Czy w 2010 r. Polska dodrukuje pieniądze?
Katastrofa polskich finansów publicznych w 2010 r., niemożność zaprojektowania i wykonania budżetu państwa, któremu grozi deficyt rzędu 90 – 100 mld zł i mizerny efekt fiskalny gigantycznych podwyżek podatków, składek i opłat mogą doprowadzić do konieczności przynajmniej pośredniego dodruku pieniądza po to, by Polska uniknęła losów Łotwy.
Polska jako jeden z nielicznych krajów Europy stworzyła sobie niezwykle rygorystyczne przepisy w zakresie finansów publicznych i długu publicznego ograniczające i zabraniające pokrywania deficytu budżetowego państwa poprzez Bank Centralny nawet w obliczu największego kryzysu od lat, który jest dopiero przed nami. Artykuł 216 Polskiej Konstytucji zabrania bowiem zaciągania pożyczek lub udzielania gwarancji poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekracza 3/5 rocznego PKB, czyli 60 proc. Zaś artykuł 220 Konstytucji RP przewiduje, że ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetu państwa przez zaciąganie zobowiązań w Centralnym Banku Państwa, czyli w NBP.
Nadgorliwość
Byliśmy na tyle pryncypialni, że daleko w tyle w tej materii pozostawiliśmy nawet najbogatsze kraje Europy z Niemcami na czele, bardziej ortodoksyjni niż Anglicy i Amerykanie. Bogaci Niemcy dopiero od 2016 r. wprowadzą podobne przepisy. Rząd Federalny Niemiec będzie mógł zaciągnąć kredyty na pokrycie deficytu budżetowego w maksymalnej wysokości 0,35 proc. niemieckiego PKB. W tym kryzysowym 2009 r. i 2010 r. wskaźnik deficytu w Niemczech osiągnąć może poziom 4 proc. w relacji do PKB. W tym roku deficyt budżetowy Niemiec sięgnie gigantycznej kwoty 90 mld euro, a w 2010 r. może to być nawet 100 mld euro deficytu. Dług publiczny Niemiec wzrośnie z 1 bln 600 mld euro do 2 bln euro w 2010 r. w relacji do PKB i przekroczy poziom 75 proc. U nas maksymalny pułap zadłużenia to 60 proc. w relacji do PKB, ale nawet 55-proc. próg budzi strach wśród rządzących.
Gigantyczne deficyty
Wprowadzenie konstytucyjnych drastycznych barier i ograniczeń okazuje się zwłaszcza w dobie kryzysu nie do końca przemyślanym instrumentem mającym gwarantować zdrowe finanse publiczne. Coraz mniej krajów UE przejmuje się pryncypialnymi procedurami w zakresie zadłużenia i deficytu. Wiele krajów masowo dodrukowuje pieniądze, głównie skupując obligacje. Łatają dziury budżetowe i chcąc ratować swoje gospodarki przed recesją, dodrukowują pieniądze. Walczą z kryzysem, zwiększając, a nie tak jak ma to miejsce w Polsce – zmniejszając, wydatki budżetowe, coraz mniej przejmując się rosnącymi deficytami finansów publicznych i własnych budżetów. W tym roku deficyt sektora finansów publicznych UE ma osiągnąć 6 proc. w wersji optymistycznej. W 2010 r. może to być 7,3 proc., czyli gdzieś około 800 mld euro. Dług publiczny UE w 2009 r. to 70 proc. PKB. W 2010 r. przekroczy 80 proc. w stosunku do PKB. Jakże skromnie wygląda to przy naszym stosunkowo niewielkim, około 50-proc. długu publicznym. Rygorystyczna UE jest więc prawdziwym rozrzutnikiem w porównaniu z nami.
Inni wydrukują
W ramach walki z kryzysem gospodarczym niemiecki rząd federalny właśnie znowelizował budżet, który umożliwia mu zaciągnięcie jeszcze w tym roku pożyczek na ok. 50 mld euro, a więc znacznie więcej niż zakładano nawet w najczarniejszym scenariuszu. Niemiecki rząd w przeciwieństwie do polskiego nie wziął na przeczekanie, nie pozostał obojętny i zadowolony sam z siebie. Nie kreuje się też na drugą po Cyprze potęgę w Europie, jak ma to np. miejsce w przypadku naszego kraju. Intensywnie wspiera słabnącą koniunkturę gospodarczą, ogranicza wynagrodzenia managerów, wprowadza kary finansowe dla bankowców. Niemcy jak widać nie wstydzą się ani nowelizacji budżetu, ani podniesienia deficytu budżetowego i to znaczącego podniesienia.
Konstytucyjna pętla
Coraz bardziej widać co nas czeka na przykładzie kłopotów Łotwy, która przecież wykonała praktycznie wszystkie zalecenia reform zarówno gospodarczych, jak i świadectw publicznych z podatkiem liniowym na czele i totalną prywatyzacją sektora bankowego, które postulował i nadal postuluje w Polsce profesor Leszek Balcerowicz w walce z kryzysem. Jednak dziś to właśnie Łotwa stoi na krawędzi bankructwa przed perspektywą dewaluacji drastycznego obcięcia płac o 20 proc., emerytur o 10 proc., zasiłków dla kobiet samotnie wychowujących dzieci itd. Teraz wyraźnie widać, że również i Polska pewnie w połowie roku, a zwłaszcza w 2010 r., stanie wobec podobnych dramatycznych wyzwań. Kolejne podniesienie deficytu, kolejna nowelizacja budżetu nawet przy podniesieniu praktycznie wszystkich podatków, kolejne miliardowe cięcia niewiele już dadzą.
Będzie gorzej
Deficyty rosną bowiem w całej Europie. W Irlandii to już prawie 13 proc., podobnie jest na Litwie i Łotwie, a w Polsce będzie szybko i systematycznie ubywać dochodów budżetowych i podatkowych. Manipulacje księgowe, przerzucanie i zamiatanie deficytu pod dywan sa bezsensowne i szkodliwe na dłuższą metę. Europa pogrąża się w największej recesji od dziesięcioleci. Gospodarka UE w I kw. 2009 r. skurczyła się o 4,4 proc. i może kurczyć się dalej również w drugiej połowie roku. Polsce grozi spadek PKB jeszcze w tym roku, który zamkniemy już na poziomie minusowym, minus 1, być może nawet minus 2 proc. Również recesja będzie gościć w naszym kraju w przyszłym roku i może być to znacznie wyższy pułap.
I tak pożyczamy
Najgorsze niewątpliwie dopiero nas czeka w drugiej połowie 2009 r., zwłaszcza w dramatycznym roku 2010. Budżet na ten właśnie rok będzie albo dramatycznie trudny, antyspołeczny i wybuchowy, albo całkowicie wirtualny tak jak ten na rok obecny. Tegoroczne potrzeby pożyczkowe Polski to minimum 150 mld zł. Na razie jeszcze Skarb Państwa sprzedaje wartościowe papiery giełdowe. Dziś dług publiczny SP opływa na kwotę 650 mld zł, do końca roku jeszcze daleko, a my nadal pożyczamy pieniądze z Banku Światowego, w Europejskim Banku Inwestycyjnym i w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Deficyt budżetowy w 2009 r. sięgnie pewnie co najmniej kwoty 50-60 mld zł. Linia deficytu budżetowego na 2010 rok już dziś jest porażająca – mogą być to astronomiczne kwoty rzędu 90-100 mld zł.
NBP kasą pożyczkową
Tymczasem NBP już od kilku miesięcy wyraźnie pomaga zagranicznym bankom komercyjnym działającym w Polsce. Dziś to już niebagatelne kwoty rzędu 15-20 mld zł. NBP staje się więc pewnego rodzaju kasą zapomogowo-pożyczkową dla zagranicznych banków komercyjnych, działając identycznie jak Bank Anglii czy EBC. Wolno więc zadać uzasadnione pytanie: skoro NBP może pompować gotówkę do sektora bankowego w Polsce będącego dodatkowo własnością praktycznie zagranicznego kapitału pod pozorem tego, że banki z tego sektora będą udzielały kredytu polskim przedsiębiorcom (o czym one ani myślą), to niby dlaczego NBP nie mógłby udzielić pomocy polskim przedsiębiorstwom, szkołom, szpitalom, policji, wojsku, emerytom, czyli polskiemu budżetowi? Nie może jednak dlatego, że Konstytucja RP zabrania NBP pokrywania deficytu budżetu państwa, ale nie zabrania pokrywania deficytowych kłopotów banków komercyjnych działających w Polsce.
Nieprzewidywalność
Nasi rządzący zapracowali skutecznie na obecne tarapaty zwane deficytem budżetowym związanym z zadłużeniem i bezrobociem przez ostatnie 20 lat. Nasz sen o potędze Lichtensteinu będzie można włożyć między bajki. Choć lubimy wierzyć w cuda, a rząd roztacza przed nami kolejne wizje raju gospodarczego (tym razem w 2030 r.), nie jesteśmy samotną wyspą, jesteśmy częścią składową rynków rozwijających się w Europie Środkowo-Wschodniej czy tego chcemy, czy nie. Nawet posiadanie waluty euro niczego jeszcze nie gwarantuje, czego najlepszym przykładem jest bezkrytycznie chwalona Słowacja, która dziś jest pogrążona w głębokiej recesji. Aktualnie 7. miesiąc z rzędu spada produkcja przemysłowa w tym kraju, a w kwietniu br. spadła aż o 25 proc.
Trudno o optymizm
Jeśli wziąć pod uwagę przewidywania dotyczące 2009 roku, to z rynków Europy Środkowo-Wschodniej odpłyną 33 mld USD. Zaś w optymistycznych przewidywaniach napływu w 2010 roku 122 mld zauważmy, że jest to kwota 2 razy niższa niż w 2008 roku i ponad 3 razy mniejsza niż w 2007 roku, kiedy to napłynęło 383 mld. Należy się z tym liczyć, dlatego też nie powinno się wspierać takich instytucji finansowych, nad którymi ma się kontrolę (jak PKO BP), a z drugiej strony oddziaływać na koncerny globalne. Raczej nie należy liczyć na to, że do Polski w najbliższym czasie napłyną inwestycje produkcyjne w sytuacji, kiedy występuje tak silne niewykorzystanie zdolności produkcyjnych nie tylko w krajach wysokorozwiniętych, ale nawet Chinach.
Należy z jednej strony wspierać gospodarkę poprzez kredytowanie, poprzez PKO BP, a z drugiej pobudzać ją, aby nie wpadła w spiralę schładzania poprzez wspieranie inwestycji infrastrukturalnych dofinansowanych przez UE po to, aby koszty produkowania w Polsce były tańsze, gdy przyjdzie odbicie od dna kryzysu. Jednocześnie nie należy też zapominać o tym, że w ujęciu długoterminowym bardzo istotne dla stabilności finansów publicznych powinno być działanie związane ze wspieraniem polityki prorodzinnej. W przeciwnym razie młode pokolenie zostanie zagrożone wpadnięciem w znaczące zadłużenie, którego nie tylko nie będzie w stanie udźwignąć, lecz także poddane zostanie jeszcze większej presji podatkowej na rzecz starszego pokolenia. W takiej sytuacji jedyne, co racjonalnie młodzi ludzie będą mogli przedsięwziąć, to zdecydować się na emigrację z kraju.
Janusz Szewczak
Autor jest analitykiem gospodarczym
GAZETA FINANSOWA
Bardzo ciekawy artykół, który chociaż w połowie obrazuje kierunek w którym zmierzamy. POLECAM
http://www.bankier.pl/wiadomosc/Czy-w-20.....88344.html