Osram i Philips kupiły sobie nowe żerowisko
ŻARÓWKOWY EKOTOTALITARYZM
14.09.2009.
ŻARÓWKOWY EKOTOTALITARYZM
Umierający Johann Wolfgang von Goethe miał powiedzieć: "Mehr Licht!" (więcej światła). To powiedzenie wielkiego niemieckiego poety przypomina się nieodparcie, gdy dowiadujemy się, że Bruksela wprowadza zakaz używania tradycyjnych żarówek. Chciałoby się rzec - "więcej światła" dla unijnej biurokracji, która najwyraźniej zatapia się w ciemności i wydaje coraz więcej absurdalnych dyrektyw oraz nakazów i zakazów świadczących o totalistycznej mentalności.
Gdy w 1853 r. Ignacy Łukasiewicz wynalazł lampę naftową, która zastąpiła świece, nikomu nie wpadło do głowy, że można zakazać ich stosowania. Podobnie Thomas Alva Edison, patentując w 1879 roku żarówkę, która z czasem zastąpiła lampę naftową i lampę gazową, nie przypuszczał, że po 130 latach ktoś może zakazać stosowania tego wynalazku.
Krąży już nawet dowcip, który nawiązuje do słynnego humoru z czasów PRL: Ilu milicjantów jest potrzebnych do wymiany żarówki? - Pięciu. Jeden trzyma żarówkę, czterech kręci stołem. A ilu unijnych komisarzy potrzeba do wkręcenia żarówki? - Żadnego, bo dzięki działaniom lobbystów sprzętu oświetleniowego Unia właśnie zakazała ich produkcji.
Humbug globalnego ocieplenia
Na razie od 1 września obowiązuje zakaz produkcji żarówek 100-watowych. W kolejnych latach powinny zostać wycofane żarówki o mniejszej mocy, aż do całkowitego ich wycofania z rynku w 2012 roku. W zamian mamy obowiązkowo stosować energooszczędne źródła światła - świetlówki. Charakterystyczna jest ekototalitarna ideologia tego zakazu. Według Brukseli, próżniowa szklana bańka z wolframowym drucikiem w środku, umocowana w gwintowanej oprawie pochłania zbyt wiele energii i emituje zbyt wiele gazów cieplarnianych, które rzekomo są przyczyną globalnego ocieplenia.
Do grona największych entuzjastów "ekologicznego" oświetlenia zaliczają się przedstawiciele władz niemieckich. To Sigmar Gabriel, minister środowiska w rządzie Angeli Merkel, jest tak gorliwym zwolennikiem rtęciowych świetlówek, że chciałby już obecnie całkowicie zakazać używania tradycyjnych źródeł światła.
Minister wystosował w tej sprawie pismo do Stavrosa Dimasa, unijnego komisarza odpowiedzialnego za ekologię. Nadgorliwość niemieckiego decydenta została w Brukseli przyjęta z wielkim uznaniem, bo jak wiadomo, Unia zaciekle walczy z dwutlenkiem węgla, który rzekomo jest przyczyną globalnego ocieplenia. Bruksela w interesie gigantycznych korporacji, zbijających na tym procederze miliardowe zyski, narzuciła krajom członkowskim bardzo restrykcyjne plany redukcji emisji tego gazu o 20 proc. do 2020 roku. "Decyzja rezygnacji z tradycyjnych żarówek jest kluczowa, bo bez niej nie osiągniemy zakładanego celu" - oświadczył Andris Piebalgs, unijny komisarz ds. energii, w grudniu ubiegłego roku.
Ważna jest socjotechnika narzucania rozwiązań korzystnych dla wielkich korporacji, a kosztownych dla zwykłych ludzi. Odbywa się to pod nośnymi i chwytliwymi społecznie hasłami ochrony naturalnego środowiska. Te odwołania same w sobie są pozytywne, ale ekologiczna motywacja jest wywodzona z fałszywych przesłanek oraz traktowana instrumentalnie do osiągania korzyści ekonomicznych. Nie ma bowiem niezbitych dowodów naukowych potwierdzających, że zmiany klimatyczne czy ocieplenie, czy - jak ostatnio przekonują inni naukowcy - oziębienie klimatu, jest spowodowane przez emisję CO2. Wypowiedzi specjalistów, którzy wyjaśniają, że klimat na Ziemi zmienia się niezależnie od działalności człowieka, giną w medialnym szumie. Na przykład w Polsce w czasach Mieszka I przeciętna roczna temperatura była o 2 stopnie Celsjusza wyższa niż obecnie.
Europejczycy czują, że z tym globalnym ociepleniem jest coś nie tak. Choć władze niemieckie w interesie niemieckich koncernów chcą być awangardą walki z emisją gazów cieplarnianych, to, jak donoszą media, zwykli Niemcy do sprawy podeszli zupełnie odwrotnie. Już na wiele miesięcy przed 1 września zaczęli masowo wykupywać ze sklepów zwykłe żarówki. Ich sprzedaż wzrosła w Niemczech o 48 procent w porównaniu z analogicznym okresem poprzedniego roku. Jednocześnie w maju i czerwcu udział energooszczędnych żarówek w ogólnym zbycie zmniejszył się z około 34 procent do 25 procent. Według dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung", Niemcom trudno przychodzi pożegnanie ze 100-watówką, bo energooszczędne żarówki są droższe, emitują słabsze światło oraz nie można ich po prostu wyrzucić do śmietnika, gdyż zawierają m.in. rtęć.
Zawłaszczanie przestrzeni prywatnej
Wzmożony popyt na tradycyjne żarówki został odnotowany w innych krajach, w tym w Austrii i na Węgrzech, a także w Polsce. Zwykła żarówka kosztuje od 90 groszy do 1,70, a markowa świetlówka kompaktowa od 20 do 40 złotych. W przeciętnym polskim domu jest ok. 15 lamp. Łatwo więc obliczyć, ile kosztowałaby wymiana domowych źródeł światła. Problem polega jeszcze na tym, że wymiana żarówek to tylko część kosztów, bo przecież energooszczędne oświetlenie ma inny kształt i nie zawsze pasuje do używanych przez nas lamp, więc znaczną ich część też należałoby wymienić. Łącznie daje to już duże kwoty. Producenci oświetlenia zacierają ręce, bo liczą na krociowe zyski, a zaniepokojonych konsumentów próbują przekonywać, że świetlówki energooszczędne jednostkowo są drogie, ale za to dają oszczędności i w perspektywie długookresowej odczujemy to, płacąc mniejsze rachunki za zużycie energii elektrycznej.
Jednak te argumenty nie przemawiają do wielu ludzi. Europejską i polską opinię publiczną najbardziej bulwersuje nie tylko ekonomiczny aspekt całej tej operacji, lecz przede wszystkim fakt, że arbitralne decyzje eurokratów pozbawiły ludzi możliwości wyboru pomiędzy żarówką klasyczną a energooszczędną. Świetlówka męczy wzrok i daje nienaturalne, zimne, trupioblade światło. Podobnie - choć wówczas nie było to obowiązkowe - było już w czasach PRL. W tamtych latach ze względów oszczędnościowych ponure i szkodliwe dla organizmu świetlówki były znakiem charakterystycznym potocznej szarej codzienności: szkół, szpitali, urzędów, dworców kolejowych i autobusowych, hal fabrycznych, sklepów, jednostek milicji i wojska oraz innych obiektów publicznych. Ale w mieszkaniach były zwykłe żarówki. Obecnie została zawłaszczona przestrzeń prywatna.
Działanie świetlówki może u niektórych osób wywoływać cykliczne bóle głowy, migreny, wysypkę bądź obrzęki. To, co oszczędzimy po kilkunastu latach na rachunkach za prąd [jeżeli nie podniosą w tym czasie ceny za energię – EW], wydamy na okulistę i okulary. Stałe stosowanie w codziennym użytku i pracy takiego oświetlenia, które charakteryzuje pulsacyjność i zmienność natężenia światła oraz emisja szkodliwego promieniowania ultrafioletowego, jest szkodliwe dla wzroku. Bo nawet najwyższej klasy (i najdroższe!) oświetlenie energooszczędne nie jest tak zdrowe jak klasyczne żarówki ze względu na specyfikę emitowanego światła.
Krytycy zakazu kwestionują także "ekologiczność" i zwracają uwagę na niebezpieczeństwo stosowania rtęci w oświetleniu energooszczędnym. Rtęć jest bowiem wyjątkowo szkodliwa dla ludzkiego organizmu i jej masowe stosowanie jakoś nie martwi ekologów. Opary rtęci atakują głównie układ nerwowy, charakterystycznym objawem zatrucia jest drżenie kończyn, powiek i warg, zdarzają się też zaburzenia trawienia i ślinotok. Często stwierdza się zmiany zachowania - pobudzenie, depresję lub halucynacje. Procedury utylizacyjne przy pęknięciu "ekologicznej" żarówki są skomplikowane, łącznie z koniecznością wezwania Straży Pożarnej. Oświetlenie energooszczędne wcale nie przynosi też oszczędności. Żarówki tego typu rozpalają się powoli, nie można w nich zastosować ściemniacza, pobierają dużo energii przy krótkotrwałym włączaniu, co powoduje, że w miejscach, gdzie włączamy oświetlenie na krótko, na przykład w garażu, korytarzu, piwnicy, na klatce schodowej, stosowanie tego typu oświetlenia jest niewygodne i nieefektywne.
Struktura przymusu
O co więc chodzi? Jak zwykle o pieniądze. Nie trzeba być mędrcem, by zorientować się, że wprowadzenie świetlówek oznacza kokosy dla koncernów produkujących nowe oświetlenie. Według cytowanego na łamach "Polityki" austriackiego tygodnika "Profil", dwie wielkie firmy zrozumiały, że świat kupi oświetlenie energooszczędne, wcześniej przez lata wydawały miliardy na rozwijanie technologii świetlówkowych. Próbując ograniczać straty, przeforsowały w Brukseli prawo, które wymusi zmianę żarówek na świetlówki. Te dwie firmy to holenderski... Philips oraz powiązany z niemieckim Siemensem Osram. Łącznie kontrolują one ponad 60 procent unijnego rynku. Europejczycy rocznie kupują 3,5 miliarda żarówek oraz odpowiednie do tego lampy. Można więc obliczyć, jakie pieniądze z naszej kieszeni zarobią koncerny oświetleniowe. Po raz kolejny okazuje się, że hasła o prawach konsumenta, wolności, demokracji, wolnym rynku to slogany - do ubezwłasnowolniania Europejczyków wystarczy nacisk lobbystów.
Specjaliści, powołując się na nieoficjalne dane, twierdzą, że przy instytucjach unijnych działa 15 tysięcy lobbystów, z czego 70 procent reprezentuje interesy przemysłu, 20 procent - interesy regionalne, a 10 procent to przedstawiciele organizacji pozarządowych (NGO's). 3500 jest akredytowanych przy Parlamencie Europejskim. Szacunkowo na jednego urzędnika unijnego przypada mniej więcej jeden lobbysta. I co ciekawe - o czym mówił podczas seminarium pt. "Lobbing jako sektor działalności gospodarczej w Polsce i w Europie" w Krajowej Szkole Administracji Publicznej Gilles Teisseyre - Komisja Europejska jest bardzo zainteresowana działalnością lobbystów, bo dzięki "nim łatwiej może wyrobić sobie obiektywne zdanie na temat danej kwestii. Państwa członkowskie nie zawsze bowiem przekazują Komisji konkretne i prawdziwe informacje". Innymi słowy, lobbysta jest traktowany jako ktoś bardziej wiarygodny od przedstawicieli państw członkowskich Unii Europejskiej.
Przy takim "klimacie" w Brukseli jest pogoda dla świetnie opłacanych lobbystów wielkich korporacji międzynarodowych, którzy wnikliwie śledzą prace legislacyjne nad każdym aktem prawnym. W ten sposób już w fazie wstępnej uzyskują nieformalny wpływ na regulacje, które w jakikolwiek sposób będą miały znaczenie dla funkcjonowania produktów i usług ich mocodawców. Ma to istotne znaczenie, bo prawie 80 procent prawa gospodarczego obowiązującego w Unii Europejskiej to prawo wspólnotowe, zaś przeciętnie co druga ustawa uchwalana przez parlamenty narodowe bierze swój początek w Brukseli, która decyduje o przepisach, normach, koncesjach, procedurach, regulacjach, ograniczeniach. Wewnątrz UE obowiązuje ponad 100 tysięcy różnego rodzaju przepisów, uregulowań, norm i standardów, w tym licząca ponad 90 artykułów ustawa o wielkości oczek w sieciach do połowu ryb. Nie dziwi zatem, że dla coraz większej rzeszy Europejczyków Unia Europejska jest synonimem antydemokratycznej struktury. Jej działanie w praktyce polega na dyktaturze Komisji Europejskiej składającej się z urzędników mianowanych przez władze wykonawcze bez kontroli parlamentów narodowych oraz poddanych wpływom lobbystów wszelkiej maści, wśród których rej wodzą lobbyści największych koncernów.
Niektóre koncerny w protekcjonalistyczno-socjalistycznej rzeczywistości Unii Europejskiej, regulowanej totalnymi i drobiazgowymi przepisami, znalazły znakomity sposób na funkcjonowanie. Po co ryzykować wprowadzanie na rynek nowych i nieakceptowanych społecznie produktów, skoro można przy pomocy instrumentów prawnych zmuszać ludzi do kupowania czegoś, czego oni nie chcą? Wystarczy wpłynąć na odpowiednie instancje, by czegoś zakazały, i osiągnąć korzyści. Poprzez przymus tworzony jest w sposób sztuczny rynek na nowy rodzaj oświetlenia.
Dyktat żarówkowy jest wierzchołkiem góry lodowej i pokazuje w sposób modelowy, jak Unia Europejska zmierza w stronę quasi-totalitarnej struktury przymusu.
Jan Maria Jackowski - Nasz Dziennik, 11.09.2009
|