W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Bereza i polscy faszyści  
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena: Brak ocen
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Polska i Polacy Odsłon: 1520
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Voltar




Dołączył: 29 Sie 2006
Posty: 5408
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 14:11, 11 Lip '09   Temat postu: Bereza i polscy faszyści Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Proces brzeski ukazał nikczemność i obłudę sanacji. By uniknąć na przyszłość niewygodnych procesów politycznych, sanacyjna władza postanowiła inaczej rozwiązać problem niepokornych obywateli, zaś jako wzorzec posłużyły hitlerowskie Niemcy.

Pomysłodawcami powstania obozu w Berezie byli premier Leon Kozłowski oraz minister sprawiedliwości Czesław Michałowski. Nie byli to ludzie z najbliższego kręgu zaufanych osób Piłsudskiego, jednak za wszelką cenę szukali sposobności, by zbliżyć się do wpływów, jakie mieli w obozie sanacyjnym Walery Sławek, Edward Rydz-Śmigły czy Józef Beck. Z tej dwójki zwłaszcza postać Kozłowskiego przedstawia się w bardzo ponurym świetle. Ten mściwy i zakompleksiony człowiek mający problemy alkoholowe i zauroczony dogłębnie ideą faszyzmu (prawdopodobnie agent niemiecki) był wielkim orędownikiem zbliżenia Polski z Hitlerem. Jak mantrę powtarzał za Goebbelsem o wielkiej pożyteczności obozów koncentracyjnych. Zresztą w czasie wojny zbiegł do Niemiec, gdzie rozważano utworzenie polskiego rządu kolaboracyjnego pod jego przywództwem. Cała ta niemiecka intryga, choć propagandowo bardzo nagłośniona, spotkała się z dużą niechęcią ze strony Polaków; tak więc Kozłowskiemu nie było dane zostać polskim Quslingiem, a ponadto został uznany za zdrajcę narodu polskiego i otrzymał wyrok śmierci wydany przez rząd w Londynie.

Panowie Kozłowski i Michałowski czekali na odpowiedni moment, żeby przedstawić swój pomysł marszałkowi. Taka okazja nadarzyła się 15 czerwca 1934 roku, kiedy ukraiński nacjonalista zastrzelił w Warszawie ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, zaufanego człowieka marszałka. Piłsudski był bardzo wstrząśnięty tą zbrodnią, dlatego gdy Kozłowski przedstawił mu swój pomysł, zgodził się bez wahania. Szczegóły omówiono w ścisłym kierownictwie sanacyjnym i 18 czerwca 1934 roku (w rok po utworzeniu w III Rzeszy K.L. Dachau) rozporządzeniem prezydenta RP Ignacego Mościckiego utworzono w Berezie Kartuskiej miejsce odosobnienia dla osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu. Cały zapis prawny wzorowany był na hitlerowskiej ustawie "Schutzhaft", czyli aresztu prewencyjnego w celu ochrony narodu i państwa, co dało początek hitlerowskim obozom koncentracyjnym.

Obóz w Berezie Kartuskiej urządzono w dawnych carskich koszarach wojskowych, a teren zabezpieczono za pomocą rowu z wodą oraz zasieków z drutu kolczastego podłączonych do prądu. Formalnie obiekt podlegał MSW, a administracyjnie wojewodzie poleskiemu, którym specjalnie na tą okazję został były komendant twierdzy brzeskiej, wyjątkowy sadysta Wacław Kostek-Biernacki. Do pracy w obozie skierował znanych z brutalności policjantów, a także pospolitych kryminalistów, którzy gorliwą służbą mogli zasłużyć na złagodzenie wyroków. Komendantami obozu byli najpierw Bolesław Greffner, a następnie Józef Kamala. Ten ostatni trafił później do Oświęcimia, gdzie został rozpoznany i zakatowany przez ukraińskich strażników. Decyzję o uwięzieniu podejmował arbitralnie sędzia śledczy i od jego decyzji nie było odwołania. Czyli w praktyce do Berezy mógł trafić każdy – wystarczył tylko odpowiedni "cynk" lub zła wola sędziego. Osadzano na okres trzech miesięcy, lecz później komendant obozu zwykle przedłużał wyrok, więc w praktyce nikt nie wiedział, ile będzie siedział. Pierwsi więźniowie trafili tam już w nocy z 6 na 7 lipca 1934 roku, a do września 1939 roku przez obóz przewinęło się kilkanaście tysięcy więźniów różnych opcji politycznych i narodowości. Wśród nich były również kobiety.

***


Każdy, kto trafił do Berezy, bywał na wstępie pobity i zelżony, żeby wiedział dobrze, gdzie trafił; do więźniów zwracano się per "skurwysynu", "ścierwo" lub "kurwo". Wstępnie więźniów kierowano do celi przejściowej. Było to puste betonowe pomieszczenie z otwartym oknem do połowy zabitym dyktą, co – zwłaszcza w zimie – było bardzo uciążliwe. Przez cały dzień więźniowie musieli stać zwróceni twarzami do ściany. Na noc kładli się na gołą podłogę, regularnie polewaną wodą. Co pół godziny policjant budził śpiących, kazał im wstawać, ustawiać się pod ścianą w szeregu, odliczać, biegać, skakać, padać, siadać itp. Jakiekolwiek uchybienie w postawie, które dowolnie oceniał policjant, powodowało bicie pałką.

Po wstępnej selekcji osadzeni otrzymywali swoje numery i byli zaganiani do niewolniczej pracy bądź całodziennej musztry. Dzień w obozie zaczynał się już o godz. 4 rano i wszystko odbywało się na komendę. Więzień miał trzy sekundy na umycie się zimną wodą z beczki i pięć sekund (!) na skorzystanie z ubikacji. Następnie było śniadanie w postaci czarnej kawy zbożowej lub żuru i porcji czarnego chleba. Później więźniowie – w zależności od oddziału – przystępowali do całodziennej musztry polegającej na przysiadach, czołganiu się (często w odchodach), bieganiu, kaczym chodzie, pompkach i wielu innych wyrafinowanych rozkazach wymyślanych przez strażników oprawców. Każde uchybienie powodowało natychmiast bicie, często do utraty przytomności. Wybranych kierowano do tzw. "podchorążówki" – tak strażnicy nazywali dawną cementownię, w której więźniowie musieli ćwiczyć na kilkucentymetrowej warstwie pyłu, gdzie każde poruszenie się powodowało tumany kurzu. Podczas zajęć strażnicy przebywali oczywiście na podwórzu, skąd wydawali polecenia. Inne grupy kierowano do morderczej pracy, często bezsensownej, polegającej na przenoszeniu ciężkich kamieni z miejsca na miejsce, pogłębiania rowów wodnych (praca po pas w wodzie) lub kopaniu i zakopywaniu dołów. Tutaj rolę "podchorążówki" spełniała praca "przy kompocie" – więźniowie wiadrami wybierali z szamba nieczystości, następnie kopali rów, kładli doń słomę, wlewali odchody i musieli ten "kompot" ugniatać czołgając się. Wszystko przy akompaniamencie razów i wyzwisk. Tak mijał obozowy dzień z półgodzinną przerwą na obiad, który był dokładnie taki jak śniadanie. Jedynym dniem wolnym była niedziela, lecz i wtedy dochodziło do licznych konfliktów, gdyż w obozie istniał okrutny przymus uczestnictwa w niedzielnych nabożeństwach, oczywiście pod przewodnictwem katolickiego kapelana. Dla wielokulturowej mozaiki więźniów, wśród których byli grekokatoliccy Ukraińcy, Żydzi, czy niewierzący socjaliści, było nie do zaakceptowania. Po mszy więźniowie musieli na głos czytać lektury autorstwa Józefa Piłsudskiego. Tak oto obozowy system wpajał im sanacyjne maksymy: "Bóg, honor, ojczyzna".

***


W 1937 roku przybył z Warszawy transport więźniów, wśród których był członek zarządu Związku Zawodowego Handlowców, niejaki Hagiel. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż Hagiel był niewidomy. Jednak nie stanowiło to żadnej przeszkody w skierowaniu go do Berezy. Gdy strażnicy zobaczyli niewidomego więźnia, od razu stał się ich "ulubieńcem". Na wstępie kazali mu przebiec przez policyjny szpaler (później nazwany ścieżką zdrowia). Z początku inni więźniowie chwycili go za ręce i próbowali biec razem z nim, jednak zostali pobici za złamanie regulaminu. Przerażony Hagiel, z rękami wyciągniętymi do przodu, niepewnie próbował biec, lecz przewracał się o podstawiane mu nogi, za co zbierał cięgi pałką ku uciesze rozbawionych strażników. Gdy trafił już na blok, musiał przystępować do zajęć jak każdy więzień, co było dla niego istną męczarnią, bo kazano mu czołgać się, biegać, lub pracować jak zdrowy człowiek przy rozbawionych strażnikach szydzących z jego kalectwa. Raz omal nie stracił dłoni, gdy kazano mu ciąć piłą drewno. Nie do rzadkości należały przypadki zakatowania więźnia na śmierć, tak jak chorego na gruźlicę kości Samuela Markusa. Głośna też stała się sprawa wilnianina o nazwisku Malarowicz, który w karcerze własną krwią napisał na ścianie: "Hańba faszystowskim katom". Został za to pobity do utraty przytomności i pozostał w karcerze przez kilka miesięcy, z którego wyszedł dopiero w stanie agonalnym.

Oficjalne dane mówią o 20 wypadkach śmiertelnych, lecz ofiar były setki, gdyż wielu umierających więźniów pospiesznie zwalniano z Berezy. Specyficzna była również obozowa opieka medyczna, którą nadzorował sprowadzony z twierdzy brzeskiej doktor Bakalarczyk. Według niego, chorym był tylko ten więzień, który miał powyżej 39 stopni gorączki. Pacjentów leczył za pomocą jodyny i rycynusu. Więźniów w stanie agonalnym wysyłał do odległego o 60 km szpitala w Kobryniu, by nie "paskudzili" obozowej statystyki. Każdego, kto nie osiągnął wymaganej przez doktora temperatury, zapisywał do raportu karnego jako symulanta, dlatego wielu poważnie chorych więźniów bało się korzystać z jego usług. Policjanci zarządzający obozem starali się w maksymalny sposób rozbijać solidarność wśród więźniów, prowokując wśród nich bójki i zachęcając do donosicielstwa.

W pierwotnych założeniach rządu obóz miał powstać najwyżej na 2 czy 3 lata, jednak okazał się tak wygodnym narzędziem w ręku sanacji, że zamiast likwidować regularnie go powiększano. Każdy, kto w jakikolwiek sposób próbował przeciwstawić się oficjalnej polityce rządu, musiał się liczyć z tym, iż na mocy decyzji administracyjnej mógł znaleźć się za drutami. I nieprawdą jest późniejsza opinia zwolenników sanacji, jakoby do Berezy mieli trafiać wyłącznie niebezpieczni terroryści, chyba że za takich uznamy np. Stanisława Cata-Mackiewicza czy Jerzego Giedroycia, którego przed Berezą w ostatniej chwili wyratował minister Juliusz Poniatowski, prywatnie jego przyjaciel, grożąc podaniem się do dymisji. Ta fabryka wyrafinowanego terroru działała do samego końca II RP, a kres położyła jej Armia Czerwona w 1939 roku. Rosjanie większość więźniów (z wyjątkiem skrajnych prawicowców) zwolnili, a schwytanych strażników wywieziono do obozu w Ostaszkowie. Większość z nich została później rozstrzelana w Katyniu, stając się w ten sposób po latach męczennikami sprawy polskiej.

Dziś, śledząc wypowiedzi niektórych środowisk prawicowych, można wnioskować, iż pochwalają oni taką formę walki politycznej, a na antenie Radia Maryja niegdyś upajano się hasłem: "Dla Tuska Bereza Kartuska"...

http://www.lewica.pl/?id=19693

śmierć zaufanego ministra Piłsudskiego zapewne była tak samo przypadkowa jak 9/11... ot faszystowska mentalność - po trupach do celu
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
gnosis




Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 1428
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 15:00, 11 Lip '09   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ja bym z chęcią uruchomił takz Berezę w dzisiejszych czasach.
Pierwszymi skazanymi za zbrodnie na narodzie polskim byliby:
Kiszczak,Jaruzelski,Urban,Kwaśniewski,Wachowski,Miller,Wiatr i wiele wiele innych...
_________________
...czasami po prostu lepsza od prawdy jest wiara w coś....
ludzie muszą zostać nagrodzeni za trwanie przy wierze inaczej rozlecą się w pył
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Polska i Polacy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Bereza i polscy faszyści
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile