Moim zdaniem, przesadzasz Redmuluc z tym demonizmem. Demonizujesz sam. Okultyzmu tu jest jak na lekarstwo - więcej zaś psychologii i socjotechniki.
Ale rozumiem, co masz na myśli.
Od najdawniejszych czasów wojownicy, rycerze, żołnierze zabiegali o kontakt z dziką energią i prymitywnymi popędami - armie będąc de facto zakonami Strażników Ziemi wyznawały zawsze kult "energii ziemskiej", podstawowej, materialnej i pogardę dla życia i śmierci. Kiedyś, kontakt z tą energią mieli w większym lub mniejszym stopniu wszyscy członkowie społeczeństwa (i jest tak np. w każdej tzw. kulturze pierwotnej do dziś - w "dzikich" plemionach), kiedy to zwoływano pospolite ruszenia, mobilizacje, pobory. Obecnie ludzie (społeczeństwa cywilizowane) mają bardzo ograniczony kontakt ze swoją pierwotną, dziką energią - nie potrafią jej ani rozpoznać, ani wywołać, ani kontrolować kiedy się spontanicznie pojawia. Widoczne to było juz podczas II WŚ, kiedy to kilkadziesiąt procent żołnierzy amerykańskich nie oddało w bitwach ani jednego strzału ze strachu, że mogą kogoś skrzywdzić... Od tamtej pory amerykańska armia przyjęła metody szkolenia odwołujące się do prymitywnych popędów i pozwalające na wywoływanie i kontrolowanie dzikich pierwotnych energii w żołnierzach (We are killers!!! U-ha!!!). I nie ma w tym niczego demonicznego, ani niewłaściwego, jeżeli tylko członkowie armii rzeczywiście potrafią kontaktować się ze swoją pierwotną energią i kontrolować swoje popędy śmierci, koncentrując je na rzeczywistym wrogu, czyli na analogicznie "wyszkolonych" członkach armii przeciwnika.
Bob Marley powiedział, że nie ma nic przeciwko wojnom, jeżeli tylko odbywają się "fair". Ja to rozumiem tak, że jeżeli koś przystępuje do zakonu Strażników Ziemi, to tak jakby dobrowolnie składał śluby pewnemu rodzajowi energii, którą będzie się kierował i z której czerpał w konfrontacji z innymi Strażnikami Ziemi. I wszystko jest OK, dopóki na wojnach walczą i zabijają się wyłącznie ludzie, którzy dobrowolnie "złożyli śluby" posłuszeństwa wobec "ziemskiej, dzikiej i pierwotnej energii". Wszystko jest OK dopóki żołnierz świadomie przyznaje, że jego przeznaczeniem jest chronić życie ludzi, którzy są bezbronni wobec "tej energii" i zabijać wrogich, podobnych sobie Strażników Ziemi.
Problem polega na tym, ze obecnie wojny nie są "fair" i są - jak mawiał Marcellus Wallace w Pulp Fiction - "pretty fuckin' far from okay".
Ale to jest temat na zupełnie inną dyskusję: czy obecnie jakiekolwiek wojny mają w ogóle sens bytu..?
Lech
_________________
lechszukapracy@gmail.com