Unia Europejska zrobiła zrzutkę wirtualnych miliardów, by kupić na Rynku kilka miesięcy na opanowanie chaosu, który sama wywołała.
Jeśli indeksy czołowych giełd traktować jako barometr zaufania inwestorów, to widmo najpoważniejszego w historii strefy euro kryzysu finansowego powoli przestaje straszyć. Czyżby inwestorzy rzeczywiście uwierzyli, że w nocy z 9 na 10 maja ministrowie finansów 27 krajów Unii stworzyli lek, który skutecznie postawi na nogi państwa eurolandu najbardziej zagrożone pułapką zadłużenia?
Bez złudzeń. Rynki zdają sobie sprawę, że bezprecedensowy i szokujący rozmachem europejski mechanizm stabilizacyjny – o maksymalnej wartości 750 mld euro w okresie trzech lat, większej nawet niż pakiet pomocy dla amerykańskich banków z końca 2008 roku – to nie tyle lek, ile weksel in blanco. Zaangażowano na razie relatywnie niewielkie środki, rzędu 20-30 mld euro, umożliwiające w istocie zbankrutowanej Grecji spłatę bieżącej raty zadłużenia, bo Unia chce kupić kilka miesięcy na uporządkowanie chaosu na rynku finansowym. Chaosu sprowokowanego w głównej mierze niezrozumiałą, kilkumiesięczną zwłoką Brukseli w skonkretyzowaniu wsparcia finansowego dla upadającej Grecji, co zmobilizowało międzynarodowy kapitał spekulacyjny do agresywnej gry na przecenę papierów skarbowych tego kraju oraz obligacji państw mogących wkrótce podzielić jej los, w pierwszym rzędzie Portugalii i Hiszpanii.
Ale inwestorzy grali także na zniżkę notowań euro. Kurs wspólnej waluty spadł 7 maja poniżej 1,26 euro za dolara. To najniższy poziom w ciągu czterech ostatnich lat, a jego przebicie groziło dalszą paniczną wyprzedażą i podkopaniem fundamentów finansowych eurolandu.
Unia ze spekulacyjnym pistoletem przy skroni została zmuszona do wykonania spektakularnego ruchu przekonującego inwestorów, że będzie bronić euro i swych najbardziej zadłużonych członków bez względu na cenę. Powstrzymała tym samym straszący rynki efekt domina, czyli pojawiania się kolejnych państw niezdolnych do obsługi zadłużenia, gdyż zabrakłoby chętnych do kupowania ich obligacji. Stawką w tej grze była nie tyle hipotetyczna niewypłacalność Hiszpanii, Portugalii, a potem kto wie czy nie Włoch, ile raczej konsekwencje tego stanu rzeczy dla czołowych banków Europy, zwłaszcza niemieckich i francuskich. Przecież banki strefy euro mają ulokowane prawie dwa biliony euro w aktywach państw określanych mianem PIIGS (prócz Grecji – Portugalia, Włochy, Irlandia i Hiszpania), na które oprócz samych obligacji skarbowych składają się też udzielone im kredyty i gwarancje. Pomoc dla dłużników jest więc w istocie pomocą dla ich wierzycieli. Niewypłacalność tych państw oznaczałaby bowiem krach systemu bankowego eurolandu. Wobec takiej perspektywy cóż znaczy 750 mld euro wsparcia przez trzy lata, które zresztą z nadwyżką przekracza potrzeby tych państw w refinansowaniu swego zadłużenia (ok. 500 mld euro)? Tym bardziej że większość tych pieniędzy to wirtualne zera na kontach.
To jest skrót artykułu. Całość czytaj w najnowszym numerze Newsweeka (21/2010) lub zamów e-wydaniu
http://www.newsweek.pl/artykuly/wydanie/1195/750-miliardow-in-blanco,58483,1
Czyli wszystko po staremu. I pomyśleć ,że rządzą nami wykształceni, mądrzy ludzie, którzy biorą kasę za to by żyło się obywatelom lepiej
Do następnego kryzysu, jeszcze w tym roku
_________________
https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M