Dla cierpliwych czytelników tekstu tzw. obrzydliwie BONUS, jest o szałwii, i o różnych takich podobnych. Tytuły książek i cytaty powinny być kursywą, ale niech tam.
Dziewczyna neoszamana
Nie musi ksiądz nic o mnie wiedzieć - odparł oschle szaman. - Nie przybyłem tu służyć do mszy, ale sprzątnąć to, czego ksiądz nie dał rady.
K.T. Lewandowski Czarna psychoza
Używanie marihuany i kokainy powinno być dozwolone - przekonują członkowie latynoamerykańskiej komisji ds. narkotyków i demokracji, w skład której wchodzą pisarze tacy jak Paulo Coelho i Mario Vargas Llosa. (inf. prasowa) No, a skoro południowoamerykajski realizm magiczny dał głos, no to co, wasza ulubiona Lampa ma siedzieć cicho? Więc wydelegował mię Redaktor, niewiedzieć czemu właśnie mnie, bym napisał o motywach szamańskich, szamaństwie w powieściach polskich spółczesnych. Jaka jest percepcja tematu, albo wręcz partycypacja.
No i jest tego od pytki, tu, tam. Szamani u Jacka Dukaja w Lodzie, najlepszej polskiej powieści od dawna, we Świecie nura, Aleksandra Kościowa, u Konrada Lewandowskiego w Czarnej psychozie, w Zadrze Krzysztofa Piskorskiego. Ale to tak zwany wierzchołek góry lodowej, góry lodów waniliowych.
Albowiem kimż jest szaman? Szaman jest to osoba która najebała się halucynogennymi dragami, gra na bembenku, tańczy w ekstazie i wieszczy. A takich szamanów nie nazwanych wprost po profesji, lub zgoła szamanów amatorów, jest po polskich, bo o nich tu mówimy, książkach, wiele więcej. Bo weźmy takich chłopaków co poszli na grzyby psylaszki u Mira Nahacza w 84, toż są to neoszamani parekselans. W Bocianie i Loli i w Robercie Roburze też się pojawiają.
Albowiem szaman jest to osoba która raczej nie chodzi do kościoła, tylko szukająca na własną rękę, chce doznać tych wszystkich pięknych rzeczy, o których tam opowiadają, o aniołach, duchach, piekła i nieba zwizytować, a nie się o nich dowiedzieć z drugiej ręki z kropidłem z kazalnicy na suchym wykładzie. Więc ten zboczony i niepowstrzymany popęd do iluminacji prześladuje niejednego bohatera a także często autora jego. I chyba musielibyśmy mieć na twarzy maskę spawalniczą, żeby nie zobaczyć takich amatorów iluminacji subito wokół siebie, w konkretnej prozie życia, że nie wspomnę o poezji, gdzie bez haluna nawet przez próg.
Więc ten proszę ja was szaman nie daje nam spokoju i się wdziera w popkulturę naszą kochaną, żadnej świętości nie uznając. Taka pani Steczkowska śpiewa Dzieewcziina szamaaana!, i robi tajemnicze miny. Albo też reżyser Żuławski kręci film Szamanka na motywach podsuniętych usłużnie przez prozaiczkę Gretkowską Manulę. Można powiedzieć, że szaman zaszedł nas chytrze od tyłu, wśliznął się i jest i się zaczyna panoszyć. Wcale nie od wczoraj. Tajemnicza wyprawa Tomka, Szklarski, mówi wam to coś? Tomek u kamłających Buriatów, u Jakutów. Tomek narażony na kontakt z Amaritia muscaria. I nie myśl, że tyś jest tu w Ojczyźnie bezpieczny, bo muchomor biało-czerwony rośnie, lejąc na delegalę dopalaczy, pod każdym krzakiem, i są wśród nas koledzy którzy wyciągają z tego wszystkie konsekwencje. W ogóle spory kawał przyrody jest nielegalny, bo koo 30% roślinności i grzybności ma w sobie to coś, co może cię , odpowiednio spreparowane, tam lub ówdzie cisnąć, mocniej albo słabiej, nie tylko w sensie estetycznym gdy ją kontemplujesz na łonie, ale, na okoliczność spożycia, konkretnie.
Czym się różni szaman od takiego na przykład ujaranego dżezem gimnazjalisty pod śmiechawką i z rozanielonymi oczyma? Zasadniczo niczym, obaj są ludzie, ale szaman ma doświadczenie w nawigacji po obszarach psydelicznego wglądu. On tam wchodzi na przytomnego i robi swoje. Dlatego jest niebezpieczny dla Establiszmentów. Dlatego całe średniowiecze funkcjonariusze kultu biegali za czarownicami i czarownikami z kijem w ramach praktyk monopolistycznych. Co bowiem przeciętna czarownica miała w swojej chatce na kurzej łapce na skraju lasu? Pęki suszonych ziół. Co miał na stanie czarownik w swoim, z gotyckiemi sklepieniami labo? Retorty bulgocące fioletowymi oparami i manuskrypty z zapisami jakichś tajemnych reakcji. A w wyniku tego latanie na golasa na miotle na sabaty i produkcja eliksirów wiecznej młodości itp. I już Sapkowski każe Wiedźminowi co i rusz walnąć jakiegoś dekoktu, mieszaneczki ziołowej, a to na wyraźniejsze słyszenie z oddali, a to na widzenie po ciemnemu, na szybszą motorykę. A wiadomo jak jest, pociągniesz łyk dwa za dużo i- teleportacja. I już Witold Jabłoński odmalowuje nam w swojej uroczej tetralogii z czasów piastowskich Gwiazda Wenus, gwiazda Lucyfer takiego producenta podejrzanych psychoaktywnykaliów, działającego poza prawem boskiem i karnem, maga Witelona z Borku.
Tak idąc za ciosem srebrnego wiedźmińskiego miecza, już spojrzenie na temacie mając zogniskowane, oto widzimy, że szamanerka jako motyw główny albo choćby poboczny we współczesnej ojczystej literaturze zadomowiła się. W fantastycznej, obyczajowej, kremienalnej, historcznej, przygodowej.
Pierwszy konkretny kontakt z szamanizmem był udziałem naszych przodków, zesłańców syberyjskich, co zaliczyli wcześniej bliski kontakt trzeciego stopnia z ruskim zamorddzierżawiem. Jednym z najwybitniejszych badaczy syberyjskiego szamanizmu był terrorysta Bronisław Piłsudski, brat innego słynnego terrorysty, Józefa. Kiedy już przyzwyczaił się i polubił nowe okoliczności przyrody, do tego stopnia, że ożenił się z miejscową kobietą, rozpoczął badania etnograficzne wśród zamieszkujących tajgę Ajnów. Owocem tych badań było wiele publikacji, w tym Szamanizm u Ajnów na Sachalinie. Co ciekawe, dokonał nagrań pieśni obrzędowych fonografem Edisona, na woskowych wałkach. W latach 80tych XXgo wieku, Japońcy skonstruowali laserowy czytnik, dzięki któremu te nagrania sprzed stu lat ożyły.
A rok temu Jacek Dukaj wydał swoją fantastyczną powieść Lód. Fantastyczną, ze względu na przynależność do gatunku, a jeśli idzie o jej klasę, jest genialna. Pisząc ten tekst wróciłem do niej, i przekonałem się, że pierwsze wrażenie mnie nie omyliło. Jej bohater, Benedykt Gierosławski, jedzie do serca Syberii szukać ojca zesłańca. Rzecz dzieje się w roku 1924, Polska nadal jest pod zaborami, imperium Romanowych trzyma się mocno, skute po Warszawę niecofającą się lodową anomalią, której centrum jest miejsce upadku meteoru tunguzkiego, stamtąd rozpełzają się, po liniach „szlaków mamutów” Lute, istoty chłodniejsze niż skroplony hel. Ich zagadka jest kluczem do kierowania przebiegami strumienia historii. Wieść niesie, że ojciec Benedykta potrafi się z Lutymi komunikować. Zima czy Odwilż, to być albo nie być rosyjskiego imperium, przeto dygnitarze z otoczenia cara zawiadujący skłóconymi koteriami, próbują posłużyć się Benedyktem, chcą by odnalazł ojca i skłonił go do realizacji ich zamierzeń. W całą sprawę wtajemniczony jest również Józef Piłsudski, który szarpie zbrojnie Rosję na Dalekim Wschodzie dowodząc swoim Legionem Japońskim. Arcydzieło narracji, pisane językiem a la prusowa Lalka, z wplecionymi w nią misternie ważkimi refleksjami historiozoficznymi i filozoficzno- logicznymi, służą konstrukcji plastycznej spójnej wizji porażającej swoim rozmachem. Autor sam chyba dostąpił jakichś szamańskich wtajemniczeń i wykorzystał je w opanowaniu magii słowa. Nie wdając się w zawiłości fabularne tej ponad 1000ąc stronicowej powieści, za przewodnika po otchłaniach tajgi dostaje Benedykt Tunguza Tigrija Etmatowa, szamana właśnie. Dymy palonych w jurcie jadowitych ziółek, zaśpiewy, kamłanie w rytm obrzędowego bębenka, konfrontacja europejskiego racjonalizmu Benedykta z mistycznymi wglądami Tigrija, ich interesująca komplementarność w obszarze pragmatycznych rozpoznań. Scjentysta Gierosławski rozmawia z Etmatowem za pośrednictwem tłumacza- Pyta, co pan wywróżył. Już przedtem próbowało im się tłumaczyć, że nie jest to żadna magia sortilegijna czyniona na podobieństwo ich szamańskich wróżb z gotowanych i palonych kości; na próżno. -To nauka, pojmujecie?