O dalszych cudach mozna poczytac tu
Na wszelki wypadek gdyby strona znikła wklejam
http://www.ultramontes.pl/zywoty_stanislaw_bp.htm
ŻYWOT
ŚWIĘTEGO STANISŁAWA
biskupa i męczennika (1)
~~~~~~~~~~~
Wioska Szczepanów blisko miasteczka Bochni a 7 mil od stołecznego miasta Krakowa leżąca, wyłoniła męża, co pierwszy po przyjęciu wiary chrześcijańskiej w Polsce, nie tylko stolicę biskupstwa krakowskiego uświęcił, ale też cały polski naród wieńcem męczeństwa zaszczycił. Wielisław, ojciec Stanisława, dziedzic włości Szczepanowa, zaszczycony Prus klejnotem, który w bojach był wysłużył, piersią swą zasłaniając ojczyznę; mąż ten znamienity, równie w swej rodzinie, jak między polskimi pany sławą rycerską jaśniejący, bezstronnym sprawiedliwości wymiarem i miłosierdziem jednał sobie powszechną poddanych swych miłość i przywiązanie. Bogna małżonka Wielisława, równie jak on zacnego rodu i rzadkiej cnoty i pobożności niewiasta, co pojęła z nauki wiecznego żywota, tego czynami prawej chrześcijanki dowodziła. Nie miała ona żadnego upodobania w strojach niewieścich, ale natomiast zdobiła umysł i duszę swoją cnotliwymi obyczajami i bogobojną rozmową, i nią drugim niewiastom do pobożności przodkowała. Tak więc oboje, Wielisław i Bogna pobożne swe życie ścisłym postem i ufną w Bogu modlitwą utwierdzając, byli czułymi opiekunami ubogich sierót i wdów uciśnionych, a dla przyjaciół i sąsiadów gościnnymi obywatelami. Jaśniejące miłosierdziem i dobrocią cnoty Wielisława i Bogny wysoko cenili i wysławiali wszyscy, nie tylko ludzie ubodzy, ale też rodu szlacheckiego tej okolicy mieszkańcy.
W pierwszej ćwierci jedenastego stulecia niewiele było w Polsce kościołów; Wielisław widząc, że się coraz korzystniej krzewi wiara i pobożność ludu wiejskiego w okolicy Krakowa, wystawił w Szczepanowie świątynię Pańską pod imieniem św. Marii Magdaleny; a dla utrzymania sługi ołtarza, stałym opatrzył ją funduszem; sprawił piękne apparaty, srebra i sprzęty do służby Bożej potrzebne.
Ten przez siebie, acz z drzewa wystawiony kościół, pobożni małżonkowie z wrzącej w sercach swych ku Bogu pobożności, nie tylko w święta i niedziele, ale też w dni powszednie często zwiedzali i gorące swe wylewali modły przed obliczem najwyższego Pana. A niezaspokojeni czcią Bogu przez siebie czynioną, do jej oddawania pobożnym swym przykładem zagrzewali swą rodzinę i włościany sioła swojego. Ale przy tak pięknych pobożności i cnoty wzorach, na jednej schodziło im do szczęścia doczesnego rzeczy: Wielisław i Bogna już dobiegali trzydziestego roku w związku małżeńskim, a jeszcze Wszechmocny nie dozwolił im cieszyć się potomkiem za życia. Wszakże nie stygła w ich sercach mocna nadzieja utwierdzona dobrymi czynami, przez które wspierali ubogich i żebraków. Uczynili zatem ślub uroczysty, jeśli Opatrzność uwieńczy ich małżeństwo upragnionym owocem, że go poświęcą Bogu na służbę ołtarza. A chociaż po tak długiej czasu przewłoce, słaba już była spodziewanego dziecięcia nadzieja, nie ustawali jednak w gorących modłach i rozdawaniu jałmużny między ubogich żebraków. Bóg wysłuchał korne ich prośby i skutkiem je uwieńczył: Bogna uczuła, że jest przy nadziei. Atoli w okresie swej ciężarności nie zaniedbała ona żadnego postu, wspierania ubogich, podnosząc swe serce ku Maryi w ufnej modlitwie. Zdarzyło się, że letnią porą dnia 26 lipca 1030 roku, zwiedzając stado swych krówek w bliskim paszących się gaju, gdy wracała do domu, przyszedłszy ku studni między dębami i krzewami będącej, tu niedaleko mieszkania powiła śliczne dziecię (2). DŁUGOSZ pisze, iż Bogna nie doznawała ani przed, ani też podczas porodzenia dziecięcia tych ucisków, jakie każda rodząca niewiasta ponosi. Ona sama bez cudzej pomocy obmyła dziecię wodą z owego źródła wytryskującą, i z wielką radością przyniosła je do swego mieszkania. Tak szczęśliwie urodzonego syna zanieśli rodzice do świątyni Pańskiej i z głębi serc swoich czynili dzięki Bogu za nieoceniony dar Jego łaski; a kapłan przy chrzcie dał dziecięciu imię Stanisław. Urodzenie Stanisława obudziło wielką radość nie tylko w rodzinie Wielisława, ale też i w sercach sąsiednich przyjaciół. Z wielkim podziwem cieszyli się z tego wszyscy, że letnia Bogna w wieku już dla drugich niewiast gasnącym, urodziła syna, którego nazwano zwiastunem szczęścia dla polskiej krainy. Kiedy już Wielisław i Bogna odebrali od Boga to rzadkie błogosławieństwo, uczynili ślub małżeńskiej powściągliwości, którą ścisłym postem i gorącą modlitwą utwierdzając, starannie aż do śmierci zachowali.
Nieraz potem pobożny ojciec z radosnym rozczuleniem patrzał na to niemowlę, z rozetlałym na licu rumieńcem w pieluszkach leżące; albowiem piękna przyroda nie zataiła w nim swych darów. Zdaje się, że już w pacholęcym Stanisława wieku, szczególna łaska Boża owładnęła serce jego; często bowiem rodzice z wielkim podziwem widzieli maleńkiego syna z pokory na gołej ziemi, lub na trosze słomy spoczywającego, chociaż ich rodzicielska troskliwość nie szczędziła mu przyzwoitej pościeli. Rosło więc pacholę na pociechę rodziców swoich, rokując im piękne nadzieje mądrości i żywego pojęcia. A gdy się w Stanisławie władze umysłowe rozwijać poczęły, widząc ojciec bystrą w nim pamięć i wielki pochop do nauk; a przy tym skromne obyczaje, wystarał się dla niego o nauczyciela; udzielano mu zatem w domu rodzinnym nauki czytania, pisania i pierwszych zasad wiary chrześcijańskiej. Tu młodziutki Stanisław wyjawiał z umysłu swego rzadkiej zdolności znamiona, a taką roztropność i piękne obyczaje, że go nawet zacni ludzie z wielkim podziwem wysoko cenili; widząc, że Stanisław bardzo często litował się nad biednym ludem, wypraszał od swych rodziców pieniądze i między ubogich je rozdawał.
Kiedy już Stanisław pod pilnym swych rodziców nadzorem dorósł do wieku młodocianego, ukończywszy w domu początkowe nauki, rodzice wysłali go do Gniezna na słuchanie filozofii, dokąd chciwa oświaty młodzież z całej Polski gromadnie się zjeżdżała. Tu z wielką korzyścią strawił cztery lata na nadobnych naukach. Ale czynny ten młodzieniec nie zaspokoiwszy swego umysłu samą tylko filozofią w Gnieźnie słuchaną, zawrzał gorącym pragnieniem zbogacenia się wyższymi umiejętnościami w słynnym wówczas paryskim uniwersytecie. Skoro objawił ojcu swe żądanie, wielce go ucieszył, niezwłocznie zatem zajął się przygotowaniem rzeczy i pieniędzy dla syna swego do tak dalekiej podróży. Przybywszy do Paryża, pochopny do nauk Stanisław, a do tego bystrym pojęciem od Boga obdarzony, uczył się ochoczo i przewyższał w naukach swych współuczniów. Podczas swego w Paryżu na naukach bawienia, unikał towarzystwa płochej i lekkomyślnej młodzieży, wypaczającej dobre obyczaje; a kiedy ta za rozrywką i rozpustą goniła, on nawykły w domu do modlitwy, po przysposobieniu się na lekcję, wolne od szkolnej pracy chwile skrycie poświęcał zwiedzaniu kościołów, i tu gorącymi modły ukrzepiał swą duszę i ku Bogu ją podnosił. Aby współuczniów swoich do życia moralnego zagrzał i pociągnął, przyświecał im budującym obyczajem, uprzejmą i poważną rozmową o rzeczach tyczących się religii i wiary chrześcijańskiej. A wiedząc o tym z Pisma świętego, że człowiekowi w młodzieńczym wieku na krótkiej wodzy trzymać należy namiętną w swym ciele żądzę i tlejącą rozkosz, aby ta z czasem nie zapaliła się i straszliwym nie wionęła pożarem, stłumiał ją wcześnie ścisłym postem, rozdawaniem jałmużny między ubogie, niewczasem i ufną Bogu modlitwą.
Tak więc Stanisław niezmordowany w swym zawodzie, wznosił się coraz wyżej po stopniach pobożności i nauki do najwyższego oświaty szczytu, umysł człowieka zdobiącej. Takimi czyny i pracą około nabywania nauk, Stanisław, jak pisze DŁUGOSZ, obudził w mistrzach szkoły paryskiej wysoki dla siebie szacunek, że go na stopień doktora teologii i prawa kościelnego wywyższyć chciano (3). Ale on kornym umysłem odpowiedział, że się zaspokaja wykształceniem w naukach, ale nie stopniem doktorskim.
Już siódmy rok trawił Stanisław w Paryżu na naukach, kiedy się w myśli jego wzniecała chęć wstąpienia do klasztoru; widząc pobożny ten młodzieniec w owym stuleciu wielką gorliwość o chwałę Bożą w założycielach zakonów i ich naśladowców (każdy bowiem zakon w swym zawiązku jaśniał prawdziwą pobożnością, bez osobistych widoków), tą zachęcony uwagą Stanisław, zawrzał gorącym pragnieniem kosztowania rozkoszy świętych sług Bożych, umyślił przeto uczynić rozbrat ze szumnym światem i znikomym jego szczęściem, a z miłości ku Zbawicielowi iść drogą ubogiego i ostrego żywota. Ale najwyższa Opatrzność, która jakby za rękę wiedzie swego wybrańca do wiecznej chwały, przeznaczyła dla Stanisława wyższy stopień w hierarchii kościelnej i wieniec męczeński.
Po ukończonych korzystnie w paryskiej wszechnicy naukach (4), przybył do Polski Stanisław. Lecz niestety! stanąwszy pod ojczystą strzechą, już nie zastał przy życiu lubych rodziców; albowiem Wielisław i Bogna sędziwym pochyleni wiekiem, jego powrót zgonem wyprzedzili. Ze ściśnionym sercem zniósł bolesny smutek po zmarłych rodzicach: i, aby kruche szczęście świata, i zawodne jego nadzieje ku sobie go nie znęcały, od razu całą spuściznę po rodzicach swych zostawioną rozdał między ubogie sieroty i wdowy, między nędzarzów i żebraków, pragnąc swobodnie służyć Zbawicielowi. Ale i na ojczystej ziemi przychodziło mu na myśl życie zakonne. Wszakże nad tym z uwagą zastanawiał się, że to nie będzie z wielką dla powiększenia chwały Bożej korzyścią i zasługą, zataić się w klasztornym ustroniu, i zakopać od Boga odebrany talent i naukę, jeśli około swego tylko zbawienia będzie pracował, a zaniedba bliźnich swoich zbawienia.
Gdy się Stanisław bije z myślami, Lambert Zula (5) biskup krakowski, mąż pobożny i oświecony, który swoje nauki świętobliwym utwierdzał życiem, słysząc piękne młodego Stanisława Szczepanowskiego zalety, a szczególniej nieskażone obyczaje, ujmującą serca szczerość i prostotę, wyższe wykształcenie w naukach teologii i w prawie kościelnym, zachęcił go w wyborze stanu wahającego się, do przyjęcia święceń kapłańskich. Niedługo potem rzeczony biskup uczynił go katedralnym kanonikiem. Skoro został kapłanem i na wyższym stanął stopniu w hierarchii kościelnej, szczerze zajął się obowiązkami swego powołania. Głęboką pokorę jego, uprzejmą rozmowę i dobroć serca, skromne a czyste obyczaje wszyscy w nim podziwiali; a biskup włożył na niego obowiązek kazywania w katedralnym kościele. Tu Stanisław płynną a treściwą wymową, cnotliwym swym utwierdzoną życiem, budził w słuchaczach zamorem niedbalstwa uśpioną pobożność, a skrzepłe ich serca do miłości Boga zagrzewał. A kiedy się wnurzył w tajnię sumienia ludzkiego, spostrzegłszy zastarzałe nałogi życia nieprawego, te on na oczy wyrzucał swemu słuchaczowi, do skruchy i pokuty go nakłaniał, pobożność i cnotę zaszczepiał; wywodząc z prawego życia nieocenione dla człowieka korzyści. Stał każdy jak wryty, z uwagą słuchając słowa Bożego, które ten młody kapłan, uzbrojon prawdy potęgą, niezachwianie ogłaszał. A czego Stanisław, ogrzany łaską Bożą w nim działającą, usty swymi nauczał, tego dobrymi czynami dowodził. Nawiedzał on ubogich i chorych, udzielając im wsparcie i pociechę. Biskup Zula i kanonicy wysoko cenili żarliwe Stanisława kazania i czyny miłosierne; ta jednak pochwała nie rozdymała go pychą, ale skromnie odpowiadał, że to jest obowiązkiem każdego kapłana. I nie tylko około bliźnich swoich, ale i duszy swej zbawienia skrzętnie pracował; albowiem na gruncie pokory św. osadził świętobliwe życie swoje, a ścisłym postem stłumiał burzliwą żądzę ciała swojego, i aby ta nie przechodziła granicy obyczajów, zdobiących kapłana powołanie, czas wolny od pracy poświęcał czuwaniu, czytaniu ksiąg świętych i pobożnemu rozmyślaniu tajemnic wiary świętej.
Kiedy Lambert biskup, złamany wiekiem i pracą około zbawienia owieczek pasterskiej pieczy jego powierzonych, chciał sobie odetchnąć; a widząc, że go nie zawiodła nadzieja w wyborze Stanisława, że młody ten kapłan w sprawach duchowieństwa, i według ówczesnego u Polaków obyczaju świeckich osób, które z rozległej diecezji krakowskiej, tłumnie do biskupa po objaśnienie przychodziły, mądrze radził; a powierzone sobie spory między zwaśnionymi bezstronnym sprawiedliwości wymiarem i miłosierdziem godził i załatwiał; a to przytrudne załatwianie spraw diecezjalnych na legalnych zasadach oparte czyniło mu u Lamberta wielką zaletę; włożył zatem na niego wszystkie sprawy i zarząd całej diecezji krakowskiej. Nie mógł się Stanisław od przyjęcia tego ciężaru wymówić, bo cała kapituła na niego oczy zwróciła.
Kiedy w roku 1071 miesiącu listopadzie Lambert Zula biskup życia dokonał (6), a w następnym roku dnia 2 lutego licznie zgromadziło się diecezjalne duchowieństwo ze swymi prałaty i kanoniki na obiór nowego biskupa; kiedy się tak namyślają i radzą, nie widząc między sobą godniejszego kapłana, któryby wyższym światłem i rozumem drugich celował, jednozgodnymi głosy padł wybór na Stanisława Szczepanowskiego. Ale on ze łzami udał się do domów wszystkich kanoników z usilną prośbą, by ciężar ten, którego on ani dźwigać, ani nosić nie jest godzien, na innego włożyli kapłana. Wszakże cały ten zjazd duchownych, szlachty i rycerstwa, z miast i siół zgromadzony, na długie jego opieranie się odpowiedział: że nie inny, ale Stanisław na biskupiej usiędzie stolicy; że pod jego przywództwem diecezja krakowska szczęściem zajaśnieje. Tak więc znamienitych osób skłoniony uwagami, że taka jest wola Najwyższego, by on został biskupem, przyjął ich żądanie; a Grzegorz VII papież jego wybór zatwierdził.
Stanął zatem Stanisław z laską pasterską między swymi owieczkami w 46 r. życia swojego (7). W tym miejscu DŁUGOSZ z uwagą zastanawia się nad wezwaniem Stanisława do biskupiego urzędu i powiada: "Tu wielka zachodzi różnica między wybraniem Stanisława Szczepanowskiego według Ducha łaski na urząd pasterski, a niektórymi w czasie obecnym kandydatami, co nawet przez podłe i nikczemne osoby ubiegali się o tę dostojność. Ten mąż prawy i oświecony, który swoje nauki świątobliwym utwierdzał życiem, a bezstronnym sprawiedliwości wymiarem i miłosierdziem, gorliwy o chwałę Bożą, jaśniał na biskupiej stolicy. Ci zaś nagannymi sposoby przeciwko nauce Zbawiciela upominającego ich: «Zaprawdę, zaprawdę mówię wam: kto nie wchodzi przez drzwi do owczarni owiec, ale wchodzi inędy, ten jest złodziej i zbójca» (
, wchodzą do owczarni Chrystusowej nie dlatego, aby jako czynni pasterze zwiedzali te mrowiska ludu wiejskiego, i przynosili mu w pracach pociechę i słowo zbawienia; ale zmieniając sposób życia, aby szumnie żyli a biskupimi dochody swą rodzinę zbogacali". Tak się DŁUGOSZ wyraża. "Ale ten mąż Boży, pisze on dalej, przyjąwszy na swe barki cały ciężar obowiązków dobrego pasterza w rozległej diecezji krakowskiej, nie zmienił głębokiej pokory; a urządziwszy według ustaw Kościoła Bożego wszystkie czyny swoje, oddalił od siebie wszelką znikomość świata". Jakoż od razu zawrzało jego serce usilną miłością ku Zbawicielowi, i pracą około owieczek jego pasterskiej pieczy powierzonych; wiedział on, że się stał ojcem nie tylko duchowieństwa, ale też i ludu gminnego w swej diecezji. I aby przyjęty na siebie urząd biskupi uświęcił, wdział na swe ciało ostrą włosiennicę, postem i czuwaniem umartwiał je; a serce podnosił ku Bogu w ufnej i gorącej modlitwie. Powołał on do swej pomocy dla załatwiania spraw diecezjalnych nie pochlebców, ale sumiennych i pobożnych kapłanów, których prawica nie była darami i nieprawością zmazana (9). Dla rozwiązania zawiłych i trudnych wypadków, z którymi udawali się do niego możni i uciśnieni diecezjanie, wzywał do rady swe prałaty i kanoniki; on zaś jako sędzia zawsze był uprzejmym i słodkim zwaśnionych stron rozjemcą. Podzielił on swoje biskupie dochody na trzy części: z tych jedną obracał na ozdoby i naprawę kościołów diecezjalnych; drugą zaspokajał skromne potrzeby swoje; a trzecią rozdawał między ubogich żebraków, kaleki i uciśnione wdowy i sieroty. Prawdziwy ten miłosiernik ludu ubogiego z radości wspierał jałmużną każdego rodzaju nędzarzów, którzy codziennie podwoje jego mieszkania otaczali. A idąc śladem św. Sylwestra papieża, miał spisaną listę prawie wszystkich w diecezji ubogich i uciśnionych ludzi, których pociechą i wsparciem obdarzał; a nagich nowym okrywał odzieniem.
Ten czynny pasterz co rok zwiedzał swoją diecezję; a kiedy się między ludem ukazał, to dzieci z domów, właśnie jak pszczółki brzęczące z ula wysypane, otaczały go; a on po imieniu je przywoływał i jako czuły ojciec do łona przytulał; o pierwsze zasady wiary chrześcijańskiej pytał i nieocenione korzyści dla życia ludzkiego z niej wywodził. Wypaczane diecezjan obyczaje prostował; a którzy się występkami kalali, tych on uprzejmie karcił i poprawiał, do pobożności i życia cnotliwego zachęcał. Kapłanów gorliwie upominał, aby żadnym złym przykładem i niemoralnym życiem nie dawali swym parafianom do zgorszenia powodu. Podczas zwiedzania diecezji, on sam do ludu kazywał; a ile mu od tych zatrudnień zostawało czasu, ten cały obracał na czytanie ze swoim duchowieństwem Pisma św. i śpiewanie psalmów Dawidowych.
Dom jego był skromnym, ale chędogim urządzony sprzętem, a suknie nie różniły się od właściwej kapłanom odzieży. Równie i czeladź Stanisława nieliczna, ale do posługi domowej koniecznie potrzebna, składała się z ludzi bogobojnych i cnotliwych. Ten istny wykonawca pokory i nauki Zbawiciela, w żywej pamięci chował najcelniejszy Jego rozkaz miłości nie tylko bliźnich, ale też i nieprzyjaciół. Zdarzyło się raz, gdy przyjechał Stanisław do Brzeźnicy poświęcić kościół, niejaki Jan szlachcic a właściciel tej wioski, czy ze skąpstwa aby nie przyjąć biskupa, czy też srogim wiedziony umysłem, nie tylko nie przyjął Stanisława, ale barbarzyńskim obyczajem, obrzucił go obelżywymi słowy, nazwawszy go synem smolarza; a niektóre sługi jego batogiem osmagał i z wioski wypędził. Stanisław nie uniósł się gniewem, ale uprzejmie odpowiedział mu: Panie i przyjacielu, rzecze, skoro mi przeszkadzasz do poświęcenia domu Bożego, więc ty sam udziel temu kościołowi swe błogosławieństwo. Wydalił się potem z Brzeźnicy na łąkę ku bliskiej wiosce Pustyni, i tu z duchowieństwem, i ze swą czeladką o głodzie noc całą na modlitwie strawił. Nazajutrz w niedzielę, Jan zastanowiwszy się nad nieludzkim swym czynem, przyszedł do Stanisława na ową łąkę i serdecznie przepraszał go za wyrządzoną mu obelgę; biskup odpowiedział szlachcicowi pełnymi miłości słowy: przyjacielu, jam tę sromotę w niepamięć puścił. Wrócił do Brzeźnicy, kościół poświęcił; a po ukończonej religijnej czynności, podczas obiadu tak słodko i uprzejmie z Janem rozmawiał, jakby żadnego od Jana nie był doznał zhańbienia. Miejsce to, na którym nocował Stanisław, po męczeńskiej jego śmierci, zwiedzał lud pobożny; a za czasów Zbigniewa Oleśnickiego, krakowskiego biskupa, kościołem je pod imieniem Stanisława św. uświęcił.
Takimi uczynki i budującym obyczajem, siejąc na sercach swych owieczek zdrowe nasiona wiary, pobożności i prawych obyczajów, jaśniał Stanisław na biskupim urzędzie; takimi też przymioty przystoi jaśnieć każdemu, którego Zbawiciel do pasterskiego powołał urzędu.
Ale tym pięknym wzorom cnoty, którymi Stanisław swym przodkował owieczkom; gorliwemu opowiadaniu słowa Bożego; roztropnemu karceniu ich: nieprzyjaciel zbawienia ludzkiego przeszkodzić usiłował. W drugiej połowie jedenastego stulecia panował polskiemu narodowi syn Kazimierza I, Bolesław II, którego Śmiałym zowią polskie dzieje; ten dzielny monarcha z początku swego panowania wsławił się nie tylko bohaterskimi czyny, ale też pięknymi serca przymioty. Wszystko co tylko przedsięwziął, szło mu szczęśliwie po jego myśli. Giejzę i Władysława królewiczów węgierskich, których nieprawnie Salomon król Węgrzynów wygnał z ich ojczyzny, a Mieczysław II przyjął do Polski, on zbrojną siłą na tron węgierski przywrócił; Zasława księcia Kijowa i Rusi, przez Wszesława połockiego księcia z własnego księstwa wypartego, za wprowadzeniem polskich zastępów, na Ruś do posiadania Kijowa wprowadził; a nawet dla ojców Benedyktynów w Mogilnie, diecezji gnieźnieńskiej, klasztor wystawił i bogato go uposażył. W trudach i wojennych niewczasach był wytrwały, silny, odważny i wyrozumiały. Ale te walne zwycięstwa walecznego Bolesława, w narodzie polskim i za granicą szeroko rozgłoszone, pychą rozdęły jego serce; prócz tego, otoczony był na swym dworze gronem pochlebców, którzy podżegali go do wielkich nadużyć w królestwie polskim. Jakoż nieczuły na skwirk ludu gminnego i szemrania obywateli, uciskał ich niesłyszanym dotąd podatków ciężarem; a przytłumiwszy w sumieniu przykazania Boże, uniesion sromotną żądzą ciała swojego, dozwalał sobie gwałtów na niewinnych dziewicach; zapalony szałem gniewu, srogiej używał kary na poddanych; a tak zamglił te piękne wzory cnót i męstwa, którymi w początku swego zajaśniał panowania. Polscy biskupi, Piotr arcybiskup gnieźnieński, i pierwsi panowie, a nawet i dworzanie narzekali na to Bolesława cały naród gorszące życie, ale żaden z nich nie odważył się upomnieć go o te występki, bojąc się jego srogości. Wszakże Stanisław, jako biskup miejscowy, a przy tym jako jaśniejąca cnotą i pobożnością pochodnia, co i Bolesław wysoko w nim cenił, przyjął na siebie obowiązek uczynienia królowi uwag zbawiennych w jego ciężkich, od zasad moralności, zboczeniach. Jakoż poszedł do niego, i sam na sam ojcowską łagodnością odwodził go od niecnego żywota i usilnie prosił: "Królu! rzecze, oto ja niegodny sługa Boży, w Jego imieniu błagam cię, abyś nie ściągał na siebie tych przekleństw i ciężkich narzekań, którymi twoją osobę naród polski obrzuca; nie wywołuj na siebie sprawiedliwej kaźni niebios; nie sromoć wielkich zasług, które ci w narodzie twoim i za granicą wielkie czynią zalety; nie wypuszczaj z pamięci pomocy Bożej, co cię w krwawych bojach ramieniem swej potęgi wspierała. A jeśli się nie upamiętasz, więc i swoją religię, której wiernym jesteś synem, i to królestwo i swoją osobę u sąsiednich narodów w pogardę podasz. Lubo ci się niezaprzeczenie należy od wszystkiego ludu polskiego najwyższa cześć, uszanowanie i posłuszeństwo, to jednak ty z prawa narodu, masz być pierwszym przykładem i wzorem dla wszystkich berłu twemu poddanych ludów". Obiecał wprawdzie Bolesław poprawę swego życia, lecz nie szczerym sercem, i od razu zawiązał w nim nieubłagany gniew na Stanisława.
Miał w owym czasie w sieradzkiej ziemi niejaki Mścisław z Bożenna piękną żonę, imieniem Krystynę, która prawie wszystkie dziewice i niewiasty polskie rzadką urodą i słodką mową przewyższała, a przy tym czyste i cnotliwe zdobiły ją obyczaje. Roziskrzona w oczach mężczyzn ciekawość widzenia urodnej Krystyny, znęcała wielu panów do Mścisława domu; a każdy miłośnik pięknych niewiast, na których nie schodzi polskiemu narodowi, widząc cnotliwą i wdzięczną Mścisława małżonkę, jej urodą jakby lepem ujęty, z wielkim odchodził podziwem. Stugęba wieść o urodzie Krystyny, doszła do Bolesława uszu; ten zapałem żądzy uniesiony, wszelkimi sposoby upatrywał pogody, by osobiście widzieć zachwaloną Mścisława nadobną małżonkę; puszcza się zatem w drogę do Bożenna pod pozorem ziemskiej sprawy; tu za pierwszym widzeniem Krystyny, od razu zawrzał haniebnej lubości pragnieniem. Zrazu usiłował kosztownymi upominki, perłami i diamentami, co niektóre niewiasty wysoko cenią, ująć jej serce; a kiedy to nie uczyniło skutku, grozy używał; ale wierna swemu mężowi, i wyższa bojaźnią Bożą nad znikomość świata, Krystyna, wszystkie te dary i ofiary odmiotła od siebie i z pogardą zdeptała. Dowiedziawszy się Mścisław od wiernej żony o nieprawym króla zamiarze, wszelkiego dołożył starania, aby ocalić sławę swej małżonki, dzieci i rodziny. Ale ukłębiona w sercu Bolesława żądza nie zaspokoiła się statecznej niewiasty odporem; użył on przemocy: wysłał do Bożenna hufiec zbrojnych żołnierzy ze swymi powiernikami, a ci gwałtem porwali Krystynę z domu Mścisława, i do królewskiego przywieźli mieszkania. Ciężko bolał jej mąż nad wielką, sobie i swej małżonce uczynioną krzywdą i zniewagą, w nieutulonym płaczu pomstę i przekleństwo na króla z nieba wywoływał. Zdaje się możnym, że wszystko mogą, ale na dnie piekła uwarzona zbrodnia, według ścisłej sprawiedliwości Wszechmocnego, musi być ukarana. Chociaż Bolesław miał ślubną żonę, która urodziła mu pięknego syna imieniem Mieczysława, to przecież prywatnie połączył się z Krystyną i miał ją za nałożnicę. Wszakże z niej urodzone, a z Bolesława spłodzone potomstwo, w dziecinnym wieku cierpiało drżenie członków, i miało niekształtne nosy; a w dorosłym wieku pomieszania umysłu dostawało; i tę kaźń Bożą, nie tylko w pierwszym odrodzeniu się, ale nawet w piętnastym stuleciu, jak pisze DŁUGOSZ, jeszcze na tej rodzinie widziano.
Ten rzadki a sromotny występek przez Bolesława dokonany i ciężka krzywda Mścisławowi wyrządzona, obudziły w narodzie a nawet i w pierwszych panach polskich wielkie na króla narzekanie; ale żaden z możnych obywateli, ani Piotr, arcybiskup gnieźnieński, nie odważyli się wymieść na oczy króla ciężkiego od ustaw przyrodzonych i religii jego zboczenia, znając gwałtowny i srogi umysł jego. Wszyscy zatem obrócili oczy na Stanisława, jako na męża jaśniejącego wyższą nauką i życiem świątobliwym; prosili go usilnie, aby on, jak to już raz uczynił, przedłożył monarsze niegodziwy ten jego występek, upewniając go, że mu się nic złego za to nie stanie. Cóż miał ten o chwałę Bożą i dobro narodu gorliwy pasterz, wśród takiego Babilonu i ciężkiego zgorszenia czynić? miałże dla przypodobania się królowi, swego ducha Bogu poświęconego, w ziemski pył rozsypać, a razem w zamieci zgorszenia z wichrem świata kręcić się kurzawą? Czyli też powinien był zaryć się w prawdzie Bożej, jako kotwica wśród wzburzonej fali, a roztrącającą się o to jawne zgorszenie nawę rodu polskiego, do bezpiecznej przykazań Bożych przytwierdzić skały? Przyjąwszy na siebie Stanisław, jako miejscowy pasterz, ten drażliwy obowiązek, udał się przede wszystkim do Boga o pomoc przez gorącą modlitwę, uzbrojon Eliasza i Jana Chrzciciela odwagą, wezwawszy z duchownego i szlacheckiego stanu kilka znamienitych osób, z nimi zatem poszedł do Bolesława i w oddzielnej komnacie uprzejmie przemówił do niego: "Kiedym cię najjaśniejszy panie i królu nasz dawniej sam na sam prosił i odwodził od ciężkich przekroczeń twoich i żądzy ciała, którymi sromocisz twój majestat, radząc ci, abyś tego zaniechał, a ograniczył się najdostojniejszą twoją małżonką; niezachwianą miałem nadzieję z umiarkowanej odpowiedzi, którąś mi najjaśniejszy Panie dać raczył, że niecne uczynki swoje poprawisz, i że zbudowaniem dla ludów, berłu twemu uległych, wybrniesz z odmętu błędów, którymi kalałeś najdostojniejszą osobę twoją. Atoli teraz widzimy wszyscy, żeś nie tylko dawnych nie sprostował zboczeń, ale nowy dodałeś sromotny występek przez gwałtowne wzięcie Mścisławowi z Bożenna prawej a cnotliwej jego małżonki na twoje cudzołóstwo, a tym gorszącym czynem zhańbiłeś tron polski, złamałeś przykazanie Boże i szeroko rozlałeś wielkie zgorszenie, które nieprawi ludzie jak wodę pić będą. Zastanów się z uwagą nad tą, tak jasną jak słońce prawdą, że jeśli ty, najwyższego Króla wyobraziciel na ziemi, tak sprośnym kazisz się życiem, któż z poddanych będzie się wahał iść śladem twego przykładu? bo taka jest skłonność do złego wszystkich ludów, że jakie widzą postępki i czyny swych zwierzchników, w takie ślepo i płocho wpadają i nimi się każą. Odskoczyłeś, niestety! od żywego strumienia prawdy przykazań Bożych i grzęźniesz w błotnistym trzęsawisku cielesnej rozkoszy; wszedłeś na uboczną i mylną ścieżkę, na której nieprzyjaciel zbawienia ludzkiego nawiązał sideł i zastawił je dla nóg twoich, aby cię w nie wplątanego do wiecznej zguby potargnął. O królu! westchnij z głębi serca nad sromotnym występkiem i przemaż go szczerą pokutą; oddaj gwałtem porwaną żonę jej mężowi; ściśnij prawdziwą skruchą serce twoje, a nie wywołuj na siebie sprawiedliwej kary Bożej i narzekania polskiego narodu, abyś nie został wspólnikiem tych, co w przepaść wpadli, z której się już nigdy nie wyratują. Jeżeli zaś będziesz upornie trwał w występku, wiedz o tym, że z pasterskiego urzędu mojego ścisły na mnie spada obowiązek, za tak ciężki grzech twój, powściągnąć cię skutecznym środkiem od tego nadużycia". Po ukończonych biskupa uwagach, Bolesław szałem gniewu uniesiony, powstał na Stanisława z całą srogością dzikiej złośliwości; obelżywymi słowy zbezcześcił jego osobę; powiedział mu, że jest z włościańskiego urodzenia, a tak nie godzien być biskupem, ale wieprzów pastuchem, i nie wie, jaka uległość, uszanowanie i cześć należy się królowi. Na to obruszenie się Bolesława, Stanisław osłoniony tarczą cierpliwości i głębokiej pokory, uprzejmie i pełnymi chrześcijańskiej miłości odpowiedział wyrazy: "Znam to z Pisma św., że królom należy się cześć i posłuszeństwo, i w niczym nie ubliżam twemu panowaniu, ale królu i panie nasz, nie wypuszczaj z pamięci, żeś ojcem prawowiernych Polaków, chroń się zatem, byś uporem twym na zgubę twoją nie obrócił uwag moich, które ci z prawa Bożego i miłości ku twemu zbawieniu uczyniłem. Zgorszenie, które popełniasz, nie tylko tobie, ale też i twym poddanym jest wielce szkodliwe, a któremu z mego powołania zapobiec jestem obowiązany. Wszakże władza Boska, którą Zbawiciel odział mój urząd apostolski, jest w wielu rzeczach wyższa od doczesnych książąt władzy, a tak i tobie, jako prawowiernemu synowi Kościoła Bożego, przykładnie poważać ją należy (10). A jeśli szczerze chcesz pojąć między władzą Boską a królewską stosunek, więc go przywiodę: Jak bowiem księżyc pożyczaną od jasnych słońca promieni błyszczy łuną, a postać ołowiu od blasku złota różni się, tak się różni godność królewska, jeśli ją bezstronnie porównamy, od władzy, którą Bóg dał apostolstwu. Albowiem władza doczesna każdego księcia na ziemi, jest tak krucha i niestała, jak życie każdego człowieka, którym każdy powiew niespodzianej przygody, jak ziemskim pyłem przed obliczem Bożym pomiata. Ale i ten uczyniony zarzut jest niegodny ust monarchy, jakobym miał być wiejskiego urodzenia; wszakże z rozporządzenia najwyższego Władcy dzieje się, że nawet z niskiego urodzenia Zbawiciel powołuje ludzi do pasterskiego urzędu, który prawowierni królowie i książęta poważać i nauki jego słuchać mają".
Wszyscy obecni tej biskupa z królem rozmowie, podziwiali wielką Stanisława roztropność, skromność, głęboką pokorę, szczególną umysłu przytomność i gorliwość o związki małżeńskie. Ale Bolesław powstał z wielką złością na Stanisława, powiedział w przytomności przybranych osób, że się pomści na nim tej zniewagi. Jakoż od tego czasu szukał powodu spotwarzania go i wywarcia na niego zemsty; a nie mogąc nic upatrzyć w świątobliwym biskupa życiu, udał się do prześladowania Stanisława.
Kiedy Stanisław, jeszcze jako zastępca biskupa, rządził diecezją krakowską, kupił był w r. 1073 wieś Piotrowin, w lubelskiem województwie położoną, od Piotra szlachcica a polskich zastępów żołnierza, dla krakowskiego kościoła, za pewną sumę srebra, w przytomności, według ówczesnego obyczaju, wiarygodnych świadków, i przez urząd królewski został do jej posiadania wprowadzony. Piotr, sprzedawca wioski w tymże roku zakończył swe życie. Trzeciego roku po jego śmierci, Bolesław, niedługo po owym upomnieniu, namówił wnuków zmarłego: Piotra, Jakuba i Sulisława, aby ci na Stanisława położyli u króla żałobę, że nie wszedł prawem wiecznymi czasy do posiadania wsi Piotrowina, ale tylko na czas określony, że wieś ta prawem spadku do nich należy; i przyrzekł im przychylny sprawy skutek. W tym samym roku nadchodził czas ogólnych sądów, które przodkowie nasi rozprawami nazywali. Sądom tym król osobiście przodkował, i całego narodu wytoczone załatwiał sprawy. Zjeżdżała się zatem z całej Polski liczna szlachta ze sprawami do królewskiego sądu. Dla dogodnego szlachty, jej ludzi i koni pomieszczenia wyznaczono miejsce w otwartym polu, zwykle na łąkach. Wtedy obrano łąkę na wysepce dwiema oblanej rzekami, Wisłą i Krampą, blisko miasteczka Solca i wsi Piotrowina położonej. Tu przywołany Stanisław o nieprawe posiadanie wymienionej wioski; skoro wnukowie Piotra położyli u sądu królewskiego o wioskę Piotrowin skargę, biskup odwołał się do świadków z imienia i nazwiska, w których obecności za wieś wyliczył pieniądze. Ale Bolesław wcześniej dowiedziawszy się od wnuków o świadkach, pogroził im surową karą, jeśli się będą ważyli dać świadectwo prawdzie. Ci, grozą króla zastraszeni, ani do sądu stawić się, ani też prawdy za biskupem zeznać nie chcieli. Ciężko zabolał Stanisław nad ludzką przewrotnością serca i sumienia; a spostrzegłszy na twarzy króla radosny uśmiech, właśnie w tej chwili duchem Bożym natchniony, rzekł: "Królu i radzący panowie, kiedy synowie ludzcy umiłowali, zamiast prawdy bezbożność, a miasto sprawiedliwości nieprawość i potwarz; ja odwołuję się do najwyższego Sędziego, u którego nie ma nieprawości, a tak co żywi świadkowie zeznać wahają się, to umarli zeznają; ramieniem Wszechmocnego wsparty, na dowód mej rzetelności i prawdy, obowięzuję się po trzech dni upływie, tu stawić, acz od trzech lat zmarłego Piotra, od którego wieś Piotrowin rzetelnie kupiłem; a jeśli go nie stawię, wsi Piotrowina odstąpię". To przez Stanisława uczynione przełożenie, jako niepodobne do wykonania, śmiech obudziło w umyśle króla i radnych panów. Bardzo się z tego przyrzeczenia ucieszył Bolesław, że potem będzie mógł surowiej prześladować Stanisława, jeśli swego przełożenia nie okaże w skutku. Wyszedłszy biskup z królewskiego sądu, wrócił do wsi Piotrowina; naznaczył z sobą będącemu duchowieństwu post trzechdniowy i modlitwę, przywodząc im na pamięć obietnicę Zbawiciela, że jeśli będą mieli tak żywą wiarę, jak ziarno gorczycy, wszystko od Wszechmocności Bożej otrzymają. Biskup wdział włosiennicę na swe ciało, z żywą wiarą i niezachwianą ufnością, rozrzewniony, błagał Zbawiciela, by obietnicę swą uiścić raczył. Trzeciego dnia Stanisław odprawił mszę św. w kościele pod imieniem Tomasza św. w Piotrowinie. Po skończonej mszy ubrał się w apparat biskupi i udał się z duchowieństwem i ze zgromadzonym na to nabożeństwo ludem i z żołnierzami od króla wysłanymi, by jakiego biskup nie użył podstępu, a kogo innego zamiast Piotra, przed sądem nie stawił. Przyszedłszy na powszechnego grzebiska miejsce, które ukazali mu ci, co przed dobiegającym już wtedy trzecim rokiem Piotra byli pochowali, kazał odkopać ziemię aż do trumny; tę poznali przytomni pogrzebinom ludzie. Skoro otworzono wieko, ujrzeli, że uległo skażeniu Piotra ciało, i nikt go z postaci nie poznał, tylko trumnę jego tęż samą poznali ludzie miejscowi. W tej chwili Stanisław padł na kolana i z mocną wiarą i ufnością swą wzniósł ku Bogu łzawe swe oczy i modlił się gorąco: "Najlitościwszy i potężny Stwórco nasz Boże; Panie Jezu Chryste, któryś za skinieniem wszechmocnej woli Twej całe przyrodzenie wywiódł z niczego; coś syna wdowy i Łazarza cztery dni w grobie leżącego wszechmocnym słowem Twym do życia przywrócił; i dałeś Twym posłannikom moc wskrzeszania umarłych; u podnóża tronu Twej chwały błagam Cię ukorzony i niegodny sługa Twego ołtarza, okaż nieogarnioną potęgę Twoją, aby Piotr żołnierz wstał z grobu i dał prawdzie i sprawiedliwości świadectwo w sprawie kościoła mojego, której w imieniu Twoim przyjąłem obronę przeciw przewrotności świata; aby niecofnione słowo Twoje wszystkie wysławiały narody". Gdy kapłani odpowiedzieli amen, przybliżył się Stanisław ku zwłokom Piotra, dotknąwszy je pastorałem, rzekł:
"W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego mocą błogosławionej a nierozdzielnej Trójcy, nakazuję ci Piotrze, wstań z prochu ziemi od umarłych, a daj świadectwo prawdzie, której zaprzeczają synowie ludzcy, aby sprawiedliwość i wiara utwierdzoną została".
Wysłuchał Wszechmocny Pan korne biskupa modły, w tej samej chwili Bóg odział zwłoki Piotra ciałem i przywrócił mu ducha żywota; wstaje Piotr, jakby ze snu lekkiego przebudzony. Stanisław podaje mu swą rękę i wiedzie go przed wielki ołtarz i tu składa dzięki Bogu z wielkim ludu obecnego podziwem, wysławiającego cudowną opatrzność Pańską. Potem idzie z nim do królewskiego sądu gromadą ludu otoczony. Na wieść doniesioną, że Stanisław wiedzie wskrzeszonego Piotra, radni panowie zostawiwszy króla w namiocie, wyszli widzieć to rzadkie cudo. Stanisław otoczony radnymi pany i żołnierzami, stawiwszy przed królem do życia przywołanego Piotra: "Królu, rzecze, oto jest Piotr, niegdyś dziedzic wsi Piotrowin, którą on jako prawy przedtem jej dziedzic, sprzedał mi na własność wieczystą; tego więc z grobu wywołanego świadka, nie jako widmo, ale jako istnego człowieka, stawiam przed tobą na poniżenie rzuconej na mnie potwarzy, a wyświecenie prawdy i powagi biskupiego urzędu". Kiedy i król i radni panowie przerażającym tym zatrwożeni widokiem, uciszyli się, a blada bojaźń osiadła ich lica, wtedy Piotr żołnierz (miles) (11), przerwał to głuche milczenie: "Królu, rzecze, ja z nakazu Bożego, na prośbę błogosławionego Stanisława krakowskiego biskupa, z grobu wywołany, stanąłem przed tobą jako świadek i sporu rozjemca; rzetelnie zeznaję, żem wieś Piotrowin po moim ojcu na mnie spadłą, sprzedał Stanisławowi biskupowi dla jego kościoła, a to na zawsze, prawem kupna za ugodzone między nami pieniądze, które rzeczywiście odebrałem; a tak wnukom moim: Piotrowi, Jakubowi i Sulisławowi nie służy zgoła żadne prawo spadku, ani własności, ani im się godzi obwiniać zacnego Stanisława, biskupa, o nieprawne jej posiadanie". Strofował on potem swe wnuki, że się stali powodem wywołania go z grobu i ciężkiej na męża Bożego rzucenia potwarzy; aby za ten występek czynili za życia serdeczną skruchę i pokutę. Bolesław rzadkim tym cudem przekonany, rad nie rad, przysądził wieś Piotrowin Stanisławowi na własność krakowskiego kościoła. Poczym Stanisław prowadził Piotra do grobu, a za nimi szła cała powszechność na zjeździe będąca. Idąc z nim biskup, zapytał go, czy sobie życzy czas jaki zostać przy życiu doczesnym, albo też, by wyprosił dla niego inną łaskę u Zbawiciela? Odpowiedział mu Piotr: nie o doczesne życie, ale o wieczne, którego mieszkańcy niebios widzeniem Boga zażywają, a które z Jego miłosierdzia, po niedługim czasie czyśćcowej pokuty, spodziewam się osiągnąć, proszę cię ojcze święty, abym od razu do kary za grzechy wrócił, albo też za twymi modłami rychlej między niebiany został policzony. Tak więc Piotr wszedł do swego grobu i żyć przestał. Stanisław kazał grób ziemią zasypać, i według kościelnego obrzędu, odprawił za Piotra ze swymi kapłany żałobne nabożeństwo. Położył też Stanisław na grobie Piotra kamień trzy łokcie długi z napisem:
"Tu leży Piotr po dwakroć umarły; cud za chrześcijańskich czasów".
Kamień ten jeszcze do dnia dzisiejszego w kościele św. Tomasza w Piotrowinie jest przy ścianie zachowany ale głoski dawnym charakterem, tak zwanym carolinae litterae, tak są starte przez chodzenie po nim dawniej, że ich w czasie obecnym przeczytać nie można (12). Tego cudu okazem Bóg Wszechmocny dał poznać ludzkiemu rodzajowi, jak wielką udziela łaskę na utwierdzenie wiary, prawdy, sprawiedliwości i powagi biskupiego urzędu, który nieskażenie piastował Stanisław. Od tego czasu, w którym się ten cud ramieniem mocy Pańskiej wydarzył, pobożna powszechność to miejsce po dziś dzień zwiedza; a Zbigniew Oleśnicki kardynał i biskup krakowski, na grobie Piotra murowaną kaplicę wystawić kazał. Bolesław zatrwożony cudownym tym zdarzeniem, poprawił na czas niejaki swe obyczaje. Ale niestety! nasiąkły nierządem, niedługo potem wrócił do niego haniebnie, zwłaszcza w owej na Wszewłada wyprawie. Albowiem dobywszy Kijowa, obsypany pieniędzmi i kosztownymi dary, z wojskiem w nim zamieszkał. Te bogate upominki, a nade wszystko urodne Ukrainy dziewice i niewiasty, tak skaziły serca nie tylko żołnierzy i wodzów, ale też samego Bolesława, że tego rozprzężenia obyczajów opisać niepodobna. Przyszła z Kijowa wieść żałosna do Polski, że dziewic oblubieńcy i żon mężowie, jedni w boju poginęli, a drudzy poumierali; polskie zatem dziewice i żony według rozgłoszonej wieści po mężach niby owdowiałe, ich powrotu długo do kraju oczekujące, innych pojęły mężów.
Skoro się o przeniewierzeniu swych żon prawi dowiedzieli mężowie, bez pozwolenia króla gromadnie do domów powracali; na przybranych a cudzołożnych mężach, szałem zemsty uniesieni, dzikiej dopuszczali się srogości; a niektórzy żony swe śmiercią za to karali.
Bolesław widząc, że większa połowa jego żołnierzy odeszła do Polski, wrócić musiał do kraju.
Tu wywierać zaczął wściekły gniew na wiarołomne żony, że dały powód mężom swym opuszczenia go w Kijowie.
Ale i zbiegom z obozu nie przebaczał; jednych śmiercią, drugich ciężkim więzieniem karał, innym dobra poodbierał. Którzy zaś darowali winę swym żonom, te rozmaitym kary rodzajem uciskał, mszcząc się za dopuszczone z przybranymi mężami cudzołóstwo; bez uwagi na własny swój występek, że i on gwałtem wziął Mścisławowi cnotliwą Krystynę; a w Kijowie, i po swym do kraju powrocie dopuszczał się haniebnych nierządów, grubą umysłu ślepotą olśniony; że o co drugich karał, tym on się trzykroć sromotniej mazał.
Kiedy Bolesław coraz głębiej grzęznął w trzęsawiskach sprośnej lubieżności, i wielkimi podatkami uciskał wszystkich w całej Polsce mieszkańców, i kiedy się do nieludzkiej posunął złośliwości, że owym niewiastom po połogu, które się mężom swym sprzeniewierzyły, do ich piersi szczenięta przysądzać kazał:
Piotr gnieźnieński arcybiskup i przedniejsi polscy panowie, jak dawniej o wzięcie Krystyny, tak też i teraz uprosili Stanisława biskupa, życia świętobliwością i Piotra wskrzeszeniem wsławionego, aby o tak ciężkie występki imieniem całego narodu polskiego upomniał Bolesława.
Widząc biskup, że król jawnymi czyny łamie przykazania Boże, i ludzkie ustawy, a nikt nie ośmiela się odprowadzić go od tych grubych nadużyć, udał się on sam do niego, najuprzejmiej upominał go i usilnie prosił, aby zaniechał wszeteczeństw i pohamował dziką srogość nad poddanymi, zwłaszcza ów niesłychany dotąd nakaz karmienia szczeniąt niewiast piersiami; że to nadużycie jest nawet prawu przyrodzenia przeciwne; aby obudził w sobie litość nad ludem i sfolgował mu w podatkach, których płacić nie jest w stanie i oddał włości, które prawym zabrał dziedzicom.
Ale Bolesław, uwagą biskupa obrażony, a w srogości swej nieubłagany, odpowiedział względem karmienia szczeniąt, że te niewiasty na cięższą zasłużyły karę, a tą karą nie przekroczył granic ścisłej sprawiedliwości.
Na tę odpowiedź nie wahał się Stanisław przestrzec go, jeśli nie zaprzestanie srogiego barbarzyństwa i ciężkiego uciskania swych poddanych, że za to sprawiedliwa kaźń Boża spadnie na jego osobę; a on będzie spowodowanym użyć skutecznych środków do powstrzymania go od tych występków. Bolesław, nie chcąc korzystać ze zbawiennych uwag i przestróg biskupa, rozsrożył się na niego niezmiernie i zbezcześcił Stanisława. Wszakże Stanisław w głębokiej pokorze zniósł cierpliwie to zhańbienie swego urzędu, w mniemaniu, że tym dobroci orężem pokona złość monarchy. Lecz niestety! Bolesław swych pochlebców podszepty ośmielony, dozwalał sobie coraz większych wykroczeń i uciskania narodu polskiego, dlatego pewnie, że sprawiedliwość Boża zaraz go za to nie karała. A lubo Stanisław przewidział, że za dopełnienie pasterskiego urzędu krew przeleje i życie położy, wszakże jako prawy posłannik Boży od swego nie odstąpił obowiązku w obronie wiary świętej. Jakoż wezwawszy z sobą przedniejszych panów polskich i wojskowych, udał się powtórnie do niego w duchu religijnej łagodności, i w ten sposób do niego przemówił:
"Jużem ci, najjaśniejszy Panie, w szczerej miłości uczynił zbawienne przełożenie, które mimo uszu puściłeś, a mnieś obelgą obrzucił; atoli z pasterskiego urzędu mojego przychodzę powtórnie do ciebie, widząc, że coraz głębiej grzęźniesz namiętnie w występkach; wolę zatem znieść od ciebie sromotę i wzgardę, aniżeli zaniedbać sprawy ścisłej sprawiedliwości i prawdy. Skoro według Pisma świętego każdy monarcha jest wyobrazicielem władzy Bożej na ziemi, i ojcem ludów berłu swemu poddanych, ty atoli stłumiłeś w sobie wszelkie uczucie prawdy, odmiotłeś od siebie i zdeptałeś przykazania Boże; nigdy niesłyszanym, bo barbarzyńskim sposobem nakazujesz, aby niewiasty nawet szlacheckiego rodu po swych połogach piersią swą szczenięta karmiły, a tak godność człowieka do stanu zwierząt poniżasz; a oprócz tego mażesz swe ręce nieprawym zaborem cudzej własności, zagarniając na skarb mienie poddanych, prawem spadku ojczystego posiadane; niewzruszony ich uciskiem, ni rzewnym narzekaniem, płochą i zawodną poisz się nadzieją, że za te ciężkie występki, których się na polskim dopuszczasz narodzie, łatwo uzyskasz przebaczenie, i motasz się w sidła szatańskie; przeto, jeśli się szczerze nie poprawisz, i siebie i naród polski w przepaść nieszczęścia i zatracenia za sobą pociągniesz. A chociażeś monarchą zwycięstwy wsławionego narodu, to jednak wątła siła życia twojego nie różni się od najuboższego włościanina i równasz mu się w ludzkiej naturze. Zaprzestań ciężkich nadużyć, i nie mniemaj, że cię za to sprawiedliwa kaźń Boża nie dotknie. Odśwież sobie w pamięci owe dobrodziejstwa Boże, przez które stałeś się groźnym dla postronnych narodów, a państwa twojego znacznie rozszerzyłeś granice; pomnij na tę niezaprzeczoną prawdę, że jest jeden Pan i Król najwyższy, któremu ty i każdy człowiek śmiertelny, z dobrych i złych czynów swoich ścisłą będzie musiał zdać rachubę. Przywiedź sobie na pamięć nieocenioną dobroć i prawość ojca twojego, który pobożnością i chowaniem przepisów wiary chrześcijańskiej czcząc Boga, utracone to przywrócił królestwo; który pokonał uciskających najezdników, i był wielce miłym Bogu i swym poddanym (Kazimierz I)". Na próżno gorliwy ten pasterz z pierwszymi pany polskimi czynił królowi zbawienne przełożenie; albowiem Bolesław sroższym gniewu uniesiony zapałem, haniebniejszą niż przedtem obrzucił biskupa świętego obelgą, i pogroził mu, że, jeśli nie zaprzestanie nachodzić go, niezawodnie go za to ukarze. Wszakże Stanisław już wtedy nie wahał się powiedzieć królowi: Skoro nie przyjmuje z miłości ku niemu płynących uwag i przełożeń, że na niego użyć będzie musiał kary kościelnej. Tak uczyniona przestroga jeszcze bardziej rozsrożyła Bolesława na niezachwianego w pasterskim urzędzie Stanisława; odpowiedział mu Bolesław, że go za to śmiercią ukarze. Ale już wtedy Stanisław gotów był znieść śmierć męczeńską. A gdy niektórzy z duchowieństwa katedralnego uczynili mu przełożenie, by się z taką nie narażał królowi gorliwością, on odpowiedział: życie moje jest na jawi, jak pochodnia na świeczniku wystawiona, jeśli zaniecham urzędowi mojemu właściwej przestrogi upomnień, jakimże będę pasterzem? wtedy bowiem zaniedbam mej owczarni, przykazań Bożych i kościelnych. Zaczął potem pobożny biskup, we włosiennicy poszcząc, zanosić gorące i rzewne modły do Boga litości za monarchę twardego serca; unikał nawet spotkania się z królem. Kiedy Stanisław użył wszelkich środków ku naprawieniu Bolesława, wypaczającego życie prawego monarchy, a te żadnego nie uczyniły skutku, lecz przeciwnie Bolesław, lekceważąc nakazy religii chrześcijańskiej, oddalił od siebie i zdeptał zbawienne biskupa upomnienia; wtedy Stanisław, walcząc za prawdę wiary świętej i dobro polskiego narodu, wystąpiwszy na plac boju, wyłączył Bolesława ze społeczeństwa wiernych i zakazał z nim obcowania; a gdy i to było bezskuteczne, wyklął go i zabronił mu wnijścia do świątyni Pańskiej. Bolesław zawrzał wściekłym gniewem na Stanisława, upatrywał zatem wszelkiej sposobności, aby go życia pozbawić; a gardząc karą kościelną, i urągając się biskupowi, kazał odziać bydlę purpurą i na wzgardę wchodził z nim do katedralnego kościoła. Stanisław zakazał swemu duchowieństwu odprawiania wszelkiego nabożeństwa w obecności Bolesława. Bolesław postanowił koniecznie zabić Stanisława. A chociaż pierwsi panowie polscy odwodzili go od tej zbrodni świętokradzkiej, i czynili mu przełożenie, aby nie maczał rąk swych we krwi pomazańca Bożego, to przecież niektórzy z rycerskiego orszaku dworzanie, ubiegający się u króla o wyższe urzędy i dostojeństwa, tajnymi a pochlebnymi podszepty utwierdzali go w zbrodniczym jego zamiarze. By Stanisław nie podał królowi sposobności do łatwego spełnienia zabójstwa, chronił się jego widzenia. Blisko Krakowa był mały kościółek na pagórku, dzisiaj Skałką zwanym, okrągły, z białego kamienia wystawiony, w którym dawniej Polacy, przed przyjęciem wiary świętej, swym bałwanom czynili ofiary, a potem go imieniowi św. Michała Archanioła poświęcili. Tu z niektórymi kapłanami przyszedł skrycie Stanisław we czwartek dnia ósmego maja 1079 roku odprawić mszę świętą, by wyżebrać u miłosierdzia Bożego dla króla potrzebną łaskę do poprawienia niecnego życia jego. Lecz Bolesław przez ludzi dworskich śledząc wszędzie biskupa, dowiedział się o tym; niezwłocznie porwał szablę, a wziąwszy z sobą większy niż zwykle poczet żołnierzy, pospieszył na Skałkę ze zbrojnymi ludźmi, otoczył kościółek, aby Stanisław po odprawionej ofierze nie uszedł; a widząc, że mąż Boży w biskupim apparacie ubrany, odprawiał mszę świętą, zrazu zatrzymał się, aż ją ukończy. Ale dzikim zemsty szałem uniesiony, wysłał oddział żołnierzy do kościoła z nakazem, aby mszę świętą odprawiającego biskupa u ołtarza zabili. Kapłani usługujący biskupowi przy św. ofierze, słysząc szczęk szabli wchodzących do kościoła żołnierzy, ostrzegli go o napadzie. Ale Stanisław wzniósł ku niebu swe oczy; a sprawując Bogu niekrwawą tajemnicę ołtarza, on bez zatrwożenia gotował się do krwawej z siebie ofiary, i modlił się gorąco: "Boże! całego rodzaju ludzkiego wszechmocny Stwórco i Zbawicielu, Ty niepojętą mocą Twoją wszystkie ożywiasz twory, a skinieniem swej woli wszystko urządzasz, i wszystkich dla Twego Imienia śmierć ponoszących, z nieogarnionej swej dobroci do lepszego przenosisz żywota; błogosławię świętemu Imieniowi Twojemu, żeś mnie do tej godziny i do tego męczeństwa doprowadzić raczył, i czynisz mnie uczestnikiem kielicha i męki Zbawiciela naszego. W głębokim ukorzeniu proszę Cię przez srogą mękę i śmierć Chrystusa Pana, abyś mnie, walczącego za prawdę wiary świętej i w obronie ludu polskiego, uczynił mężnym i wytrwałym w poniesieniu wszelkiej katuszy i samej nawet śmierci. Udziel z Twej dobroci owieczkom moim przebaczenie, i utwierdź je w wierze i pobożności; ale i królowi i żołnierzom za grzech tego nie poczytaj" (13). Kiedy żołnierze chcieli wykonać nakaz króla, wtem jakaś niezwykła trwoga i odrętwienie przeraziło ich członki, i niepojęta jakaś siła z nóg ich waliła, że stali jak wryci; a odzyskawszy swe siły, wyszli z kościoła. Gdy za drugim i trzecim wnijściem silniejsze niż przedtem dotknęło ich odrętwienie, tak, że na ziemię upadli, Bolesław sam wpada do kościoła, nie zważając na miejsce święte, ani na najświętszą ofiarę, topi szablę w głowie biskupa świętego, już kończącego mszę świętą; a dla większej zniewagi i wzgardy, leżącemu Stanisławowi na posadzce kościelnej, nos, lica i wargi odcina (14). Nienasycony dzikim mordem i przelaniem krwi niewinnej męczennika, własnymi rękoma wlecze ciało jego za drzwi kościelne, i tu nakazuje stojącym żołnierzom porąbać je na drobne kawałki; a na domiar swej zemsty poleca rozrzucić je po polu, na karmę zwierzętom i ptactwu drapieżnemu, by tym sposobem męczennik był nawet religijnych pozbawion pogrzebin.
Kiedy żołnierze wypełniający rozkaz króla, w jego obecności poćwiertowane rozrzucali wszechstronnie święte męczennika ciało, członek jednego palca od prawej ręki wpadł do bliskiej sadzawki, a ten ryba połknęła. Bolesław w dzikim zemsty zapędzie dokonawszy świętobójczej zbrodni, z wielką radością powrócił do swego mieszkania, właśnie jakby po zwycięskim boju. Wszyscy jego pochlebcy, dworzanie i z rycerskiego orszaku, a nawet niektórzy polscy przewrotni panowie, przychodzili do niego z pochwałą zbrodni, i winszowali mu sprawiedliwie, według ich mniemania, dokonanej na biskupie zemsty. Za tę zbrodni pochwałę Bolesław polecił żołnierzom i przybocznej straży złupić dom zabitego biskupa, by nawet śladu jego na ziemi istnienia nie zostawił. Poniósł Stanisław śmierć męczeńską dnia 8 maja 1079 roku, a w 49 roku swego żywota.
Kiedy tak poćwiertowane a po polu rozrzucone leżały święte męczennika zwłoki, drugiego dnia z rozporządzenia Bożego ukazały się cztery rzadkiej wielkości orły, które krążąc nieustannie nad ciałem Stanisława, ochraniały je od uszkodzenia od ptactwa i drapieżnego zwierza; a niektórzy ludzie pobożni nocną porą widzieli nad każdą ciała cząstką jasność, jakby kagańców zapalonych.
To nieustanne latanie orłów, i objaw światła nadprzyrodzonego nad ciałem męczennika, obudziło w kanonikach krakowskiej katedry odwagę, że trzeciego dnia, nie zważając na srogość Bolesława i dworskich pochlebców, rozsiewających na męczennika potwarze i obelgi, zgromadzili się z duchowieństwem i z kilkunastą świeckich osób na miejsce męczeństwa, a zebrawszy święte szczęty, poskładali je na właściwe każdemu członkowi miejsce.
Tu palec Boży okazał cud swej potęgi, każda bowiem cząstka tak się do drugiego przypoiła członka, że zaledwo na zwłokach blizny widziano; właśnie jakby ciało Stanisława nie było rozsiekane.
Z radością zatem złożyli do przygotowanej trumny święte ciało, pochowali je na grzebisku, na Skałce u drzwi do kościoła Michała św. wiodących. Powróciwszy z pobożnego pogrzebu, opowiadali wszystkie szczegóły cudowne, które Bóg wszechmocny przy zwłokach Stanisława okazać raczył.
Nad rybą, która jeden członek, z palca od prawej ręki do sadzawki uroniony, połknęła, ukazywała się światłość nadprzyrodzona wszędzie gdzie się tylko obróciła, łatwo zatem przez rybaków została schwytaną.
Poczym z jej wnętrzności wydobyty członek do ciała świętego przyłączono.
Na zawstydzenie potwarców i okazanie fałszywych ich obelg, jakimi obrzucali Stanisława świętego, Bóg trzykroć święty i ściśle sprawiedliwy, objawem niezwykłego światła, prawie każdej nocy, nad pochowanym ciałem ukazał niewinność jego żywota i gorliwość pasterskiego urzędu.
Zjawiały się bowiem nad grobem jego światła, jakby błyszczące lampy, które widywali nie tylko ludzie pobożni, ale nawet i ci, co ręce swoje we krwi niewinnej zbroczyli. Rychło dowiedział się o śmierci męczeńskiej Stanisława, wówczas na Stolicy Piotra św. siedzący Grzegorz VII papież; ten rozważywszy ciężką świętobójstwa zbrodnię przez Bolesława dokonaną, wyklął go, oraz wszystkich, którzy w niej mieli udział; i polecił Piotrowi gnieźnieńskiemu arcybiskupowi, aby w całej Polsce zakazał odprawiania nabożeństwa, udzielania śś. Sakramentów, wyjąwszy tylko chrzest dla dzieci, i Sakrament pokuty dla konających. Odjął Bolesławowi i następcom jego tytuł królewskiej godności, a panów polskich, wasalów i poddanych, od jego uwolnił posłuszeństwa. Jakoż, Piotr arcybiskup i wszyscy biskupi w królestwie polskim z kazalnic ogłosili Bullę Stolicy Apostolskiej, uwalniającą wszystkich poddanych od posłuszeństwa Bolesławowi. Bolesław Śmiały, opierał się śmiało przez cały rok ogłoszonej przeciwko sobie Bulli Grzegorza VII papieża, i koniecznie chciał należeć do społeczeństwa katolickiego Kościoła, chociaż go w niczym nie słuchał, a z ewangelii dobrze wiedział o wyroku Zbawiciela: "Kto nie słucha Kościoła będzie uważany jako poganin i jawnogrzesznik" (15).
Kiedy dworzanie przyłudnicy Bolesława widywali nocną porą nad grobem męczennika ukazującą się jasność niezwykłą, i powiedzieli mu o tym zjawisku; on nie chciał zrazu wierzyć ich mowie, ale ciekawością ujęty, chcąc się osobiście przekonać, skrycie zatem przypatrywał się z baszty zamku krakowskiego na Skałkę, i rzeczywiście widział spuszczające się, jakby kagańce z obłoków, światło na grób Stanisława. Ten objaw światła budził po trosze w jego sercu skruchę za dokonane na biskupie zabójstwo. Lecz niestety! już tam nie ma żadnego ratunku, gdzie gniew Boży pożarem wionie. Tak więc w drugim roku po zabiciu Stanisława, zawrzał sprawiedliwą zemstą cały niemal stan rycerski i pierwsi panowie polscy, oraz cała szlachta, za owe więzienia i ciężkie krzywdy przez odebranie dziedzin; wszyscy naradzili się by uwięzić Bolesława (16).
Widząc się Bolesław prawie od wszystkich opuszczonym, albowiem rycerstwo, szlachta i naród dotykał go nienawiścią i pogardą; z obawy zatem, by mu życia nie odebrano; a lubo aż do czasów naszych żaden Polak nie zbroczył rąk swoich we krwi swego monarchy, jednak Bolesław na to wcale nie zważał; wziąwszy z sobą znaczną sumę złota, Mieczysława dwunastoletniego syna swojego, Borzywoja syna Masty i kilku żołnierzy, co we krwi Stanisława swe zbroczyli ręce, wdział na siebie dla niepoznania pospolitą odzież i uszedł z Polski do Węgier, gdzie przyjął go uprzejmie świątobliwy król Władysław, wdzięczny Bolesławowi za swe ustalenie siłą polskich zastępów na węgierskim tronie. A chociaż i Bolesław i polscy żołnierze rozgłaszaniem potwarzy na męczennika świętego, uniewinniali zbrodnię zabójstwa; Węgrzyni jednak wiedząc o występkach jego urągali mu się jawnie. Oprócz tej pogardy, bodziec jego sumienia dręczył go tak srogo, że popadł w obłąkanie umysłu. Kiedy już drugi rok bawił u króla Władysława, nie mając żadnej nadziei swego do Polski powrotu, szałem ujęty, wyszedł z dworu królewskiego i zupełnie zaginął. Bogu najlepiej wiadomo, dokąd się udał, albowiem wszelkie o jego śmierci podanie nie jest pewne. MARCIN GALL nie opisał rodzaju śmierci Bolesława Śmiałego (17). DŁUGOSZ, a za nim inni dziejopisowie nasi, powiadają, że na polowaniu zginął, jak wieść niesie (1
; że zdjął z siebie szatę królewską, w pospolitej odzieży udał się do Karyntii, i tam w klasztorze oo. Benedyktynów w Osjaku, albo też w Wetynie, blisko Insbruku, gdzie długi czas na posługach kuchennych strawiwszy, czynił pokutę i żywota dokonał; a przy zgonie swym miał wyznać opatowi, że był królem polskim. W Wetynie czyli w Welaku jeszcze teraz ukazują grobowy kamień z napisem: "Tu leży Bolesław niegdyś król polski, zabójca św. Stanisława, krakowskiego biskupa" (19).
Kiedy po dziesięcioletnim upływie dokonanego na Stanisławie zabójstwa, Bóg wszechmocny, coraz liczniejszymi cudy wyświecał świętobliwe życie i śmierć jego męczeńską; a Stanisław objawił się w Skałeckim kościele, i upomniał pobożną a szlachetną niewiastę imieniem Swiamkowską, aby jego następca Lampert, biskup krakowski, ze swymi kanoniki zajął się przeniesieniem jego ciała ze Skałki do katedralnej świątyni, dla powiększenia czci Bożej, dla pociech i pomocy wiernego ludu w rozmaitych życia przygodach; biskup uzyskawszy pozwolenie od Hermana Władysława, księcia polskiego, a brata Bolesława Śmiałego, wobec licznie zgromadzonego ludu z Krakowa i okolic, dnia 27 września 1089 roku kazał otworzyć grób męczennika u drzwi kościelnych na Skałce. Skoro wieko trumny odkryto, wszystkich obecnych najprzyjemniejsza woń z ciała męczennika wychodząca wskroś przejęła. Potem złożono święte Stanisława zwłoki do przygotowanej trumny; biskup i kanonicy w uroczystym pochodzie przenieśli je do katedralnej świątyni Pańskiej, i tu złożone święte męczennika szczęty zwiedzali pobożni Polacy, czcząc je nabożnie; a za jego u Boga przyczyną odbierali od rozmaitych chorób udzielone uzdrowienie.
Te zatem cudowne łaski Boże, ludowi udzielane, obudziły w Bolesławie Wstydliwym, i w oblubienicy jego Kunegundzie, jako też w Prandocie biskupie krakowskim, pobożną gorliwość do wystarania się o kanonizację Stanisława. Jakoż w r. 1250 wyprawiono poselstwo do Innocentego IV papieża, z prośbą, na dowodach opartą, aby Stanisława męczennika policzył w poczet wybrańców Bożych. Dla sprawdzenia dowodów, Stolica Apostolska wyznaczyła w podróż do Polski swych komisarzów. Przez trzy lata odbywało się w Krakowie ścisłe dochodzenie prawdziwości cudów i świętobliwego życia Stanisława. Ale kiedy papież na posiedzeniu kardynałów, mając sobie położone kanoniczne dowody, przychylał się do kanonizacji męczennika, wtedy jeden z kardynałów, imieniem Rajnald, mąż wysokiej godności, biskup ostieński, utrudzając ogłoszenie Stanisława za świętego, powiedział: "Dlaczego tak późno stara się Polska o kanonizację swego rodaka, kiedy ma jasne dowody świętobliwego życia jego i
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles