W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Prawda2.Info -> Stephen Drew Unikalnych odsłon: 15260
Stephen Drew

Stephen Drew - gdyby wierzyć mediom oraz sądom jest bezduszną i bezrozumną bestią. Mówią, że postawił sobie za życiowy cel wyhodowanie super rasy koni. Koń, który jest w stanie przeżyć zimę poza stajnią, pijąc wodę ze strumienia i karmiąc się trawą wygrzebaną kopytami spod śniegu - to zdaniem sądu w Końskich musi być jakaś legendarna i nieistniejąca, wytrzymała i odporna rasa koni. Dostarczenie zwierzętom warunków jakie w naturze miały od setek tysięcy lat jest, zdaniem sądu, znęcaniem się nad nimi, a do tego z premedytacją, w sposób konsekwentny i zdeterminowany.

Konie Stephena Drew w zimie

Oto fragment jednego z setek tekstów, jakie znaleźć można w polskich mediach odnośnie sprawy, o której jest ten artykuł.

Przewodnicząca składu orzekającego SO w Kielcach Alina Bojara mówiła w uzasadnieniu orzeczenia z marca 2010, że oskarżony zapomniał, iż zwierzę, jako istota czująca, nie jest rzeczą. Zaniechał podstawowych obowiązków hodowcy: karmienia i pojenia zwierząt. Było to celowe działanie ukierunkowane na wyhodowanie wytrzymałej i odpornej rasy koni. Działał z premedytacją, w sposób konsekwentny i zdeterminowany, nawet, kiedy zwierzęta szukały wody i pożywienia na łąkach zalewanych ściekami komunalnymi i kiedy zaczęły padać.

W tym samym procesie współoskarżoną Drewa była mieszkanka Krakowa Ewa Katarzyna Kozik. Sąd pierwszej instancji skazał ją na 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu. Jej sprawę sąd drugiej instancji skierował do ponownego rozpatrzenia.

Sąd Rejonowy w Końskich w styczniu 2009 r. uznał oboje oskarżonych za winnych tego, że od stycznia do marca 2006 w Kornicy koło Końskich przez stosowanie okrutnych metod hodowli znęcali się nad 26 końmi. Sąd ustalił, że oskarżony nie gromadził zapasów pokarmu dla zwierząt uznając, że powinna im wystarczyć trawa wygrzebywana spod śniegu. Sąd ten zastosował wobec Drew zakaz prowadzenia działalności związanej z hodowlą koni przez okres pięciu lat, a wobec Kozik - przez trzy lata, zgodził się też na publikację nazwisk oskarżonych.

Zimą ludzie proponowali Drew zboże i siano, ale utrzymywał on, że zwierzęta same powinny się wyżywić. Świadkowie informowali również o stanie koni oskarżoną kobietę. Temperatury tej zimy były bardzo niskie, w styczniu nocą sięgały nawet minus 25 stopni. Konie nie miały dostępu do wody. W okresie lutego i marca konie padały. Kiedy społeczny inspektor opieki nad zwierzętami Karina Schwerzler w połowie marca odebrała zwierzęta właścicielowi, ze stada 26 koni na terenie łąk było tylko 15. Los siedmiu koni jest znany - sześć padło z powodu niedożywienia i złej kondycji, a jeden z powodu ciężkiego porodu. Według sądu nie można ustalić przyczyn śmierci pozostałych zwierząt, gdyż nie zrobiono sekcji zwłok, ale przypuszczalnie było to również wygłodzenie.(PAP)

Źródło: uwaga.onet.pl


Kim jest na prawdę? Gdy z nim rozmawiam sprawia wrażenie sympatycznego i inteligentnego człowieka,

Stephen Drew - ten po lewej ;-)
który doskonale wie co robi, a w tym co robi jest profesjonalny i rzetelny. Rozmawialiśmy po angielsku, więc cytaty są tłumaczeniami. Stephen Drew mówi o sobie tak:

Pochodzę z południowej Afryki i jestem zaangażowany mocno w politykę krajów tego regionu. Obserwując sytuację w dyktaturach tych krajów widzę mnóstwo podobieństw z krajami tak zwanej 'młodej demokracji' Europy Wschodniej, a zwłaszcza w Polsce. W Afryce, tak samo jak w Polsce, stara elita rządząca jedynie zmieniła kolor krawatów, a reżim pozostał, pod taką czy inną nazwą. W tego typu krajach żeby przetrwać godnie musisz walczyć o swoje racje, o swoją prawdę, inaczej zrobią z tobą co chcą. Bronią elit rządzących jest strach, jeśli pozwolisz im się zastraszyć - zabiorą ci wszystko.

Jeśli chcesz napisać artykuł, to możesz. Dla mnie prawdziwa historia nie jest o mnie i koniach. Chciałbym, żeby ludzie w Polsce zrozumieli prawdziwą naturę władzy i straszną korupcję, która istnieje w Polsce na wszystkich szczeblach władzy, mimo upadku komunizmu.

Interesujesz się polityką, jak wielu. Ale czy wiesz coś o koniach?


Ewa Kozik w towarzystwie koni

Tak, znam się na koniach.
Miałem konie już od jakiś 4 - 5 lat, zanim to się stało. Nigdy nie miałem problemów z końmi, a wyłącznie z ludźmi, którzy chcieli mi je odebrać, albo ziemię, na której je trzymałem. Już zanim trafiłem do Końskich wynajmowałem ziemię od ludzi. Gdy tylko orientowali się, że w tym co robię jest kasa, to zawsze próbowali odebrać mi konie i eko-turystyczny biznes, który próbowałem rozwinąć. Zawsze miałem umowy wynajmu, ale gdy przychodziło co do czego to nic one nie znaczyły. Ludzie zawsze mi mówili, że jedyny sposób na rozwiązanie moich problemów to kupić własną ziemię i ogrodzić ją wielkim murem, by nikt nieupoważniony nie mógł tam wchodzić!

Problemy z końmi zaczęły się jeszcze w sierpniu 2005 - wtedy zaczęło się to dziać.

Gdy tylko nocowałem poza pastwiskiem, konie nocą dziwnym trafem uciekały. Odnosiły dziwne rany: jednego z młodych ogierów znalazłem z przeciętym ścięgnem, młodego źrebaka ze zmiażdżoną nogą, kilka innych miało rany podbrzusza ewidentnie spowodowane użyciem ostrego narzędzia. Jedną młodą klaczkę znalazłem martwą, ze śladami po wbiciu wideł i rozcięciem skóry, wokół tej rany, jakby ktoś próbował zamaskować trzy wkłucia.

Karina Schwerzler - laureatka plebiscytu Serce dla Zwierząt 2007
Policji nigdy to nie interesowało, Karina Schwerzler też się nie przejmowała, mimo że lokalna gazeta opublikowała duży artykuł, na temat tego co się działo.
Karina była wtedy inspektorem TOZ na ten rejon, miała ścisłe kontakty z policją, więc niemożliwe, żeby nie wiedziała o tym, co się działo.
Jeden z mieszkańców, który trzymał krowy w części łąki, podał mnie do sądu domagając się 5000zł odszkodowania za to, że 4 moje młode konie zostały zagnane przez nieznanych sprawców na jego pole owsa. Pytał sądu, dlaczego rząd pozwala mi hodować konie, a nie pomaga własnym obywatelom, "ta ziemia jest dla Polaków, nie dla cudzoziemców".

Karina Schwerzler, która doniosła na ciebie jakobyś głodził własne konie?

Tamtej zimy pamiętam, że weterynarze byli w styczniu dwukrotnie.
Po pierwszym pozytywnym raporcie odnośnie stanu moich koni, Karina narobiła takiego zamieszania, że odbyła się kolejna kontrola, tym razem z udziałem samego Powiatowego Lekarza Weterynarii wraz z wetem, który kontrolował konie za pierwszym razem. Jednak drugi raport nie mógł wiele się różnić od pierwszego. Obaj weterynarze byli zdumieni w jak doskonałym stanie były moje konie. Tamtego roku zima przyszła wcześnie, więc one już żyły w tych samych warunkach przez 5 tygodni, świetnie się rozwijając.
Weterynarze wiedzieli, że woda w strumieniu nie zamarza nawet przy -20 stopniach, co zresztą widzieli na własne oczy i sprawdzali odchody, wiec wiedzieli, że konie karmią się bez większych problemów. Widzieli też zapasy zboża do karmienia koni, które dawałem zwierzętom młodym, źrebnym klaczom i tym, które tego potrzebowały.

Po dziesięciu dniach po tamtej akcji Kariny mój najlepszy ogier przestał jeść, zupełnie stracił apetyt. Później inne grupy koni na łące dostawały tej samej choroby, czy jak to nazwać. Coś powodowało, że w ogóle nie chciały jeść.

Myślisz, że mogły zostać otrute?

Opowiem, co się stało jednego dnia. Poszedłem obejrzeć konie, jakoś koło północy, stały odpoczywając pod drzewem. Obie klacze były w bardzo dobrym stanie i miały jeszcze 2 miesiące do porodu. Wróciłem około 6:00 rano i zobaczyłem, że obie urodziły martwe źrebięta, prawie w tym samym miejscu, a klacze wyglądały jakby miały słabą kolkę. Następnego dnia obie już nie żyły. Pozostałe konie w grupie dalej były zdrowe! Jak myślisz, co się mogło stać?


Paweł Krawczyk w programie Polsat Interwencja

Podejrzewasz kogoś?

Znowu opowiem ci sytuację.
Lata wcześniej miałem przyjaciela - Pawła Krawczyka, który po jakimś czasie zaczął prowadzić konkurencyjny biznes na własną rękę, we współpracy z Rosjanami z Kaukazu. Przez pewien czas pracował dla mnie Rosjanin, którego wcześniej zatrudniał Paweł i nie płacił mu zgodnie z umową. Pewnego dnia wybrał się na grilla do kobiety o nazwisku Anna Baran, mając nadzieję, że spotka tam Pawła i uda mu się odzyskać swoje pieniądze. Po powrocie ostrzegł mnie, że Paweł i Anna Baran, wraz z przyjaciółmi, knują plan jak mnie zniszczyć i odebrać mi konie. Wtedy to tylko wyśmiałem, nie wziąłem na poważnie. Krawczyk swoją drogą dalej zadaje się z jakimiś cwaniakami z Rosji, którzy, jak przypuszczam, używają koni jako przykrywki do interesu transportowego, żeby bez problemu przechodzić przez kontrole celne. Informowałem prokuratora z Krakowa, praktycznie niezwłocznie o moich podejrzeniach co do biznesu Krawczyka i jego rosyjskich kolegów, ale prokuratura nic z tym nie zrobiła.
Była też sprawa przeciwko Krawczykowi i Stanisławowi Chomiczewskiemu w Uhryniu o znęcanie się nad moimi zwierzętami. Sprawa ciągnęła się długo i w ostatniej chwili została odrzucona.

Artykuł z gazety Słowo Kieleckie opublikowany 13 marca 2006

Krawczyk studiował kiedyś chemię, ale jej nie skończył. Zajmował się przygotowaniem koni do wyścigów, jeden z jego byłych pracowników powiedział mi, że podczas treningów wstrzykiwali koniom jakieś chemikalia, aby nie odczuwały bólu w czasie biegu. Jeden z koni, którego trenowali pod Moskwa dostał ataku serce po tym jak przedawkowali.

15 marca 2006 zabrali mi konie i już dzień później Krawczyk, jak zeznał w sądzie, był w kontakcie z Kariną. Rozpoczął kampanię przeciw mnie, m.in. na portalu o koniach, korzystając z konta założonego na początku marca. Wystąpił w programie Polsatu Interwencja, rzekomo jako świadek tego, jakie okrutne rzeczy ja zrobiłem swoim koniom. Powiedziano mi, że złożył też wizytę w stajniach, gdzie Dominik Nawa trzymał moje konie i domagał się oddania kilku z nich. Rzekomo powoływał się na dokumenty moich koni, które ukradła mi Anna Baran. Swoją drogą, pomimo formalnego oskarżenia jej o kradzież tamtych dokumentów, sąd odmówił wszczęcia postępowania, bo (jak już zawsze w takich przypadkach słyszałem) to ja byłem winny zagłodzenia koni... z tym że mój proces ciągle jeszcze trwał.

Więc jak udowodniono, że zagłodziłeś te konie, a nie że zmarły z innego powodu?