- na-u-ka; nie czary i zabobony żadne. -Mówi, a-aaaa, mówi, że to duchy wyższe wybierają szamana, nie szaman wybiera. Zaczem rozmiękczony udanym lotem pozacielesnym Tigrij Etmatow popłynął w zwierzenia gawędziarskie – w namiocie ciasnym, dusznym, zadymionym, w półmroku sadzowym i wilgoci tłustej, gdy na zewnątrz duje śnieżyca i rośnie mróz. -Szaman ma za dużo kości, jedną kość za dużo. -Co? -Jama u mu kon! -Sto i jeden. Ta kość sto pierwsza, a, rozumiem- ta kość to zawsze jest jakiś defekt, ułomność. Albo przechodzi szaman w dzieciństwie jakąś chorobę, przez co na resztę życia pozostaje oszpeconym, okaleczonym. Albo zostaje uśmierconym i na powrót przez duchy ożywionym w rytuale stosownym, starodawnym: złożony do kupy nie całkiem z tego samego materiału. Albo- coś mu się łamie w środku. W każdym razie kość sto pierwsza odróżnia go od wszystkich ludzi i upośledza w codziennym życiu. -Jedna noga krótsza, naprimier. -Aja! -Dalej, szaman widzi zawsze jak odkleja się niewidzialne od widzialnego. Mhm, zaraz- - Duch od materji- rzekło się międląc na dziąśle ostatni skrawek ryby, zupełmie już smaku pozbawiony. Ciecierkiewicz i Etmatow zaszwargotali, pomagając sobie rękoma. -Duch od materii- beknął wreszcie japończyk. -Ten świat- machnął po namiocie- gniecie ich, męczy. Został im, ach, został narzucony, skazano ich na niego; on jest przyczyną choroby ducha. -Aja!
No to nam Tigrij prostemi słowy objaśnił rudymenta kondycji szamańskiej. Z nieco innej perspektywy przedstawia nam szamanizm Andrzej Dybczak w swojej podróżniczo- reporterskiej opowieści Gugara. Tam syberyjscy autochtoni są już wypreparowani przez postindustrialną współczesność z predindustrialnej arkadii. Subtelna, oparta na złożonych interakcjach z traktowaną sakralnie przyrodą kultura Ewenków uległa niemal całkowitej destrukcji w zderzeniu z cywilizacją techniczną. Uwiedzeni czarem fabrycznych gadżetów Ewenkowie odwracają się od własnego dziedzictwa. Wobec europejczyka są jakby zażenowani jego przaśną obskurną skromnością. Wstyd im przyznać- Charaszo w kraju radnom, pachniet' sienom i gawnom. Oni już oglądali telewizję i wideo, wiedzą co jest fajne a co żenada. Tylko ze zdawkowych napomknięć młodych Ewenków, narrator opowieści Andrze, jak go nazywają, dowiaduje się o żywych przejawach szamańskiej tradycji. To etap w którym żyją jeszcze jej cienie, poprzedzający jej cepeliadyzację w postać skonfekcjonowaną na potrzeby turystów.
Mają go już za sobą Aborygeni z etnograficzno- podróżniczej opowieści Mateusza Marczewskiego Niewidzialni, napisanej stylem reportażowym , przechodzącym momentami w prozę poetycką.
Biali dowiedzieli się o istnieniu mistycznych, religijnych obrazów i zachwycili się nimi, ich głębią. Aborygeni zaczęli zakładać stowarzyszenia i zarabiać na życie, malując. Szybko jednak okazało się, że wyczuwając koniunkturę rynku, przestali malować obrazy o konkretnym znaczeniu. Zorientowali się, że biali biorą jak leci: obrazy na których przedstawiono najpilniej strzeżone tajemnice klanowe i przypadkowo postawione kropki i kółka na płótnie. Białym to nie robiło różnicy. Toż samo z traktowaniem motywów szamańskich w literaturze. Znajdujemy tu ujęcia bazujące na rzetelnej wiedzy etnograficznej ale i luźne wariacye na temat. Dukaj, Kościów i Lewandowski traktują czytelnika poważnie, choć puszczają wodze fantazji, z korzyścią dla swoich utworów. Marczewski i Dybczak są po reportersku wstrzemięźliwi i przez to wiarygodni. Urbi et Orbi z Twardochem podkpiwają sobie z kwestii, traktując ją zupełnie instrumentalnie. Między tymi skrajnościami lokuje się Piskorski. A Miro Nahacz, cóż, on sam był neoszamanem.
Kiedy w połowie lat 60ątych wezbrała na Zachodzie fala zainteresowania psychodelicjami, otwarty został wielki port, rzec by się chciało- portal. Jeszcze nigdy w historii tak wielu nie latało w kosmos umysłu tak daleko. Masa najbystrzejszej młodzieży, głównie akademickiej, ale również artystów, społecznych autsajderów, weszła w kontakt ze zdumiewającą potencją kreacyjną umysłu, przejawiającą się w kalejdoskopach odmiennych stanów świadomości. A wszystko to dzięki Abbi'emu Hofmannowi, który zsyntetyzował słynny kwas, LSD 25. Pierwszy raz tak mocny halucynogen znalazł się w masowym obiegu. Kto sobie poorbitował pod jego wpływem, wracał z powrotem już nie ten sam. Szok był silny, ale generalnie pozytywny, obrodził eksplozją nowej obyczajowości i nowych środków artystycznego wyrazu. Doszło wtedy do istnego desantu paraszamanów. Ale większość z nich nie miała żadnego szerszego kulturowego punktu odniesienia do ogarnięcia tych porażających doświadczeń. Zdawało im się, że są odkrywcami całkiem nowych obszarów, że pierwsi przynoszą ciemnej ludzkości wieści o tym wielkim halo.
Dopiero tacy nonkonformistyczni badacze jak Timothy Leary czy Terence McKenna, i kolejni co poszli w swoich pracach ich śladem, uzmysłowili zainteresowanym, że silne halucynogeny towarzyszą ludziom od pradziejów. I służyły do różnych celów, z których dobra zabawa wcale nie była najważniejszym.
Obaj ci panowie zamiast ograniczyć się do uniwersyteckich badań, sami zaznawszy haluiluminacji, poczęli entuzjastycznie propagować dobrą nowinę. Rozmiary i gwałtowność psychodelicznej rewolucji wprawiły rząd USA w panikę. Pośpiesznie zdelegalizowano mocne psychodeliki. Pomimo tego, że prowadzone, zgodnie z obowiązującą w naukowym mejnstrimie metodologią, eksperymenty nie potwierdziły szkodliwości dla zdrowia, ani właściwości uzależniająch takich substancji jak LSD 25, meskalina, tetrohydrokanabinol czy psylocybina, postawiono je w jednym rzędzie z jawnie wrednymi dla duszy i ciałą heroiną, kokainą i spidem. Pamiętajmy, że był środek zimnej wojny, a hippisi ze swoich psychowojaży przynosili natrętnie, i poważnie je traktowali, hasło pis end low, które za cholerę ducha bojowego podnieść nie mogło, a nawet wprost przeciwnie. Może dla tego Nixon powiedział o Learym- to jeden z najniebezpieczniejszych ludzi na świecie. Coś w tym na rzeczy było, wkrótce bowiem nadeszły wydarzenia pamiętnego roku 1968go, których LSD 25 był detonatorem. A jeśliś ciekaw jakie echa miała psychodeliczna rewolta w naszej Ojczyźnie, to Kamil Sipowicz obszernie zajął się kwestią w Hippisach w PRL-u. (patrz też wywiad Pawła Gołoburdy z autorem w poprzedniej Lampie). Nasza ówczesna niedola polegała na tym, że zamiast LSD 25 mieliśmy do dyspozycji badziewiate surogaty, choć psyle (psilocibe semilancetia) rosły wtedy na halach i łąkach jak w czasach Piasta Kołodzieja. Toż sam mistrz Lem na syntetycznej psylocybinie użył sobie onegdaj pod kontrolą lekarską, bo stateczny to był człowiek. Zwierzył się z tego Beresiowi, jak na świętej spowiedzi, w słynnym wywiadzie- rzece. Że kolorowo było i jakoby nastrój podchodził pod religijny.
Ale wróćmy do współczesnej literatury ojczystej i w niej zawartych motywach szamańskich. Bywa że są osią powieści, bywa że pobocznym mało znaczącym wątkiem. Tak jest na przykład w steampunkowej książce Krzysztofa Piskorskiego Zadra. Franole nie przegrali bitwy pod Lipskiem, na okoliczność zastosowania nowej cudownej broni która odwróciła jej losy. Cesarstwem nadal rządzi Napoleon Bonaparte. Technologia etherowa otwiera przed ludzkością całkiem też inne cudowne możliwości, a to, na przykład, przy podróżowaniu przez etherowe portale między światami. O taki nowy świat, będący bezludną repliką Europy, mocarstwa będą, niczym o zamorskie kolonie, toczyły bój. Jedną z ważnych w powieści postaci jest szaman Burłyj Askelios, marny jego los, bo carscy go pojmą i zmuszą do prokurowania im, przy pomocy szamańskiej magii, odpornych na rany żołnierzy z ożywionych nieboszczyków. W tym celu wraz z Rosjanami chwytali tubylców, głównie szamanów oraz wszelkiej maści czarowników, a następnie zmuszali ich do wyjawienia sobie Geheime Wissenschaft- wiedzy tajemnej, jak to ładnie w tych dokumentach piszą. Burłyja wystawiła carskim Starucha, wiedźma, koleżanka po fachu. -Służysz diabłom z innego świata! -Służę naszemu postępowi, naszej cywilizacji. Ci obcy mają ze sobą cuda, na widok których straciłbyś mowę, Burłyju. No tak, no tak, Szarapową i odbiornik Raduga. Ten syndrom przerabialiśmy już w Gugarze.
Występuje też w obsadzie akcji ruski czarny mag Woronienko, który, na czele oddziału kozaków, penetruje tajemnicze ruiny Nowej Europy w poszukiwaniu kultowych artefaktów. Ściga go pułkownik Legii Nadwiślańskiej, walczącej nadal u boku Napoleona, Stanisław Tyc, żeby udaremnić wraże plany. Tyc miał przeprawę z Woronienką jeszcze w czasie odwrotu spod Moskwy w 1812tym, teraz nadarza się okazja rewanżu. W ogóle, w Zadrze motyw Polaków dobijających się niepodległości został poprowadzony i ekstrapolowany w fantastyczny świat z imponującą historyczną erudycją. Tyc, który u boku towarzyszy broni walczy o restytucję niepodległej w Nowej Europie, takie oto snuje rozważania: ...coś mi mówi, że oni nas nie zrozumieją, Janie. Walczymy za pokolenia, dla których „naród” czy „patriotyzm” będą obcym językiem starożytności, słowami co kojarzą się źle.
Ale nie wachmistrzowi Rzeszotarskiemu z opowiadania Bothisattwa otwierającego tom opowiadań Szczepana Twardocha Prawem wilka. Jest ono kolejnym śladem inspiracji szamanizmem u naszych współczesnych autorów. Wachmistrz, partyzant niepodległościowy, nie składa broni po zakończeniu wojny, tylko dalej prowadzi przeciw czerwonym swoją prywatną, podjazdową. Razu pewnego na leśnych ścieżkach spotyka Wiedźmę w której poznaje dawną znajomą hrabinę Porohowiecką. Powiadają, że do buddyzmu tybetańskiego przeniknęło sporo elementów chtonicznego szamańskiego kultu Bon. Hrabina, jeszcze przed rewolucją podróżując po Syberii, wzięła z mężem udział w pewnej mrocznej inicjacji. Potem, już w Polsce, wróciłam do chrześcijaństwa, ponieważ Antoni poprosił mnie o to, kiedy zerwał z Zadrugą (przedwojenna neopogańska organizacja Jana Stachniuka. Przyp. moje) i przystał do endeków, uznając semicki katolicyzm za osnowę polskości. Skoro jednak Jahwe zabrał mi Antoniego, nie chciałam mieć nic wspólnego z tym okrutnym żydowskim bożkiem i wróciłam do starych demonów. Teraz, zyskana wtedy moc, pomoże jej w zemście, bowiem UBecja okrutnie zgładziła pana hrabiego, więc słusznie jej się ona należy. Wiedźma za narzędzie użyje wachmistrza, ale wcześniej go w swej sadybie na bagnach należycie przygotuje. -To cisowa kora. Zabije twoje ciało. A to cygańskie ziele, datura stramonium, nie pozwoli uciec twojej duszy. Ale to nie wszystko, zaklnę jeszcze twoją broń, bo ziółka muszą się chwilkę zaparzyć. Czarny humor na poważnie, z elementami groteski, jak się chyba zdążyliście zorientować. Toż samo traktowanie tematu można znaleźć w kryminale Łukasza Orbitowskiego i Jarosława Urbaniaka pt Tancerz, kolejnym w cyklu Pies i klecha. Toż samo swobodne traktowanie sprawy magicznych rytuałów. Ciąg zagadkowych zgonów. Łączy je tekst, czwarta, nieogłoszona nigdy część Dziadów, w której Wieszcz zawarł moc „przeanielania” w byt transcendentny tego kto ją wyrecytuje plus wykona charakterystyczny układ choreograficzny, ni to szamański ni derwiszowski. Ale jak coś pójdzie adeptowi nie tak, to czołowe zderzenie z transcendentnym i miazga, stąd też i ofiary. Słowo w rozumieniu Mickiewicza miało uzyskać właśnie moc boską, zdolność spopielenia świata i stworzenia go na nowo. Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek przenośni. Poeta który zyskałby tę zdolność miałby możliwość fizycznego oddziaływania na materię i w konsekwencji wyzwolenia się od niej. To wszystko na kanwie mentalnego uwiedzenia Wieszcza przez mesjanistyczne czarymary Towiańskiego. Znów pojawia się, jak u Piskorskiego w Zadrze, postać ruskiego czarnego maga, tym razem w osobie oficera wywiadu przeszkolonego w posługiwaniu się technikami, parapsycholo, głównie telekinezą. Mocną stroną kryminału autorstwa Urbi et Orbi jest solidna konstrukcja pary pierszoplanowych bohaterów. Są psychologicznie powikłani ale wiarygodni, ładne jest też studium ich męskiej przyjaźni. A cała ta historia sensacyjna, choć smaczna, jest tylko błahym ornamentem.
