Jak i dlaczego „porządny człowiek” stał się Nazistą? Historia spisana przez Amerykańskiego dziennikarza pochodzącego z rodziny niemieckich Żydów. Milton Mayer otwiera przed czytelnikiem okno z fascynującym widokiem na życie, myśli i emocje ludzi wplątanych w proces tworzenia się ruchu Nazistowskiego w przedwojennych Niemczech. To książka, która powinna ludzi sprowokować do zatrzymania się na moment i chwili zamysłu – nie tylko o Niemcach, lecz również o sobie samym.
„Myśleli, że są wolni. Niemcy 1933 – 45.”
Milton Mayer
Od autora
Rozbieżność pomiędzy wyobrażeniem jakie miało większość Niemców o państwie które budowali, a przerażającą rzeczywistością Trzeciej Rzeszy zmusza do zadania najbardziej intrygującego pytania naszych czasów: “Jak coś takiego jak holokaust mogło wydarzyć się w nowoczesnym, uprzemysłowionym, wyedukowanym społeczeństwie? Poszukiwanie odpowiedzi na to enigmatyczne pytanie leży u podstaw mojego zainteresowania Trzecią Rzeszą.
Przedstawiony poniżej fragment jest jednym z najbardziej wnikliwych jakie dotąd odkryłem. Dzielę się nim z Wami – przekażcie go dalej – ku pamięci [ku przestrodze].
Lecz wówczas było już za późno
“Czego wydawało się nikt nie zauważył” - powiedział mój kolega, filolog “była rosnąca po 1933 rokiem przepaść, pomiędzy rządem i ludźmi. Pomyśleć tylko jak wielka była ta przepaść już wcześniej w Niemczech. Z czasem stawała się ona już tylko większa. Mówienie, że rząd jest wybrany przez ludzi, że to prawdziwa demokracja, ani zaangażowanie w obronę cywilną, czy nawet udział w wyborach, wcale nie sprawiają, że ludzie stają się swojemu rządowi bliscy. Wszystko to tak na naprawdę ma niewiele lub nie ma nic wspólnego z poczuciem, że ma się władzę.
Co się tu stało to to, że stopniowo ludzie przyzwyczaili się, do bycia rządzonym z zaskoczenia; do otrzymywania decyzji opracowanych w sekrecie; wierzenia w to, że sytuacja była tak skomplikowana, że rząd musiał działać w oparciu o informacje, których ludzie by i tak nie zrozumieli, lub tak niebezpiecznych, że nawet jeżeli by zrozumieli to i tak nie mogły zostać ujawnione ze względu na bezpieczeństwo narodowe. Poczucie identyfikacji z Hitlerem, zaufanie jakim go darzono, pomagało powiększać tą przepaść i zarazem uspakajało tych, którzy w innych okolicznościach zaczęli by się denerwować.
To oddzielenie się rządu od ludzi, ta rozszerzająca się przepaść, rosła stopniowo i zupełnie niewyczuwalnie, każdy krok był zamaskowany (możliwie, że nawet nie celowo) jako tymczasowa nagła konieczność lub związana z prawdziwie patriotycznym hołdem lub prawdziwie społecznym celem. A wszystkie te kryzysy i reformy tak pochłonęły ludzi, że przestali zauważać powolny ruch za tą fasadą, ten cały proces oddalania się rządu coraz dalej i dalej.
Zrozumiesz mnie jeżeli powiem, że mój średniowysoki niemiecki były moim życiem. Był dla mnie wszystkim na czym mi zależało. Byłem nauczycielem, specjalistą. I nagle, gdy sytuacja na świecie się zmieniła, przydzielono mi całkiem nowe zadania: spotkania, konferencje, wywiady, ceremonie i przede wszystkim wypełnianie stosów papierów: raportów, bibliografii, list, kwestionariuszy. A do tego wszystkiego dochodziły wymagania wspólnoty, do uczestnictwa w czymś czego wcześniej nie było w ogóle lub było całkiem nieistotne. Były to zbędne, korowody, które tylko pochłaniały człowiekowi energię i odciągały od tego co na prawdę chciał robić. Jak widzisz, wówczas było bardzo łatwo nie myśleć o rzeczach fundamentalnych. Człowiek po prostu nie miał na to czasu.”
- To są słowa mojego przyjaciela, piekarza: “Człowiek nie miał czasu na myślenie. Działo się tyle rzeczy.”
“Twój przyjaciel, piekarz miał rację. Dyktatura i cały proces jej ustanawiania był przede wszystkim całkowicie rozpraszający. Był doskonałą wymówką by nie myśleć dla ludzi, którym i tak nigdy nie chciało się myśleć. I nie mówię tu tylko o twoim “przeciętnym człowieku” - piekarzu i innych mu podobnych; Mówię tu o moich kolegach i o sobie - człowieku uczonym przypominam. Większość z nas nie chciała myśleć o rzeczach fundamentalnych i nigdy nie musiała. Nie było potrzeby. Nazizm podsuwał nam banalnie proste, fundamentalne rzeczy nad którymi musieliśmy myśleć – byliśmy uczciwymi ludźmi – a niekończące się zmiany i kryzysy sprawiały, że byliśmy nieustannie zapracowani ale zarazem zafascynowani… tak, zafascynowani machinacjami „wrogów narodu”, zewnętrznych i zewnętrznych, tak że nikt z nas nie miał czasu na myślenie o tych wstrętnych rzeczach, które powoli narastały wokół nas. Wydaje mi się, że podświadomie, byliśmy wdzięczni. Kto by chciał myśleć?
Życie w momencie zachodzenia takich zmian oznacza niemożność dostrzeżenia ich – postarajcie się mnie zrozumieć – trzeba by być na znacznie wyższym poziomie świadomości i przenikliwości politycznej, niż ktokolwiek, z nas miał okazję osiągnąć. Każdy krok był tak mały, tak pozbawiony poważnych konsekwencji, tak dobrze uzasadniony lub w innych przypadkach „nieodżałowany”, że trzeba było być od samego początku oderwanym od tego procesu, rozumieć, że wszystko było od początku zamierzone, by wiedzieć do czego te wszystkie „małe środki”, których żaden „niemiecki patriota” nie mógł nie poprzeć muszą pewnego dnia doprowadzić. Nie było to bardziej dostrzegalne niż wzrost kukurydzy na polu. Pewnego dnia po prostu jest nad twoją głową.
Jak mają zwykli ludzie tego uniknąć? Nawet dobrze wykształceni zwykli ludzie? Prawdę mówiąc nie mam pojęcia. Do dziś nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie. Wiele, wiele razy od kiedy to wszystko miało miejsce przytaczałem dwie maksymy:
„Principis obsta” i „Finem respice” – „Opieraj się początkom” „bierz pod uwagę koniec”. Lecz człowiek by stawiać opór musi najpierw przewidzieć zakończenie lub choćby dostrzegać początki. Człowiek musi widzieć koniec jasno i wyraźnie, a jak to ma być możliwe w przypadku zwykłego człowieka czy też nawet „niezwykłego człowieka”? Sprawy mogły się zmienić zanim potoczy się tak jak się potoczyły. Nie zmieniły się, ale mogły się zmienić. I wszyscy liczyli na to „może”.
Ty „mały człowiek”, twoi przyjaciele Naziści, nie byli w zasadzie przeciwni Narodowemu Socjalizmowi. Ludzie jak ja, stanowili większe zagrożenie od innych, nie dlatego, że my wiedzieliśmy więcej (to było by za dużo powiedziane) lecz dlatego, że lepiej przeczuwaliśmy. Pastor Niemoller przemawiał do tysięcy ludzi takich jak ja mówiąc, że:
kiedy Naziści zaatakowali komunistów poczuł się trochę nieswojo, ale w końcu nie był komunistą, więc nie zrobił nic; potem zaatakowali socjalistów, i poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, lecz jak poprzednio ponieważ nie był socjalistą, więc nie zrobił nic; później zaatakowali szkoły, prasę, Żydów itd. I za każdym razem czuł się coraz bardziej nieswojo, lecz nadal nic nie robił. Pewnego dnia Naziści zaatakowali kościół, a ponieważ był duchownym, coś w końcu zrobił – lecz wówczas było już za późno.
„Widzisz” - mój kolega kontynuował – „człowiek nie wie dokładnie gdzie i jak zacząć. Uwierz mi, to prawda. Każdy akt, każda okazja, jest gorsza niż ta poprzednia, lecz gorsza tylko o drobinę. Czekasz na następną i następną. Czekasz na tą wielką szokującą okazję, sądząc, że inni kiedy taki szok nadejdzie połączą z tobą siły i w jakiś sposób wspólnie będziecie stawiać opór. Nie chcesz działać, czy nawet mówić nic samemu, nie chcesz zboczyć z własnej drogi i narobić sobie kłopotów. Dlaczego nie? – Nie masz tego w zwyczaju. I nie powstrzymuje cię tylko strach - strach stania samotnie - to również autentyczna ogromna niepewność.
Niepewność to bardzo istotny czynnik i z czasem, zamiast maleć narasta. Na zewnątrz, na ulicach, w całej społeczności „wszyscy są szczęśliwi”. Człowiek nie słyszy protestów, a już tym bardziej żadnych nie widzi. Wiesz, we Francji, we Włoszech pojawiały by się na ścianach i murach slogany przeciwko państwu; w Niemczech, nawet po za większymi miastami nie było nawet tego. W społeczności uniwersyteckiej, naszej własnej społeczności, rozmawiasz prywatnie z przyjaciółmi, z których część z pewnością myśli podobnie jak ty; ale co oni odpowiadają? Mówią: „nie jest tak źle” lub „wydaje ci się” albo „jesteś alarmistą”.
I rzeczywiście. Jesteś alarmistą. Mówisz, że to musi doprowadzić do tego, ale nie możesz tego udowodnić. To są początki, tak; ale skąd masz mieć pewność skoro nie znasz końca? A w jaki sposób możesz znać lub choćby domyślać się jaki będzie koniec? Z jednej strony nękają cię twoi wrogowie, prawo, reżim, partia. Z drugiej strony twoi koledzy wyszydzają cię jako pesymistę lub nawet neurotyka. Zostajesz z grupą najbliższych przyjaciół, ludźmi którzy zawsze myśleli tak jak ty.
Lecz twoich przyjaciół jest coraz mniej. Niektórzy gdzieś odjechali, inni pogrążyli się w swojej pracy. Nie widujesz ich tak wielu na zjazdach i zebraniach. Nieformalne grupy stają się coraz mniejsze; uczestnicy odchodzą z małych organizacji, a same organizacje zanikają. Teraz w małych zlotach twoich najstarszych przyjaciół, masz wrażenie jakbyś mówił do siebie, jakbyś był odizolowany od rzeczywistości. To jeszcze bardziej osłabia Twoją pewność siebie. Staje się coraz bardziej oczywiste, że jeżeli masz zamiar coś zrobić musisz stworzyć okazję do tego, a wówczas oczywiście staniesz się mąciwodą. Więc czekasz... i czekasz.
Lecz ta jedna wielka szokująca okazja, która sprawi, że setki tysięcy ludzi przyłączy się do Ciebie nigdy nie nadchodzi. W tym cały problem. Jeżeli ten ostatni najgorszy akt całego reżimu nadszedłby zaraz po pierwszym najmniejszym, tysiące ludzi, ba, miliony były by wystarczająco zszokowane. Np. gdyby gazowanie Żydów w ’43 stało by się natychmiast po „Kryształowej Nocy” w ’33. Lecz oczywiście nie tak to się stało. Pomiędzy tymi wydarzeniami postawiono setki drobnych kroczków, niektóre niemal niewyczuwalne, każdy następny przygotowywał cię do tego by nie przeżyć szoku kiedy przychodził następny. Krok C nie jest tak dużo gorszy niż krok B, a skoro nie stawiałeś się przy kroku B, to dlaczego miał byś się stawiać przy C? Lub przy D?
I pewnego dnia, gdy jest już za późno, twoje zasady (jeżeli kiedykolwiek byłeś na nie wyczulony) powracają do Ciebie. Ciężar systemu samousprawiedliwień stał się zbyt ciężki i jakiś drobny incydent - w moim przypadku mój mały synek, mówiący „Żydowska świnia” - sprawia, że w jednej chwili całość wali się na ciebie i widzisz, że wszystko, wszystko się zmieniło i to zmieniło się całkowicie, tuż pod twoim nosem. Świat w którym żyłeś, twój naród, twoi rodacy to zupełnie nie ten sam świat w którym żyłeś. Wszystkie formy są tam nadal, wszystkie nietknięte, wszystkie pokrzepiające. Domy, sklepy, praca, przerwy obiadowe, odwiedziny, koncerty, kina, święta. Zmieniła się atmosfera, którą przez cały czas myliłeś z formą. Żyjesz teraz w świecie nienawiści i strachu, a ludzie którzy odczuwają nienawiść i strach sami nawet o tym nie wiedzą;
kiedy wszyscy są odmienieni, wówczas nikt nie jest odmieniony. Żyjesz teraz w systemie, który rządzi bez żadnej odpowiedzialności, nawet przed Bogiem. System sam w sobie nie koniecznie musiał być od początku zamierzony, lecz by utrzymać się zmuszony był pójść tą drogą dalej, aż do końca.
Niemal całą drogę przeszedłeś sam. Życie to ciągły proces, strumień, a nie kolejność aktów i wydarzeń. Wpłynęło na nowy poziom niosąc cię ze sobą, bez żadnego wysiłku z twojej strony. Na tym nowym poziomie żyjesz, żyłeś wygodniej z każdym dniem, z nową moralnością, nowymi zasadami. Zaakceptowałeś rzeczy których nie zaakceptowałbyś jeszcze pięć lat temu, rok temu, rzeczy których twój ojciec (nawet w Niemczech) nie był by w stanie sobie wyobrazić.
Nagle wszystko wali się na raz. Zaczynasz dostrzegać kim jesteś, co zrobiłeś, a dokładniej, czego nie zrobiłeś -
bo wszystko co było potrzebne to to by większość z nas nie zrobiła nic. Pamiętasz te poranne spotkania wydziału na uniwersytecie, w czasie których kiedy jeden wstawał, wówczas wszyscy musieli wstać, ale nie wstał nikt. Drobna rzecz, zatrudnienie tego lub innego człowieka, i zatrudniłeś tego zamiast tamtego. Teraz pamiętasz to wszystko i twoje serce się łamie. Za późno. Stałeś się upośledzony na zawsze.
Co w tedy? Musisz się zastrzelić - kilku tak uczyniło. Lub “dostosować” swoje zasady - wielu próbowało, i wielu moim zadaniem się udało - mi nie. Lub nauczyć się żyć do końca życia ze swoim wstydem. Wielu Niemców stało się takimi „bohaterami”, dużo więcej niż się światu zdaje.”
“Mogę ci opowiedzieć” - mój kolega kontynuował – „o człowieku mieszkającym w Leipzig, sędzi. Nie był Nazistą bardziej niż inni, ale z pewnością nie był anty-Nazistą. Był zwyczajnym sędziom. W ’42 czy ’43, chyba to było na początku ’43 roku, prowadził rozprawę Żyda, którego podejrzewano o „kontakty” z aryjską dziewczyną. To było „przestępstwo rasowe”, coś co Partia wyjątkowo skrupulatnie karała. Sędzia miał jednak możliwość oskarżyć tego człowieka o przestępstwo „nie rasowe” i posłać go na długi czas do zwykłego więzienia, w ten sposób ratując go od „postępowania” partyjnego, które mogło by oznaczać obóz koncentracyjny, lub bardziej prawdopodobnie, deportację i śmierć. Lecz człowiek ten w opinii sędziego nie był winny zarzutów „nierasowych” i w ten sposób ten „okrutny” sędzia uniewinnił go. Oczywiście Partia aresztowała Żyda jak tylko ten opuścił salę sądową."
- A sędzia?
“Tak, sędzia... nie potrafił pozbyć się z sumienia tej sprawy. Wyobrażasz sobie? Sprawy, w której uniewinnił niewinnego człowieka. Był przekonany, że powinien skazać go i uratować przed Partią, lecz jak mógł skazać niewinnego? To go prześladowało coraz bardziej i musiał zacząć o tym mówić, najpierw swojej rodzinie, później przyjaciołom. Tak słyszałem. Po puczu w ’44 został aresztowany. Potem nie wiem co się z nim stało.
Kiedy już zaczęła się wojna, opór, protesty, krytyka, narzekania, wszystko pociągało za sobą znacznie większą szansę na karę ostateczną. Co więcej, brak entuzjazmu lub choćby nieokazywanie go publicznie był oznaką defetyzmu . Zakładałeś, że gdzieś tam istnieje lista osób, z którymi Partia rozprawi się później, po zwycięstwie. Goebbels był bardzo sprytny również pod tym względem. Bez przerwy obiecywał „zwycięską orgię” w której „weźmie się” za tych, którym wydawało się, że ich „zdradzieckie nastawienie” nie zostanie dostrzeżone. I nie żartował. To nie była tylko propaganda. I to wystarczało by położyć kres wszelkiej niepewności.
Kiedy zaczęła się wojna, rząd mógł uczynić wszystko co było “niezbędne” by ją wygrać; tak też było w “ostatecznym rozwiązaniem” problemu Żydowskiego, o czym Naziści zawsze mówili ale nigdy nie mięli odwagi się podjąć. Ludzie za granicą, którzy sądzili, że wojna przeciwko Hitlerowi pomogła by Żydom, mylili się. Ludzie w Niemczech, którzy gdy wojna się zaczęła nadal myśleli o narzekaniu, protestach i oporze, stawiali na to, że Niemcy wojnę przegrają. To był długi zakład. Niewielu go przetrwało.”
_________________
"Jeden człowiek nie zmieni świata, ale jeden człowiek może przekazać informację która zmieni świat." David Icke
www.infowars.patrz.pl