Przerażające efekty kryzysu:
Upiorna flota zbiera się u brzegów Singapuru:
http://www.dailymail.co.uk/home/moslive/.....ssion.html
Na wschód od Singapuru, w odległym zakątku Azji zakotwiczyła największa armada w historii marynarki. Stoją tam setki statków, ale wcale nie szykują się do rewanżu za Pearl Harbour czy ataku na reżim z Korei Północnej, bo flotylla składa się wyłącznie z transportowców, a co najbardziej upiorne nie znajdziemy na nich żadnego ładunku, ani załóg. Ich łączna liczba przekracza zjednoczone siły morskie Wielkiej Brytanii i USA. Skąd się tam wzięły? Pisze o tym Simon Parry w artykule opublikowanym przez dziennik „the Daily Mail” (warto zwrócić uwagę na imponujące fotografie).
Ten daleki od turystycznych i handlowych szlaków obszar ukrywa tajemnicę, której nie chcą pokazywać światu politycy, rządowi ekonomiści i właściciele statków, które w trakcie normalnej koniunktury gospodarczej przewoziłyby tysiące ton wszelkich dóbr, począwszy od ropy naftowej, a skończywszy na elektronicznych gadżetach. Do ich pilnowania przed wszechobecnymi piratami wyznaczono jedynie garstkę znużonych marynarzy.
Przy okazji łatwiej zrozumieć jak karkołomnym przedsięwzięciem jest akurat teraz próba sprzedaży stoczni w Gdańsku zewnętrznemu inwestorowi w sytuacji kiedy już zbudowane statki stoją bezczynne czekając na poprawę sytuacji gospodarczej. Kto miałby teraz zamawiać nowe? Zresztą również koncepcja z łataniem naszej dziury budżetowej przez masową prywatyzację wydaje się także dość ryzykowna, bo zagraniczni inwestorzy mogą po prostu przyprzeć do muru polski rząd i zażądać dużej zniżki przy zakupach, a po cichu nieco „pomagając” przecenie na giełdzie w Warszawie. Tu także może tkwić przyczyna zaskakującej słabości naszego parkietu w ostatnich dniach na tle reszty świata.
Poza tym niektórzy chyba zbyt szybko triumfalnie obwieścili koniec kryzysu sugerując się przede wszystkim gwałtownym, kilkumiesięcznym rajdem na rynku akcji oraz paroma lepszymi odczytami wskaźników wyprzedzających. Niestety obraz nie wygląda aż tak różowo i nawet jeśli faktycznie dobiliśmy już do dna, nikt nie zagwarantuje, że od razu ruszymy dynamicznie do przodu jak zdają się sugerować dość optymistyczne wyceny rynkowe spółek notowanych na giełdzie. Aby dogonić ich stosunkowo wysokie wskaźniki Cena/Zysk potrzebujemy czegoś więcej niż 1% wzrostu PKB w 2010 roku, albo na giełdach zagości głębsza korekta, zresztą dość tradycyjna dla jesiennych miesięcy.
Ciekawym miernikiem obrazującym koniunkturę gospodarczą jest na pewno the Baltic Dry Index. Podaje on aktualną cenę frachtu i spisuje się całkiem obiecująco do przewidywania tendencji w gospodarce w kolejnych kwartałach, ponieważ kompletujący potężne ładunki na statkach muszą dość precyzyjnie szacować swoją przyszłą sprzedaż, a tym samym koniunkturę. BDI znacznie lepiej sprawdza się od sondaży telefonicznych wśród zadowolonych z bonusów menedżerów.
W styczniu wskazywaliśmy tutaj na oznaki poprawy koniunktury sygnalizowane przez BDI i faktycznie tak się stało. Giełdy wręcz wpadły w ekstazę rosnąc po kilkadziesiąt procent od lutego czy marca przez kolejne miesiące i dopiero ostatnio nasza dostała lekkiej zadyszki. W takim razie wypada zerknąć jak prezentuje się obecnie indeks BDI. Po osiągnięciu szczytu późną wiosną zaczął wyraźnie spadać (wykresy na stronie investmenttools.com) i znowu mamy do czynienia z dywergencją, tym razem negatywną. Wcześniej BDI rósł zanim giełda w Nowym Jorku dobiła do dna, teraz niestety nie chce potwierdzić ubiegłotygodniowych szczytów na S&P 500 i cały czas spada. Wygląda na to, że świat może przypomnieć sobie o upiornej flocie stacjonującej u wybrzeży Singapuru.