Zemsta Czerkizona
W środku kryzysu Kreml walczy z milionami imigrantów w wielkich miastach. Choć bez nich rosyjska gospodarka stanęłaby w miejscu.
Hamid nienawidzi Rosji. W tym kraju doznał największych upokorzeń. Gdy trzy lata temu przyjechał z Taszkientu do Moskwy, wierzył, że będzie tak jak w opowieściach rodziców, którzy z rozrzewnieniem wspominali radziecką stolicę z lat 70. – W Moskwie jako przybysz z Uzbekistanu jestem człowiekiem drugiej kategorii, codziennie rewiduje mnie milicja i nękają skini. Ale najgorzej, że Rosjanie od razu mówią do nas, Uzbeków, na „ty”, a nie jak do siebie per pan – żali się Hamid.
W Uzbekistanie studiował, w Rosji wraz z kolegą kładzie glazurę na osiedlu w podmoskiewskiej Łobnie. Ale się nie skarży, bo w ciągu miesiąca zarabia około tysiąca dolarów: tyle, ile w Uzbekistanie przez pół roku, a i to tylko wtedy, kiedy trafi wyjątkowo dobrą pracę. Na imigrantów z Azji Środkowej, Zakaukazia, Chin, a nawet Afryki zawrotne jak na standardy ich krajów zarobki w Rosji działają jak magnes. Przepaść w poziomie życia między Rosją a Tadżykistanem jest taka jak między Niemcami a Irakiem. Dlatego w ostatnich latach do Rosji zjechały miliony imigrantów.
W 2008 roku Rosja wprowadziła tak zwane kwoty imigracyjne. Mimo tych rygorów początkowo rosyjski biznes potrafił wymusić na urzędnikach zwiększenie liczby zezwoleń – imigranci okazywali się niezbędni do wykonywania wielu prac, których nie chcą się podjąć Rosjanie. Dlatego na początku 2008 roku zezwoleń dla imigrantów miało być tylko 1,8 mln, a już w połowie roku dwa razy więcej.
Wszystko zmieniło się, kiedy rosyjska gospodarka na dobre odczuła skutki kryzysu. Rosjanie zaczęli się domagać, by imigranci nie kradli im miejsc pracy. Wówczas pięścią w stół uderzył sam rosyjski premier Władimir Putin. W lipcu zarekomendował rządowi zmniejszenie tegorocznej kwoty o połowę. – Nie możemy zatrudniać obcokrajowców, gdy pracę tracą Rosjanie – grzmiał Putin. W ruch poszła machina biurokratyczno-policyjna, realizując zadanie pozbycia się części „obcych”. Władze Moskwy obniżyły liczbę zezwoleń na pracę dla imigrantów do 250 tysięcy (z 750 tys.). Milicja zamknęła wiele lokalnych bazarów w Moskwie i kilkunastu innych wielkich miastach Rosji.
Najpotężniejszy cios spadł jednak na wielki moskiewski rynek czerkizowski. W lipcu na teren tego największego w Rosji bazaru, zwanego potocznie Czerkizonem, wkroczyła milicja. Po sprawdzeniu dokumentów ponad dwóm tysiącom obcokrajowców okazało się, że zaledwie 300 jest nielegalnymi imigrantami, i deportowano ich z Rosji. Mimo to moskiewski rynek do dziś pozostaje zamknięty na cztery spusty.
– Sytuacja zmusza władze do brutalnego protekcjonizmu, a imigranci są jego pierwszą ofiarą – mówi Jekaterina Artiunowa, socjolog z Rosyjskiej Akademii Nauk. – Nie wiem, jak władze wyobrażają sobie stolicę bez imigrantów, przecież nie da się dekretem zmusić Rosjan do pracy na budowie albo sprzątania ulic, a my już dawno odwykliśmy od takiej pracy – mówi Anastazja Chomienko z osiedla Pieczatniki. Przy wyjściu z jej lokalnej stacji metra ulotki reklamowe sieci komórkowej rozdaje czarnoskóry Amin z Tanzanii. Studiuje w Moskwie i dorabia do stypendium. Tuż obok w szeregu budek z kebabami, kurczakami i gazetami sprzedają kolejno: Farid z Azerbejdżanu, Musa z Dagestanu i Nana z Armenii.
W środku kryzysu Kreml walczy z milionami imigrantów w wielkich miastach. Choć bez nich rosyjska gospodarka stanęłaby w miejscu.
Przepełniona ksenofobią atmosfera rosyjskiej stolicy dla wielu imigrantów staje się nie do zniesienia. – Nie mogę się doczekać powrotu do Uzbekistanu, ale obiecałem sobie, że wrócę dopiero, jak odłożę na dom – mówi Hamid. W ciągu trzyletnich saksów w Rosji tylko raz pojechał do domu na krótkie wakacje.
.. wiecej niestety, w poniedziałkowym wydaniu Newsweeka
http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/newsweek_swiat/zemsta-czerkizona,42180,1
_________________
https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M