|
Autor
|
Wiadomość |
hanuman
Dołączył: 17 Lis 2007 Posty: 212
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 21:16, 18 Paź '08
Temat postu: Jak urzędnicy rozwalają firmy - wywiad z Romanem Kluska |
|
|
Wywiad z Romanem Kluska, czyli z cyklu jak sie to robi w polsce...
Warto sobie pamiec odswierzyc kto rzadzi w polsce i jakie "prawo" tam panuje
http://nczas.com/publicystyka/jak-urzedn.....em-kluska/
Cytat: | Jak urzędnicy rozwalają firmy. Wywiad z Romanem Kluską
Gospodarka GW
Roman Kluska, były prezes Optimusa, dzięki ciężkiej pracy osiągnął finansowy sukces. Nad jego głową zawisł urzędniczy topór, gdy w lipcu 2002 r., został w spektakularny sposób aresztowany pod zarzutem wyłudzenia 30 mln zł podatku VAT. O kulisach swoich zmagań z urzędnikami, pobycie w więzieniu, pomysłach na biznes mówi laureat Nagrody Kisiela 2003 za “walkę z bezprawiem aparatu państwowego”.
GW: Jak hodowla owiec, panie prezesie?
Roman Kluska: Mam 200 owiec. Tylko mleka dają trochę mało. Kupiłem najlepsze owce z Niemiec. Ale mleka dają ledwo połowę tego, co w Niemczech. Nawet przyjechali do mnie hodowcy żeby zobaczyć, co się dzieje. Powiedzieli, że w Niemczech nie ma rolnika, który zapewniłby owcom tak dobre warunki.
Rozpieścił pan owce to się rozleniwiły
Też tak myślałem. Problem, niestety, jest gdzie indziej. Dawniej krowy dawały 10-15 litrów mleka dziennie. Dzisiaj dobra krowa daje i 50 litrów. I krowa, i owca da dużo mleka, jeśli dostanie dużo białka. A białko gdzie jest?
Z rolnictwem u nas słabo, panie prezesie.
Głównie w soi i rzepaku. Tyle że nie istnieją teraz na świecie ani soja, ani rzepak niemodyfikowane genetycznie. Niemal wszystko jest GMO. Moje owce nie dostają pasz z GMO. Dlatego dają mniej mleka, a przez to koszt produkcji jednego litra jest u mnie znacznie wyższy niż u innych hodowców.
I co pan robi z tym mlekiem?
Doskonały ser. Co prawda na razie nie mogę go sprzedawać.
Kupców nie ma, bo za drogi?
Są. Całe kolejki przyjeżdżają.
To czemu pan nie sprzedaje?
Bo byłbym przestępcą. Muszę mieć zgodę stosownych urzędów.
Jaki problem? Niech pan wystąpi o zgodę.
Gdyby nie było problemu, to już bym ją miał. Żeby dostać zgodę na produkcję serów przy gospodarstwie rolnym, muszę spełnić takie same warunki jak potężna mleczarnia. Czyli postawić szatnie: czyste, brudne, przebieralnie, osobny magazyn na opakowania, osobny na ser, dwupiętrowy budynek etc. Wydałem na to już wiele milionów. Sera sprzedawać nie mogę, więc na razie leży w dojrzewalni. Hobbystycznie robię sery po prostu.
I długo się pan stara o pozwolenie?
Kilka lat. Jak dobrze pójdzie, to za parę miesięcy wszystkie pozwolenia będę miał. Ćwiczę na sobie głupotę polskiej rzeczywistości, bo który rolnik przez to przejdzie?
Będzie po prostu sery na czarno sprzedawał i tyle.
Rozmawiam ostatnio z jednym urzędnikiem. Wie pan, że to jest absurdalne? On odpowiada: wiem! I dlatego nie ścigamy rolników, którzy robią sery, mimo że łamią prawo.
Daleko pan odszedł od produkcji komputerów.
Mnie od młodości interesowała informatyka. Jestem nawet absolwentem pierwszego rocznika informatyki ekonomicznej na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Obyłem się tam z komputerami, a w ramach pracy magisterskiej na bazie matematyki przewidziałem upadek komunizmu…
Jak?
Moją specjalizacją były statystka i ekonometria. Jako pracę magisterską zrobiłem program komputerowy, który był matematycznym modelem gospodarki narodowej. Wprowadzając do programu skomplikowane dane, można było zobaczyć, jak będzie wyglądać w przyszłości socjalistyczna gospodarka.
I co wyszło?
Że będą ogromne niedobory produkcji roślinnej. Jak nie ma produkcji roślinnej, to zaczyna brakować też mięsa. Jak nie ma mięsa, to trzeba je importować. To spowoduje niewypłacalność Polski, upadek gospodarki i koniec państwa komunistycznego.
A miał pan w tym modelu Wałęsę i Jana Pawła II?
Nie. Za to wyszło jasno, że komunizm padnie, bo nie będzie w stanie finansować swoich wydatków.
Dziwne, że pozwolili panu taki program zrobić
W Warszawie za tę pracę zostałbym wyrzucony z uczelni. W Krakowie dostałem dyplom z wyróżnieniem.
I kiedy padł panu komunizm?
Nie pamiętam już. Różnica w porównaniu do 1989 roku nie była jednak większa niż pięć lat.
Kończy pan studia i?
Pracę broniłem w 1978 roku. Po wojsku poszedłem do pracy do zakładu naprawiającego autobusy. Zostałem tam zastępcą dyrektora.
Szybko
Młody szczawik byłem za przeproszeniem, a tu potężny zakład 1,3 tys. ludzi. Nawet do partii nie należałem, więc formalnie awansu nie powinienem był dostać.
To czemu pan dostał?
Nikt nie był w stanie opanować sytuacji. Dyrekcja zmieniała się tam co kilka miesięcy.
A co się działo?
Komedia. Koszt napraw tych autobusów był większy niż ich wartość. Przyjeżdża autobus. Zamiast demontażu często była dewastacja, np. wybijanie szyb a potem odtwarzanie autobusu z części których chronicznie brakowało.
Po co tak?
W komunizmie nie było wielkiej różnicy, czy pracę się wykona dobrze, czy źle. I tak wypłatę się dostało.
I co pan zrobił?
Czytałem dużo na temat metod organizacji pracy w Japonii. Postanowiłem Japonię zastosować w praktyce. Podzieliłem zakład na 23 małe części i wszystkim pracownikom produkcji zamiast dotychczasowej płacy dałem udział w zysku ich części przedsiębiorstwa.
Kapitalizm.
Najgorszy, jaki sobie można wyobrazić. Ale Polacy to nie taki głupi naród. Pracownik zaraz obliczył, że tych szyb nie opłaca się wybijać, bo jak ją wyjmie i założy z powrotem, to dostanie pieniądze.
Reedukację pan przeprowadził.
Wtedy przedsiębiorstwa państwowe były zrzeszone w zjednoczeniach. W moim zjednoczeniu było 30 zakładów naprawy autobusów. Na te 30 zakładów zawsze byliśmy na ostatnim miejscu. Po czterech miesiącach “kapitalizmu” wyszliśmy na drugą pozycję. Jak pojechałem do zjednoczenia, byłem przyjmowany jak cudotwórca. Pytają mnie, takiego chłopaczka, dyrektorzy innych zakładów lat 60, 70: “Jak pan to zrobił? Niech pan powie, kolego?”.
Narobił pan sobie wrogów.
Tak. W tamtych czasach w każdym zakładzie musiały działać rada pracownicza, związek młodzieży socjalistycznej, organizacja partyjna, związki zawodowe itp. Działacze stanowili wówczas ok. 10 proc. załogi. Zamiast pracować, głównie organizowali zebrania. W moim systemie za udział w zebraniach nie płacono. To i wrogów przybywało.
Ostry pan był.
Działacze zrobili wszystko, żebym odszedł. Ułatwiłem im zadanie i złożyłem dobrowolną rezygnację. Odszedłem i byłem bez grosza.
Pan dyrektor?
Dyrektor dostawał wtedy mniej pieniędzy od robotnika. Mieszkałem wtedy w niewielkim domu, który dostałem od rodziców. Hodowałem przy domu maliny, żeby dorobić jakieś pieniądze do pensji, ale z tego był zysk tylko przez miesiąc w roku. Głównym pożywieniem dla mojej rodziny był chleb i dżem. Jak dostawałem wypłatę, pędziłem do sklepu i kupowałem 12 słoików dżemu, wiśniowego. Pamiętam do dziś. po 4,50 zł sztuka. To musiało wystarczyć na miesiąc. Jakbym nie kupił od razu, to pieniądze by się rozeszły.
Kończy się poprzedni ustrój 1988 rok, mamy ustawę Wilczka.
Otwieram firmę komputerową. Kapitał zakładowy: 12 dolarów. Dziś mogę się przyznać, nawet nie miałem nawet tyle.
Skłamał pan.
Wpłaciłem z pewnym opóźnieniem. Wtedy żeby dowiedzieć się, jak poprowadzić firmę, wystarczyło przeczytać parę ustaw: kodeks handlowy, ustawę podatkową, prawo celne, kodeks pracy. Zrobiłem to w jeden wieczór. Takich ludzi jak ja było wtedy w Polsce tysiące, dziesiątki tysięcy. Każdy założył swoją maleńką firmę i do dzieła. Liczyła się tylko praca i intelekt. To były piękne czasy. Żaden urzędnik nie miał wiele do powiedzenia. A prawo podatkowe było tak proste, że jak była kontrola, nawet nie musiałem kontrolerowi herbaty postawić. Sprawdził tylko, czy podatek zgodnie z prawem zapłacony, i szedł dalej.
I co pan robił?
Programy komputerowe. Skoro byłem dyrektorem, to wiedziałem, że informacje, ile zakład zarobił na produkcji, ile materiałów zużył, dostępne są dopiero po 1,5 miesiąca po fakcie. Poszedłem do pierwszego lepszego zakładu i mówię: “Panie dyrektorze, ja panu zrobię taki program, że będzie pan codziennie na bieżąco wiedział, co się w firmie dzieje, jakie pan ma koszty”. On mówi: “Taak?”. I zrobiłem. On pokazał kolegom, przyszło następne zamówienie i następne. I tak firma rosła i rosła.
Kariera w amerykańskim stylu. Od zera do milionera.
Chyba byliśmy dobrzy. Zaczęliśmy wchodzić na poziom wyższy od marzeń. Prawie każdy z branży na świecie chciał się ze mną spotkać. Będąc facetem bez grosza, zbudowałem firmę, która sprzedawała w swoim kraju więcej komputerów niż wszystkie firmy amerykańskie razem wzięte. A trzeba pamiętać, że amerykańskie firmy IBM, Dell, Packard, Compaq podbijały świat. Wchodziły do danego kraju i kosiły konkurencję. Były tylko dwa kraje gdzie polegli. Japonia i Polska.
Urząd skarbowy jakoś tego nie docenił.
W lipcu 2002 dostałem za swoje. Żeglowałem na Mazurach. Przyjeżdżam do domu nad ranem, ledwo się położyłem. O 6 rano ktoś krzyczy do domofonu: “Policja, otwierać!”. Wpada jakiś facet i mówi, że ma polecenie przetransportowania mnie do prokuratury Apelacyjnej w Krakowie do Wydziału Przestępczości Zorganizowanej. Pokazuje zezwolenie na rewizję domu i zajęcie wszystkich wartościowych rzeczy.
Zarzut?
Wyrządzenie szkody majątkowej w wysokości 8 mln zł.
Czyta pan ten zarzut i co pan myśli?
Że to jakiś żart. Bzdura. Wypadek. Pomyłka po prostu.
A policja?
Otoczyli dom. Skuli mnie kajdankami przy rodzinie. Prowadzą mnie w konwoju. Jeden z policjantów mówi, że to po to abym nie uciekł.
A chciał pan uciec?
Gdzie tam. Skuli mnie wiozą do prokuratury w Krakowie. Tam wrzucają mnie do klatki, z grubymi żelaznymi prętami. Klatka metr na dwa metry. Siadłem w tej klatce na ławeczce. Jak szedłem do ubikacji, to mnie skuwali. Rozkuwali, dopiero jak wchodziłem do klatki. Wreszcie dochodzi do konfrontacji. Pani prokurator powiedziała: “Teraz wykażemy pańską przestępczą działalność”. Wprowadzono mnie do jakiegoś pokoju, a tam siedzi trzech pracowników Optimusa. Milczą. Jeden tylko bąknął do pani prokurator: “Prezes Kluska ma charyzmę”.
A pani prokurator co na to?
Skończyła konfrontację. Mówi mi: “Jutro dostanie pan areszt na trzy miesiące, a ile lat pan posiedzi, to się okaże”. Pod klatkę podchodzi adwokat wynajęty przez rodzinę. I mówi, że cały mój majątek zajęto: dom, działki itp. Nie wiadomo dlaczego, nie zablokowali mi tylko kont bankowych. Dostaję celę czteroosobową. Zabierają mi sznurówki i pasek od spodni. Wchodzę do celi. Aresztowani się przedstawiają. Jeden siedzi za zabójstwo, drugi za wielokrotne pobicie, a trzeci za kradzież. “A ty za co?” - pytają.
I co pan odpowiedział?
Że nie wiem. I proszę sobie wyobrazić uszanowali, że nie chcę mówić. Powiedzieli: “Jest zimno, jak chcesz, masz koc”. Poprosiłem strażnika, czy mogę iść do ubikacji.
Pozwolił?
Nie. Powiedział: “Jak dam ci w ryja, to cię rodzona matka nie pozna”. Zrozumiałem, że to nie był żart.
Co pan czuł?
Że świat się zawalił. Całe poczucie sprawiedliwości prysnęło jak bańka mydlana. Mam siedzieć wiele lat w więzieniu, rodzinie odebrano wszystko. Nie ma z czego żyć, a wszyscy w mediach powtarzają, że jestem groźnym przestępcą. Gdyby ktoś wtedy powiedział: odcinamy ci obydwie nogi, ale to się przestaje dziać, to ja bym się natychmiast zgodził.
I jak pan sobie poradził?
Człowiek w takiej sytuacji bardzo często się załamuje. Ogarnia go pustka, beznadzieja, rozpacz. Taki ogrom krzywdy przeraża, człowieka nawiedzają czarne myśli. Ja w tej krytycznej chwili znalazłem oparcie w Bogu, i to mnie uratowało. Świadomość że jest ktoś, kto zna prawdę, że mnie kocha i że może wszystko, choćby uwolnić mnie od moich prześladowców, pozwoliła mi wyjść obronną ręką z tego wszystkiego.
Modlił się pan?
Tak. Powtarzałem: “Jezu, ufam Tobie!”. Dzięki zaufaniu do Boga nigdy nie miałem myśli samobójczych, a wręcz przeciwnie - stawałem się coraz silniejszy i lepszy. Przez to cierpienie zaczynałem lepiej rozumieć świat i siebie.
Co dalej?
Zabierają mojej rodzinie samochody. Chcieli je wziąć już podczas aresztowania, ale w nakazie było, że mogą zabrać wszystko, ale tylko Romanowi Klusce. A samochody były na firmę. Na drugi dzień Wojskowa Komisja Uzupełnień w Nowym Sączu podejmuje decyzję o zajęciu tych samochodów na czas nieokreślony. W polskim prawie nie ma przepisów, które by na to pozwalały.
To były jakieś supersamochody?
Zwykłe toyoty land cruiser.
Wychodzi pan z aresztu?
Siedzę cały wieczór, całą noc. Następnego dnia wywieźli mnie znowu do Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Podejrzanego skuć. Podejrzanego wyprowadzić. Nie nazywam się już Kluska. Jestem podejrzany. Wchodzę do budynku prokuratury. Jestem już wytresowany, od razu idę do klatki. Pani prokurator, która dzień wcześniej była taka władcza, mówi: “Ale panie prezesie, ależ rozkuć pana prezesa… Kawy? Herbatki?”.
Ale wypuszczają pana?
Za kaucją 8 mln zł. Mój adwokat jest zszokowany.
Czemu?
W Polsce takich wysokich kaucji nie ma! Dla nikogo! Podpisałem odpowiednie papiery i za pięć minut stoję przed budynkiem w Krakowie jako wolny człowiek. Oczywiście zaczynam myśleć , że teraz wszystko się bardzo szybko wyjaśni. Tylko że się nic nie chce wyjaśnić.
Wraca pan do domu.
Żona mi mówi, że dzwonił jakiś dobry pan, który chce mi pomóc. Żebym koniecznie do niego zadzwonił, bo to był taki dobry pan, taki życzliwy. Wie, że zostałem oskarżony niesłusznie. Dzwonię do niego. Facet mówi mi, że jest w stanie spowodować, że sprawa zostanie umorzona. Ale jak chcę poznać warunki, to muszę zadzwonić na numer telefonu. I podaje mi numer.
Zadzwonił pan?
Ja nie. Ale przekazałem numer jednemu z najbardziej znanych mediów w Polsce. Dziennikarze zrobili zasadzkę. Podali się za Romana Kluskę.
Kto odebrał?
Agenci WSI. Konkretnie telefon należał do WSI Rzeszów. A warunki, które miałem spełnić, miała przekazać osoba, której telefon należał do WSI Kraków.
I dziennikarze wydrukowali to?
Nie. Mimo że dawali mi 100 proc gwarancji, że ten tekst pójdzie. Redaktor naczelny przestał ode mnie odbierać telefony.
To jedyny przypadek, że ktoś chciał panu “pomóc”?
Nie. Było ich więcej. Później przyszedł do mnie w biały dzień do firmy inny człowiek. Chciał 8 milionów. Też obiecywał zakończenie sprawy.
Wariat?
Podał mi szczegół ze śledztwa, który znałem tylko ja i prokuratura. Wyrzuciłem go za drzwi. Moja sekretarka powiedziała, że go zna. Podała mi jego imię i nazwisko. Złożyłem zawiadomienie na policji.
A policja?
Dziwna sprawa. Na policji moja sekretarka już tego człowieka nie była w stanie rozpoznać. Mimo że chwilę wcześniej znała go bardzo dobrze.
Co zeznał?
Przyznał się, że był u mnie i chciał wyłudzić 8 milionów. Policja umorzyła sprawę ze względu na znikomą społeczną szkodliwość czynu. Później sprawdziłem, kim był ten człowiek.
Kim?
Byłym agentem SB.
I co pan zrobił?
Udało mi się z Optimusa dostać wszystkie kopie dokumentów księgowych. Wiozę je do profesora Ryszarda Mastalskiego, najwybitniejszego specjalisty w kraju od spraw podatkowych. Dorady premiera Millera, członka rady legislacyjnej. On mi mówi na wstępie: “Panie prezesie, ja zrobię ekspertyzę. Ale to będzie kosztowało i nic panu nie da, bo wiem z prasy, że jest pan przestępcą”.
Decyduje się pan?
Tak. Nalegam, żeby zobaczył dokumenty. Po kilku tygodniach Mastalski dzwoni, mówi, żebym przyjeżdżał. Od progu krzyczy, że jestem niewinny. Pisze wprost w ekspertyzie - że jestem niewinny. Że nie złamałem żadnego przepisu, bo złamać po prostu nie mogłem.
Szczegóły prosimy.
Ministerstwo Edukacji Narodowej zorganizowało przetarg na komputery do szkół. W ustawie o VAT był zapis, że jeżeli komputer jest sprowadzony z zagranicy, automatycznie nie płaci się podatku VAT. Ale jeżeli komputer jest zakupiony w Polsce, to trzeba zapłacić VAT w wysokości 22 proc.
Czyli bardziej opłaca się sprowadzać komputery z zagranicy, niż je kupować w kraju.
Tak. Z drugiej strony, ktoś ten sprzęt musi serwisować we wszystkich szkołach. Eksperci Ministerstwa Edukacji znaleźli proste rozwiązanie. Niech polska firma sprzeda komputery firmie zagranicznej, a ministerstwo od niej odkupi sprzęt. Wtedy wszystko będzie zgodne z prawem.
A jaki pan dostał zarzut?
Wprowadzenia w błąd urzędów celnych co do miejsca wyprodukowania sprzętu. Na każdej deklaracji celnej był napis: “Producent: Optimus, miejsce pochodzenia: Polska, miejsce wyprodukowania: Nowy Sącz”. Gdzie ja wprowadzam w błąd urząd celny? Moja firma produkuje komputery na życzenie rządu, sprzedaję wskazanej przez rząd firmie zagranicznej. To jest jakiś absurd! Robię oczywiście drugą ekspertyzę, trzecią ekspertyzę. Wszyscy eksperci piszą dokładnie to samo co profesor Mastalski. Bo co mogą napisać?
Prawdziwym przełomem było przesłuchanie w komisji sejmowej.
Moi koledzy z biznesu dotarli do szefa komisji gospodarki posła Adama Szejnfelda. Pan przewodniczący wezwał przedstawicieli czterech resortów, które mnie najbardziej gnębiły na przesłuchanie w komisji. To była medialna sensacja. Dziennikarzy przyszło tylu, że nie można było wejść do sali. Wszystkie telewizje. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych reprezentował generał policji Adam Rapacki. Ministerstwo Sprawiedliwości prokurator Karol Napierski. Obok niego siedział szef prokuratury krakowskiej. Wstaje jeden z posłów i mówi: “To sprawa polityczna, byście się państwo wstydzili, mamy tu ekspertyzy itd.”. Rapacki odpowiada: “Sprawa nie ma nic wspólnego z polityką, jest lokalna, my o niczym nie wiemy, prowadzi ją nowosądeckie Centralne Biuro Śledcze”. Posłowie kontynuują: czemu policja była tak brutalna przy aresztowaniu. Słysząc to, Rapacki się podrywa i krzyczy: “Jak to brutalnie? Jakie brutalnie? Osobiście wydawałem polecenie żeby go delikatnie zatrzymać!”. Przypominam, wcześniej zeznaje, że to sprawa lokalna. Cała sala w śmiech. Ale to nie było jeszcze najmocniejsze. Jeden z posłów zadaje pytanie Ministerstwu Sprawiedliwości: “Żeby kogoś zatrzymać czy postawić zarzuty, to ten ktoś musi popełnić jakieś przestępstwo. Proszę mi powiedzieć, jakie przestępstwo popełnił Roman Kluska, a konkretnie jaki artykuł kodeksu karnego naruszył”. Cisza. Napierski zaczyna dzwonić przez komórkowy telefon, mija pięć-dziesięć minut. Wreszcie wstaje i mówi: “Jestem 25 lat prokuratorem i Sejm mnie nie będzie pouczał co mam robić!”. Gdyby Napierski powiedział: Kluska naruszył paragraf 3/8 punkt pięć, nikt by tego nie sprawdził. Ale tu wszyscy zobaczyli pychę Napierskiego. Butę. Robi się wrzawa. Dziennikarze biorą mnie za ręce i wyciągają na korytarz. Wszystkie telewizje zaczynają się do mnie pchać. Bo wszyscy widzą, że to jest szopka.
Media stanęły za panem.
Dostaję wszystkie możliwe nagrody. Staję się człowiekiem roku branży komputerowej. Parę lat po odejściu z Optimusa! Dostaję Nagrodę Kisiela. Każda organizacja za punkt honoru wzięła sobie uhonorowanie mnie. Tylko jeżdżę z miejsca w miejsce i odbieram nagrody. Nie mieszczą mi się już w szafie. Nie mogę przejść ulicą, bo ludzie chcą robić ze mną niedźwiedzia. “Jestem z panem. Czy ja mogę panu rękę podać?”. W sklepach nie chcą brać ode mnie pieniędzy. W końcu, żeby się zamaskować, zakładam czapkę i okulary.
A pańska sprawa?
Czekam na wyrok NSA. W przeddzień rozprawy urząd skarbowy podejmuje decyzję o umorzeniu nałożonej kary. I uwaga, od razu tego samego dnia dostarcza swoją decyzję do Optimusa. Dzień wcześniej na umorzenie kary zgadza się UOKiK. UOKiK jest w Warszawie, urząd skarbowy w Nowym Sączu. Jak to zrobili? Nie wiem. Żadna poczta nie działa tak szybko.
Świetnie
Dla mnie tragedia. Nie ja jestem stroną postępowania w NSA, tylko firma Optimus. Jeśli urząd skarbowy umarza Optimusowi karę, to sąd nie ma czym się zajmować. Ale ja nadal jestem przestępcą! Urząd skarbowy nie stwierdza przecież, że wlepił karę niesłusznie. On tylko nie karze jej płacić! Moją sprawę musi rozpoznać sąd karny. Na podstawie decyzji urzędu skarbowego, zgodnie z którą ja zdefraudowałem 8 mln zł! Poszedłbym więc do więzienia na długie lata!
Jak pan z tego wyszedł?
Doniosłem do prokuratury, że przestępstwem jest umorzenie pieniędzy takiemu przestępcy jak Roman Kluska. Prokuratura musiała zabezpieczyć dokument o umorzeniu.
Doniósł pan sam na siebie.
Tak. Ale dzięki temu NSA mógł zająć się sprawą. W końcu sąd w składzie siedmiu sędziów w Warszawie wydaje wyrok, który jest druzgocący dla moich przeciwników.
Co spotkało ludzi, którzy pana gnębili?
Szef prokuratury krakowskiej wpierw zostaje odwołany, a następnie szybko awansuje na prokuratura krajowego.
Ktoś panu powiedział kiedyś przepraszam?
Tak. Dwa razy. Miał taką odwagę wiceminister finansów Wiesław Ciesielski. Przeprosił mnie w I programie TVP, dał mi kosz kwiatów. Przeprosił mnie też jeden bardzo znany dziennikarz telewizyjny. Jak mnie aresztowano, rysował na wizji mój szlak przestępczy. Zapytał, czy podam mu rękę.
I podał pan?
Oczywiście.
Przetrwał pan.
Z trzech powodów. Po moim zatrzymaniu policja i skarbówka dokładnie przekopały Optimusa, szukając czegokolwiek na Kluskę. Nie znaleźli, bo znaleźć nie mogli. Nigdy nie wchodziłem w wątpliwe interesy. Zawsze powtarzałem, że wolę jeść małą łyżeczką. I dlatego Optimus nie miał nigdy superkontraktu, na którym zarobiłby grube miliony.
Po drugie, mogłem oprzeć się na Panu Bogu, bo wcześniej zadałem sobie trud jego poznania. Przyjeżdżało do mnie wiele osób, którym urzędnicy rozwalili firmy. Byli wrakami ludzi. Po zawałach, wylewach. Rozleciały im się rodziny, które nie były w stanie znieść, że trzeba się opiekować facetem, który do niedawna był superaktywny.
Wreszcie stać mnie było na ekspertyzy i prawników.
Ile to kosztowało?
Miliony. Musiałem mieć zatrudnionych wielu prawników.
Dostał pan odszkodowanie za to wszystko, co Pana spotkało?
Tak. 5 tys. zł.
Źródło: Gazeta Wyborcza; tekst cytowany również przez portal http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=2028358 - polecamy!
Ponieważ w wywiadzie prawie całkowicie został pominięty wątek służb specjalnych zachęcamy do zapoznania się z publikacją “Gazety Polskiej” (04.2008)
Dlaczego Roman Kluska u szczytu kariery biznesowej sprzedał kontrolny pakiet akcji swojej firmy Optimus SA BRE Bankowi, i to aż o 30 procent taniej od ceny rynkowej? Akcje ostatecznie przejął ITI. W otoczeniu Kluski byli szpicle i agenci specsłużb. Jego doradca, Janusz Luks, były szef zarządu wywiadu UOP, okazał się znajomym Petera V., który chciał założyć Klusce konto w Coutts Banku. Czy mieli oni wpływ na represje wobec szefa Optimusa, co doprowadziło do jego wycofania się z biznesu?
W 2000 r. BRE zapłacił Romanowi Klusce żywą gotówką 170,2 mln zł, podzielił Optimusa na dwie spółki i cenniejszą z nich – Onet.pl odstąpił ITI. W zamian za 50 mln zł i obligacje holdingu medialnego. To było dla ITI wyjątkowo korzystne.
Sprzedaż Optimusa przez Kluskę to operacja, którą finansiście trudno zrozumieć. W pakietowych transakcjach uzyskuje się zazwyczaj ceny znacznie wyższe niż giełdowe. Tu było odwrotnie, nie było premii, lecz dyskonto w stosunku do cen rynkowych. Analitycy giełdowi zachodzili w głowę, dlaczego twórca i szef Optimusa, menadżer o świetnej znajomości rynku, sprzedaje papiery swojej spółki po 142 zł, podczas gdy jeszcze niedawno ich notowania zbliżały się do 300 zł, po czym rzuca biznes i zaczyna hodować owce? Zmęczenie biznesem czy może inne powody? – zastanawia się nasz informator, ekspert giełdowy. – Nigdy nie zostało wyjaśnione, czy to, co spotkało Kluskę, było dziełem przypadku, a jeśli nie, to kto za tym stał – dodaje.
W otoczeniu Romana Kluski byli szpicle i agenci specsłużb. Po głośnym ostatnio aresztowaniu szwajcarskiego bankiera Petera V. okazało się, że bliskie relacje z bankowcem utrzymywał były szef zarządu wywiadu UOP, Janusz Luks, doradca Kluski. Luks przyznał, że spotykał się z V. – Przedstawił mi ofertę Coutts Banku dla mojego pryncypała Romana Kluski, prezesa Optimusa – powiedział „Rzeczpospolitej”.
W bliskim otoczeniu Kluski było też dwoje współpracowników biznesmena, którym ufał. Potem okazało się, że są na liście tajnych współpracowników służb w IPN. Czy mieli wpływ na decyzje właściciela Optimusa?
– Niestety, zdarza się, że do właściciela spółki giełdowej przychodzą ludzie z giełdy rynku kapitałowego, a de facto ze służb specjalnych, i mówią: chcemy twoją firmę. Dają do zrozumienia, że albo odda się ją dobrowolnie i zarobi, co prawda mniej, niż mogłoby się normalnie dostać, albo oni zrobią mu piekło z życia. Tak było z właścicielem spółki giełdowej z branży informatycznej, który dziś zajmuje się inwestycjami kapitałowymi. Nawet do Edwarda Mazura, gdy Bakoma weszła na giełdę i jej akcje szły w górę, podobno przyszło w 1996 r. dwóch „smutnych panów” i powiedzieli: za dobrze wam idzie [akcje Bakomy kosztowały wówczas 62 zł – LM], cena papierów musi spaść o 10 zł, bo inni też chcą zarobić. Może ktoś zniechęcił Kluskę do biznesu, a BRE Bank przypadkowo trafił na zdeterminowanego do sprzedaży spółki właściciela Optimusa – zastanawia się ekspert bankowy, znający realia rynku giełdowego.
A być może Kluska okazał się geniuszem, który przewidział koniec hossy internetowej i spadek cen akcji swojej spółki?
Roman Kluska już po sprzedaży Optimusa powiedział w wywiadzie: „Jakiś czas potem [po transakcji] byłem na bankiecie w Urzędzie Ochrony Państwa. Podchodzi do mnie z lampką szampana jeden z wyższych oficerów UOP i mówi: »Panie prezesie, myśmy obserwowali metodami operacyjnymi, jak pan i pana firma mieliście być zniszczeni«. Wnioskuję, że wtedy już musiała się rozwijać jakaś organizacja o charakterze przestępczym, mająca wpływ na niektórych urzędników państwowych. Tylko nie rozumiem, dlaczego UOP nic wtedy nie zrobił, nie przerwał tego bezprawia?”. Czy wpływ na to mógł mieć fakt, że członkiem Rady Nadzorczej BRE Banku był były szef UOP, gen. Gromosław Czempiński?
Do sprzedaży Optimusa doszło w kwietniu 2000 r., tuż przed szczytem hossy internetowej. BRE Bank i współpracujący z nim Zbigniew Jakubas odkupili od Kluski wiodący pakiet akcji Optimusa, firmy produkującej komputery i będącej właścicielem portalu internetowego Onet. Interes dla banku wydawał się doskonały: za akcje, których giełdowy kurs wynosił ponad 250 zł, nabywcy zapłacili po 142 zł. W sumie BRE Bank wydał prawie 170,2 mln zł, a Jakubas ponad 91 mln zł. Tymczasem w ciągu kilkunastu dni cena akcji Optimusa spadła do poziomu tej z umowy z bankiem i spadała dalej. Koniec hossy internetowej i tendencje recesyjne w gospodarce spowodowały, że BRE Bank na kupnie Optimusa nie zarobił, jak się spodziewał. Okazało się nawet, że mogą być kłopoty ze sprzedażą spółki.
Jednak Wojciech Kostrzewa, wówczas prezes BRE Banku, zapytany przez „Rzeczpospolitą”, twierdził, że bank zrobił dobry interes: – Jeżeli zarobiłem w ciągu roku 50 procent, to niewątpliwie był to dobry interes – powiedział.
Prezesem Optimusa z rekomendacji BRE Banku został Jacek Krawczyk, były wiceminister przemysłu w rządzie Jana K. Bieleckiego oraz były zastępca Wojciecha Kostrzewy w zarządzie Polskiego Banku Rozwoju SA. – Dokonał on operacji nietypowej na polskim rynku – podzielił Optimusa na dwie spółki giełdowe (zwykle się łączy, by wzmocnić wartość spółek), na spółkę komputerową i na Onet.pl., który był największym aktywem Optimusa. Taka była umowa, jaką BRE podpisał z koncernem ITI, który odkupił od banku akcje Optimusa, przy czym zainteresowany był tylko przejęciem Onet.pl – mówi „GP” ekspert giełdowy.
ITI miał zapłacić BRE 220 zł za każdą akcję Optimusa. Ale bank dostał w gotówce zaledwie 50 mln zł, resztę w obligacjach zamiennych na akcje medialnej spółki. Ich zamiana na papiery ITI miała nastąpić po cenie emisyjnej, jaką uzyskają akcje koncernu w ofercie publicznej. Jednak długo przygotowywana (przez JP Morgan pod kierownictwem Pawła Gricuka, dziś członka Rady Nadzorczej TVN SA) oferta akcji ITI zakończyła się fiaskiem. Wbrew prawu została odwołana już po rozpoczęciu zapisów na te akcje. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd pod wodzą Jacka Sochy nie wyciągnęła w stosunku do ITI żadnych konsekwencji. W tej sytuacji BRE Bank zawarł ze spółką umowę, w której strony zrezygnowały z zamiany wszystkich posiadanych przez bank obligacji ITI, o wartości ok. 340 mln zł, na akcje tego koncernu. BRE był głównym kredytodawcą dla ITI w czasie, gdy koncern medialny nie był jeszcze tak mocny finansowo jak obecnie.
– Prezes BRE Banku, Wojciech Kostrzewa, z jednej strony był szefem banku, który był głównym kredytodawcą ITI, z drugiej, zasiadał w radzie dyrektorów ITI. Teraz jest prezesem ITI – mówi „GP” były pracownik BRE Banku.
Prokuratura w Luksemburgu (ITI jest notowana na giełdzie luksemburskiej) prowadzi śledztwo z zawiadomienia Stanisława Balceraca, byłego udziałowca ITI, który, jak twierdzi, musiał pod presją ludzi związanych z ITI pozbyć się swoich akcji. W zawiadomieniu do prokuratury luksemburskiej z 14 lipca 2006 r. oprócz podejrzeń o fałszerstwo, nadużycia i oszustwa finansowe koncernu medialnego jest też wątek transakcji pomiędzy BRE Bankiem, Wojciechem Kostrzewą i ITI. – Prokuratora z Luksemburga bardzo interesuje wpływ Kostrzewy jako prezesa na decyzje banku, dotyczące inwestycji i przyznawania kredytów ITI lub TVN, oraz okoliczności jego odejścia z BRE Banku – mówi „GP” Stanisław Balcerac.
Po sprzedaży Optimusa Kluska powiedział: „Dziś mogę powiedzieć, że dlatego [z powodu nękania przez różne instytucje państwowe] na początku 2000 r. postanowiłem sprzedać udziały w Optimusie, który przez wiele lat prowadziłem, i wycofać się z biznesu. Pewnego dnia dostaliśmy protokół pokontrolny z Urzędu Kontroli Skarbowej. Naliczono nam znaczną kwotę podatku VAT. Chodziło o naszą umowę na eksport komputerów do krajów za wschodnią granicą. Ten podatek niszczył firmę i podrywał zaufanie akcjonariuszy. Naliczono go nam na podstawie protokołu z zeznań jakiegoś świadka. To praktycznie zlikwidowałoby Optimusa jako firmę giełdową w ciągu jednego dnia. Co z tego, że wygralibyśmy w NSA po paru latach, jeśli wcześniej firma by zbankrutowała?”.
Klusce dawano do zrozumienia, że powinien płacić łapówki. Ale nie reagował na te propozycje. Zawiadomienie do UKS na Kluskę złożył, jak podawał „Parkiet”, jeden z banków. Ni stąd, ni zowąd okazało się, że Kluska ma “problem z podatkami”; chodziło o reeksport komputerów do Czech. Ale i po sprzedaży Optimusa problemy Kluski z fiskusem oraz innymi instytucjami państwowymi nie tylko nie skończyły się, ale jeszcze wzmogły. Tak jakby ktoś się na nim mścił.
W lipcu 2002 r. został zatrzymany przez policję. Otoczono dom biznesmena, zakuto go w kajdanki, przeprowadzono rewizję, potem eskortowano w konwoju do aresztu w Krakowie. Już następnego dnia okazało się, że wojsko potrzebuje samochodów Kluski. Dziwny zbieg okoliczności. Wojskowa Komenda Uzupełnień w Nowym Sączu zażądała od byłego właściciela Optimusa oddania do dyspozycji sił zbrojnych dwóch samochodów terenowych Toyota Land Cruiser, należących do jego firmy. Powołała się na konieczność „świadczeń rzeczowych” dla wojska. Pismo w tej sprawie podpisał kierownik Referatu Zarządzania Kryzysowego Ochrony Ludności i Spraw Obronnych.
Roman Kluska powiedział wówczas: „czuję się, jakbym miał do czynienia z zorganizowaną strukturą, która może dopaść i zniszczyć każdego. Policja, wojsko, Ministerstwo Finansów użyły wobec mnie niewspółmiernie dużych środków. Przecież mam opinie prawników, ekspertyzy renomowanych firm doradczych. Wszyscy zgodnie twierdzą, że prowadziłem interesy zgodnie z prawem”.
Kto ma taką siłę sprawczą, by wpływać na instytucje państwa? Urząd Skarbowy w Nowym Sączu twierdził, że jako prezes Optimusa Kluska oszukał skarb państwa i nie zapłacił 30 mln należnego podatku VAT za lata 1998–2000. Jednak pod koniec stycznia 2003 r. umorzył ten podatek nienależącemu już do niego Optimusowi. Optimus nie musiał płacić, jednak zarzuty o oszukiwanie urzędu skarbowego wobec Kluski pozostały. Został potem z nich oczyszczony, ale do wielkiego biznesu już nie wrócił.
Opublikowano w Czwartek, 16 Października 2008 r. o godzinie 01:55 w kategori publicystyka. |
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
Fanalityk
Dołączył: 04 Paź 2008 Posty: 517
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 01:39, 19 Paź '08
Temat postu: |
|
|
dobry artykul..
nasza polska rzeczywistosc...
zal doope sciska.
_________________ www.DavidIcke.pl
"Nasze poglady sa wyuczone, co nie znaczy ze sa prawdziwe.." Bill Hicks
Wiara to Ja, a Wiedza to moj Miecz.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
aro_klb
Dołączył: 10 Lut 2007 Posty: 1484
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 02:47, 19 Paź '08
Temat postu: |
|
|
popiedrolone układy.Nie dziw ,że Bimi spierdolił...
_________________ Jestem pisowskim aparatczykiem z małym penisikiem.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
JAR
Dołączył: 22 Paź 2008 Posty: 448
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 20:04, 24 Paź '08
Temat postu: |
|
|
Buszując po internecie trafiłem na tę oto stronę i tak sobie pomyślałem jakim pięknym korporacyjnie i politycznie poprawnym językiem jest to wszystko napisane...
http://www.paga.org.pl/secms
Wnet trafiłem na inną stronę...
http://krokodylgiena.salon24.pl/56274,index.html
... i cóż wyszło szydło z worka, może nie tyle w odniesieniu do Lesława Pagi jak całego sektora korporacyjnego i ich na poły kryminalnych powiązań z politykami oraz ubecją w naszej obecnej oficjalnie IV Rzeczpospolitej, a dla mnie po prostu PO-ubeckiej Polsce (a może POłubeckiej)...
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
connard
Dołączył: 17 Kwi 2010 Posty: 626
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 00:35, 20 Kwi '11
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Jak Roman Kluska budował ITI 2008-04-08 (11:5
Dlaczego Roman Kluska u szczytu kariery biznesowej sprzedał kontrolny pakiet akcji swojej firmy Optimus SA BRE Bankowi, i to aż o 30 procent taniej od ceny rynkowej? Akcje ostatecznie przejął ITI. W otoczeniu Kluski byli szpicle i agenci specsłużb. Jego doradca, Janusz Luks, były szef zarządu wywiadu UOP, okazał się znajomym Petera V., który chciał założyć Klusce konto w Coutts Banku. Czy mieli oni wpływ na represje wobec szefa Optimusa, co doprowadziło do jego wycofania się z biznesu?
W 2000 r. BRE zapłacił Romanowi Klusce żywą gotówką 170,2 mln zł, podzielił Optimusa na dwie spółki i cenniejszą z nich – Onet.pl odstąpił ITI. W zamian za 50 mln zł i obligacje holdingu medialnego. To było dla ITI wyjątkowo korzystne.
– Sprzedaż Optimusa przez Kluskę to operacja, którą finansiście trudno zrozumieć. W pakietowych transakcjach uzyskuje się zazwyczaj ceny znacznie wyższe niż giełdowe. Tu było odwrotnie, nie było premii, lecz dyskonto w stosunku do cen rynkowych. Analitycy giełdowi zachodzili w głowę, dlaczego twórca i szef Optimusa, menadżer o świetnej znajomości rynku, sprzedaje papiery swojej spółki po 142 zł, podczas gdy jeszcze niedawno ich notowania zbliżały się do 300 zł, po czym rzuca biznes i zaczyna hodować owce? Zmęczenie biznesem czy może inne powody? – zastanawia się nasz informator, ekspert giełdowy. – Nigdy nie zostało wyjaśnione, czy to, co spotkało Kluskę, było dziełem przypadku, a jeśli nie, to kto za tym stał – dodaje.
W otoczeniu Romana Kluski byli szpicle i agenci specsłużb. Po głośnym ostatnio aresztowaniu szwajcarskiego bankiera Petera V. okazało się, że bliskie relacje z bankowcem utrzymywał były szef zarządu wywiadu UOP, Janusz Luks, doradca Kluski. Luks przyznał, że spotykał się z V. – Przedstawił mi ofertę Coutts Banku dla mojego pryncypała Romana Kluski, prezesa Optimusa – powiedział „Rzeczpospolitej”.
W bliskim otoczeniu Kluski było też dwoje współpracowników biznesmena, którym ufał. Potem okazało się, że są na liście tajnych współpracowników służb w IPN. Czy mieli wpływ na decyzje właściciela Optimusa?
– Niestety, zdarza się, że do właściciela spółki giełdowej przychodzą ludzie z giełdy rynku kapitałowego, a de facto ze służb specjalnych, i mówią: chcemy twoją firmę. Dają do zrozumienia, że albo odda się ją dobrowolnie i zarobi, co prawda mniej, niż mogłoby się normalnie dostać, albo oni zrobią mu piekło z życia. Tak było z właścicielem spółki giełdowej z branży informatycznej, który dziś zajmuje się inwestycjami kapitałowymi. Nawet do Edwarda Mazura, gdy Bakoma weszła na giełdę i jej akcje szły w górę, podobno przyszło w 1996 r. dwóch „smutnych panów” i powiedzieli: za dobrze wam idzie [akcje Bakomy kosztowały wówczas 62 zł – LM], cena papierów musi spaść o 10 zł, bo inni też chcą zarobić. Może ktoś zniechęcił Kluskę do biznesu, a BRE Bank przypadkowo trafił na zdeterminowanego do sprzedaży spółki właściciela Optimusa – zastanawia się ekspert bankowy, znający realia rynku giełdowego.
A być może Kluska okazał się geniuszem, który przewidział koniec hossy internetowej i spadek cen akcji swojej spółki?
Roman Kluska już po sprzedaży Optimusa powiedział w wywiadzie: „Jakiś czas potem [po transakcji] byłem na bankiecie w Urzędzie Ochrony Państwa. Podchodzi do mnie z lampką szampana jeden z wyższych oficerów UOP i mówi: »Panie prezesie, myśmy obserwowali metodami operacyjnymi, jak pan i pana firma mieliście być zniszczeni«. Wnioskuję, że wtedy już musiała się rozwijać jakaś organizacja o charakterze przestępczym, mająca wpływ na niektórych urzędników państwowych. Tylko nie rozumiem, dlaczego UOP nic wtedy nie zrobił, nie przerwał tego bezprawia?”. Czy wpływ na to mógł mieć fakt, że członkiem Rady Nadzorczej BRE Banku był były szef UOP, gen. Gromosław Czempiński? Zapłacili gotówką, oddali za obligacje
Do sprzedaży Optimusa doszło w kwietniu 2000 r., tuż przed szczytem hossy internetowej. BRE Bank i współpracujący z nim Zbigniew Jakubas odkupili od Kluski wiodący pakiet akcji Optimusa, firmy produkującej komputery i będącej właścicielem portalu internetowego Onet. Interes dla banku wydawał się doskonały: za akcje, których giełdowy kurs wynosił ponad 250 zł, nabywcy zapłacili po 142 zł. W sumie BRE Bank wydał prawie 170,2 mln zł, a Jakubas ponad 91 mln zł. Tymczasem w ciągu kilkunastu dni cena akcji Optimusa spadła do poziomu tej z umowy z bankiem i spadała dalej. Koniec hossy internetowej i tendencje recesyjne w gospodarce spowodowały, że BRE Bank na kupnie Optimusa nie zarobił, jak się spodziewał. Okazało się nawet, że mogą być kłopoty ze sprzedażą spółki.
Jednak Wojciech Kostrzewa, wówczas prezes BRE Banku, zapytany przez „Rzeczpospolitą”, twierdził, że bank zrobił dobry interes: – Jeżeli zarobiłem w ciągu roku 50 procent, to niewątpliwie był to dobry interes – powiedział.
Prezesem Optimusa z rekomendacji BRE Banku został Jacek Krawczyk, były wiceminister przemysłu w rządzie Jana K. Bieleckiego oraz były zastępca Wojciecha Kostrzewy w zarządzie Polskiego Banku Rozwoju SA. – Dokonał on operacji nietypowej na polskim rynku – podzielił Optimusa na dwie spółki giełdowe (zwykle się łączy, by wzmocnić wartość spółek), na spółkę komputerową i na Onet.pl., który był największym aktywem Optimusa. Taka była umowa, jaką BRE podpisał z koncernem ITI, który odkupił od banku akcje Optimusa, przy czym zainteresowany był tylko przejęciem Onet.pl – mówi „GP” ekspert giełdowy.
ITI miał zapłacić BRE 220 zł za każdą akcję Optimusa. Ale bank dostał w gotówce zaledwie 50 mln zł, resztę w obligacjach zamiennych na akcje medialnej spółki. Ich zamiana na papiery ITI miała nastąpić po cenie emisyjnej, jaką uzyskają akcje koncernu w ofercie publicznej. Jednak długo przygotowywana (przez JP Morgan pod kierownictwem Pawła Gricuka, dziś członka Rady Nadzorczej TVN SA) oferta akcji ITI zakończyła się fiaskiem. Wbrew prawu została odwołana już po rozpoczęciu zapisów na te akcje. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd pod wodzą Jacka Sochy nie wyciągnęła w stosunku do ITI żadnych konsekwencji. W tej sytuacji BRE Bank zawarł ze spółką umowę, w której strony zrezygnowały z zamiany wszystkich posiadanych przez bank obligacji ITI, o wartości ok. 340 mln zł, na akcje tego koncernu. BRE był głównym kredytodawcą dla ITI w czasie, gdy koncern medialny nie był jeszcze tak mocny finansowo jak obecnie.
– Prezes BRE Banku, Wojciech Kostrzewa, z jednej strony był szefem banku, który był głównym kredytodawcą ITI, z drugiej, zasiadał w radzie dyrektorów ITI. Teraz jest prezesem ITI – mówi „GP” były pracownik BRE Banku.
Prokuratura w Luksemburgu (ITI jest notowana na giełdzie luksemburskiej) prowadzi śledztwo z zawiadomienia Stanisława Balceraca, byłego udziałowca ITI, który, jak twierdzi, musiał pod presją ludzi związanych z ITI pozbyć się swoich akcji. W zawiadomieniu do prokuratury luksemburskiej z 14 lipca 2006 r. oprócz podejrzeń o fałszerstwo, nadużycia i oszustwa finansowe koncernu medialnego jest też wątek transakcji pomiędzy BRE Bankiem, Wojciechem Kostrzewą i ITI. – Prokuratora z Luksemburga bardzo interesuje wpływ Kostrzewy jako prezesa na decyzje banku, dotyczące inwestycji i przyznawania kredytów ITI lub TVN, oraz okoliczności jego odejścia z BRE Banku – mówi „GP” Stanisław Balcerac. Zmuszony do wycofania się z biznesu
Po sprzedaży Optimusa Kluska powiedział: „Dziś mogę powiedzieć, że dlatego [z powodu nękania przez różne instytucje państwowe] na początku 2000 r. postanowiłem sprzedać udziały w Optimusie, który przez wiele lat prowadziłem, i wycofać się z biznesu. Pewnego dnia dostaliśmy protokół pokontrolny z Urzędu Kontroli Skarbowej. Naliczono nam znaczną kwotę podatku VAT. Chodziło o naszą umowę na eksport komputerów do krajów za wschodnią granicą. Ten podatek niszczył firmę i podrywał zaufanie akcjonariuszy. Naliczono go nam na podstawie protokołu z zeznań jakiegoś świadka. To praktycznie zlikwidowałoby Optimusa jako firmę giełdową w ciągu jednego dnia. Co z tego, że wygralibyśmy w NSA po paru latach, jeśli wcześniej firma by zbankrutowała?”.
Klusce dawano do zrozumienia, że powinien płacić łapówki. Ale nie reagował na te propozycje.
Zawiadomienie do UKS na Kluskę złożył, jak podawał „Parkiet”, jeden z banków. Ni stąd, ni zowąd okazało się, że Kluska ma problem z podatkami; chodziło o reeksport komputerów do Czech. Ale i po sprzedaży Optimusa problemy Kluski z fiskusem oraz innymi instytucjami państwowymi nie tylko nie skończyły się, ale jeszcze wzmogły. Tak jakby ktoś się na nim mścił.
W lipcu 2002 r. został zatrzymany przez policję. Otoczono dom biznesmena, zakuto go w kajdanki, przeprowadzono rewizję, potem eskortowano w konwoju do aresztu w Krakowie. Już następnego dnia okazało się, że wojsko potrzebuje samochodów Kluski. Dziwny zbieg okoliczności. Wojskowa Komenda Uzupełnień w Nowym Sączu zażądała od byłego właściciela Optimusa oddania do dyspozycji sił zbrojnych dwóch samochodów terenowych Toyota Land Cruiser, należących do jego firmy. Powołała się na konieczność „świadczeń rzeczowych” dla wojska. Pismo w tej sprawie podpisał kierownik Referatu Zarządzania Kryzysowego Ochrony Ludności i Spraw Obronnych.
Roman Kluska powiedział wówczas: „czuję się, jakbym miał do czynienia z zorganizowaną strukturą, która może dopaść i zniszczyć każdego. Policja, wojsko, Ministerstwo Finansów użyły wobec mnie niewspółmiernie dużych środków. Przecież mam opinie prawników, ekspertyzy renomowanych firm doradczych. Wszyscy zgodnie twierdzą, że prowadziłem interesy zgodnie z prawem”.
Kto ma taką siłę sprawczą, by wpływać na instytucje państwa? Urząd Skarbowy w Nowym Sączu twierdził, że jako prezes Optimusa Kluska oszukał skarb państwa i nie zapłacił 30 mln należnego podatku VAT za lata 1998–2000. Jednak pod koniec stycznia 2003 r. umorzył ten podatek nienależącemu już do niego Optimusowi. Optimus nie musiał płacić, jednak zarzuty o oszukiwanie urzędu skarbowego wobec Kluski pozostały. Został potem z nich oczyszczony, ale do wielkiego biznesu już nie wrócił.
Leszek Misiak
(Gazeta Polska) |
http://media.wp.pl/kat,1022939,page,2,wid,9834247,wiadomosc.html
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
Bonzo78
Dołączył: 05 Mar 2009 Posty: 83
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 08:53, 20 Kwi '11
Temat postu: |
|
|
Zabawy dużych, niedorozwiniętych chłopców...
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
JerzyS
Dołączył: 20 Maj 2008 Posty: 4008
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 10:53, 20 Kwi '11
Temat postu: |
|
|
Millionaire Magazine
11 stycznia 2011 17:03
4
W jaki sposób mafia kradnie całe firmy
O mojej działalności
Obecnie mam 55 lat. W czasach PRL-u należałem do opozycji, byłem internowany, angażowałem się w młodzieżowy Ruch Młodej Polski, później byłem doradcą przewodniczącego Zarządcy Regionu w Solidarności na Śląsku. Po zakończeniu stanu wojennego kontynuowałem działalność opozycyjną. Do zajęcia się przedsiębiorczością zachęcił mnie Mirosław Dzielski, jedna z bardziej znanych osób w Krakowie, (filozof, polityk, człowiekiem który miał wizję). Razem z nim i wieloma innymi osobami założyłem w połowie lat 80-tych, (dokładnie w 1985 roku) Krakowskie Towarzystwo Przemysłowe, które miało na celu propagowanie idei wolnej przedsiębiorczości, gospodarki wolnorynkowej i prywatnej formy własności. Uważałem, że to jest moja misja – w jakiś sposób życiowa, że zaangażowanie na rzecz pro kapitalistycznych różnych przedsięwzięć jest tym co Polsce jest rzeczywiście potrzebne, po to, abyśmy mogli przygotowywać sobie i kadry i koncepcje rozwoju gospodarczego. Mirosław Dzielski uważał, że myśląc o Polsce, możemy się skoncentrować na tych mniejszych ojczyznach, nie musimy tylko i wyłącznie myśleć w kategoriach globalnych, co dla całej Polski i uważał, że możemy również sporo zrobić dla samego Krakowa. W związku z tym w 1988 roku zorganizował seminarium, gdzie była ta światlejsza część aparatu partyjnego, która była związana z uczelniami i tam właśnie krakowscy przedsiębiorcy, czy ludzie z uczelni, którzy myśleli o gospodarce wolnorynkowej, przedstawiali pewne idee reformy, powiedziałbym małych kroków, że w Krakowie powstanie strefa wolnej przedsiębiorczości, czy pewne regulacje, które mogły być korzystne, a równocześnie nie wywracać całego porządku politycznego, który w tamtych czasach wydawał się, że jest stosunkowo odległy. Okazało się, że z jednej strony te działania miały jakiś skutek, bo sporo osób zaczęło myśleć twórczo. Ustawa Pana Wilczka, myślę, że w jakieś mierze też była efektem podobnych działań w całej Polsce.
W 1989 roku pojawiały się nowe możliwości i uważałem, że moją powinnością jest zaangażowanie na rzecz już takich prawdziwych inicjatyw gospodarczych, oczywiście kontynuując działalność na rzecz rozwoju możliwości dla ludzi, którzy nie mieli dostępu do literatury wolnorynkowej, do myśli wolnorynkowej. Byłem jednym z założycieli Instytutu Mirosława Dzielskiego, który wydawał publikacje właśnie na tematy gospodarcze i jakby pewnej myśli ekonomicznej związanej z gospodarką wolnorynkową. Zorganizowaliśmy pierwszą szkołę biznesu w Krakowie itp.
Narodowy Fundusz Inwestycyjny
W poważniejszy biznes wszedłem w 1995 roku, kiedy zostałem dyrektorem inwestycyjnym w jednym z Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Wcześniej prowadziłem działalność doradczą, zaangażowany byłem w programy restrukturyzacyjne różnych przedsiębiorstw, przeważnie prywatnych i w 1995 roku rzeczywiście mogłem działać na szerszą skalę. NFI są dzisiaj różnie oceniane, ale ten mój NFI Magna Polonia wydaje mi się, że był funduszem bardzo uczciwym i bardzo twórczo podchodzącym do rzeczywistości. Zrealizowaliśmy sporo projektów inwestycyjnych i kilkuletnia działalność przyniosła mi rzeczywiście sporo doświadczeń i wiedzy. Jednak mój okres zaangażowania w Fundusz miał jedną zasadniczą wadę, ponad połowę czasu musiałem spędzać poza Krakowem, jeżdżąc po Polsce lub po Warszawie. Po kilku latach stwierdziłem, że wolę się angażować we własne przedsięwzięcie, ale lokalnie w Krakowie tak, abym mógł więcej czasu spędzać w domu.
KRAKMEAT i SAFRI
W 1999 roku zwolniłem się z Funduszu i wspólnie z dwoma przyjaciółmi zrealizowaliśmy wykup managerski Krakowskich Zakładów Mięsnych oraz Towarzystwa Inwestycyjnego SAFRI. Był to czas, w którym zaczął się właśnie kryzys gospodarczy i rzeczywiście, był to czas w którym przedsiębiorcy mieli pod górkę. Tzn. zawsze mieli pod górkę, ale weszły pewne uwarunkowania makroekonomiczne, które spowodowały, że kredyty spowrotem zaczęły drożeć, a popyt zaczął maleć. Weszliśmy w te dwa przedsięwzięcia w sytuacji, która nie sprzyjała osiąganiu szybkich sukcesów. Okazało się jednak, że 4 lata wytężonej pracy spowodowały, że osiągnęliśmy pewien sukces, a właściwie duży sukces ponieważ zrealizowaliśmy nasze zamierzenia. Co prawda trwało to 2 lata dłużej niż planowaliśmy, ale zrealizowaliśmy je.
Krakowskie zakłady mięsne były zapuszczone z dramatycznym stanem technicznym, położone w centralnym punkcie Krakowa, w zapuszczonej dzielnicy w odległości ponad kilometr od rynku, nad Wisłą. Nasz pomysł polegał na tym, żeby oczyścić ten teren z działalności związanej z przetwórstwem mięsa i przenieść tą działalność na peryferie Krakowa do dzielnicy przemysłowej, która by do tego się nadawała i na tym miejscu można by kontynuować działalność zakładu, który był rzeczywiście najstarszym przemysłowym funkcjonującym zakładem Krakowa, ponieważ data założenia rzeźni miejskiej w Krakowie była 1878 (akurat za naszej kadencji obchodziliśmy 125 rocznicę istnienia zakładu).
Aby ten cel osiągnąć czekała nas długa droga, podstawowym warunkiem było znalezienie dewelopera, który ten teren prawie 6 ha w centrum Krakowa, byłby w stanie zagospodarować, czyli kupić od nas, a równocześnie my w tym samym czasie wybudujemy zakład i przeniesiemy tam produkcję. Z dzisiejszej perspektywy wygląda to rzeczywiście prosto, jednak nie w realiach zmieniającego się prawa związanego z nieruchomościami.
Uważaliśmy, że ten teren jest unikalny, dlatego zadbaliśmy o to, aby inwestor rzeczywiście chciał zachować to co było tam z punktu widzenia urbanistycznego, czy architektonicznego najcenniejsze w starym zakładzie. Zakład był mini miasteczkiem z bardzo wysokim płotem, o którym mało kto wiedział jak w środku wygląda. Natomiast w środku, poza halami produkcyjnymi, które były w opłakanym stanie, istniała piękna uliczka dookoła której znajdowało się chyba 6 bardzo ładnych obiektów, domeczków z czerwonej cegły z XIX i z początku XX wieku. My uważaliśmy, że warto to odsłonić i pokazać Krakowianom oraz dobudować do tych zabytkowych obiektów nowe, które przyniosą inwestorowi sukces i spowodują, że będzie to ładne i funkcjonalne oraz biznesowo korzystne dla nas i dla inwestora.
Okazało się, że taki inwestor się znalazł – była to firma, która prowadzi w Warszawie Galerię Mokotów, firma GTC, z którą podpisaliśmy umowę w 2001 roku. Umowa została zawarta na pewnych warunkach, które trzeba było spełnić, aby inwestor mógł ten teren kupić. Rzeczywiście powiem, że cena tej nieruchomości, którą udało nam się wynegocjować była najwyższa w Krakowie (prawie 9 milionów dolarów). Wtedy dolar był lepiej nominowany niż Euro. Mówię to po to, aby za chwilę wytłumaczyć, że ta cena nie była bez znaczenia w kontekście późniejszych wydarzeń.
Równolegle zaczęliśmy realizować projekt budowy nowego zakładu. Znaleźliśmy dobrą lokalizację, znaleźliśmy miejsce gdzie udało nam się wybudować zakład i w kwietniu 2003 roku, czyli prawie po 2 latach od podpisania tej umowy najważniejszej z inwestorem, udało nam się otworzyć (z taką małą uroczystą oprawą, na której był wojewoda, prezydent miasta, biskup Nycz i wielu innych znakomitych gości), z hukiem nowy zakład. Uważaliśmy, że jest on sukcesem dla Krakowa, ponieważ w tym 2003 roku nie było za wiele inwestycji przemysłowych, były oczywiście inwestycje mieszkaniowe czy komercyjne, ale inwestycji strikte przemysłowych nie. Byliśmy jedyną fabryką otwartą w latach 2002-2004 w Krakowie. Uważaliśmy, że tworzymy 300 nowych miejsc pracy, zakład był zgodny z normami unijnymi, nowe wyposażenie, wszystko na najwyższym poziomie. Znawcy branży, rzeczywiście mówili, że jest to najnowocześniejszy zakład w Polsce południowej związany z przetwórstwem mięsnym.
Równolegle były działania związane ze spółką SAFRI, która była naszą drugą spółką, którą wykupiliśmy. Sprzedała one swoje główne aktywa, czyli spółkę Polmozbyt inwestorowi, który jakby oddzielił się i prowadził swój własny biznes od dwóch lat.
Przebieg kontroli
Opowiem Państwu co się wydarzyło w obu spółkach chronologicznie, gdyż niektóre wątki się łączą, niektóre są osobne, ale chronologia pozwoli nam to uporządkować.
Na początku lutego 2003 roku do ówczesnego prezesa zarządu firmy Polmozbyt przyjechał osobiście, co się nie zdarza nigdy, ale wtedy właśnie się zdarzyło, naczelnik urzędu skarbowego i zawiadomił go, że jutro od 7.00 rano rozpoczyna kontrolę w spółce Polmozbyt i w związku z tym życzy sobie wszystkich dokumentów, wszystkich osób żeby były na miejscu itd. Jak naczelnik zapowiedział tak zrobił. Następnego dnia zaczęła się kontrola, która trwała do późnej jesieni 2003 roku.
Myśmy w kwietniu 2003 roku otwarli z dużym pozytywnym rozgłosem, kładę tutaj nacisk na słowo „pozytywnym”, nową inwestycję, nowy zakład. Uważaliśmy że restrukturyzując starą fabrykę daliśmy Krakowowi możliwość odkrycia nowych terenów dla siebie i jednocześnie kontynuowaliśmy działalność na terenach już do tego przeznaczonych. Uważaliśmy, że to jest sukces, robiliśmy to w sposób otwarty, informowaliśmy o wszystkim pracowników i opinię publiczną, udzielaliśmy wywiadów prasowych. Uważaliśmy, że pewna przejrzystość jest naszym atutem, bo tak rozumieliśmy pewną powinność społeczną, że biznes ma nie tylko wymiar indywidualny, ale także społeczny. Chcieliśmy, aby nasz przykład był tym przykładem pozytywnym, w sytuacji w której rzeczywiście było dużo artykułów jak to przedsiębiorcy oszukują pracowników, pracownicy pracodawców itp. My pokazaliśmy, że pewne trudne programy, można realizować przy otwartej kurtynie, przy przejrzystości, wiarygodności i rzetelności działania.
22 kwietnia 2003 roku otworzyliśmy fabrykę, natomiast 19 maja 2003 roku rozpoczęły się aresztowania w spółce Polmozbyt z którą byliśmy z 2 kolegami związani, ale dużo wcześniej. W chwili aresztowania żadnych związków z nią nie mieliśmy, ponieważ kupił ją przedsiębiorca, który sam ją rozwijał.
Zostało tam 6 osób aresztowanych. Tradycyjnie o godzinie 6 rano, kominiarki, wiadomo jak to funkcjonuje. Dla nas to był szok, bo w prawdzie nie mieliśmy żadnych kontaktów, ale byliśmy zdziwieni, mieliśmy jakby nie patrzeć jakąś wiedzę na temat tej spółki. Nie spodziewaliśmy się, że mogły tam być jakieś nieprawidłowości i skąd taka sytuacja. Okazało się, że parę miesięcy później po wakacjach w 2003 roku. Dokładnie 21 lub 22 września zadzwonił do mnie ten sam naczelnik urzędu skarbowego i zapytał się, kto jest właścicielem zakładów mięsnych. Naczelnik, który dzwoni do managera czy do osoby związanej z firmą i przez telefon wypytuje o stan własnościowy to dosyć niestandardowa sytuacja, no ale zgodnie z przyjętymi zasadami pewnej przejrzystości, otwartości odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, że jest to spółka akcyjna, gdzie jest trzech właścicieli, ja i dwóch moich kolegów. On odłożył słuchawkę i okazało się, że 2 lub 3 dni później 25 września, po mnie oraz po dwóch moich kolegów przyszli Panowie z CBŚ.
Aresztowania
O 6.02 moja mama, która mieszkała piętro wyżej niż moja rodzina powiedziała: – „Lechu, właśnie do mnie zadzwonili i stoją pod domem z CBŚ, może wyjdź do nich”. Oczywiście odpowiedziałem, że zaraz wyjdę. Włożyłem na siebie jakieś spodnie, było jeszcze ciepło, więc nie zmieniałem podkoszulki wyszedłem do nich. Oczywiście tłoczyli się przed bramą, kamery itd. Ja spokojniutko powiedziałem, że zapraszam, wejdźcie sobie i jeżeli macie jakieś potrzeby to nie ma problemu. Powiedziałem, że proszę bardzo wszystko jest do dyspozycji. Żona spytała się czy piją kawę czy herbatę. To ich jakoś uspokoiło więc wyłączyli kamerę. Zaczęła się kilkugodzinna rewizja.
Dzieci jeszcze były stosunkowo małe. Najpierw był zakaz, że nie mogą wychodzić do szkoły, ale moja córka, która miała jakąś klasówkę tego dnia, troszeczkę była w szoku powiedziała, że absolutnie musi wyjść i mogę w pewnym stopniu powiedzieć, że się im wyrwała i wyszła z domu, chociaż wiem, że w innych przypadkach dzieciom zakazali policjanci wychodzić z domu. U mojego kolegi, który był aresztowany w pierwszej turze właśnie tej w maju, była dziewczynka, maturzystka, która miała tego dnia maturę ustną z języka polskiego i rzeczywiście policjanci o godzinę opóźnili jej wyjście z domu, dopiero po rewizji. Wyszła w szoku, oczywiście zdała maturę, ale było to traumatyczne przeżycie dla niej. W innym przypadku, kiedy były jeszcze mniejsze dzieci niż u mnie, był chłopczyk, który miał iść tego dnia pierwszy raz do szkoły, bo był to 1 września. Było to wielkie święto w rodzinie itp. Oczywiście nie poszedł i tak się zamknął w sobie, że przez rok praktycznie do nikogo się nie odzywał. Chłopak do tej pory ma problemy psychologiczne.
Na komendzie
Teraz wrócę do swojego przypadku. 25 września kiedy jadę z tymi funkcjonariuszami CBŚ na komendę, byłem przekonany, że jest to jakaś pokazówka, że jakieś nieporozumienie, byłem przekonany, że wrócę popołudniu, że jak prokurator mnie przesłucha to mu wszystko wyjaśnię. Nie miałem nic do ukrycia, biznes prowadziliśmy w sposób jak najbardziej otwarty.
Pierwsze zaskoczenie to takie, że siedzę na tej komendzie i nic się nie dzieje. Siedzę, siedzę i siedzę w jakimś pokoju do którego zwożono rzeczy zabrane z rewizji u mojego wspólnika Pawła Reja i zabrali mu też komórkę, której on nie wyłączył. Ja wyłączyłem komórkę, więc nie dzwoniła, była gdzieś indziej, ale w tym pokoju gdzie ja siedziałem oczywiście w towarzystwie funkcjonariuszy była też jego komórka, która dzwoniła i ja widziałem co się wyświetla na ekranie. Otóż dzwonił przedstawiciel inwestora z którym mieliśmy finalizować transakcję wejścia kapitałowego, inwestora branżowego do naszego zakładu, do tego nowo wybudowanego na przedmieściach Krakowa, który nazwaliśmy Krak Meat. Dzwonił, gdyż umówiliśmy się, że tego dnia ustalimy, kiedy będziemy podpisywali umowę już transakcyjną. Paweł był jego głównym rozmówcą, więc chciał się umówić na konkretną datę i godzinę podpisania tej umowy. Przez godzinę czy dwie regularnie dzwonił co 15 minut.
No i teraz taka sytuacja trochę filmowa. To wejście tego inwestora miało zwieńczyć naszą 4 letnią bardzo ciężką pracę. Miało jakby umożliwić zakładowi pełny rozwój i zwiększyć zdolności produkcyjne. No i widzę telefon, który jest. Oczywiście nie mogę podnieść bo funkcjonariusze by nie pozwolili, ale z drugiej strony nawet gdybym mógł to co bym mu powiedział, że gniję w jakiejś komendzie i nie wiem co się będzie działo? Może jest jakieś nieporozumienie, może jakaś pomyłka. Zęby zaciskałem, ale nic nie mogłem zrobić.
Wieczorem. Może to była 19.00 może 20.00, po całodniowym siedzeniu na komendzie, wziął mnie prokurator. W międzyczasie okazało się, że żona zadbała, aby zaprzyjaźniony adwokat przybył i był rzeczywiście przy tej rozmowie. Natomiast Pan prokurator Andrzej Kwaśniewski, który nadal robi karierę przedstawił mi zarzuty. To jest taka procedura, jak one wędrują później do sądu to się nazywa akt oskarżenia, natomiast postanowienie o przedstawieniu zarzutów to jest ten pierwszy etap. Czytam na 6 stronach, coś co jest kompletnie jakimś Orwelem. Totalna abstrakcja. Czytam, że we wszystkich firmach w jakich działałem w ostatnich 5 czy 6 latach powstały jakieś gigantyczne straty, jakieś gigantyczne machlojki, które działają na szkodę wszystkich podmiotów w których byłem w radach nadzorczych, zarządach lub współwłaścicielem. Byłem ponoć w zmowie i w porozumieniu i działaliśmy w zorganizowanej grupie przestępczej, że praliśmy brudne pieniądze i jeszcze parę innych rzeczy. Zarzucano mi straty na 65 milionów złotych. Kiedy to czytałem byłem naprawdę w szoku. Czytać takie rzeczy, kiedy człowiek rzeczywiście borykał się z biedą w pewnym sensie, bo prowadząc biznes uważaliśmy, że nie można go obciążać dodatkowymi kosztami nawet jak się jest właścicielem to uważaliśmy, że fair jest działanie, że do momentu kiedy ten biznes się nie ustabilizuje, że kiedy ponosimy straty związane z inwestowaniem, nie będziemy też jako właściciele brali np. wynagrodzenia z tytułu zasiadania w Radzie Nadzorczej. Rzeczywiście mieliśmy taką filozofię, że dostawaliśmy pieniądze na utrzymanie rodzin, natomiast nie bierzemy z firmy pieniędzy na luksusy czy nowe inwestycje. Oczywiście dopóki sytuacja się nie rozwinie na tyle, że firmę będzie stać na to, żeby nam wypłacać dywidendę czy jakieś inne źródło naszych zarobków. W tym momencie ja czytam, że prokurator mi zarzuca, że wytransferowałem z moich spółek 65 milionów złotych. To jest rzecz, której nie zapomnę nigdy, trudno zresztą byłoby zapomnieć. Natomiast powiedziałem mu – „Panie prokuratorze to jest jakieś kompletne nieporozumienie, ja jestem przedsiębiorcą, jestem działaczem gospodarczym, nie jestem oszustem, nie jestem człowiekiem, który działał na szkodę tych firm, Pan się po prostu myli”. Odpowiedział że „zobaczymy, zobaczymy” że będzie śledztwo, że będę mógł się wykazać, że to jest nieprawda, ale on był przekonany, że to jest prawda. Argumentował to tym, że świetnie zna się na gospodarce i ekonomii, że jest oczytany. Podawał nawet przykłady, że jakieś kursy odbywał, ale ja widzę, że on nie ma pojęcia nawet o czym mówi. Nie mam słów, aby go opisać. Bełkot, no totalny biznesowy i ekonomiczny bełkot.
Przesłuchanie trwało mniej więcej godzinę. Rozstaliśmy się i poszedłem na dołek czyli do aresztu. Byłem opozycjonistą i siedziałem w PRL-u w więzieniach więc nie było to dla mnie nowością. Ten plus, że jak człowiek ma biografię jakąś to potrafi to wykorzystać, aby się specjalnie nie przejąć. Na drugi dzień po tym dołku, gdzieś tam popołudniu wzięto mnie na rozprawę sądową tzw. aresztową. Na tej rozprawie po raz pierwszy byłem w sądzie, nigdy wcześniej nie miałem okazji. Okazało się, że występuję jako człowiek podejrzany i jest miejsce, że można coś powiedzieć na swoją obronę do sądu. Oczywiście powiedziałem, że te wszystkie zarzutu są nieprawdziwe, nie poparte dowodami i polega na jakimś nieporozumieniu albo na nieprawdzie. Natomiast niezależnie od tego poprosiłem sąd, aby wziął pod uwagę, że jesteśmy właścicielami i głównymi managerami zakładu, który po długiej i ciężkiej restrukturyzacji jest w przededniu podpisania najważniejszej umowy w tych ostatnich latach i że jeżeli nas zabraknie to nie będzie tej umowy i zakład może po prostu upaść i 300 pracowników i kilkuset kooperantów straci pracę. Prawie tysiąc miejsc pracy w sytuacji 2003 roku gdzie bezrobocie było wysokie i szalejące, nawet na poziomie 23%, to jest rzecz społecznie cenna. Nawet niezależnie od tego czy jestem winny czy nie, żeby sąd wziął to pod uwagę. Sąd się poszedł naradzać. Adwokat do mnie powiedział, że osiągnąłem personalnie sukces o tyle duży, że sąd się naradzał chyba godzinę czy nas aresztować czy nie. W innych sytuacjach jest to rutyna i trwa do 15 minut. Sąd myśląc godzinę doszedł jednak do wniosku, że jesteśmy na tyle dużymi zbrodniarzami gospodarczymi, że należy nas zamknąć. Jak postanowił, tak zrobił. Siedzieliśmy prawie 9 miesięcy. Co ciekawe, przez te 9 miesięcy nie byliśmy ani razu przesłuchiwani! Jest więc to taka działalność panów prokuratorów, którzy piszą do wniosku do sądu, że istnieje groźba matactwa trzeba wyjaśnić w międzyczasie wszystkie okoliczności, po czym przez 9 miesięcy nikogo nie przesłuchują.
Na wolności
Wyszliśmy w 2004 roku. W czerwcu 2005 roku prokurator skierował akt oskarżenia w sprawie Polmozbytu. Ta sprawa dla mnie i dla mojego wspólnika była sprawą poboczną, gdyż myśmy się z tą firmą kilka lat wcześniej rozstali. Natomiast w głównej sprawie, w której mieliśmy zarzuty zakładów mięsnych oczywiście śledztwo trwało nadal i stało się odrębnym postępowaniem.
W czerwcu 2005 roku akt oskarżenia wpłynął do sądu. Rozprawy zaczęły się w lutym 2006 i do dnia dzisiejszego się nie zakończyły. Przewód sądowy jeszcze trwa. Główna perełka, którą pan prokurator przedstawił, czyli 750 stronicowa ekspertyza, zrobiona przez nijakiego biegłego została oczywiście odrzucona przez sąd jako stronnicza i niewiarygodna i sąd już 3 rok szuka nowych ekspertów i jest szansa, że być może do końca roku jakaś dodatkowa ekspertyza w tej sprawie zostanie zrobiona.
Umorzenie
Dla nas podstawowy wątek po 7 letnim śledztwie – 31 grudnia 2009 roku to, że sprawa została umorzona przez tą samą prokuraturę okręgową w Krakowie. Oczywiście nie przez prokuratora Kwaśniewskiego, tylko innego prokuratora, który na 96 stronach pisze, dlaczego te zarzuty są bez sensu i dlaczego nie mogły być postawione, bo wszystko było zgodnie z prawem. Okazuje się, że jak prokurator może to jednak potrafi tą wiedzę ekonomiczną sobie przyswoić.
Co z zakładem?
Teraz co się działo z zakładem. Otóż my byliśmy już przygotowani do wejścia inwestora, natomiast firma, po wszystkich dotychczasowych inwestycjach była zadłużona. Po przedłużeniu nam na kolejne 3 miesiące aresztu, pod koniec 2003 roku zgodziliśmy się na podstawie pewnej rekomendacji naszych współpracowników, którzy byli na wolności, podpisać umowę sprzedaży zakładu, żeby go ratować. Sprzedaży za symboliczną złotówkę, firmie budowlanej, wobec której mieliśmy największy dług. Uważaliśmy, że to co możemy zrobić to przynajmniej sprzedamy, aby firma nie upadła, nie zapadła się pod ziemię, natomiast żeby przetrwała, my nie zarobimy, ale przynajmniej firma przetrwa.
Na skutek rożnych działań, co do których nie ma jednoznacznej opinii, ale myślę, że było to też inspirowane, nowy właściciel nie rozwinął zakładów mięsnych, poszły one w upadłość. Do dzisiaj jest tam dewastacja, jest to majątek w pewnym sensie niczyj, przejął go ktoś jeszcze inny. Jest to przykład wandalizmu biurokratycznego, że najnowocześniejsze zakłady po praktycznie roku działania zostały kompletnie zdewastowane, upadły i dzisiaj tam hula wiatr.
Co z Polmozbytem?
Ciekawa sytuacja się przedstawiała w firmie Polmozbyt, w której od wielu lat nie działaliśmy, ale jak rozpoczął się nasz proces zaczęliśmy poznawać również sprawę Polmozbytu od strony tych managerów, którzy byli aresztowani i którzy zaczęli opowiadać jak ta sytuacja się przedstawiała.
Aresztowanie miało miejsce 19 maja 2003 roku i praktycznie na drugi dzień po aresztowaniu przyszedł faks z Ministerstwa Skarbu Państwa domagający się zwołania walnego zgromadzenia akcjonariuszy z jednym tylko punktem – zmiany w radzie nadzorczej. Ponieważ cały zarząd był aresztowany więc nie było komu tego walnego nawet zwołać. W związku z tym pod presją Pana naczelnika urzędu skarbowego, który cały czas w tej spółce był jako kontroler i jako nadzorujący swoich pracowników, pod jego presją walne zgromadzenia zwołała księgowa, mimo, że kompetencje do zwoływania walnych zgromadzeń ma wyłącznie zarząd spółki. Ona była tylko główną księgową i prokurentem. Takiej kompetencji nie miała. Jednak jakimś „dziwnym” trafem Monitor Sądowy i Gospodarczy przyjął od niej zawiadomienie o walnym zgromadzeniu i na dzień 30 czerwca 2003 roku takie walne zgromadzenie zostało zwołane.
Pech chciał dla prokuratora i dla Pana naczelnika, że na wolności został człowiek, który miał pełnomocnictwo do reprezentowania większościowego akcjonariusza, który był w areszcie. Pełnomocnik normalnie zgodnie z procedurą pobrał dokumenty i zabukował się na walne zebranie. Główna księgowa w porozumieniu z panem naczelnikiem nie wpisała go na listę akcjonariuszy, a fizycznie wynajęta firma ochroniarska nie wpuściła go na walne zgromadzenie. On oczywiście od razu zaskarżył uchwały, a uchwała była praktycznie tylko jedna, polegała na zmianie Rady Nadzorczej spółki Polmozbyt w której jedynym akcjonariuszem, który się wpisał na listę akcjonariuszy to był skarb Państwa, który miał w tym czasie zaledwie 15% akcji. Przewodniczącym Rady Nadzorczej został oczywiście Naczelnik Urzędu Skarbowego, który kontrolował spółkę. Widocznie bardzo mu się ta spółka spodobała i uważał za pewne, że jest ją w stanie dobrze poprowadzić.
Ten człowiek, który zaskarżył uchwałę walnego zgromadzenia, nazywa się Grzegorz Nicia, po to, aby sąd w KRS nie wpisał nowej rady nadzorczej, która w międzyczasie wymieniła zarząd. Odwołała ten zarząd, który był aresztowany i powołała swój zarząd, który był pod kontrolą Pana naczelnika. Okazało się, że pan prokurator Kwaśniewski, który dowiedział się o tym, że jest taki śmiałek, który kwestionuje te decyzje, po prostu zaaresztował człowieka i kazał mu, żeby wycofał to powództwo o uznanie tych uchwał za nieważne. Pan Grzegorz Nicia oczywiście odmówił, tym bardziej heroicznie, że miał trójkę dzieci małych i trudną sytuację rodzinną, natomiast kompletnie odmówił współpracy z prokuratorem. Powiedział, że nie odwoła i rzeczywiście nie odwołał.
Pan prokurator razem z panem naczelnikiem bardzo intensywnie zabiegali w sądzie, żeby ta decyzja walnego zgromadzenia jednak została wpisana w KRS, pomimo tego, że jest zaskarżona, a decyzja o tym, czy sąd uzna zaskarżenie czy nie odbywała się z formalnych powodów. W styczniu 2004 roku prokurator napisał pismo i odbył szereg rozmów z panią przewodnicząca wydziału rejestrowego. Są na to dokumenty. Nacisnął ją po to, aby wpisała nowe władze, rzekomo w interesie społecznym. Oczywiście sąd to zrobił. Po tygodniu było pismo, że została wpisana nowa ekipa Rady Nadzorczej i Zarządu. Czyli bezprawne przejęcie firmy stało się faktem. Jest to tyle ciekawe i ważne, że 5 lat później dzięki bardzo heroicznej postawie Grzegorza Nici Sąd Apelacyjny dokładnie w 5 rocznicę walnego zgromadzenia wydał postanowienie o unieważnieniu tych uchwał, ponieważ jak wziął dokumenty z których jasno wynika, że akcjonariusz nie został wpisany na listę akcjonariuszy, pomimo, że prawidłowo złożył dokumenty spółce i nie został fizycznie dopuszczony na walne zgromadzenie to nie było innego wyjścia. Trwało to jednak 5 lat, firma została już daleko przejęta przez uzurpatora.
Grzegorz Nicia w czasie swojego aresztowania przeżył trudne chwile. Między innymi taką, że prokurator w pewnym momencie, kiedy po raz kolejny Grzegorz odmówił mu współpracy powiedział, że w takim razie „weźmie jego dzieci do domu dziecka”, ponieważ żona była w ciąży i musiała rodzić. W związku z tym adwokat Grzegorza złożył wniosek, aby go wypuścić ze względu na trudną sytuację rodzinną. Prokurator wezwał Grzegorza, że w takim wypadku składa on wniosek o umieszczenie dzieci w domu dziecka. Mimo tego, Grzegorz, podkreślam, heroicznie, trwał na swojej pozycji. Nie dał się zastraszyć. Pomimo tego, że funkcjonariusz CBŚ był w szpitalu w którym miała rodzić żona Grzegorza, i próbował zniechęcić szpital do przyjmowania jej jako pacjentki, ponieważ jest żoną gangstera, wielkiego przestępcy itp. Był to mały szpital, na szczęście lekarze byli odporni i ją przyjęli.
Okazało się, że wygrana w sądzie, która unieważniała decyzję walnego zgromadzenia miała umiarkowane znaczenie. Ponieważ, aby odwrócić ciąg wydarzeń w spółce należy unieważnić wszystkie następne uchwały, które były podjęte w ciągu tych lat. W ciągu tych lat wielokrotnie zmieniła się Rada Nadzorcza, Zarząd itp., a samą spółkę przejął uzurpator.
Uzurpator to określenie na prywatnego człowieka, który jak sądzimy, a mamy na to niezbite dowody na piśmie, musiał być w zmowie z instytucjami państwa i za bezcen przejął spółkę Polmozbyt, w której majątku były również różne nieruchomości, w tym jedna bardzo znacząca, o wartości 100 milionów zł. Jak jednak spółka trafiła do uzurpatora?
Okazało się, że główny akcjonariusz Polmozbytu przepisał, sądząc, że należy tak zrobić, aby zdywersyfikować udziały, znaczący pakiet akcji swojej córce długo przed aresztowaniem, która miała 19 lat i zaczynała studia na Uniwersytecie Jagiellońskim na Wydziale Zarządzania i ona również została 19 maja 2003 aresztowana. W areszcie powiedziano jej, że ojciec się jej wypiera, że wszystko wyśpiewał, że zrzuca winę na nią itp. i po miesiącu dziewczyna zmiękła i zgodziła się na poddanie dobrowolnej karze i w ramach za tzw. szkody, które rzekomo wyrządziła zgodziła się oddać akcje na rzecz spółki Polmozbyt w ramach rekompensaty.
Okazało się także, że spółka Polmozbyt w ramach kontroli dostała także domiary podatkowe. Pan naczelnik tak pokierował sprawą, że akcje, które miał od córki właściciela przeszły w ramach roszczeń Urzędu Skarbowego na własność urzędu skarbowego, który z kolei sprzedał inwestorowi, który zapłacił jakieś śmieszne pieniądze i dzisiaj jest głównym właścicielem spółki Polmozbyt.
Media o naszej sprawie
To jest zarys pewnego działania, które miało miejsce w Krakowie od 2003 do 2009 roku. Pierwsze artykuły, które na nasz temat były pozytywne, ukazały się na jesieni 2008 roku. Dopiero wyrok, który Grzegorz Nicia uzyskał od sądu zrobiły naprawdę duże wrażenie na mediach. Były też audycje w telewizji. Sprawa nabrała rozgłosu. Okazało się, że w naszych sprawach pojawiają się podobni prokuratorzy, czy wręcz ci sami, którzy właśnie Pana Romana Kluskę oskarżali, więc nie ulega wątpliwości, że Kraków jest miejscem na mapie, niejedynym niestety, ale na pewno takim w którym ta machina urzędnicza ma swoje ekstremum.
Stan na dzisiaj
Dzisiejszy stan jest taki, że ciągle jestem oskarżonym w sądzie. Jednak po przedstawieniu faktycznego przebiegu wydarzeń oraz kompromitacja biegłego spowodowało, że w połowie 2009 roku, sąd poprosił mnie, żebym zrobił coś w rodzaju własnej ekspertyzy. Pomimo, że jestem oskarżonym to jednak jestem człowiekiem, który ma pewną wiedzę dotyczącą mechanizmu wykupu managerskiego, a to było u podstaw naszych zarzutów. Miałem 2 miesiące, żeby zrobić własną ekspertyzę do sprawy, w której byłem oskarżony i taką ekspertyzę przedstawiłem sądowi i sąd z dużym zainteresowaniem przyjął to co miałem do powiedzenia. Mogę się pochwalić tym, że w jednej sprawie jestem oskarżonym i biegłym powołanym przez sąd. Jest to pewien ewenement w Polsce, ale ewenement pozytywny, że sąd chce się dowiedzieć, jak było naprawdę i jakie są te mechanizmy gospodarcze.
W drugiej sprawie, tej dla nas podstawowej, mamy oczywiście umorzone śledztwo, ale z tego umorzenia nic dla nas nie wynika, ponieważ firma już się dawno skończyła, natomiast niedobitki firmy, bo działaliśmy w holdingu, toczą jeszcze zażarte boje z urzędem skarbowym, gdyż nie powiedziałem Państwu, że równocześnie z kontrolą w Polmozbycie rozpoczęła się kontrola skarbowa w naszej grupie Krak Meat. Przed aresztowaniem we wrześniu 2003 roku otrzymaliśmy protokół z kontroli UKS, która pomimo, że była drobiazgowa i trwała kilka miesięcy nie dopatrzyła się żadnych uchybień formalnych w księgowości czy podatkach. Natomiast zasygnalizowała jedną rzecz, którą nie zdążyliśmy oprotestować, gdyż nas zamknięto. Urząd skarbowy zakwestionował kwoty czynszu, którą płaciła firma produkująca wędliny, za wynajem starych nieruchomości, które były przygotowywane do sprzedaży i należały do innej spółki akcyjnej, która także wchodziła w skład naszego holdingu.
Co nam zarzucają teraz?
Okazało się, że stara rzeźnia, która miała 8 ton amoniaku, który w każdej chwili groził katastrofą ekologiczną, która miała już warunki, które uchybiały normom higienicznym, cudem żeśmy przekonywali inspektorów sanitarnych, żeby nam umożliwili dociągnięcie do momentu wybudowania nowego zakładu, aby nie było na rynku informacji, że Krak Meat zszedł z rynku i przestał produkować. Chcieliśmy, aby odbyło to się w sposób ciągły. Ponieważ byliśmy na stratach to czynsz między spółkami w ramach jednego holdingu był wymyślony, czy też wykreowany po to, aby można było realnie zapłacić, a nie nabijać puste faktury i tworzyć fikcyjne konstrukcje księgowe. Okazało się, że panie z UKS wiedziały lepiej jaki czynsz powinniśmy zapłacić i stwierdziły, że stawka czynszu jest za niska ponieważ – uwaga! – „kupcy w rejonie Krakowa Śródmieścia za lokale handlowe płacili stawki znacznie wyższe”. Nasza umowa dzierżawy, która miała w sobie hale produkcyjne itp, wiadomo co trzeba do zakładu produkcyjnego, została przeszacowana do stawek, które kupcy płacą w centrum Krakowa, co spowodowało naliczenie zaległych podatków VAT, karnych odsetek, dochodowego itp. kompletnie absurdalnego, nie związanego z żadnym dochodem, z przychodem z niczym takim na około 3,5 miliona zł. Po naszym zamknięciu te domiary zostały zasądzone. Po to, aby jak przypuszczamy, pozbawić nas resztek pieniędzy, ponieważ my mieliśmy w jednej z tych spółek, która miała największy domiar zgromadzone pieniądze po to, aby łącznie z inwestorem branżowym mieliśmy dokapitalizować jesienią 2003 roku zakład produkcyjny. Mieliśmy na koncie ponad 3 miliony złotych i dokładnie te pieniądze nam wzięto z konta. Cudem kancelaria prawna, która z nami współpracowała długo postanowiła nas bronić i wszystkie decyzje zostały zaskarżone kiedy my byliśmy w areszcie. Po 5 latach w 2008 roku, dokładnie 25 czerwca przeżyliśmy moment satysfakcji, ponieważ wszystkie decyzje zostały odrzucone przez Naczelny Sąd Administracyjny. Pieniędzy jeszcze nie otrzymaliśmy, gdyż NSA działa w ten sposób, że decyzja jest unieważniona, ale idzie do ponownego rozpatrzenia – do tych samych inspektorów, aby jeszcze raz rozpatrzyli! Oni teraz porównali stawki czynszowe nie do kupców centrum Krakowa, ale do innych zakładów, które funkcjonowały w doskonałych obiektach i wyliczyli w zasadzie te same pieniądze i jeszcze raz nam zafundowano te same decyzje. W jednej tylko decyzji nie zdążyli, więc nam trochę pieniędzy zwrócili, bo musieli, ale pozostałe decyzje wszystkie zaskarżyliśmy w tym samym trybie. W tym momencie czekamy ponownie na wyroki Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
Jaka jest działalność urzędnika? Ano dostaje on pensję z naszych podatków i jeżeli przysporzy Skarbowi Państwa podatków, dostaje on jakąś wielką premię. Nie wiem czy jest prawdą, że nawet do poziomu 20-25% tego co wygrzebie od firm. Urzędnik ma etat i nie zależy mu czy to będzie szybko czy krótko, wszystkie decyzje musi skarżyć i dla niego to jest wygodne. My jako przedsiębiorcy, musimy w międzyczasie zarobić na siebie i na naszych prawników i na tego urzędnika. Pomimo zwycięstwa w NSA, mamy jeszcze raz dokładnie tą samą sprawę. Nie mamy złudzeń, jeżeli jeszcze raz wygramy przed NSA to prawdopodobnie jeszcze raz wróci do rozpatrzenia do tych samych urzędników.
Odpowiedzialność prokuratorów
Jeżeli chodzi o odpowiedzialność prokuratorów to wiara, że prokurator może być pociągnięty do odpowiedzialności jest wiarą fikcyjną, ponieważ nie znam nikogo, kto został pociągnięty do odpowiedzialności. Mogę tylko powiedzieć, że ten nasz prokurator zaczynał karierę jak zaczynał aresztowania w Polmozbycie w Prokuraturze Rejonowej, został delegowany do Prokuratury Okręgowej i błyskawicznie przeskoczył do Prokuratury Apelacyjnej, potem do Oddziału Krakowskiego Prokuratury Krajowej. Włos mu z głowy nie spadł. Ja złożyłem doniesienie na różne przestępstwa, które robił. Postępowanie w sprawie przekroczenia uprawnień toczy się w Gliwicach. Mogę jednak powiedzieć, że prokurator w Gliwicach toczył tak tą sprawę, tak przesłuchiwał świadków, aby broń boże nie wyszła jakaś sprawa, że te przekroczenia występowały i umorzył po niecałym roku to postępowanie. Myśmy je zaskarżyli i ponieważ właściwy miejscowo sąd jest w Krakowie, a w Krakowie w sądzie pracuje żona Pana prokuratora Kwaśniewskiego, właśnie w tym sądzie który ma rozpatrywać apelację od umorzenia śledztwa w Gliwicach. Sąd podjął mądrą decyzję, wysłał do Sądu Najwyższego prośbę o wyznaczenie innego sądu do rozpatrzenia tego odwołania. W sprawie tego śledztwa w Gliwicach uzyskałem status pokrzywdzonego i sytuacja w której mogę przez 5 godzin przesłuchiwać prokuratorów, którzy byli w naszej sprawie, jest to jednak moment satysfakcji. Również naczelnika urzędu skarbowego i kilka innych takich kreatur. Było to bardzo wyczerpujące energetycznie, ale ciekawe. Moja żona widziała bezpośrednio po wyjściu z przesłuchania prokuratora Kwaśniewskiego, który przez godzinę rozmawiał przez komórkę maksymalnie zdenerwowany. Są to takie momenty które przysparzają satysfakcji, aczkolwiek wolałbym, takiej satysfakcji w życiu oczywiście nie mieć.
Naczelnik urzędu skarbowego również ma się dobrze. Poszedł na zasłużoną emeryturę i naucza w Wyższej Szkole jakiejś technicznej w Tarnowie. Nikt nie został posunięty do odpowiedzialności.
Podsumowanie
Myśmy uważali, że należy biznes prowadzić z otwartą przyłbicą, przejrzyście itp. Okazało się, że ta metoda jest nieskuteczna. Czy inna metoda byłaby bardziej skuteczna, tego nie wiem. Kiedy okazało się, że nasze nieruchomości są warte 9 milionów dolarów zlekceważyliśmy taki sygnał, że na początku 2003 roku przyszło jakieś pismo z prokuratury, że tam są jakieś badania i proszą o przysłanie, tej umowy jaką podpisaliśmy na sprzedaż tej nieruchomości. Myśmy myśleli, że jakaś pomyłka czy niedomówienie, myśmy oczywiście wszystko wysłali i każdej informacji udzieliliśmy. Prokurator na początku 2003 roku miał napisane – 9 milionów dolarów – więc chłopcy są „przypakowani”, więc trzeba ich po prostu załatwić, nie mam wątpliwości, że to w ten sposób poszło. Pytanie co można zrobić? Jeżeli prokuratura żąda dokumentu, to nie można powiedzieć, że tego dokumentu nie ma, bo w tym momencie jest człowiek niezgodny z przepisami. Nie mam tezy jednoznacznej, czy można było się przed tym wszystkim uchronić. Dla mnie natomiast osobiście ja gdybym działał inaczej niż otwarcie, miałbym mniejszą satysfakcję, bo mam poczucie, że byłem wobec tego Państwa fair. Zrobiłem wszystko, żeby ten mój biznes był przejrzysty, był korzystny nie tylko dla właścicieli czy pracowników, ale też dla otoczenia Krakowa, który zyskał nowy zakład przemysłowy i ładny obiekt komercyjny. Gdybym tak nie robił, tylko robił jakoś pokątnie, inaczej to po prostu skutek byłby ten sam, ale moja satysfakcja daleko mniejsza.
Naszą sprawą nie zainteresowały się prawie żadne organizacje pozarządowe. Grzegorz Nicia zwrócił się do Fundacji Helsińskiej, która jednak nie wyróżniła go tym, że przyjdzie na sprawę ich delegat. Prosili tylko, aby ich informować. Były w czasie aresztowania pisma do Rzecznika Praw Obywatelskich. Odpowiedź była jedna i to odpowiedź żenująca. Pan rzecznik i inne tego typu instytucje odpowiadają, że wszystko jest zgodne z prawem, gdyż to nie Pan prokurator decyduje o areszcie tylko niezawisły sąd, na którego nie ma sposobu. Sąd najczęściej dowiaduje się 15-30 minut przed rozprawą jakie są akta w tej sprawie i widać nawet na korytarzach jak wózeczkiem pół godziny przed rozprawą wprowadzane są akta. Taki sędzia ile ma czasu aby się zastanowić. Jest to pewna fikcja, która jest ładnie opakowana dla świata, że to sądy decydują. Teraz jest może trochę lepiej bo tych spraw głośnych trochę było, ale to jest w dużej mierze jak uważam – fikcja.
Lech Jeziorny
zapis seminarium alternatywnego
www.seminarium.asbiro.pl
Seminarium Alternatywne – Gdy urzędnicy chcą Cię zniszczyć
Kilka osób, które potraciły dziesiątki milionów poprzez „pomyłkę” urzędów opowiadają o przebiegu swoich spraw, jak się bronili oraz wskazują sposoby, jak można było się przed tymi nieprzyjemnościami ustrzec.
Nagranie z dwudniowego seminarium możesz kupić w sklepie Alternatus.pl
SA: Gdy urzędnicy chcą cię zniszczyć
www.alternatus.pl/seminarium-alternatywne-gdy-urzednicy-chca-cie-zniszczyc/
_________________ JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
5k18a
Dołączył: 24 Lis 2008 Posty: 238
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 15:39, 20 Kwi '11
Temat postu: |
|
|
To jest tak, kurwa bulwersujące, że brak mi słów. Nie jesteśmy zwykłymi niewolnikami, jesteśmy już bydłem na rzeź i tyle. Banda tępych urzędników, z klapkami na oczach która ma za zadanie wyciągnąć możliwie najwięcej to jest kurwa system który należy zrównać z ziemią. Lata 90 były okresem największej wolności gospodarczej, kiedy faktycznie ogarnięcie prawa handlowego nie stanowiło rzeczy niewykonalnej.
_________________ Z Korwina wyrosłem jak z Teletubisiów.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
ya
Dołączył: 01 Sty 2009 Posty: 1036
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 16:30, 20 Kwi '11
Temat postu: |
|
|
ja pierdole:
Cytat: | Pomimo tego, że funkcjonariusz CBŚ był w szpitalu w którym miała rodzić żona Grzegorza, i próbował zniechęcić szpital do przyjmowania jej jako pacjentki, ponieważ jest żoną gangstera, wielkiego przestępcy itp. Był to mały szpital, na szczęście lekarze byli odporni i ją przyjęli. |
to lepsze, od zabrania samochodów klusce przez wojsko.
Cytat: | W lipcu 2002 r. został zatrzymany przez policję. Otoczono dom biznesmena, zakuto go w kajdanki, przeprowadzono rewizję, potem eskortowano w konwoju do aresztu w Krakowie. Już następnego dnia okazało się, że wojsko potrzebuje samochodów Kluski. Dziwny zbieg okoliczności. Wojskowa Komenda Uzupełnień w Nowym Sączu zażądała od byłego właściciela Optimusa oddania do dyspozycji sił zbrojnych dwóch samochodów terenowych Toyota Land Cruiser, należących do jego firmy. Powołała się na konieczność „świadczeń rzeczowych” dla wojska. Pismo w tej sprawie podpisał kierownik Referatu Zarządzania Kryzysowego Ochrony Ludności i Spraw Obronnych. |
_________________ Kiedy wyeliminuje się wszytko co niemożliwe, cokolwiek pozostanie, choćby nie wiem jak nieprawdopodobne, musi być prawdą."
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
piotr147
Dołączył: 25 Sie 2006 Posty: 498
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 11:24, 22 Kwi '11
Temat postu: |
|
|
Mnie już nic nie zdziwi w tym parszywym kraju.
Co do linków autora wątku to one nie działają.
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
slidexman
Dołączył: 01 Gru 2008 Posty: 828
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 13:21, 03 Maj '11
Temat postu: |
|
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
WZBG
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 23:08, 04 Sie '16
Temat postu: |
|
|
Cytat: | Action podzieli losy Optimusa? Polska branża IT znów pod lupą fiskusa 3.08.2016 Maciej Olanicki (b.munro)
Trudne czasy przyszły dla największego polskiego sprzedawcy sprzętu, Action, do którego należy między innymi Pentagram, Sferis czy Gram.pl. Zastrzeżenia wobec działalności firmy zgłosił bowiem fiskus, a nie brakuje głosów, że jest to zaledwie początek jego kampanii wycelowanej w rodzime firmy z branży IT.
W ostatnim czasie Urząd Skarbowy w Olsztynie, a krótko po nim także urząd warszawski, zgłosił zastrzeżenia dotyczący zaległości w opłacaniu podatku VAT. Łącznie Action ma zalegać z płatnościami na rzecz państwa na kwotę ponad 58 mln złotych. Jak pisze Money.pl, prezes Action twierdzi, że fiskus zrzuca na jego firmę odpowiedzialność za zaległości wygenerowane przez podmioty, które nie mają związku z jej działalnością. Zapowiedział także odwołanie.
Nie zmienia to faktu, że Action jest zobowiązane do zabezpieczenia rezerw finansowych wysokości 40 mln złotych. Jest to powodem do obaw dla banku HSBC, który zdecydował, że sytuacja Action nie pozwala, by firma wciąż mogła korzystać ze świadczonej linii kredytowej. To zaś krytycznie utrudnia możliwość dalszego prowadzenia sprzedaży i dystrybucji sprzętu i oprogramowania. Oczywiście odbiło się to także na notowaniach giełdowych – wartość akcji spółki spadła w stosunku do zeszłego roku o 88%.
Zarząd Action poinformował, że otwarte zostało postępowanie sanacyjne. Ma ono umożliwić przeprowadzenie restrukturyzacji i kontynuowanie działalności przy jednoczesnej ochronie przed dotychczasowymi wierzycielami:
Otwarcie postępowania sanacyjnego tworzy parasol ochronny, który pozwala na niezakłócone funkcjonowanie spółki w trakcie restrukturyzacji. Decyzja o złożenie wniosku do sądu o otwarcie postępowania sanacyjnego została podyktowana potrzebą ochrony praw i interesów Spółki, jej kontrahentów i akcjonariuszy w obliczu kumulacji niekorzystnych zdarzeń zaistniałych w ostatnim czasie.
Nie brakuje głosów, że kłopoty Action są zapowiedzią działań fiskusa także wobec innych polskich firm z branży IT. W tej sferze mamy zresztą w Polsce długą tradycję, czego przykładem jest przede wszystkim Optimus, który, w opinii ówczesnego zarządu, miał w wyniku działalności fiskusa odnotować starty w wysokości 27 mln, co dwa lata później poskutkowało złożeniem wniosku o ogłoszenie upadłości. | http://www.dobreprogramy.pl/Action-podzi.....75231.html
|
|
|
Powrót do góry
|
|
|
FortyNiner
Dołączył: 08 Paź 2015 Posty: 2131
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
|
Powrót do góry
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów
|
|