Studentka collegu Kyla Berry z niecierpliwością czekała na moment, gdy będzie mogła po raz pierwszy zagłosować w wyborach prezydenckich. Nosiła nawet cały czas w portfelu wyborczą kartę rejestracyjną. Jednak dwa tygodnie temu Berry otrzymała niepokojące wieści z lokalnej komisji wyborczej.
"Komisja została powiadomiona przez władze stanu Georgia, że nie jest pani obywatelką Stanów Zjednoczonych, i tym samym, nie jest uprawniona do głosowania w wyborach prezydenckich" - stwierdzał list, jaki Berry otrzymała z Wydziału Rejestracji i Wyborów hrabstwa Fulton. Problem w tym, że Berry jest obywatelką Stanów Zjednoczonych, urodzoną w Bostonie, w stanie Massachusetts. Ma na to niezbite dowody, w postaci amerykańskiego paszportu i świadectwa urodzenia. To jednak nie wystarczyło.
List, który otrzymała, był datowany na 2 października i dawał jej tydzień od tego dnia, na przedstawienie dokumentów potwierdzających obywatelstwo. Był jednak pewien problem – stempel pocztowy na liście był z dziewiątego października. - To najdziwniejsza rzecz jaka mi się przydarzyła. Od razu zatelefonowałam do matki i poprosiłam o przesłanie świadectwa urodzenia. Ale okazało się, że jest już za późno - opowiada Berry.
Przypadek Berry nie jest odosobniony. Ponad pięćdziesiąt tysięcy zarejestrowanych wyborców w stanie Georgia znalazło się w podobnej sytuacji, z powodu komputerowego bałaganu w ich danych osobowych.
- Większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy, ale co roku, przedstawiciele komisji wyborczych usuwają z list wyborców miliony nazwisk, w wyniku tak zwanych kontrolnych procesów, które są tajne, często bardzo zawodne, i podatne na rozmaite manipulacje - zwraca uwagę Wendy Weiser, ekspertka do spraw wyborczych z centrum Brennana na rzecz sprawiedliwości uniwersytetu w Nowym Jorku.
- Problem polega jednak na tym, że ta weryfikacja jest przeprowadzana byle jak, i tysiące osób uprawnionych do głosowania dowiaduje się o tym w ostatniej chwili, nie mając już żadnych szans na wyjaśnienie sprawy przed dniem głosowania. Co więcej o procesie czystek nie informuje się szeroko opinii publicznej, i nie jest on przez to nadzorowany - dodaje Weiser.
http://wiadomosci.onet.pl/1851448,441,item.html
czyżby usuwanie z list wyborczych ludzi chcących zagłosować na Obamę