Od dawna twierdziłem , że zakała tego państwa jest NĘDZA MORALNA I INTELEKTUALNA polskich elit.
Szczególnie humanistów.
Poniżej ciekawy tekst na potwierdzenie tej tezy
wandea2007.blog.onet.pl
Habilitacja-biurokratyczne kuriozum w świecie poszukiwania prawdy.
Witam uprzejmie,
Lament w Rzeczypospolitej rozlega się głośny. Lament, ale i trąba sroga gniewu korporacji tzw. uczonych. Rzecz idzie o kilka pomysłów związanych z reformą szkolnictwa wyższego, z których najbardziej umysły grona profesorskiego rozsierdziła idea zniesienia tzw. habilitacji.
Inne - owszem - są możliwe do przedyskutowania. Np. wprowadzenie dofinansowania uczących się w uczelniach prywatnych, czy audyty zewnętrzne poziomu jakości kształcenia. Nota bene ów ostatni pomysł i tak już funkcjonuje - istnieje wszak Państwowa Komisja Akredytacyjna od tego i owego, której członkowie - udając absolutnie obiektywnych - przyjeżdżają tu i tam zagladając głównie w papiery uczelniane, czy też wydziałowe.
Jednakowoż, jak napisałałem, najbardziej dostojne grono zdenerwowała idea likwidacji biurokratycznego nonsensu zwanego habilitacją.
Dlaczego właśnie ona?
Zanim odpowiem na to pytanie przedstawmie najczęściej pojawiające się argumenty za utrzymaniem tego urzędniczo-korporacyjnego absurdu:
1. Habilitacja stanowi ostateczny mechanizm "odsiewu" ziarna od plew - innymi słowy eliminuje tych, którzy do tzw. pracy naukowej się nie nadają.
2. Habilitacja zapewnia przyzwoity poziom nauki - cokolwiek by to nie znaczyło.
3. Tylko "sfrustrowani adiunkci" chcą jej zniesienia. Co ciekawe - jest to argument całkowicie pozbawiony podstaw merytorycznych (wartościujący), choć często pojawiający się na ustach tych, którzy podobno poważnie traktują tylko argumenty natury merytorycznej...
4. Więcej argumentów nie pamiętam - to znaczy - więcej argumentów "za" po prostu nie ma.
Wyjaśnijmy genezę zjawiska - przed 1939 rokiem tzw. habilitacja - dodatkowy egzamin wewnętrzny - istniała tylko na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Istniała tylko dlatego, że miała przypominać o wyjątkowości prawa w życiu każdego człowieka i obywatela zarazem każdemu prawnikowi z osobna - nie tylko nauczycielowi akademickiemu.
Po II wojnie stała się podstawowym mechanizmem selekcji negatywnej.
Przypominam obecnym jej obrońcom - do końca komuny w Polsce i tak głos decydujący miała "nieboszczka partia" w osobie sekretarza uczelnianej organizacji partyjnej lub właściwych struktur wojewódzkich. Od jej kaprysu zależalo, czy osoba uzyska upragniony glejt, czy też nie uzyska. I na nic szemranie o tzw. docentach marcowych - wprowadzonych na uczelnie osób, które były posłuszne idei leninowsko-marksistowskiej, choć tylko z tytułem doktora. Partia skorzystała najzwyczajniej w świecie z tego, co i tak czyniła wcześniej. Zrobiła to tylko w sposób jawny i zdecydowanie bardziej masowy dając wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o tzw. habilitacji.
O co zatem idzie walka? Najczęściej tak naprawdę o bardzo banalne rzeczy nie mające z nauką nic a nic wspólnego. Oto one:
1. Typowy model akademickiej kariery w Polsce: "urodził się" na jednej uczelni i na tej samej "umarł". Dla niewtajemniczonych: studia, asystentura, stanowisko adiunkta i w końcu habilitacja. Profesura najczęściej "uczelniana" - przed emeryturą - o ile się komuś zechce - tzw. belwederska.
2. Typowy model kariery akademickiej dotyczy także spełnienia określonego wymogu natury symboliczno-rytualnej: oto chodzi sobie człowiek korytarzami uczelni, a wszyscy szepczą po kątach: uwaga - on pisze książkę habilitacyjną... Następnie (o ile się komuś oczywiście zechce) chodzi sobie po korytarzach uczelni tak gdzieś przed emeryturą, a wszyscy szepczą po kątach: on pisze książkę profesorską... I tak mamy klasyczny model uczonego jednego, albo dwóch dzieł...
3. Habilitacja daje możliwość tzw. nadawania uprawnień dla rozlicznych kierunków i specjalności.
Dla niewtajemniczonych - ustawa reguluje niezbędną dloa funkcjonowania kierunku ilość osób będących tzw. pracownikami samodzielnymi.
Zawsze zastanawiałem się dlaczego akurat np. 10, 15, a nie 11,5, czy jakiejkolwiek innej liczby. Ale to już słodka tajemnica urzędasów od ministerstwa uczenia wyższego.
4. Powyższy przywilej umożliwia bycie zawodowym uczonym do końca życia (a czasem i jeszcze jeden dzień dłużej).
Żaden rektor ani żaden dziekan nie zwolni bowiem nikogo z takim tytułem, choćby opowiadał najgłupsze rzeczy na świecie.
Kto chce ryzykować likwidację kierunku, czy też specjalności?
Jeszcze inaczej - przyznaje absolutną pewność dożywotniego zatrudnienia pomimo istniejących niby - ocen przeprowadzanych przez studentów. Tak przy okazji - nigdy nie spotkałem się z informacją o upublicznieniu takich ocen w odniesieniu do ludzi urzędowo "mądrych z definicji" - np. wywieszaniu ich na ścianach właściwych murów właściwego wydziału.
Oczywiście nie ma także żadnego instytucjonalnego przymusu prowadzenia jakichkolwiek badań...
5. Jeśli osoba "nadaje uprawnienia" jest niezwykle cennym kąskiem nie tylko dla uczelni państwowych, ale również dla uczelni prywatnych. Każda propozycja pracy to bardzo pokaźna sumka wpływająca regularnie na konto rzeczonego uczonego w okolicach pierwszego każdego miesiąca. Jest zatem zrozumiałe, że im mniej takich osób tym więcej zostanie "do podziału" dla mniejszości.
6. Nabycie tzw. uprawnień wiąże się również z koniecznością "wejścia w układ" - kto bowiem poddaje weryfikacji kompetencje osoby?
Oczywiście tzw. środowisko, czyli wszyscy ci, których spotkał już na drodze swojego życia zawodowego. Jeśli tak, to już nauczył się podstawowej zasady: nigdy nie wyrażaj swojego zdania w sposób otwarty, jasny i klarowny. Możesz bowiem niechcący dotknąć dumy jakiegoś innego "uczonego z definicji". I to nie tylko spowiadając się podczas tzw. wykładu habilitacyjnego, ale także i później. A nuż sąd kapturowy zwany Centralną Komisją d/s Stopni i Tytułów Naukowych w osobie obrażonego niegdyś tzw. uczonego samodzielnego wyda werdykt nie po Twojej myśli?
Innymi słowy - w świecie sporów nikt nie ma prawa nikomu "podskoczyć".
Zdecydowanie łatwiej jest o to w naukach ścisłych - o większą niezależność młodego często uczonego.
W końcu trudno kwestionować - użyję metafory i uproszczenia - iż dwa plus dwa nie jest cztery. Zdecydowanie trudniej w świecie humanistyki.
Nieprzypadkiem zatem chyba pierwsi w obronie habilitacji zabrali głos luminarze nauk społecznych...
7. Krótko mówiąc - walka o utrzymanie tzw. habilitacji to walka o przywileje. Z utrzymaniem takiego, czy innego poziomu nauki nie ma nic wspólnego.
Jeszcze jedno małe pytanie do zwolenników tego kuriozum w świecie poszukiwania prawdy.
Panie i panowie "samodzielni" - narzekacie na niski poziom doktoratów w Polsce.
Pytam zatem - kto za ten stan rzeczy odpowiada?
Jest w tym pewien wstydliwy paradoks:
przecież to wy właśnie jesteście promotorami owych dzieł doktorskich i nie kto inny, ale i wy także zatwierdzacie ich przyznanie w głosowaniach.
P.S.
Niechaj listy wszystkich łajz moralnych, agentów i donosicieli - tych w kufajkach i gumofilcach, ale i w gronostajach - zostaną raz na zawsze ujawnione.
Żądam prawdziwych autorytetów!
|