KILKA ARTYKUŁOW NA TEMAT MOHANA I JEGO ORGANIZACJI.
Zakon Himawanti straszy świadków
Na świadków zeznających przeciwko liderowi Bractwa Zakonnego Himawanti, który groził zamachem na Ojca Świętego, padł blady strach. Jego zwolennicy wydali broszurę, w której umieścili ich imiona, nazwiska oraz adresy. Ujawnili też nazwiska operacyjnych oficerów CBŚ. - Będzie śledztwo w tej sprawie - zapowiada CBŚ.
O Bractwie Zakonnym Himawanti zrobiło się głośno latem 2002 r., tuż przed pielgrzymką Jana Pawła II. Ryszard M., ps. "Mohan", guru sekty, umieścił wtedy na forum internetowym list, w którym zagroził, że zabije Ojca Świętego. Korzystał z komputera w jednej z gliwickich kawiarenek internetowych. Pod listem podpisał się nazwiskiem kolegi z Chorzowa, z którym się pokłócił.
"Mohana" szukało wtedy całe Centralne Biuro Śledcze. Zatrzymano go na kilkanaście godzin przed przylotem Jana Pawła II do Krakowa. Przeszukano też gliwicką siedzibę Himawanti.
Po kilkunastu miesiącach śledztwo umorzono, bo biegli uznali, że w chwili popełnienia czynu "Mohan" był niepoczytalny. Prokuratura złożyła jednak wniosek o uznanie go za niebezpiecznego dla porządku publicznego i umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym. - Tyle że nasz wniosek nie został jeszcze rozpatrzony - powiedział nam wczoraj prokurator Maciej Kujawski.
Członkowie Himawanti mszczą się teraz na świadkach, którzy zeznawali przeciwko "Mohanowi". Wydali ośmiostronicową broszurę, w której ujawnili ich imiona, nazwiska oraz adresy domowe. Figurują tam dane 24 osób. Większość z nich pochodzi ze Śląska. Członkowie bractwa określają ich mianem złodziei i ciemiężców. Domagają się od nich miliona euro odszkodowania. Ulotki wysyłają do dziennikarzy, polityków i urzędników. - Jak będzie trzeba, rozrzucimy je też na ulicach. Wszystko za krzywdy "Mohana" - mówi Barbara Latoszek z Zabrza, koordynująca ulotkową akcję członkini bractwa.
Na świadków padł teraz blady strach. Rafał M., którego nazwiska użyto, grożąc Papieżowi, wyprowadził się z chorzowskiego mieszkania. - Ma żonę i małe dziecko, musi ich chronić - tłumaczy Waldemar K. z Katowic, emerytowany policjant. On też figuruje na liście.
Członkowie Himawanti nie oszczędzili także właściciela gliwickiej kawiarenki internetowej, z której wysłano groźby, a nawet mieszkającej w Jaworznie byłej żony "Mohana".
- Nie chcę o tym rozmawiać, bo oni są zdolni do wszystkiego - stwierdziła wystraszona eksżona guru sekty. Jej obawy są o tyle uzasadnione, że w Bydgoszczy jej były mąż pobił i zmusił do podpisania dokumentów o fikcyjnym długu kobietę, która wystąpiła z sekty.
W ulotce członkowie Himawanti ujawnili też nazwiska sześciu operacyjnych oficerów CBŚ, którzy prowadzili akcję przeciwko "Mohanowi". Nazwali ich "gestapowcami". - Nie zostawimy tego bez reakcji, będzie śledztwo w tej sprawie - zapowiedział nadkomisarz Zbigniew Matwiej, rzecznik prasowy CBŚ. W grę wchodzi złamanie przepisów ustawy o ochronie danych osobowych, zastraszanie świadków oraz znieważanie. - Działania skoordynujemy z komendą główną - dodał gen. Kazimierz Szwajcowski, szef śląskiej policji.
Latoszek: - Niech robią co chcą, my się nie boimy.
Bractwo Zakonne Himawanti zostało założone w 1995 r. przez pochodzącego z Jaworzna mistrza aikido Ryszarda M., ps. "Mohan". Sąd odmówił jednak rejestracji zakonu, bo jego status jest sprzeczny z konstytucją RP. Zakon ma ok. 3 tys. członków. "Mohan" był już karany za grożenie przeorowi Jasnej Góry oraz za pobicie byłej członkini sekty w Bydgoszczy. Obecnie przebywa na wolności. Jako adres do korespondencji podaje skrzynkę pocztową w Gliwicach. - To niezwykle groźny i przebiegły człowiek - mówią o nim policjanci
Śledztwo w sprawie sekty Himawanti
Śląska policja wszczęła śledztwo w sprawie ulotek wydanych przez sektę Himawanti. To efekt publikacji "Gazety", która ujawniła, że opublikowano w nich nazwiska i adresy świadków, którzy zeznawali przeciwko guru Himawanti oraz zdekonspirowano tropiących go operacyjnych oficerów CBŚ
Działania policji to efekt piątkowej publikacji "Gazety". Napisaliśmy wtedy, że członkowie Himawanti mszczą się na świadkach, którzy zeznawali przeciwko Ryszardowi M., ps. "Mohan", guru sekty. Był on podejrzany o grożenie zamachem na Jana Pawła II w czasie jego wizyty w Krakowie w 2002 roku. Teraz jego zwolennicy wydali ośmiostronicową broszurę, w której ujawnili imiona, nazwiska oraz adresy domowe świadków. Nazywają ich złodziejami i ciemięzcami oraz domagają się od nich miliona euro odszkodowania. Kilku z nich ze strachu wyprowadziło się z mieszkań.
W ulotce ujawniono też dane sześciu operacyjnych oficerów CBŚ, którzy prowadzili akcję przeciwko "Mohanowi". Nazwano ich "gestapowcami".
- Na wniosek komendanta wojewódzkiego oficerowie z wydziałów kryminalnego i dochodzeniowego wszczęli działania w tej sprawie. Nie mogę jednak ujawnić ich charakteru - powiedział nam wczoraj komisarz Piotr Bieniak z zespołu prasowego śląskiej policji. Nieoficjalnie wiadomo, że śledztwo dotyczy złamania ustawy o ochronie danych osobowych, zastraszania świadków i znieważenia.
Z naszych informacji wynika, że policjanci będą teraz przesłuchiwali zaangażowanych w produkcję ulotek członków sekty. Muszą też ustalić, gdzie przebywa "Mohan". Nie ma on stałego miejsca zameldowania, do kontaktów wykorzystuje skrzynkę pocztową w Gliwicach.
Policja sprawdza, kto grozi szefowi Śląskiego Centrum Informacji o Sektach
W internecie pojawiły się wpisy, w których ktoś nawołuje do "najazdu" na mieszkanie Dariusza Pietrka, szefa Śląskiego Centrum Informacji o Sektach. Na jego osiedlu porozwieszano też opatrzone jego nazwiskiem i adresem plakaty, w których nazywa się go pedofilem i zboczeńcem. Policja podejrzewa, że za tym atakiem może stać sekta Himawanti. Jej guru zapadł się teraz pod ziemię
Od kilkunastu dni w sieci krążą maile, w których ktoś podaje adres Pietrka i nawołuje do "najazdu" na jego chorzowskie mieszkanie oraz "zrobienie" z nim porządku. Na jego osiedlu porozwieszano też plakaty o treści: "Uwaga, niebezpieczny pedofil. Rodzice chrońcie swoje dzieci przed pedofilem i zboczeńcem". Opatrzono je imieniem i nazwiskiem Dariusza Pietrka, podano też jego domowy i służbowy adres. Ze ścian, słupów i przystanków Pietrek zdzierał jej razem z rodziną i przyjaciółmi. Jakby tego brakowało, kilka dni temu ktoś mu przysłał do domu paczkę z ekskrementami.
- Zastraszanie działa na mnie mobilizująco i nie odpuszczę tego łobuzom, którzy za tym stoją - zapowiedział wczoraj Pietrek. Od kilku lat kieruje Śląskim Centrum Informacji o Sektach działającym przy katolickim centrum edukacji KANA. W regionie jest niekwestionowanym autorytetem w tych sprawach. W 1999 r. był członkiem powołanej przez wojewodę śląskiego komisji, która wyjaśniała okoliczności satanistycznego mordu, do jakiego doszło w Rudzie Śląskiej [w trakcie rytualnych obrzędów sataniści zamordowali tam dwie osoby - przyp. autora] W centrum prowadzi szkolenia, informuje nauczycieli, policjantów, rodziców i duchownych o zagrożeniach, jakie niosą ze sobą sekty.
Pietrek nie ma wątpliwości, że wymierzony przeciwko niemu atak to dzieło członków sekty Himawanti, której działalność monitoruje od kilku lat. Ustalił bowiem, że wezwanie do zniszczenia jego mieszkania rozsyłane jest z prywatnego konta mailowego Ryszarda M., ps. "Mohan", guru sekty. Od razu zawiadomił policję.
- Himawanti to grupa o charakterze pseudoterrorystycznym, a jej członkowie są zdolni naprawdę do wszystkiego - mówi szef antysekciarskiego centrum. W 2002 r. grozili oni zabiciem Jana Pawła II. Planowali go zastrzelić w trakcie pielgrzymki do Krakowa. Dariusz Pietrek był wtedy konsultantem Centralnego Biura Śledczego, które prowadziło śledztwo w tej sprawie. Od tego czasu jego nazwisko figuruje na czarnej liście Himawanti.
W środę katowicka policja wszczęła śledztwo w sprawie gróźb kierowanych przeciwko szefowi Śląskiego Centrum Informacji o Sektach. Prowadzą je ci sami oficerowie, którzy zajmują się kolportowanymi przez Himawanti ulotkami, w których publikowali dane osobowe oficerów CBŚ oraz świadków zeznających przeciwko Mohanowi i nazywali ich złodziejami (wszczęto je po publikacji "Gazety", która ujawniła sprawę). Przysłany Pietrkowi w paczce kał zabezpieczono już do badań DNA, a specjaliści od przestępstw komputerowych ustalają, skąd rozsyłane są maile z groźbami pod jego adresem. Funkcjonariusze chcą teraz dotrzeć do "Mohana" i jego najbliższych współpracowników. Ci jednak zapadli się pod ziemię. - Mogę tylko powiedzieć, że wszystkie nasze działania w tej sprawie są prowadzone pod nadzorem prokuratury - potwierdził wczoraj podinspektor Andrzej Gąska, rzecznik prasowy śląskiej policji.
Co to jest Himawanti
Bractwo Zakonne Himawanti zostało założone w 1995 r. przez pochodzącego z Jaworzna mistrza aikido Ryszarda M. "Mohana". Sąd odmówił jednak rejestracji zakonu, bo jego statut jest sprzeczny z Konstytucją RP. Członkowie sekty są zobowiązani do bezwzględnego posłuszeństwa wobec guru. "Mohan" był już karany za grożenie przeorowi Jasnej Góry oraz porażenie paralizatorem byłej członkini sekty w Bydgoszczy. Obecnie przebywa na wolności. Jako adres do korespondencji podaje skrzynkę pocztową w Gliwicach. W Bydgoszczy policja prowadzi przeciwko członkom Himawanti cztery śledztwa dotyczące gróźb i znieważania."
Mohan zapadł się pod ziemię
Po odsiedzeniu dwóch lat więzienia za napad przywódca groźnej sekty Himawanti Ryszard Matuszewski "Mohan" wyszedł na wolność.
Mimo ciążących na nim kolejnych szesnastu zarzutów nie można go osądzić i ponownie skazać, bo "Mohan" zapadł się pod ziemię.
- To błąd, o czym, niestety, już wkrótce zapewne się przekonamy. Sąd powinien zastosować wobec niego areszt tymczasowy, bo inaczej ten człowiek będzie uciekał bez końca - twierdzi oficer Centralnego Biura Śledczego, który od pięciu lat dokumentuje przestępczą działalność sekty. Mohanowi" zarzuca się m.in. nawoływanie do zabójstwa Jana Pawła II, groźby pod adresem firm i osób prywatnych, próbę wyłudzenia 100 tysięcy złotych od jednej z warszawskich firm.
- Wyjął nóż i przeciągając mi nim po szyi, komentował: "To jest najlepszy sposób podrzynania gardeł" - opowiadała w 2003 r. Bożena Majka, ofiara "Mohana", przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy. Za ten brutalny napad na byłą członkinię Himawanti sąd skazał przywódcę sekty na dwa lata więzienia (pisaliśmy o tym w "Newsweeku" 46/2003).
Teraz Sąd Okręgowy w Bydgoszczy chciałby rozpatrzyć wszystkie sprawy, ale nie może znaleźć Matuszewskiego. - Mamy problem z ustaleniem miejsca pobytu oskarżonego. Poszukiwania trwają - przyznaje bezradnie sędzia Sądu Okręgowego w Bydgoszczy Rajmund Chajneta. Oby tylko szybko zakończyły się sukcesem.
Sąd wypuścił przywódcę sekty Himawanti
Ryszarda M., guru sekty Himawanti wyszedł zza kratek wypuszczony przez sąd i zapadł się pod ziemię. - Jak będzie trzeba wydamy nakaz doprowadzenia do aresztu - zapowiada Adam Sygit, przewodniczący III wydziału karnego Sądu Rejonowego w Bydgoszczy.
Guru Himawanti odsiedział w fordońskim więzieniu dwa lata za napad na jedną ze swoich wyznawczyń, która uciekła z sekty. W czasie rocznego procesu napsuł krwi sędziom, prokuratorom i dziennikarzom. Gdzie się dało słał listy z pogróżkami i groźbami. Rozprawy z jego udziałem były wielokrotnie przerywane bowiem guru albo zasłabł, albo komuś ubliżał. Wszystko to w asyście swoich wiernych wyznawców, którzy przyjeżdżali na rozprawy z całego kraju.
W czasie odsiadywania wyroku próbował nawet namówić pewnego mężczyznę, aby ten zniszczył auto dyrektora fordońskiego więzienia. Skutek? Sąd wypuścił go na wolność. Dlaczego?
- Ryszard M. odpowiada z wolnej stopy - wyjaśnia sędzia Sygit. - Oskarżony nie stawia się na wezwania, ale procesy są kontynuowane bez jego udziału. Grozi mu do pięciu lat więzienia. Kiedy zapadnie wyrok skazujący wydamy policji polecenie doprowadzenia do aresztu - wyjaśnia Sygit. - Mam nadzieję, że policja go znajdzie.
Obecnie przed bydgoskim sądem toczą się dwie sprawy przeciwko przywódcy Himawanti. W trzecim wydziale karnym Sądu Rejonowego Ryszard M. odpowiada za podżeganie do niszczenia samochodu, a w czwartym wydziale będzie odpowiadał za grożenie sędziom i prokuratorom.
Ryszard M. został skazany za to, że dwa lata temu zwabił do mieszkania na bydgoskich Bartodziejach Bożenę M., kobietę, która uciekła z sekty. Tam przetrzymywał ją siłą, groził paralizatorem i zmuszał do napisania dokumentów świadczących o przynależności do organizacji terrorystycznej. Ryszard M. do końca nie przyznał się do winy. Uważa, że był więźniem sumienia
I W KONCU OSTATNI ARTYKUŁ;
Mohan aresztowany
Policjanci z Zespołu Poszukiwań Celowych Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach zatrzymali 44-letniego Ryszarda M. - poszukiwanego listem gończym przez Sąd Okręgowy w Bydgoszczy.
Mężczyzna jest podejrzany o dokonanie napadu rabunkowego na mieszkankę Bydgoszczy w kwietniu 2003 roku. Wtedy razem ze swoją wspólniczką, grożąc kobiecie nożem, paralizatorem oraz wywiezieniem i zakopaniem w lesie, zmusił ją do wydania telefonu komórkowego i złotej obrączki.
Wydział Dochodzeniowo-Śledczy Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach prowadzi śledztwo w sprawie pomówień i znieważeń, dokonanych na szkodę osób prywatnych, sędziów,prokuratorów oraz policjantów przez członków nieformalnie działającego związku, którego przywódcą jest zatrzymany Ryszard M. Mężczyzna w przeszłości odbywał wyroki pozbawienia wolności za przestępstwa trzykrotnego znieważenia i nawoływania do zabójstwa Papieża Jana Pawła II, podczas jego wizyty w Krakowie, napadu rabunkowego, usiłowania wymuszenia pieniędzy w kwocie 100.000 złotych od jednego z warszawskich wydawnictw, gróźb pozbawienia życia, przełamania elektronicznego zabezpieczenia na internetowym koncie, usiłowania wymuszenia pieniędzy w kwocie 1.000.000 euro oraz publicznego znieważenia Papieża Jana Pawła II.
Ryszard M. został zatrzymany w mieszkaniu jego znajomej w Gliwicach, posługiwał się cudzymi dokumentami, na nazwisko mieszkańca Szczecina. W maju 2005 roku opuścił Zakład Karny w Bydgoszczy po odbyciu kary 2 lat pozbawienia wolności.
Policjanci z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego przedstawili mu także dzisiaj zarzuty gróźb karalnych kierowanych pod adresem 41-letniego mieszkańca Chorzowa w listopadzie ub.r. oraz posługiwania się cudzymi dokumentami. Po wykonaniu tych czynności zatrzymany przewieziony zostanie do aresztu, a następnie do zakładu karnego, celem odbycia wymierzonej mu kary więzienia.