„Sąd porwał mi synka”
- Niech Pan posłucha, sąd tak zadecydował, bo kierował się dobrem dziecka.
- Ależ dobro dziecka nie było zagrożone.
- No tak, patrząc tak dokładnie, ma Pan rację, ale sąd kierował się tym, żeby dziecko nie było zagrożone*.
Wiele matek po porodzie dziecka popada w tzw. stres poporodowy, czyli matka może być niespokojna, doszukiwać się wad genetycznych i zaburzeń rozwojowych, wtedy trudno ją uspokoić, może się czuć zagubiona i w nieuzasadniony sposób przestraszona. Czasem nawet, jak twierdzi od niedawna medycyna, pojawić się mogą „urojenia i omamy”. Dodajmy, że mówimy tu o ludziach „normalnych”.
W jak niesamowitym tempie taki stan może doprowadzić do nakazu sądowego i odebrania rodzinie dziecka w przypadku rodziców ze zdiagnozowaną schizofrenią, przekonała się 11 maja br. rodzina państwa Joanny i Zbigniewa Lisieckich z Warszawy.
„Organy tzw. sprawiedliwości porwały nam dziecko”
- Moja żona gorzej się poczuła i to na pewno były te okoliczności poporodowe, które się do tego dołożyły – powiedział ojciec małego Stasia, Zbigniew Lisiecki w programie „Uwaga” w TVN24, który wyemitowano 16 czerwca br. - Pogotowie, które zabrało moją żonę nie zgodziło się na pozostawienie mnie samego w mieszkaniu z dzieckiem.
W rozmowie z ojcem obsługa karetki dowiedziała się, że oboje rodziców mają zdiagnozowaną schizofrenię, zabrano więc nie tylko zestresowaną mamę, ale już wkrótce samo niemowlę wylądowało w jednym z warszawskich domów dziecka. W błyskawicznym tempie stwierdzono bowiem, że dla nowo narodzonego Stasia „ze względu na niejasną sytuację rodzinną i konflikt małżonków” potrzebne jest wyjaśnienie, „czy oboje rodzice są zdolni do opieki nad małoletnim”. Rodzicom Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi-Południe szybko więc ograniczył władzę rodzicielską na mocy art. 569 par. 2 kpc i art. 109 par. 2 pkt. 5, a dziecko „zabezpieczono” w trybie natychmiastowym.
W odwołaniu od tej decyzji pan Lisiecki napisze m.in.: „...Decyzja opiera się w istotny sposób na fałszywej przesłance mojej rzekomej choroby psychicznej. W rzeczywistości nikt nie zgłosił takiego zastrzeżenia, a Szpital odniósł się w swoim zgłoszeniu jedynie do mojej własnej wypaczonej wypowiedzi, w której zdanie ,byłem chory’ zamieniono na ,jestem chory’ ”.
Uzasadniona interwencja?
- Z samego faktu, że on przedstawił policji, że jest chory psychicznie, że choruje na schizofrenię i że jego żona choruje na schizofrenię, dziecko znalazło się w domu dziecka – stwierdza w tym samym programie TVN24 doc. Joanna Meder z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie dodając - Mogę powiedzieć jako lekarz, jako kobieta, jako człowiek, że mogę się podpisać pod tym, że on będzie bardzo dobrym ojcem, że ta rodzina da więcej miłości dziecku, niż wiele innych rodzin.
Dyrektorka warszawskiego Domu Dziecka nr 16, w którym obecnie Stasiu się znajduje, pani Dorota Szneider, powiedziała reporterom TVN24, że pan Lisiecki sprawia wrażenie wspaniałego ojca, odwiedza dziecko codziennie i „wszystkie czynności, które wykonuje wobec dziecka są poprawne”. Również w odpowiedzi na zapytanie Biura Rzecznika Praw Dziecka D. Szneider napisała m.in.: „Pan Lisiecki utrzymuje regularny, codzienny kontakt z synem. W pełni wykorzystuje czas, jaki razem mogą spędzać. /.../ Tata włącza się w opiekę nad synem. Karmi syna, przewija, usypia, nosi na rękach, przytula, wychodzi z nim na spacery (na terenie placówki). Zdarza się, że przy wykonywaniu niektórych czynności prosi o wsparcie opiekunek, jednak nie zdarzyło się, żeby nie zadbał o bezpieczeństwo dziecka.”
Także wypowiedzi prof. Jacka Wiórka z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, który osobiście zna pana Zbigniewa i twierdzi, że nie ma z jego strony żadnego ryzyka zagrożenia dla dziecka, a sam fakt odebrania dziecka jest wynikiem bezduszności urzędników, nie przyczyniły się do tej pory w odzyskaniu Stasia. Wciąż walczący o swoje prawa pan Lisiecki powiedział wręcz, że „nawet, gdyby zbliżał się ostry stan choroby, to nie byłoby to zagrożeniem dla małego Stasia” i określił niejednokrotnie swoją gotowość do poddania się wszelkim badaniom przez biegłych.
Mnóstwo pytań
Dlaczego pomimo tak pozytywnych opinii dziecko od ponad miesiąca jest wciąż poza domem? Czy rodzinie Lisieckich odebrano by niemowlaka, gdyby pan Zbigniew nie opowiedział pogotowiu i policji o tym, że również chorował na tzw. schizofrenię? Czy zabrano by takie dziecko rodzinie, w której np. rozrabiałby pijany ojciec pomimo rozeznania kuratora, że „ /.../ mieszka z żoną w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią i łazienka /.../. Jest to lokal własnościowy /.../. Mieszkanie umeblowane, czyste. W jednym z pokoi znajduje się łóżeczko dziecięce, w szafie są ubranka dziecięce. Pan X /.../, wykształcenie wyższe – fizyk, pracował jako informatyk. /.../”? Na pewno nie! Mogę się jedynie domyślać się, że w całym tym stresie i w trosce o żonę pan Zbigniew wspomniał o schizofrenii nie spodziewając się, że za chwilę za jego plecami zorganizowana zostanie akcja „zabezpieczenia” dziecka.
Dalej: co wiedzieli policjanci, piszący notatkę informacyjną, w ogóle na temat tzw. schizofrenii i skąd wynikało ich przekonanie, o jakimkolwiek zagrożeniu dla Stasia? Czy w swojej niewiedzy kierowali się jedynie stereotypem, że jak już „schizofrenik” to musi być niebezpiecznym psychopatą? Dlaczego ogólnie w społeczeństwie propagowany jest wizerunek schizofrenik=psychopata, w czego konsekwencji większość kieruje się takim, a nie innym podejściem do tej wrażliwej grupy ludzi? Przecież już od lat nie wszyscy naukowcy mówią o schizofrenii, jak o chorobie i coraz głośniej nawołuje się w świecie nauki do spojrzenia na nią przez pryzmat fenomenu, a nie choroby biologicznej. Dlaczego więc wciąż faszeruje się nas tak fałszywą informacją i jak długo będziemy sobie jeszcze na to pozwalali? Jak długo jeszcze będziemy wierzyli skostniałemu i wciąż jeszcze (!) nienaruszalnemu systemowi psychiatryczno-farmakologicznemu, który mrzonki o nieuleczalności schizofrenii, a szczególnie o zagrożeniach płynących ze strony osób nią dotkniętych, rozsiewa na bazie doświadczeń naukowców i lekarzy, którym nie udało się osiągnąć sukcesu zawodowego i tylko dlatego, że będąc większością, nie dopuszczają do głosu mniejszości, która taki sukces osiąga? Przykładem niech będzie tu choćby amerykański psychiatra, prof. Mosher, któremu odcięto wszystkie fundusze, kiedy udowodnił w swoich wieloletnich badaniach, że w jego ośrodku wyleczalność sięga 90-95 % i to przy wyraźnym zastrzeżeniu, że nie farmakologia jest potrzebna, a większe zaangażowanie człowieka?
Pytań zaczynających się od słowa „dlaczego” nie będę już mnożył. Na pewno czas zrozumieć, że tak, jak kiedyś np. komuniści nie chcieli odejść od władzy tak i teraz nie chcą ustąpić psychiatrzy. Bo jasne jest przecież, że całą tą „większość” trzeba by było zwolnić ze stanowisk i pozbawić nadanych im (sobie) tytułów. Ich efektywność pracy nie tylko, że jest bliska zeru, ale wręcz szkodząca pacjentom, więc i procesy odszkodowawcze posypałyby się bez końca. Pamiętajmy, że psychiatria i cała jej pseudonauka powstała na bazie „badań i doświadczeń” wśród ludzi, którzy z doznaniami tzw. schizofrenii nie dali sobie rady. Do tego przetrzymuje się ich zazwyczaj wbrew woli i przeprowadza na nich chemiczne eksperymenty, co właśnie jest główną przyczyną powstającego w wielu przypadkach rozstroju nerwowego. Tu, jak w każdym zawodzie, do sukcesu potrzebna jest wytrwałość, zaangażowanie i talent, a wypadku psychiatrii talentem jest wyrozumiałość, cierpliwość, otwartość na chęć poszerzania własnej świadomości i oczywiście chęć niesienia pomocy. Przypomnijmy sobie, ilu wspaniałych i ważnych dla postępu naszej cywilizacji ludzi żyło i żyje ze schizofrenią (min. Sokrates, Joanna d’Arc, Teresa z Awilii, Emanuel von Swedenborg, Van Gogh, C. G. Jung, , Zone Wannamaker, Albert Einstein, Ghandi czy Anthony Hopkins...). Dlaczego nie uczymy się obchodzenia ze schizofrenią od tych, którzy sobie z nią poradzili, jak czynił to holenderski prof. Marius Romme, współtwórca coraz prężniejszego, międzynarodowego ruchu osób dotkniętych fenomenem schizofrenii?
Na przykładzie tragicznego przypadku państwa Lisieckich warto się jeszcze zastanowić, czy tak samo błyskawicznie zabezpieczane są dzieci po interwencjach w „normalnych” rodzinach, gdzie dzieci (jak i matki) niejednokrotnie są wyzywane, bite, wyrzucane z domu, latami poniżane i poniewierane przez patologicznych ojców? Dlaczego akurat w tym przypadku „zatroszczono” się w ten sposób o dziecko? I jakim prawem w końcu wciąż traktuje się schizofreników inaczej, niż innych niepełnosprawnych, skoro wobec Karty Praw Człowieka d/s Osób Niepełnosprawnych ONZ należy im się równouprawnienie? Czy nie należałoby jak najszybciej podążyć za przykładem Niemiec i uniemożliwić psychiatrii, i sądownictwu bezpodstawne szastanie przepisami wobec ludzi dotkniętych tą przypadłością? Od 1 września br. wystarczy tam bowiem pisemna dyspozycja pacjenta, że nie wyraża on zgody na leczenie psychiatryczne, aby takiego „leczenia” uniknąć. Domniemam, że takie podejście do sprawy, (respekt wobec ludzi myślących inaczej) mogło i państwa Lisieckich uchronić od tragicznej sytuacji i nawet, jeśli pojawił się jakiś konflikt, to przecież policja mogła się wycofać po załagodzeniu nastrojów tak, jak robi to w przypadku „normalnych” rodzin.
Współczuję rodzinie państwa Lisieckich i potępiam z całą stanowczością wciąż trwające rozgrywki urzędów, które rozpoczęły wobec zakłopotanego ojca wyjątkowo nierówną grę. Nie wiem dlaczego, ale „ganianie go od drzwi do drzwi”, które rozpoczęli z nim urzędnicy, coraz bardziej przypomina mi podwórkową „grę w wariata” z okresu dzieciństwa, gdzie stojące w kręgu dzieci rzucają do siebie piłkę tak, aby „głupi Jasiu”, który ugania się z nią wewnątrz kręgu, za żadne skarby jej nie złapał... Wtedy, jak piłkę ktoś złapał, to kto inny stawał na jego miejsce i zabawa trwała... Tu jednak, w przypadku ojca, któremu porwano dziecko istnieje niebezpieczeństwo, że to odsyłanie od drzwi do drzwi, podejmowanie i odwoływanie różnych wypowiedzi w sprawie, niedotrzymywanie w niej terminów, jak ma to miejsce do tej pory, może się niestety skończyć któregoś dnia nerwowym wybuchem i wykrzyczeniem złości nie „chorego”, a po prostu wykończonego nerwowo ojca rodziny, której odebrano kilkudniowego niemowlaka. I problem polegał wtedy będzie jeszcze na tym, że u „normalnego” człowieka potraktowano by taki wybuch emocji, jako reakcję (przepraszam!)„wkur...nego” ojca, który miał prawo „nie wytrzymać ciśnienia”, jako normalkę i sytuację godną szerokiego protestu społecznego! Tutaj chodzi jednak o człowieka raz zdiagnozowanego, jako schizofrenika, więc każdy jego wybuch potraktuje się jako nawrót „choroby psychicznej”, co na zasadzie innych paragrafów niebłagalnie może się zakończyć wylądowaniem i jego w klinice psychiatrycznej, i co gorsza pozbawieniem praw rodzicielskich obydwojga rodziców.
Osobiście wraz z żoną chcielibyśmy dołączyć się do wielu życzeń wytrwałości, które napływają do Zbigniewa Lisieckiego od licznych protestujących w tej sprawie osób na forum, które utworzył właśnie z myślą o takich, jak on sam i wyrazić nadzieję, że już niebawem i w Polsce zacznie formować się aktywnie działający społeczny ruch antypsychiatryczny, który zajmie się deptaniem nowych ścieżek prawnych oraz szerzeniem innego spojrzenia na tzw. choroby psychiczne, w szczególności na schizofrenię, jak to ma miejsce po zachodniej stronie Odry (kontakt:
www.anty-psychiatria.info). To właśnie nowe, fenomenologiczne podejście do tej przypadłości i intensywne wdrażanie tej myśli w społeczeństwie pomoże obalić panujące mity i uchronić w przyszłości inne rodziny przed podobną tragedią; a pamiętajmy, że schizofrenia może trafić każdego z nas. Dlatego nie zapominajmy, że najlepszym „lekarstwem” jest wtedy zrozumienie, zaufanie i podanie pomocnej dłoni, której dotknięty szczególnie oczekuje wtedy od najbliższych. Zamiast przerażać się, jak twierdzimy: „nielogicznym potokiem słów” i od początku w panice zatykać uszy, wysłuchajcie ich; spróbujcie choć przez chwile bez ignorancji i skazywania ich na margines społeczny ze stemplem „wariata” wsłuchać się w to, co mówią bez dzwonienia po pogotowie, czy policję. Bo to ma zawsze te same konsekwencje... Te ostatnie słowa kieruję w szczególności do rodzin bezpośrednio zetkniętych z tym tematem. Zapraszam matki, ojców, żony i mężów do krótkiej refleksji nie nad postępowaniem „trafionych” schizofrenią, ale nad własnym. I próbą odnalezienia własnych błędów. Bo w sumie winny nie jest nikt, a jednak płaci ktoś...
Z ostatniej chwili
Wczoraj w godzinach wieczornych udało mi się przeprowadzić rozmowę z panem Zbigniewem. Jak powiedział, ma już wszystkie opinie lekarzy i nikt nie podważa zdolności wychowywania przez niego dziecka. Podziwiałem jego spokój i opanowanie pomimo faktu, że sąd wciąż zwleka z odpowiedzią na wniosek o uchylenie „zabezpieczenia” Stasia, choć opóźnienie jest już ponad 1-tygodniowe. Pan Zbigniew ma co prawda możliwość odwiedzania Stasia i robi to codziennie przez 4 h, na które mu pozwolono. „Jak go oddaję, to zaczyna płakać, aż serce ściska. To dla nas wielka krzywda. Ja wiem, że nikt mu tam nic złego nie robi, ale dla dziecka taka rozłąka jest po prostu zła, szczególnie w tej pierwszej fazie rozwoju. Z mojego punktu widzenia przyczyną była nadmierna i nieadekwatna reakcja sądu na trudności związane z chorobą”.
Zapytany o żonę i o to, jak znosi ona ten wyjątkowy wysiłek odrzekł: „Asia nie najlepiej się czuje, to rzeczywiście dla niej wielki koszmar, także to jeszcze trochę potrwa, zanim dojdzie do siebie. Ale nie ma jej z nami, więc wolałbym o niej nie mówić bez jej zgody. Jesteśmy razem od ok. 6 lat. Jesteśmy dobrą parą... Mieliśmy zamiar ze Stasiem wyjechać nad morze, lecz chyba nic z tego nie wyjdzie. Będziemy chodzić do parku.”
Co do stanowiska prawników i ich prognoz pan Zbigniew powiedział: „Prawnicy mówią, że ze strony prawnej wszystko co możliwe zostało zrobione. Ruch leży teraz po stronie sądu, który zwleka z decyzją.”
Więcej informacji na:
http://zbyszek.evot.org/stas/
Pozdrawiam, bonus1
kontakt:
www.anty-psychiatria.info
* Porada prawnicza, jaką uzyskać można w sądach za 100 zł nie wniosła w sprawie rodziny Lisieckich niczego nowego