Ściąga do programów wyborczych naszych osłów
Tanie państwo
Administracja to szczególne miejsce gdzie cynizm i prywata mogą bujnie rozkwitać przyjmując przedziwne nieraz kształty. Pomijam ociężałość umysłową bo jest to przypadłość natury genetycznej i będąc łatwo rozpoznawalną nie czyni większych szkód.
Coraz częściej mamy do czynienia z dobrze ułożonym cwaniakiem, który sięgając po najnowsze techniki, potrafi kreować taki obraz własnej aktywności, że nie sposób przyłapać go na świadomym oszustwie, czy też nadużyciu.
Co ciekawe, ten sam typ zaczyna dominować w strukturach potężnych instytucji gospodarczych, a szczególnie tam gdzie właściciel jest nieokreślony ( rozproszony akcjonariat ).
W obu wypadkach podatnym gruntem jest rozbudowana struktura organizacyjna, która wymusza konieczność delegowania uprawnień i odpowiedzialności na niższe szczeble. Zwykle polega to na szczegółowym określeniu oczekiwanego zachowania pracowników w postaci zakresów czynności. Pracownicy po ustaleniu zakresu czynności wiedzą co mogą nie robić. Cel nadrzędny, którym powinno być zadowolenie petentów (klientów), po rozpisaniu na zestaw czynności, znika z pola widzenia. Racjonalizacja działań przypisanych zakresem czynności pozwala wygospodarować wystarczająco dużo czasu do własnej dyspozycji. Pal licho, gdy ten czas wykorzystają na zakupy lub załatwianie czegoś dla siebie w innych urzędach, ale często odkrywają, że wiedza i koneksje zawodowe da się powiązać z interesem innych, co może zapewnić dodatkowe dochody.
I tak profesorowie wykładają ustalony program a nie nauczają. Lekarze przyjmują pacjentów a nie leczą. Sędziwie odfajkowują wokandy zamiast wydawać szybkie i sprawiedliwe wyroki. Zarządy spółek akcyjnych, opanowały do perfekcji techniki trwania na lukratywnych posadkach - minimum wysiłku przy minimum ryzyka (błędne decyzje przytrafiają się tylko tym, którzy je w ogóle podejmują). Ale gdy rzeczywistość nie chce podporządkować się planom, biorą się za kreatywna księgowość. Specjaliści od organizacji pracy nazywają tę przypadłość jako „wyuczoną nieudolność”. Nie nazywają rzeczy po imieniu, bo w moim przekonaniu problem tkwi w oderwaniu właściciela od procesu decyzyjnego, jest to przypadłość nieusuwalna w przypadku administracji, ściśle związana z istotą działania, z ryzykiem, że podjęte w dobrej wierze działanie nie odniesie zamierzonego skutku. Przedsiębiorca uzyskuje ekstra dochody gdy poprawnie oszacuje ryzyko ale także będzie musiał zapłacić za każdy popełniony błąd. I tylko właściciel ma prawo podejmować działania o wysokim ryzyku-narażać na szwank własny majątek grą w kasynie czy spekulując na opcjach. Zwykle urzędnik (menedżer) nie podejmie ryzyka bo w tym wypadku sukces będzie miał wielu ojców a klęska zostanie sierotą. Będzie kierował się własnym bezpieczeństwem i wykona tylko to co wyraźnie jest zapisane w przepisach oraz w ustalonych kompetencjach (upoważnieniach). Dlatego skłonić go do ryzyka może tylko jakaś „korzyść majątkowa”, która jest odpowiednikiem premii za ryzyko występującej na wolnym rynku przy dobrze zdefiniowanych prawach własności. Nawet teoretycznie nie da się stworzyć modelu wolnego rynku w którym urzędnik mógłby odgrywać pozytywną rolę jako jego uczestnik, bo istotą wolnego rynku jest podejmowanie ciągłego ryzyka, natomiast dziedziną administracji są akty woli wynikające z przepisów, a więc system oparty na nakazach i zakazach.
Aby uprościć sposób odnajdywania właściwych produktów na rynku, przy postępującej specjalizacji i unifikacji zaczęto stosować normy, dzięki temu konstruktorzy dysponując katalogami blach, śrub, kolorów farb itd. mogą skupić się na projektowaniu nowej użyteczności oraz formy estetycznej projektowanego wyrobu. Są to faktycznie definicje produktów (półproduktów) za pomocą rozlicznych właściwości fizycznych, chemicznych itd. istotnych dla nabywcy a rejestrowane przez Międzynarodową Organizację Normalizacyjną. Stosowanie się do norm było dobrowolne do czasu aż zainteresowali się nimi urzędnicy. Jest to obecnie nieoceniona broń w walce z konkurencją i wszelką spontaniczną aktywnością, zastosowana w połączeniu z nakazami i zakazami pozwala urzędnikom kontrolować każdy aspekt życia ( krzywiznę banana, wielkość jaj kurzych itd.). Ostatnio Sejm zmienił ustawę o towarach paczkowanych, która powołując się na normy unijne określa, kto może paczkować, jak paczkować, jak dokumentować paczkowanie i komu pod karą grzywny zgłaszać ten fakt.
Imponuje ogrom wykonanej pracy intelektualnej ( ciekawe ile doktoratów za tym stoi).
Gdy niewydolność molochów państwowych stała się zbyt oczywista, ktoś wpadł na pomysł by biurokratyzację przedsiębiorstw podporządkować jakimś regułom ubranym w szatę standardów ISO. I dziś mamy cały ich bukiet, a to ISO 9001-zarządzanie jakością, to znowu ISO 14001-ekozarządzanie, ISO 18000-bezpieczeństwo i higiena pracy, ISO22000-HACCP zapewnienie czystości produktów spożywczych. Bezmyślne stosowanie tych norm eliminuje z rynku produkty lokalne istniejące od setek lat np. oscypki. Pod dotknięciem urzędniczej ręki sensowne normatywy, zamieniają się w biurokratyczną makulaturę, wydajna reguła Pareto 20-80 zamiast służyć ciągłej optymalizacji, zamieniona w standard ISO 9001 służy konserwacji zoptymalizowanej struktury organizacyjnej, podczas gdy otoczenie wymaga ciągłych działań dostosowawczych. Nadużywanie pojęcia prewencji i normalizacji jest podstawą nieograniczonego mnożenia różnego rodzaju kar za brak czegoś lub posiadanie szczególnych przedmiotów lub umiejętności. Dawniej przestępcą był sprawca czyjejś szkody, obecnie przestępcą jest posiadacz broni, noża, psa określonej rasy, majątku gdy nie ma pokrycia w PIT-ach i odwrotnie brak NIP-u, dowodu, gaśnicy w samochodzie, zapiętych pasów, wykonywanie czynności bez posiadanych koncesji (dyplomu) nawet gdy robi się to profesjonalnie z dużym powodzenie wśród klientów, doszło do tego, że własnoręcznie posadzone drzewko na własnej działce nie może być ścięte bez zgody urzędnika. Po dokładnym przejrzeniu przepisów okazuje się z nie można żyć nie stając się przestępcą. Tylko dzięki wielkiej łaskawości władzy, chodzimy jeszcze na wolności ( zrozumiał to poseł Palikot, zakończył pajacowanie w komisji, i ze zgryzoty popadł w nałóg publicznego picia z „małpek”) .
Zastanawiając się nad tytułowym hasłem „tanie państwo” nie potrafię wskazać żadnego urzędnika, który byłby faktycznie nim zainteresowany. Wręcz przeciwnie, likwidacja stanowisk to ograniczenie swobody w obsadzaniu ich działaczami i ich pociotkami, przez trzymających władzę. A i na samym dole jakiś lokalny mafiozo stanie przed dylematem czy zwolnić kompetentnego pracownika czy członka układu.
No to może uda się racjonalizacja wydatków na różne zbytki?. Nic z tego, odpowiedzialny kierownik robiąc preliminarz wydatków budżetowych wie, że zaproponowane kwoty będą przez górę obcięte o 10-20% więc o tyle je zawyża. Góra z kolei wie, że otrzymuje plan wydatków naciągnięty więc obcina go po uważaniu. Uruchamia się ożywiona korespondencja z uzasadnieniami i zapytaniami w efekcie pozostają jakieś uśrednione kwoty. Nie stoją za nimi żadne kalkulacje, ile co będzie kosztować wyjdzie dopiero na przetargu ( po wyborze ofert). Zwykle, zarezerwowane kwoty są wyższe niż te w ofertach, a ponieważ stopień wykorzystania środków zapisanych w budżecie wpływa na wielkość jaka będzie zatwierdzona w następnym roku, to nie ma powodu by akceptować ofertę najtańszą (pomijam ustawianie przetargów).
By nie być gołosłownym opiszę tylko jedną ale bardzo znamienną dziedzinę- informatyzację administracji. Kwoty wydawane przez budżet na zakup komputerów i oprogramowania są ogromne, i mało kto odważy się ocenić, które z nich były uzasadnione. Ludzie kompetentni w tych sprawach są zatrudniani w firma informatycznych i nie będą działać na szkodę swoich pracodawców. A zatrudnieni w administracji, świadomi elitarności swej wiedzy, potrafią ją wykorzystać jeśli nie dla dodatkowych dochodów to przynajmniej dla zapewnienia sobie wygody.
W dziedzinie oprogramowania tzw. komputerów biurkowych niezagrożonym monopolistą jest Microsoft. Gdy kilka lat temu chciałem kupić komputer bez zainstalowanego „Windowsa”, sprzedawca ze zdziwieniem w oczach rozłożył ręce dając do zrozumienia, że jest to rzecz niespotykana.
Mało kto wie, za sprawą naszych mediów, że istnieją darmowe wersje oprogramowania podstawowego tzw. linuxy (Debian, Mandriva, Fedora, Ubuntu i dziesiątki innych), tworzonego i rozwijanego przez kilkumilionową rzeszę zapaleńców. Oprogramowanie standardowe używane przez większość urzędników ma odpowiedniki darmowe i tak:
-zestaw biurowy Microsoft Office odpowiada darmowy OpenOffice,
-przeglądarka stron www Internet Explorer odpowiada Firefox, Opera, Mozila,
-klientowi pocztowem outlook odpowiada kilka do wyboru,
-odpowiednikiem Photoshopa jest Gimp doskonały darmowy program do grafiki
Linuxa posiada dużą odporność na ataki z zewnątrz , natomiast Microsoft z uporem maniaka pozostawia w Windowsie dziury przez które można niepostrzeżenie wyssać wszystkie informacje z urzędniczych komputerów. Dlatego zatrudnienia się administratorów systemu trudniących się ciągłym wyszukiwaniem i likwidacją skutków włamań-oczywiście tylko tych, które potrafią wykryć.
Wszystkie składowe linuxa mają tzw. kody otwarte, a to oznacza, że każdy jeżeli tylko potrafi maże dostosowywać działanie programów do swoich potrzeb. W szkołach młodzież, może uczyć się programowania zaczynając od sprawdzania jak to działa, a na poważnych projektach kończąc, przy pomocy darmowych narzędzi. Mimo ciągłego molestowania urzędników przez zapaleńców spod znaku pingwina, wdrażanie tego systemu napotyka ciągle na opór, być może decyduje to fakt iż pod linuxem nie chodzą ulubione przez urzędników gry.
Ręka zaciska się w pięść gdy śledzi się historię programu „Janosik”, który jest odpowiednikiem „Płatnika” przeznaczonego do transferu danych z programów księgowych do ZUS-u. Otóż, sławny już Prokom autor „Płatnika” odmówił ujawnienia założeń do programu, niezbędnych dla transferu tych danych przez „Janosika”, powołując się na prawa autorskie. Przy takiej interpretacji praw autorskich, każdy z gotujących obiad wg. przepisu narusza czyjeś prawa autorskie. A przecież producentów „podróbek” ściga się nie za to że wyprodukowali coś podobnego do wyrobu markowego lecz za fakt podszywania się pod markę. Prawa autorskie powinny sprowadzać się wyłącznie do zakazu uzyskiwania dochodów ze sprzedaży czyjegoś wytworu bez zgody autora. Tak właśnie interpretuje prawa autorskie społeczność wolego oprogramowania, a co kompletnie jest ignorowane przez urzędników. Do tego doszło, że za pieniądze podatników urzędnicy angażują się w ochronę monopolistów i nasyłają policję, na podstawie informacji uzyskanych drogą bezprawnych włamań do komputerów posiadaczy tzw. kraków ( w obronie prawa łamie się prawo).
Nie interesują się bezpieczeństwem danych na komputerach, używających dziurawe oprogramowanie, tym jak wykorzystują to obce wywiady, by wzmacniać siłę przebicia ich korporacji na naszym rynku.
Lobbyści różnych związków „tfurczych” na czele z monopolistami informatycznymi dotarli nawet do urzędników UE, z pomysłem by odcinać dostęp do internetu osobom naruszającym prawa „autorskie” i tylko spontaniczny i masowy protest internautów skierowany do europosłów zablokował ten pomysł. Okaże się w przyszłości czy będą mieli na tyle tupetu, by ingerować w prywatne sieci oparte na tzw. kratach, które już wykorzystuje społeczność wolnego oprogramowania, obchodząc szerokim łukiem dyskretną cenzurę stosowaną w państwowych sieciach.
Mam nadzieję, że ten obszerny, ale nie wyczerpując przegląd wynaturzeń, którym ulega administracja, wystarczająco uzasadnia przekonanie iż samoograniczanie się władzy jest sprzeczne z jej naturą, jedynie stała i znacząca presja społeczna, skierowana na obronę wolności jednostki i jej prawa do decydowania o sobie, może powstrzymać degradację jednostki do roli bydlęcia w pańskiej zagrodzie.
Wojciech Czarniecki 2009-05-08
wczar@interia.pl