Zatrudnienia w przemyśle wytwórczym w Świecie (w procentach)
Wszyscy w USA mówią że dawniej żyło się lepiej i łatwiej. Szkoda że Polska nie uczy się na błędach innych krajów.
US manufacturing crown slips
By Peter Marsh
Published: June 20 2010 17:43 | Last updated: June 20 2010 17:43
The US remained the world’s biggest manufacturing nation by output last year, but is poised to relinquish this slot in 2011 to China – thus ending a 110-year run as the number one country in factory production.
The figures are revealed in a league table being published on Monday by IHS Global Insight, a US-based economics consultancy.
Last year, the US created 19.9 per cent of world manufacturing output, compared with 18.6 per cent for China, with the US staying ahead despite a steep fall in factory production due to the global recession.
That the US is still top comes as a surprise, since in 2008 – before the slump of the past two years took hold – IHS predicted it would lose pole position in 2009.
However, a relatively resilient US performance kept China in second place, says IHS, which predicts that faster growth in China will deny the US the top spot next year.
The US became the world’s biggest manufacturer in the late 1890s, edging the then-incumbent – Britain – into the number two position.
Hal Sirkin, head of the global operations practice at Chicago-based Boston Consulting Group, said the US should not despair too much at the likelihood that it would lose the global crown in manufacturing to China.
“If you have a country with four times the population of the US and a tenth of the wages, it is fairly obvious they will pull ahead at some time in productive capabilities,“ he said.
Last year, according to IHS, goods output by the US totalled $1,717bn, ahead of China at $1,608bn.
However in 2011, on the basis of IHS’s estimates, China’s factory output will come to $1,870bn, a fraction ahead of the projected US figure for the year.
If China does become the world’s biggest manufacturer, it will be a return to the top slot for a nation which – according to economic historians – was the world’s leading country for goods production for more than 1,500 years up until the 1850s, when Britain took over for a brief spell, mainly due to the impetus of the industrial revolution.
The IHS figures are worked out on the basis of current-year output numbers, translated into dollars, with no adjustments for inflation. If the figures are calculated in inflation-adjusted, constant price terms, then I HS believes that the US will keep its top role in manufacturing for a little longer.
On an inflation-adjusted basis, which is based on a forecast that US inflation will be lower than that in China over the next few years, China is forecast to take over the number one position in manufacturing in 2013-14.
According to the IHS numbers, world manufacturing output last year came to $8,638bn (€6,979bn, £5,825bn) or 16.7 per cent of global gross domestic product.
Copyright The Financial Times Limited 2010. You may share using our article tools. Please don't cut articles from FT.com and redistribute by email or post to the web.
Po serii samobójstw w koncernie Foxconn protesty z powodu nędznych warunków pracy rozszerzają się na całe Chiny. Model kraju o najniższych płacach doszedł już do swoich granic – ku przerażeniu zachodnich zleceniodawców.
Głowa dziwacznie przechylona do tyłu, oczy groteskowo wytrzeszczone – ciało robotnika Foxconnu wystaje z lodówki numer 415 w kostnicy w mieście Shenzhen na południu Chin. Ma Xiangqian za 1940 juanów miesięcznie (w przeliczeniu: około 230 euro) przez 12 godzin każdego dnia produkował części do komputerów dla amerykańskiej firmy Apple. Pod koniec stycznia osiemnastolatek ten został znaleziony martwy nieopodal hotelu robotniczego, w którym mieszkał. Oficjalna przyczyna śmierci brzmiała: "Upadek z wysokości".
Umundurowany urzędnik zapina zamek żółtego worka na zwłoki i wsuwa ciało z powrotem do lodówki. – Ten leży tu już za długo – mówi. Ale rodzina zmarłego robotnika prowadzi jeszcze spór z Foxconnem, tajwańskim producentem elektroniki, na temat dokładnych okoliczności śmierci. Dlatego właśnie Ma wciąż jeszcze nie można pochować.
Jego samobójstwo przyczyniło się do tego, że w rygorystycznie zorganizowanej codzienności światowej fabryki pod tytułem Chiny zaczyna robić się bałagan. U Foxconna w Shenzhen 420 tysięcy robotników produkuje dla międzynarodowych marek telefony komórkowe, iPody i laptopy. W samej tylko okolicy tej megafabryki od tamtego czasu samobójstwo próbowało popełniło dziewięć kolejnych osób, dwie z nich przeżyły, choć odniosły ciężkie obrażenia. Również w znajdującej się na północy Chin fabryce tego koncernu, który w całym kraju zatrudnia 800 tysięcy ludzi, jeden z robotników odebrał sobie życie.
Zamieszanie wokół Foxconnu ogarnęło także pozostałe części ludowej republiki. W reakcji na serie morderstw założyciel i szef koncernu Terry Gou zmuszony był pójść na spektakularne ustępstwa wobec swego personelu. Najpierw podwyższył załodze pensje o 30 procent, a niedługo potem obiecał kolejne podwyżki – 66 procent od października.
To dodaje odwagi innym pracującym niewolniczo Chińczykom, by zbuntować się przeciwko bossom w swoich firmach. Strajki wybuchają co chwila, teraz zaś zyskały one na ostrości. W sąsiednim mieście Foshan pracownicy japońskiego koncernu samochodowego Honda przerwali pracę. Mężczyźni i kobiety w ramach buntu całymi dniami siedzieli na słońcu w swoich białych uniformach i nawet wojowniczo nastawionym nadzorcom w pomarańczowych czapkach nie dali się zapędzić z powrotem do taśmy produkcyjnej. W końcu firma zgodziła się na podwyższenie im pensji o 24 procent.
Potem robotnicy z fabryki dostarczającej Hondzie części do układu wydechowego wywalczyli sobie wyższe pensje i podwójną zapłatę za nadgodziny. Swoją akcją protestacyjną sparaliżowali pracę w dwóch kolejnych zakładach koncernu. Dzień po tym swoje stanowiska porzuciła załoga fabryki produkującej dla Hondy zamki samochodowe. Gniew ludu wzmógł się jeszcze bardziej, gdy strażnicy pobili robotnika za to, że zapomniał zakładowej przepustki.
"Honda Lock" – napis namalowany czerwoną farbą widnieje na murach fabryki w Zhongshan. Obok tego terenu przepływa rzeka o barwie zgniłego brązu, pływają w niej zdechłe ryby i stare prezerwatywy. W porównaniu do znajdujących się w opłakanym stanie budynków fabrycznych w sąsiedztwie zakłady Hondy wyglądają nowocześnie i czysto. Koncern jest największym podatnikiem w tym regionie. Atmosfera jest jednak napięta, w zeszłym tygodniu pracownicy w swoich białych mundurkach otoczyli zakład. "Chcecie mieć wyższe pensje? – zawołał jeden z nich. "Tak!" – krzyknęli inni. "Czy to w porządku, żeby bić robotników?" – skandował przywódca. Z tysiąca gardeł rozległo się gromkie "Nie!".
– Z moimi zarobkami ledwo wiążę koniec z końcem – skarży się robotnica Li. – Wszystko jest coraz droższe.
I wylicza: – Zarabiam 1300 juanów miesięcznie za sześć dni pracy w tygodniu. Z tego 110 juanów idzie na ubezpieczenie socjalne. Za czynsz, prąd i wodę płacę około 300 juanów, jedzenie i rzeczy codziennego użytku kosztują około 500 juanów. Pozostaje mi więc zaledwie 400.
To znaczy 48 euro. Jej gniew przewyższa w tej chwili obawę przed represjami. Przerwy w pracy są za krótkie, urlopy podobnie – koncern Honda prócz oficjalnych świąt zapewnia jedynie cztery dni urlopu rocznie. Lakiernik narzeka na złej jakości maski. – Mam bóle w płucach – mówi. – Kobiety w ciąży muszą pracować na nocnej zmianie – informuje jedna z robotnic. – Chcemy zarabiać przynajmniej 1600 juanów miesięcznie – żąda ktoś inny. Domagają się też, by koncern nie karał strajkujących.
Policja otoczyła teren zakładu biało-niebieskimi taśmami niczym miejsce przestępstwa, funkcjonariusze w mundurach filmują protestujących ludzi, jak gromadzą się wokół fabryki. Zagranicznych reporterów otaczają siły porządkowe w stalowych hełmach, lokalny propagandysta wyjaśnia, że żądania pracowników są mocno wygórowane.
Po kilku dniach strajku Honda zaproponowała robotnikom po 100 juanów miesięcznej podwyżki. Ten, kto nie zaakceptuje owej oferty, powinien założyć wypowiedzenie – zażądali szefowie. Pracownicy odrzucili propozycję. Honda na razie nie ogłosiła swojego stanowiska.
Również w okręgu przemysłowym Delta Jangcy, około 1500 kilometrów na północ nastroje w ostatnich tygodniach były napięte. W KOK International w Kunshan niedaleko Szanghaju doszło do starć strajkujących z policją, 50 osób odniosło obrażenia. Robotnicy zarzucili tajwańskiemu koncernowi, że muszą pracować niewolniczo, za marne pieniądze, w 50-stopniowym upale, produkując gumowe części.
Przed bramami Pekinu i silnie strzeżonej obecnie metropolii Expo, Szanghaju, chińscy wyrobnicy coraz liczniej porzucają swoje stanowiska pracy.
Ludzie harujący za głodowe pensje w kraju, który jest głównym warsztatem dla świata, zaczynają się burzyć, choć załogi poszczególnych fabryk nie zdołały na razie skoordynować swych protestów w skali ponadregionalnej. Pomimo to światowi potentaci, od Apple po Sony, od Adidasa do Pumy zostały nagle zmuszone do tego, by na nowo przemyśleć swoją chińską strategię.
Kapitalistyczna recepta na sukces w erze globalizacji, czyli przeniesienie najbardziej mozolnej produkcji do komunistycznego raju niskich płac, dotarła już do swoich granic. Zainteresowanie zagranicy bezpośrednimi inwestycjami w Chinach trwa wprawdzie nieprzerwanie – w samym tylko 2008 roku Zachód zainwestował tu rekordową sumę 92,4 miliardów dolarów. Lecz zachodni producenci markowej elektroniki czy tekstyliów od dawna nie rozwijają już własnych fabryk w Chinach. Pozostawiają produkcję tanim dostawcom z Tajwanu czy kontynentalnych Chin – często przesyłają im jedynie e-mailem swoje nowe plany. Wszystkie pozostałe rzeczy – produkcję, pakowanie, wysyłkę – załatwiają już takie firmy jak właśnie Foxconn.
Szczególnie prowincja Guangdong na granicy z Hongkongiem stała się dzięki temu głównym centrum eksportowym Chin – w samym tylko tym regionie pracuje około 26 milionów robotników sezonowych.
Zachodnie koncerny wybudowały w Państwie Środka kompletne linie produkcyjne, których dzisiaj nie mogą już tak po prostu przenieść do innych krajów, gdzie zarobki są równie niskie. Firmy muszą więc nastawić się długofalowo na wyższe koszty płac, a konsumenci na całym świecie – na wyższe ceny towarów "made in China". Dotychczasowemu oszczędzającemu koszta "outsourcingowi" koncerny, takie jak Apple, zawdzięczają możliwość utrzymywania niewielkiego personelu i ogromne zyski.
Jednocześnie tania chińska siła robocza do tej pory przyczyniała się do tego, że w wysoko rozwiniętych krajach inflacja utrzymywała się na niskim poziomie, a klienci mogli kupować sprzęt elektroniczny często po niemoralnie obniżonych cenach. W tej chwili nie da się jeszcze sformułować poważnej prognozy, w jak wielkim stopniu ostatnie podwyżki płac w Chinach wywindują ceny poszczególnych artykułów, jednak na dłuższą metę strajki te zapowiadają koniec ery polowania na niepowtarzalne okazje w sklepach z elektroniką czy odzieżą na Zachodzie.
Dopóki ta nowa tendencja obejmowała jedynie poszczególne firmy, jak Foxconn, nie kłóciła się wcale tak bardzo z planami Pekinu. Ponad trzydzieści lat po tym, jak reformator Deng Xiaoping otworzył kraj dla firm zagranicznych, władze chcą przekształcić ową tanią fabrykę obsługującą cały świat w naród korzystający z osiągnięć najnowszej techniki.
Kryzys finansowy panujący w Europie i USA, a więc u najważniejszych odbiorców chińskiego eksportu, zmusza w dodatku Chińczyków do rozkręcania wewnętrznej konsumpcji. Ale konsumować może wyłącznie takie społeczeństwo, które ma na to pieniądze. Dopasowanie struktur ekonomicznych do realiów "to pilne zadanie na dziś" – ostrzega wicepremier Li Keqiang. Szanghaj i wiele prowincji podwyższyły już w tym roku o 10 procent minimalne pensje, Pekin zaś nawet o 20 procent – do 960 juanów.
"Niektórym wolno bogacić się szybciej niż innym" – tą pragmatyczną zasadą sformułowaną przez Denga Xiaopinga jego następcy nie mogą już dłużej zwodzić swoich poddanych. Aby zapobiec niepokojom społecznym, muszą zmniejszyć powiększająca się niebezpiecznie przepaść między biednymi a bogatymi.
Lecz obecna fala strajków grozi zburzeniem "harmonii społecznej", na jaką stale zaklina się szef państwa i partii Hu Jintao. Obrazy mas pracujących, z których tysiące ludzi demonstrują przed fabrykami, ogromnie niepokoją pekińskie kierownictwo. Cenzura zabroniła już państwowym mediom informowania ze szczegółami o przebiegu strajków. W internecie część blogów o robotniczych walkach została zablokowana. Ale narastającego niezadowolenia chińskich robotników sezonowych nie da się wyłączyć tak łatwo jak niepożądanej strony internetowej. Zaś pokolenie, które właśnie wchodzi w dorosłe życie, jest coraz mniej gotowe do zgody na to, by dawać się wykorzystywać.
W szpitalu w Suzhou niedaleko Szanghaju siedzą na swoich łóżkach 20-letni Yao Xiaoping i jego dwie koleżanki. Należą oni do grupy ponad 50 robotników tajwańskiej firmy Wintek, kooperanta Apple, którzy zapadli na choroby neurologiczne, objawiające się silnymi bólami ramion i nóg. Niektórzy z nich cierpią ponadto na zaburzenia pamięci. Pierwsze osoby w maju zeszłego roku zauważyły, że ich organizm nie funkcjonuje już tak, jak zazwyczaj. Ich praca polegała na czyszczeniu heksanem ekranów iPhonów. Intensywne opary tego środka ulatniały się z wielkich plastikowych kadzi, pomieszczenie było pozbawione okien i niewietrzone. – Aby ochronić części do iPhonów od kurzu, pomieszczenie było oddzielone od innych zasłonami – opowiada Yao. – A ta ciecz potwornie cuchnęła.
W takich warunkach harowali po dwanaście godzin dziennie. Oficjalnie przysługiwała im godzina przerwy obiadowej, tak naprawdę jednak musieli niemal w biegu zdejmować z siebie odzież ochronną i pędzić do kantyny, aby odpocząć przynajmniej przez pół godziny.
Gdy coraz więcej pracowników zaczęło skarżyć się na doskwierające im dolegliwości, Wintek wysłał ich co prawda do miejscowych szpitali, ale lekarze nie dopatrzyli się w ich stanie zdrowia niczego niepokojącego. A gdy inspekcja pracy wstrzymała na jakiś czas produkcję, firma kazała ludziom po dziesiątej wieczorem wrócić potajemnie na stanowiska – informują poszkodowani. Wintek zaprzecza prawdziwości tych zarzutów, jest jednak jasne, w jaki sposób międzynarodowe koncerny oraz konsumenci przerzucali społeczne czynniki kosztów produkcji – takie jak ochrona zdrowia i troska o środowisko – na nisko opłacanych chińskich robotników.
Po tym, jak w internecie pojawiły się informacje na temat szkodliwego dla zdrowia oddziaływania heksanu, pracownicy tego zakładu poddali się badaniom w klinice uniwersyteckiej w Szanghaju. Stwierdzono u nich "chorobowe zmiany" w układzie nerwowym.
Wintek z czasem zastąpił heksan innym środkiem czyszczącym. I chcąc uwzględnić obawy swoich pracowników, wprowadził coś w rodzaju systemu poradniczego, powołał także radę pracowniczą. Dla ludzi, którzy już się rozchorowali, owe udogodnienia przyszły jednak za późno – ich męczy niepewność, czy jeszcze kiedykolwiek będą całkiem zdrowi.
Chińska codzienność w fabrykach i zakładach musi nadal toczyć się swoim torem. Klienci na całym świecie domagają się dostaw taniego sprzętu elektronicznego, na przykład myszy komputerowych i klawiatur, jakie firma Kye Systems Corp produkuje dla Microsoftu i innych odbiorców w Dongguan w delcie Rzeki Perłowej.
Tajwański dostawca szuka pilnie nowych robotników – obwieszcza wiszący tu transparent. Potrzebne są zwłaszcza "dziewczyny w dużej liczbie". W oknach wystawowych przy bramie prowadzącej do fabryki firma kusi potencjalnych pracowników "równymi szansami awansu", płatnym urlopem "dopasowanym do oficjalnych świąt", "premią z okazji ślubu" i przepisowymi dodatkami za pracę w nadgodzinach.
Panującą tu rzeczywistość pracownicy firmy opisują jednak całkiem inaczej. Załoga dostaje na przykład tylko kilka dni wolnego w roku z okazji chińskiego Święta Wiosny – mówi ktoś, kto zatrudniony jest tu już od trzech lat. Hotel robotniczy, w którym mieszkają, jest brudny, posiłki w kantynie praktycznie niejadalne, a sama praca nieznośnie monotonna. Połowa personelu musi stać przez całą dwunastogodzinną zmianę, robotnikom nie wolno ze sobą rozmawiać – o tym informuje nawet szef zmiany. Roy Hsieh, wiceprezes KYE dopiero niedawno przyjechał tu z Tajwanu, po to, "by zrobić porządek". W USA było już zbyt głośno o zarzutach pod adresem firmy, Microsoft w trosce o własny wizerunek wysłał więc do zakładu inspektorów.
Z powodu złych warunków pracy trudno jest znaleźć nowy personel – przyznaje Hsieh. Ale firma przestrzega już ściśle przepisów, podwyższyła na przykład minimalną płacę, a tygodniowy czas pracy skróciła z 72 do 60 godzin.
Aż do czasu zamieszania, jakie wybuchło w związku z Foxconnem, w Chinach niezmiernie rzadko zdarzało się, by menedżerowie w przedsiębiorstwach przyjmowali w ogóle do wiadomości jakieś zarzuty. Teraz zaś Hsieh zamierza udowodnić, że jego robotnicy "są tutaj bardzo szczęśliwi".
Dołączył: 04 Lip 2009 Posty: 255
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 15:37, 09 Sty '11
Temat postu:
AQuatro napisał:
i co to ma niby być? wyrwana z dupy wypowiedz jakiegoś bizneshuja czy innego wysoko postawionego frajera? zapewne ta "mała żółta kukiełka" za takie wypowiedzi dostaje profity od swoich syjonistycznych mocodawców z hameryki
potęga Chin bierze się stąd że jest to olbrzymi kraj tak powierzchniowo(co przekłada sie na duży potencjał surowców) jak i liczebnościowo przedewszystkim(potencjał ludnosciowy)
ps. ale już za naszego życia Hindusów będzie więcej niż Chińczyków
a Europa jeśli ma się liczyć we współczesnym świecie to musi być zjednoczona bo innej opcji poprostu niema, bez względu na to czy to się komuś podoba czy nie. to jest zbyt mały kontynent na tak dużą ilość tak rozwiniętych krajów. tylko jakaś forma wspólnoty/federacji/unii/przymierza... jak zwał tak zwał jest najrozsądniejszą formą zachowania pokoju w Europie. bo tylko o to tu chodzi, o nic więcej o pokój w Europie.
a jeśli chodzi o Polske to czego wy się boicie? Polska nie zniknie. zachowamy i swój język i swoją tożsamość, kulture. martwić to sie mogą Litwini, Łotysze, Estończycy, Austriacy, Słowacy, Słoweńcy i inne "karło-państwa". My jako Polacy jesteśmy zbyt dużym krajem a do tego przedewszystkim zbyt SAMOWYSTARCZALNYM(mimo wszystko ciągle jeszcze) byśmy zniknęli z Europy.
i jeszcze pare słów co do USA - amerykanom dlatego kiedyś żyło sie lepiej bo wykosili, zbombardowali lub przejęli większość ze swoich konkurentów(państw) podczas wojen w jakich sie udzielali. tą olbrzymią przewagę dało im głównie zniszczenie przemysłu Niemiec i Japoni. Ameryka to kraj który nie może funkcjonować bez wojny tak został skonstruowany poprostu. a teraz USA kuleje gospodarczo bo gospodarki tak Niemiec jak i Japonii się odrodziły, przygłupy z białego domu zaczęli walki z krajami 3 świata a w tym czasie konkurencja zdążyła się odrodzić i rozwinąć.
Dołączył: 16 Paź 2009 Posty: 386
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 12:26, 10 Sty '11
Temat postu:
xXx napisał:
a Europa jeśli ma się liczyć we współczesnym świecie to musi być zjednoczona bo innej opcji poprostu niema, bez względu na to czy to się komuś podoba czy nie. to jest zbyt mały kontynent na tak dużą ilość tak rozwiniętych krajów. tylko jakaś forma wspólnoty/federacji/unii/przymierza... jak zwał tak zwał jest najrozsądniejszą formą zachowania pokoju w Europie. bo tylko o to tu chodzi, o nic więcej o pokój w Europie.
a jeśli chodzi o Polske to czego wy się boicie? Polska nie zniknie. zachowamy i swój język i swoją tożsamość, kulture. martwić to sie mogą Litwini, Łotysze, Estończycy, Austriacy, Słowacy, Słoweńcy i inne "karło-państwa". My jako Polacy jesteśmy zbyt dużym krajem a do tego przedewszystkim zbyt SAMOWYSTARCZALNYM(mimo wszystko ciągle jeszcze) byśmy zniknęli z Europy.
Ostatnie czego bym sobie życzył to pójście Europy w tę stronę co Chiny. Prędzej czy później taki model gospodarczy musi zakończyć się albo klapą albo rewolucją. Nie można bezustannie podnosić wydajności, obniżać kosztów. Nie może ciągle rosnąć PKB.
Dołączył: 20 Wrz 2009 Posty: 1035
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 15:44, 10 Sty '11
Temat postu:
franek12 napisał:
Ma Xiangqian za 1940 juanów miesięcznie (w przeliczeniu: około 230 euro) przez 12 godzin każdego dnia
Koles ma jakies 4 zl na godzine.
W Polsce znajda sie ludzie, ktorzy dostaja niewiele wiecej, a wszystko w Polsce jest duzo drozsze. Teraz Polacy powinni sobie zadac pytanie: kto tu jest "chinczykiem"
Dołączył: 09 Sie 2010 Posty: 26
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 15:39, 11 Sty '11
Temat postu:
HAHAHA a podobno w Polsce średnia krajowa to 3500zł Ja sie pytam kto nabija te średnią !!!
_________________ „Kto nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie”.
Automatyczne rozpoznawanie mowy w czasie rzeczywistym, nie tylko w języku mandaryńskim, posiadają Chiny. Wygląda na to, że Państwo Środka zaostrza kontrolę swoich obywateli.
Cenzura w Chinach nie jest czymś nadzwyczajnym. Władze stosują coraz bardziej wyrafinowane metody, zatrudniają rzesze cenzorów, używają zaawansowanych programów komputerowych. Wszystko po to, by nic nie zakłóciło porządku zaprowadzonego przez Komunistyczną Partię Chin. Opór samych Chińczyków wydaje się być ograniczony, co zapewne po części spowodowane jest bardzo szybkim rozwojem gospodarczym. Jedyne, czego Pekin faktycznie się obawia, to bunt mieszkańców wsi chcących poprawy swojej sytuacji materialnej.
Niemniej jednak Państwo Środka dmucha na zimne, zwłaszcza w obliczu wydarzeń ostatnich miesięcy, w wyniku których władzę stracili już prezydenci Tunezji i Egiptu, w Libii trwają naloty państw NATO, niespokojnie jest także w Syrii, Jordanii i Bahrajnie. Pekin nie chce dopuścić do sytuacji, w której nastroje rewolucyjne przenikną do najludniejszego państwa świata.
New York Times informuje o kolejnych działaniach podejmowanych przez Pekin w celu zdławienia wszelkich prób zorganizowania potencjalnych demonstracji. Doniesienia z Chin wskazują, że Państwo Środka jest w posiadaniu zaawansowanego systemu rozpoznawania mowy i automatycznego kontrolowania rozmów telefonicznych. Amerykański serwis informuje bowiem o przerywanych rozmowach telefonicznych natychmiast po tym, jak padało w nich słowo "protest". Nie miał znaczenia ani fakt, że cytowany był fragment dzieła Szekspira, ani że wypowiedzi miały miejsce po mandaryńsku oraz... angielsku.
Wygląda więc na to, że Chiny zaostrzyły kontrolę środków komunikacji, by zapobiec wszelkim próbom zorganizowania oporu wobec władzy. Stąd mogą wynikać także problemy Gmaila. O Facebooka czy Twittera Pekin się raczej nie martwi, gdyż serwisy tego typu są zablokowane. Działać mogą jedynie te, które poddają się cenzurze. Problemy mają także sieci VPN umożliwiające do tej pory omijanie obostrzeń władzy.
Ingerencja władz w codzienne życie Chińczyków zdaje się nie mieć granic. Nie wydaje się, by Pekin miał choć na krok ustąpić. Próbuje także wywierać naciski na państwa zachodnie, jak chociażby w przypadku Pokojowej Nagrody Nobla dla Liu Xiaobo. Nie odniosły one żadnego skutku. Wręcz przeciwnie - sprawa została nagłośniona na całym świecie. Nie ma się jednak także co dziwić, że same Chiny pouczeń innych państw słuchać nie będą. Zagrożeniem mogą być tylko zwykli Chińczycy.
Jeśli w tym kraju, składającym się z tylu mieszkańców (miliardów?) można technicznie wykonać coś takiego (pytanie na ile "stabilne technicznie" jest takie rozwiązanie) to mamy od razu info, że można też dokonywać analiz rozmów w czasie rzeczywistym. Kufa, do niedawna traktowałem te wszystkie informacje jako bajeczki. Teraz zaczynam się zastanawiać, bo jeśli to jest wierzchołek góry lodowej to będziemy mieć wszyscy nieźle przejebane (Chińczycy już mają).
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów