To ja już wolę Icke'a, Tsarion'a lub Dana Wintera. Przynajmniej są "pokręceni" i na swój sposób fascynujący.
Ale Mr. Gregg Braden trąci już jakimś estetyczno-poznawczym wynaturzeniem.
No przecież się zdążyliście chyba zorientować, że jestem entuzjastą "tych tematów"... ale tego wypacykowanego plastikowego misia no po prostu nie trawię. Niedobrze mi się robi jak widzę jego telewizyjno-kapłańską dyskretną mimikę. Nie mogę znieść jego egzaltowanego tonu quasi-religijnego uniesienia, kiedy z czułością mówi o "energii". Nie potrafię pogodzić się z tym, że z uporem używa zamiennie dwóch różnych pojęć: feelings & emotions. Nie znoszę tej konwencji przekazu rodem z broszur Świadków Jehowy. W dupie mnie szczypie, kiedy słyszę z jego ust: "ancient wisdom".
Aż dziwne, że facet jeszcze nie założył kościoła Antycznie Mądrego Serca Wibrującej Energii Miłości i Przytulania Się do Świetlistego DNA.
Może ten pan działa na amerykańskie nastolatki, ale jak dla mnie jest żywym, odpychającym zaprzeczeniem tych strzępów prawdy, które jest w stanie wyartykułować.
Lech
_________________
lechszukapracy@gmail.com