Tego naprawdę nigdy nie udowodniono. To stwierdziła Karina Schwerzler, za nią powtórzyły setki razy media i tak już zostało.

Sąd w Końskich

Sąd powołał eksperta, prof. Zdzisława Kłosa, który na początku raportu stwierdził, że jego zadaniem jest rozstrzygnąć spór pomiędzy dwiema stronami. Gdy w istocie jego zadaniem, jako eksperta sądowego, była naukowa interpretacja zebranych dowodów. Rozstrzyganiem sporów to zajmuje się sąd cywilny.

Spytałem go czy był choć raz na tych łąkach, czy widział tamten teren - powiedział 'nie'. Czy kiedykolwiek badał te konie - 'nie'. W dokumentach z sekcji zwłok, na których oparł swój raport, konie były w innym wieku niż moje (wiek łatwo można sprawdzić po zębach), nawet płeć się nie zgadzała - profesor powiedział 'to nie ma znaczenia'.

Powiedział, że te dwa badania weterynaryjne w styczniu musiały być źle zrobione, bo konie zostawione w zimie na dworze tracą kondycję, więc tamci weterynarze musieli się pomylić i źle je zbadać. Stwierdził, że nie było możliwe, aby konie były głodzone dopiero od stycznia, bo nie straciłyby wtedy wystarczająco wagi - musiały by być głodzone przez o wiele dłużej.

Prof. nadzw. Zdzisław Kłos z Kliniki Koni przy SGGW w Warszawie
Kiedy powiedziałem, że w takim razie konie musiały na coś zachorować gdyż weterynarze sprawdzali je dwukrotnie, bardzo dokładnie, gdy Karina zrobiła z tego wielką aferę - powiedział, że to dlatego że ich nie karmiłem.

O ile dobrze pamiętam zapytałem go czy autopsje pokazały czy konie miały jedzenie w żołądkach, odpowiedział coś w stylu 'jakość jedzenia mogła być zła'. Karina mówiła że jeden z koni (w styczniu) był tak zmęczony, że siedział jak pies - profesor odrzekł, że w ten właśnie sposób siedzą wycieńczone konie, ale gdy pokazałem mu zdjęcia zrobione przez Karinę przyznał, że nie jest to pozycja siedzącego psa a odpoczywającego konia. Ale gdy ta powiedziała, że patrząc im w oczy mogła stwierdzić, iż były nieszczęśliwe - profesor powiedział, że ma rację i że źle traktowałem albo zagłodziłem moje konie.
Dokładnych szczegółów już nie pamiętam, to było dawno.

Tego raportu nigdy mi nie przetłumaczyli na angielski, pomimo że był kluczowym dokumentem, na podstawie którego mnie skazano. Sędzia Dorota Kaniowska oświadczyła, że nie muszą mi tego tłumaczyć, że przetłumaczyli mi akt oskarżenia i dostałem tłumacza w sądzie i nic więcej mi się nie należy.

Próbowałem znaleźć ekspertów na innym uniwersytecie, w Krakowie. Śmiali się po przeczytaniu raportu tego profesora, ale nie zgodzili się zeznawać w sądzie mówiąc, że byłby to koniec ich kariery akademickiej.

Czyli ostatecznie ten raport który inni naukowcy uznali za świetny żart, okazał się zarazem twoim, skądinąd nie przetłumaczonym, wyrokiem?


Fragment ekspertyzy jaką prof. Kłos przygotował dla sądu w Końskich

Żadna sekcja zwłok nie stwierdziła przyczyny zgonu koni. Ale wiarygodność owych sekcji jest taka, że (na 7 martwych koni) w kilku przypadkach oceniono wiek konia z pomyłką o dobrych kilka lat, a w jednym pani pomyliła nawet płeć. Opisała ogiera jako wałacha (kastrata). Ale to też dla sądu nie stanowiło żadnego problemu. Jedyna sekcja zwłok, wskazująca na przyczynę śmierci, czyli zapalenie nerek, dostarczona do sądu przez Dominika Nawę, była sekcją wykonaną na koniu nie należącym do mnie. Sprawa dostarczenia fałszywych dokumentów mających działać na moją niekorzyść, a także związana z tym kwestia zaginięcia mojego konia pozostała nierozwiązana. Mimo oczywistych sprzeczności w dokumentach, każda próba dojścia do prawdy była natychmiastowo umarzana przez prokuraturę. Klacz, która padła na skutek ciężkiego porodu padła już po odebraniu koni, w stajni u Szymczyka, bo przez kilka dni nikt nie zauważył, że ma bóle porodowe i że przestała jeść. Potwierdzeniem tego są zeznania weterynarza, który przeprowadzał jej sekcję.

To prawda, że tej zimy było kilka wyjątkowo zimnych nocy, temperatura mogła oscylować koło minus 20 stopni, dokładnie można to sprawdzić w raportach ze stacji meteorologicznych, które gdzieś tam mam. Nie były to jednak warunki, z którymi takie zwierzęta nie radzą sobie w naturze. Raport z dwóch inspekcji weterynaryjnych ze stycznia stwierdza świetną kondycję koni i zapas jedzenia dla nich. Jedynie Karina uważała, że są zagłodzone i to właśnie jej opinię wziął pod uwagę ekspert przy pisaniu swojego raportu w którym stwierdził, że weterynarze dwukrotnie niedokładnie sprawdzili kondycje koni. Tak więc ostatecznie wyszło na to, że to iż moje konie były niedożywione precyzyjnie określiła Karina, której opinia przeważyła w sądzie, nad opinią weterynarzy, którzy je badali. Karina zbadała konie z dystansu, patrząc im w oczy, gdyż jak sama zeznała, była wówczas w ciąży i bała się podchodzić bliżej do zwierząt. A weterynarze podchodzili do koni, głaskali je, zaskoczeni jednocześnie ich spokojem i łagodnym usposobieniem.

Karina nie poprzestała na koniach, nawet szczeniaki trafiły do schroniska.

Media ciągle powtarzają, że konie nie miały dostępu do wody..., brak słów. Ale interesujące jest, że nawet jeden ze świadków, miejscowy hodowca, który traktowany był przez sąd niemalże jak drugi ekspert, stwierdził, że będąc w marcu, tuż przed odebraniem koni widział, że rzeka była zamarznięta, na co pokazane mu zostały zdjęcia z tego dnia, z wodą płynąca bez żadnych przeszkód. Zbiło go to trochę z tropu, ale dalej twierdził, ze widział zamarzniętą rzekę. To tenże świadek też w programie TV opowiadał, jak to oferował mi siano a ja odmówiłem, ale zapytany o to w sądzie stwierdził, ze siana nie oferował ani nigdy nie mówił czegoś takiego w TV. Sąd jednak nie uznał programów TV za materiał dowodowy. Masz tutaj też od razu jak na dłoni rzetelność, obiektywność i prawdomówność świadków. Nie zmieniło to w żaden sposób podejścia sądu do reszty jego zeznań.

Rankiem tego dnia, w którym Karina odebrała konie, na tym właśnie polu złożyła wizytę przedstawicielka Powiatowego Inspektoratu Weterynaryjnego i widziała, że konie mają dostęp do pożywienia, ale stwierdziła też, ze nie jest fachowcem, żeby ocenić czy siano jest dobrej jakości czy nie. A dodatkowo w sądzie skłamała w żywe oczy, że konie nie miały tam dostępu do wody, podczas gdy nasze rozmowy odbywały właśnie w momencie gdy konie były przy strumyku, z którego piły. Zresztą można go zobaczyć na mapie terenu.

Koniec końców, aby nie pójść do wiezienia, musiałeś uciekać z Polski. Co dziś myślisz o Polakach?

To nie tak. Nigdy przed niczym nie uciekałem, choć media bardzo chciały, żeby tak to wyglądało. Z Polski wyjechałem dużo wcześniej, przed wyrokiem sądu apelacyjnego, który zamienił karę w zawieszeniu na karę wiezienia. W Polsce straciłem już wszystko.

Polakom nie zależy na tym aby znać prawdę, mają swoje uprzedzenia, a ja stałem się cyniczny w kwestii tego czy sprawiedliwości kiedykolwiek stanie się zadość.

Jeden z powodów dlaczego moje konie nie zostały oddane gminie, która mogłaby je wówczas sprzedać i pokryć choć część wydatków, jakie do tej pory poniosła na ich utrzymanie, jak mi powiedziano, był taki, że sędziowie chcieli ukarać burmistrza i doprowadzić do utraty zaufania wyborców, za to, że nie obchodził się ze mną tak, jak oni uważali, iż powinien był. Wiedzieli że jeśli gmina straci mnóstwo pieniędzy to burmistrz straci stanowisko.

Więc o jakiego rzędu kwotach my tu mówimy?

Stefan Szymczyk dostał już od tej Gminy ponad 350,000 zł.

Dominik Nawa, jego Przystań Ocalenie, organizuje zwierzęta (czyt.: odbiera je właścicielom)
i przekazuje Szymczykowi pod opiekę, za co temu, jak nakazuje ustawa, gminy muszą płacić, 'urzędową' cenę. Nie wierzę, że Nawa pozwala Szymczykowi robić taką kasę i nic z tego nie ma. Ostatnio się dowiedziałem, że Szymczyk kupił więcej ziemi i ma teraz więcej miejsca, żeby przyjmować od Nawy kolejne konie.

Zanim zabrali moje konie, Szymczyk miał jedynie puste stajnie ale nie miał żadnego biznesu, poza zdaje się jednym czy dwoma końmi. W ciągu tygodnia przekształcił to miejsce w pełni funkcjonujący hotel dla koni. Powiedziano mi, że ktoś wiedział, że on ma takie miejsce, więc Karina zgadała się z Szymczykiem a Nawa dostarczył pieniądze na start, które później i tak odzyskał od Gminy i od innych ofiarodawców. Jak wynika z raportów finansowych organizacji Nawy w czasie kiedy ostatni raz je sprawdzałem, dziennie dostaje on około 2000 zł od darczyńców. Jego dochody z publicznych zbiórek, po reklamie jaką zorganizowano mu w mediach po odebraniu moich koni, wzrosły do ok. 400 000 zł rocznie. A trzeba dodać, że nie miał on wówczas pozwolenia na zbiórki publiczne, więc zgodnie z prawem pieniądze te powinny trafić z powrotem do skarbu państwa. Oczywiście nigdy tam nie trafiły, policja i prokuratura odmówiły zajęcia się sprawą.

Szymczyk zawsze bardzo szczycił się tym, ile pieniędzy robi na zwierzętach i jaki to świetny biznes. Pytany o inne zwierzęta, które miałem nie przejawiał zainteresowania, bo nie widział wtedy możliwości na nich zarobić.

Szymczyk dostawał z gminy ponad 400zł miesięcznie za każdego konia. Gdy w końcu, po ponad dwóch latach od odebrania mi koni (ponieważ Szymczyk nie pozwalał na moje wizyty w stajni) miałem możliwość je zobaczyć, skarżyłem że trzyma konie w za małych boksach. Były nawet po trzy w jednym boksie, który miał wymiary dla jednego konia. W większości boksów były po dwa konie, a nie było dość miejsca nawet żeby trzymać klacz razem ze źrebięciem. Większości klaczy była w źrebna.

A ile ty straciłeś do tej pory?

Żeby uwiarygodnić wartość koni, które wtedy miałem, można się powołać na stwierdzenie Powiatowego Lekarza Weterynarii z Końskich, który w jednym z programów TV stwierdził, że wartość koni to około miliona zł. Kwotę tę oszacował na podstawie kopii umów kupna sprzedaży koni, które dostały się w jego ręce poprzez Annę Baran, która przywłaszczyła sobie dokumenty dotyczące moich koni. Trzeba jednak pamiętać, że straciłem 5 - 6 lat zaźrebiania klaczy, dostęp do dzierżawionych terenów, dotacje do gruntów, straciłem dobre imię jako hodowca i wszystko co wcześniej zainwestowałem w biznes z końmi, a także dobrych kilka lat zmarnowanego życia. Wiec całkowity koszt moich strat oszacowałbym jako 5 mln złotych, i o takie odszkodowanie będę się ubiegał.

Odnośnie twojego dobrego imienia, w polskich mediach, nie tylko po ogłoszeniu wyroku, ale jeszcze długo przed tym, pojawiło się mnóstwo informacji, artykułów, reportaży TV, w których twoja sprawa opisana jest bardzo jednostronnie. Czy media kontaktują się z tobą przed publikacją tego typu tekstów?


Dominik Nawa w Panoramie TVP
Odnośnie mediów, chciałem zaznaczyć, że publikowana jest zawsze tylko jedna strona sprawy, a nikt nigdy nie skontaktował się ze mną, żeby przedstawić mój punkt widzenia. Taki sposób przedstawiania informacji sprawia, ze media są jedynie narzędziem propagandy rządzącego establishmentu, a nie obiektywnym reporterem wydarzeń. Piszą na przykład "zimą ludzie proponowali Drew zboże i siano, ale utrzymywał on, że zwierzęta same powinny się wyżywić". Nie jest to prawda. Kupowałem owies dla koni, kupowałem lub też miejscowi dawali mi (np. za piwo) siano i słomę. Na łąkach nieopodal było zgromadzone przez miejscowych siano w stertach i też powiedziano mi, że mogę go używać dla koni. Gdy zaczęły chorować, a wezwany weterynarz zasugerował, że być może przyczyną choroby jest teren na którym konie przebywają, przeprowadziłem je właśnie na te łąki nieopodal i wówczas jadły siano z tych stogów. Ale później w sądzie ludzie zeznawali, że siano to było zgniłe i nie nadawało się do karmienia zwierząt. Dlaczego? Pewnie dlatego, że tak ktoś powiedział w telewizji. Żeby było ciekawiej, te 'zagłodzone konie' zostały zabrane właśnie z tamtych łąk, które pokazywali w programach TV i na zdjęciach widać, że było tam mnóstwo jedzenia.

Zawsze jak piszą o mojej sprawie pokazują zdjęcia martwych koni. Największe wrażenie robi to na którym Sima, jedna z moich klaczy, ma poderżnięte gardło. Nigdy nie piszą jaka jest historia tego zdjęcia, najczęściej dają tylko sam obrazek by pokazać, że jestem potworem. Biuro Lobbingu Prozwierzęcego podpisało to zdjęcie retorycznym pytaniem: "Jakim trzeba być zwyrodnialcem, pozbawionym ludzkich uczuć, żeby rozmyślnie, świadomie podrzynać koniom gardła i skazywać je na wielomiesięczne umieranie z głodu i wyziębienia".

Klacz Sima ze źrebakiem
Historia natomiast jest taka, że ta klacz zachorowała i jednego wieczoru odłączyła się od stada. Nie mogłem jej nigdzie znaleźć. Następnego dnia od samego rana znowu zacząłem poszukiwania i znalazłem ją, utknęła w stosie starego siana, tuż przy bramie oczyszczalni ścieków. Mimo tego, że pracownicy oczyszczalni mieli mój telefon, wiedzieli gdzie mieszkam, nikt mi nie dał znać. Klacz całą noc spędziła leżąc prawie na plecach. Pobiegłem do sąsiedniej wsi, Baryczy i poprosiłem kilka osób o pomoc. Pomogli mi wyciągnąć klacz z pułapki, ale była już bardzo słaba. W drodze do stajni należącej do jednej z osób które mi pomagały, klacz przewróciła się i zaczęła mieć konwulsje. Mężczyźni zgodnie stwierdzili, ze trzeba skrócić jej cierpienia i jeden z nich poszedł po nóż. Gdy zacząłem go używać, klacz była już nieżywa...

Dzięki za rozmowę i życzę powodzenia w dalszej walce z tym jakże dobrze niektórym Polakom znanym skorumpowanym aparatem, zwanym paradoksalnie wymiarem sprawiedliwości. Nie muszę chyba dodawać, że na stronie Prawda2 dalej możesz liczyć na możliwość prostowania kłamstw i oszczerstw na swój temat, które praktycznie każdego dnia publikowane się w polskich mediach.

Bimi, luty 2011


Tematy założone przez Stehpena Drew na naszym forum:
  • Karina S. inspektor TOZ, sposób ratowania zwierząt?
  • Skradziona klacz - sposób prowadzenia sprawy
  • Próby egzekwowania moich praw w procesie karnym
  • Powrót na stronę główną


    Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
    Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile