Może to zabrzmieć dziwnie ale troche mnie olśniło. Jestem osobą dość poważnie podatną na stres, np. prawo jazdy zdałem dopiero za 7 razem i z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że tylko i wyłącznie stres mnie blokował, po za tym zawsze bardzo skrupulatnie planuje swoje ruchy, ważę słowa, staram się być do bólu asertywny. wyjątkiem są odmienne stany świadomości tak je nazwijmy
oraz kontakt z osobami dobrze znanymi, które doskonale wiedzą co mówię nawet gdy bełkoczę lub obrażam jakieś poglądy. Nienawidzę popełniać błędy, nóż mi się w kieszeni otwiera i rani własne udo gdy w jakiś sposób daję zewnętrznemu światu choćby niewielki powód do zarzucenia mi czegoś. Nie chcę powiedzieć że jestem idealny ogólnie, ale przyjmując pewne - moje własne - kryteria, to faktycznie podobają mi się efekty mojej ostrożności - bardzo rzadko wpadam w kłopoty i bardzo rzadko ludzie mają coś do mnie. No ale mimo wszystko stresik mnie męczy, czuje go bardzo często...
Przy okazji jestem najprawdziwszym w świecie ateistą o krystalicznie bezbożnym światopoglądzie, nie zastanawiam się już nad tym nawet, jestem przekonany że bóg nie istnieje (chyba że w kontekście społeczno-literackim jako pewna konwencja, topos).
teraz mogę powiązać ze sobą te dwa fakty dotyczące mojej osoby i postawić pytanie:
Skoro moja przednia część kory obręczy w ciągu dorastania rozwinęła się w taki a nie inny sposób to czy można powiedzieć, że mój ateizm został w pewnym stopniu zdeterminowany biologicznie?