Stalinizm na Uniwersytecie Wrocławskim
http://www.dlapolski.pl/Stalinizm-na-Uniwersytecie-Wroclawskim-art4120.htm
Uniwersytet Wrocławski od dawna słynął z nagromadzenia dużej liczby lewaków różnej maści. Mimo to jednak najnowsze wydarzenia, jakie tam miały miejsce, i tak okazały się dość szokujące dla wielu obserwatorów. Doszło tam bowiem do wyraźnego triumfu praktyk znanych tylko z okresu stalinizmu, no i może z czasów sławetnej kampanii pomarcowej 1968 roku.
Z pomocą nagonki, zainspirowanej przez lokalną redakcję wrocławskiej "Gazety Wyborczej" ze wsparciem kilku wpływowych profesorów - "cenzorów" przypuszczono obrzydliwy w formie atak na organizatorów naukowej konferencji na temat polskiej polityki historycznej, która miała się odbyć 10 grudnia 2008 r. w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego. Jej organizatorami byli dwaj znani naukowcy - dyrektorzy tego Instytutu - profesor Tadeusz Marczak i jego zastępca prof. Zdzisław J. Winnicki. Nagonka na konferencję doprowadziła do jej udaremnienia, co więcej, grozi się usunięciem dyrektora Instytutu Studiów Międzynarodowych. Wszystko dlatego, że organizatorzy konferencji ośmielili się zaprosić jako jednego z 10 prelegentów tak nieprawomyślną osobę jak ja, którą "Wyborcza" oszczerczo oskarżyła kolejny już raz o rzekomy antysemityzm. Nie było ważne, że moje wystąpienie na konferencji nie miało mieć nic wspólnego z tematyką żydowską, a odnosić się do obrazu naszej historii w putinowskiej Rosji. W ataku chodziło - jak za dawnych, "dobrych" stalinowskich czasów - o zniszczenie konkretnej osoby i zamknięcie jej ust, choćby za cenę niedopuszczenia do odbycia przygotowywanej od paru miesięcy konferencji. Przy okazji zaś zaczęto publicznie nagłaśniać postulat ukarania dyrektora Instytutu Studiów Międzynarodowych UW prof. T. Marczaka usunięciem ze stanowiska tylko za to, że śmiał zaprosić na konferencję kogoś tak "niepoprawnego politycznie" jak ja. Czyż to nie praktyki stalinizmu w najczystszej czy raczej najbrudniejszej formie?
Przypomnę, że konferencja naukowa z 10 grudnia 2008 r. w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego miała analizować następujący temat: "Polska i Polacy we współczesnej polityce historycznej Niemiec, Rosji, Litwy, Białorusi i Ukrainy". Poza wstępnymi wprowadzeniami dyrektora Instytutu prof. dr. hab. T. Marczaka i wicedyrektora prof. dr. hab. Z.J. Winnickiego miały być wygłoszone następujące referaty:
1. Dr M. Sienkiewicz (Instytut Studiów Międzynarodowych, Wrocław): Polityka historyczna - istota, cele, znaczenie, zastosowania, praktyka współczesna.
2. Dr S. Garsztecki (Uniwersytet w Bremie): Polska i Polacy we współczesnej "polityce historycznej" Niemiec.
3. Prof. dr hab. H. Stroński (Stow. Naukowców Polskich na Ukrainie): Polska i Polacy we współczesnej "polityce historycznej" Ukrainy.
4. Dr Agnieszka Sawicz (Akademia Obrony Narodowej): Polska i Polacy we współczesnej "polityce historycznej" Ukrainy.
5. Prof. dr hab. Z.J. Winnicki (Instytut Studiów Międzynarodowych, Wrocław): Polska i Polacy we współczesnej "polityce historycznej" Białorusi.
6. Red. Jan Sienkiewicz (Wilno): Polska i Polacy we współczesnej "polityce historycznej" Litwy.
7. Dr hab. J.R. Nowak (prof. Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, Toruń): Polska i Polacy we współczesnej "polityce historycznej" Rosji.
8. Red. P. Semka ("Rzeczpospolita"): Uwagi o polityce historycznej współczesnych Niemiec.
9. Dr Grzegorz Tokarz (Instytut Studiów Międzynarodowych, Wrocław): Polityka historyczna - propaganda czy budowanie patriotyzmu.
10. Dr Janusz Kawalec (PWSZ w Nysie, Ośrodek Pamięć i Przyszłość): Muzeum Ziem Zachodnich jako przykład regionalnej polityki historycznej.
Jak z tego wynika, planowana konferencja naukowa miała mieć bardzo ambitny charakter, skupiając obok badaczy z kraju również naukowców z Niemiec, Litwy i Ukrainy. Konferencja po raz pierwszy w kraju miała podnieść sprawy zagrożeń wynikających z deformowania obrazu dziejów Polski w krajach sąsiednich. Pisałem o tym wiele w sposób bardzo alarmujący w dziesięciu obszernych, dwukolumnowych artykułach na łamach "Naszego Dziennika" w ostatnich paru miesiącach. Jak bardzo realne były akcentowane przeze mnie problemy, świadczy ogromnie niefortunny, wręcz skandaliczny projekt Muzeum Historii Europejskiej, w którym wyraźnie skrajnie, po macoszemu potraktowano sprawę wkładu Polski w dzieje Europy.
Skrajne deformacje w obrazie dziejów Polski za granicą w niemałej mierze są też pochodnymi antypolonizmu, tak często i wytrwale szerzonego przez różne wpływowe polskie media, na czele z "Gazetą Wyborczą". Nic więc dziwnego, że sam pomysł zorganizowania takiej konferencji wyraźnie nie przypadł w smak redaktorom "Gazety Wyborczej" z jej edycji wrocławskiej. W gazecie tej przypuszczono koncentryczny atak na planowaną konferencję naukową, za dość szczególny pretekst ataku, wybierając planowane moje wystąpienie na konferencji. Z atakami na mnie, jako rzekomego antysemitę, wystąpili dziennikarze "Gazety Wyborczej": Jacek Harlukowicz i Jerzy Robert Sawka. Jak zwykle w tego typu napaściach ograniczono się do oszczerczych uogólnień, bez podania jakichkolwiek konkretów. Powtórzyły się metody haniebnej nagonki "Wyborczej" przeciwko mnie, rozwijanej w czasie mego objazdu kraju (64 spotkania od 9 lutego do 30 czerwca 2008 r. w kampanii przeciwgrossowej). Nie było żadnych argumentów, tylko kalumnie i pomówienia o antysemityzm, ksenofobię i nacjonalizm. Pomówienia te są tym bzdurniejsze, że jak dotąd nikt w Polsce nie napisał więcej ode mnie o polskich patriotach pochodzenia żydowskiego i Żydach polonofilach, m.in. w odrębnym tomiku "Przemilczani patrioci polscy". (Osobnymi kalumniami, zarzucającymi mi prożydowskość, ściga mnie od lat prowokator L. Bubel). Trwająca kilka dni nagonka wrocławskiej redakcji "Wyborczej" na konferencję i mnie osobiście okazała się bardzo skuteczna, dzięki wsparciu jej przez różnych przedstawicieli wrocławskiego uniwersyteckiego "betonu" - profesorów nader skwapliwie kreujących się na nowych cenzorów. Nagonka osiągnęła cel: udało się zdławić pomysł konferencji na parę dni przed jej rozpoczęciem i jeszcze myśli się o sankcjach wobec organizatorów konferencji, która miała podejmować tak ważne tematy z zakresu polskiej polityki historycznej. Nagonka się udała, przynosząc prawdziwą, trudną do wymazania hańbę wrocławskiemu uniwersytetowi, którego najwyższe władze ugięły się przed podłymi szantażystami.
Naukowcy - entuzjaści cenzury
Wrocławska edycja "Gazety Wyborczej" z 5 grudnia 2008 r. przedstawiła głosy naukowców z Uniwersytetu Wrocławskiego atakujących zaplanowaną konferencję naukową z moim udziałem. Co przy tym było najbardziej groteskowe - przeważającą część tych gorliwych nowych "cenzorów" stanowili ludzie jak najodleglejsi od dziedziny, która miała być tematem konferencji naukowej - tj. polskiej polityki historycznej. Gromko zabrzmiał np. głos dziekana Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Wiesława Fałtynowicza: "Wiadomość o zaproszeniu Jerzego Roberta Nowaka na uniwersytet w charakterze prelegenta zirytowała mnie. To skandal, bo w ten sposób psuje się dobre imię uczelni. Przykro mi zarazem, że to się dzieje na moim uniwersytecie. Władze uniwersytetu powinny ostro zareagować. Rektor może przecież zwołać kolegium dziekańskie w tej sprawie i podjąć decyzję o zakazie wpuszczania na uczelnię w charakterze prelegentów osób, które głoszą antysemityzm. Rozumiem, że na uniwersytecie dba się o pluralizm i swobodę w wypowiadaniu różnego typu opinii. Jednak nie możemy się zgodzić, aby z uniwersyteckiej katedry były głoszone poglądy, które podlegają sankcji prokuratorskiej".
Zapytam, skąd ten nieszczęsny Fałtynowicz (pomijam tytuł profesora tego jegomościa, podobnie jak on zapomina, że od kilkunastu lat wykładam jako profesor na uczelni) wziął swój zarzut, że rzekomo głoszę poglądy, które "podlegają sankcji prokuratorskiej". Na jakiej podstawie oparł swoje oszczercze pomówienie? Skąd pochodzą głoszone przez niego kalumniatorskie brechty? Czy ten biolog ma jakiekolwiek pojęcie, co znaczy wspomniany przez niego pluralizm?
Atakujący mnie dziekan Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego Wiesław Fałtynowicz jest szerzej znany poza swoją specjalnością głównie z bardzo ostrego sprzeciwu wobec lustracji. W 2007 roku wysłał do prezydenta Lecha Kaczyńskiego swoje oświadczenie antylustracyjne, z dołączonym doń ostrym listem. Pisał w nim m.in.: "By pozostać wiarygodnym, nie mogę być bierny wobec oszczerstw i zarzucania mi i tysiącom innych obywateli działalności nieetycznej, a właśnie pan i panu podobni twierdzą, że jeśli występują przeciw lustracji, to na pewno mają coś na sumieniu". Gwałtowną niechęć Fałtynowicza do PiS i prezydenta Lecha Kaczyńskiego dobrze ilustrował zwrot "pan i panu podobni". W wywiadzie udzielonym Beacie Maciejewskiej z wrocławskiej edycji "Gazety Wyborczej" 19 marca 2007 r. Fałtynowicz stwierdzał już w tytule: "Lustracja to złamane sumienie".
W sprawie konferencji naukowej zabrała również głos dość odległa od jej tematyki dyrektor Instytutu Filologii Romańskiej, prof. Krystyna Gabryjelska, głosząc wszem i wobec: "Udział Jerzego Roberta Nowaka w konferencji naukowej, organizowanej na Uniwersytecie Wrocławskim, to dla mnie skandal i totalna nieodpowiedzialność. Razi mnie to i boli. Uczelnia nie jest niczyją prywatną własnością - to nie jest dom czy klub dyskusyjny, do którego można zaprosić każdego prelegenta. Żaden dyrektor instytutu nie może zapominać, że uniwersytet ma misję do spełnienia i jest ona zdecydowanie daleka od specyficznych, skompromitowanych idei Nowaka. Oddając mu uniwersytecką katedrę do szerzenia nienawiści, antysemityzmu, robimy moralny krok wstecz. Niech sobie Nowak głosi swoje poglądy, ale poza uniwersytetem. To dorosły i ukształtowany człowiek, nie naszą rolą jest przekonywanie go, że jego idee są nieobyczajne. Z jego poglądami się nie dyskutuje, bo tak głęboko cofnął się w rozwoju ludzkości, że brak ku temu podstaw intelektualnych. Jego koncepcje można jedynie pominąć milczeniem pełnym zażenowania. Nie jest prawdą, że zabraniając mu wystąpienia, wprowadzamy cenzurę. Taki zakaz to przejaw odpowiedzialności. My przecież uczymy młodzież! Mocno powątpiewam w akademickość jego wykładu. Mam nadzieję, że do środy pan dyrektor Instytutu Studiów Międzynarodowych zrozumie, że środowisko uniwersyteckie nie życzy sobie występu Nowaka i odwoła wykład. Nie przyjść na niego to za mało".
Romanistka Gabryjelska, która ma wielokrotnie mniejszy dorobek naukowy ode mnie, jeśli chodzi o ilość publikacji i ich znajomość w szerszych kręgach naukowych, wyrokuje na temat rzekomych "skompromitowanych idei Nowaka", nie podając znów żadnego dowodu mego rzekomego "antysemityzmu". Jako zupełną, totalną brechtę należy przyjąć żałosny, niegodny prawidłowo formującego opinie naukowca zwrot, iż rzekomo "głęboko cofnąłem się w rozwoju ludzkości". Gabryjelska woła: "Mocno powątpiewam w akademickość jego wykładu". Zapytam więc, na jakiej podstawie Gabryjelska wysuwa swoje powątpiewania, co w ogóle wie o dziedzinie, której miała być poświęcona konferencja naukowa? Jedno jest pewne - jej wypowiedź jest typowym przykładem dogmatycznego ciemnogrodu, godnego najgorszych czasów stalinowskich, gdy niszczono "nieodpowiedzialnych" naukowców: Władysława Tatarkiewicza, Kazimierza Ajdukiewicza, Juliana Krzyżanowskiego, Henryka Wereszyckiego, Władysława Konopczyńskiego, etc. Zabrakło tylko apelu: "Zamknąć Nowaka i po krzyku, melduję, Panie Naczelniku!". (W przypadku K. Gabryjelskiej jej nader ostre oświadczenie można tłumaczyć przede wszystkim typową dla niej chęcią lansowania się za wszelką cenę.) Według wrocławskiej edycji "Gazety Wyborczej" z 16 kwietnia 2008 r., Gabryjelska usiłowała kandydować na rektora Uniwersytetu Wrocławskiego wbrew istniejącym przepisom, które uniemożliwiają ubieganie się o funkcje rektorów ze strony osób, które jednocześnie są zatrudnione na uczelni i pobierają emerytury. Gabryjelskiej nie wpuszczono na obrady kolegium rektorów, gdyż uczelniana komisja wyborcza uznała, że nie przysługuje jej bierne prawo wyborcze. Pani ta, cierpiąca na wyraźny przerost ambicji, już trzy lata wcześniej startowała w wyborach na rektora w rywalizacji z rektorem prof. Leszkiem Pacholskim. Poniosła jednak sromotną klęskę, uzyskując tylko 15 głosów - Pacholski dostał ich 99. Jeszcze bardziej sromotna była klęska Gabryjelskiej w wyborach rektora UW w 2008 roku. Zdobyła zaledwie 17 głosów na tle prof. Marka Bojarskiego (112 głosów) i prof. Pacholskiego (60 głosów). Dobrze wyraża to skalę "popularności" Gabryjelskiej na własnej uczelni. Jest ona znana ze skrajnych "uczuleń" politycznych. Na przykład ostro oponowała przeciwko przeniesieniu na polski grunt amerykańskiej specjalności o nazwie "przywództwo polityczne". Nazwa ta kojarzyła się jej i wspierającym ją profesorom z "hitleryzmem" (!). Większość profesorów przełamała jednak te sprzeciwy.
Kolejny romanista z Instytutu Filologii Romańskiej Uniwersytetu Wrocławskiego Aleksander Labuda zawyrokował: "Nie podoba mi się pomysł zaproszenia Jerzego Roberta Nowaka do udziału w konferencji na Uniwersytecie Wrocławskim. Mamy tu do czynienia z egzemplarzem gatunku homo sapiens o silnie zaburzonym postrzeganiu rzeczywistości, co cechuje nieuleczalnych antysemitów i ksenofobów. Nie przypuszczam, żeby swym wystąpieniem mógł wnieść coś istotnego, z pewnością natomiast przyniesie wstyd uniwersytetowi. To mnie boli, bo pracuję na tej uczelni od 40 lat i ją lubię. Organizatorzy tej konferencji postąpili nierozważnie. Podoba mi się decyzja dziekana Wydziału Nauk Społecznych, który odmówił udziału w obradach. Za jego przykładem niech je bojkotuje, kto może".
Ja zaś apeluję do wrocławian, zn ajomych pana Labudy i podobnych mu homo sapiens z wrodzonymi skłonnościami do cenzorstwa i tłumienia wolności badań naukowych: czas najwyższy bojkotować na gruncie towarzyskim i nie podawać ręki ludziom, którzy chcą nas zawrócić do czasów stalinizmu, przywracać idee "mózgów w obcęgach". Warto byłoby zrobić specjalną listę hańby z opisanymi szczegółowo przejawami działań dla tłumienia wolności słowa i nauczania! Romanista Aleksander Labuda, podobnie jak Fałtynowicz, "wsławił się" poza swoją specjalnością głównie ostrymi wystąpieniami antylustracyjnymi w 2007 roku.
Kolejny utytułowany "cenzor" - prof. Stanisław Bereś z Instytutu Filologii Polskiej akcentował: "Szanujący się instytut nie zaprasza tego typu prelegentów, bo w ten sposób obniża swoją rangę i prestiż. Można Nowaka zaprosić, by pokazać studentom kulturowe kuriozum, by zapoznali się u źródła z samym jądrem twardym tego typu idei i dali im odpór. Grandą jest zapraszanie go na konferencję naukową na zasadach równoprawnego prelegenta".
A ja przypomnę niegodnemu szacunku z mojej strony poloniście Beresiowi, że okazałem się tak wielkim "kulturowym kuriozum", że Związek Literatów Węgierskich na wolnych Węgrzech w 1990 roku przyznał mi rzadko przyznawany cudzoziemcom tytuł nadzwyczajnego członka tegoż Związku Literatów. Przyznano mi ten tytuł za bardzo bogaty dorobek w popularyzowaniu węgierskiej literatury, m.in. za dwa pierwsze w Polsce wybory węgierskiego eseju, za dwa wybory poezji największego węgierskiego poety Andre Ady'ego, za wybór "Pamiętników" Franciszka Rakoczego, za opracowanie dziejów literatury węgierskiej XX wieku do "Dziejów Literatury Europejskiej XX wieku" i za dziesiątki szkiców na temat literatury węgierskiej. Moja działalność w sferze popularyzacji literatury i historii Węgier jest dość powszechnie znana. Prawdziwym "kuriozum" jest to, że nic nie wie o niej, jak widać, "znawca literatury" Stanisław Bereś. W latach 1996-2004 był on członkiem jury nagrody literackiej Nike, promowanej przez ludzi "Gazety Wyborczej". Wsławił się m.in. ogromniastym wywiadem-rzeką ze znanym autorem książek fantastyczno-naukowych Stanisławem Lemem pt. "Tako rzecze... Lem". Przypomnijmy, że Lem był w czasach stalinowskich chwalcą ubeków i "demaskatorem" imperializmu amerykańskiego. W opracowanym przez Beresia, bezkrytycznym, panegirycznym wywiadzie-rzece, Lem daje się poznać m.in. z chorobliwych obsesji antyreligijnych, drwin z Pana Boga i Kościoła katolickiego oraz wyzwiskami przeciwko Polsce i Polakom (np. "nasz naród jest ciemny jak mogiła"). (Por. szerzej uwagi w mojej książce: "Obłudnik Powszechny", Warszawa 2003, s. 37-42.)
Na tle ignorantów z zakresu tematyki planowanej konferencji naukowej wyróżnia się jeden "rodzynek" historyk prof. Wojciech Wrzesiński, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego. Ten też nie omieszkał jednak wystąpić z gromami potępienia pod moim adresem i nawet pod adresem swojego wrocławskiego kolegi - historyka, organizatora udaremnionej konferencji naukowej prof. Tadeusza Marczaka. Stwierdził, co następuje: "Uniwersytet na pewno nie jest dobrym miejscem do głoszenia tez Jerzego Roberta Nowaka. Prezentuje on bowiem zestaw poglądów, z którymi naprawdę trudno się zgodzić. Pod płaszczykiem prowadzenia działalności naukowej, bo z prawdziwą nauką nie ma to nic wspólnego, wykorzysta naszą uczelnię do prowadzenia swojej działalności propagandowej. To, że prof. Marczak dobiera sobie takich prelegentów, mnie, jako jego byłego nauczyciela, dziwi. A jeśli twierdzi, że nie zna antysemickich wypowiedzi Jerzego Roberta Nowaka, to świadczy tylko o nim. I to świadczy źle".
Profesora Wojciecha Wrzesińskiego, autora licznych oszczerczych zdań wymierzonych we mnie, zapytam więc: niech Pan poda jeden jedyny przykład mego rzekomego antysemityzmu. Nie znajdzie Pan żadnego takiego przykładu, bo go nigdy nie było. Wstyd tak kłamać na starość! Czy nie żal Panu Profesorowi, że na starość "popisał się" Pan skutecznym współdziałaniem w udaremnieniu naukowej konferencji, mającej przedyskutować ważne sprawy dla naszej narodowej historii?
I oto taki "gruntowny" naukowiec był przez sześć lat prezesem Polskiego Towarzystwa Historycznego. Tak przedstawiają się niektóre historyczne "tuzy". Jak się zdaje, u prof. Wrzesińskiego na starość najwyraźniej odrodziły się ciągotki do kłamstw z dawnych jego młodzieńczych lat. Był przecież niegdyś mocno, ale to mocno zauroczony komunizmem jako wieloletni członek PZPR (od 1962 r. przez prawie dwa dziesięciolecia) i kierownik Zakładu Historii PRL (1972-1985). Ciekawe, że ten "gruntowny" naukowiec w ostatnich wydaniach "Kto jest kim w Polsce" "zapomniał" podać informację o swojej prawie 20-letniej przynależności do PZPR. Przypadek?
Uniemożliwienie odbycia konferencji naukowej na Uniwersytecie Wrocławskim dzięki naciskom "Gazety Wyborczej" i naukowców-cenzorów wywołało ogromną radość wśród redaktorów michnikowskiej gazety. Wyrażano ją już w kolejnych artykułach żałosnego wrocławskiego tropiciela "antysemityzmu" z ramienia "Wyborczej" - niejakiego Jacka Harlukiewicza. Ten dziennikarzyna, bez żadnego większego dorobku, mógł się cieszyć, że zablokował konferencję naukową z udziałem szeregu fachowców z kraju, konferencję, która miała przecież służyć poszerzaniu prawdy o dziejach Polski. Cóż to jednak obchodzi kosmopolitów z "Wyborczej", dla których słowo "naród" to coś niebywale groźnego. Znamienne były już same tytuły tekstów Harlukiewicza: "Jerzy R. Nowak we Wrocławiu persona non grata", "Profesorowie uniwersytetu nie chcą Nowaka", "Nowak poległ, dyrektor Marczak w tarapatach". W tym ostatnim tekście dziennikarzyna z "Wyborczej" wyrażał wyraźną satysfakcję z tego, że przy okazji zablokowania "niepoprawnej politycznie" konferencji naukowej mogą "oberwać" jej organizatorzy - dyrektor Instytutu Spraw Międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim prof. Tadeusz Marczak i jego zastępca prof. Zdzisław J. Winnicki. Harlukiewicz pisał z wyraźnym poczuciem Schadenfreude: "W piątek na posiedzeniu Rady Instytutu Spraw Międzynarodowych profesor Marczak oberwał za swój pomysł. Znalazł się pod ostrzałem przeciwników Jerzego R. Nowaka, ale twardo upierał się, że nie zna jego żadnych antysemickich wystąpień i określał Nowaka jak autorytet w sprawach polityki historycznej Rosji (...). Sprawa z Nowakiem może Marczaka kosztować stanowisko dyrektora Instytutu Studiów Międzynarodowych (...). Wniosek o jego odwołanie zostanie złożony z ciągu najbliższych tygodni - twierdzi jeden z profesorów. Zaproszenie przez niego Nowaka przelało czarę goryczy".
A więc zupełnie jak w czasach stalinizmu albo w czasie nagonki pomarcowej 1968 roku. Zaprosiłeś na konferencję "nieodpowiedniego", "niebłagonadieżnego" naukowca, zapłacisz usunięciem ze stanowiska!
Na szczęście nagonka "Wyborczej" i jej żałosne skutki w postaci uniemożliwienia odbycia konferencji naukowej wywołują również rosnące protesty w środowiskach naukowych, kulturalnych i politycznych Wrocławia. Z jednoznacznie ostrym, krytycznym stanowiskiem wobec organizatorów nagonki wystąpił b. wicemarszałek Sejmu, autor książki "Zniewolenie Polski" Janusz Dobrosz. Swoje oburzenie nagonką na organizatorów konferencji naukowej na temat polityki historycznej Polski wyrazili m.in. prezes klubu społeczno-politycznego "Spotkanie i Dialog" Lech Stefan, prezes stowarzyszenia "Pro Cultura Catholica" ks. Stanisław Pawlaczak i prezes stowarzyszenia "Związek Dolnośląski" Adam Maksymowicz.
prof. Jerzy Robert Nowak
Wypowiedzi internautów:
michal_polonus 5.12.2008, godz. 09.29
nie jest tajemnicą, że środowisko akademickie w Polsce jest zastraszone polityczną poprawnością. Wypowiadają się ci, którzy głoszą opinie po linii Gazety Wyborczej.
przypominam, że jednak prof. Nowak ma stopień doktora habilitowanego historii, zatem jest specjalistą w kwestiach, w jakich się będzie wypowiadał.
jego wykład na konferencji nie ma nic wspólnego z żydami. (...)
Czy ta nagonka na Nowaka nie przypomina wam kampanii propagandowych za komuny?
Karina
Wyborcza wprowadza cenzurę na Uniwersytecie!!!
niestaly_czytelnik 5.12.2008, godz. 10.28
Czytając poniższe zdania, od razu przywołałem miłe wspomnienia z dzieciństwa - dobrą, wystaną od 5 rano wędlinę, talony na AGD, kartki na buty i czekoladę, pochody pierwszomajowe i kolejne etapy reformy gospodarczej: (...)
P. profesorze Wrzesiński, pobudka! Mamy 2008 rok! Komuny nie ma od 19 lat!
Klaudiusz
Ludzie czy wyście całkowicie zwariowali!!!!!!!!
Ci profesorowie, którzy dają się wmanewrować w takie forum wymiany poglądów na nieobecnym w dyskusji Nowaku odbierając mu prawo mówienia tego co myśli, stawiają się na równi z Leninem, Stalinem, Berią i Bierutem.
Nie jesteście Państwo godni nosić tytuły profesorskie i uczyć na tak szacownej uczelni.
A gdzie tu demokracja i wolność słowa?
Dajcie najpierw człowiekowi powiedzieć co myśli, a później zabierajcie głos w dyskusji, a nie urządzajcie "sabatu czarownic". Toż to głębokie średniowiecze albo prymitywny komunizm.
Leonard, 5.12.2008, godz. 9.16
Państwo profesorstwo są zapewne piewcami wolności i tolerancji więc w ramach tego chcą zakazywać i likwidować wszystko to co nie mieści się w ich główkach jako coś co może być zaakceptowane szkoda że prof. Nowak nie jest murzynem może wtedy by jak owieczki zaczęli bekać potakując głowami za artykułem WYBORCZEJ że niedopuszczenie do jego wykładu to zachowanie rasistowskie
yanuss, 5.12.2008, godz. 9.34
Ten zgiełk wywołują ludzie, którzy nie potrafią udowodnić żadnego ze swoich zarzutów "szerzenia nienawiści, antysemityzmu". Dlaczego nie ma cytatów czy odniesień? Ci "profesorowie" już nie zadają sobie trudu by odejść od obiegowych opinii czerpanych z wybiórczej. Podobnie reagowali gdy dyskutowano o ustawie lustracyjnej, wtedy też powoływali się na gazetowe argumenty. Czego się tak boją? Studenci są krytyczni, jeśli usłyszą bzdury czy nieczyste ataki to będą reagować. Ciekawe jakie kryteria będą przyjmować ci "profesorowie" przy kolejnych zaproszeniach, czy to wybiórcza będzie namaszczać tych, których wolno zapraszać? Śmieszne są te obawy o szkody wychowawcze. Dziwne, że to środowisko nie zareagowało na słowa p. Pacholskiego w programie Wildsteina o tych, którzy boją się wskazać współpracowników SB na UWr., o których wiedzą, że na nich donosili. Jakie to wychowawcze... Naciski pismaka z wybiórczej na Rektora są wyjątkowo drańskie. Pozwólcie młodym ludziom myśleć samodzielnie...
Timoszyk, 7.12.2008, godz. 21.20
Hitler dokonał swych zbrodni właśnie dlatego, że zamknął ludziom usta, a nie dlatego, że za jego władzy można było wszystko mówić. A zamknął usta niby w dobrej sprawie, bo walcząc ze zbrodniczym wtedy komunizmem. Hitler sam był wtedy jeszcze stosunkowo czysty, a komuniści dokonali juz zbrodni na milionach. Więc mogło się wydawać, że wprowadzenie cenzury dobrze służy sprawie walki ze zbrodniczym systemem. Niestety, tam gdzie wprowadza się cenzurę, tam na dłuższą metę daje się przyzwolenie na zbrodnie. I jest zupełnie obojętne jakie jest uzasadnienie i jaka nazwa tej cenzury.
nuss, 5.12.2008, godz. 10.56
Kiedyś Lis w którymś ze swoich propagandowych programów z miną surową próbował pokazywać fragmenty wypowiedzi Nowaka. Miały go, według Lisa, kompromitować właśnie jako antysemitę, wzbudziły śmiech i zażenowanie. Mimo strasznego wysiłku i strojenia marsowych min nie udało się Lisowi znaleźć niczego, co potwierdzałoby takie z góry ustawione tezy. W Polsce łatwo etykietować ludzi, szczególnie lubi to środowisko wyborczej, nazwać kogoś antysemitą, nacjonalistą, oszołomem. Gorzej z argumentacją, gdy trzeba to udowodnić. Ale niektórzy "profesorowie" nie muszą niczego udowadniać, oni, jak wybiórcza, mają zawsze rację.
Nemrod, 5.12.2008, godz. 11.46
Wytłumaczcie mi jedną rzecz, bo ani w waszych komentarzach, ani w wypowiedziach tych naukowców z artykułu nie ma o tym ani słowa. Które poglądy JRN są nieodpowiednie? Wymieńcie chociaż trzy dla orientacji. Jedyne słowa jakie padają to "skandal", "nieodpowiedzialność", "nienawiść" itp. Wszystkie bardzo emocjonalne, ale zupełnie nie merytoryczne. Odnoszę wrażenie, że większość (zarówno ludzi na forum, jak i tych szanowanych profesorów) po prostu nie ma pojęcia, o czym mówi. Wiedzą tylko, że trzeba się rytualnie oburzać, bo tak wypada. Dlaczego trzeba? Tego już nikt nie potrafi powiedzieć. Nie padło nawet jedno słowo uzasadnienia. Oburzamy się, bo inni się oburzają. Tak wygląda ta elita intelektualna? Powtarzająca kilka poprawnych politycznie komunałów? To jest ta wolność słowa?
Gazeta zawsze szczyciła się, że czytają ją głównie ludzie wykształceni (w każdym razie po studiach), lubiła się powoływać na różnego rodzaju autorytety naukowe.
Przytaczając wypowiedzi tych "szanowanych" (kto określa, którzy są szanowani?) profesorów wyświadczacie im niedźwiedzią przysługę. Gdyby nie te "prof." przed nazwiskiem można by pomyśleć, że to baby z magla. Wyglądają tu jak wytresowane pieski, które reagują na komendę: "Autorytet, bierz go! Autorytet, daj głos! Dobry Autorytet, dobry. Masz tu nagrodę: napiszemy, że jesteś szanowanym autorytetem. To zwiększy twoją pozycję w stadzie innych autorytetów!".
A pani od filologii romańskiej, panu od biologii powiem: ne sutor supra crepidam.
ktoś, 5.12.2008, godz. 14.31
To zdumiewające co wygadują Panie i Panowie Profesorowie. Wszyscy czują się zażenowani, zatem powinni się zebrać i pójść na jeden z takich wykładów i argumentami przekonać słuchaczy Pana Nowaka, że wygaduje brednie. Nie jestem z bajki Pana Nowaka, ale w ten właśnie sposób robicie z niego męczennika. Ciekawy jestem jak wielu z krytykujących zapoznało się choć z jednym z artykułów Nowaka. A jeśli ktoś oglądał ostatni program Bronisława Wildsteina może nieco inaczej spojrzeć na gronostajowe środowisko. Macie drodzy Państwo wiele za uszami. To przykre.
charlie11, 5.12.2008, godz. 13.33
To by było na tyle jeśli chodzi o tradycyjną wymianę poglądów i myśli na uniwerku. Czego bali się profesorowie? Jeśli są tak pewni swojego to przecież mogli zniszczyć Nowaka siłą swoich poglądów i faktów. Ale obecnie "tolerancją" jest ulica jednokierunkowa. Nie cierpię poglądów Nowaka, ale zamykanie mu ust w ten sposób doda mu tylko sympatyków. Podobna sytuacja zachodzi w temacie globalnego ocieplenia i zmiany klimatu. Każdy głos dysydencki jest po prostu eliminowany.
Wypowiedzi pochodzą z portalu gazeta.pl,
pisownia zgodna z oryginałem.
Do odwołania prof. Tadeusza Marczaka ze stanowiska dyrektora Instytutu Stosunków Międzynarodowych UWr. wystarczyło kilka oszczerczych artykułów
Może stracić stanowisko, bo zaprosił Nowaka
Rada Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego opowiedziała się wczoraj za odwołaniem z funkcji szefa Instytutu prof. Tadeusza Marczaka. Nawet nie raczyła poczekać na stanowisko profesora. Powodem tej decyzji było zaproszenie prof. Jerzego Roberta Nowaka na odwołaną w ostatniej chwili, po osobistej interwencji rektora, sesję naukową. Jego poglądy niektórzy profesorowie uczelni - za "Gazetą Wyborczą" - określili jako "kontrowersyjne". - To są skandaliczne praktyki. Widać, że polityka ma duży wpływ na życie i funkcjonowanie Uniwersytetu Wrocławskiego. Na tej uczelni argument siły jest ważniejszy od siły argumentów - oburza się poseł do Parlamentu Europejskiego Konrad Szymański.
Na posiedzeniu Rady Instytutu temat dymisji dyrektora zainicjował kierownik Zakładu Badań Niemcoznawczych prof. Romuald Gelles, zaś formalny wniosek o jego odwołanie - przyjęty większością głosów - zgłosił prof. Klaus Bachmann. Profesor Marczak nie chce komentować tej decyzji, wskazując, że jest to na razie opinia Rady. - Chciałem przedstawić swoje stanowisko, a ponieważ opracowuję stosowny tekst, prosiłem - nie w tym sensie, żebym walczył o stanowisko - o przełożenie tej decyzji, aż Rada zapozna się z moją opinią w tej materii. Ale to nie zyskało aprobaty - ubolewa. Jak dodaje, nie jest wykluczone, iż przygotuje "może nawet taką swoistą białą księgę", gdzie znajdą się wszystkie dotyczące tej kwestii stanowiska i teksty.
- Dla mnie jest to nawrót do stalinowskich praktyk godnych dawnej nazwy Uniwersytetu Wrocławskiego, który nosił kiedyś nazwę im. Bolesława Bieruta - surowo ocenia decyzję Rady prof. Jerzy Robert Nowak. - Wyraźnie postępują, jakby przypomniały im się czasy bierutowskie - dodał.
Zgodnie z procedurą w oparciu o opinię Rady formalny wniosek o odwołanie szefa ISM przedstawia dziekan Wydziału Nauk Społecznych, którego częścią jest Instytut. Niestety, nie udało nam się skontaktować z prof. Jerzym Juchnowskim, który nie był obecny w dziekanacie. Sprzeciwiał się on głoszeniu referatu przez prof. Nowaka, stwierdzając, że ma on kontrowersyjne poglądy oraz że w związku z wystąpieniem historyka ucierpi prestiż uczelni. Ostateczną decyzję o odwołaniu bądź nie podejmuje rektor prof. Marek Bojarski.
Według jego rzecznika dr. Jacka Przygłodzkiego, rektor zazwyczaj przychyla się do opinii poszczególnych instytutów w kwestiach personalnych. - O ile wiem, raczej tak bywało - powiedział. Dodał, że jak wniosek o odwołanie trafi do rektora, to "będzie się zastanawiał" nad jego uwzględnieniem.
Profesor Jerzy Robert Nowak uważa, że "odwoływanie szefa ISM za to tylko, iż na konferencję zaprosił spośród dziesięciu jej uczestników jednego uważanego za niepoprawnego politycznie przez 'Wyborczą' i jeszcze 'Wyborcza' ma dyktować standardy naukowe, to zaczyna być coś chorego, strasznie chorego". Dodaje, że nie zna takiego przypadku z innych uczelni polskich.
Za skandal takie działania uważa prof. Stefan Kurowski, wybitny polski ekonomista, szykanowany w czasach komunistycznych ze względu na swoje poglądy. - Jak najostrzej to potępiam - mówi. - To jest blokowanie badań naukowych, ta uczelnia się kompromituje, uważam, że powinno być surowe potępienie takich działań przez środowisko naukowe - dodaje. Według Kurowskiego, prof. Nowak jest intelektualnie uczciwy i nie można mu w żadnym wypadku zarzucić antysemickich poglądów, ponieważ w swoich publikacjach, oprócz ocen krytycznych działań środowisk żydowskich, podaje także pozytywne przykłady.
Jeszcze na inny element odwołania prof. Tadeusza Marczaka zwraca uwagę prof. Nowak. - Odwołana w ostatniej chwili konferencja o tematyce historycznej miała się odbyć dzień po wizycie pani kanclerz Angeli Merkel u premiera Donalda Tuska, kiedy kładziony jest akcent na rzekomo modelowe stosunki polsko-niemieckie, a na tej konferencji miały być właśnie dwa referaty krytykujące niemieckie zafałszowania na temat obrazu Polski - tłumaczy historyk. - I chodzi o to, że Instytut Studiów Międzynarodowych we Wrocławiu był przyczółkiem takiej obrony polskości. Już i tak zlikwidowano taki przyczółek w Instytucie Zachodnim w Poznaniu. A teraz usuwa się prof. Marczaka, który reprezentuje polskie patriotyczne stanowisko i domaga się prawdy w stosunkach polsko-niemieckich i o historii - wskazuje. - Tym bardziej bardzo im to przeszkadzało, że był taki Instytut - dodaje Jerzy Robert Nowak.
Zenon Baranowski
Decyzja obciąża władze Instytutu
Z prof. dr. hab. Markiem Bojarskim, rektorem Uniwersytetu Wrocławskiego, rozmawia Marek Zygmunt
Dlaczego Uniwersytet Wrocławski podjął w ostatniej chwili decyzję o odwołaniu konferencji na tematy historyczne, którą przygotowywał Instytut Spraw Międzynarodowych?
- Szczegółowo nie znam tej sprawy, bo to kierownictwo Instytutu samo podjęło taką decyzję. Ale podejrzewam, że chodziło chyba o względy bezpieczeństwa...
Czy mówiąc o "względach bezpieczeństwa", nie ma Pan przypadkiem na myśli zaproszenia do grona wykładowców tej konferencji prof. dr. hab. Jerzego Roberta Nowaka?
- Myślę, że kontrowersyjność tej osoby mogłaby właśnie doprowadzić do jakichś swego rodzaju niefortunnych zachowań ludzi. Ale o to musiałby pan zapytać samych organizatorów konferencji.
Ale przecież to Pan jest rektorem, szefem całej uczelni. Nie może Pan wpływać na takie czy inne decyzje podejmowane przez swoich podwładnych?
- Nie. W nauce nie ma bowiem już czegoś takiego, że rektor może ingerować w tego typu sprawy. Już minął czas komisarzy ludowych, którzy decydowali o tym, co wolno było mówić, a co było zabronione.
Ale w tym przypadku okazuje się właśnie, że nie wszystko i nie każdemu wolno mówić! Czy nie sądzi Pan, że takie podejście jest jawnym naruszeniem zasad demokracji?
- Niestety, obciąża to władze Instytutu. Rektor nie może sterować naukową dyskusją. Proszę mi wybaczyć, ale to byłoby straszne, gdybym w to ingerował.
Kiedy przed kilkoma laty pytałem ówczesnego rektora Papieskiego Wydziału Teologicznego, obecnego ordynariusza świdnickiego ks. bp. prof. dr. hab. Ignacego Deca, dlaczego jego zdaniem Wydział Teologiczny nie może powrócić w struktury Uniwersytetu Wrocławskiego, odpowiedział mi wtedy, że "upiór Bieruta wciąż krąży nad Uniwersytetem Wrocławskim". Patrząc z tej perspektywy, mając chociażby na uwadze fakt dalszego funkcjonowania teologii poza uniwersytetem i odwołanie wspomnianej konferencji, mam nieodparte wrażenie, że nic w tej kwestii się nie zmieniło.
- Trudno mi powiedzieć, czy Bolesław Bierut miał ducha. Czy Wydział Teologiczny powróci w nasze struktury? Jestem zawsze otwarty na różnego rodzaju cenne inicjatywy, także na tę. Osobiście jestem za powrotem Wydziału Teologicznego w struktury naszej uczelni. Ale jeżeli taki wniosek wpłynie, na pewno będziemy go rozpatrywać zgodnie ze strukturą akademicką. Dotychczas w czasie mojej dopiero rozpoczętej kadencji hierarchowie kościelni nie poruszali tego tematu.
Dziękuję za rozmowę.
To, że pod przytupem jednej z gazet kierownictwo Uniwersytetu Wrocławskiego ugina się z minuty na minutę i odwołuje konferencję naukową, budzi niesmak
To cios w wolność uniwersytetu
Z posłem do PE Konradem Szymańskim rozmawia Marek Zygmunt
Jak ocenia Pan decyzję o odwołaniu w ostatniej chwili konferencji z zakresu historii na Uniwersytecie Wrocławskim, w której miał Pan zresztą sam uczestniczyć?
- Jest to reakcja bardzo nerwowa. Po prostu pachnie przekonaniem, że jakieś osoby albo jakieś poglądy nie mają prawa być głoszone na terenie Uniwersytetu Wrocławskiego. Jest to, moim zdaniem, niezgodne z wolnością uniwersytetu i każdej innej uczelni. Powód odwołania tej konferencji był wyssany z palca, bo miała to być sesja na niezwykle ważny temat, o którym mało się dotychczas mówi.
Czy rektor tej uczelni mógł mieć wpływ na decyzję organizatorów konferencji?
- Nie chcę być doradcą pana prof. Bojarskiego. Ale jedno jest pewne: uniwersytet nie powinien ulegać takim politycznym naciskom, ale powinien być miejscem swobodnej dyskusji, również z osobami, z poglądami których możemy się nie zgadzać. I to, że pod przytupem jednej z gazet kierownictwo Uniwersytetu Wrocławskiego ugina się z minuty na minutę i odwołuje konferencję naukową, na którą był zaproszony nie tylko prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak, ale i kilkunastu innych naukowców z całego kraju, pozostawia duży niesmak, ponieważ otwiera pytanie o swobodę Uniwersytetu Wrocławskiego, o swobodę dyskusji na tej uczelni.
Wczoraj Rada Instytutu Stosunków Międzynarodowych zdecydowała o odwołaniu prof. dr. hab. Tadeusza Marczaka z funkcji dyrektora tej jednostki...
- To są skandaliczne praktyki. Widać, że polityka ma duży wpływ na życie i funkcjonowanie Uniwersytetu Wrocławskiego. Na tej uczelni argument siły jest ważniejszy od siły argumentów.
Dziękuję za rozmowę.
"Wyborcza" ocenzurowała uniwersytet
Z prof. Tadeuszem Marczakiem, odwołanym wczoraj dyrektorem Instytutu Studiów Międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim, organizatorem zablokowanej konferencji naukowej na temat polityki historycznej w krajach sąsiadujących z Polską, rozmawia Mariusz Bober
Niedawno odbyła się Rada Instytutu Stosunków Międzynarodowych. W jej trakcie prof. Romuald Gelles postawił kwestię dymisji dyrektora. Natomiast prof. Klaus Bachmann zgłosił formalny wniosek o odwołanie Pana z funkcji dyrektora Instytutu. Wniosek ten większością głosów został przyjęty. Jak Pan ocenia tę decyzję?
- Na razie nie chcę jej komentować.
"Gazeta Wyborcza" programuje funkcjonowanie Uniwersytetu Wrocławskiego?
- Sam się nad tym zastanawiam. W przyszłym roku nasz zakład planuje zorganizowanie dwóch konferencji. Pierwsza nosi tytuł "Geopolityka współpracy regionu bałtycko-czarnomorsko-kaspijskiego", druga "Czy grożą nam nowe rugi pruskie. Niemieckie roszczenia majątkowe wobec Polski i Polaków". Ale chyba na przyszłość będę musiał składać najpierw podanie o pozwolenie na zorganizowanie konferencji naukowej i zatwierdzenie prelegentów do lokalnej mutacji "GW" za pośrednictwem naszego rektora... Niestety, nie jest to do końca żart, bo jedna z moich koleżanek z uczelni wpadła na pomysł, aby przedstawiać wcześniej skład prelegentów do zatwierdzenia na uniwersytecie. Sformułowano więc coś, co można nazwać doktryną ograniczonej wolności słowa, na wzór breżniewowskiej doktryny o ograniczonej suwerenności. Dla mnie to jest nie do przyjęcia.
Władzom i wykładowcom Uniwersytetu Wrocławskiego to nie przeszkadza?
- Do tej pory nie zauważyłem wyraźnego sprzeciwu.
To może warto się zastanowić, jaki jest stan wolności badań naukowych w Polsce. Czy to tylko środowisko "GW" ma monopol na formułowanie jej wykładni?
- To jest podstawowy problem. Śledząc wypowiedzi internautów w tej sprawie, zauważyłem, że wielu ma skojarzenia z poprzednią epoką, że może zmienił się trochę ten ogólny wykonawca, ale w gruncie rzeczy niewiele się zmieniło, zwłaszcza trzymanie się jedynie słusznej linii i pilnowanie jej przestrzegania. Natomiast w odniesieniu do zaistniałej sytuacji trzeba by stwierdzić, że mogą być tylko jedynie słuszni prelegenci. Jest to sytuacja, która mnie niepokoi i smuci. Bowiem dotąd całkiem inaczej oceniałem zachowanie różnych osób. I nagle okazuje się, że byłem w błędzie, że są podejmowane próby nakładania naukowcom kagańca w doborze tematów i referentów. A wydawało mi się, że to są zachowania z minionej już epoki.
Tym bardziej że nie ma już SB, ZOMO ani oficjalnej cenzury...
- Dlatego gdy rozmawiałem z dziennikarzem "Gazety Wyborczej", przypomniałem sobie swoją młodość. Przypomniałem sobie, jak w czasach PRL wzywano mnie na wrocławską "ul. Mysią", gdzie mieścił się Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Dziennikarz "Wyborczej" pytał mnie, czy nie obawiam się, że szkodzę, zapraszając do udziału w konferencji taką osobę, jak prof. Jerzy Robert Nowak, itd.
Widać więc, kto dziś pełni funkcję żandarma poprawności politycznej w Polsce. Wydawałoby się jednak, że taki wpływ gazety na środowisko naukowe w demokratycznym kraju jest możliwy tylko o tyle, o ile sami naukowcy i uczelnia na to pozwalają...
- Pluralizm poglądów jest bardzo ważny. Niebezpieczeństwo polega na tym, że jedna strona monopolizuje wpływ na środowisko naukowe.
Jak Pan ocenia zachowanie swoich kolegów z Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy krytykowali Pana za zaproszenie na konferencję prof. Jerzego Roberta Nowaka? Czy rzeczywiście uważają, że należy zabraniać niektórym naukowcom wzięcia udziału w dyskusji naukowej, czy też ulegli nagonce "GW"?
- Trudno mi powiedzieć, z czego wypływają ich opinie. Sprawa jest o tyle zastanawiająca, że wysyłaliśmy zaproszenia na konferencję do niewielu osób. Tymczasem w sprawie konferencji wypowiadali się koledzy w ogóle niezajmujący się tematyką historyczną, m.in. biolog i filolodzy. Zresztą "GW" tak zniekształciła informacje na temat konferencji, że wynikało z nich właściwie, iż prof. Nowak będzie jedynym jej uczestnikiem. W tej sytuacji żaden pracownik naukowy nie zwrócił się do nas o wyjaśnienie, ale chętnie wypowiadali się dla "Gazety". Z przykrością muszę więc powiedzieć, że zachowali się jak ludzie, którym do wydania osądu nie jest potrzebna znajomość faktów. Rozczarowała mnie też postawa mojego byłego nauczyciela, prof. Wojciecha Wrzesińskiego. Jego postawę odbieram jako próbę storpedowania konferencji na temat polityki historycznej, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co dzieje się wokół Polski. Ta sprawa powinna każdemu historykowi w Polsce leżeć na sercu, a prof. Wrzesiński jest właśnie historykiem. Mamy niepokojące sygnały, dochodzące przede wszystkim z Niemiec i Rosji. Konferencja miała pokazać to zjawisko. Moim zdaniem, użyto pretekstu, by storpedować konferencję poruszającą tak ważny temat.
Myśli Pan, że chodziło bardziej o temat konferencji niż o osobę prof. Nowaka?
- Takie jest moje zdanie.
Po lekturze artykułów w "GW" można odnieść wrażenie, że chodziło być może także o zajmowane przez Pana stanowisko. "Gazeta" wręcz zaklinała Pana dymisję.
- Rzeczywiście, zapowiadano wcześniej moje odwołanie. Jednak można stwierdzić, że w porównaniu z okresem PRL jest to łagodny wymiar kary. Bardziej martwi mnie los inicjatyw, które podejmowałem w ISM. Stworzyłem na Uniwersytecie Wrocławskim zakład badań nad geopolityką, wydajemy - co prawda w skromnym nakładzie, ale - mający pewne oddziaływanie periodyk pt. "Racja stanu". Niestety, jest on wciąż nieosiągalny na rynku, a finansowany na razie wyłącznie przez uczelnię. Tymczasem trzeba budzić refleksję na temat realizowania tej zasady.
W takim razie, jak wygląda w Polsce realizowanie naszej racji stanu w odniesieniu do sprawy tzw. polityki historycznej, z której nasi sąsiedzi robią narzędzie wywierania presji m.in. na nasz kraj? Niestety, dla wielu polityków, publicystów, a także naukowców to wciąż chyba abstrakcyjne zagrożenie.
- Symptomy zmian polityki naszych sąsiadów, zwłaszcza Rosji i Niemiec, były widoczne już dawno temu. Niestety, w Polsce nie zajmowano się tym. Gdy przed wielu laty padało nazwisko Eriki Steinbach, bagatelizowano ją, wmawiając Polakom, że nie ma ona żadnego wpływu na niemiecką politykę. Tymczasem gdyby wtedy np. sprawdzono, jakie koncerny niemieckie i jakimi kwotami wspierają Związek Wypędzonych, okazałoby się, że nie jest to wcale osoba z marginesu publicznego. Dziś mamy już na to dowody. Podobnie sytuacja wygląda w Rosji. Nawiązywanie w obecnej chwili do tradycji rosyjskiego imperializmu, próba rehabilitacji stalinizmu i Stalina jako twórcy tego imperium, jest bardzo niepokojące. Również ta tendencja była widoczna już od lat. W Polsce niemal niezauważona została książka Aleksieja Mitrofanowa "Kroki nowej geopolityki". Ten zastępca Władimira Żyrinowskiego, przywódcy rosyjskich nacjonalistów, i wnuk sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Jurija Andropowa wzywał w ostatnich latach do rozbioru Polski między tych samych co dawniej "kontrahentów". Znalazłem tylko dwie wzmianki na ten temat w Polsce. Widać więc, że ktoś zauważył tę pozycję, ale nikt nie bił na alarm. Tymczasem ten człowiek pełni istotną funkcję na scenie politycznej Rosji i nie jest wcale odosobniony w swoich poglądach. Dlatego trudno mi zrozumieć, skąd bierze się w Polsce to niezauważanie czy bagatelizowanie takich zagrożeń.
Czy takie poglądy można przypisać jedynie wpływom, jakie ma polityka odbudowywania imperium prowadzona przez byłego prezydenta, a obecnego premiera Władimira Putina?
- Warto przywołać tu opinię Jegora Gajdara [byłego wicepremiera w okresie rządów Borysa Jelcyna, obecnie krytyka polityki W. Putina - przyp. red.], który w swojej ostatniej książce skrytykował swojego byłego szefa za niedokonanie w Rosji rozrachunku z komunistyczną przeszłością. Porównał to z analogicznym problemem w Republice Weimarskiej, gdzie również nie dokonano rozrachunku niemieckiej polityki w okresie I wojny światowej. W efekcie w Republice Weimarskiej powszechnie krytykowano postanowienia traktatu wersalskiego, co stało się pożywką dla hitleryzmu. Gdy dziś w Niemczech eksponuje się krzywdy, których jakoby doznali podczas II wojny światowej obywatele tego kraju, to jest to również próba budowy agresywnych postaw w przyszłości. To nie jest akcja okolicznościowa. Za tym kryje się zapewne program polityczny. Obecnie mamy do czynienia z wielu takimi niebezpiecznymi sygnałami. Co prawda mamy też sojuszników do analizowania tych zagrożeń, ale trochę czujemy się osamotnieni.
Nagonka "GW" zablokuje dyskusję naukowców na ten ważny temat polityki historycznej?
- Myślę, że na dłuższą metę nie uda się zablokować poruszania tego tematu. Nie można już dłużej chować głowy w piasek przed tak poważnym zagadnieniem, jakim jest polityka historyczna naszych potężnych sąsiadów.
Do tej pory sprawa polityki historycznej - zarówno u naszych sąsiadów, jak i w Polsce - była przez nasze władze i elity ignorowana?
- Tak jak wiele innych zagrożeń. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy konferencję na temat bezpieczeństwa energetycznego. Razem z naszymi gośćmi wskazywaliśmy na zagrożenia dla Polski w tym zakresie, ale jeszcze bardziej na szanse, jakie mamy i które, naszym zdaniem, są większe niż zagrożenia. Po stronie szans wskazywaliśmy zwłaszcza na szersze wykorzystanie źródeł geotermalnych. Niestety, zasięg naszego oddziaływania był niewielki.
Dziękuję za rozmowę.
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles