Cytat: |
Wow Smile To bardzo ciekawe.. Wiecej szczegolow prosze! |
Prosisz i masz.
Opis doświadczeń z pogranicza śmierci.
Zanim przystąpię do opisu, chciałbym na wstępie poruszyć dość istotną kwestię. Otóż przy każdej próbie opisu tego, czego doświadczałem, napotykam na jeden zasadniczy problem. Jest nim brak słów na wyrażenie doznań, jakich byłem uczestnikiem. Być może mam zbyt mały zasób słów. Podejrzewam jednak, że takie słowa nie istnieją w żadnym języku, którym posługują się ludzie. Jeśli bowiem prześledzimy historię rozwoju porozumiewania się ludzi, zorientujemy się dość szybko, że słowa powstawały jako opis-odzwierciedlenie, otaczającej nas rzeczywistości. Jeżeli natomiast coś nie istnieje w naszym bezpośrednim otoczeniu, fizycznym czy emocjonalnym, nie mamy po prostu potrzeby, żeby to wyrażać.
Jaskrawym tego przykładem może być słowo śnieg.
Eskimosi na opisanie H2O, w temperaturze poniżej zera mają ponad 80 słów. Inne na opisanie śniegu, który świeżo spadł, inne na opisanie zmrożonego, inne na śnieg, który właśnie pada, inne na opisanie wilgotnego, itp. Natomiast przeciętny mieszkaniec centralnej Afryki jeżeli w ogóle zna słowo „śnieg”, to tylko z opisów i jest to dla niego zwrot dość abstrakcyjny. Czemu? Po prostu nie zna tego z autopsji. A jeśli już poznał, będzie miał poważny problem, jeśli zechce wyjaśnić to zjawisko współplemieńcom.
W tej chwili i ja mam podobny problem. I ta właśnie przyczyna leży u podstaw trudności, jakie napotykam w wyjaśnieniu doznań, jakich byłem uczestnikiem. Po pierwsze, nie ma słów na opisanie tego typu zjawisk, (albo ja nie znam). Po wtóre, jeśli już dobiorę jakieś słowo na opisanie doznania, będzie ono tylko nikłym odbiciem, tego, co staram się przekazać.
Dla uproszczenia umówmy się, że w słowach pisanych WIELKIMI LITERAMI, starałem się zawrzeć to co znasz na co dzień pomnożone przez tysiąc. A w słowach pisanych WIELKIMI LITERAMI I WYTŁUSZCZONYCH, starałem się zawrzeć emocje, jakie znasz, pomnożone przez największą liczbę, jaką jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Zacznę od momentu, kiedy do mojej świadomości zaczęły napływać jakiekolwiek bodźce. W pierwszym momencie uświadomiłem sobie, że po prostu jestem. Jestem, a do tego jest mi PRZYTULNIE, BEZPIECZNIE, po prostu BŁOGO. Więc cieszyłem się tym stanem nie stawiając sobie żadnych pytań, o niczym nie myśląc, ani nic innego nie odczuwając. Byłem.... i już. Kiedy już sobie „pobyłem”, a mogło to trwać równie dobrze przez mgnienie oka, jak i kilka godzin, ponieważ nie doświadczałem upływu czasu, zacząłem badać gdzie właściwie jestem. „Badać” jest w tym wypadku lepszym określeniem od „rozglądać się”, ponieważ napłynęły do mnie bodźce ze wszystkich stron jednocześnie. Tak, jak bym patrzył we wszystkie możliwe strony na raz.
Byłem zawieszony jakby w próżni, która przesycona była subtelną, opalizującą energią. Muszę dodać, żywą, inteligentną i czującą energią. A ja sam, w jakiś niezrozumiały sposób, byłem z nią połączony. Byłem jej częścią, czując równocześnie swoją odrębność jako istota.
Kiedy badałem, co znajduje się wokół mnie, z energii, zaczęły „wyłaniać się” istoty. „Wyłaniać się”, to trochę tak, jakby wcześniej były dookoła mnie, tyle, że nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ich obecność „poczułem” za sprawą MIŁOŚCI, jaką emanowały w moim kierunku. MIŁOŚCI, której ogromu nie potrafię wyrazić. Nieskończenie czystej i absolutnie bezwarunkowej. Była wprost namacalna, kojąca i opiekuńcza. Cudowna!
Najwznioślejsze choćby uczucie, które łączy dwoje ludzi, jest tylko marną namiastką, lub w najlepszym razie, bladym odbiciem tamtej MIŁOŚCI.
Co do samych istot, skonstatowałem, że znam je bardzo dobrze, powiedziałbym od zawsze. I są mi BARDZO BLISKIE.
Choć w swej formie, niewiele się od siebie różniły, przypominały coś w rodzaju świetlistego owalu, to emanacje, płynące od każdej z nich były dość zróżnicowane. Niosły ze sobą indywidualny ładunek energii. Coś jakby podpis, czy sygnał rozpoznawczy, którym zabarwione było podstawowe uczucie MIŁOŚCI.
Kiedy uświadomiłem sobie, że spotkałem dawno niewidzianych, „UKOCHANYCH PRZYJACIÓŁ”, w naturalny sposób poczułem radość, miłość i jednocześnie głębokie wzruszenie. W końcu powróciłem do DOMU. Do mojego prawdziwego DOMU. Teraz i ja emanowałem dookoła MIŁOŚCIĄ. Im więcej uczucia starałem się dać, tym więcej otrzymywałem. Chciałem dawać, dawać, dawać... I im więcej dawałem, tym większa wypełniała mnie radość. Prawdziwe, cudowne SZCZĘŚCIE I RADOŚĆ, płynące z dzielenia się czystą, bezwarunkową MIŁOŚCIĄ. Czy może być coś piękniejszego?
Może i tak, jednak ja sobie tego nie potrafię wyobrazić.
Niestety nie trwało to długo. Odnoszę wrażenie, że gdyby potrwało jeszcze kilka chwil, eksplodował bym niczym supernowa, od nadmiaru radości i wzruszenia.
Zacząłem się „budzić”, (odzyskiwać świadomość). Na wpół świadomy, z otwartymi oczami, odebrałem ostatni przekaz od swoich „PRZYJACIÓŁ”.
„KOCHAMY CIĘ I ZAWSZE JESTEŚMY Z TOBĄ”.
Odebrałem ten przekaz jako myśl, napływającą gdzieś z oddali, jednak ubraną w potężny ładunek MIŁOŚCI, której przed chwilą doświadczyłem.
Ocknąłem się na dobre, otworzyłem szerzej oczy, i zobaczyłem twarz matki czuwającej przy łóżku szpitalnym.
Po policzkach płynęły mi łzy – ostatni świadkowie moich przeżyć.
Byłem niepocieszony, że znowu jestem wśród „żywych”. Nie chciałem nikogo widzieć. Po głowie kołatała się jedna myśl. Chcę do DOMU, do mojego PRAWDZIWEGO DOMU.
********************
Dziś, kiedy to opisuję, od tamtego spotkania dzieli mnie rok. I choć wspomnienie nieco już przybladło, nadal budzi wzruszenie i powoduje, że do oczu napływają łzy.
Pewnie przyjdzie mi się zmierzyć jeszcze z wieloma niespodziankami w życiu, tymi przyjemnymi i tymi trochę mniej. Lecz to i tak nie ma większego znaczenia, bowiem najszczęśliwszy dzień mojego życia czeka mnie u jego kresu.
Wtedy na dłużej powrócę do DOMU.
DO MOJEGO PRAWDZIWEGO DOMU.
Czy może być coś piękniejszego?
----------------------------------------
Doświadczenia spisałem na przełomie 2003/2004