowało polskich żołnierzy i oficerów: „Dla marszałka Rydza nie miano nic prócz głębokiego oburzenia, surowego potępienia i pogardy”. Nastroje wśród polskich żołnierzy zauważyli nawet niemieccy obserwatorzy, w jednej z depesz donoszono:
„Ucieczka Rydza-Śmigłego z kraju wywołała u polskich oficerów głębokie rozgoryczenie (...) Niektórzy z nich zamierzają rozstrzelać marszałka.
Szczególne rozgoryczenie panuje w jednostkach polskich z powodu postawy części oficerów, którzy – gdy tylko sytuacja uległa pogorszeniu – rekwirowali wozy, samochody prywatne, by ratować się ucieczką przez granice rumuńską (...) we Lwowie wydano rozkaz, że do uciekającego żołnierza może rozstrzelać każdy żołnierz”. Nawet gdy Śmigłego już internowano na terenie Rumunii, po kilku tygodniach musiano przenieść go w inne miejsce, ponieważ
marszałek czuł się zagrożony ze strony innych internowanych polskich żołnierzy.
=========================
13 września przywitaliśmy w Zaleszczykach ks. prymasa A. Hlonda,
któremu odstąpił swój pokój młody wikary ks. Andrzej Urbański.
Tę gościnę zapamiętał dobrze Dostojny Gość, ofiarowując po wojnie ks. Urbańskiemu parafię prałatury w Pile
(przed wojną samodzielna jednostka podległa bezpośrednio Rzymowi),
Wstawił się też do ordynariusza opolskiego, gdy ks. Urbański zmęczony przeżyciami w Zaleszczykach i osobistymi (po zamordowaniu przez okupantów najbliższej rodziny – siostry, czterech braci, bratowych i bratanka), odmówił przyjęcia ofiarowanej mu placówki.
Teraz osobiście poznałem księdza kardynała-prymasa, którego przed niespełna dwoma miesiącami widziałem z oddali w Jazłowcu.
Prymasowi towarzyszyli kapelan ks. Baraniak (później abp poznański) i sekretarz ks. Filipiak (późniejszy kardynał).
Ks. prymas przyjechał do Zaleszczyk n o w y m Packardem,
który nie posiadał jeszcze dokumentów zezwalających na przekroczenie granicy,
dlatego Dostojny Gość zmuszony był wyjechać do Rumunii pociągiem.
Towarzyszyłem ks. Filipiakowi w poszukiwaniu urzędów, a następnego dnia służyłem do mszy świętej kardynałowi. Otrzymałem wówczas obrazek MB Jazłowieckiej z dedykacją. Ksiądz prymas prosił o przygotowanie locum dla zdążającego do Zaleszczyk nuncjusza apostolskiego. Na wojenną nuncjaturę przeznaczono dom moich rodziców przy ul. Kopernika 9. Ojciec mój, naczelnik sądu w Zaleszczykach, był szanowanym i cenionym również w kręgach kościelnych obywatelem (był m.in. prawnym opiekunem „Winikoli” – winnicy kurii metropolitalnej wileńskiej w Zazulińcach k. Zaleszczyk, gdzie wyrabiano wino mszalne). On też wspólnie z ks. Urbańskim i ze mną żegnał 14 września odjeżdżającego Dostojnika. Samochód prymasa pozostał pod opieką ks. Urbańskiego i dopiero w niedzielę 17 września, po zniesieniu przez Rumunów bariery paszportowej, wyjechał nim z kilkoma oficerami o. Marian Wójcik, franciszkanin z Niepokalanowa, redaktor gazety „Mały Dziennik”.
14 września wyjechał również do Rumunii polityczny działacz okresu międzywojennego i emigracyjnego Stanisław Stroński. Jemu to zawdzięczamy określenie, jakie przyjęło się później w bardzo wypaczonej i niechlubnej formie. Pisze L. Moczulski: Stroński jest autorem głośnego terminu „szosa zaleszczycka”, mimo iż większość prominentów II Rzeczypospolitej nie tą drogą właśnie opuściła kraj.
Źródło:
http://niepoprawni.pl/blog/197/cieniom-wrzesnia-na-droge-do-zaleszczyk
©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy!
. <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles