WRACAMY
Więc chcę ci przerwać, chcę swój wątek wtrącić
W twój monolog który rozmową przezywasz, pijany
Zamknij się wreszcie, zamilknij, zahamuj
Jesteś tam człowieku, czy może gadam do ściany
Arytmetykę i geometrię trupów w rowach znam
Zamilknij, zahamuj, dobrze się zastanów
Mówisz że zesrał się sens, mówisz o w przełyku winie
Jak ucichniesz to usłyszysz szmer, ta krew w żyłach i naszych mózgach płynie
Mówisz że masz darmowe minuty to dzwonisz
Stary, za naszą rozmowę ryczałtem zapłacili oni
Przestrzeń i czas się gną, tożsamym z tego labiryntu nie wychodzi nikt
Tak jest dobrze. Taki jest koszt. Mówisz, a w słuchawce słyszę ich krzyk
Oni nie wyszli z tej historii cali
Za nich. Dostaliśmy cyca kieśmy byli mali
Duchu, mój dobry opiekunie
Powiedz to za mnie ja nie umiem
Kiedy tam śpisz, woła cię las, woła cię gąszcz
Szczeka pies, na krótkiej lince go związałem
Gwóźdź u budy, micha szczerbata pod pysk
Tylko noc na swobodę od linki mu dałem
Sarkofag, poczwarka, metamorfoza
Ence pence, znasz to zaklęcie, spod kołder, spod chrustu kości, naprzeciw dnia
Ten w głowie szmer, wiatr?, szeptana piosenka spoza?
Wychodzisz znów i patrzysz, jest, jest niebo jest noc bez dna studnia
A, a – aaa aaaa
Robisz stary w kulturze, znasz ten NIP ten PIN i ten PESEL
Po pustych ulicach ściga się czarna wołga z czarnym mercedesem
Chce mi się śmiać
Ta noc czerwcowa po burzy woła mnie
Ta noc mi służy
Otwarte na nią oko i okno na wiatru wołanie
W tym przeciągu zaśniemy, w nim się obudzimy zmiętoszeni po podróży
Zdziwaczałe stare panny, kocie mamy, królowe nocnych podwórzy
Niosą w reklamówkach własny tłuszcz
On komuś życie przedłuży
Tropi je trupia czacha w czarnym mundurze
Dlatego, stary, że robisz w kulturze, masz zaciągnięte długi duże
Wiesz że nie mówię o rachunkach na papierze
Mówię o tych opartych na oczach i na wierze
Przeładowana broń, i lufa i hulaj zwierzę
Jest święte, ja w te święte wierzę
One jak duchy, w reklamówkach wytartych dźwigają siebie same w ofierze
Ogień i las, w korzenie pokrzyw pod ziemią rozrośnięte wierzę
Kurwiliśmy kurwionymi będąc
Ale nie podniesiemy kurestwa na ołtarze
Powiedz mi sam, bez podpowiedzi
Kto nam to karze?
Ona jest tutaj, pod nieboskłonem rozgwieżdżonym przyczajona
Polska podziemna solidnie kompostem użyźniona
Polska podniebna, dymem pożarów co ją spopielić miały uskrzydlona
Opadłych mgieł wieczornych rosą spocona
Pytasz o wiarę i o sens
Ja ciebie pytam o pogodę
Słowiańska nasza mać
Nasza siła, odnajdywać zgodę
Jesteśmy jedno
Masz las, masz los, drzewa strzeliste i poszycie
Gdzie zajrzysz, chuchniesz, w każdej szczelinie tętni życie
To stamtąd, z dziupli i z rozpadlin, z krzaczorów chaszczy, liści na wietrze zamieci
Gdzie gwiżdżemy, sikamy, z kijami chodzimy
Jest Ojczyzna, tam się każdego świtu rodzimy
Przez święte picze matek naszych dzieci
Więc jest stary wieś, taka niemożliwa na wzgórku za lasem wieś
A dołem te łąki mokre, rozlewiska, i ten co ci ciągle chcę powiedzieć bagienny staw
Żółty grążel, nie wiedziałem że może tak gęsto kłączy mocną siecią dno oplatać
Możesz jak na batucie po niej skakać, byle nie wpaść w oko
Pod spodem kisiel z błota, no raczej nie wielki wóz, głęboko
Zaprasza, żebyś prześliznął się przez oka sieci
Oczko mruga, oczko nęci
Stary, ja to znam
Nie bądź łobuz, nie przerywaj, wrzuć na luz
Tam gody miały kumaki kum, kum kumkum kum
Poza tym kosmos i cisza
Tak pikają czytniki kasjerek w Realu dik dik, dik dik dik
Przędą kody kreskowe, kolejki dłoni chciwe, a parki cierpliwe, laserem po towaru grzbiecie, kapucha paragon i won
Na tym samym ale na innym świecie
W identycznym dylemacie
Po kolana w ile i błocie
W ocipiałym zachwycie, czaisz stary, kum kum kumasz czaczę?
Już zahaczasz?
Bezkompromisowy orzeł biały bez korony
To jest nasz znak, i oczywiście czarne wrony, tak
To jest nasz znak, kupiony sprzedany, zakodowany w spiralach DNA
W łuku sklepienia czaszki, w bajkach, w spojówkach matek, stary
To właśnie te wibrujące życiem czarymary
To jest nasz na mózgu neuronami wydziergany znak
Ugryź się w rękę, byku, to właśnie ten trik i krak
Jedno jesteśmy
No więc ciągle staram ci się to opowiedzieć
Rozlewiska ma Wieprz, jakieś dwadzieścia kilo na północ stąd
Tam wszystko żywe idzie pod prąd
Wiem co mówię, ta rzeka płynie pod prąd, większej perwersji być nie może
Jazgarze, karasie, siwe czaple, bociany, święte piskorze
Przynoszą swoje oczy stamtąd, patrzą, każde oko czujnie filuje
Matryca cię identyfikuje, weryfikuje upoważnienie
Matryca Matka, czy można mówić bardziej wprost
Tęczówki, papilarne linie, sumienie i wzrost
Jak na lotnisku w Nowym Jorku
Tylko bez chamstwa funkcjonariuszy
Jej nie chcesz opylić kota w worku, blagi
Oczy do oczu usta do ust dusza do duszy
Stoisz przed nią całkiem nagi
Poprzednim razem jeszcze miałeś jakieś dąsy
To było hej, teraz synom rosną wąsy
Jesteś?
Jestem twój, od stóp do głowy, cały
Znak?
Przesz wiesz, orzeł biały, w ślizgu na wietrze, więc raczej beż żadnej pogiętej korony
A na rewersie krążą rojem czarne wrony
Rozwiani na wiatr, na wibrujących skrzyżowaniach w pedałach zaplątani i przerzutkach
Przyczynach i skutkach
Włosy na wiatr, łysina na wiatr, orzeł biały bez korony, a na reszce czarne wrony
Skumaj to stary, jak zaczyn żytni, jak papieros, ślina z ust do ust
To jest nasz znak, na wznak czasem trzeba się wyłożyć
Na skrzyżowaniu, żeby dojrzeć, trzeba dojrzeć żeby go zobaczyć
Się wykoleić na różnych stacjach, wypaść z gonitwy
To jest nasz, znasz ten refren stary, nie zapomniałeś go nigdy
Kiedy te wszystkie filmy reklamowe straganiarzy złudzeń oglądałeś
To jest nasz znak, orzeł biały bez korony, awers
Rewers trzyma nad padliną, nad śmietniskiem, czarnych wron rój
Towarzyszek dobrych, nie odlecą zimą do ciepłych krajów, podatkowych rajów
Gdy lód podchodzi nam grudniem do gardła
Gdy w duszy głód, za szronem na szybach zimne śniegu prześcieradła
To jest nasz znak
Nie jakaś areczka lewego przymierza
Na niej nie było dzika, żubra, sowy, jeża
Skrzydła i wiatr, płetwy i woda, miedza, kopiec mrowiska, kopiec kretowiska
Pogorzeliska, sad, to jest nasz druh, trop i znak, ślad
Zapach dobrze zaparzonej nocą baby
Którą przeorałeś obsiałeś, która cię zniszczy, żeś jej sromotę zbezcześcił
Która cię dziećmi wskrzesi i znowu dopieści
Skumaj, kiedy umierasz, nie na pustynię do lichwiarzy
Wracasz pod liści brzozy prześwietlonych słonecznym blaskiem witraże, do łona na polanę
Po kolana w trawę, pokolenia
POLONIA, POLAND, POLEN, POLSZA
Jaśniej chyba nie można, przejrzyściej nie trzeba
Sosna, topola, olsza
Orzeł biały bez korony, na reszce czarnym stadem wrony
I bezmiar, który to całe ptactwo mieści, nieba
|