Prawdziwą zmorą podróżujących na linii Wschód-Zachód są pasażerowie, którzy mylą rodzaje przewoźników, wsiadają do tych niewłaściwych i potem przeżywają frustrację, której konsekwencje muszą odczuwać wszyscy pozostali podróżni. Często już na samym początku takiej podróży dochodzi do niekończących się dyskusji, niekiedy wzywania policji, wypraszania sfrustrowanego pasażera, a co najgorsze do opóźnienia i przedłużenia podróży.
Z reguły wygląda to tak: „Proszę nie pić piwa” - mówi ktoś z obsługi. Po czym oburzony do głębi pasażer - bo jakże ktoś bezczelnie mógł mu zwrócić uwagę - odpowiada coś bardziej lub mniej wulgarnego podniesionym głosem. „W naszych środkach lokomocji obowiązuje całkowity zakaz palenia tytoniu i picia alkoholu” i tak rozpoczyna się dyskusja, czy piwo to alkohol, czy taki zakaz to nie dyskryminacja itd. W wyniku takich, czy innych dyskusji niekiedy wkracza policja, pasażer zostaje usunięty z pokładu albo w końcu dochodzi do porozumienia, gdzie pasażer przyjmuje warunki przewoźnika. Takie sytuacje mają miejsce chyba codziennie. Po takim czy innym rozwiązaniu problemu sprawa ucicha i nikt nie wałkuje w mediach establishmentu, jak to prywatną osobę wysadzono ze środka komunikacji.
Podstawowe nieporozumienie polega na tym, że pasażerowie biorą najczęściej pod uwagę takie kryteria jak: termin podróży i cena biletu. Nie biorą natomiast pod uwagę tego, że istnieją dwa rodzaje przewoźników: alternatywni i tradycyjni.
U alternatywnego przewoźnika można usiąść, gdzie się chce, rzucić palto, gdzie popadnie, wypić z rodakiem beczkę piwa, następnie nasikać do butelki, puścić pawia, zorganizować konkurs na bekanie, skorzystać z usług psychologicznych w postaci katowania pozostałych pasażerów swoim życiorysem, albo rozładować stres poprzez nabluzganie pasażerom lub obsłudze. Można narobić bydła i w sumie jest całkiem odjazdowo. Tyle atrakcji i to wszystko w cenie biletu.
Drugi rodzaj przewoźników jest bardziej tradycyjny i jest nastawiony na klientelę, która ma mniejsze oczekiwania. Podróż z takim przewoźnikiem jest od samego początku drętwa, bo trzeba się podporządkować poleceniom obsługi. Dostaje się numerek miejsca, nie wolno na pokład zabierać czemadanów, byle gdzie rzucić palta, obowiązuje całkowity zakaz palenia tytoniu i spożywania alkoholu (w tym piwa). Pawie są dopuszczalne jedynie wtedy, gdy ktoś akurat cierpi na dolegliwości żołądkowe lub lokomocyjne, nie wolno ogłaszać konkursów bekania itd. Dla niektórych takie ograniczenia w podróży i taka sztywna atmosfera to gehenna.
Tak jak wspomniałem wielu podróżnych nie zdaje sobie sprawy z tego, że istnieje to podane przeze mnie rozróżnienie i gdy wybiorą niewłaściwego przewoźnika czują się sfrustrowani i oszukani. Nie inaczej miała się sprawa z Janem Rokitą, który nieopatrznie pomylił przewoźników i wybrał tego tradycyjnego, gdzie poczuł się sfrustrowany. Taka fatalna pomyłka (fatal error) może się zdarzyć każdemu. Podczas gdy zapewne liczył on na inny program, obsługa domagała się podporządkowania się jej poleceniom, w tym przypadku ułożenia palta i zapięcia pasów przy starcie samolotu. Czas mijał, dyskusja trwała, wprawdzie pozostali pasażerowie zachowali stoicki spokój, to jednak niecierpliwie spoglądali na zegarki, bo w końcu wyłożyli trochę kasy, aby szybko i punktualnie dotrzeć do celu. A tu samolot jak stał, tak stoi za sprawą jednego pasażera, który się mocno sfrustrował, bo wybrał nieodpowiedniego przewoźnika. Następnie ”osoba prywatna” została wyprowadzona z samolotu i zaraz zaopiekował się nią konsul. Zapewne pozostali pasażerowie odetchnęli z ulgą. Nie wiem, jak też się „osoba prywatna” skontaktowała się z konsulatem, bo tam telefon jest albo zajęty, albo nikt się nie zgłasza, albo - co nie wykluczone - być może posiadała numer telefonu, który nie jest podany w książce telefonicznej. W każdym razie kontakt został nawiązany i nawet nie było wykrętów, że nie chce się wchodzić w kompetencje wojewody małopolskiego, który wydał paszport i dlatego to właśnie on jest odpowiedzialny za „osobę prywatną”.
Wkrótce potem musiał zostać poinformowany oficer dyżurny, który zapewne skontaktował się z mediami establishmentu, po to by przypomnieć o „osobie prywatnej” zapominanej przez publikę, iż owa „osoba prywatna” ma się dobrze, jest w dobrej formie i jest jeszcze w stanie zorganizować nie jedną chryję jak dawniej na Wiejskiej. W swych licznych konferencjach prasowych „osoba prywatna” postawiła pod znakiem zapytania praworządność gospodarza (chyba chodziło o Monachium). Z tym owszem można się i zgodzić. Dawniej krytykowano policję niemiecką, że zbyt późno interweniowała, gdy rodacy się wzajemnie okradali (gra w trzy karty etc.) Obecnie insynuuje się, że policja nie traktuje wszystkich równo. Istotnie, niemiecka policja ugięła się pod naciskiem polskiego konsulatu i „osobie prywatnej” nie przywaliła mandatu tak jak by to uczyniła w przypadku innej osoby prywatnej za spowodowanie opóźnienia samolotu i wprowadzenie w kłopot ponad stu pozostałych pasażerów, którzy wyłożyli trochę kasy, aby szybko i punktualnie pokonać odległość.
Zwykle tak bywa, że jeżeli trafimy do jakiegoś dziwnego towarzystwa, to mamy do wyboru: albo się z tym pogodzić, albo takie towarzystwo opuścić, Gdy - dajmy na to - trafimy do lokalu, gdzie wszyscy ćpią, to mamy do wyboru: albo się zintegrować, albo lokal taki opuścić. Podobnie jest w przypadku przewoźników. Mają oni różne dziwne zwyczaje. Na przykład w Balicach bardzo często obsługa lotniska domaga się, aby zdjąć buty i to nie przed wejściem do meczetu, ale przed wejściem do samolotu. Można się temu nie podporządkować, ale prawdopodobnie podróż ulegnie zakończeniu. Jeżeli jest ktoś odważny, to niech spróbuje narobić takiego bydła. Ciekawe, czy oficer dyżurny poinformuje media establishmentu i ciekawe, czy będzie później konferencja prasowa. No, i - co nie jest bez znaczenia - ciekawe, czy ominie kara, tak jak to miało miejsce w przypadku „osoby prywatnej”.
Maciej Jachowicz
Wersja do druku