Kręcenie prywatyzacyjnych lodów
Ewidentne łamanie przepisów i procedur, czyli przysłowiowe kręcenie lodów, tajne negocjacje na cmentarzach, forsowanie swojego inwestora, powoływanie się na szefa szefów, oskarżenia o szpiegostwo gospodarcze – czy to jeszcze jest państwo prawa czy raczej już szemrana ferajna?
Czy Polska jest jeszcze państwem prawa?
Czy po tym, co ostatnio się wydarzyło nadal poważnie możemy traktować zapis w Polskiej Konstytucji, że Polska jest demokratycznym państwem prawa? Czy kolejne ujawniane afery; hazardowa, stoczniowa, giełdowa związane z Ministerstwem Finansów, Rafinerią Trzebinia, to tylko jak chce nam wmówić redaktor Ewa Siedlecka z Gazety Wyborczej - ani afera, ani kryminał czy tak jak twierdzi opozycja kryzys państwa i zagrożenie podstawowych interesów ekonomicznych. Cisną się na usta kolejne pytania: czy w polskiej prywatyzacji, w Ministerstwie Skarbu Państwa naprawdę nie ma ciągle jeszcze miejsca dla ludzi uczciwych, praworządnych, wrażliwych na polską rację stanu? Praktycznie cały proces prywatyzacji polskiego majątku narodowego od 1990 r., a więc przez ostatnie 20 lat, był w dużej mierze realizowany przy ewidentnym i bardzo częstym łamaniu procedur, przepisów prawa, a nawet porządku prawnego RP, nie mówiąc już o dobrych obyczajach czy profesjonalizmie.
Obowiązujące w naszym kraju przepisy prawa przez lata traktowano jako przeszkodę, przysłowiową kulę u nogi, niezbędną ofiarę na ołtarzu postępu i transformacji ustrojowej.
Ideologia szybkiej wyprzedaży najcenniejszych nawet składników majątku narodowego, z bankami na czele, wykluczała nie tylko zdrowy rozsądek, ale i przejrzystość, przestrzeganie procedur i zapisów prawa, a nawet racjonalność ekonomiczną. Bezkarność w związku z kolejnymi aferami prywatyzacyjnymi rozzuchwalała – łamano więc procedury, kodeksy, własne rozporządzenia, uchwały Rady Ministrów; lekceważono obowiązujący w Polsce porządek prawa. Przykłady takich afer, jak: Wedla, Banku Śląskiego, Polskiego Banku Inwestycyjnego, PZU S.A., Telekomunikacji Polskiej, FSM niczego jak widać nie nauczyły polskich elit, a zwłaszcza kolejnych MSP. Ostatnie afery jeszcze dobitniej to nam uzmysławiają.
Chłopcy z ferajny
Prywatyzować, po pierwsze, trzeba umieć. Po drugie, prywatyzując, lepiej drobiazgowo przestrzegać obowiązujące prawo niż po raz kolejny udowadniać polskiemu społeczeństwu, że nasza polska prywatyzacja to wyłącznie domena aferałów i przysłowiowe kręcenie lodów.
Wyprzedaż majątku narodowego teraz – energetyki – trwa w najlepsze. Jakże często dzieje się to w rażącej sprzeczności z prawem i nadal bez żadnych konsekwencji prawnych, politycznych czy nawet zawodowych dla prywatyzatorów. Być może rzeczą drugorzędną, choć dającą wiele do myślenia, dzięki ujawnionym stenogramom z podsłuchów CBA jest język, styl i sposób komunikowania się ludzi odpowiedzialnych za majątek Skarbu Państwa, jego prywatyzację, za legislację, a nawet za przestrzeganie prawa. Bardziej przypomina to mafijne narady, tajne sprzysiężenia czy gangerskie biznesy niż żmudną, profesjonalną, urzędniczą robotę. Te rozmowy ewidentnie świadczą, że ci ludzie doskonale wiedzą, że są na bakier z obowiązującym prawem i procedurami, ale nadal czują się bezkarni i mają przychylność przysłowiowego szefa szefów.
Rzekomy sukces ugody z Eureko, czyli legalizacja bezprawia
A zaczęło się tak pięknie. MSP ogłosiło triumfalnie, że odniosło sukces ponoć gigantyczny sukces w sprawie sporu z Eureko. A ono tymczasem zalegalizowało ewidentne bezprawie, jakim była umowa prywatyzacyjna PZU S.A. z 1999 r. Mimo, że specjalnie w tym celu powołana przez Sejm komisja śledcza ds. prywatyzacji PZU S.A jednogłośnie stwierdziła aż 11 bardzo poważnych naruszeń obowiązującego prawa przy tej prywatyzacji. Pomimo, że art. 58 kodeksu cywilnego mówi wyraźnie, że czynności prawne naruszające polskie prawo i porządek prawny są z mocy tego właśnie prawa nieważne, kontynuowano proces prywatyzacji PZU aż do obecnej, równie nieważnej z mocy prawa, ugody, w wyniku której obdarowano Eureko miliardami złotych. Mają to za kolejny wielki sukces MSP, mimo iż przy prywatyzacji PZU naruszano ustawę bankową, prawo ubezpieczeniowe, ustawę o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, a nawet własne uchwały i rozporządzenia Rady Ministrów – wśród rządzących nikt nie zaprzątał sobie tym zbytnio głowy – ani również konsekwencjami tych nielegalnych działań. Nie jest wykluczone, że prawdziwe, istotne ustalenia tak naprawdę zapadły już dawno, osiem miesięcy temu podczas spotkania w Davos prezesa PZU S.A. A. Klesyka z właścicielami Eureko.
Afera hazardowa
Po ujawnieniu stenogramów CBA związanych z aferą hazardową, jak i z aferą stoczniową, po raz kolejny tzw. elity – przedstawiciele rządu, niektórzy dziennikarze z redaktorem T. Wołkiem na czele – próbują nas znowu wmówić, że nie ma żadnej afery. Polacy! Nic się nie stało – brzmi coraz donioślej w kraju nad Wisłą. To tylko spisek CBA, zaledwie jakieś nieestetyczne, nieetyczne zachowania rządowych notabli, to raptem nieformalne, niezręczne kontakty członków rządu czy posłów, biznesmenów i zaledwie hipotetyczne straty Skarbu Państwa. Ot, takie lekkie naginanie prawa dla dobra polskich stoczniowców i grających automatach. Coraz częściej w naszym kraju prawo traktowane jest instrumentalnie i jako przeszkoda do robienia dużych interesów w ramach prywatyzacji, a jego bezczelne wręcz naruszania tłumaczone jest wyższą racją liberalizowania polskiej gospodarki, a zwłaszcza potrzebami budżetu państwa. Prawo jest surowe i bezwzględnie egzekwowane jedynie w stosunku do najsłabszych i najbiedniejszych. Staruszka, która ukradnie batonik w sklepie czy przedsiębiorca, który rozdaje potrzebującym wypieczony przez siebie chleb, muszą rygorystycznie się do tego prawa stosować. Ministrowie, urzędnicy Skarbu Państwa, ARP, posłowie – niekoniecznie. Dla nauczyciela, lekarza czy policjanta kontakty z osobą z półświatka czy z biznesowej szarej strefy, mogą być poważnym obciążeniem, które może zagrozić ich dalszej karierze. Kontakty ministrów, wysokich urzędników państwowych z handlarzem bronią, biznesmenem skazanym za korupcję, ludźmi montującymi fałszywe oskarżenia przeciwko v-ce MF to nic kompromitującego - podobno nie naruszają prawa. Czy aby na pewno?
Katarczycy nie istnieli
Urzędujący premier, demokratycznego i podobno praworządnego państwa, choć wielu coraz trudniej w to uwierzyć, mógł spokojnie bez żadnych konsekwencji wygłosić opinię: „Handlujący bronią, bursztynem, złotem jest mi całkowicie obojętne, kto kupi polskie stocznie”, czyli że premier wiedział, że stocznie przynajmniej teoretycznie chce kupić handlarz bronią, a nie żadni Katarczycy, których od początku tej transakcji prywatyzacyjnej po prostu nie było. Jeżeli dodatkowo jest prawdą, że potencjalny nabywca, który raczej chciał pod płaszczykiem obietnicy produkcji stoczniowej i to obietnicy bez pokrycia, odzyskać swoje wierzytelności od polskiego Bumaru; był powiązany interesami z krajami objętymi embargiem czy organizacjami turystycznymi, czy był też zamieszany, jak donoszą niektóre media, w zamach na francuskich inżynierów w Pakistanie, to jest to coś więcej niż zwykła gafa i kompromitacja. I to pomimo tego, że posłanka J. Mucha uważa, że handel bronią jest na świecie odbierany tak jak handel pomarańczami. Czy aby na pewno polskie prawo nam na to zezwala? Czy rzeczywiście nie mamy żadnych ograniczeń ani zobowiązań międzynarodowych? Czy nie obowiązują w Polsce przepisy o przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy? Warunki przetargu na stocznie wielokrotnie pogwałcono – stworzono ze strony urzędników ARP potencjalnemu inwestorowi nadzieję na zawarcie ugody z Bumarem, na zwrot wadium; myślano o zabezpieczeniu na majątku Bumaru w kwocie około 13 mln dolarów; uprzywilejowano go ewidentnie w trakcie przetargu, preferowano, informowano osobiście w trakcie procedury przetargowej. Przedstawiciele polskiego państwa doskonale wiedzieli, że przy prywatyzacji stoczni potencjalni nabywcy coś kombinują, że nie dysponują odpowiednią kwotą, wystarczy zacytować szefa ARP: „Nie ma kasy i może jej nie być”. Zdawali sobie dobrze sprawę, że nie maja praktycznie żadnych danych o inwestorze, tę wiedzę ukrywali skrzętnie przed opinią publiczną, Sejmową Komisją Skarbu, a zwłaszcza stoczniowcami. Było to więc działanie wbrew interesom ekonomicznym państwa, a nawet wbrew bezpieczeństwu tego państwa. Dodatkowo potencjalny oferent złożył fałszywą i nieaktualną informację zarządcy kompensacyjnemu i ARP a ci polskiemu MSW. MSW, które nie sprawdziwszy prawdziwości danych wydało następnie zgodę na ową prywatyzację.
Prawo było ewidentnie łamane
Państwo polskie w ogóle nie miało prawa uwzględnić w ofercie na polskie stocznie owego handlarza bronią, a tym bardziej go preferować ani dyskryminować innych. Nie miało prawa przedłużać terminu wpłaty wadium, bo ten nasz „się nie wyrobił na czas”. Polscy urzędnicy nie mieli prawa informować go osobiście i telefonicznie o licytacji jego konkurentów itd. Nie mogli, ale to robili. Urzędnicy ARP, jak i MSP nie mieli prawa naruszać ustawy o postępowaniu kompensacyjnym wobec stoczni, którą sami przecież zaprojektowali i ekspresowo uchwalili. Urzędnicy państwowi, parlamentarzyści, ministrowie mieli świadomość bezprawności wielu swoich działań – widać to po ich rozmowach. Art.. 305 § 1 i 2 k. k. mówi przecież wyraźnie, że za ustawianie przetargu publicznego grozi kara pozbawienia wolności do lat trzech. Przepis dokładnie wymienia czynności polegające na takim manipulowaniu. Takie postępowanie urzędników było utrudnianiem przetargu, jak i przemilczaniem istotnych okoliczności. A więc były to co najmniej dwa przestępstwa, które domagają się ścigania z urzędu. Nawet jeśli potraktować obietnicę dalszej produkcji statków jako poważną to to i tak nie wyłącza odpowiedzialności karnej. Niewykluczone jest, że podobne co do charakteru działania miały miejsce przy pracach nad ustawą hazardową. Nie znamy jeszcze wszystkich szczegółów tajnych spotkań na cmentarzach i lotniskach, czy ewidentna przychylność dla hazardzistów czy biznesmenów, którzy być może dysponują, porażającą dla władzy, wiedzą, wynikała tylko z przyjacielskich relacji z pola golfowego? Może jednak jest jeszcze drugie dno. Choć i tak to co ujrzała na razie opinia publiczna woła o pomstę do nieba i dopomina się rzetelnej analizy prawno-karnej. To, że ministrowie, posłowie kłamią w tej sprawie, ukrywają prawdę to wręcz szczegół. Tu działy się rzeczy znacznie groźniejsze dla fundamentów państwa.
Paragrafów nie zabraknie
Przy aferach hazardowych, stoczniowych, a być może i innych jeszcze nieujawnionych, np. związanych z prywatyzacją energetyki, równie dobrze można by zastosować obok artykułu 305 § 1 i 2 k. k. również inne przepisy – choćby działanie na szkodę państwa, które mogą wyrządzić szkodę wielkich rozmiarów: art. 296 § 1 i 3 lub nadużycie swych uprawnień, niedopełnienie, ciążących na urzędnikach państwowych, obowiązków w świetle artykułu 231 k. k. Równie dobrze pasuje tu pomawianie osoby, instytucji, jednostki organizacyjnej (art. 212 § 1) w stosunku do wiceministra finansów, którego oskarżano o przestępstwa. „Kto groźbą bezprawną wywiera wpływ na czynności urzędowe organu administracji rządowej (artykuł 224 § 1) podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”. Art. 258 § 1: „Kto bierze udział w zorganizowanej grupie albo związku mającym na celu popełnienie przestępstwa podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”. I wystarczy tu tylko usiłowanie, podżeganie czy pomocnictwo do popełnienia wyżej zabronionych czynów. Niekoniecznie ktoś musi wziąć w łapę, aby podlegać odpowiedzialności karnej. Są jeszcze przepisy o przeciwdziałaniu prania brudnych pieniędzy.
Co na to szef wszystkich szefów?
Nieprzypadkowo chyba na jednym z udostępnionych stenogramów afery hazardowej jeden z bohaterów tej biznesowej afery twierdzi: „Jeszcze ich wp... w ośmieszenie. Ośmieszą się, bo jak się później to wszystko wyciągnie. My wyciągniemy też wszystkie k... niuanse, które oni lody jakieś robią, nie? ”. O jakie niuanse? O jakie lody tu chodzi? Może grunt jest jeszcze bardziej grząski niż się to wydaje pesymistom. Ciekawe, czy w podobny sposób urzędnicy MSP przygotowywali się do prywatyzacji ENEI, GPW i innych czekających prywatyzacji. Jeśli tacy fachowcy z ARP czy MSP operujący wręcz mafijnymi porównaniami jak „szef wszystkich szefów” czy „trzeba coś zmontować, bo to pójdzie w eter”, będą dalej odpowiadać za prywatyzację to strach pomyśleć.
Ministra Skarbu Aleksandra Grada czekają niewątpliwie jeszcze liczne wyjaśnienia między innymi te dotyczące jego roli w wyborze nowego prezesa PKO BP. Nic dziwnego, ze wystraszeni inwestorzy widząc jak lekko państwowi urzędnicy traktują polskie prawo, słusznie obawiają się, że być może i oni zostali nagrani, dyskretnie wycofują się z przetargu na atrakcyjną energetyczną spółkę jaką jest ENEA S.A. Tamta prywatyzacja też była objęta kontrwywiadowcza osłoną i tarcza antykorupcyjną. To właśnie w związku z tą prywatyzacją do opinii publicznej docierały od początku bardzo niepokojące sygnały. Czy przyjrzenie się procedurze właśnie tej prywatyzacji spowodowało odwołanie szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Nie przejmowano się przy tym prawnymi niuansami.
Fiasko największej tegorocznej prywatyzacji
Opinia publiczna od wielu tygodni była informowana, ze wokół tej sztandarowej prywatyzacji spółki energetycznej jaka jest ENEA S.A. toczyły się co najmniej dziwne i dwuznaczne podchody. Padały oskarżenia o preferowanie niemieckiego potencjalnego nabywcy – RWE, który uzyskał wyłączność negocjacyjną i dyskryminowanie udziałowca mniejszościowego – szwedzkiego Vattenfall. Ta ostatnia spółka zamierzała nawet zwrócić się o pomoc do KNF. Wg jego przedstawicieli istniało duże prawdopodobieństwo że ujawnienie informacji MSP, a więc i inwestorowi niemieckiemu, nastąpiło z naruszeniem prawa. Związkowcy podejrzewali wręcz działania na szkodę spółki. GF dość obszernie pisała o kwestiach szantażu i udziału ludzi dawnych służb. Prokuratura okręgowa w Poznaniu poinformowała o wszczęciu postępowania w sprawie szpiegostwa gospodarczego w ENEI i powierzyła śledztwo ABW. To już chyba najcięższe zarzuty dotyczące obecnej prywatyzacji, jakie mogą się pojawić. A może złe doświadczenia z prywatyzacji stoczni niektórym dały już do myślenia. Może poważny zagraniczny koncern nie chce być traktowany jako ten „nasz inwestor”, któremu nasi urzędnicy koniecznie chcą pomóc przy okazji łamiąc prawo i procedury.
Czy tej kompromitacji i naruszeń prawa można było uniknąć?
Czy rząd mógł uniknąć kolejnych afer i stenogramów rozmów państwowych urzędników i polityków z ekipy rządowej? Tak, wystarczyło tylko przestrzegać obowiązującego prawa. Wtedy nie byłaby nawet potrzebna specjalna tarcza antykorupcyjna, czy osłona kontrwywiadowcza. Nie trzeba by było wydawać miliardów złotych na odszkodowania dla Eureko, czy 27 mln złotych na kancelarie prawnicze, które pomogły zalegalizować bezprawie jakim była umowa prywatyzacyjna PZU. Zwyciężyła podobnie jak w latach 90. droga na skróty, bylejakość, brak profesjonalizmu i pogarda dla procedur i przepisów prawa i poczucie bezkarności. Jeśli tak dalej będzie działało MSP i jego urzędnicy to będziemy mieli nie tylko klapę prywatyzacyjną, ale i kolejne doniesienia do prokuratury. Ile jeszcze ministrowi A. Gradowi uda się zamieść pod przysłowiowy dywan? Czy zamiast M. Kamińskiego nie należało odwołać A. Grada?
Autor jest niezależnym analitykiem gospodarczym
http://www.gazetafinansowa.pl/index.php/.....lodow.html