W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Skąd się biorą idealne żony   
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
8 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Odsłon: 9116
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 19:16, 20 Lip '11   Temat postu: Skąd się biorą idealne żony Odpowiedz z cytatem

Tak przeglądam sobie forum Prawada2 i odgrzewam

Już sobie wyobrażam , że powstają w Polsce takie szkoły młodych żon.
Z Unii Europejskiej dostaje Polska dotację
Efekty widoczne ju po kilku latach w postaci znikomej ilości rozwodów (zwrotów towaru teściowej jako niezgodnego z specyfikacja)

A na razie do Mińska po naukę!

===================================================
http://www.belarus-magazine.by/pl.php?su.....cat=4&
Szkoła (idealnych) żon-Białoruś

Absolwentki „Szkoły młodej żony" zawsze dobrze wyglądają, nie „piłują" mężów, orientują się w numerologii i w ciągu pół godziny potrafią przyrządzić obiad z czterech dań.

Na niezwykłe kursy nowoczesnych żon, działające przy Republikańskim Instytucie Kształcenia Zawodowego (RIPO), dziewczęta i młode kobiety trafiają w różny sposób. Jedne przychodzą do „szkoły" na własne życzenie, inne przyprowadzają mężowie. Jedne i drugie mają jeden cel - nauczyć się tego wszystkiego, co jest niezbędne nowoczesnej żonie.
- Szkoliły się u nas takie złośnice, które nie potrafiły omijać drażliwych (kwestii w rozmowach, lubiły podyskutować i pokrzyczeć - wspomina kuratorka kursu Ludmiła Pliakina. - Wytrzymać z nimi bliskim było naprawdę trudno. Na przykład jedna „uczennica" była niewiarygodnie gadatliwa przy tym strasznie „piłowała" swojego męża.

Po trzech miesiącach zajęć naszymi specjalistami przyznała się, e stała się bardziej opanowana mniej czepia się małżonka.
Jej mąż też był bardzo zadowolony. Przyjeżdżał do nas i dziękował Nad zmianami zewnętrznymi i wewnętrznymi w „młodych żonach" (wśród których są zresztą damy i niezamężne, i rozwiedzione) pracują wykształceni specjaliści. Pierwsze dwa tygodnie trzymiesięcznego kursu z kobietami prowadzi ogólny psychoterapeuta rodzinny Marina Baranowskaja. To właśnie po jej wykładach i treningach dziewczęta najczęściej wyraźnie się zmieniają.
- Bardzo podobają mi się zajęcia z psychologiem w „Szkole młodych żon" - mówi 38-letnia Diana, jedna z uczestniczek kursu. - Wiedza o rodzinie, którą tam otrzymujemy, jest bezcenna! Żadna matka nie nauczy tego, czego my uczymy się ze specjalistami! Ja nauczyłam się kochać i cenić siebie, widzieć człowieka, który jest obok mnie. Największym odkryciem stało się to, że żadna z dziewcząt, które chodziły do jednej grupy ze mną, nie umiała naprawdę słuchać innej osoby. W rodzinach też tak jest zbudowany dialog: jedno powiedziało, drugie sobie dopowiedziało. Stąd - skandale i konflikty. A trzeba tylko nauczyć się słuchać człowieka i otwarcie wyrażać swoje uczucia.
Szkoda, że dziesięć lat temu „Szkoły młodej żony" nie było.
Możliwe, że popełniłabym mniej błędów...
Z zewnątrz i od wewnątrz
Idealna żona wygląda idealnie.
Słusznie? Nie oznacza to jednak wcale, że z dziewcząt w „Szkole młodej żony" próbuje się zrobić podobieństwa Angeliny Jolie albo Giselle Bundchen. Po co? Zawodowa stylistka i wizażystka opowiada, jak znaleźć „to coś" w wyglądzie i odpowiednio je podkreślić. Wynik, jak to się mówi, widać nieuzbrojonym okiem. Po poradach stylistki i wizażystki dziewczęta zaczynają wyglądać inaczej, kupują ubrania w takich kolorach, jakich wcześniej możliwe, że wcale by nie nosiły. Stają się pięknościami!

Jednocześnie dziewczętami zajmują się seksuolog i ginekolog.
Odpowiadają na trudne pytania, udzielają rad. „Młode żony" mają ogromne zaufanie do tych specjalistów. Nie wstydzą się pytać ich o takie szczegóły na temat pożycia intymnego, że nawet ginekolog bywa zawstydzony. Oprócz tego psycholog opowiada dziewczętom, jak nawiązać kontakt z dziećmi, a dekorator wnętrz - jak urządzić gustownie mieszkanie.
A propos dobrego smaku. Niewiele żon „ze stażem" może pochwalić się umiejętnością przygotowania w pół godziny czterech arcydzieł kulinarnych. Tymczasem dziewczęta po ukończeniu „szkoły" nie mają z tym problemu.
Wykładowca sztuki kulinarnej nie tylko dzieli się z „młodymi żonami" tajnikami kuchni, ale pokazuje też, jak podać do stołu, by odpowiadał on świątecznemu nastrojowi.

Co mówi twoje imię?
Zajęciom na ten temat poświęca się w szkole trzy godziny. Zdaniem kuratorki kursu oraz samych „dych żon", przydadzą się one w życiu z pewnością. Biorąc pod uwagę specyfikę numerologii, można właściwie wybrać imię dla dziecka. Niestety, większość rodziców nazywa noworodka tak, aby imię było modne i ładne, l mało kto zastanawia się nad tym, że każde imię posiada swoją energetykę, która wywiera znaczny wpływ na życie człowieka. W „Szkole młodych żon" uczy się obliczać kod imienia i orientować się, jakie cechy charakteru i jaka energia ukrywa się pod tą czy inną liczbą.
- Jestem przekonana, że po zajęciach z numerologii dziewczyny nazwą swoje dzieci tak, aby były szczęśliwe - mówi Ludmiła Pliakina.
Tak właśnie wygląda niezwykły, niepospolity, ale niewątpliwie pożyteczny kurs - nie tylko dla młodych żon, ale i wszystkich kobiet.

Nic dziwnego, że „Szkołą młodej żony" zainteresowano się już w Instytucie Współpracy Międzynarodowej Niemieckiego Stowarzyszenia Uniwersytetów Ludowych. Przedstawiciele tej organizacji zaproponowali Republikańskiemu Instytutowi Kształcenia Zawodowego zorganizowanie wspólnych projektów. Możliwe więc, że wkrótce w Mińsku pojawią się kolejne ciekawe kursy, pomocne w szczęśliwym życiu. Czekamy! (cez)
JELENA KRYŁOWA
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 19:48, 25 Gru '11   Temat postu: Re: Skąd się biorą idealne żony Odpowiedz z cytatem

JerzyS napisał:


===================================================
http://www.belarus-magazine.by/pl.php?su.....cat=4&
Szkoła (idealnych) żon-Białoruś

Absolwentki „Szkoły młodej żony" zawsze dobrze wyglądają, nie „piłują" mężów, orientują się w numerologii i w ciągu pół godziny potrafią przyrządzić obiad z czterech dań.

Na niezwykłe kursy nowoczesnych żon, działające przy Republikańskim Instytucie Kształcenia Zawodowego (RIPO), dziewczęta i młode kobiety trafiają w różny sposób. Jedne przychodzą do „szkoły" na własne życzenie, inne przyprowadzają mężowie. Jedne i drugie mają jeden cel - nauczyć się tego wszystkiego, co jest niezbędne nowoczesnej żonie.
- Szkoliły się u nas takie złośnice, które nie potrafiły omijać drażliwych (kwestii w rozmowach, lubiły podyskutować i pokrzyczeć - wspomina kuratorka kursu Ludmiła Pliakina. - Wytrzymać z nimi bliskim było naprawdę trudno. Na przykład jedna „uczennica" była niewiarygodnie gadatliwa przy tym strasznie „piłowała" swojego męża.

Po trzech miesiącach zajęć naszymi specjalistami przyznała się, e stała się bardziej opanowana mniej czepia się małżonka.
Jej mąż też był bardzo zadowolony. Przyjeżdżał do nas i dziękował ......


Nuptias non concubitus, sed consensus facit
- małżeństwo tworzy nie faktyczne pożycie, lecz zgodne porozumienie (zgodna wola)





"Udana para
Edipresse Polska S.A.
Złapała w sidła świetnego kolesia. Potrafiła okręcić go wokół palca i dlatego dziś żyją sobie szczęśliwie.

Miała fart i spryt? Niekoniecznie! Problem w tym, że dla każdej z nas co innego znaczy być szczęśliwą. Więc jak napisać fajny tekst o sekretach par, które mają razem dobre życie? Przewertowałam dziesiątki poradników, rozmawiałam z wieloma koleżankami, zebrałam setki porad. Wybrałam z nich pięć najważniejszych. A więc kobiety w szczęśliwych związkach...

Są realistkami
Na ile ważny jest wybór partnera dla powodzenia związku?
W tym temacie są dwie szkoły. Jedna mówi, że różnice wzajemnie nas fascynują i przyciągają. Druga, że najlepsze pary dobierają się na zasadzie podobieństwa.
Bo takie same temperamenty, poglądy i zainteresowania to baza do zgodnego bycia razem. Która ze szkół ma rację? Autor „Mitów na temat małżeństwa”, Arnold A. Lazarus, jest zwolennikiem drugiej: „Znam pewien doskonały związek, w którym oboje partnerzy są nad wyraz kompulsywni. W całkowitej zgodzie, ramię w ramię pieczołowicie polerują klamki, parkiety, szorują ściany. [...] Zawsze myślałem o ich domu jak o muzeum, ale oni wydają się w nim szczęśliwi”. Według Lazarusa gdyby któreś z nich wzięło ślub z osobą pozbawioną zamiłowania do porządków, konflikt byłby nieunikniony. Drobne różnice mogą wzbogacić związek, ale wiele rozbieżności będzie go niszczyć. Jednak moja znajoma, Kaśka, która żyje w udanym małżeństwie, oburzyła się na tę teorię. Bo jej facet wcale nie dzieli z nią pasji (on: terenówki, ona: domatorka) i sądów (on: za wysyłaniem wojsk do Iraku, ona: przeciwko). – Nawet cieszę się z tych różnic, bo to sprawia, że nie jesteśmy dla siebie nudni – twierdzi Kaśka. Jej zdaniem podstawą do stworzenia dobrej damsko-męskiej relacji jest świadomość, że partner to ktoś odrębny. Bo mężczyzna nie żyje dla Ciebie, ale z Tobą, całkowicie dobrowolnie. I Ty też nie powinnaś żyć dla niego. Problem w tym, że większość młodych dziewczyn sądzi, że faceci muszą być wiernymi rycerzami, idealnie pasującymi połówkami. Wierzą, że w związku możliwe jest osiągnięcie absolutnej jedności. Przyznajmy się: tak naprawdę nie mamy szans na perfekcyjne dopasowanie i wzajemne odgadywanie myśli partnera.

Nie kochają za bardzo
Niektóre z nas za wszelką cenę próbują bronić takiego obrazu świata, jaki same sobie wymyśliły. Która z nas nie ma koleżanki kochającej mężczyznę w taki sposób, jakby była uzależnionym od niego dzieckiem? Bezwarunkowo! Bezgranicznie! Gdyby facet ją uderzył albo zdradził, przebaczyłaby szybciutko. Bo bez niego przecież czekałaby ją... śmierć z lęku, tęsknoty i głodu emocjonalnego. Spytałam inną koleżankę, Maję, co by zrobiła, gdyby jej partner zaczął nałogowo pić alkohol. Maja, 10 lat po rozwodzie, od czterech lat w szczęśliwym związku, powiedziała: – Bardzo bym walczyła, ale nie za wszelką cenę. Całego życia nie poświęciłabym na niańczenie mojego partnera i pogrążanie się w rozpaczy. Kocham go. Ale kocham też siebie. Nie oznacza to jednak, że Maja nie dba na co dzień o męża. Przeciwnie! Ponieważ podobnie jak Kaśka uważa, że partnerzy żyją ze sobą dobrowolnie, ma poczucie, że musi o męża zabiegać i tego samego oczekuje od mężczyzny.

Nie szlifują diamentów
Mężczyźni dość często twierdzą, że problem z kobietami polega na tym, że one ciągle chcą od nich więcej i więcej.
Prawda jest taka, że niektóre z nas żyją w udanych związkach, ale nie potrafią tego docenić.
Zawsze jest coś, co mogłoby być lepsze. Autor „Mitów na temat małżeństwa” pisze, że w każdym związku przydaje się zdolność przystosowania, kompromisu i przymykania oczu na niedoskonałości partnera. To prawda w rzeczywistości trudna do wprowadzenia w życie. By stworzyć dobry związek, warto pogodzić się z faktem, że nikt nie jest wolny od irytujących nawyków. Partner idealny, który spełniałby wszystkie wymagania, po prostu nie istnieje. Tak samo bezsensownym pomysłem jest szlifowanie faceta, z którym jesteś, do postaci nieskazitelnego brylantu. Usilne naciski na kształtowanie jego nawyków i wyglądu pod swoje dyktando - to zwykły sadyzm.

Nie kastrują faceta
Dzisiaj silne, niezależne kobiety mają tendencję do tego, by odejmować mężczyznom poczucie siły. Obruszasz się? Przecież to oczywiste, że kiedy on nie potrafi znaleźć pracy, podwijasz rękawy i ją znajdujesz. Ale zastanów się, co w Twoim przypadku było najpierw: słaby psychicznie, nieradzący sobie w życiu mężczyzna czy może Ty, znająca odpowiedź na każde pytanie? Może nie pozwoliłaś mu nawet spróbować zaopiekować się sobą? Znasz kogoś, kto jest przekonany, że jeśli sam nie weźmie spraw w swoje ręce, to świat się zawali? Kto nie pozwala bliskim wykazać się? Problem w tym, że silne kobiety mają tak naprawdę ukrytą gdzieś w głębi duszy „małą, bezbronną dziewczynkę”, która odczuwa tęsknotę za silnym ramieniem mężczyzny. Kiedy ją w sobie odkryją i pozwolą dojść jej do głosu, być może partner przejmie pałeczkę przywódcy. Bo w szczęśliwych związkach istnieje zadziwiająca równowaga. Raz ona jest silna, raz on.

Lubią mężczyzn
Moje znajome mówią, że dzisiejsi faceci są beznadziejni. 42 proc. dwudziestokilkuletnich kobiet twierdzi, że ich po prostu nie rozumie, a 27 proc. jest nastawionych cynicznie i nieufnie do płci przeciwnej. Marzena (szczęśliwa od 7 lat mężatka) jest zdziwiona: „Ja generalnie ich lubię. A Wy... jeśli ich nie lubicie, to po co z nimi jesteście? Jeżeli oni są dupkami, to nie czekajcie na miłość”. Marzena po prostu należy do tej grupy kobiet, która ma serce do mężczyzn. O swoim ojcu mówi z czułością: „Mój kochany tatulek jest teraz taki bezradny, kiedy mama wyjechała. Nie potrafi znaleźć bez niej okularów”. To ciekawe, bo ja bym pewnie w takiej sytuacji powiedziała o moim ojcu, że to nieudacznik. I że bez matki kroku zrobić nie potrafi. Jest różnica, prawda? Myślę, że sposób patrzenia na mężczyzn wysysa się z mlekiem matki.
Obserwujemy bliskie nam kobiety, słuchamy w dzieciństwie tego, co mówią o facetach. Patrzymy na ojca i obserwujemy, jak traktują się wzajemnie z matką. Zrobiłam więc jeszcze jeden eksperyment. Spytałam Marzenę, jakiego miała tatę. Otrzymałam odpowiedź, której się spodziewałam:
„Dobry, kochany, autorytet”. Kolejne pytanie: czy kobiety w jej rodzinie (babcia, siostry, matka) mają udane związki? – U nas nie ma wielkich małżeńskich kłopotów ani rozwodów – powiedziała Marzena. – Aaa, jest jedna stara panna – taka ciotka dziwaczka. Ale to wyjątek, taka czarna owca, który potwierdza regułę.
Prawdopodobna wydaje się więc teoria, że w tej rodzinie z pokolenia na pokolenie przekazuje się sposób myślenia i patrzenia na partnera,
który sprzyja trwałości harmonijnych związków.



Iwona Zgliczyńska"
=====================================

A więc zamiast żony,
- wybierz teścia!


Wybierz teścia, który ma córkę,
która kocha i podziwia swego ojca!

_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
manhattanman




Dołączył: 28 Paź 2011
Posty: 1725
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 20:49, 26 Gru '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

idealna żona, to taka której nie ma.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 09:13, 02 Maj '12   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

manhattanman napisał:
idealna żona, to taka której nie ma.


Idealna żona to taka,
która nie wymaga idealności od męża



Na Białorusi SZKOŁA DOBRYCH ŻON

a tu dla mężczyzn

Poradnik Młodego Gentlemana
viewtopic.php?t=20158
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 23:33, 07 Wrz '12   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://autonom.edu.pl/publikacje/marek_j.....kiego.html

Jędrecki Marek A. - Kryteria doboru małżeńskiego.doc

(67 KB) Pobierz

"ZROZUMIENIE UMOŻLIWIA ZASTĄPIENIE NIERACJONALNYCH DZIAŁAŃ LUB BEZRADNOŚCI PRZEZ DZIAŁANIA RACJONALNE"

Ku czci Mariana Mazura - twórcy cybernetycznej teorii systemów autonomicznych oraz cybernetycznej teorii charakteru.

Kiedyś w udzielonym wywiadzie M. Mazur stwierdził w odpowiedzi na pytanie, że słyszał, iż w Częstochowie powstaje poradnia dla małżeństw. Chodziło o tworzoną przeze mnie placówkę, ale wówczas nie znałem go jeszcze. Dopiero w kilka miesięcy później spotkałem się z Nim w Warszawie, a następnie zostałem Jego doktorantem. To tylko gwoli wyjaśnienia dla tych, którzy czytali wywiad ze strony głównej serwisu.

Kryteria doboru małżeńskiego Marek A. Jędrecki

W założeniach swych małżeństwo - jako instytucja utrzymywana dla zapewnienia należytych warunków powstawania i rozwoju potomstwa - powinno się opierać na miłości mężczyzny i kobiety.
Gdyby założenia te były zawsze spełnione, wystarczyłoby - z charakterologicznego punktu widzenia - wiedzieć na temat małżeństwa tylko tyle, ile trzeba wiedzieć na temat miłości. Rzeczywistość jest jednak bardzo odległa od takiego stanu rzeczy - instytucję małżeństwa gnębi od zarania ludzkości zmora małżeństw nieszczęśliwych.
Kierując się przesłankami dopasowania seksualnego van de Veldego, ocenia się liczbę małżeństw nieszczęśliwych na więcej niż 90 %.

W świecie zwierzęcym, gdy samiec rzuca się na samicę, uczucia jego pozostają w kategorii instynktów: chodzi mu o zaspokojenie głodu seksualnego. U wyższych zwierząt (jak np. ssaki) można by się co najwyżej popatrzeć uczuć z kategorii nastrojów - jeśli zwierzęta te kierują się jakimś wyborem dorodniejszych okazów. W tej sprawie powinni wypowiedzieć się zoologowie.

Prawdopodobnie takie same uczucia wchodziły w grę u ludzi pierwotnych o najbardziej skrajnym stopniu dzikości - przypuszczenie to jest uzasadnione ich niskim poziomem charakteru.
Trudno powiedzieć, jak się te sprawy kształtowały później, ponieważ do czasu wynalezienia pisma pozostawienie jakiejkolwiek relacji o przeżyciach uczuciowych było niemożliwe, a po jego wynalezieniu przez wiele stuleci uczucia nie były tematem sporządzanych tekstów. Chyba i wtedy jednak sprawy uczuć nie przedstawiały się lepiej, ponieważ literatura poruszająca już tematy miłosne, traktuje je w kategorii nastrojów, a w najlepszym razie - w kategorii ambicji.
Ambicje jako kryterium doboru małżeńskiego przetrwały niemal do czasów najnowszych. O nic bowiem więcej, niż o ambicje, chodziło wtedy, gdy królowie oraz arystokraci kojarzyli małżeństwa swych dzieci w celu zwiększenia wpływów swoich rodów, kiedy szlachta uważała "mezalians" za rozstrzygającą przeszkodę w skojarzeniu małżeństwa; kiedy bogate mieszczaństwo upewniało się co do zamożności rodziny przyszłych powinowatych; czy wreszcie kiedy same córki na wydaniu szukały mężów na stanowisku, a usamodzielniający się synowie - panien z posagiem.

W literaturze beletrystycznej, gdzieś do połowy XIX w., uderzająca jest bezbarwność i bezosobowość uczuciowa bohaterów i bohaterek romansów. Pisarze nie potrafili powiedzieć na temat miłości nic ponad stwierdzenie faktu, że dwoje ludzi się kocha. Intryga miłosna polega u nich na perypetiach pary zakochanych wśród krzyżujących się ambicji rozmaitych, związanych z nimi osób. Balzak wyróżnia się jedynie tym, że opisuje ambicje te w sposób brutalny.
Bezosobowość uczuć miłosnych uderza nawet u Szekspira: tematem "Romea i Julii" nie jest miłość bohaterów, lecz miłość w ogóle - nie ma tam nic, co by pozwoliło zrozumieć, dlaczego Romeo zakochał się właśnie w Julii, ani dlaczego Julia kocha akurat Romea. W miłości tej odgrywają rolę nie charaktery kochanków, lecz ambicje ich rodzin.
Dopiero powieść z drugiej połowy XIX w. Ukazała uczucia miłosne w kategorii sympatii. Zasługę pionierstwa w tym względzie należy przypisać Flaubertowi. W "Pani Bovary" tragedia bohaterki zdaje się wynikać z daremnego poszukiwania partnera do miłości, który miałby odpowiadający jej typ charakteru.

Od czasu, gdy pisarze zaczęli indywidualizować charaktery amantów, literatura powieściowa stała się swego rodzaju szkołą kultury uczuć miłosnych dla paru pokoleń czytelników. Wkrótce potem role tę zaczął spełniać również teatr, a następnie film. Jakkolwiek sztuka zaludniła się przy tym mnóstwem postaci o bardzo zróżnicowanych charakterach, to jednak nie uchwycono żadnej prawidłowości powstawania dobranych bądź niedobranych związków miłosnych.
Po wyczerpaniu prostszych cech charakterów rzucono się - czemu sprzyjało pojawienie się psychoanalizy - na szczegółowe opisywanie myśli bohatera (Proust, Joyce), a ostatnio - i szczegółowych czynności (literatura realistyczna), w nadziei, że z tego mnóstwa szczegółów czytelnik stworzy sobie możliwie pełny obraz charakterów opisywanych postaci.
Można stwierdzić, że analiza zakamarków ludzkiej psychiki nie wniosła wiele do wyjaśnienia roli ludzkich charakterów w uczuciach miłosnych, a nawet to, co wniosła, dotarło do szczupłej garstki ludzi, których można by nazwać "smakoszami literatury". Ogół ludzi mniej więcej wykształconych ma o tych sprawach pojęcie co najwyżej na poziomie, któremu odpowiadają (przykładowo) postaci z "Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell.
W powszechnej opinii fakt zakochania się ciągle jeszcze uważa się za coś w rodzaju "dopustu Bożego", a role charakterów w miłości ujmuje się w kategoriach "dobry - zły".
Odnieść można wrażenie, jak gdyby wszyscy uznali, że małżeństwo jest stanem, w którym z natury rzeczy nikomu nie może być zupełnie dobrze. Stąd biorą się poglądy, że wymaga ono wzajemnych ustępstw oraz zalecenia, żeby małżonkowie starali się jakoś do siebie dostosowywać. Takie stawianie sprawy jest stawianiem wozu przed koniem. W małżeństwie nie ma charakterów "dobrych" czy "złych", są tylko dobrane, albo niedobrane. W małżeństwie nikt nie potrzebuje, ani nie potrafi do nikogo się dostosowywać - trzeba się dobrać. Lecz o tym należy wiedzieć przed zawarciem małżeństwa.

Ponieważ miłość może wyniknąć tylko z sympatii kontrastowych, więc każdy, kto chce być szczęśliwy w małżeństwie, powinien dobierać sobie współmałżonka o dynamizmie przeciwnym do jego własnego. Rzecz jasna nie gwarantuje to, iż małżeństwo będzie szczęśliwe, jako że miłość jest afektem, a więc uczuciem do jednego konkretnego osobnika, podczas gdy sympatia jest uczuciem do ogółu osobników o danym typie charakteru. O tym, czy z sympatii kontrastowej zrodzi się miłość, decydują jeszcze inne parametry charakteru, jak: jednakowe szerokości charakteru, jednakowe poziomy, twardość charakteru (zakres podatności) oraz indywidualne szczegóły. Natomiast zlekceważenie warunku przeciwieństwa dynamizmów gwarantuje, że małżeństwo będzie nieszczęśliwe.


Dla uniknięcia nieporozumień terminologicznych:
- małżeństwo oparte na afekcie miłości określać będziemy jako małżeństwo szczęśliwe,
- małżeństwo oparte na wzajemnych sympatiach kontrastowych będziemy określać jako małżeństwo dobrane.
Małżeństwo szczęśliwe może powstać jedynie z małżeństwa dobranego i dlatego dla kandydatów do małżeństwa podstawowe znaczenie ma znajomość czynników sprawiających, że małżeństwo jest przynajmniej dobrane. Z warunku przeciwieństwa dynamizmów wynika następujące zestawienie małżeństw dobranych (posługując się symbolami dynamizmów charakteru): C - A, BC - AB i B - B. W tym ostatnim przypadku mamy do czynienia z dynamizmami jednocześnie takimi samymi i kontrastowymi ( postępując od obu krańców skali ku środkowi, znajdziemy się równocześnie w klasie B, co też jest kontrastem, choć zerowym ).Konfiguracje te są niezależne od wieku oraz płci. Nie ma więc podstaw naukowych do negowania istnienia miłości w związkach homoseksualnych.
Jeśli wziąć pod uwagę, że niedobrane są wszystkie małżeństwa nie oparte na uczuciach sympatii, a spośród małżeństw opartych na uczuciach sympatii niedobrane są wszystkie małżeństwa nie oparte na sympatiach kontrastowych - to trudno się dziwić, że liczba małżeństw szczęśliwych wyraża się bardzo małym odsetkiem. Liczba ta może wzrosnąć, kiedy ustanie zawieranie małżeństw, opartych na niewłaściwych kryteriach doboru.
Na przykład, gdy farmer australijski ogłasza w prasie kraju, z którego wyemigrował, że chciałby się ożenić z rodaczką, która zdecydowałaby się do niego przyjechać, to jasne jest, że podstawa takiego małżeństwa są uczucia z kategorii instynktów. To, co ów farmer odczuwa, wynika jedynie z faktu, że kandydatka jest w ogóle kobietą (która zresztą ma uczucia analogiczne - jedynie, gdyż po prostu pragnie mężczyzny). Jakież jest prawdopodobieństwo, że będzie to małżeństwo szczęśliwe?
Do kategorii nastrojów należą uczucia mężczyzny, który się żeni z kobietą dlatego, że jest ona ładna. Do zawierania małżeństw pod wpływem nastrojów ma duże skłonności młodzież. Nic więc dziwnego, że małżeństwa "studenckie" tak często się rozpadają. Propagowane przez Lindsaya "małżeństwo koleżeńskie", zwane też "małżeństwem na próbę", było koncepcją chybioną z przyczyn, które stają się zrozumiałe w świetle powyższych rozważań - były to małżeństwa oparte na nastrojach, a nastroje są uczuciami zbyt ogólnymi, ażeby mogły stać się podstawą małżeństwa szczęśliwego.

Na dążeniu do zapewnienia kandydatom do małżeństwa większego wyboru (z natury rzeczy tym, którzy z rozmaitych przyczyn mają ograniczone możliwości w swoim środowisku) opiera się działalność biur matrymonialnych. Nie ulega wątpliwości, ze takt personelu takich biur (jeśli są postawione na odpowiednim poziomie) oraz pomyślny zbieg okoliczności prowadzą nieraz do skojarzenia szczęśliwych małżeństw. Niemniej w samej ich organizacji tkwi pewien niepożądany (ale nieunikniony) element: kandydaci musza wyszczególniać swoje kwalifikacje, a więc niejako złożyć ofertę, a dokonywanie wstępnego wyboru (zanim biuro doprowadzi do osobistego skontaktowania się reflektantów) jest w istocie porównywaniem otrzymanych ofert Narzuca to całej sprawie postać transakcji, w której każda ze stron rozważa, co "daje" i co w zamian "dostanie", czyli w grę wchodzą uczucia ambicjonalne, które mogą zaważyć na późniejszej znajomości osobistej (każda ze stron ma wtedy skłonność do sprawdzania, czy dane z oferty drugiej strony potwierdzają się w rzeczywistości), oddziałując hamująco na powstawanie uczuć sympatii.

Często zdarza się, że podłożem zawarcia małżeństwa są wprawdzie sympatie, ale nie kontrastowe. Oto np. endostatyczny organizator żeni się ze statyczką, która mu wiernie towarzyszyła i pomagała w jego działalności; przedsiębiorczy endodynamik żeni się z endodynamiczką-wspólniczką w przeświadczeniu, że wspólność interesów pełniejszy znajdzie wyraz w małżeństwie. Znajdujący się w tarapatach życiowych statyk żeni się z endodynamiczką, która go z tych tarapatów wyciągnęła. Egzodynamiczna aktorka wychodzi za mąż za egzodynamicznego kolegę, z którym dobrze jej się grało w wielu spektaklach, itp. Wszystkie tego rodzaju małżeństwa są chybione i muszą się rozpaść lub pozostać dla obu stron źródłem nieustannej udręki, jako oparte na fałszywych podstawach, a mianowicie na sympatiach prostych, protekcyjnych i adoracyjnych - zamiast na sympatiach kontrastowych.

Na osobna uwagę zasługują zagadnienia dopasowania seksualnego w małżeństwie. Van de Velde w głośnych książkach "Małżeństwo doskonałe" i "Zniechęcenie w małżeństwie", a po nim wielu innych lekarzy, nadali tym zagadnieniom znaczenie pierwszoplanowe.
Zalecenia tych autorów mogą być cenne pod warunkiem, że się będzie unikać pomieszania roli techniki stosunków seksualnych z rolą uczuć w małżeństwie. Gdyby bowiem ktoś sobie wyobrażał, że samym doborem pozycji w stosunkach małżeńskich i rozmaitych karesów można uszczęśliwić współmałżonka, to byłby w błędzie. Pociąg erotyczny nie jest jakimś osobnym czynnikiem, który niekiedy może być zgodny z wzajemnym układem charakterów, a niekiedy nie. Jest on tylko przejawem odpowiednich uczuć, a więc jest ściśle zależny od charakteru. Gdzie nie ma tych uczuć, tam nie ma pociągu erotycznego i żadne techniczne chwyty seksualne go nie wywołają.

Po tych wyjaśnieniach omówię charaktery kilku postaci literackich, traktując je jako materiał przykładowy, któremu można jednak przypisać wartość praktyczną.
W "Potopie" H. Sienkiewicza jest scena, w której pan Wołodyjowski oświadcza się Oleńce, lecz spotyka się z odmową. Czy znalazł się chociaż jeden czytelnik, którego by zdziwił wynik tych oświadczyn? A przecież oświadczający się w najmniejszym stopniu nie jest postacią śmieszną - to nie don Bartolo z "Cyrulika Sewilskiego", nie mający żadnych szans u Rozyny wobec hrabiego Almawiwy, ani Papkin w konkurach do Klary w "Zemście" Fredry. Przeciwnie, cieszy się on ogromną sympatią czytelników, rangą równy rywalowi, lepszy od niego szermierz, szlachetny, dzielny, odważny, lojalny, uznany bohater i patriota, podczas gdy Kmicica sama Oleńka uważa za zdrajcę ojczyzny. Czyż trzeba więcej? A jednak czytelnik nie czuje, żeby to mogła być dobrana para.
I nic dziwnego. Przyjrzyjmy się bliżej charakterom poszczególnych postaci. Poczucie obowiązku, patriotyzm i zaciętość w potępianiu byłego narzeczonego kwalifikuje Oleńkę jako statyczkę; jej rozum polityczny, umiejętność panowania nad sytuacją, skłonność do dyrygowania innymi, nie wyłączając Kmicica (scena buntu pułkowników wobec Janusza Radziwiłła), określają ją jako endodynamiczkę. A zatem klasa mieszana - endostatyczka. Kmicic - z jednej strony rysy statyczne, jak np. solidarność z kompanami, wierność Radziwiłłowi, a potem królowi, a z drugiej strony - rysy egzodynamiczne, przejawiające się w skłonności do awanturnictwa, uprawianego bez względu na to, czy chodziło o partyzantkę przeciw Chowańskiemu, czy o obronę Częstochowy, czy wreszcie o dowodzenie tatarskim oddziałem. Ocena - egzostatyk.
U Wołodyjowskiego spotykamy cechy czysto statyczne: wierność, obowiązkowość, dyscyplina, wzorowość, ani śladu politycznej przemyślności lub myśli o karierze - a więc brak endodynamizmu; bardzo nieznaczny rys egzodynamiczny w niejakiej skłonności do teatralizacji (np. wstąpienie do klasztoru po śmierci Anusi; teatralne jest również samobójstwo przez wysadzenie prochowni w Kamieńcu, ale w tym przypadku Sienkiewicz przesadził - czytelnik odbiera to jako nie pasujące do charakteru Wołodyjowskiego), w sumie - statyk.
Według podanego wcześniej warunku przeciwieństwa dynamizmów charakteru za dobraną należy uważać parę egzostatyk-endostatyczka (Kmicic-Oleńka), a za niedobraną: statyk-endostatyczka (Wołodyjowski-Oleńka). Tak samo rozstrzygnął sprawę Sienkiewicz i tak samo myślą o tym czytelnicy, a zatem wszystko się zgadza.
W "Quo vadis" Sienkiewicz skojarzył Winicjusza i Ligię. Czy ktokolwiek z czytelników uważałby za prawdopodobne skojarzenie z Ligią np. Petroniusza? Oczywiście, że nie i łatwo to udowodnić. Ligia jest statyczką i Winicjusz statykiem, więc pasują do siebie. Natomiast Petroniusz jest egzodynamikiem, o czym świadczy jego popisywanie się na dworze Nerona (nawet jego przedśmiertny list do Nerona był popisem). Skojarzenie pary egzodynamik-statyczka nie miałoby sensu, toteż nikomu nie przychodzi nawet na myśl.

Wydaje się, że przytoczone przykłady są wystarczające do okazania, jak intuicja pisarzy chroni ich przed popełnieniem błędów charakterologicznych, a zarazem jak podane tutaj wnioski z wywodów teoretycznych potwierdzają się w odczuciu twórców sztuki i odbiorców. Wyjątek stanowią tylko amerykańscy scenarzyści - ale oni sami stanowią oddzielny przypadek kliniczny.
Jest to istotne, ponieważ ani omawiane dzieła nie były pisane w oparciu o teorię cybernetyczną, ani też teoria nie powstała w oparciu o studiowanie klasyki literatury.
Jeżeliby przyjąć, że w dziedzinie charakterów ludzkich rzeczywistość odpowiada ściśle teorii, to wynikać będą z tego określone, bardzo ważne wnioski dla polityki i praktyki społecznej:
1. Skoro decydująca role w zachowaniach ludzkich odgrywa charakter, jako zespół sztywnych parametrów sterowniczych, więc wiedza o nim powinna być przekazywana młodym ludziom już na etapie szkoły średniej ( co byłoby pożyteczniejsze od idiotycznych i nie realizowanych zajęć z etyki ),
2. Konieczność zmiany podejścia sądów do spraw rozwodowych. Chodzi bowiem o to, aby w sytuacji rozwodzącego się małżeństwa niedobranego, po zastosowaniu potwierdzających to analiz charakterologicznych, nie przedłużać postępowania i nie powodować niepotrzebnego dręczenia stron. Do tego celu resortowe ośrodki diagnostyczne powinny posiadać etat charakterologa (oprócz istniejących, czyli pedagoga i psychologa).

Częstochowa 1984/2003 r.

Marek A. Jędrecki
psychocybernetyk



Marny towar, ale w pięknym opakowaniu, czyli

NAUKA I PSEUDONAUKA

W latach osiemdziesiątych udało mi się opublikować tekst na temat pseudonauki.

Z uwagi na własne starania o otwarcie przewodu doktorskiego, opublikowałem artykuł pod pseudonimem. Dzisiaj właściwie należałoby zrobić to samo, bo sfera pseudonauki (mowa o naukach społecznych ) wcale nie zwężyła się - a wprost przeciwnie. Jest to jednak tak jak z pieniądzem - gorszy pieniądz zawsze wypiera lepszy. Wskutek powszechnej dostępności wiedzy i wykształcenia, automatycznie spada jej poziom (rozkład zbliżony do krzywej Gaussa - najliczniejsze są wartości przeciętne - także w zakresie poziomu intelektu ). Dlatego też tamten tekst zyskał tylko na aktualności.

Jedną z funkcji nauki jest poznawanie rzeczywistości w możliwie najdokładniejszy sposób. Stąd też w zależności od dyscypliny naukowej informacje naukowe o rzeczywistości są mniej lub bardziej szczegółowe.
Stany otoczenia mogą być różne. W różny też sposób stan otoczenia możemy oddawać. Co ciekawe - jednym z "najsilniejszych" środków informacji o stanach otoczenia jest ......... muzyka. Wprawdzie przy jej pomocy nie sposób niczego konkretnie wyrazić, ale stanowi ona najsilniejszy środek wywoływania nastrojów.
Na drugim miejscu po muzyce znajdują się kolory i kształty. Ich znaczenie nastrojotwórcze wynika głównie z powszechności - całe nasze otoczenie posiada jakiś kształt i kolor.
Dopiero na trzecim miejscu można postawić język. Stanowi on potężny nośnik informacji, bardzo nawet szczegółowych. Toteż ma on coraz większe znaczenie w miarę coraz dokładniejszego poznawania rzeczywistości. Stąd i podstawowa rola języka w działalności naukowej.
Wywoływanie nastrojów środkami językowymi polega na doborze słów i zdań określonego typu. Procedura ta służy wymuszaniu nastroju naukowości, co ma służyć niemal z reguły jako zasłona dymna przed zbytnim wnikaniem czytającego w słuszność wypowiadanych poglądów.
Sztuczne wywoływanie nastrojów - chroniących skutecznie przed zdrowym rozsądkiem - nie jest bynajmniej domeną pseudonauki. Najszerzej - i chyba najdawniej - sposób ten stosowany był w rozmaitych religiach i doktrynach filozoficznych. Trudno się zaiste temu dziwić, gdyż twierdzenia teologiczne i filozoficzne nie posiadają żadnych dowodów w sensie naukowym, a dowód ma zastępować "wiara". Zaś dla użytych w nich terminów brak adekwatnych definicji. Jest więc zrozumiałe, że istnieje wówczas potrzeba wytworzenia tak silnych nastrojów, żeby wiernych nie wzięła chęć ściślejszych dociekań.
Podstawowym środkiem, wiodącym do tego celu, jest rygoryzm terminologiczny ( nie mylić z definicyjnym ). W terminologii nie wolno tam nic zmieniać. Ma to tę zaletę, że po stuleciach sprawia ona wrażenie staroświeckiej, zyskując znaczenie nastrojotwórcze ( nastrój dostojności, odwiecznej słuszności ). Aby uniknąć zarzutu eklektyzmu, trzeba się trzymać tych samych słów, a cóż dopiero poglądów.
Najjaskrawszym przykładem takiego podejścia jest np. w naukach społecznych trzymanie się przez psychologów terminu "osobowość", choć nikt w naukowo ścisły sposób nie dowiódł, że coś takiego w ogóle istnieje, a nie jest to tylko artefakt. I właśnie termin - jedynie - jest wspólny rozmaitym tzw. "szkołom psychologicznym". Jeśli ktoś nie wierzy, wystarczy zajrzeć do paru podręczników psychologicznych. Psychologia nie stanowi tu wcale wyjątku. Podobnie jest z pedagogiką, socjologią, filozofią, czy takimi użytecznymi dziedzinami, jak np. .......marketing ( którego jedna z definicji mówi, że "marketing jest wszystkim" ).
Dodajmy do tego, że metodę blokowania umysłów nazbyt dociekliwych umysłów środkami terminologicznymi przejęły i stosują do dziś również rozmaite doktryny polityczne ( stąd i łatwość zarzucenia później dociekliwym "rewizjonizmu", choćby i nikt nie wiedział, na czym niby powinien on polegać, aby było to prawdą ). Do środków językowych zwalczania przeciwników pseudonauka stosuje "od zawsze" metodę etykietkowania. Oto podstawowy zestaw "etykietek":
- "niczego nie zmieniajmy" - "konserwatyzm",
- "dokonajmy gruntownych zmian" - "reformizm",
- "postępujmy jednolicie" - "schematyzm",
- "uwzględniajmy różne poglądy" - "eklektyzm",
- "traktujmy wszystkich jednakowo" - "egalitaryzm",
- "wyróżniajmy uzdolnionych" - "elitaryzm".
W tak prosty sposób można się rozprawiać z poglądami "dociekliwych" - poprzez nadawanie "etykietek", czyli nazw mających oznaczać kompromitację, a stąd już prosta droga do potępienia. W metodzie tej w Polsce - oprócz pseudonaukowców - celują ...........politycy ugrupowań prawicowych ( im większe zaangażowanie religijne - tym więcej "etykietek" pod adresem przeciwników politycznych, co zrozumiałe przy chęci rozprawienia się z przeciwnikami doktryn religijnych ).

Także nauka posługuje się środkami językowymi dla wywołania określonego nastroju. Chodzi tu o tzw. styl naukowy. Sprawa ta ma dość głębokie i uzasadnione przyczyny.
Otóż, gdy głównie w XIX w. rozpoczęła się fala wielkich odkryć naukowych - co zapoczątkowało jej rozwój - wzrosło zapotrzebowanie na rozpracowywanie szczegółów, będących konsekwencją i kontynuacją owych odkryć. To z kolei było niezbędne dla praktycznego ich wykorzystania.
W rezultacie w cieniu wielkich uczonych, odkrywców rosła też liczebnie rzesza ludzi pracujących jedynie w zawodzie naukowca. Zaś ich działalność polegała na rozwiązywaniu konkretnych zadań o typie naukowym. W masie szczegółów, opracowywanych w wielu nowych specjalnościach przez wielu uczonych, którzy kontaktowali się głównie przy pomocy różnojęzycznych publikacji - zaczęły powstawać trudności w porozumiewaniu się. Zwalczanie tych trudności wymagało tworzenia nowych terminów, zaopatrywania ich w ścisłe - możliwie - definicje. Konieczne też stało się takie formułowanie zdań, aby stwarzało to możliwość ścisłego, precyzyjnego rozróżniania. Bez tego czyhało na naukowców niebezpieczeństwo mieszania pojęć ( jak to się dzieje do dziś w naukach społecznych, humanistycznych ). To jednakże prowadziło nieuchronnie do powstania stylu sztywnego, schematycznego, sformalizowanego, w którym żadne urozmaicające synonimy są niedopuszczalne, aby uniknąć nieporozumień ( tym, którzy takie urozmaicenia jednak wprowadzają, pseudonaukowcy przylepiają etykietkę "kolokwializmu" ).
Styl naukowy mocno się wyodrębnił, wprowadzając studenta, osobę czytającą w nastrój naukowości. Aby się o tym przekonać, wystarczy otworzyć na dowolnej stronie dowolny podręcznik z zakresu nauki.
Styl ten doprowadził jednakże - choć niezamierzenie - do powstania stylu pseudonaukowego.
Jest rzeczą oczywistą i zrozumiała, że i więcej osób pracuje w zawodzie naukowca, tym więcej musi trafiać się wśród nich takich, którzy do nauki nie mają żadnych predylekcji. Mimo to nie odchodzą z tego zawodu - czemu także trudno się dziwić - bo zawód wybiera się na całe życie i po to, żeby na nie zarabiać.
Aby jednakże w swoim ( i nie tylko ) środowisku uchodzić ciągle za naukowców - do czego ze względu na treść swoich publikacji mieliby tytuł raczej wątpliwy - muszą naukowość podkreślać nie treścią, lecz stylem naukowym publikacji. A analogicznie zresztą ma to miejsce w handlu, gdzie - czasami - marny towar podaje się w pięknym opakowaniu. Nie byłoby rzeczą trudną wskazanie nawet nie setek a tysięcy publikacji "naukowych", które zawierają treści znane od czasu kamiennych tablic Mojżesza. Jest to tylko czynienie jałowych rozróżnień na zasadzie dzielenia włosa na czworo. Wszystko to jednak podane jest w owym opakowaniu pseudonaukowym: cytatów z dzieł luminarzy nauki ( które mają zastąpić naukowe dowody ), a także odsyłaczy do obszernej bibliografii, mającej wzbudzić szacunek dla wiedzy autora. Celują w tym, niestety, humaniści, w pracach których nie dość, że nie ma niczego nowego, to prawie połowa pracy stanowi bibliografię ( jak w biurokracji - dużo dobrych "podkładek" to już połowa sukcesu ).
Nie byłby to problem, gdyby tylko chodziło o stwierdzenie, że przecież w każdej dziedzinie działalności ludzkiej oprócz ziarna znaleźć można i plewy. Chodzi jednak o coś jeszcze.
W przeciwieństwie do literatury pięknej, w nauce żaden autor nie pisze - wbrew pozorom - w pojedynkę.
Przez tysiąclecia dokonano tylu odkryć, że każdy naukowiec jest w jakimś stopniu kontynuatorem tychże. Musi więc nawiązywać do nich, przypominać odkrycia, do których pragnie wnieść coś nowego. Musi także powoływać się imiennie na poprzedników, by nie być posądzonym o przypisywanie sobie ich zasług. W sumie - nawet bardzo twórcze dzieło zawiera w dużym zakresie myśli nieoryginalne, odsyłacze, terminologię poprzedników, cytaty, szyk zdań z zastanej literatury. W ten sposób nawet oryginalny naukowiec musi robić to samo, co charakteryzuje pseudonaukowców. Musi, bo w przeciwnym razie grozi mu zarzut, że uprawia "publicystyczkę". Na to zaś nie może sobie pozwolić żaden młody naukowiec, wspinający się dopiero po drabinie kariery zawodowej. Ciąg dalszy i przebieg tej kariery zależy od opinii, jaka utrwali się o nim wśród innych naukowców, wśród których większość stanowią - z przyczyn opisanych wcześniej - właśnie pseudonaukowcy. Jest to sytuacja jak z talii kart - figury muszą upodobnić się do blotek, aby przeżyć zawodowo. Z wierzchu wszystkie karty są jednakowe. Tym wierzchem jest właśnie styl naukowy, który mając wiele ułatwiać, zaczął zasadniczo utrudniać identyfikację. Tylko dzięki powszechnemu kultowi pseudonaukowości możliwe jest powstawanie opasłych - najczęściej kilkusetstronicowych - tomisk, których autorzy nie wnoszą nic nowego, a których zasadniczą treść stanowi zestawienie cudzych poglądów, grupowanie ich, rozróżnianie i porównywanie.
Powie ktoś logicznie myślący, że jest przecież prosta rada. Niechże zatem każdy autor publikacji naukowej wskaże jego własny wkład do nauki. Taka rada byłaby jednakże w nauce nierealna. Pseudonaukowcy wymyślili skuteczne antidotum na takie pomysły. Do stylu pseudonaukowego należy bezosobowy sposób mówienia. Widoczny jest on w takich wyrażeniach, jak: "jak się wydaje", "można przyjąć", "jak widzimy", "jest wątpliwe" itp. Używanie formy "ja", "moim zdaniem", "wątpię", "udowodniłem" itd. - uchodzi wręcz za nietakt, zarozumiałość i samochwalstwo. Nawyk ten jest tak silny, że stylem tym posługuje się wielu naprawdę wspaniałych naukowców, aby w ten sposób sprostać wymaganiom rozmaitych pseudonaukowców, tkwiących w radach "naukowych" wielu czasopism nie tylko naukowych, ale i popularnonaukowych.
Warto odnotować, że i tutaj jednak widać pewne próby dokonywania wyłomu. Zapowiedzią było "Prawo Parkinsona". Pojawiają się publikacje zrywające całkowicie ze stylem pseudonaukowym, specjalną terminologią, sztuczną strukturą zdań, podpieraniem się autorytetami klasyków. U nas jednak trzeba by gratulować takiemu autorowi odwagi i współczuć z powodu naiwności. Na stosowanie prostego, zrozumiałego języka pozwolić sobie mogą jedynie wielcy ( np. prof. prof.: J. Aleksandrowicz, T. Kotarbiński, M. Mazur, Sz. Pieniążek ). Chciałbym kiedyś przeczytać teksty jasne, zwięzłe, logiczne, nie nadymane i pozbawione pseudonaukowego bełkotu, a napisane przez pedagogów, socjologów, psychologów, filozofów, czy choćby - specjalistów od marketingu. W tych dziedzinach jest to jednak szczególnie trudne, bo właśnie tu pseudonauka ma swoje siedlisko. Przy braku zachowywania rygorów metodologicznych roi się od prac pseudonaukowych, nie służących niczemu innemu jak tylko pomnażaniu "dorobku" owych pseudonaukowców. A swoją drogą - w dotychczasowej strukturze nauki, silnie strzeżonej przez owych pseudonaukowców - jak znaleźć inny sposób uzyskania np. doktoratu, kiedy jednym z warunków wstępnych jest posiadanie publikacji w ogóle, a nie publikacji stojących na wysokim poziomie. Nie może być inaczej w sytuacji, gdy trzeba pisać "pod promotora", który ma swoje poglądy na naukę i należy do szerokiego grona pseudonaukowców, wyrobników nauki - także chcących utrzymać się na powierzchni ( również, a nawet przede wszystkim, kosztem naukowego "skracania o głowę" wszystkich tych, którzy są po prostu lepsi, ale zależni od "Mistrza" ).
Tego typu sytuacja jest zabójcza dla nauki, albowiem lawinowo tworzone są coraz gorsze kadry naukowe. Wszyscy ci pseudonaukowcy wpuszczają jedynie do nauki jeszcze gorszych od siebie, a ci - jeszcze gorszych. Najostrzej jest to widoczne w rozmaitych instytutach "naukowych" i uczelniach humanistycznych. W dodatku - cała struktura nauki jest jednym wielkim biurokratycznym urzędem, gdzie paradoksalnie naukowcy nie mogliby pracować bez administracyjnego zaplecza i obsługi, a administracja - owszem. Zawsze też miałaby tyle zajęć, że bez końca mnożyłaby etaty.

W sumie chcąc krótko określić sytuację w dziedzinie nauki i pseudonauki, można powiedzieć tak: mamy najlepszych naukowców na świecie - i wszystkich za granicą. Co zaś się tyczy pseudonaukowców, to im akurat "muzyka w tańcu nie przeszkadza". Sytuację tę zaczyna weryfikować rynek. Prawdziwi uczeni mają szansę umrzeć z głodu, zaś na rynku zaczną brylować rozmaitej maści hochsztaplerzy, z teoryjkami przywleczonymi z zagranicy, bo przecież sami nie są zdolni do twórczego wysiłku, do którego - jak wszędzie - trzeba posiadać predyspozycje.

Marek A. Jędrecki
Psychocybernetyk

Zamiast wstępu.

W 1984 r. jako były doktorant prof. dra Mariana Mazura ( co ciekawe z doktorantami Profesora jest tak samo, jak z kombatantami - im dalej od śmierci, tym więcej byłych doktorantów ) podjąłem się cyklu publikacji nt. charakterów narodowych. Zgodę wyraził najbardziej liberalny wówczas "Przegląd Tygodniowy" z jego wspaniałym sekretarzem redakcji ( przepraszam - nazwiska nie pomnę ).
Cykl miał się składać z trzech artykułów: "Charakter narodowy Polaków" ( ukazał się ), "Charaktery narodowe w Europie" oraz "Charakter narodowy w USA" ( gdzie była mowa o osadzeniu podstawowej warstwy społecznej w rezerwatach i o tym, że rządzą krajem potomkowie zesłanych tam z Anglii przestępców - zresztą podobnie, jak w Australii. Podobnie najbardziej "rodowitymi" Żydami są........... Palestyńczycy ).

Dwa pozostałe teksty nie ukazały się do dziś.

Ponieważ i ten, który się ukazał, wymaga uaktualnienia, więc usiadłem do pisania ponownie. A rezultat? Oceńcie sami. Przepraszam z góry za - być może - nadmierną ilość dygresji, banałów i tzw. "kolokwializmów", ale to właśnie kolokwializmy tłumaczą wszystko najlepiej, a banały? Nic nie jest oczywiste - jak mawiał prof. Mazur - dopóki nie pokaże się tego palcem. Będę więc pokazywał palcem.

CHARAKTER NARODOWY POLAKÓW
Niemal równie często można się spotkać z powoływaniem się na "charakter narodowy", jak i zaprzeczaniem ich istnienia. Dostatecznie bowiem wiele zamętu wprowadził tu hitlerowski faszyzm swoją doktryną rasistowską.
Charakter narodowy istnieje równie niewątpliwie, jak i charakter jednostki - czemu jakoś nikt nie zaprzecza. Jest on, oczywiście, pojęciem statystycznym, jako przeciętna(a raczej - najczęściej występująca wartość ) charakterów poszczególnych członków naszego narodu. Z braku możliwości liczbowego określenia klasy ( rodzaju ) charakteru mówiąc o charakterze jakiegoś narodu można się kierować tylko tzw. "ogólnym wrażeniem".
Zaskakujące jest to, że klasa charakteru narodowego pozostaje niezmienna przez stulecia i tylko wojny ( o czym mowa dalej ) potrafią w nim coś zmienić - i to jedynie przez fizyczne wyniszczenie niektórych typów charakteru, co w ogólnym obrazie zapewnia przewagę innym klasom.
MINIMUM WIEDZY O CHARAKTERACH
Podstawowym parametrem charakteru ( pomijanym dokładnie przez psychologię, co uniemożliwia jej dotarcie do źródła motywacji ludzkich zachowań - ta uwaga jest całkowicie uzasadniona także w 2002 r. ), na którym opieramy poniższe rozważania, jest dynamizm charakteru. Ten parametr ( wartość trwała ) przesądza o kierunku dążeń życiowych, aspiracjach, postawach, rzeczywistych motywacjach działań. W ten sposób wreszcie możliwe staje się zestawienie modeli charakterologicznych ( pod względem dynamizmu, który reprezentuje wprawdzie ciągłość na skali charakteru, ale możliwe i wygodniejsze jest wyodrębnianie na jego podstawie zachowań typowych - algorytmów ) - wewnętrznie spójnych i logicznie wynikających z sytuacji energetycznej organizmu.
Niestety, dla zrozumienia całości konieczne jest podanie owych modeli - skrótowo - to jak przedstawiają się zarówno w cybernetycznej teorii charakteru, jak i w rzeczywistości. Zachowania ( postawy i motywacje ) są niewiele związane z płcią i wiekiem ludzi, ponieważ przebieg zmian ( wzajemnej relacji pomiędzy procesami rozbudowy i starzenia tworzywa organizmu ) nie jest związany nazbyt z wiekiem. Zależy natomiast od "punktu startu" jednostki w momencie urodzenia - to zaś jest kwestia dziedziczności ( genetyka i charaktery rodziców w momencie poczęcia ).
Przedstawmy zatem modele ( algorytmy ).
Egzodynamik ( wyłącznie procesy rozbudowy ) - dominacja rozpraszania energii i informacji: nieorganizacyjny, nastawiony wyłącznie na poszukiwanie atrakcyjnych sytuacji i silnych wrażeń. Cechuje go: wielomówność ( słowotok ), egzaltacja uczuciowa, zmyślanie i fantazjowanie, popisywanie się dla skupienia na sobie uwagi otoczenia. Jego ( niezależnie od płci i wieku ) działalność to tworzenie. Tworzeniem jest np. pisanie wierszy, malowanie, ale także wyznania miłosne, czy ............. tworzenie programów politycznych. Rozmaitość jego zachowań nie mieści się w żadnych schematach. Nie interesuje go gromadzenie władzy, pieniędzy, budowanie własnej potęgi (tutaj też) błędnie ocenia się motywacje posła A. Leppera, jako mającego w ogóle jakiś ukryty cel. Ucieka od krzywdzącego - jego zdaniem - prawa; uwielbia podróżowanie, posiadanie pełnej swobody - jednak bez żadnych stałych obowiązków. W języku potocznym można ten typ charakteru nazwać zamiennie "twórcą", "misjonarzem", "charakterologicznym dzieckiem". Zachowania takie są bowiem typowe właśnie dla dzieci.
Egzostatyk ( przewaga procesów rozbudowy organizmu nad procesami starzenia ) - mniej żywiołowy od egzodynamika, ale o dużej jeszcze rozmaitości zachowań. Lubi życie urozmaicone, wzbudzanie podziwu dla siebie swoimi cechami osobistymi ( dowcipem, ubiorem, poglądami, zachowaniami ), posiada nawyk krytykanctwa ( jak nasza "prawica" ) z jednej strony, a " słomiany zapał" - z drugiej. Jego działalność to interpretowanie ( czyli "tworzenie z cudzej inspiracji" ). Jest typowym elitarystą ( dlatego nie lubi z zasady socjalizmu jako "egalitaryzmu" ) i solidaryzuje się z podobnymi elitarystami. Solidarność ta jednak "pryska", gdy ktoś z takiego "bractwa" próbuje "błysnąć" bardziej od pozostałych. W języku potocznym można by ten typ nazwać typem "interpretatora", bo jest to działalność charakterystyczna dla takich zawodów jak: wirtuoz, recenzent, krytyk literacki, reżyser, aranżer, choreograf, aktor.
Statyk ( równowaga procesów rozbudowy i starzenia organizmu ) - tyle samo rozprasza, ile gromadzi ( energii ). Pojawia się pełna odpowiedniość energetyczna reakcji do bodźców. Odpowiada mu życie miarowe, bez "nie zapracowanych" przyjemności i "niezasłużonych" nieprzyjemności. Schematyzm ten odnosi się również do stałego rozkładu godzin zajęć i posiłków.
Statyk jest pryncypialny - trzyma się zawsze określonych zasad, od których odstępstwo uważa za zdradę. Pragnie sprawiedliwości, rzetelności, regularności - tego samego oczekuje od innych, nie rozumiejąc też, że można mieć inny charakter. Jego ulubiona działalność to porządkowanie ( i nie jest istotne, czy mowa o porządkowaniu mieszkania, czy też prawd naukowych ). To przywiązanie do zasad rodzi konserwatyzm. W języku potocznym ten typ charakteru można nazwać: "rzetelny wykonawca wszystkich obowiązków", "biurokrata", czy "domator".
Endostatyk - więcej gromadzi, niż rozprasza. Nastawiony wyłącznie na efektywność działań ( jest "dyspozycyjny" ) i ich użyteczność. Lubi życie wygodne. W odniesieniu do zasad jest elastyczny - generalnie uznaje zasady, z odchyleniami zależnymi od aktualnych potrzeb swoich działań. Jego typowa działalność jest to organizowanie czegoś. Z reguły jest małomówny - woli słuchać, niż mówić. Posiada tendencje do kariery i awansu. Typ taki można potocznie nazwać "dobrym organizatorem" lub "człowiekiem-instytucją".
Endodynamik - nic nie rozprasza, wszystko gromadzi. Chce żyć spokojnie - nie uznaje żadnych nowinek, które mogłyby go zaskoczyć. Cechuje go arbitralność decyzji. Nie stosuje się do żadnych zasad - nawet tych, które sam narzuca innym. Pragnie wyłącznie własnych korzyści i własnej potęgi. Jego typowe działanie to "władanie". Z reguły jest milczący i nie okazuje na zewnątrz żadnych uczuć. Ten typ charakteru potocznie nazwiemy typem "władcy" lub "autokraty".
Gdyby poszczególne typy rozpatrywać na tle historii ludzkości, wówczas zauważylibyśmy, że:
- egzodynamicy stworzyli kulturę,
- egzostaycy przełożyli tę kulturę na język masowy, uprzystępnili ją lub wskazali, co jest warte zapamiętania,
- statycy - stanowiący trzon ludzkości - stworzyli prawa i zasady, stworzyli życie w podstawowych komórkach społecznych, rozwinęli naukę i jej metodologię,
- endostatycy - umasowili postęp cywilizacyjny, dokonali wynalazków, ułatwiających życie,
- endodynamicy - jako przywódcy "stada" statyków - wskazywali i wskazują kierunek postępu, stworzyli politykę i dyplomację.
STATYZACJA LUDZKOŚCI
Ludzkość ulega ustawicznej statyzacji ( najnowsze przejawy - silne tendencje do rozpowszechnienia przynależności do Unii Europejskiej ). Nie dlatego, żeby na świecie, czy w Europie rodziło się coraz mniej dynamików lub - jakoby - dawali się oni wychować na statyków. Przyczyny statyzacji są natury socjologicznej.
W czasach zamierzchłych wykształcenie było zmonopolizowane w rękach nielicznych tylko ludzi: najpierw wyłącznie kapłanów, później również władców, a z czasem rozszerzyło się na arystokrację.
W tym stanie rzeczy do władzy mogli dochodzić tylko endodynamicy. Statycy, jeśli zdarzyło im się odziedziczyć władzę po przodkach, nie wytrzymywali naporu ambitnych endodynamików i ulegali likwidacji - najczęściej po prostu przez zamordowanie.
Z powodu monopolizacji wykształcenia dla wybrańców, dopływ endodynamików z ludu do rządzącego aktywu był bardzo utrudniony, jeśli w ogóle możliwy. Ponieważ życiu społeczeństw nadaje ton aktyw rządzący, a aktyw ten był wyłącznie endodynamiczny, więc w okresie pierwotnym statycy nie wywierali żadnego wpływu. Był to okres, w którym nie znana była moralność, ani prawo. Okres okrucieństwa i prawa silniejszego.
Wiedza nie znosi monopolizacji, przecieka wszelkimi możliwymi dorgami do coraz szerszych warstw społecznych. Proces ten sprawia, że nie tylko dynamicy z ludu, ale i wielu statyków zaczyna dochodzić do znaczenia. Widać to szczególnie w rozwoju demokracji starogreckiej i powstaniu chrześcijaństwa. Gdyby arystokracja rzymska zachowała swój endodynamiczny charakter, mogłoby powstać wówczas społeczeństwo bardzo podobne do społeczeństwa np. angielskiego z najnowszych czasów. Jednakże arystokracja ta uległa zwyrodnieniu i stopniowo stała się nieliczną grupą egzodynamików, utrzymującą się na górze jedynie siłą rozpędu, nadanego jej przez poprzedników - endodynamików.
Jest zrozumiałe, że system ten został wywrócony przez potężny napór statyków z doktryny chrześcijańskiej. Z kolei najazd barbarzyńców z wędrówki ludów zniszczył prawie cały dorobek starożytnych i ludzkość powróciła prawie do stanu pierwotnego.
W "wiekach ciemnoty" znów mamy do czynienia ze stanem, gdy warstwy rządzące składają się z nowej, nielicznej grupy endodynamików a mianowicie kapłanów ( tym razem chrześcijańskich ) i feudałów. Statycy ponownie zostali zepchnięci w masy ludowe, a proces statyzacji musiał się rozpoczynać od nowa.
Wielki skok uczyniła statyzacja ludzkości po wynalezieniu druku. Wykształcenie stało się udziałem wielu statyków, co doprowadziło, że obalali oni feudalizm i absolutyzm w wielu następujących po sobie przewrotach, jak rewolucja francuska i "wiosna ludów".
POLSKI CHARAKTER NARODOWY
Nasz charakter narodowy jest charakterem egzostatycznym, czyli pośrednim między egzodynamizmem i statyzmem - być może wynika to również z faktu, że jestem narodem o korzeniach indoeuropejskich. Egzostatyzm powoduje, że żywimy wielkie przywiązanie do naszych tradycji, języka, ojczyzny i jesteśmy gotowi do poświęceń dla niej ( składnik statyczny ). A z drugiej strony kochamy, gdy coś się dzieje ( najlepiej o posmaku sensacji ), nie znosimy monotonii i schematów ( wszelkie schematyczne zajęcia zawodowe wielce nas męczą i stresują ). Uwielbiamy możliwość popisywania się. Posiadamy tendencje do tajemniczości i nastrojowości - dlatego chrześcijaństwo ze swoim obrzędami jest w sam raz dla nas, a z drugiej strony - kochamy "Harlequin"-y i ckliwe seriale południowoamerykańskie.
Lubimy sytuacje, które niosą z sobą coś nowego, czym możemy zwrócić na siebie wzrok innych i "oczy świata". Ta egzaltacja przybiera czasami postać bezsensownych popisów.
Lubimy rozpoczynać coś nowego - lecz nasz "słomiany zapał" powoduje, ze tracimy zainteresowanie ciągiem dalszym - vide reformy rządu Jerzego Buzka ( AWS jest typową formacją egzodynamiczno-egzostatyczną - była dobra do dezorganizacji poprzednich struktur władzy, ale nie do jej utrzymania ).
Właściwy naszemu charakterowi narodowemu elitaryzm ma odzwierciedlenie w charakterach partii politycznych.
Platforma Obywatelska jest partią bez wyraźnego oblicza. Ukazuje pozorny charakter endostatyczny. Ponieważ stan taki nie może stać bez końca, czeka ją dekonfomizacja i to - w mojej ocenie - tak samo w stronę egzostatyzmu ( co wiąże się z młodym stosunkowo wiekiem jej członków ). Druga ewentualność to rozpad - właśnie z powodu egzodynamicznych członków.
SLD jest partią endostatyków, którzy kochają sprawnie administrować i potrafią to. Z natury jednak boi się zmian, więc nie można liczyć na zbyt odważne ( choć konieczne ) pociągnięcia, przywracające homeostazę ( zapewniającą sterowanie bez kosztów ) - przykładem jest brak działań w kierunku redukcji rozmaitych pozwoleń i koncesji. Za przyczyną partyjnego "betonu" ( endodynamików ) podejmowane będą działania dla umocnienia się u władzy.
PSL jest partią podobnie endostatyczną, a solidarność endostatyków jest ograniczona i rozbić ją może trend do kariery i awansów u członków SLD i PSL. Toteż PSL zawsze pójdzie na czasowy, koniunkturalny sojusz z dowolną partią, która zapewni PSL stanowiska i udział we władzy.
"Samoobrona" jest partią społecznego popisu. Popisuje się na prawie każdy temat i nic z tego nie wynika. Konsoliduje się jedynie w momentach najwyższego zagrożenia (jak próba penalizacji zachowań A. Leppera ). Ponieważ tak naprawdę "Samoobronie" o nic nie chodzi ( poza skupianiem na sobie uwagi otoczenia ), więc popisywać się będzie ustawicznie. Z tego też powodu, że oprócz prezentowania przywiązania do wartości chrześcijańskich, nie prezentuje żadnych wartości - jest łatwo sterowalna ( łatwo nią manipulować ).
Solidarność prawicy ( egzostatyków i ezgodynamików ) jest tak samo duża jak dzieci na placu zabaw. Kończy się przy pierwszym konflikcie "o zabawki" ( bo w takich kategoriach traktują oni władzę ). Stąd ciągle zjednoczenia poprzez rozproszenia. Nie ma też powodów, żeby członków prawej strony sceny politycznej nazywać "politycznymi hochsztaplerami". Oni są tylko infantylni - kochają siebie wzajemnością. A że roztrwonili cały majątek narodowy ? Nic dziwnego - czy ktoś widział efektywność, oszczędność, zdolność przewidywania u dzieci ? Byłoby to domaganiem się znowu cudu. Teoria charakterów nie pozostawia tu żadnych wątpliwości.
Wracając do charakteru narodowego - jego duży emocjonalność powoduje, że łatwo nami manipulować przez hasła wolnościowe, nawoływanie do odrębności, indywidualizmu, patriotyzmu, a już szczególnie - wiary. Tak faktycznie to Papież obalił socjalizm, a nie Wałęsa. Zaś Kościół wymógł na solidarnościowej ekipie wszystko to, co chciał - zarówno w sferze ideologii, jak i finansów. W którym kraju może istnieć taka potęga finansowa jak Kościół poza kontrolą ( stan istniejący to tylko pozory kontroli ).
Jako egzodynamicy i egzostatycy posiadamy wspaniałe predyspozycje do rozwijania szeroko rozumianej kultury. Tymczasem na kulturze od lat się oszczędza. Nasz charakter narodowy powoduje, że mamy ludzi kreatywnych, innowacyjnych, twórczych. Brak natomiast kadr endostatycznych. Dlatego mamy mizerny management gospodarczy i rząd powinien mocno zatroszczyć się o to, kogo powołuje się na stanowiska. Żadne metody psychologiczne są tu nieprzydatne - od lat życie to potwierdza. Wszyscy o tym wiedzą, tylko nikt głośno nie mówi.
Oszczędności na kulturze w społeczeństwie egzostatycznym, nie znoszącym monotonii to zasadniczy błąd każdej ekipy rządzącej. Nie wszystkim wystarcza podłączenie się do TV Polsat - najbardziej egzodynamicznej stacji telewizyjnej, podającej treści bez ładu i składu, ale z dużą dynamiką. Nie wszystkim wystarczy disco-polo, którego infantylizm jest zabójczy. Poszukując ucieczki od monotonii i szarości dnia codziennego coraz więcej osób ( i mężczyzn, i kobiet ) będzie się ratować alkoholem. Temu trendowi najbardziej - co oczywiste - ulegają dzieci i młodzież, jako jednostki skrajnie egzodynamiczne. Toteż program przeciwdziałania alkoholizmowi, narkomanii i przestępczości musi być programem rozwoju kultury, twórczości artystycznej ( muzycznej i plastycznej ), sportu. Do tego jednak potrzebna jest baza, która albo uległa zniszczeniu, albo została sprzedana na hurtownie. Żadne argumenty gospodarcze ( szczególnie z gatunku "zaczekajmy, czas też zaczeka ) nie zmienią faktu, że gdy już kiedyś wyjdziemy z gospodarczego dołka, będzie za późno na ratowanie alkoholików i narkomanów, resocjalizację recydywistów.
Gdyby ktoś chciał zanegować te rozważania, że na Zachodzie szalenie wprost rozwinięta jest kultura, to argument taki łatwo odeprzeć. Po pierwsze - nie ma swobodnego rozwoju kultury, bo kierunki łączą się z biznesem ( dyktują je endodynamicy ), po drugie - kultura tam kosztuje drogo. Tanie są jedynie jej erzatze. Najciekawsza znów jest sytuacja w USA - naszym najnowszym Wielkim Bracie. Nie jest to kraj o normalnym rozkładzie zmiennej charakterologicznej ( podobnie zresztą, jak i Izrael ). W kraju tym mieszkają potomkowie zesłańców kryminalnych z endostatycznej Anglii. Konkretnie zsyłani przestępcy to endodynamicy i egzodynamicy (statycy jako z zasady nie łamiący prawa pozostali w Anglii ). Podobnie endodynamicy (w poszukiwaniu źródeł bogactwa) i egzodynamicy ( w poszukiwaniu przygód ) zdobywali Dziki Zachód. Statycznych Indian, ludność rdzenną, zamknięto w rezerwatach, żeby nie przeszkadzała w bogaceniu się. Rolnicy, owe statyczne warstwy w innych krajach, są w USA nieobecni. Tam są farmerzy, czyli przedsiębiorczy endostaycy. Nie może więc dziwić fakt, że dla wszelkich dynamików USA jest krajem marzeń, a dla wszystkich statyków - synonimem zagrożenia tradycyjnych wartości. Stąd nie ma tam żadnych powodów tworzenia wartości kulturalnych dla mas. Tworzy się wszelkie dziwowiska kulturowe, przeznaczone dla egzodynamików i egzostatyków ( s.f. i filmy akcji, reality show ), a także dla endostatyków i endodynamików ( seriale o wielkich fortunach i mafii ), powstają bajeczne fortuny. Równocześnie jednak i tam statyzacja powoduje określone skutki. Autorytarny sędzia musi się odwoływać do ławy przysięgłych (w założeniu - statyków ). Coraz wyższe stanowiska zajmują przedstawiciele wszystkich ras. Żadnej rasy nie wolno dyskryminować ( co przybiera czasami śmieszne formy - wszystko obywa się tam parami: biały policjant musi mieć u boku "czarnego" policjanta, biały kandydat na prezydenta musi mieć za kontrkandydata chociaż jednego Murzyna, biały przestępcza musi mieć obok siebie czarnego przestępcę itd. ). Nie można się też dziwić, że w ustawicznym dążeniu do władzy, kariery i bogactwa USA stały się światowym żandarmem.
W tym wielkim liczebnie kraju jest większa zasadniczo liczba dynamików ( w tym i typów o dynamizmach skajnych ). Stąd wielkie fortuny i wielki świat przestępczy - zasilony dodatkowo przez dynamików, którzy przybyli tam z innych krajów ( żaden statyk nie zdobyłby się na emigrację - w wyniku diaspory w USA pojawili się dynamiczni Żydzi - egzodynamicy i endodynamicy, którzy w tej chwili opanowali biznes: gospodarkę, finanse i showbiznes. Statyczni Żydzi pozostali w kraju, zasymilowali się z otoczeniem i jedynymi "prawdziwymi" Żydami są Żydzi palestyńscy. Dla utworzenia państwa Izrael trzeba było płacić Żydom, żeby wrócili do swej ojczyzny - typowy więc obraz endostatyków i endodynamików, którzy stworzyli ponownie państwo dla własnych korzyści finansowych i możliwości kariery. I znów nie można się dziwić ekspansjonizmowi - toż to efekt charakteru narodowego w Izraelu ).
W obrazie charakterologicznym Polaków można się jednakże doszukać niejednolitości, regionalizmów. Dzieje się tak od wieluset lat za przyczyną kataklizmów dziejowych, jakie dotykały nasz kraj. We wszystkich zrywach wolnościowych, wojnach, wielkich emigracjach brali udział przede wszystkim młodzi mężczyźni ( egzodynamicy, egzostatycy ). Stąd też i ginęło ich więcej niż kobiet, co spowodowało istnienie nadreprezentacji kobiet o rysach endostatycznych i niedoreprezentacji endostatycznych mężczyzn. Ci wszyscy egzostatycy i statycy, którzy w ostatnich kilkudziesięciu latach polegli za Ojczyznę, byliby dzisiaj endostatykami i endodynamikami. Ta nadreprezentacja u kobiet potwierdzana jest u kobiet różnymi ruchami feministycznymi (choć faktycznie pora na równouprawnienie mężczyzn - przynajmniej w kodeksie rodzinnym ), powszechną zapobiegliwością kobiet ( czego brak endodynamicznym mężczyznom ), uruchamianiem działalności gospodarczej, obecnością w polityce, a także - obecnością wśród przestępców.
Teza ta potwierdza się - choć pośrednio - także w postaci wzrastającej liczby rozwodów, czego nawet Kościołowi nie uda się zahamować. Otóż, za typowe zachowanie kobiece uchodzi zachowanie egzostatyczne ( dlatego też i nasi mężczyźni mają charaktery "kobiece", czyli egzostatyczne ). Także więc i endostatyczki - aby być bardziej "kobiece" - upodobniają się do egzostatyczek. Lecz tutaj prawidłowość charakterologiczna powoduje, że nie mają szans na dobrane związki. Jako jedynie pozorne egzostatyczki poszukują endostatycznych mężczyzn. Powstaje układ dwóch faktycznych endostatyków, który już na wstępie jest układem w 50 % niedobranym i zaczyna się walka, kto będzie rządził. A że już jest, niestety, po ślubie i jest za późno. Oboje mają tendencje do kariery, są pracoholikami - nie ma kto zajmować się domem i dzieckiem. Szybko ustaje popęd seksualny do partnera ( bo atrakcyjność seksualna jest związana z przeciwieństwem charakterów, a nie z jednakowością ) i rośnie liczba osób potrzebujących pomocy seksuologa ( którego najmądrzejsza rada to namawianie do rozmaitych karesów, który akurat z własnym partnerem są nie do przyjęcia z przyczyn charakterologicznych ). To już jednak margines moich rozważań.
Trudno się zatem dziwić, że to właśnie kobiety częściej wybierają sobie partnerów, niż na odwrót. To tylko mężczyznom się wydaje, że są owymi "zdobywcami". I choć kogoś może to niepokoić, to jednak - per saldo - wyjdzie nam to, jako społeczeństwu, na zdrowie.
POLAKÓW PORTRET WŁASNY
Zwrotu tego używano już wiele razy, jednak upierałbym się przy jego autorstwie i mógłbym to dowodnie wykazać ( publikacje sprzed 20 lat z tym sformułowaniem ). Jednak nie w tym rzecz.
W rozważaniach nad naszym charakterem można używać wielu bardziej lub mniej naukowych określeń. Może jednak zdrowiej będzie - dla lepszego zrozumienia zagadnienia - powiedzieć coś w formie bardziej strawnej, a także - dla łatwiejszej percepcji - w punktach. Warto także podkreślić - bo Polakom to czasem trudno zrozumieć - że mówiąc o charakterze podaje się cechy, a nie epitety, który mogłyby sprawić, że ktoś poczuje się obrażony.
My, Polacy:
- lubimy międlić słowa, bić pianę ( w rozmowach bywamy "inteligentni", "humorystyczni" - vide "Tygodnik polityczny Jedynki" ),
- lubimy rozwlekle dyskutować - lubimy "ciepłe" przemówienia, nie znosimy zaś drętwej mowy,
- jesteśmy wrażliwi na poprawność języka ( czynimy nawet z tej poprawności probierz wykształcenia lub nawet wartości osobistej ),
- wprawdzie dbamy o wykształcenie, ale nie umiemy z niego korzystać,
- mamy - jak twierdzimy - najpiękniejsze kobiety na świecie,
- całujemy w rękę kobiety od 15 r. życia wzwyż,
- mamy najbardziej patriotyczne kobiety na świecie ( tzw. "Matki-Polki" - nawet jeśli jeszcze nie są matkami ),
- w mowie, stroju i poglądach jesteśmy indywidualistami dla siebie - ale nie uznajemy indywidualizmu innych,
- jesteśmy bardzo solidarni w nieszczęściu, ale zupełnie niesolidarni, gdy go nie ma,
- bijemy się zawsze "do upadłego", co raczej zaprzecza zdrowemu rozsądkowi,
- nie lubimy dokładnego wykonania - a porządek w naszym wykonaniu to pozostawienie "artystycznego nieładu",
- nie znosimy przymusu,
- nie znosimy cenzury,
- ujmuje nas zawsze szczerość ( choćby nawet była tylko udawana ),
- jesteśmy demokratyczni "z natury" ( nie mamy stratyfikacji społecznej, a gdy mamy, to nam górne warstwy nie imponują ),
- lubimy wszelki ceremoniał ( np. rektorzy w sobolach ),
- powieści uważamy za problem narodowy ( np. spory o "Trędowatą" ),
- lubimy mówić o dobrej organizacji, ale nie umiemy organizować,
- za karierę uważamy zajmowanie urzędów,
- nie dostrzegamy pustki w nadętych wielkościach,
- gdy nasi sportowcy przegrają z drużyną zagraniczną - uważamy to za nieszczęście narodowe,
- drobne potyczki z naszej przeszłości uważamy za wielkie bitwy o strategicznym znaczeniu,
- zdawkowe komplementy cudzoziemców bierzemy za dobrą monetę,
- jesteśmy przekonani, że kultura nasza wywarła ogromny wpływ na kulturę światową i dziwimy się, że inni o tym nie wiedzą,
- jesteśmy przekonani, że nasze piętnastoletnie dzieci nie wiedzą, skąd się biorą dzieci; wprawdzie my sami wiedzieliśmy już od ósmego roku życia, ale byliśmy przecież wyjątkami,
- nie mamy pornografii krajowej, natomiast chętnie oglądamy zagraniczną - naturalnie tylko po to, aby móc ją potępić,
- nie lubimy pomników, przynoszących dochód - ale akceptujemy, gdy przynoszą straty,
- nie mamy urzędników załatwiających interesantów lecz urzędników, którzy udzielają audiencji petentom,
- przepadamy za cudzoziemcami, którzy w przemówieniu powiedzą parę słów po polsku - pod warunkiem, że wypowiedzą je bardzo nieporadnie,
- lubimy upiększać własną historię,
- nie znosimy "ptaków, kalających własne gniazdo",
- nie zwracamy pożyczonych nam książek,
- lubimy podróżować,
- nie cierpimy donosicieli,
- do opery nie chodzimy w wieczorowych strojach,
- kłócimy się o drobiazgi,
- kumoterstwo, nepotyzm uważamy za rzecz normalną, gdy przynosi korzyści nam i naszym krewnym,
- nie lubimy wyrazów nieprzyzwoitych, ale gdy wykropkujemy parę liter uważamy, że przestały być nieprzyzwoite,
- lubimy rzeczy niezwykłe, ale nie zauważamy rzeczy ważnych, ale codziennych,
- krytykę ze strony naszego podwładnego uważamy za "obrazę majestatu",
- mamy świetnych matematyków, ale nie potrafimy rachować,
- mamy szarmancki stosunek do kobiet ( szczególnie obcych ),
- podejmowanie decyzji uważamy za przywilej, a nie za rodzaj pracy,
- uważamy się zawsze za najbardziej kompetentnych,
- mamy emigrantów w każdym miejscu kuli ziemskiej,

ZAKOŃCZENIE
Pomimo, że powyższy konglomerat zachowań od wielu, wielu lat jest niezmienny - co przemawia za tym, aby uznać go za przejaw charakteru narodowego, egzostatycznego - to jego istnienia w ogóle się nie uznaje. I głupota każdej ekipy rządzącej będzie najlepiej widoczna zawsze, gdy w swoich planach rozwojowych istnienia charakteru narodowego nie uwzględni. Przeciwnie - inteligencja ekipy rządzącej przejawiać się będzie w tym, że dostosuje plany strategiczne oraz systemy zarządzania do istniejącego charakteru narodowego. Inaczej - w Unii, a jeszcze bardziej poza nią - będziemy bezbronni.

http://stowarzyszenie_wolnomyslicieli.free.ngo.pl/strony/char_pol.htm

Marek A. Jędrecki
"Top Quality Manager" s.c.
Częstochowa

TERRORYZM PRAWNY - człowiek a prawo.

Przepisy prawa są jednym z najpowszechniejszych sposobów sterowania człowiekiem i społeczeństwem ( zarządzania ). Ponieważ wymagają używania niewielkiej energii sterowniczej, więc stały się zjawiskiem powszechnym - nie ma dziedziny życia, gdzie nie występują, nie mają zastosowania.
Skuteczność ( miara efektów do nakładów ) - mimo niewielkich nakładów - jest odwrotnie proporcjonalna do ilości prawników i wprowadzanych regulacji.

Abstrahuję przy tym od poziomu intelektualnego niektórych prawników, bo inaczej nie można by się niczemu dziwić.
Ponieważ przepisy służą sterowaniu ( społeczeństwa, firm, poszczególnych ludzi ), więc artykuł niniejszy ze spokojnym sumieniem przesyłam do Instytutu Zarządzania (zarządzanie jest jedną z postaci sterowania ).
Przyczyną napisania tego tekstu stały się dwie okoliczności zasadnicze - choć można by wymienić i inne.
Po pierwsze - widoczne tendencje na nadmiaru regulacji, czyli ręcznego sterowania ( już się zaczyna majstrowanie przy gospodarce i życiu społecznym, co prowadzi do przesterowania gospodarki - trudno jednak od ekonomistów wymagać znajomości zasad sterowania, dla nich ekonomia jest pępkiem świata i wszelkiego "dziania się" ). Wystarczy porównać ilość wymaganych pozwoleń zezwoleń i koncesji w 1989 r. (Ustawa Rakowskiego ), za rządów liberałów i obecnie - postęp prawie geometryczny. Ta sama uwaga dotyczy i prawa karnego ( spory o wysokość kar i nieuchronność kary ), w których żadna ze spierających się stron nie ma racji, bo żadna nie rozumie mechanizmu funkcjonowania psychiki ( podejmowanie decyzji ). Ale przecież o wiele łatwiej zgrywać trybuna ludowego ( były minister sprawiedliwości Kaczyński ), niż kogoś znającego się naprawdę na zasadach funkcjonowania człowieka.
Po drugie - tak się jakoś śmiesznie i niezrozumiale na pozór składa, że zdobycie w Polsce tytułu "Biznesmena Roku" jest najlepszą przepustką do ........ więzienia. Proszę sprawdzić ostatnich kilka lat. Gdzież więc było to prawo i jego egzekwowanie w momencie wręczania tytułów? Zaś skoro jest nieskuteczne, to czy poprawi sytuację ilość wprowadzanych przepisów?
Twórcy prawa - a więc i Sejm, i rząd - nie rozumieją takich subtelności, że tak samo jak kultura nie polega na tym, żeby były odwszalnie, a na tym, żeby były niepotrzebne - tak samo praworządność nie polega na tym, żeby było coraz więcej przepisów, a na tym - żeby przepisy były niepotrzebne, a więc na działaniu samoregulacji ( homeostazy społecznej ).

To, że przepisów jest coraz więcej, wynika z tendencji do poprawy (zwiększenia obszaru) skuteczności sterowania społeczeństwa przy pomocy informacji. Jednakże w miejsce państwa prawa powstało państwo prawników - to zawód z teraźniejszością i przyszłością i aż strach pomyśleć, co będzie po wejściu do UE.
Jednakże tworzenie nowych przepisów ma sens tylko wówczas, gdy mają one szansę być respektowane. Prawnikom wydaje się, że będą - stąd ta radosna twórczość legislacyjna, a równocześnie biadolenie, że ........ w Sejmie jest obecnie zbyt mało ( do czego ? ) prawników. Jeśli tak jest faktycznie, to .......... chwalić Boga podskakując.
Tymczasem na początek - choć nie wiem, jak to zrobić - prawnicy powinni choćby i pobieżnie poznać psychiczne podstawy funkcjonowania człowieka, w szczególności podejmowania przez niego decyzji. Zasada jest bowiem taka, że decyzje są zawsze takie, do jakich najwcześniej powstały wystarczające warunki. Rozważania poniższe wynikają z rozwiązań udowodnionych przez cybernetykę ( trzeba o tym wspomnieć, albowiem psychologia ani medycyna jeszcze do tego nie doszły ), dlatego sprawy wymagają bliższego objaśnienia.

Traktowanie człowieka jako układu fizycznego - a w szczególności jako układu cybernetycznego - prowadzi w konsekwencji do uznania determinizmu w jego zachowaniach.
Z poglądem takim, oczywistym dla przyrodników, bardzo trudno jest oswoić się "humanistom". Godząc się z determinizmem zachowania się innych organizmów ( np. zwierząt ), mocno protestują przeciw determinizmowi zachowań ludzkich. W ich pojęciu człowiek jest istot
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 23:34, 07 Wrz '12   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://autonom.edu.pl/publikacje/marek_j.....kiego.html

Jędrecki Marek A. - Kryteria doboru małżeńskiego.doc

(67 KB) Pobierz

"ZROZUMIENIE UMOŻLIWIA ZASTĄPIENIE NIERACJONALNYCH DZIAŁAŃ LUB BEZRADNOŚCI PRZEZ DZIAŁANIA RACJONALNE"

Ku czci Mariana Mazura - twórcy cybernetycznej teorii systemów autonomicznych oraz cybernetycznej teorii charakteru.

Kiedyś w udzielonym wywiadzie M. Mazur stwierdził w odpowiedzi na pytanie, że słyszał, iż w Częstochowie powstaje poradnia dla małżeństw. Chodziło o tworzoną przeze mnie placówkę, ale wówczas nie znałem go jeszcze. Dopiero w kilka miesięcy później spotkałem się z Nim w Warszawie, a następnie zostałem Jego doktorantem. To tylko gwoli wyjaśnienia dla tych, którzy czytali wywiad ze strony głównej serwisu.

Kryteria doboru małżeńskiego Marek A. Jędrecki

W założeniach swych małżeństwo - jako instytucja utrzymywana dla zapewnienia należytych warunków powstawania i rozwoju potomstwa - powinno się opierać na miłości mężczyzny i kobiety.
Gdyby założenia te były zawsze spełnione, wystarczyłoby - z charakterologicznego punktu widzenia - wiedzieć na temat małżeństwa tylko tyle, ile trzeba wiedzieć na temat miłości. Rzeczywistość jest jednak bardzo odległa od takiego stanu rzeczy - instytucję małżeństwa gnębi od zarania ludzkości zmora małżeństw nieszczęśliwych.
Kierując się przesłankami dopasowania seksualnego van de Veldego, ocenia się liczbę małżeństw nieszczęśliwych na więcej niż 90 %.

W świecie zwierzęcym, gdy samiec rzuca się na samicę, uczucia jego pozostają w kategorii instynktów: chodzi mu o zaspokojenie głodu seksualnego.
U wyższych zwierząt (jak np. ssaki) można by się co najwyżej popatrzeć uczuć z kategorii nastrojów - jeśli zwierzęta te kierują się jakimś wyborem dorodniejszych okazów. W tej sprawie powinni wypowiedzieć się zoologowie.

Prawdopodobnie takie same uczucia wchodziły w grę u ludzi pierwotnych o najbardziej skrajnym stopniu dzikości - przypuszczenie to jest uzasadnione ich niskim poziomem charakteru.
Trudno powiedzieć, jak się te sprawy kształtowały później, ponieważ do czasu wynalezienia pisma pozostawienie jakiejkolwiek relacji o przeżyciach uczuciowych było niemożliwe, a po jego wynalezieniu przez wiele stuleci uczucia nie były tematem sporządzanych tekstów. Chyba i wtedy jednak sprawy uczuć nie przedstawiały się lepiej, ponieważ literatura poruszająca już tematy miłosne, traktuje je w kategorii nastrojów, a w najlepszym razie - w kategorii ambicji.
Ambicje jako kryterium doboru małżeńskiego przetrwały niemal do czasów najnowszych.
O nic bowiem więcej, niż o ambicje, chodziło wtedy, gdy królowie oraz arystokraci kojarzyli małżeństwa swych dzieci w celu zwiększenia wpływów swoich rodów, kiedy szlachta uważała "mezalians" za rozstrzygającą przeszkodę w skojarzeniu małżeństwa; kiedy bogate mieszczaństwo upewniało się co do zamożności rodziny przyszłych powinowatych; czy wreszcie kiedy same córki na wydaniu szukały mężów na stanowisku, a usamodzielniający się synowie - panien z posagiem.

W literaturze beletrystycznej, gdzieś do połowy XIX w., uderzająca jest bezbarwność i bezosobowość uczuciowa bohaterów i bohaterek romansów.
Pisarze nie potrafili powiedzieć na temat miłości nic ponad stwierdzenie faktu, że dwoje ludzi się kocha.
Intryga miłosna polega u nich na perypetiach pary zakochanych wśród krzyżujących się ambicji rozmaitych, związanych z nimi osób.
Balzak wyróżnia się jedynie tym, że opisuje ambicje te w sposób brutalny.
Bezosobowość uczuć miłosnych uderza nawet u Szekspira: tematem "Romea i Julii" nie jest miłość bohaterów,
lecz miłość w ogóle - nie ma tam nic, co by pozwoliło zrozumieć, dlaczego Romeo zakochał się właśnie w Julii,
ani dlaczego Julia kocha akurat Romea.
W miłości tej odgrywają rolę nie charaktery kochanków, lecz ambicje ich rodzin.

Dopiero powieść z drugiej połowy XIX w. Ukazała uczucia miłosne w kategorii sympatii.
Zasługę pionierstwa w tym względzie należy przypisać Flaubertowi. W "Pani Bovary"
tragedia bohaterki zdaje się wynikać z daremnego poszukiwania partnera do miłości, który miałby odpowiadający jej typ charakteru.

Od czasu, gdy pisarze zaczęli indywidualizować charaktery amantów, literatura powieściowa stała się swego rodzaju szkołą kultury uczuć miłosnych dla paru pokoleń czytelników.
Wkrótce potem role tę zaczął spełniać również teatr, a następnie film.
Jakkolwiek sztuka zaludniła się przy tym mnóstwem postaci o bardzo zróżnicowanych charakterach, to jednak nie uchwycono żadnej prawidłowości powstawania dobranych bądź niedobranych związków miłosnych.
Po wyczerpaniu prostszych cech charakterów rzucono się - czemu sprzyjało pojawienie się psychoanalizy - na szczegółowe opisywanie myśli bohatera (Proust, Joyce), a ostatnio - i szczegółowych czynności (literatura realistyczna), w nadziei, że z tego mnóstwa szczegółów czytelnik stworzy sobie możliwie pełny obraz charakterów opisywanych postaci.
Można stwierdzić, że analiza zakamarków ludzkiej psychiki nie wniosła wiele do wyjaśnienia roli ludzkich charakterów w uczuciach miłosnych, a nawet to, co wniosła, dotarło do szczupłej garstki ludzi, których można by nazwać "smakoszami literatury".
Ogół ludzi mniej więcej wykształconych ma o tych sprawach pojęcie co najwyżej na poziomie,
któremu odpowiadają (przykładowo) postaci z "Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell.


W powszechnej opinii fakt zakochania się ciągle jeszcze uważa się za coś w rodzaju "dopustu Bożego", a role charakterów w miłości ujmuje się w kategoriach "dobry - zły".
Odnieść można wrażenie, jak gdyby wszyscy uznali, że małżeństwo jest stanem, w którym z natury rzeczy nikomu nie może być zupełnie dobrze. Stąd biorą się poglądy, że wymaga ono wzajemnych ustępstw oraz zalecenia, żeby małżonkowie starali się jakoś do siebie dostosowywać.
Takie stawianie sprawy jest stawianiem wozu przed koniem.

W małżeństwie nie ma charakterów "dobrych" czy "złych", są tylko dobrane, albo niedobrane.

W małżeństwie nikt nie potrzebuje, ani nie potrafi do nikogo się dostosowywać - trzeba się dobrać.

Lecz o tym należy wiedzieć przed zawarciem małżeństwa.

Ponieważ miłość może wyniknąć tylko z sympatii kontrastowych,
więc każdy, kto chce być szczęśliwy w małżeństwie, powinien dobierać sobie współmałżonka o dynamizmie przeciwnym do jego własnego.

Rzecz jasna nie gwarantuje to, iż małżeństwo będzie szczęśliwe, jako że miłość jest afektem, a więc uczuciem do jednego konkretnego osobnika, podczas gdy sympatia jest uczuciem do ogółu osobników o danym typie charakteru.

O tym, czy z sympatii kontrastowej zrodzi się miłość, decydują jeszcze inne parametry charakteru,
jak: jednakowe szerokości charakteru, jednakowe poziomy, twardość charakteru (zakres podatności) oraz indywidualne szczegóły.
Natomiast zlekceważenie warunku przeciwieństwa dynamizmów gwarantuje, że małżeństwo będzie nieszczęśliwe.


Dla uniknięcia nieporozumień terminologicznych:
- małżeństwo oparte na afekcie miłości określać będziemy jako małżeństwo szczęśliwe,
- małżeństwo oparte na wzajemnych sympatiach kontrastowych będziemy określać jako małżeństwo dobrane.


Małżeństwo szczęśliwe może powstać jedynie z małżeństwa dobranego i dlatego dla kandydatów do małżeństwa podstawowe znaczenie ma znajomość czynników sprawiających, że małżeństwo jest przynajmniej dobrane.
Z warunku przeciwieństwa dynamizmów wynika następujące zestawienie małżeństw dobranych (posługując się symbolami dynamizmów charakteru): C - A, BC - AB i B - B.
W tym ostatnim przypadku mamy do czynienia z dynamizmami jednocześnie takimi samymi i kontrastowymi ( postępując od obu krańców skali ku środkowi, znajdziemy się równocześnie w klasie B, co też jest kontrastem, choć zerowym ).
Konfiguracje te są niezależne od wieku oraz płci.

Jeśli wziąć pod uwagę, że niedobrane są wszystkie małżeństwa nie oparte na uczuciach sympatii, a spośród małżeństw opartych na uczuciach sympatii niedobrane są wszystkie małżeństwa nie oparte na sympatiach kontrastowych - to trudno się dziwić, że liczba małżeństw szczęśliwych wyraża się bardzo małym odsetkiem.
Liczba ta może wzrosnąć, kiedy ustanie zawieranie małżeństw, opartych na niewłaściwych kryteriach doboru.

Na przykład, gdy farmer australijski ogłasza w prasie kraju, z którego wyemigrował, że chciałby się ożenić z rodaczką, która zdecydowałaby się do niego przyjechać, to jasne jest, że podstawa takiego małżeństwa są uczucia z kategorii instynktów.
To, co ów farmer odczuwa, wynika jedynie z faktu, że kandydatka jest w ogóle kobietą (która zresztą ma uczucia analogiczne - jedynie, gdyż po prostu pragnie mężczyzny). Jakież jest prawdopodobieństwo, że będzie to małżeństwo szczęśliwe?

Do kategorii nastrojów należą uczucia mężczyzny, który się żeni z kobietą dlatego, że jest ona ładna.

Do zawierania małżeństw pod wpływem nastrojów ma duże skłonności młodzież.
Nic więc dziwnego, że małżeństwa "studenckie" tak często się rozpadają.
Propagowane przez Lindsaya "małżeństwo koleżeńskie", zwane też "małżeństwem na próbę", było koncepcją chybioną z przyczyn, które stają się zrozumiałe w świetle powyższych rozważań - były to małżeństwa oparte na nastrojach, a nastroje są uczuciami zbyt ogólnymi, ażeby mogły stać się podstawą małżeństwa szczęśliwego.

Na dążeniu do zapewnienia kandydatom do małżeństwa większego wyboru (z natury rzeczy tym, którzy z rozmaitych przyczyn mają ograniczone możliwości w swoim środowisku) opiera się działalność biur matrymonialnych.

Nie ulega wątpliwości, ze takt personelu takich biur (jeśli są postawione na odpowiednim poziomie) oraz pomyślny zbieg okoliczności prowadzą nieraz do skojarzenia szczęśliwych małżeństw. Niemniej w samej ich organizacji tkwi pewien niepożądany (ale nieunikniony) element: kandydaci musza wyszczególniać swoje kwalifikacje, a więc niejako złożyć ofertę, a dokonywanie wstępnego wyboru (zanim biuro doprowadzi do osobistego skontaktowania się reflektantów) jest w istocie porównywaniem otrzymanych ofert Narzuca to całej sprawie postać transakcji, w której każda ze stron rozważa, co "daje" i co w zamian "dostanie", czyli w grę wchodzą uczucia ambicjonalne, które mogą zaważyć na późniejszej znajomości osobistej (każda ze stron ma wtedy skłonność do sprawdzania, czy dane z oferty drugiej strony potwierdzają się w rzeczywistości), oddziałując hamująco na powstawanie uczuć sympatii.

Często zdarza się, że podłożem zawarcia małżeństwa są wprawdzie sympatie, ale nie kontrastowe.
Oto np. endostatyczny organizator żeni się ze statyczką, która mu wiernie towarzyszyła i pomagała w jego działalności; przedsiębiorczy endodynamik żeni się z endodynamiczką-wspólniczką w przeświadczeniu, że wspólność interesów pełniejszy znajdzie wyraz w małżeństwie. Znajdujący się w tarapatach życiowych statyk żeni się z endodynamiczką, która go z tych tarapatów wyciągnęła. Egzodynamiczna aktorka wychodzi za mąż z
a egzodynamicznego kolegę, z którym dobrze jej się grało w wielu spektaklach, itp. Wszystkie tego rodzaju małżeństwa są chybione i muszą się rozpaść lub pozostać dla obu stron źródłem nieustannej udręki, jako oparte na fałszywych podstawach, a mianowicie na sympatiach prostych, protekcyjnych i adoracyjnych - zamiast na sympatiach kontrastowych.

Na osobna uwagę zasługują zagadnienia dopasowania seksualnego w małżeństwie. Van de Velde w głośnych książkach "Małżeństwo doskonałe" i "Zniechęcenie w małżeństwie", a po nim wielu innych lekarzy, nadali tym zagadnieniom znaczenie pierwszoplanowe.
Zalecenia tych autorów mogą być cenne pod warunkiem, że się będzie unikać pomieszania roli techniki stosunków seksualnych z rolą uczuć w małżeństwie. Gdyby bowiem ktoś sobie wyobrażał, że samym doborem pozycji w stosunkach małżeńskich i rozmaitych karesów można uszczęśliwić współmałżonka, to byłby w błędzie. Pociąg erotyczny nie jest jakimś osobnym czynnikiem, który niekiedy może być zgodny z wzajemnym układem charakterów, a niekiedy nie. Jest on tylko przejawem odpowiednich uczuć, a więc jest ściśle zależny od charakteru. Gdzie nie ma tych uczuć, tam nie ma pociągu erotycznego i żadne techniczne chwyty seksualne go nie wywołają.

Po tych wyjaśnieniach omówię charaktery kilku postaci literackich, traktując je jako materiał przykładowy, któremu można jednak przypisać wartość praktyczną.
W "Potopie" H. Sienkiewicza jest scena, w której pan Wołodyjowski oświadcza się Oleńce, lecz spotyka się z odmową. Czy znalazł się chociaż jeden czytelnik, którego by zdziwił wynik tych oświadczyn? A przecież oświadczający się w najmniejszym stopniu nie jest postacią śmieszną - to nie don Bartolo z "Cyrulika Sewilskiego", nie mający żadnych szans u Rozyny wobec hrabiego Almawiwy, ani Papkin w konkurach do Klary w "Zemście" Fredry. Przeciwnie, cieszy się on ogromną sympatią czytelników, rangą równy rywalowi, lepszy od niego szermierz, szlachetny, dzielny, odważny, lojalny, uznany bohater i patriota, podczas gdy Kmicica sama Oleńka uważa za zdrajcę ojczyzny. Czyż trzeba więcej? A jednak czytelnik nie czuje, żeby to mogła być dobrana para.
I nic dziwnego. Przyjrzyjmy się bliżej charakterom poszczególnych postaci. Poczucie obowiązku, patriotyzm i zaciętość w potępianiu byłego narzeczonego kwalifikuje Oleńkę jako statyczkę; jej rozum polityczny, umiejętność panowania nad sytuacją, skłonność do dyrygowania innymi, nie wyłączając Kmicica (scena buntu pułkowników wobec Janusza Radziwiłła), określają ją jako endodynamiczkę. A zatem klasa mieszana - endostatyczka. Kmicic - z jednej strony rysy statyczne, jak np. solidarność z kompanami, wierność Radziwiłłowi, a potem królowi, a z drugiej strony - rysy egzodynamiczne, przejawiające się w skłonności do awanturnictwa, uprawianego bez względu na to, czy chodziło o partyzantkę przeciw Chowańskiemu, czy o obronę Częstochowy, czy wreszcie o dowodzenie tatarskim oddziałem. Ocena - egzostatyk.
U Wołodyjowskiego spotykamy cechy czysto statyczne: wierność, obowiązkowość, dyscyplina, wzorowość, ani śladu politycznej przemyślności lub myśli o karierze - a więc brak endodynamizmu; bardzo nieznaczny rys egzodynamiczny w niejakiej skłonności do teatralizacji (np. wstąpienie do klasztoru po śmierci Anusi; teatralne jest również samobójstwo przez wysadzenie prochowni w Kamieńcu, ale w tym przypadku Sienkiewicz przesadził - czytelnik odbiera to jako nie pasujące do charakteru Wołodyjowskiego), w sumie - statyk.
Według podanego wcześniej warunku przeciwieństwa dynamizmów charakteru za dobraną należy uważać parę egzostatyk-endostatyczka (Kmicic-Oleńka), a za niedobraną: statyk-endostatyczka (Wołodyjowski-Oleńka). Tak samo rozstrzygnął sprawę Sienkiewicz i tak samo myślą o tym czytelnicy, a zatem wszystko się zgadza.
W "Quo vadis" Sienkiewicz skojarzył Winicjusza i Ligię. Czy ktokolwiek z czytelników uważałby za prawdopodobne skojarzenie z Ligią np. Petroniusza? Oczywiście, że nie i łatwo to udowodnić. Ligia jest statyczką i Winicjusz statykiem, więc pasują do siebie. Natomiast Petroniusz jest egzodynamikiem, o czym świadczy jego popisywanie się na dworze Nerona (nawet jego przedśmiertny list do Nerona był popisem). Skojarzenie pary egzodynamik-statyczka nie miałoby sensu, toteż nikomu nie przychodzi nawet na myśl.

Wydaje się, że przytoczone przykłady są wystarczające do okazania, jak intuicja pisarzy chroni ich przed popełnieniem błędów charakterologicznych, a zarazem jak podane tutaj wnioski z wywodów teoretycznych potwierdzają się w odczuciu twórców sztuki i odbiorców. Wyjątek stanowią tylko amerykańscy scenarzyści - ale oni sami stanowią oddzielny przypadek kliniczny.
Jest to istotne, ponieważ ani omawiane dzieła nie były pisane w oparciu o teorię cybernetyczną, ani też teoria nie powstała w oparciu o studiowanie klasyki literatury.
Jeżeliby przyjąć, że w dziedzinie charakterów ludzkich rzeczywistość odpowiada ściśle teorii, to wynikać będą z tego określone, bardzo ważne wnioski dla polityki i praktyki społecznej:
1. Skoro decydująca role w zachowaniach ludzkich odgrywa charakter, jako zespół sztywnych parametrów sterowniczych, więc wiedza o nim powinna być przekazywana młodym ludziom już na etapie szkoły średniej ( co byłoby pożyteczniejsze od idiotycznych i nie realizowanych zajęć z etyki ),
2. Konieczność zmiany podejścia sądów do spraw rozwodowych. Chodzi bowiem o to, aby w sytuacji rozwodzącego się małżeństwa niedobranego, po zastosowaniu potwierdzających to analiz charakterologicznych, nie przedłużać postępowania i nie powodować niepotrzebnego dręczenia stron. Do tego celu resortowe ośrodki diagnostyczne powinny posiadać etat charakterologa (oprócz istniejących, czyli pedagoga i psychologa).

Częstochowa 1984/2003 r.

Marek A. Jędrecki
psychocybernetyk



Marny towar, ale w pięknym opakowaniu, czyli

NAUKA I PSEUDONAUKA

W latach osiemdziesiątych udało mi się opublikować tekst na temat pseudonauki.

Z uwagi na własne starania o otwarcie przewodu doktorskiego, opublikowałem artykuł pod pseudonimem. Dzisiaj właściwie należałoby zrobić to samo, bo sfera pseudonauki (mowa o naukach społecznych ) wcale nie zwężyła się - a wprost przeciwnie. Jest to jednak tak jak z pieniądzem - gorszy pieniądz zawsze wypiera lepszy. Wskutek powszechnej dostępności wiedzy i wykształcenia, automatycznie spada jej poziom (rozkład zbliżony do krzywej Gaussa - najliczniejsze są wartości przeciętne - także w zakresie poziomu intelektu ). Dlatego też tamten tekst zyskał tylko na aktualności.

Jedną z funkcji nauki jest poznawanie rzeczywistości w możliwie najdokładniejszy sposób. Stąd też w zależności od dyscypliny naukowej informacje naukowe o rzeczywistości są mniej lub bardziej szczegółowe.
Stany otoczenia mogą być różne. W różny też sposób stan otoczenia możemy oddawać. Co ciekawe - jednym z "najsilniejszych" środków informacji o stanach otoczenia jest ......... muzyka. Wprawdzie przy jej pomocy nie sposób niczego konkretnie wyrazić, ale stanowi ona najsilniejszy środek wywoływania nastrojów.
Na drugim miejscu po muzyce znajdują się kolory i kształty. Ich znaczenie nastrojotwórcze wynika głównie z powszechności - całe nasze otoczenie posiada jakiś kształt i kolor.
Dopiero na trzecim miejscu można postawić język. Stanowi on potężny nośnik informacji, bardzo nawet szczegółowych. Toteż ma on coraz większe znaczenie w miarę coraz dokładniejszego poznawania rzeczywistości. Stąd i podstawowa rola języka w działalności naukowej.
Wywoływanie nastrojów środkami językowymi polega na doborze słów i zdań określonego typu. Procedura ta służy wymuszaniu nastroju naukowości, co ma służyć niemal z reguły jako zasłona dymna przed zbytnim wnikaniem czytającego w słuszność wypowiadanych poglądów.
Sztuczne wywoływanie nastrojów - chroniących skutecznie przed zdrowym rozsądkiem - nie jest bynajmniej domeną pseudonauki. Najszerzej - i chyba najdawniej - sposób ten stosowany był w rozmaitych religiach i doktrynach filozoficznych. Trudno się zaiste temu dziwić, gdyż twierdzenia teologiczne i filozoficzne nie posiadają żadnych dowodów w sensie naukowym, a dowód ma zastępować "wiara". Zaś dla użytych w nich terminów brak adekwatnych definicji. Jest więc zrozumiałe, że istnieje wówczas potrzeba wytworzenia tak silnych nastrojów, żeby wiernych nie wzięła chęć ściślejszych dociekań.
Podstawowym środkiem, wiodącym do tego celu, jest rygoryzm terminologiczny ( nie mylić z definicyjnym ). W terminologii nie wolno tam nic zmieniać. Ma to tę zaletę, że po stuleciach sprawia ona wrażenie staroświeckiej, zyskując znaczenie nastrojotwórcze ( nastrój dostojności, odwiecznej słuszności ). Aby uniknąć zarzutu eklektyzmu, trzeba się trzymać tych samych słów, a cóż dopiero poglądów.
Najjaskrawszym przykładem takiego podejścia jest np. w naukach społecznych trzymanie się przez psychologów terminu "osobowość", choć nikt w naukowo ścisły sposób nie dowiódł, że coś takiego w ogóle istnieje, a nie jest to tylko artefakt. I właśnie termin - jedynie - jest wspólny rozmaitym tzw. "szkołom psychologicznym". Jeśli ktoś nie wierzy, wystarczy zajrzeć do paru podręczników psychologicznych. Psychologia nie stanowi tu wcale wyjątku. Podobnie jest z pedagogiką, socjologią, filozofią, czy takimi użytecznymi dziedzinami, jak np. .......marketing ( którego jedna z definicji mówi, że "marketing jest wszystkim" ).
Dodajmy do tego, że metodę blokowania umysłów nazbyt dociekliwych umysłów środkami terminologicznymi przejęły i stosują do dziś również rozmaite doktryny polityczne ( stąd i łatwość zarzucenia później dociekliwym "rewizjonizmu", choćby i nikt nie wiedział, na czym niby powinien on polegać, aby było to prawdą ). Do środków językowych zwalczania przeciwników pseudonauka stosuje "od zawsze" metodę etykietkowania. Oto podstawowy zestaw "etykietek":
- "niczego nie zmieniajmy" - "konserwatyzm",
- "dokonajmy gruntownych zmian" - "reformizm",
- "postępujmy jednolicie" - "schematyzm",
- "uwzględniajmy różne poglądy" - "eklektyzm",
- "traktujmy wszystkich jednakowo" - "egalitaryzm",
- "wyróżniajmy uzdolnionych" - "elitaryzm".
W tak prosty sposób można się rozprawiać z poglądami "dociekliwych" - poprzez nadawanie "etykietek", czyli nazw mających oznaczać kompromitację, a stąd już prosta droga do potępienia. W metodzie tej w Polsce - oprócz pseudonaukowców - celują ...........politycy ugrupowań prawicowych ( im większe zaangażowanie religijne - tym więcej "etykietek" pod adresem przeciwników politycznych, co zrozumiałe przy chęci rozprawienia się z przeciwnikami doktryn religijnych ).

Także nauka posługuje się środkami językowymi dla wywołania określonego nastroju. Chodzi tu o tzw. styl naukowy. Sprawa ta ma dość głębokie i uzasadnione przyczyny.
Otóż, gdy głównie w XIX w. rozpoczęła się fala wielkich odkryć naukowych - co zapoczątkowało jej rozwój - wzrosło zapotrzebowanie na rozpracowywanie szczegółów, będących konsekwencją i kontynuacją owych odkryć. To z kolei było niezbędne dla praktycznego ich wykorzystania.
W rezultacie w cieniu wielkich uczonych, odkrywców rosła też liczebnie rzesza ludzi pracujących jedynie w zawodzie naukowca. Zaś ich działalność polegała na rozwiązywaniu konkretnych zadań o typie naukowym. W masie szczegółów, opracowywanych w wielu nowych specjalnościach przez wielu uczonych, którzy kontaktowali się głównie przy pomocy różnojęzycznych publikacji - zaczęły powstawać trudności w porozumiewaniu się. Zwalczanie tych trudności wymagało tworzenia nowych terminów, zaopatrywania ich w ścisłe - możliwie - definicje. Konieczne też stało się takie formułowanie zdań, aby stwarzało to możliwość ścisłego, precyzyjnego rozróżniania. Bez tego czyhało na naukowców niebezpieczeństwo mieszania pojęć ( jak to się dzieje do dziś w naukach społecznych, humanistycznych ). To jednakże prowadziło nieuchronnie do powstania stylu sztywnego, schematycznego, sformalizowanego, w którym żadne urozmaicające synonimy są niedopuszczalne, aby uniknąć nieporozumień ( tym, którzy takie urozmaicenia jednak wprowadzają, pseudonaukowcy przylepiają etykietkę "kolokwializmu" ).
Styl naukowy mocno się wyodrębnił, wprowadzając studenta, osobę czytającą w nastrój naukowości. Aby się o tym przekonać, wystarczy otworzyć na dowolnej stronie dowolny podręcznik z zakresu nauki.
Styl ten doprowadził jednakże - choć niezamierzenie - do powstania stylu pseudonaukowego.
Jest rzeczą oczywistą i zrozumiała, że i więcej osób pracuje w zawodzie naukowca, tym więcej musi trafiać się wśród nich takich, którzy do nauki nie mają żadnych predylekcji. Mimo to nie odchodzą z tego zawodu - czemu także trudno się dziwić - bo zawód wybiera się na całe życie i po to, żeby na nie zarabiać.
Aby jednakże w swoim ( i nie tylko ) środowisku uchodzić ciągle za naukowców - do czego ze względu na treść swoich publikacji mieliby tytuł raczej wątpliwy - muszą naukowość podkreślać nie treścią, lecz stylem naukowym publikacji. A analogicznie zresztą ma to miejsce w handlu, gdzie - czasami - marny towar podaje się w pięknym opakowaniu. Nie byłoby rzeczą trudną wskazanie nawet nie setek a tysięcy publikacji "naukowych", które zawierają treści znane od czasu kamiennych tablic Mojżesza. Jest to tylko czynienie jałowych rozróżnień na zasadzie dzielenia włosa na czworo. Wszystko to jednak podane jest w owym opakowaniu pseudonaukowym: cytatów z dzieł luminarzy nauki ( które mają zastąpić naukowe dowody ), a także odsyłaczy do obszernej bibliografii, mającej wzbudzić szacunek dla wiedzy autora. Celują w tym, niestety, humaniści, w pracach których nie dość, że nie ma niczego nowego, to prawie połowa pracy stanowi bibliografię ( jak w biurokracji - dużo dobrych "podkładek" to już połowa sukcesu ).
Nie byłby to problem, gdyby tylko chodziło o stwierdzenie, że przecież w każdej dziedzinie działalności ludzkiej oprócz ziarna znaleźć można i plewy. Chodzi jednak o coś jeszcze.
W przeciwieństwie do literatury pięknej, w nauce żaden autor nie pisze - wbrew pozorom - w pojedynkę.
Przez tysiąclecia dokonano tylu odkryć, że każdy naukowiec jest w jakimś stopniu kontynuatorem tychże. Musi więc nawiązywać do nich, przypominać odkrycia, do których pragnie wnieść coś nowego. Musi także powoływać się imiennie na poprzedników, by nie być posądzonym o przypisywanie sobie ich zasług. W sumie - nawet bardzo twórcze dzieło zawiera w dużym zakresie myśli nieoryginalne, odsyłacze, terminologię poprzedników, cytaty, szyk zdań z zastanej literatury. W ten sposób nawet oryginalny naukowiec musi robić to samo, co charakteryzuje pseudonaukowców. Musi, bo w przeciwnym razie grozi mu zarzut, że uprawia "publicystyczkę". Na to zaś nie może sobie pozwolić żaden młody naukowiec, wspinający się dopiero po drabinie kariery zawodowej. Ciąg dalszy i przebieg tej kariery zależy od opinii, jaka utrwali się o nim wśród innych naukowców, wśród których większość stanowią - z przyczyn opisanych wcześniej - właśnie pseudonaukowcy. Jest to sytuacja jak z talii kart - figury muszą upodobnić się do blotek, aby przeżyć zawodowo. Z wierzchu wszystkie karty są jednakowe. Tym wierzchem jest właśnie styl naukowy, który mając wiele ułatwiać, zaczął zasadniczo utrudniać identyfikację. Tylko dzięki powszechnemu kultowi pseudonaukowości możliwe jest powstawanie opasłych - najczęściej kilkusetstronicowych - tomisk, których autorzy nie wnoszą nic nowego, a których zasadniczą treść stanowi zestawienie cudzych poglądów, grupowanie ich, rozróżnianie i porównywanie.
Powie ktoś logicznie myślący, że jest przecież prosta rada. Niechże zatem każdy autor publikacji naukowej wskaże jego własny wkład do nauki. Taka rada byłaby jednakże w nauce nierealna. Pseudonaukowcy wymyślili skuteczne antidotum na takie pomysły. Do stylu pseudonaukowego należy bezosobowy sposób mówienia. Widoczny jest on w takich wyrażeniach, jak: "jak się wydaje", "można przyjąć", "jak widzimy", "jest wątpliwe" itp. Używanie formy "ja", "moim zdaniem", "wątpię", "udowodniłem" itd. - uchodzi wręcz za nietakt, zarozumiałość i samochwalstwo. Nawyk ten jest tak silny, że stylem tym posługuje się wielu naprawdę wspaniałych naukowców, aby w ten sposób sprostać wymaganiom rozmaitych pseudonaukowców, tkwiących w radach "naukowych" wielu czasopism nie tylko naukowych, ale i popularnonaukowych.
Warto odnotować, że i tutaj jednak widać pewne próby dokonywania wyłomu. Zapowiedzią było "Prawo Parkinsona". Pojawiają się publikacje zrywające całkowicie ze stylem pseudonaukowym, specjalną terminologią, sztuczną strukturą zdań, podpieraniem się autorytetami klasyków. U nas jednak trzeba by gratulować takiemu autorowi odwagi i współczuć z powodu naiwności. Na stosowanie prostego, zrozumiałego języka pozwolić sobie mogą jedynie wielcy ( np. prof. prof.: J. Aleksandrowicz, T. Kotarbiński, M. Mazur, Sz. Pieniążek ). Chciałbym kiedyś przeczytać teksty jasne, zwięzłe, logiczne, nie nadymane i pozbawione pseudonaukowego bełkotu, a napisane przez pedagogów, socjologów, psychologów, filozofów, czy choćby - specjalistów od marketingu. W tych dziedzinach jest to jednak szczególnie trudne, bo właśnie tu pseudonauka ma swoje siedlisko. Przy braku zachowywania rygorów metodologicznych roi się od prac pseudonaukowych, nie służących niczemu innemu jak tylko pomnażaniu "dorobku" owych pseudonaukowców. A swoją drogą - w dotychczasowej strukturze nauki, silnie strzeżonej przez owych pseudonaukowców - jak znaleźć inny sposób uzyskania np. doktoratu, kiedy jednym z warunków wstępnych jest posiadanie publikacji w ogóle, a nie publikacji stojących na wysokim poziomie. Nie może być inaczej w sytuacji, gdy trzeba pisać "pod promotora", który ma swoje poglądy na naukę i należy do szerokiego grona pseudonaukowców, wyrobników nauki - także chcących utrzymać się na powierzchni ( również, a nawet przede wszystkim, kosztem naukowego "skracania o głowę" wszystkich tych, którzy są po prostu lepsi, ale zależni od "Mistrza" ).
Tego typu sytuacja jest zabójcza dla nauki, albowiem lawinowo tworzone są coraz gorsze kadry naukowe. Wszyscy ci pseudonaukowcy wpuszczają jedynie do nauki jeszcze gorszych od siebie, a ci - jeszcze gorszych. Najostrzej jest to widoczne w rozmaitych instytutach "naukowych" i uczelniach humanistycznych. W dodatku - cała struktura nauki jest jednym wielkim biurokratycznym urzędem, gdzie paradoksalnie naukowcy nie mogliby pracować bez administracyjnego zaplecza i obsługi, a administracja - owszem. Zawsze też miałaby tyle zajęć, że bez końca mnożyłaby etaty.

W sumie chcąc krótko określić sytuację w dziedzinie nauki i pseudonauki, można powiedzieć tak: mamy najlepszych naukowców na świecie - i wszystkich za granicą. Co zaś się tyczy pseudonaukowców, to im akurat "muzyka w tańcu nie przeszkadza". Sytuację tę zaczyna weryfikować rynek. Prawdziwi uczeni mają szansę umrzeć z głodu, zaś na rynku zaczną brylować rozmaitej maści hochsztaplerzy, z teoryjkami przywleczonymi z zagranicy, bo przecież sami nie są zdolni do twórczego wysiłku, do którego - jak wszędzie - trzeba posiadać predyspozycje.

Marek A. Jędrecki
Psychocybernetyk
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
rabarbar




Dołączył: 10 Paź 2008
Posty: 264
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 03:12, 08 Wrz '12   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

niewiem skad sie biora, wiem, ze sa, gorzej z idealnymi mezami, tych mało
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 20:30, 28 Kwi '14   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

A może UE sfinansuje projekt

Szkoła Idealnych Żon?
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Sikorski




Dołączył: 08 Gru 2007
Posty: 1898
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 20:42, 28 Kwi '14   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nowoczesny związek wg standardów zachodnich to nic innego jak kurestwo. Laska jest od dawania dupy, a facet od dawania kasy. Miłość. Laughing
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 14:38, 10 Mar '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

"Nowoczesny związek wg standardów zachodnich to nic innego jak kurestwo"

Nowoczesny związek wg standardów zachodnich to związek jednopłciowy,

a wyższe stadium, to Związek międzygatunkowy!

Wiele kobiet jak czas minie, to adoptuje dziecko,
a czasem nawet zamiast dziecka , jakieś zwierzątko np kota , psa

Ciekawe co droższe?
Kurs Idealnych Żon?


Wesele?
czy rozwód
czy podział majątku?
Komu dzieci, komu mieszkanie, samochód, a komu długi.

Często to co łączy małżeństwa to licznik gazowy , licznik elektryczny i kredyt w banku.
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 19:40, 18 Gru '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

kliknij koniecznie!

https://www.facebook.com/505122002961681/videos/649335405207006/[/youtube]
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Azyren




Dołączył: 07 Wrz 2015
Posty: 4105
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:23, 20 Gru '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

JerzyS napisał:
"Nowoczesny związek wg standardów zachodnich to nic innego jak kurestwo"

Nowoczesny związek wg standardów zachodnich to związek jednopłciowy,

a wyższe stadium, to Związek międzygatunkowy!


Laughing Laughing Laughing

Tak, tak, byłem na zachodzie i potwierdzam. Tam taka degeneracja że jezus maryja, sami geje, pedofile i zoofile. To fakt.

Laughing Laughing Laughing
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.200 mBTC

PostWysłany: 11:31, 24 Gru '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

To wyjaśnia dlaczego niektóre kobiety starzeją się szybciej,
a ich partnerzy chorują na raka prostaty!


Sperma działa na kobiety antydepresyjnie.
10 faktów na temat męskiego nasienia, których nie znasz




Kosmetyki przeciwzmarszczkowe, które mają w składzie spermę? Jakość nasienia uzależniona od tego, gdzie facet nosi komórkę? Wytrysk osiągający prędkość 45 km/godz.? To wszystko prawda!

Okazuje się, że sperma kryje w sobie wiele ciekawostek...
Sperma poprawia kobietom humor...

Tak miłe panie, sperma ma działanie antydepresyjne.
Tak dowodzi dr Gordon Gallup z Uniwersytetu Stanowego w Nowym Jorku.
Przebadał on grupę ponad 200 kobiet uprawiających seks z prezerwatywą i bez pod kątem nastroju i dobrego samopoczucia.
Okazało się, że kobiety niestosujące prezerwatywy wyraźnie rzadziej okazywały przejawy depresji.

Istnieje na to chemiczne wytłumaczenie. W nasieniu zawarta jest
pokaźna dawka hormonów, a w szczególności testosteronu,
który podnosi libido u kobiet, poprawia nastrój i dodaje sił witalnych.

Podczas stosunku bez zabezpieczenia testosteron przenika przez ścianę pochwy do krwiobiegu.
Dr Gallup przypuszcza, że podobne skutki przynosi także połykanie nasienia.
... i redukuje zmarszczki


To zaskakujące, ale sperma znalazła swoje zastosowanie w kosmetyce.

Norweska firma produkuje nawilżające i opóźniające procesy starzenia maseczki do twarzy, które zawierają sperminę - związek chemiczny obecny w nasieniu.
Norwedzy produkują ją syntetycznie, ale jej skład jest identyczny z naturalnym
.
Plemniki na wymarciu?

Jeszcze trochę i plemniki będą traktowane jako gatunek zagrożony wyginięciem.
Czy wiedziałaś o tym, że
jakość nasienia współczesnego mężczyzny jest niższa o 50% od nasienia przeciętnego faceta 50 lat temu?
Dzieje się tak głównie przez narażanie nasienia na zbyt wysokie temperatury: trzymanie komórki w kieszeni spodni,
komputera na kolanach, a także przez noszenie zbyt opiętych spodni.

Sperma lubi słodycz...

Pewnie słyszałaś już o tym, że ananas nadaje spermie słodki smak.
Ale lista produktów, które wpływają na smak nasienia jest znacznie dłuższa.

Poza ananasem słodyczy dodają także mango, papaja, malina.
Z kolei dieta bogata w mięso sprawia, że sperma ma kwaśny smak.

... ale nie lubi ciepła

Dlaczego jądra produkujące plemniki są na zewnątrz ciała? Bo sperma nie lubi ciepła. Wysoka temperatura zabija plemniki.
Dlatego mężczyznom starającym się o dziecko odradza się brania długich i gorących kąpieli oraz pobytów w saunie.
Mało tego panowie nie powinni nosić ciasnych spodni i trzymać komputera na kolanach!


100 milionów (!) plemników...

... znajduje się w 1 mililitrze nasienia.
Od 2 do 6 mililitrów nasienia...

... uwalnia się podczas wytrysku, co oznacza, że od 200 do 600 milionów plemników staje na starcie w wyścigu o komórkę jajową. Sporo, ale okazuje się, że człowiek nie jest w tej dziedzinie rekordzistą.
Np. samiec świni podczas wytrysku wydziela 8 miliardów plemników!
1% spermy...

... tyle stanowią plemniki. Pozostały [
b]skład to woda, cukry, witaminy (C i B12), minerały (potas, magnez, cynk, selen), kreatyna, kwas cytrynowy, glikoproteiny, aminokwasy, prostaglandyny, mocznik, spermidyna i spermina.[/b]
70 dni...

... trwa produkcja nasienia (proces nazywa się spermatogenezą).
45 km/godz. ...

... taką prędkość osiąga sperma podczas wytrysku.

http://www.ofeminin.pl/seks/10-faktow-na.....45076.html
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
oko




Dołączył: 25 Lis 2016
Posty: 2003
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:31, 24 Gru '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

"Dr Gallup przypuszcza, że podobne skutki przynosi także połykanie nasienia.
... i redukuje zmarszczki"

Jest prosty sposób na to, by dr nie przypuszczał a sam to wiedział.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:44, 24 Gru '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

oko napisał:
"Dr Gallup przypuszcza, że podobne skutki przynosi także połykanie nasienia.
... i redukuje zmarszczki"

Jest prosty sposób na to, by dr nie przypuszczał a sam to wiedział.

To działa , tylko na płeć piękną.

Płeć brzydka:
"Idźcie i czyńcie dobro" -czyńcie dobrze!"
"darmoście wzięli , darmo dawajcie"
"aby wejść do Królestwa Niebieskiego , trzeba czynić dobre uczynki"

Dr Gallup, aby na własnym ciele doświadczyć dobroczynnego działania,
musiałby zmienić płeć!
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:27, 16 Sty '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem




_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Skąd się biorą idealne żony
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile