Kazimierz Marian MORAWSKI
WOLNOMULARSTWO A POLITYKA PAŃSTW
EUROPEJSKICH W STULECIU XVIII-ym
I.
Pragnę w tej pracy objąć cały wiek XVIII-ty, od przełomowych dat stulecia XVII-go począwszy, które stanowią niejako zaczątek „Oświecenia” „avant la lettre”. Jeżeli bowiem być może, że historycy przyszłości datować będą wiek XX-ty dopiero od 1 sierpnia 1914 r., to historycy teraźniejszości, jak Paul Hazard datują to „przesilenie świadomości europejskiej” jakim był wiek XVIII-ty, od lat osiemdziesiątych stulecia XVII-tego, datują „settecento” od przełomowych dat: końca Stuartów i świtu demokracji w Anglii hanowerskiej; końca Sobieskiego i początku anarchii saskiej w Polsce; zmierzchu Habsburgów w Hiszpanii i Austrii oraz Burbonów we Francji (co prawda oba te przesilenia grubo przekroczą koniec wieku); genezy wreszcie prymatu pruskiego w Niemczech i ery Piotrowej w Rosji.
We wszystkich tych przesileniach współczynna była, zdaniem moim, ręka masonerii. Współdziałała w „glorious revolution” angielskiej, paktując najpierw z Karolem I , później — ścinając mu głowę; przyczepiając się do sztandarów Cromwella w osobie maga holender¬skiego Manasseh-ben-Israela ; przenikając nareszcie i do falangi zrestaurowanych Stuartów, po tym — współcześnie z nimi — wyroiła się emigracją na europejskie dwory.
Wolnomularstwo, oficjalnie ugruntowane pod rządami dynastii anglo-hanowerskiej, „avant la lettre” też pracowało „pour l’électeur de Hanovre” wystarczy wskazać na olbrzymią a bezinteresowną pożyczkę, jaką holenderski dom Suassów — instytucja niewątpliwie w konspiracji politycznej nadrzędna — udzieliła Wilhelmowi Orańskiemu gwoli jego „desantu do Anglii, jak poprzednio inny holenderski „nadrzędnik Manasseh-ben-Israel, funkcjonował przy Cromwellu, lecz i w tajnych związkach. Gdy zaś będzie chodziło o sukcesję hanower¬ską, dopomoże jej czynnie a propagandowo jeden z czołowych ówczesnych wolnomularzy, zarazem zaś bibliotekarz dworu hanowerskiego, radca Leibniz.
W Polsce sprawa sukcesji po Sobieskim przedstawia się analogicznie, jak w Anglii po Stuartach. Jak tam Suassowie, tak tu stają do apelu dwa możne domy bankowe: Samson Wertheimer (Wiedeń) i Berend Lehmann (Drezno). Ich „candidat secret” — po niejakich wahaniach — staje się August Mocny; ich ludzie finansują jego elekcję i agitują za nią na polu wolskim; on zapewne da im się wtajemniczyć, a chociaż byśmy nawet przyjęli, że nie był aktywnym wolnomularzem świadczą nazwiska Manteuffla i Brühla, ale i innych jeszcze, kim się ten król z łaski związków tajnych lubił otaczać.
I w Berlinie i w Petersburgu rychło zaznaczają się i do głosu dochodzą powyższe wpływy: „Czarny orzeł” pruski — z krzyżackich bodaj jeszcze antecedensów — wchodzi do rytuału Loży . Pierwszy — na miarę europejską — Prus władca, „wielki elektor” należy do „Związku Palmowego drugi, Fryderyk – Wilhelm I, syn przyjaciółki dogmatyka masonerii angielskiej, Johna Tolanda, w słynnej swojej „Tabagii” berlińsko-poczdamskiej realizuje typ tajny konfraternii pijackiej o celach politycznych; syn jego, Fryderyk II, firmowy mason, służy Loży, która ze swojej strony pracuje „pour le roi de Prusse”.
Z Piotrem rzecz się ma analogicznie. Te szkockie Gordony, te masońskie Leforty, później ci kozaccy Razumowscy nadają ton na dworze cara i jego córki: w „Kollegium kardynalskim” Zotowa jak w „Sympozjonie” panteistycznym Tolanda i jak w berlińskiej konfraterni Grumbkowa przebija mniej lub więcej namiętna nienawiść do Rzymu i grupo¬wa¬nych wokół niego czynników katolickich, wyszydzająca „najbardziej pijanego papieża”, a nawet tak czcigodne symbole naszej wiary, jak kielich Transsubstancjacji .
II.
Pierwsza „wielka wojna” stulecia XVIII-go dała okrzepniętym tymczasem lożom spo-sóbność do czynniejszej ingerencji w splot spraw europejskich. Wojen tych toczyło się równo-cześnie dwie, a zarówno na Północy jak na Południu, w Szwecji czy Hiszpanii, otwierało się pole do zakulisowych obrotów. Tu czy tam uwijali się emisariusze Loży: dość przejrzeć nazwiska wybitnych emigrantów — spiskowców jakobickich, aby się przekonać, że ci Ber¬wickowie i Keithy, Albermarle i Gordony, Barnewalle czy Derwenwatery — wszechobecni i wielowpływowi — zjawiali się nad Sekwaną i nad Newą, nad Szprewą i nad Wisłą, nad Manzanaresem i nad Tybrem.
To była — zapewne — jedna ze spoistych grup tajnych, ta „loża szkocka — jeżeli tak powiedzieć mi wolno — przenikająca do kontynentalnych „obrządków”. Z nią wcześnie, bo w pierwszych czasach „Regencji”, zetknie się w Paryżu Stanisław Poniatowski — ojciec w oso¬bach braci Keitl i zamieszany zostanie w typowo masoński spisek, opracowany już częściowo i w naszej literaturze historycznej, spisek kardynała Alberoniego .
Giulio Alberoni, ambitny parmeńczyk, przyszedł do Hiszpanii w „taborach” Elżbiety Farnese, jak — w końcu stulecia, z niedalekiej Lukki — przyjdzie do Polski z „taborami Fryderyka Girolamo Lucchesini. Obu zaś — w dystansie lat kilkudziesięciu — to samo łączy hasło: „Austria est delenda”; spaja libertynizm typu pałacu w „Temple” i pałacu „Sans-souci”. Zapewne — inspirowane przez późniejszego kardynała wyprawy: sardyńska i sycylijska Filipa V — to były poniekąd patriotyczno-włoskie paragony późniejszych wypraw Bonapar¬tego pod Lodi i Garibaldiego z Quarto. Ale to mógł być również pochód (różo) krzyżowy z inicjatywy lóż, lóż, które od Komeńskiego do Martinowicza i dawniej jeszcze — od Grebnera do „Stadiona” i Andreae’go — głosiły zgodnie: „Austria est delenda”.
Byłaż ta loża szkocka — jak chce współczesny autor — istotnie „wielką lożą” o charakterze arystokratyczno - plutokratycznym? Przyjrzyjmy się jej bliżej!
Przyglądając się, pod kierunkiem Emila Bourgeois, dziejom „dyplomacji tajnej wieku XVIII-go”, widzimy tedy, że u jej kolebki zmagają się ze sobą dwie siły, dwie „zmiany”, dwie partie: „Torysów”, a właściwie „Jakobinów” irlando-szkockich, o których mowa była już wyżej, z pomiędzy których Keith czy Ramsay działa w Paryżu, Berwick w Madrycie, Gordon w Petersburgu, i „Wigow”, którzy na tron angielski sprowadzili byli najpierw Orańczyka, po tym Hannowerczyka, którzy nie dopuścili byli Habsburga do Hiszpanii, jak wypędzili byli Stuarta ze „Zjednoczonego królestwa”, których hasłem, wspólnym im z współprotestanckimi Holandią, Szwecją, Prusami, było — w gruncie rzeczy — „Austria est delenda”.
A hasło to, jak na ironię, znajdowało swój odzew w „arcy chrześcijańskiej” monarchii Ludwików, rządzonej przez filo - protestanckich kardynałów.
III.
Wspomniany wyżej Stanisław Poniatowski-ojciec rozpoczął był karierę swoją dyplomatyczną na Zachodzie na wiosnę 1716 r. Roz począł ją był od tejże Holandii, do której tylokrotnie jeździć jeszcze będzie w okresie późniejszym , nawiązując w niej cenne i dla syna stosunki. Wybrał się zaś tam po raz pierwszy w towarzystwie wolnomularza Goertza, a spot¬kał — wszechpotężnego wówczas na dworze Piotrowym Żyda Szafirowa i lekarza jego nadwornego, Erskine’a, wysłańca „kabały” jakobickiej. Przez tego też Szkota zapewne zet¬knęli się obaj wysłańcy Karola XII go, Goertz i Poniatowski, z kołami opozycyjnymi w sto¬li¬cy francuskiej.
W Paryżu nastąpiło bowiem, po śmierci Ludwika XIV go, pierwsze „odwrócenie przy-mierzy”. Czy przygotowywało się ono już za życia wielkiego króla, nie wiemy; faktem jest jednak, że jeszcze za jego życia, jak później po śmierci, stanowił Hannower kolebkę właśnie tego „odwrócenia przymierzy” — ośrodek ważnych zabiegów polityczno - dyplomatycznych z gorliwym współudziałem masonerii: inwestytura wszakżeż hanowerskiej dynastii na tron angielski odbywała się z czynnym udziałem jednego z „prekursorów masonerii”, Johna Tolanda , w momencie zaś realizowania się tej sukcesji, zabiegał na jej rzecz „niezmor¬dowa¬ny” w tej materii, jak go zowie współczesny historyk angielski, wolnomularz Leibniz, jeż¬dżący wtedy do Wiednia, do cesarza, z rekomendacją innego czołowego masona, ks. Anto¬niego-Ulryka Brunszwickiego, dziada cesarzowej .
We wspomnianym Hannowerze, stanęła tegoż samego lata 1716 konwencja w szerszej swojej rozbudowie trójprzymierza — pomiędzy Hagą, Hannowerem a Paryżem, „de facto” ścisła „ententa” franko angielska. Co do cesarza, manewrowanego zapewne przez ambitną żonę, Elżbietę-Christianę, to skłonił się on wreszcie także do sojuszu z obu mocarstwami morskimi i regentem Francji, licząc na antagonizm tego ostatniego w stosunku do dynastii hiszpańskiej, która znów jego, cesarza, pozbawiła była niegdyś korony „katolickiej”.
Kontr-ligę stworzył był Alberoni. Miała ona obejmować w swoich ramach dwóch, zwaśnionych dotychczas, mocarzy Północy, Karola X i Piotra, nie licząc innych, mniej jeszcze pewnych sprzymierzeńców, a przy tym korzystać z indywidualnych walorów dwóch tak wybitnych komparsów, jak Rakoczy (nazwisko w masonerii czcigodne), który miał pomagać rozbijać Austrię, i Poniatowski, który miał za zadanie zorganizowanie „desantu” do Anglii. Twórcy zaś tego „planu” głosili w korespondencjach swoich całkiem już po masońsku — że dążą do zbudowania na nowo „Swiątyni Salomonowej” .
IV.
„Sekret Regenta” — pisze w zakończeniu książki swojej o sekrecie kardynała Dubois Emil Bourgeois — stał się „sekretem królewskim”. I. skoro minister roztropny i mądry (kardynał Fleury) usiłował, w przeddzień wojny sukcesyjnej austriackiej, odsunąć Francję od tego konfliktu, do którego nie powinna była się mieszać, „sekret królewski” sprzeciwił się jego planom, jak (wprzódy) „sekret Regenta”, zażywiany polityką tajną kardynała Dubois, zrujnował był dyplomację pokojową Ludwika XIV. Francja wycierpieć (znowu) musiała wojnę wyczerpującą, bez innej korzyści, niźli sukces… książąt pruskich...”
Wojna ta nie obchodzi nas tutaj bezpośrednio, ale obchodzą nas refleksa jej polskie a masońskie: obchodzą nas pomysły Mokronowskiego masowej emigracji z Polski saskiej do legionów burbońskich i pomysły Błędowskiego, o których prof. Konopczyński, tak ostrożny zazwyczaj w sądzie, pisze wszakże, że były „in odore triangularitatis” .
Ci wolnomularze-awanturnicy, ci kontynuatorowie, „z przeciwnego końca”, absolutys-tyczno-sukcesyjnych planów sanacyjnych Augusta Mocnego roją o różnych w tym czasie kan-dydaturach i ekstraturach: Mokronowski jest raczej za Contim, Błędowski za „pretendentem” Karolem Edwardem Stuartem, ale obaj uprawiają przy tym swoisty jakby legitymizm, do¬magając się w swoich memoriałach, ażeby ewentualny elekt polski poślubił „infantkę” fran¬cuską a córkę Leszczyńskiej.
Nie chce tego zapewne „kabała” pruska, o którą ocierać się mógł i Mokronowski (za pobytu swojego w Berlinie i udziału w kampaniach tej wojny), której służą w Polsce Jabło¬nowscy czy Sapiehowie, jak we Francji Tencin czy Mably, której zaś naczelnym wyrazicielem politycznym jest marszałek de Belle-Isle.
Mason, jak podkomendny jego Mokronowski, protektor okultystów, jak „Mocny” czy „Regent”, może być Belle-Isle nazwany feralnym dla Francji marszałkiem. Żonaty jest z Marią-Kazimierą de Béthune, imienniczką i siostrzenicą naszej Marii-Kazimiery, spowinowa¬cony więc przez żonę z rodzącymi się z Sobieskiej Wittelsbachami. Jak zaś wynika z ostatniej monografii tego marszałka gra on w pierwszych latach wojny sukcesyjnej austriackiej rolę po¬średnika w kitowaniu przymierza — że tak powiem — pruskiego, nęcąc trzeciego Augusta wznowieniem bodaj unii personalnej polsko-czeskiej, a może i koroną cesarską.
Ten bowiem „tajny polityk”, protektor Hundów i Saint-Germain’ów, dąży zarazem „coűte que coűte” do rozbioru dziedzictwa wygasających Habsburgów, przeznaczając z niego — Śląsk dla Fryderyka, Morawy, jeżeli nie Czechy, dla Augusta (te ostatnie przysądził by chętniej, wraz z Austrią górną i Tyrolem, monachijskim swoim kuzynom); ba, nawet dla Burbonów hiszpańskich ma w zapasie Trentyn i Karyntię.
V.
Wybucha wojna siedmioletnia. W ogniu jej przepraw strategicznych i dyplomatycz¬nych przegrupowań nieco już jaśniej zarysowują się bloki mocarstw, których formacji nie obce są znowu tajne sprężyny. Blok pierwszy: austro-franko-rosyjski rysuje się w tym mo¬mencie po raz pierwszy, kształtuje się niespodziewanie, ale skłonność odtwarzania swoich konturów zachowa i po rozgromie wojny siedmioletniej, przez cały niemal ciąg panowań Stanisława Augusta, Katarzyny i Marii-Teresy, która, wydając najmłodszą córkę za spadko¬biercę ciężkiego brzemienia Ludwików, uwieńczy związkiem dynastycznym sojusz, wylęgły może pierwotnie w sekretnych kancelariach.
Nie jestem w możności tutaj wykazać, kto był właściwą sprężyną tego tajnego „odwró-cenia przymierzy”, czy przyczynił się do niego książę de Conti, firmowy, jak wiadomo, wol-nomularz, forytowany dalej, jakkolwiek bez powodzenia, przez nowe przymierze do korony polskiej, którą przybliżyć mu pojedzie nad Wisłę jego człowiek, Broglie. Trzeba by dalej wiedzieć — czego nie wiem — jak „pracowały” owe loże, które w Polsce powstały jakby pod kątem widzenia śląskich przepraw wojennych; to pewna, że antyrosyjski ich charakter, o któ¬rym — z dawniejszych historyków — wspomina Moraczewski, niezbyt kwadrował z nową polityką Wersalu, Warszawy czy Drezna. Zaraz też i nad Newą pojawiły się refleksa tego przegrupowania czynników tajnych, zarysowała się dwoistość przede wszystkim w postaci scysji franko-angielskich, gdzie walkę o pomoc rosyjską prowadzili „de facto” ze sobą dwaj wyspiarze, obaj zapewne silnie zaangażowani w lożach, ale lożach sobie przeciwnych, więc Sir Charles Hanbury Williams, protektor Katarzyny i Poniatowskiego i kawaler Mackenzie Douglas, nieoficjalny przedstawiciel „sekretu królewskiego” na dworze Elżbiety.
VI.
„Linia podziału” pomiędzy mocarstwami europejskimi łamie się nieraz w ciągu ostat¬niego trzydziestolecia „ancien régime’u”. Nie brak wszelako pośród nich tendencji do grupo¬wania się — o dziwo! w tym stuleciu „oświeconym” — wedle analogicznych kryteriów, jakie obowiązywały w okresie wojen religijnych. Bernstorff czy Fryderyk, Szwecja czy Holandia w zbliżony sposób manifestują uczucia swoje, czasem jako pokrywkę dla interesów, podczas na-szego sejmu „dyssydenckiego”; z drugiej wszakże strony — pręży się, jakkolwiek niesku¬tecznie, instynkt samozachowawczy mocarstw katolickich, wyczuwający potrzebę nowej „ligi świętej” — Burbonów i Habsburgów, z których pierwsi spowinowaciliby się ze Stanisła¬wem Augustem. Takie mogą być wczesne już zamysły, przedrozbiorowe, Czartoryskich i tak umiarkowanego polityka, jakim jest marszałek Stanisław Lubomirski ; faktem jest jednak, że się do tych planów miesza również i masoneria — i to naraz z dwóch końców. Porozbiorowe już misje polityczne na terenie Polski, w latach siedemdziesiątych stulecia, świetnych kawale¬rów paryskich, a mianowicie wicehrabiego d’Adhémar i księcia de Lauzun uważać jestem skłonny za emanację najbardziej arystokratycznej loży paryskiej, t. j. loży Montmorency La¬val, której przewodniczy książę de Montmorency Luxembourg, a w której „stukają młotkiem” najświetniejsze nazwiska dawnej Francji, jak Kondeusze i Rohany, książę de Ligne i nasz „książę Denasów”. Lauzun, przybywający wówczas dwukrotnie nad Wisłę, wprawdzie dla amorów, lecz niemniej i dla intryg politycznych, jest właśnie sekretarzem tej loży . Z ra¬mie¬nia zaś masonerii polskiej stara się prowadzić analogiczną politykę w Paryżu inny obcokra¬jo¬wiec, sekretarz królewski Muarycy Glayre.
Z tych aryskokratyczno-dynastycznych planów nie zgoła nie skrystalizowało się w konkretnej formie. Czyżby odżyły one były, w kilkanaście lat później, w planach innego arystokraty francuskiego, hrabiego de Ségura, pragnącego wskrzesić raz jeszcze alians pomiędzy Dunajem, Sekwaną i Newą? Znowu zawiodła ta Douglasowa kombinacja, a nad Wisłą zaczęła się na nowo robota Williamsowa, podczas gdy nad Sekwaną, jak za Dubois’a, ton nadawali Orleani, awanturniczy zaś kontyngent lożowy włoski, który w początkach stulecia skupił się był do „warsztatowej” jakby swojej „roboty” na zachodnio południowym cyplu europejskim, w Hiszpanii, pod postacią Alberonich, Ripperdów czy Cellamarych – przewędrował teraz, na nasze nieszczęście, nad Wisłę w osobach Lucchesinich i Mazzoich, Ghiggiottich i Piattolich.
|