Dokąd zmierza Polska
Raport Głównego Urzędu Statystycznego - Zatrważające ubóstwo
Blisko 5 milionów Polaków żyje w skrajnym ubóstwie - wynika z najnowszego,
zatrważającego raportu Głównego Urzędu Statystycznego. 4-osobowa rodzina
znajdująca się w takim położeniu ma na swoje miesięczne utrzymanie mniej
niż 960 zł, czyli najwyżej 8 zł dziennie na osobę.
Pojedyncza osoba, która żyje w skrajnym ubóstwie, to taka, której miesięczne
dochody wynoszą maksymalnie 350 zł, czyli 11 zł na dzień.
Prawie 7,7 mln rodaków mieszka w rodzinach, które na swoje wydatki mają mniej
niż wynosi tzw. ustawowa granica ubóstwa. Została ona wyznaczona dla 4-osobowej
rodziny na mniej niż 1226 zł miesięcznie, czyli co najwyżej 10 zł na członka
rodziny dziennie.
- O kilku milionach Polaków, którzy nie mają za co przeżyć, media i politycy
najczęściej milczą, zajmując się sprawami trzecio- lub czwartorzędnymi.
To jest nie tylko fatalne, ale wręcz tragiczne - mówi prof. Mieczysław Kabaj
z Instytutu Pracy i Polityki Socjalnej, znawca zagadnień dotyczących rynku pracy,
zwłaszcza bezrobocia. Zwraca uwagę, że szybkie powiększanie się liczby Polaków
żyjących w nędzy będzie miało ogromny wpływ na losy kraju w przyszłości.
Nasz rozmówca przypomina, że dzieci z rodzin zagrożonych biologicznie są
z reguły skazane na gorszą przyszłość. Ubóstwo przyczynia się też do wzrostu
przestępczości.
Aby uzmysłowić sobie dramatyczną sytuację milionów rodzin, podajmy kilka innych
danych. 23 miliony obywateli naszego kraju (60 proc.) ma na przeżycie mniej,
niż wynosi minimum socjalne, czyli poniżej granicy określającej sferę
niedostatku i ostrzegającej przed ubóstwem.
Tragizm polega również na tym, że od 1996 roku stale rośnie liczba osób,
którym grozi biologiczne wyniszczenie. W ciągu tylko jednego 2003 roku
o 1 procent, czyli o ok. 385 tys. zwiększyła się liczba osób żyjących
w skrajnym ubóstwie. Dla porównania: w 1996 r. poniżej minimum egzystencji
znajdowało się 4,3 proc. Polaków, podczas gdy rok temu - 12 proc.
Z raportu GUS wynika też, że rozwarstwienie majątkowe w Polsce szybko
pogłębia się. Bogatsi mają coraz więcej, biednych przybywa.
Zdaniem prof. Mieczysława Kabaja dalsze utrzymywanie się takiej patologicznej
sytuacji musi w końcu doprowadzić do buntu społecznego.
Zagrożenia wybuchem społecznym nie wyklucza również prof. Jadwiga Staniszkis,
socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Socjologowie i psychologowie
społeczni od dawna ostrzegają, że jeżeli na polskiej scenie politycznej
pojawi się zręczny demagog, który będzie w stanie pociągnąć za sobą tłum,
może on przejąć władzę, wykorzystując do tego celu miliony ubogich.
Dodajmy, że prawie co trzeci Polak ocenia, iż jego położenie jest bardzo
trudne (tzw. ubóstwo subiektywne).
Dla uzmysłowienia sobie skali problemu podajmy, że blisko 5 milionów ludzi,
których egzystencja jest zagrożona, to więcej niż mieszka w pięciu
największych miastach Polski: Warszawie, Łodzi, Krakowie, Wrocławiu
i Poznaniu. Osiem lat temu takich osób było około 1,6 miliona.
- Najgorzej się dzieje w rodzinach korzystających z opieki społecznej,
gdyż niemal co trzecia taka rodzina żyje na granicy minimum egzystencji -
mówi prof. Mieczysław Kabaj. - Na domiar złego ośrodki pomocy społecznej nie
mają pieniędzy dla potrzebujących albo mają ich grubo za mało -
dodaje nasz rozmówca.
Wiesław Łagodziński, socjolog, tłumaczy, że cechą polskiego ubóstwa jest
jego ogromne zróżnicowanie terytorialne i społeczne. - W krajach zachodnich
ludzi ubogich też jest sporo. Jednak w żadnym kraju należącym do
Unii Europejskiej ubodzy nie są aż tak bardzo biedni jak w Polsce.
Co gorsza, u nas nie tylko przybywa ludzi żyjących na granicy lub poniżej
minimum egzystencji, ale takie osoby stają się - chociaż wydaje się to
praktycznie niemożliwe - z każdym rokiem jeszcze coraz biedniejsze - mówi.
WŁODZIMIERZ KNAP,
Dziennik Polski, 31 stycznia 2005
Rośnie bogactwo i przybywa biedy
Produkt krajowy brutto wciąż rośnie, ale większości Polaków nie żyje się lepiej.
Ze wzrostu gospodarczego korzystają bowiem przede wszystkim elity polityczne,
przedsiębiorcy oraz wyżsi urzędnicy administracji państwowej i samorządowej.
W efekcie obok przytłaczającego bogactwa coraz więcej jest skrajnej biedy.
Od kilkunastu lat produkt krajowy brutto rośnie bardzo szybko, poza krótkimi
okresami spowolnienia tempa wzrostu gospodarczego. Polska jest coraz zasobniejsza,
ale nie wszyscy z tego korzystają. Najwięcej zyskują elity, które wywindowały
swoje dochody w stosunku do poziomu zamożności społeczeństwa bardziej niż ma
to miejsce w bogatych państwach zachodnich.
Z badań prof. Mieczysława Kabaja z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych (IPiSS)
wynika, że na przykład zarobki posłów w relacji do pensji nauczyciela szkoły
średniej z wieloletnim stażem są u nas ponaddwukrotnie wyższe niż w Niemczech.
Również relatywnie większe są w Polsce wynagrodzenia wyższych urzędników
służby cywilnej i administracji państwowej w porównaniu z przeciętnymi płacami
w najbardziej rozwiniętych krajach Europy - w porównaniu z Norwegią i Szwecją
dwa i pół razy wyższe. Wynagrodzenia prezesów i członków zarządów w spółkach
giełdowych zbliżyły się już do wypłacanych w najbardziej rozwiniętych krajach,
a czasem je przewyższyły. W rezultacie pracownik, który uzyskuje średnie
wynagrodzenie, musiałby pracować ponad 30 lat, aby zarobić tyle, ile otrzymują
co miesiąc prezesi niektórych spółek giełdowych.
- Bardzo się powiększyła grupa osób mało zarabiających, których płace są
mniejsze od przeciętnego wynagrodzenia. Jest pewną prawidłowością, że ludzi,
którzy zarabiają mało, jest więcej niż osób, których zarobki są duże, ale w
Polsce te dysproporcje są nadmierne, odstajemy pod tym względem od krajów
Europy Zachodniej - mówi prof. Zofia Jacukowicz z IPiSS.
- Zwiększa się nie tylko grupa osób, które zarabiają mniej niż wynosi
przeciętne wynagrodzenie, ale także tych, których pensje są na poziomie
płacy minimalnej albo niższym - podkreśla prof. Mieczysław Kabaj.
Dodaje, że powstała liczna grupa absolwentów różnego typu szkół, których płace
- zgodnie z polskim prawem - mogą wynosić miesięcznie nie 100 proc.,
ale 80 proc. płacy minimalnej w pierwszym roku pracy i 90 proc. w drugim roku.
A płaca minimalna w 2005r to zaledwie 849 zł brutto (620-630 zł na rękę,
po opłaceniu składek i podatków).
Powiększające się zróżnicowanie w dochodach ludności spowodowało, że liczba
osób uzyskujących dochody na poziomie minimum socjalnego zwiększyła się
z 7,8 mln w 1991r do ponad 22,5 mln w 2003r, a liczba osób żyjących
w skrajnej biedzie wzrosła do 4,5 mln (z 1,7 mln w 1996r).
Gazeta Prawna, styczeń 2005
Sytuacja gospodarcza Polski - RAPORT
RAPORT został opracowany na podstawie danych
Głównego Urzędu Statystycznego
oraz Komisji Europejskiej
w oparciu o kolejne roczniki statystyczne,
część prezentowanych danych zyskała dodatkowe uwierzytelnienie
poprzez oświadczenie przedstawiciela Banku Światowego w Polsce.
Przedstawiane poniżej liczby są więc realnym i niepodważalnym wykładnikiem rzeczywistości.
Przeczytaj cały raport na stronie hotnews.pl
Stopa bezrobocia w latach 1990-2004.
Źródło:
Główny Urząd Statystyczny
Przeczytaj także: Schemat rządzenia Polską
(hotnews.pl)
Jak do tego doszło?
W kraju pełną parą idzie akcja wyborcza. Wprawdzie do wyborów zostało jeszcze
trochę czasu ale widać je w każdej gazecie, w każdej wypowiedzi polityków,
w każdym z programów telewizyjnych. Politycy nagle przypomnieli sobie, że
16 procent mieszkańców naszego kraju, to jest prawie 3 miliony ludzi,
stanowią bezrobotni.
19 milionów osób żyje poniżej minimum socjalnego a 5 milionów pogrążonych jest
w zwykłej nędzy. "Obrońcy uciśnionych" zawsze "przypominają sobie" o biednych
kiedy zbliżają się wybory.
W związku z tym warto im przypomnieć książkę
prof. K. Poznańskiego Wielki przekręt.
Poznański - profesor zwyczajny
ekonomii na Uniwersytecie Stanu Waszyngton w Seattle - ujawnił w swej książce
rozmiary zbrodni na narodzie polskim popełnionych w trakcie tzw.
"transformacji systemowej".
Będąc pokaźną częścią majątku narodowego ocenianego w momencie transformacji
na ok. 240 mld USD, polski przemysł i banki wytworzyły w 1989 r. przynajmniej
połowę łącznego dochodu narodowego 140 mld USD. Władze, wyprzedając ten majątek
za bezcen, osiągnęły sumę, która pod koniec prywatyzacji osiągnie około...
20 mld USD, czyli równoważność mniej niż 10% początkowej wartości.
Oznacza to zniszczenie dorobku dwóch powojennych pokoleń Polaków.
Prof. Poznański pisze o trzech mitach: Pierwszy z tych mitów dotyczy
przeszłości, czyli tego, że na wskroś nieracjonalny komunizm nie zostawił po
sobie żadnych zasobów kapitału. Drugie zakłamanie dotyczy teraźniejszości
i wyraża się w opinii, że po irracjonalnym komunizmie, gdzie rządzili ludzie
politycznego przywileju, nadszedł czas racjonalnej transformacji,
teraz przy władzy są technokraci. Ten trzeci mit głosi, że gospodarka teraz
wkracza w "nowy świat", w tzw. kapitalizm globalny. Choć tak naprawdę
globalizm działa tylko w jedną stronę, gdyż wykupu polskiego majątku dokonują
korporacje z krajów, w których, jak w Austrii czy Niemczech, kapitał jest
prawie wyłącznie własny, czyli narodowy.
Musimy mieć świadomość prostego
faktu - transformacja w tym wydaniu nie była intelektualnym błędem,
była działaniem świadomym i zamierzonym, była zdradą stanu. Ci którzy kupowali
i ci którzy sprzedawali byli w pełni świadomi tego co czynią i działali
w porozumieniu. Skutki równają się przegraniu dużej wojny.
Kiedy Niemcy po I Wojnie Światowej w efekcie Traktatu Wersalskiego zostały
obciążone ogromnymi reparacjami, ich rujnujące skutki gospodarcze
(które - nota bene - stworzyły Hitlera) były daleko mniejsze niż skutki
naszej transformacji dla nas... Ludzie winni tej zdrady nadal wywierają
(często, gęsto zza kulis) dominujący wpływ na naszą scenę polityczną.
Korzystają z materialnych i politycznych profitów zdrady forsując politykę,
która jest w istocie rzeczy znęcaniem się nad własnym społeczeństwem.
Pamiętajmy o tym szczególnie teraz, przed wyborami.
Bogdan Ożarowski, DYSYDENT, 4 lipca 2005
Wolna i suwerenna Polska - czy na pewno?
Rok 1989 to początek cudownej transformacji. Sowieci zdecydowali się wypuścić Polskę ze swoich łap, nawet wycofać wojska i pozwolić Polsce, podobnie jak i innym swoim wasalom, pójść własną drogą.
Pokojowe i bezkrwawe wycofanie się Sowietów zostało proklamowane po całym świecie jako niesłychane zwycięstwo Polaków nad komunizmem i zadeklarowano, że odtąd Polska jest już wolna i niepodległa.
Tę deklarację uważa się nadal za obowiązującą. Jednym z najświeższych dowodów prawdziwości takiego stwierdzenia może być ostatnia wizyta Ojca Świętego do jego ojczyzny.
Według realistycznych szacunków, na krakowskich Błoniach zgromadziło się ponad 2,5 miliona pielgrzymów - prawdopodobnie największy tłum jaki kroniki światowe odnotowały - kolejne miliony oglądały
to spotkanie na ekranie telewizyjnym. Wszystkim słuchaczom i widzom, ten Król Królów Polskich oświadczył, że uważa Polskę za kraj wolny i niepodległy.
Pojawiają się jednakże poważne wątpliwości co do prawdziwego znaczenia takich deklaracji. W jakim sensie Polskę można uważać za kraj niepodległy i suwerenny? Jeśli mówimy o polityce zagranicznej,
to widzimy, że rząd polski czyni wszystko zgodnie z życzeniami, jeśli nawet nie zgodnie z rozkazami, jego zachodnich sojuszników. Nie jest znane ani jedno posunięcie naszego rządu, które nie byłoby
dokonane w pełnej zgodzie z Komisją Europejską, albo wbrew życzeniom wyrażanym przez Waszyngton czy Berlin. Z militarnego punktu widzenia trudno powiedzieć, że Polska dysponuje jeszcze własnym wojskiem.
Polski personel wojskowy, który w roku 1989 liczył 412 tysięcy, został zredukowany do 177 tysięcy w roku 2000. Daje to ok. 4,7 żołnierza na 1000 mieszkańców, a więc liczbę dużo poniżej średniej
w krajach Unii Europejskiej. Polskie siły zbrojne znajdują się dzisiaj w strukturach NATO, całkowicie uzależnione, pod względem uzbrojenia, zaopatrzenia i dowodzenia od natowskich dowódców.
To jest dokładna replika sytuacji, która miała miejsce przez poprzednie półwiecze, z tą różnicą, że rozkazy nie przychodziły z Zachodu tylko ze Wschodu, a w miejsce NATO mieliśmy Pakt Warszawski.
No i jeszcze jedna ważna różnica: broń i amunicja były głównie produkowane w Polsce i Polska nawet eksportowała je do innych krajów. Jest zapewne prawdą, że jakość tego uzbrojenia była niższa niż
broni produkowanej na Zachodzie, ale jak długo tę broń można było eksportować, sprzedawać i skutecznie używać, to wolno mieć wątpliwości czy owa zmiana dokonała się z korzyścią dla Polski.
Oczywiście, można argumentować, że armia zawsze powinna dysponować bronią najwyższej jakości, a wobec tego polskie wojsko jest obecnie lepiej wyposażone i przygotowane do ewentualnej walki.
Możliwe. Jest jednak rzeczą bardziej pewną, że gdyby, z jakiegoś powodu, nasi zachodni partnerzy zdecydowali się nagle zaprzestać zaopatrywania Wojska Polskiego w broń i amunicję, to nasze wojsko
do niczego by się nie nadawało. A już zupełnie niewątpliwym efektem tej zamiany jest fakt, że Polska, poprzednio producent i eksporter broni, obecnie zmuszona jest importować broń, amunicję,
czołgi i samoloty, że szereg zakładów zbrojeniowych trzeba było zamknąć, a tysiące wysokokwalifikowanych robotników, techników i inżynierów, straciło pracę.
Czy aby na pewno jesteśmy wolni?
przebudzony na Forum Prawd2.Info, 7 lipca 2007
|