Podobnie z psychodeliczną kontrkulturą, wokół rdzenia rzetelnych badaczy otchłani, którzy zawsze byli w mniejszości, lewitowała masa ciekawskich, nastawionych raczej na doznanie przyjemnej nowości i rozrywkę w towarzystwie rówieśników, tym bardziej ekscytującą, że z posmakiem kontestacji. Duże dawki silnych halucynogenów nie sprzyjają hedonistycznym towarzyskim igraszkom.
Dziś takoż, dragowe imprezy techno, stroboskopy i głośna elektryczna muzyka, taniec w tłumie, potrzeba doznania resetującej łikędowej ekstazy łączy ludzi tęskniących za choćby efemeryczną namiastką przeżycia plemiennej wspólnoty. Tylko wyzerował się duch proroczy, i dreszcz niebezpieczeństwa już nie związany ze sprzeciwem wobec Systemu, tylko z zakupem małego foliowego woreczka u dilera. A zamiast konkretnych wglądów w odmienne stany świadomości, Nju Ejdżowe konfekcjonowane lekkostrawne placebo modern pop duchowości.
Lecz na straży wrót tajemnicy stoją nadal oni, hardkorowi neoszamanie, którzy zawsze zarzucą dwa razy większą od zalecanej porcję psychołakoci, i zlegną na łonie przyrody, by jednoczyć się z duchem Gai. A jak już się ogarną, pędzą do kompa, jak ten młodzieniec po locie na boskiej szałwii, napisać trip report do HiperReala: Czułem się jednością z przyrodą. Co najciekawsze mogłem stać się każdą rzeczą. Każdym źdźbłem trawy, każdym listkiem, każdą gałązką, każdym obłokiem, cokolwiek chciałem. Moja moc nie miała ograniczeń. Potrafiłem stopić swą świadomość nawet z stworzoną przez człowieka, syntetyczną, plastikową butelką. Nie stanowiło to dla mnie najmniejszego problemu. Chociaż muszę przyznać, że dużo ciekawszy był kontakt z przyrodą, z czymś organicznym. Dawało to poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Czułem się jak szaman.(cytat z wypowiedzi zamieszczonej na HyperRealu).
Kryzys urynkowionej mejnstrimowej kultury z jednej, i zinstytucjonalizowanego Kościoła z drugiej strony, w warunkach narastającej atomizacji społecznej i kompulsywnego konsumeryzmu, skłania wielu do poszukiwań alternatywnych dróg wewnętrznej samorealizacji. Kiełkują nowe pędy, domagają się przestrzeni i światła. Doznanie wewnętrznej głębi i obcowania z tajemnicą pod wpływem środków rozszerzających świadomość od wieków było ważnym ogniwem łączącym społeczności różnych kultur. Współcześni psychonauci idą, i będą iść tą drogą dalej. To rzecznicy prohibicji zabrnęli w ślepy zaułek.
Od razu poczułem charakterystyczną dla Salvii grawitację. Położyłem się, by całkowicie poddać się działaniu psychodeliku. Popłynąłem gdzieś w przestworza, lecz jednocześnie czułem, że jestem dalej na ziemi. Nagle poczułem jakiś niesamowity przekaz który zawierał w sobie szum rzeki. Czułem, że chce ona mi coś przekazać. Nastawiłem się na odbiór, wczułem się całkowicie w dźwięki. Niesamowite uczucie. A to był dopiero początek(… )Pełna depersonalizacja. Niesamowite uczucie spokoju, głębokiej medytacji. Wczucie się w rytm falowania przyrody. Patrzyłem wgłąb drzewa tak, jak by to była niekończąca się studnia. Nie było widać jej dna ponieważ ona nigdy się nie kończy. Drzewo to było połączone z całym światem. To była jego część. Przemieszczałem się w nim zgodnie z ruchem przepływu energii w owym dębie. Widziałem trajektorię przemieszczania się skupisk energii w drzewie. Drzewa to nic innego jak wielkie kanały energetyczne. Naturalne połączenia z ziemią. Możliwość na odprowadzenie zbędnej lub pobranie potrzebnej energii. Zrozumiałem, jaki świat jest cudowny poprzez jego niesamowitą głębię, złożoność która jest jednakże niesamowicie prosta i logiczna. Jedyna przeszkoda w jej odkryciu to niemożność objęcia jej w całości, kompleksowo. Pominięcie tego utrudnienia umożliwia Lady SD. (za HyRe). Jeszcze miesiąc temu salvia divinorum była w swobodnym obrocie, już jest zakazana. Trwa polowanie na szamanów, na młodych szamanów obława. Ale dość tych szlochów, wróćmy do legalnego szamana w literaturze.
Solidne merytorycznie podejście do tematu wspomagającej szamańskie praktyki chemii organicznej, zaprezentował w Czarnej psychozie Konrad Lewandowski. ... alkaloidy mają wiele wspólnego z neuroprzekaźnikami wyższych kręgowców, dlaczego? Po co roślinom neuroprzekaźniki, skoro nie mają centralnego układu nerwowego, neuronów, ani synaps? To pytanie nurtowało również etnobotanika McKennę.
Czy to bezpieczne? - wskazała na klomb. (...)Używacie tych roślin w terapii? - zdumiała się Helena. - Zamiast leków? Częściowo - skinął głową Szewczyk. - Realizujemy oryginalny program leczenia nerwicy natręctw. Jak może pani wie, ta przypadłość rozwija się na podłożu myślenia magicznego. Zabiegi szamańskie dają więc pomyślne rezultaty, o szczegóły proszę pytać ordynatora. No lepiej nie, to przesz naczelny czarny charakter, siła lucyferyczna, z nią zmagać się przyjdzie neoszamanowi Alefowi i jego dziewczynie jak z piosenki. Na miarę swoich skromnych możliwości będzie im pomagał ksiądz katolicki wprowadzony do akcji tylko chyba po to żeby potykać się o własną sutannę, nieustannie pouczany przez Alefa, szamana typowo miejskiego, który wiele czasu spędza zatrzaśnięty w małym blokowym mieszkanku. Nasuwa się ważne pytanie, czy szaman miejski nie jest sprzecznością w sobie? Boż przesz istotą szamanizmu jest czerpanie wglądu i siły z przyrody i żywiołów. Czy doniczka na parapecie wystarczy? Alef jakoś sobie jednak radzi. Ot, na przykład, zamiast z lasu i łąki , przywlecze sobie z ulicy surowiec na mikstury, w postaci rozplackowanego psa. Alkaloidy jak sama nazwa wskazuje są związkami zasadowymi - mówił, starannie mieszając odczynniki. - Teraz w roztworze zostały nam siarczany ptomain oraz aminokwasy, aminy, a ponadto siarczany i fosforany sodu. Skąd się wzięły fosforany? - spytała Helena.
Ze związków biofosforowych, typu ATP - odparł. - Na bieżąco wchodziły w reakcję z produktami rozkładu białek, tworząc sole alkaloidów trupich. Kwas siarkowy wyparł fosforowy i przejął ptomainy.
Co teraz?
Ba! Czarna psychoza to powieść sensacyjno- fantastyczna, upakowana konceptami na twardo, i teolo i filozo, fajerwerki wiedzy autora, pod zbyt jednak dużym ciśnieniem w skromnej objętościowo książce, ucierpiała na tym kompozycja.
Tego wrażenia klaustrofobii nie doznajemy czytając Świat nura Aleksandra Kościówa, choć ta powieść to labirynt. Zacząłem sobie wymyślać to miasto w połowie października., To pierwsze jej zdanie. Jej treść jest onirycznym zapisem duchowej podróży w pościgu za książką. Bohater, antykwariusz imieniem Arrlo, z racji swojego zajęcia jest w zadrukowanej celulozie zanurzony po nos, ale jedna książka jest wyjątkowa- O pielęgnacji i tożsamości drzew, to jej tytuł, a treść nieustannie transformuje. Jest obiektem pożądania potężnych sił upersonifikowanych w postacie kontrahentów Arrlo, którzy zamawiają ją u niego, a potem bezlitośnie cisną na realizację zamówienia. To istoty z dwu przeciwległych biegunów, charakterystycznego dla doktryn szamanistycznych, symbolicznego drzewa życia będącego osią łączącą światy demonów- dolny, duchów- górny i środkowy, świat ludzi. Nastąpiło zachwianie równowagi między światami grożące katastrofą, oczy wszystkich graczy zwrócone są na skromnego fajtłapowatego Arrlo, bowiem tylko on może dopaść i odczytać inkryminowaną książkę, zapobiec klęsce. Od czasu do czasu pojawia się w toku opowieści wątek obcego bezimiennego, tułającego się po zaśnieżonej tundrze, który trafia między koczowników, gdzie starucha szamanka przysposabia go na następcę wprowadzając w arkana kamłania. Te dwa poziomy narracji w nie całkiem oczywisty sposób jednak się uzupełniają. Jest jakaś harmonia i melodyjność we frazach tej prozy budująca hipnotycznie melancholijny nastrój. Może dlatego, że autor jest zawodowym muzykiem klasycznie poważnym? To się czuje czytając fragmenty o „otwieraniu” instrumentów. -Rzecz w tym, że każdy instrument ma taką swoją część, która pozostaje poza jego konstrukcyjnymi możliwościami. Nazwijmy ją duszą instrumentu(...). Trudno spekulować, jak wyglądałby świat muzyki i wykonawstwa, gdyby otwierano instrumenty, zanim zacznie się ich używać. Różnica jest bowiem tak kolosalna, że mogłaby wpłynąć na bieg historii muzyki, jak i zresztą innych spraw. (…) mówiąc banalnie, bierzemy martwe instrumenty i przemieniamy je w żywe istoty, odnajdując i wydobywając ku istnieniu ich dusze; sięgamy w ich głębię i wydobywamy prawdziwe, uśpione dotąd możliwości, ich ukrytą, choć zawsze obecną właściwą naturę. Po tych wstępach Resto Puorn, otwieracz instrumentów, demonstruje Arrlo dźwięk otwartej altówki. Następuje jeden z piękniejszych opisów doznania odmiennego stanu świadomości z jakim się dotąd spotkałem. Sami sobie przeczytajcie, nie ma lekko. -Czemu pan przerwał? (…) -Dalej jest jeszcze inaczej. Trzeba tam jednak pewnej siły i przygotowania; powiedziałbym odporności. Trudno mi było uwierzyć, że ta powieść to prozatorski debiut.
Jeślibym, ja niegodny i niekompetentny, miał po tekście ocenić dojrzałość szamańskiego wglądu wymienionych autorów, Kościów poleciał najdalej. Choć w kategorii czysto literackiej perfekcji i artystycznego rozmachu dzieła tzw. palma pierwszeństwa należy się bezwzględnie Lodowi Dukaja. Wiele spodziewałem się po kolejnych książkach Mirka Nahacza który zaczynał nabierać wiatru w skrzydła w tempie budzącym wielkie nadzieje na przyszłość. Ale więcej jego książek już nie będzie. Ale czy na pewno ten Robur, który żył w mieście, to ten sam Robur, który patrzy teraz na to wszystko? (…) Pustka której doświadczali była brakiem ludzi, ich stopy dotykały asfaltowej drogi i kiedy ich wzrok podążał za tą linią, która bezpardonowo wcinała się w las, ten obraz niemal bolał, to wycięte pomiędzy drzewami miejsce i świadomość, że kwestią czasu jest moment, kiedy miasto dotrze i tu, zrówna ziemię, wyleje na nią beton, wchłonie i przetworzy, doprowadzi tu prąd i wypełni wszystko, co jest puste. (M. Nahacz. Niezwykłe przygody Roberta Robura)
Magia go opuściła. W środku tego ludnego miejsca nie czuł żadnej więzi z ziemią, duchy zupełnie go nie słuchały, jakby bały się obecności dziwnych przybyszów. Nie było nawet zwierząt. Kiedy spróbował nawiązać myślowy kontakt z żywymi stworzeniami w okolicy, wyczuł tylko konie, kilka szczurów oraz nieprzeliczone hordy robactwa, pcheł, pluskiew, wszy, karaluchów, moli i wszystkich innych możliwych pasożytów. Świadomość i odczucie tego rozmnożonego w miliony plugastwa wdarła się do jego głowy tak głęboko, że zwymiotował. (K. Piskorski Zadra).
Jeden z krytyków zarzucał ostatniej książce Nahacza, że jest antyutopią, a przecież antyutopie zostały już napisane. Niepoważny zarzut. To symptomatyczne, że pozbawiony bagażu doświadczeń totalitaryzmu zdolny pisarz młodego pokolenia dokonał małolitosnej diagnozy współczesności, aktualizującej rozpoznania Roku 1984 i Nowego wspaniałego świata. Samogwałcąca się pozbawionym już treści fetyszem liberalnej demokracji ciotka Euroatlantycka znalazła się w poważnym, już nie tylko kulturę obejmującym, kryzysie. Jednak blada i pod kroplówką uparcie odmawia przyjęcia konsekwencji tego faktu do wiadomości. Czekają nas zmiany o skali porównywalnej z tymi których 20to lecie właśnie obchodzimy. No, jakieś tam mury upadną, tak przy podobnych okazjach być musi. Używanie marihuany i kokainy powinno być dozwolone - przekonują członkowie latynoamerykańskiej komisji ds. narkotyków i demokracji, w skład której wchodzą pisarze tacy jak Paulo Coelho i Mario Vargas Llosa. Nie tylko pisarze potrzebują nowych źródeł inspiracji.
|