Sutanna w limuzynie
Jaguar prałata Jankowskiego, rok 2004 (Fot. Stefan Kraszewski/PAP)
źródło:
http://www.pardon.pl/artykul/9906/sutanna_w_limuzynie
Luksusowe auta, jakimi poruszają się nasi duszpasterze budzą wiele emocji, nierzadko negatywnych. A zaczęło się tak niewinnie...
Polskie papamobile
Ten samochód, choć wykonany tylko w jednym egzemplarzu, wcale nie był ekskluzywny, ani luksusowy. Posłużył Janowi Pawłowi II podczas jego pierwszej pielgrzymki do ojczyzny w 1979 roku. Papież Polak chciał poruszać się tu polskim samochodem. Wymagania Ojca Świętego nie były wygórowane – przeważał pragmatyzm.
Powodem życzenia papieża były wydarzenia z Meksyku gdzie tłum wiernych niemal przewrócił jego samochód terenowy. Polskie papamobile miało więc być samochodem odpowiednio ciężkim i dużym. Kolejnym wymaganiem było takie przekonstruowanie układu wydechowego, aby stojący z włączonym silnikiem pojazd nie zatruł spalinami stojących obok ludzi (katalizatory dopiero się wówczas rozwijały) i był cichy. Nadwozie dla 16 osób (świty, dziennikarzy) miało być w miarę komfortowe. Samochód miał umożliwiać płynną jazdę z prędkością ok. 5 km/godz. I być wyposażony w nagłośnienie, aby słowa Papieża docierały do tłumu. Trzeba przyznać, że jak na dzisiejsze standardy to niezbyt wygórowane wymagania.
Tak powstała "papieska wersja" polskiej wojskowej ciężarówki Star 660. Państwowy Instytut Motoryzacji wraz z Fabryką Samochodów Ciężarowych zdołał wówczas w ciągu dwóch miesięcy zbudować pierwsze (i jak dotąd ostatnie) polskie papamobile.
Jak wyglądał?
Jak pisze, znawca historii tego pojazdu, Tomasz Kurzacz: zdecydowano się zastąpić oryginalną skrzynię ładunkową inną gondolą, bardziej odpowiednią do okoliczności, a dla komfortu osób podróżujących zawieszoną na poduszkach pneumatycznych (miechach). Z zewnątrz była ona pokryta blachą, co umożliwiało polakierowanie, a od wewnątrz; wykończona odpowiednio miękką wykładziną. W środku
znajdowało się 16 foteli wykonanych na specjalne zamówienie. Dla osłony przed deszczem lub słońcem nad papieskim fotelem zbudowano baldachim. Silnik samochodu był dokładnie sprawdzony, wyposażony w bardzo dobre świece zapłonowe, a skrzynię biegów
(firmy Steyr, z pełną synchronizacją) wyposażono w reduktor umożliwiający płynną jazdę z niewielką prędkością. Aby nie truć spalinami ludzi znajdujących się w pobliżu auta, wykonano duży zbiornik wypełniony węglem aktywowanym, który podwieszono pod podwoziem. Mógł on być użyty przez stosunkowo krótki czas, ale wystarczająco długi jak na potrzeby pielgrzymki. Przy budowie pomagało także laboratorium akustyczne, które pracowało jednocześnie nad wyciszeniem układu wydechowego.
Papamobile na żyletki
Po pierwszej wizycie polskiego papieża w komunistycznej Polsce nie bardzo wiadomo było co zrobić ze zbudowanym naprędce papamobile. Władze obawiały się, że pojazd może być swoistą pamiątką-relikwią dla wierzących. Poza tym większość wyposażenia została wykonana "w czynie społecznym" lub wypożyczona, więc trzeba było ją zwrócić. Szybko podjęto decyzję o rozebraniu historycznego whikułu, za który dzisiaj zapewne kolekcjonerzy zapłaciliby krocie.
Tak więc np. głośniki pojechały do Gdyni, fotele odebrał zakład stolarski, który je wykonał, a podwozie pojechało do Starachowic. Podobno w FSC powstał także samochód-dubler, który w przypadku awarii mógł zastąpić oryginał po przełożeniu gondoli pasażerskiej. Ten samochód, który nigdy nie został użyty w trakcie pielgrzymki, stał ponoć kilka lat w Starachowicach, po czym został przekazany do PGR-u w Bytowie.
Wszystkie limuzyny prałata
Czasy komunizmu i improwizowanych papamobile wkrótce jednak minęły i nadeszła era z początku nieśmiałego, a w końcu rozpasanego konsumpcjonizmu. Jedną z pierwszych rzeczy, którą kupowali ludzie z pieniędzmi była oczywiście reprezentacyjna fura. Ta moda nie ominęła oczywiście i kleru. Legendarnym już wówczas "kolekcjonerem" ekskluzywnych aut stał się gdański prałat Henryk Jankowski, który zmieniał samochody równie szybko jak szamerowane sutanny.
Co z tego, że jeżdżę mercedesem dobrej klasy – powiedział kiedyś dziennikarzom. - Ja po prostu lubię solidne i dobre rzeczy, a mercedes jest dobry.
Oczywiście, "dobry" znaczyło: co najmniej klasy "S". Do tego z czasem niezbędne stały się dodatki. Takie jak... ochroniarze.
Trzy lata temu jeden z tygodników tak opisywał samochodową
kawalkadę prałata:
Kwietniowy wieczór 2007 r., godz. 20.30, plac Unii Lubelskiej w Warszawie. Kolumna trzech samochodów przemieszcza się z warszawskiego Mokotowa w stronę centrum. W pierwszym aucie siedzi czterech mężczyzn w garniturach ze słuchawkami w uchu. Drugim podróżuje ks. Henryk Jankowski z kierowcą i jednym ochroniarzem. Kolumnę zamyka samochód z kolejną dwójką ochroniarzy. Na przejście dla pieszych wbiega człowiek w kominiarce. Dwa samochody z piskiem opon skręcają w najbliższą ulicę
. Trzecie auto zatrzymuje się i dwóch ochroniarzy błyskawicznie obezwładnia zamaskowanego osobnika. Jak się okazało, był to przypadkowy przechodzień.
Niech będzie pochwalona trójramienna gwiazda
Jakim autem jechał wówczas gdański prałat? Trudno zgadnąć. W parku samochodowym byłego kapelana Solidarności poza mercedesami (obowiązkowo z mocnym silnikiem i skórzaną tapicerką) były też auta innych marek z górnej półki. Trójmiejscy dziennikarze, bywający często na dziedzińcu plebanii kościoła Św. Brygidy wspominają, że niemal zawsze stała tam jakaś "wypasiona bryka".
- Pamiętam któreś z rzędu obchody rocznicy Grudnia'80 - wspomina jeden z nich. Ksiądz podczas mszy w kościele Św. Brygidy wygłosił porywające kazanie. Mówił o bezrobotnych stoczniowcach, których oszukali wielcy tego świata, politycy, jeżdżący pancernymi limuzynami. O ludziach pracy, którzy teraz nie mają co do garnka włożyć. Na koniec wezwał wiernych by ruszyli na manifestację pod pobliski Pomnik Poległych Stoczniowców. Większość (robotnicy, parafianie, dziennikarze) poszła na piechotę. Wiał przenikliwy wiatr, lało jak z cebra. Gdy tłum opuścił już kościół z dziedzińca plebanii majestatycznie "wypłynął" błyszczący, czarny jaguar, z księdzem na tylnym siedzeniu. - Prałat najwyraźniej zmienił gust i zdradził trójramienną gwiazdę - żartowaliśmy.
Nawet hierarchowie Kościoła byli oburzeni kolejnym luksusowymi pomysłami księdza Jankowskiego. - Żaden ksiądz ani biskup w Polsce nie ma ochroniarza. Nikt nie kwestionuje, że ksiądz prałat w latach 80. zrobił bardzo wiele dobrego i szkoda, że podobnymi pomysłami przekreśla swoją legendę - mówił zniesmaczony abp Tadeusz Gocłowski. On sam, choć nie korzystał z ochrony goryli, także cenił elegancję
i wygodę używanych przez siebie limuzyn. W stajni kurii znaleźć można było i mercedesy z wyższej półki i BMW. Kiedy po wybuchu słynnej afery kościelnego wydawnictwo Stella Maris, komornik zjawił się w oliwskiej siedzibie biskupa i zabrał stamtąd trzy dobrej klasy auta, akcję śledził tłum dziennikarzy.
- Jeszcze kurz za tymi samochodami nie opadł, a już zza bramy wyjechało lśniące Audi A4 z arcybiskupem w środku – wspomina jeden z trójmiejskich dziennikarzy radiowych.
Ojciec koneser
Najbardziej jednak wybrednym właścicielem superluksusowych aut jest w Polsce ojciec dyrektor (od niedawna również doktor) Tadeusz Rydzyk. Pięć lat temu zadziwił wszystkich.
"Gazeta Pomorska" ujawniła wówczas, że w Toruniu dostrzeżono ojca w kabinie luksusowego maybacha. Widziano go kilkakrotnie, m.in. gdy wjeżdżał autem do siedziby Radia Maryja przy ul. Żwirki Wigury. Wiadomość powtórzyły komercyjne stacje radiowe.
Czarny samochód, którym jechał redemptorysta, ma wrocławskie numery rejestracyjne. W tym mieście znajduje się należąca do redemptorystów Telewizja Trwam i kontrolowana przez Rydzyka fundacja Lux Veritatis. - Cały Wrocław huczy, że auto należy właśnie do fundacji Rydzyka - mówią wrocławscy dziennikarze motoryzacyjni znający właścicieli luksusowych aut w tym mieście. - Ale nie sposób tego zweryfikować, bo auto można wziąć w leasing za granicą albo kupić na podstawioną przypadkową osobę. Potwierdzają to wrocławscy policjanci i urzędnicy. - Urywają nam się telefony z całej Polski z pytaniem: skąd Rydzyk ma takie auto? Firma Daimler-Benz, producent Maybacha, nabrała wody w usta. Pracownicy otrzymali wczoraj zakaz rozmów na temat samochodu i o. Rydzyka. Telefonów w sprawie kupna sprzedawcy nie odbierali przez kilka godzin, na zostawiony numer żaden nie oddzwonił.
Czytelnikom, którzy na co dzień poruszają się po ulicach seatami, skodami czy fiatami być może należy się słowo wyjaśnienia o tym, czym jest Maybach. To najdroższe seryjnie produkowane auto na świecie - model podstawowy kosztuje 1,6 mln zł, wyposażony w pancerne szyby i kuloodporne blachy - 4,5 mln zł - wszystko zależy od kaprysu i potrzeb zamawiającego. W Niemczech samochodem tej marki jeździ około 50 osób, w Polsce - zaledwie kilku najbogatszych biznesmenów. Maybacha można kupić tylko na zamówienie.
Kiedy jednemu z dziennikarzy udało się dotrzeć do Rydzyka z mikrofonem (co nie jest łatwą sztuką) i zapytać, dlaczego ojciec jeździ takimi drogimi autami, ten miał odpowiedzieć zniecierpliwiony: A co na krowie mam jeździć!?
I choć nie ma ani jednego zdjęcia rydzykowego Maybacha i media nie przedstawiły ani jednego twardego dowodu na jego istnienie – samochód ten przeszedł już do historii jako symbol motoryzacyjnego rozpasania kleru.
A zaczęło się tak niewinnie papieskiego stara.