W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Nierówności społeczne   
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
6 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Wiadomości Odsłon: 20720
Strona:  «   1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9 Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 00:16, 09 Sty '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Jak wielkie są ukrywane majątki? Ekonomiści zbadali wycieki danych z rajów podatkowych 8.01.2018 Dziennik Gazeta Prawna

Bogactwo źródło: ShutterStock

Świat zbulwersowały niedawno kolejne wycieki danych z rajów podatkowych. Afera Paradise Papers to kolejna odsłona po Swiss Leaks (w 2007 r . pracownik banku HSBC w Genewie ujawnił rejestr ponad 30 tys. klientów) i Panama Papers (w 2016 r . wyciekły dokumenty z kancelarii Mossack Fonseca, która w imieniu klientów lokowała pieniądze w rajach podatkowych na Karaibach).

Na światło dzienne wypłynęły setki dokumentów na temat majątków i konkretnych transakcji finansowych poszczególnych osób, z imienia i nazwiska. I co teraz? Można wyłuskać konkretne osoby i ustawić je pod publicznym pręgierzem. Ale paru ekonomistów wpadło na znacznie lepszy pomysł: Annette Alstadsater, Niels Johannesen i Gabriel Zucman zestawili majątki ukryte z publicznie dostępnymi danymi o majątkach oficjalnych (i opodatkowanych). Tylko kilka krajów publikuje informacje o majątkach swoich obywateli, więc tylko dla nich można było dokonać tej kolosalnej pracy, ale wnioski są warte wysiłku.

Ile majątku można ukryć? Na ile ma to znaczenie dla oceny sytuacji gospodarczej w kraju?

W przypadku Norwegii, Szwecji i Danii, choć majątki uczciwie sprawozdaje większość obywateli, to skala tego ukrytego jest wystarczająca, by zmienić miary nierówności. W skrócie: choć Norwegów jest około 4 mln, a majątek według przecieków ukrywało jakieś 1,5 tys., to miary nierówności policzone po uwzględnieniu majątku ukrytego są zauważalnie (!) wyższe.

Co jeszcze? Okazuje się, że amnestie podatkowe skutecznie sprowadzają majątek z powrotem do kraju. Tak było w Norwegii, gdzie amnestię wprowadzono w 2007 r . Oczywiście nie przyciągnęła ona całego majątku, ale raz, dokonawszy repatriacji, obywatele w późniejszych okresach w mniejszym stopniu ukrywali i dochody, i majątek.

Czy za pomocą amnestii można uzyskać dużo przychodów podatkowych? Ludzie naprawdę majętni, ci, którzy mają co ukrywać, to mniej niż 0,01 proc. populacji krajów rozwiniętych. Ale zgodnie z ujawnionymi danymi ponad 50 proc. majątku trzymanego w rajach należy do osób o majątku netto przekraczającym 50 mln dol. W przypadku Skandynawii, gdzie da się porównać dane z przecieków z publicznymi informacjami o majątkach i płaconych podatkach, wielbiciele rajów podatkowych unikają płacenia blisko 30 proc. należnych danin. Dla typowego podatnika skala unikania obejmuje około 3 proc. należnych podatków. W rajach ukrywany jest majątek równy blisko 10 proc. światowego PKB. To więcej niż gospodarka Japonii. W Europie kontynentalnej średnia wynosi 15 proc., dla Rosji zaś konsekwencje istnienia rajów podatkowych są druzgocące – trzymany w nich majątek jest równy 60 proc. jej PKB.

Na ile można ufać badaniom opartym na tego typu danych? Wyciek jest zdarzeniem losowym. Nie da się zatem zarzucić, że spodziewając się go, część podatników specjalnie przeniosła się do rajów lub specjalnie z nich uciekła. Stąd szacunki skali unikania opodatkowania wydają się dość wiarygodne. Wątpliwości mogłoby budzić, gdyby dane pochodziły z małego, nieznanego nikomu banku czy kancelarii. Ale HSBC to jeden z największych globalnych banków. Kancelaria Mossack Fonseca była istotnym graczem na rynku podmiotów doradzających, jak ukrywać przychody i majątek.

Konto w banku szwajcarskim czy innym poza krajem rezydencji podatkowej powinno być zgłoszone do krajowego urzędu podatkowego. Ale zgodnie ze Swiss Leaks 95 proc. klientów szwajcarskiego oddziału HSBC nie ujawniało w ogóle posiadania kont, a zatem unikali oni całkowicie opodatkowania od zgromadzonego na nich majątku. Inna sprawa, że w Polsce, przykładowo, majątek nie jest opodatkowany, opodatkowane są jedynie odsetki od oszczędności, a przypomnijmy, że stopy procentowe w Szwajcarii do wysokich nie należą (w 2011 r. obniżono je do zera, dziś są ujemne).

Z jednej strony przecieki ujawniły ogromną skalę unikania opodatkowania. Z drugiej – pozwoliły zweryfikować, że odpuszczanie grzesznikom może być skutecznym sposobem repatriacji zarówno majątków, jak i podatków. Ale jest i trzecia strona. Nie od dziś wiemy, że pod względem płacenia podatków Skandynawowie różnią się od mieszkańców innych krajów: akceptują znaczną skalę redystrybucji i progresji podatkowej, domagając się od państwa skutecznego – a niekoniecznie taniego – rozwiązywania problemów społecznych. W krajach o niższej wierze w sprawność państwa i o niższym morale podatkowym efekty amnestii podatkowych mogą nie być aż tak spektakularne.
http://forsal.pl/gospodarka/prawo/artyku.....owych.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 18:13, 10 Sty '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Niemiecka Caritas ostrzega: Coraz więcej Niemców nie stać na wynajęcie mieszkania
10.01.2018 PAP

Widok na Berlin źródło: ShutterStock

Rosnące czynsze i deficyt mieszkań sprawiają, że coraz więcej Niemców nie stać na wynajęcie mieszkania lub musi na ten cel przeznaczać dysproporcjonalnie dużą część dochodów - ostrzegła w środę niemiecka Caritas, rozpoczynając kampanię "Każdy potrzebuje domu".

"To obecnie element naszej rzeczywistości, który może prowadzić do konfliktów społeczno-politycznych" - podkreślił szef Caritas Peter Neher.

Jak wskazuje, "coraz więcej ludzi dowiaduje się, że na rynku mieszkaniowym stoi praktycznie na przegranej pozycji, albo musi przeznaczać na czynsz i koszty utrzymania mieszkania ponad jedną trzecią dochodów".

"Jeśli to zasobność portfela w coraz większym stopniu decyduje o składzie społecznym dzielnic, to prowadzi to do rozwarstwienia społecznego i osłabia więzi społeczne" - dodaje Neher.

Z powodu szybko rosnących kosztów wynajęcia mieszkania i niedoboru mieszkań na rynku coraz więcej rodzin, osób starszych i mniej zamożnych oraz studentów znika z całych dzielnic w dużych miastach i metropoliach, bo czynsze tam okazują się dla nich za wysokie - podkreśla Caritas w badaniu "Prawo człowieka do mieszkania".

Z sondażu przeprowadzonego przez IPSOS na zlecenie tej organizacji wynika, że dostępność przystępnych cenowo mieszkań respondenci wskazywali wśród najważniejszych kwestii politycznych, po opiece, biedzie wśród dzieci i emeryturach, ale przed bezrobociem.

Szybko rosnące koszty mieszkania zdaniem 79 proc. pytanych wskazało jako czynnik zagrożenia ubóstwem. W ocenie 77 proc. negatywnie wpływa to na możliwości rozwoju dzieci. Dla trzech czwartych pytanych wysokie koszty utrzymania prowadzą do fizycznego odseparowania bogatych od biednych w miastach oraz zwiększają zagrożenie bezdomnością.

Problem rosnących czynszów i braku przystępnych cenowo mieszkań dotyka nie tylko osoby mało zarabiające, ale też przedstawicieli grup zawodowych z szeroko pojmowanej klasy średniej, w tym pielęgniarki, policjantów czy opiekunki - wskazuje Neher.

Zrzeszenie organizacji pomocy dla osób bezdomnych (Bundesarbeitsgemeinschaft Wohnungslosenhilfe) prognozuje, że w 2018 roku ponad milion osób w Niemczech pozostanie bez mieszkania. Tylko niewielka część z nich wyląduje na ulicy; większość zamieszka u rodziny lub przyjaciół albo w ośrodkach socjalnych.

W 2016 roku bez mieszkania w Niemczech pozostawało ok. 860 tys. osób. To o 150 proc. więcej niż dwa lata wcześniej.
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....kania.html




Cytat:
Ponad 730 Rosjan, w tym najbogatszych biznesmenów, trafiło na listę nowych obywateli Malty 10.01.2018 PAP

Mdina, Malta źródło: ShutterStock

Ponad 730 Rosjan, w tym menadżerów wysokiego szczebla i miliarderów z listy najbogatszych, uzyskało obywatelstwo Malty - podały w środę media w Moskwie. Powołują się one na urzędowy wykaz, w którym nazwiska i imiona są w pełni zbieżne z danymi znanych Rosjan.

W szczególności media wymieniają nazwisko współzałożyciela koncernu internetowego Yandex Arkadija Wołoża czy Pawła Graczewa - dyrektora generalnego koncernu Polus, największego w Rosji producenta złota. Na liście są też menadżerowie firmy Kaspersky Lab czy rosyjskiego przedstawicielstwa koncernu Huawei.

Obszerną listę osób, które uzyskały obywatelstwo, z nazwiskami sugerującymi pochodzenie z różnych krajów Europy i Azji, opublikował dziennik urzędowy Malty, "The Malta Government Gazette".

Figurujące na liście imiona, nazwiska i stosowane w Rosji imiona odojcowskie sugerują, iż w ciągu ostatnich trzech lat obywatelami Malty zostały dziesiątki rosyjskich biznesmenów i członkowie ich rodzin. Media zidentyfikowały np. szefa firmy deweloperskiej 01 Properties Borysa Minca, byłego dyrektora banku Alfa-Bank Aleksieja Marieja, a także Aleksandra Meczetina, założyciel firmy Beluga Group, największego w Rosji producenta wódki.

Były gubernator obwodu amurskiego Leonid Korotkow, który został zdymisjonowany przez prezydenta Władimira Putina w związku z utratą zaufania, również jest na liście - twierdzi dziennik "Moskowskij Komsomolec". Radio Echo Moskwy podało, że nowym obywatelem Malty został brat byłego ministra transportu Rosji Igora Lewitina - Leonid. Echo Moskwy zwraca także uwagę na nazwisko Jekatieriny Kibowskiej, bowiem tak nazywa się siostra jednego z wysokiej rangi urzędników moskiewskiego ratusza, która jednak zaprzeczyła, by miała obywatelstwo Malty.

Jednocześnie część osób wymienionych na liście - w tym Arkadij Wołoż - potwierdziła, że posiada maltański paszport. Koncern Yandex wyjaśnił, że ma to ułatwić współzałożycielowi i dyrektorowi generalnemu firmy podróżowanie po świecie.

Rosjanie otrzymali obywatelstwo w zamian za inwestycje w gospodarkę Malty; minimalny taki wkład powinien wynosić około 900 tys. euro. Malta od 2004 roku jest członkiem Unii Europejskiej, a w 2013 roku władze wprowadziły program umożliwiający nadanie obywatelstwa cudzoziemcom w zamian za inwestycje.
http://forsal.pl/swiat/rosja/artykuly/10.....malty.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 22:28, 17 Sty '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Bershidsky: Dlaczego Rosjanie wybierają Maltę zamiast Putina? [OPINIA] 12.01.2018

Władimir Putin źródło: Bloomberg autor zdjęcia: Andrey Rudakov

Rosyjskie elity biznesowe nie mogą się oprzeć kontrowersyjnej wymianie paszportów za inwestycje na Malcie. Prezydent Władimir Putin nie potrafi przekonać biznesmenów do patriotyzmu.

Mimo tego, że napięta sytuacja między Rosją a Zachodem wciąż się utrzymuje, Putin nie umie sprawić, by krajowe elity zachowały się bardziej lojalnie. Na opublikowanej przez maltański rząd liście nowych obywateli Malty roi się od znanych rosyjskich nazwisk. To dowód na to, że – jak stwierdza Leonid Bershidsky w serwisie Bloomberg – rosyjska finansjera nie podziela wizji Kremla, w której Rosja jawi się jako oblężona twierdza.

Projekt zwany Indywidualnym Programem dla Inwestorów pozwala cudzoziemcom uzyskać maltański paszport (a tym samym obywatelstwo w Unii Europejskiej) za cenę 650 000 euro oraz inwestycji w obligacje rządkowe wartych 150 000 euro. Wymagany jest również zakup nieruchomości lub długoterminowa umowa najmu. Oferta jest rodzinna: małżonkowie i dzieci płacą nie więcej niż 50 000 euro. Podobnej umowy nie oferuje żadne inne państwo UE.

Jak pisze Bershidsky, Parlament Europejski potępił ten projekt w 2014 roku, podkreślając, że unijne obywatelstwo „nie powinno być na sprzedaż”. Choć PE nieraz komentował tę sprawę, rząd Malty nie wycofał się z tej oferty. Maltański paszport pozwala na bezwizowy wjazd do ponad 160 krajów, a także na mieszkanie i pracowanie na terenie całej Unii Europejskiej. Zainteresowanie Indywidualnym Programem dla Inwestorów jest olbrzymie, a dzięki niemu deficytowy do tej pory budżet kraju obecnie ma nadwyżkę. Sprzedaż obywatelska przyniosła rządowi ponad 163,5 miliona euro dochodu w tym roku.

Malta nie chce opublikować nazwisk tych, którzy zakupili paszporty, jednak udostępnia listę nowych obywateli na łamach rządowego dziennika. Na liście osób, które uzyskały obywatelstwo maltańskie w 2016 roku znalazł się m.in. saudyjski szejk aresztowany podczas ostatniej czystki politycznej, pakistańscy potentaci oraz azerski bankier. A także kilkadziesiąt Rosjan.


Bershidsky wymienia, że wśród nich najbardziej znany – i zapewne najbogatszy – jest Arkadi Wolosch, założyciel serwisu Yandex, największego w Rosji portalu do wyszukiwania i zamawiania aut. Putin we wrześniu odwiedził biuro Yandexu, by dowiedzieć się więcej o sztucznej inteligencji, nad którą pracują tamtejsi naukowcy. Nie wszyscy pracownicy byli zadowoleni z wizyty prezydenta – jeden z zatrudnionych został ukarany po tym, jak na portalu społecznościowym stwierdził, że naplułby na Putina – jednak Wolosch utrzymywał, że spotkanie to było ważnym ruchem dla promocji firmy. Yandex współpracuje z Kremlem, odkąd Herman Gref, prezes Sberbanku – banku centralnego Rosji – zasiadł w zarządzie firmy w 2014 roku. Najwidoczniej jednak sam Wolosch nie czuje się zbyt pewnie jako kluczowa figura w rosyjskim sektorze technologicznym, skoro postarał się o maltańskie obywatelstwo dla siebie i swojej rodziny.

Do nowych obywateli Malty należą również czołowi deweloperzy z Moskwy, współtwórca programu antywirusowego Kaspersky, szefowie największego producenta złota oraz przedsiębiorstwa energetycznego, właściciel wielkiej ilości gruntów rolnych, założyciele wiodącej sieci sklepów ze sprzętem sportowym, a także właściciel prywatnej destylarni wódki. To elita biznesowa Rosji.

Nie emigrują, a ich powiązania biznesowe nie pozwalają na zademonstrowanie nielojalności wobec Kremla. Jednocześnie nie chcą być uzależnieni od Putina, co niezmiennie go irytuje.

Gdy w 2014 roku na Rosję zostały nałożone sankcje, Kreml zaoferował swoim biznesmenom „amnestię kapitałową”, aby mogli repatriować część z ok. 1 biliona dolarów, które wypłynęły z Rosji od rozpadu Związku Radzieckiego. Tylko 2 500 z nich zadeklarowało swoje aktywa zagraniczne w ramach wspomnianej amnestii, która skończyła się w 2016 roku. USA planują nałożyć sankcje na rosyjskich oligarchów bliskich Putinowi, a jednocześnie rosyjski przywódca zdwaja swoje wysiłki. W grudniu, podczas spotkania z elitą biznesmenów, zaoferował specjalne warunki dla tych, którzy zechcą wrócić z biznesem do ojczyzny.

Mimo wszystko dla wielu paszport maltański wydaje się lepszą inwestycją. Ci, którzy znaleźli się na liście nowych obywateli Malty, nie mają powodów do obaw przed ewentualnymi sankcjami Stanów Zjednoczonych – nie należą do ścisłego kręgu osób bliskich Putinowi, ani nie pracują bezpośrednio dla rosyjskiego rządu. Byliby jednak nieroztropni, gdyby nie mieli planu awaryjnego, na wypadek gdyby ktoś z tego kręgu lub policyjna machina ścigania wzięła ich na celownik. Putin nie może wiele zdziałać – system, który stworzył, nawet jemu nie pozwala powstrzymać żądzy zysków u swoich przyjaciół i zwolenników.

Bershidsky przywołuje słowa Władisława Surkowa, byłego zastępcy szefa sztabu i obecnego konsultanta ds. Ukrainy, o tych ostrożnych liderów rosyjskiego biznesu: „nawet jeśli nazywamy tych ludzi arystokracją offshore’ową, nie powinniśmy uważać ich za wrogów. Wszyscy ci hrabia Bermudów i Książęta Wyspy Man są naszymi obywatelami, którzy mają wiele powodów, by zachowywać się w ten sposób”. Putin, usilnie próbując zaszczepić patriotyzm, nie robi nic, by przeciwdziałać wspomnianym powodom. Nie umocniło to również Putina do wywłaszczenia bogactwa od nieszczerych kapitalistów: jego system zależy od ich współpracy i inwestycji, pomoże mu też wykorzystać ich wpływy na Zachodzie.

Rosyjskie miliardy, które wciąż są ukryte za granicą, to prawdopodobnie najlepszy dowód na słabość systemu Putina. Może być tolerowany, a nawet budzić lęk, ale też nie cieszy się zaufaniem. Gdyby maltańskie paszporty były tańsze, Rosjanie mogliby zatopić wyspę, by tylko je zdobyć.
http://forsal.pl/swiat/rosja/artykuly/10.....tinem.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 00:50, 24 Sty '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Na świecie jest coraz więcej miliarderów. Nierówności się pogłębiają 23 stycznia 2018 Bloomberg

Liczba miliarderów na świecie w 2017 r. źródło: Forsal.pl

W zeszłym roku światowa gospodarka stworzyła rekordową liczbę miliarderów, pogłębiając nierówności w związku z osłabieniem praw pracowników i korporacyjnym dążeniem do maksymalizacji zysków akcjonariuszy – twierdzi Oxfam International.

W ostatnim roku co drugi dzień na świecie było o jednego miliardera więcej. Według raportu Oxfam International obecnie na świecie są 2043 osoby posiadające na koncie ponad miliard dolarów. Przeważająca cześć z nich to mężczyźni. W ubiegłym roku łączne saldo kont miliarderów płci męskiej powiększyło się o 762 miliardy dolarów. Kwota ta jest siedem razu większa od kwoty, która wystarczyłaby, żeby wyeliminować problem skrajnego ubóstwa na świecie, twierdzi Oxfam International.

Według oddzielnych danych zebranych przez agencję Bloomberg, wartość netto 500 największych miliarderów wzrosła o 24 procent do 5,38 biliona dolarów w 2017 roku, podczas gdy najbogatsza osoba na świecie, Jeff Bezos z Amazon.com Inc., odnotowała zysk w wysokości 33,7 miliarda dolarów.

Miliarderów na świecie jest coraz więcej, nie oznacza to jednak, że zmniejsza się też skala nierówności ekonomicznej - wręcz przeciwnie.

Z raportu Oxfam International wynika, że 82 proc. majątku wygenerowanego w 2017 r. trafiło do 1 proc. najbogatszych ludzi, podczas gdy najbiedniejsza połowa ludzkości nie zyskała nic.

Winnie Byanyima, dyrektor wykonawczy Oxfam International, uważa, że gwałtowny wzrost liczby miliarderów nie jest oznaką kwitnącej gospodarki, ale objawem słabego systemu gospodarczego. Według Byanyimy szeregowi pracownicy, którzy robią ubrania, montują telefony i wytwarzają żywność, są wyzyskiwani.
http://forsal.pl/gospodarka/aktualnosci/.....biaja.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 01:49, 25 Sty '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
WEF: PKB zawodzi. Pomimo wzrostu gospodarczego ludziom żyje się coraz gorzej 24 stycznia 2018 Bloomberg

Pracownicy sieci fast foodów w USA domagają się podniesienia płacźródło: Bloomberg autor zdjęcia: Patrick T. Fallon

Ekonomiści i politycy zbytnio polegają na PKB jako mierniku stanu gospodarek. Negatywnie wpływa to na standardy życiowe obywateli – twierdzi Światowe Forum Ekonomiczne.
WEF stworzyło alternatywę dla PKB - Inclusive Development Index, który ocenia kraje nie tylko pod względem tempa wzrostu gospodarczego, ale także nierówności dochodowych oraz stabilności rozwoju.

Czołowe miejsca w zestawieniu (pod względem wartości powyższego indeksu) zajęły kolejno: Norwegia, Islandia, Luksemburg, Szwajcaria i Dania. Generalny wniosek jest taki, że zdecydowanie najwyższą wartość wskaźnika (społecznej inkluzji) mają małe europejskie kraje. Spośród pozaeuropejskich gospodarek tylko Australia znalazła się w pierwszej dziesiątce.

Światowe Forum Ekonomiczne przekonuje, że „dekady priorytetowego traktowania wzrostu gospodarczego kosztem społecznej sprawiedliwości doprowadziły do historycznie wysokiego poziomu prywatnego bogactwa i rozwarstwienia dochodowego. (…) Rządy nie weszły w odpowiednim momencie na właściwą ścieżkę rozwoju, na której wzrost byłby wzmacniany przez sprawiedliwszą redystrybucję dochodów i bez nadmiernego obciążania środowiska albo przyszłych pokoleń”.

Wnioski z badania WEF są niepokojące – pomimo wzrostu gospodarczego w ciągu ostatnich 5 lat społeczna inkluzja zmniejszyła się lub pozostała na niezmienionym poziomie w 20 z 29 rozwiniętych gospodarkach, a międzypokoleniowa sprawiedliwość społeczna zmalała w 56 z 74 gospodarek wschodzących. W tym samym okresie mniej niż połowa rozwiniętych gospodarek osiągnęła sukces w zakresie redukcji ubóstwa, a tylko w 8 z nich udało się zmniejszyć nierówności dochodowe.

Organizacja przekonuje, że traktowanie PKB jako głównego miernika gospodarczego postępu jest nieskuteczne, bowiem mierzy on bieżącą wartość produktów i usług, a nie ogólny stopień postępu społeczno-gospodarczego. Ignoruje więc takie ważne aspekty rozwoju gospodarczego jak mediana dochodów gospodarstw domowych, możliwości zatrudnienia, finansowe bezpieczeństwo czy jakość życia.

Najlepszy wynik spośród państw grupy G7 osiągnęły w zestawieniu Niemcy (12. pozycja), a za nimi uplasowały się m. in. Kanada (17. miejsce), Francja (18.), Wielka Brytania (21.), Stany Zjednoczone (23.) oraz Japonia (24.).
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....forum.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 12:48, 27 Sty '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Włochy: Ponad jedna trzecia trzydziestolatków otrzymuje kieszonkowe 27.01.2018 PAP

Ponad jedna trzecia trzydziestolatków we Włoszech dostaje kieszonkowe od rodziców, dziadków i krewnych, którzy muszą pomagać im finansowo - taki wynik sondażu znalazł się w analizie na temat sytuacji młodych ludzi i ich szans na rynku pracy.

Z sondażu przeprowadzonego przez Instytut Ixe wynika, że wśród osób w wieku od 18 do 34 lat więcej niż połowa (55 proc.) otrzymuje pieniądze od rodziców. 6 procent dostaje zaś wsparcie od dziadków. Z regularnego wsparcia finansowego korzysta 35 proc. trzydziestolatków.

Jest to, jak się zauważa, rezultat bezrobocia wśród młodzieży, którego wskaźnik wynosi ponad 30 proc.

68 proc. młodych Włochów mieszka w domu rodzinnym, co od lat jest rekordowym wynikiem w Europie.

"Rodzina stała się decydującą siecią ochrony socjalnej, która działa też jako dostawca usług i gwarancja opieki dla potrzebujących" - tak podsumowano w analizie rezultaty sondażu. (PAP)
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/110.....nkowe.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:13, 31 Sty '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Demografia utrudniła Polsce mieszkaniowy pościg za Zachodem 31 stycznia 2018


Poprawa sytuacji mieszkaniowej w wybranych krajach, źródło: Rynek Pierwotny źródło: Materiały Prasowe

Pomimo dość szybkiego wzrostu zasobu mieszkaniowego, Polska pod względem liczby mieszkań przypadających na 1000 obywateli, nadal zajmuje jedną z ostatnich pozycji w Unii Europejskiej. Inne porównania dotyczące warunków mieszkaniowych, również nie wypadają dobrze dla naszego kraju. Zdaniem ekspertów portalu RynekPierwotny.pl taka sytuacja nie jest żadnym novum. Mieszkaniowy dystans Polski względem krajów Europy Zachodniej utrzymuje się już od dekad.

Statystyki mieszkaniowe z czasów II RP są przerażające

Jak twierdzą eksperci portalu RynekPierwotny.pl dane dotyczące poziomu PKB per capita wskazują, że przez cały czas swojego istnienia II Rzeczpospolita zaliczała się do najsłabiej rozwiniętych krajów Starego Kontynentu. O niskim poziomie rozwoju społecznego i gospodarczego ówczesnej Polski, świadczyły również informacje na temat mieszkalnictwa. Prezentują one przerażający obraz warunków, w których musiała egzystować większość obywateli II RP. Wystarczy tylko wspomnieć, że na początku lat 30-tych minionego wieku, jedynie 16% wiejskich domów nie było przeludnionych. W 84% domów ze wsi, na jedną izbę przypadały więcej niż dwie osoby. Jeden na siedem wiejskich domów był trzykrotnie bardziej zatłoczony niż przewidywała ówczesna statystyczna norma (2 osoby/izbę). Problem przeludnienia mieszkań dotyczył również miast. W 1931 r. około 57% miejskich lokali cechowało się przeludnieniem, czyli obecnością więcej niż dwóch osób przypadających na izbę.


Można oczywiście argumentować, że w okresie międzywojennym warunki mieszkaniowe na terenie Europy Zachodniej również były dalekie od ideału. Dane ze starych roczników statystycznych pokazują nam jednak smutną prawdę o ówczesnym mieszkaniowym zacofaniu Polski. Na początku lat 30 - tych, około 56% Polaków z miast, żyło w przeludnionym mieszkaniu (ponad 2 osoby na izbę). Analogiczne wyniki dla innych krajów i obszarów Europy wówczas wynosiły:

• Anglia z Walią - 8%
• Niemcy - 10%
• Norwegia - 15%
• Włochy - 35%

Bardzo sugestywne są również dane dotyczące stolic. Przed II wojną światową, Warszawa była jednym z najbardziej zatłoczonych miast Europy. W przeludnionym lokum żyło około 60% jej mieszkańców (dane z 1931 r.). Porównywalne wskaźniki obliczone dla Berlina, Paryża oraz Londynu oscylowały na poziomie 9%.


Demografia utrudniła pościg

Polska oczywiście nie jest jedynym krajem Europy, którego obywatele od dekad mieszkają w relatywnie złych warunkach. Dane GUS-u i ONZ-u dotyczące nieco późniejszego okresu (lata 1956 - 1980) pokazują, że niski standard mieszkaniowy był zjawiskiem typowym dla państw z Europy Środkowej i Wschodniej. Te kraje mimo stopniowej poprawy sytuacji mieszkaniowej, nie potrafiły dogonić standardów zza żelaznej kurtyny. Szczególnie bolesne wydaje się porównanie Polski oraz RFN. Obydwa te kraje w 1960 r. cechowały się zbyt dużą liczbą gospodarstw domowych w przeliczeniu na jedno mieszkanie (Polska - 1,25, RFN - 1,2Cool.

Dwadzieścia lat później, w Zachodnich Niemczech na przeciętne lokum przypadało już tylko jedno gospodarstwo domowe, a wynik z Polski nadal oscylował na poziomie zbliżonym do 1,2. Pod względem deficytu mieszkaniowego, nasz kraj prezentował się źle nawet na tle takich sąsiadów jak Czechosłowacja i NRD. Podobna sytuacja dotyczyła liczby osób przypadających na jedną izbę, mimo że w przypadku tego wskaźnika odnotowano większą poprawę (1960 r. - 1,7 osoby/izbę, 1974 r. - 1,3).
Szybki przyrost liczby ludności, na pewno nie pomagał władzom PRL-u w rozwiązaniu problemów mieszkaniowych. Warto pamiętać, że liczba Polaków wzrosła z 24,0 mln (1950 r.) do 37,1 mln (1988 r.). W Europie szybszy wzrost populacji odnotowano tylko dla Albanii. Polska wyróżniała się również pod względem tempa poprawy warunków sanitarnych. Wystarczy wspomnieć, że na początku lat 50-tych tylko 360 000 polskich lokali i domów miało łazienki. Analogiczny wynik z 1988 r. wynosił już prawie 7,7 mln. Ta przykładowa zmiana pokazuje, że pomimo dalszego zacofania względem Europy Zachodniej, w czasach PRL-u doszło do mieszkaniowej rewolucji.
http://forsal.pl/nieruchomosci/mieszkani.....hodem.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:57, 03 Lut '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Ekspert: USA mają własny system kastowy. Amerykański sen to mit 3.02/2018


Pracownicy sieci fast foodów w USA domagają się podniesienia płacźródło: Bloomberg autor zdjęcia: Patrick T. Fallon

Nierówności są przedstawiane w USA jako problem klasowy albo rasowy. Jednak można postrzegać je poprzez pryzmat kast – twierdzi profesor Subramanian Shankar z University of Hawaii.

Jakie są różnice między klasą społeczną a kastą? Profesor zwraca uwagę na dwie kluczowe kwestie. Kasty, w przeciwieństwie do klasy nie można opuścić. Należące do indyjskich niższych kast osoby są naznaczone na całe życie, niezależnie od tego, jakie skończą szkoły albo dla jakich firm pracują. Kasty są również zawsze sztywnie hierarchiczne: tak długo jak istnieją, istnieje również podział na „wyższych” i „niższych”. Odróżnia je to od ras, których przedstawiciele mogą liczyć na zmniejszenie się społecznych nierówności. Mają więc one za zadanie utrzymywać społeczne podziały i charakteryzują się ponadczasowością, powszechnością oraz nieodwracalnością.

Shankar podaje Houston jako przykład amerykańskiego miasta tworzącego i podtrzymującego podziały kastowe. Dzieci dorastają tam w wyizolowanych miejskich dzielnicach, których „konserwowanie” było przez większość XX wieku federalną polityką. Wiele z nich zostało zmuszonych do zaciągnięcia w koledżu niespłacalnych studenckich kredytów oraz musiało zmagać się z presją związaną z pogodzeniem nauki z pracą oraz utrzymaniem rodzin bez właściwie żadnego systemowego wsparcia. Kolejnym problemem z jakim muszą się zmagać młodzi mieszkańcy biednych dzielnic Houston jest brak społecznych kontaktów, które są niezbędne do osiągnięcia zawodowego sukcesu. Badania udowadniają, że nawet posiadający dyplomy wyższych uczelni Amerykanie dorastający w ubogich dzielnicach zarabiają mniej od ich odpowiedników z bogatszych części miast.

Chociaż kastowa dyskryminacja jest w Indiach prawnie zabroniona, kasty pozostają potężną formą społecznej organizacji. Dzielą tamtejsze społeczeństwo w takich obszarach funkcjonowania jak zawieranie małżeństw oraz powiązania rodzinne, społeczne, polityczne czy gospodarcze, które mają ogromny wpływ na zawodowe osiągnięcia. Podziały te są bardzo oporne na zmiany.

Profesor twierdzi, że w USA „kastowe” ideologie trzymają się mocno. Jako najbardziej upośledzone grupy wymienia robotników oraz „kolorowe” mniejszości. Podaje on dowody świadczące o sztywności społecznej hierarchii w USA: dyskryminacja mniejszości rasowych w edukacji, niska i znajdująca się w stagnacji mobilność społeczna oraz rosnące nierówności. Stany Zjednoczone pozostają krajem o silnie hierarchicznej strukturze społecznej, z silnie wykluczającymi mechanizmami oraz dużą odpornością na zmiany.

Shankar podkreśla, że uwrażliwienie obywateli na kastowy charakter struktury społecznej w USA pozwoli podważyć dominującą w tym kraju narrację o „amerykańskim śnie”. USA mają bowiem nie tylko klasowy i rasowy, ale być może kastowy problem.
http://forsal.pl/swiat/usa/artykuly/1101.....o-mit.html

https://theconversation.com/does-america-have-a-caste-system-89118
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:53, 07 Lut '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Posner: Własność prywatna wymaga radykalnej reformy 05.02.2018

Jak zwalczać nierówności nie szkodząc wzrostowi gospodarczemu, to jedno z najtrudniejszych zagadnień współczesnej polityki gospodarczej. Prof. Eric Posner uważa, że zna receptę. - Wystarczy zreformować przestarzałe rozumienie własności prywatnej, by jej nowa forma odpowiadała zmianom technologicznym XXI w.

Byłoby lepiej, gdyby internetowe koncerny, jak Facebook, Apple, Google, płaciły za dane, które umieszczają w sieci ludzie. To darmowa praca, na której firmy budują swoją pozycję - uważa Eric Posner. (CC0 Geralt/Pixabay)


Co jest nie tak z własnością prywatną, że trzeba się jej pozbyć?

Prof. Eric Posner: Ależ ja tego nie proponuję!

Jak to? W „Radykalnych rynkach”, książce, która się na rynku dopiero ukaże, ale o której mówią już teraz z ekscytacją nawet ekonomiczni nobliści, proponuje pan przecież „publiczną licytację własności prywatnej dla dobra powszechnego”…

To radykalne rozwiązanie, ale nie stanowi ataku na własność prywatną samą w sobie, a jedynie na anachroniczną i nieefektywną jej formę, do której wciąż jesteśmy przywiązani.

Jest tak od wieków. Czy to nie oznacza, że ta forma jednak się sprawdza?

W coraz mniejszym stopniu. Spójrzmy na historię kapitalizmu. W XIX w. wolny rynek w oparciu o tradycyjną instytucję własności prywatnej rozwijał się bardzo szybko, generując bogactwo. Jednocześnie jednak produkował monopole zagrażające konkurencji, zawyżające ceny i zaniżające płace, co sprawiło, że na przełomie XIX i XX w., od momentu ustanowienia Sherman Act i później, mieliśmy do czynienia z procesami antymonopolowymi, które je rozbijały. Konieczne było zaprojektowanie nowych reguł gry, a więc interwencja państwa na rynku jako odpowiedź na jego niedoskonałości.

Taka, jak rozbicie Standard Oil Rockefellera, które poskutkowało wyższymi cenami ropy? Konkurencja się cieszyła – fakt, ale konsumenci, a więc społeczeństwo, w wyniku tej „interwencji” i „nowych reguł” cierpieli.

Każdy przypadek monopolu to osobna historia, zdarzają się interwencje nieudane, ale ekonomiści dość dobrze zbadali zagadnienie monopolu i sytuacje, w których ktoś nadużywa swojej siły rynkowej, występują często i są naprawdę groźne.

Jak rozumie pan pojęcie „siły rynkowej”? Czy ono ma sens? Przecież prywatne firmy nie mogą używać przymusu, a o klientów konkurują ofertą. Jest tu dobrowolność, a nie siła. Właściwie, jeśli mielibyśmy mówić o sile, czy potędze rynkowej, to właśnie konsumenci jako grupa są siłą zdolną pozbawić zysków firmę z dnia na dzień, po prostu odwracając się od niej.

W klasycznej liberalnej narracji tak jest, i ja ten pogląd co do zasady podzielam. Wolę Smitha od Marksa. A jednak istnieją pewne ważne niuanse, odcienie szarości. Siła rynkowa to sytuacja, w której „bezkarnie” możesz dyktować ceny produktów powyżej kosztu marginalnego, albo płace robotników poniżej ich marginalnej produktywności. Jak do niej dochodzi? Nie chodzi o wielkość firmy mierzoną jej obrotami, a o jej udziały w konkretnym rynku. Siłę monopolu może uzyskać przecież nawet malutka stacja benzynowa przy pustynnej autostradzie.

W większości przypadku monopolizacja zaczyna się od zdobycia dominujących udziałów w rynku, co w krótkiej perspektywie może być dla konsumentów korzystne, ale kończy się na wycieczkach przedstawicieli danego monopolu do Waszyngtonu, mających na celu wprowadzenie wygodnego dla siebie prawa, które dominację utrwali i pozwoli czerpać firmom rentę monopolową – krzywdzić społeczeństwo.

Walczmy więc z lobbingiem, ze złym prawem.

Oczywiście, i to należy robić, ale nie jest to działanie wystarczające. Mimo ustanowienia prawa antymonopolowego na rynku dochodziło bardzo często do koncentracji zbyt dużej siły w jednych rękach, co sprawiło, że w ostatnich dekadach zwykli ludzie nie odczuli pozytywnych skutków wzrostu gospodarczego tak bardzo, jakby to miało miejsce w scenariuszu optymalnym. To właśnie koncentracja sił rynkowych jest np. jednym ze źródeł rosnących nierówności i jest ona obecnie coraz poważniejszym zjawiskiem. Weźmy rynek internetowy, na którym dzięki efektom sieciowym dominują takie firmy, jak Google, czy Facebook, będące w stanie „pożreć” każdego konkurenta. Ale i „tradycyjne” rynki są wysokoskoncentrowane. Proszę spojrzeć na rynek napojów bezalkoholowych – kilku dużych producentów i plankton.

W ostatnich dekadach zjawisko monopolizacji zyskało także nową twarz wraz z pojawieniem się „inwestorów instytucjonalnych”, takich, jak BlackRock, czy Vanguard. Inwestują oni w udziały największych firm – od banków po linie lotnicze – co samo w sobie nie byłoby złe, gdyby nie okazywali się znacznymi udziałowcami w firmach, które ze sobą konkurują. W efekcie prezesi banku X i Y, świadomi, że tak naprawdę należą do jednego funduszu, mogą nie być skłonni konkurować ze sobą tak mocno, jak w sytuacji, w której tych powiązań własnościowych by nie było. To olbrzymie zagrożenie dla konkurencji i dla rynków, które chcemy przecież rozszerzać i zwiększać, nie chcemy zaś pozwolić na przejęcie ich przez…

Wąskie grupy trzymające władzę?

Właśnie.

To proszę wyjaśnić, o co chodzi z tą „publiczną aukcją” własności prywatnej.

Zacznijmy od tego, że rynek, jako całość, to rodzaj aukcji. Sprzedajemy na nim produkty po najwyższej cenie, jaką możemy „wycisnąć” z nabywcy. Chodzi o uczynienie tej aukcji bardziej wydajną, bo obecna jej forma zaburza alokację dóbr rynkowych i obniża produktywność w gospodarce. Dobrą ilustracją tego, jak jest i co proponujemy, jest rynek nieruchomości. Obecnie, gdy chcesz sprzedać dom, dajesz ogłoszenie i czekasz na potencjalnych kupców skłonnych zapłacić zaoferowaną cenę. To, że jesteś monopolistą, jeśli chodzi o własność tego konkretnego domu, pozwala Ci tę cenę zawyżać w stosunku do kwoty, na którą zgodziłbyś się, gdyby rynek był, powiedzmy, doskonały. W efekcie na czekaniu na klienta możesz spędzić kilka miesięcy, może rok. W tym czasie licytowane dobro, tj. dom, jest używane w sposób nieoptymalny.

Co to znaczy?

Że jest w rękach osoby, która chce się go pozbyć, ale nie chce sprzedać go osobie, która ceni go bardziej, bo czeka na osobę ceniącą go jeszcze bardziej.

Na jelenia?

Można tak powiedzieć. Innymi słowy, dobro jakim jest dom nie przepływa płynnie od osoby, która ceni go mniej do osoby, która ceni go bardziej, bo jego wycena jest zawyżona. Sposobem na urealnienie tej wyceny byłoby wprowadzenie podatku od nieruchomości opartego na „samowycenie.” Obecnie podatek odprowadza się od wartości szacowanej przez urzędnika, a w modelu, który proponuję szacowałby ją właściciel. Załóżmy, że podatek wynosi 2 proc., a Ty wyceniasz swój dom na 200 tys. dolarów – wówczas płacisz 4 tys. dolarów podatku rocznie. Konieczność uiszczenia podatku każe ci realnie podchodzić do wyceny i informować, ile naprawdę warta jest dla ciebie ta nieruchomość.

Przecież to prowadziłoby to zaniżania wartości domów, żeby odprowadzać niższe podatki.

Nie, jeśli wprowadzimy drugą regulację. Jeśli mianowicie wyceniasz swoje mieszkanie na 200 tys. dolarów, oznacza to, że po tej właśnie cenie byłbyś gotów je sprzedać. Jeśli tak, prawo zezwalałoby każdemu chętnemu odkupić twoją nieruchomość. W tej sytuacji nie chciałbyś zaniżać wartości swojego domu, bojąc się, że go stracisz i wyceniłbyś go na tyle, żeby w przypadku pojawienie się nabywcy nie żałować. Podobne mechanizmy można by zastosować wobec rynkowych gigantów. W wielu wymiarach rynek stałby się w efekcie bardziej wolny, bo zdemonopolizowany i wydajny.

Przymus odsprzedaży własności kojarzy mi się jakoś mało wolnościowo, ale załóżmy, że to zastrzeżenie ideologiczne. Nie każdy musi je podzielać. Natomiast praktyczna realizacja takiego podejścia do własności, wydaje mi się zadaniem karkołomnym. Pozostańmy przy przykładzie domu. Dzisiaj składam zeznanie podatkowe, wyceniając dom na 200 tys. dolarów, a jutro przychodzi Kowalski, wykupuje ode mnie dom, na co ja muszę się obligatoryjnie zgodzić i co – zostawia mnie na bruku? Wspaniała wizja.

Chwileczkę. Wycena, którą dyktowałbym pan w tym nowym systemie praw własności, uwzględniałaby scenariusz wykupu, tzn. byłaby równoznaczna ze stwierdzeniem: „Za 200 tys. dolarów jestem gotów odsprzedać ten dom tu i teraz”. Co więcej, nikt nie zmuszałby nikogo do natychmiastowego opuszczenia nieruchomości, lokator miałby na to miesiąc, może kilka. To kwestia opracowania konkretnego prawa i ustalenia właściwego poziomu opodatkowania.

Takiego systemu nie można by jednak, oczywiście, wprowadzić z dnia na dzień i w sposób totalny. Najpierw potrzebny jest etap eksperymentów i to raczej dotyczących firm, a nie osób fizycznych. Taki eksperyment przydałby się w USA np. na rynku właścicieli częstotliwości nadawania sygnału radiowego.

Jak wiadomo, fale radiowe ze sobą interferują, więc aby nadawcy mogli cieszyć się czystym sygnałem konieczne było na pewnym etapie przyznanie im monopoli, tj. praw własności, na konkretne pasma. To sprawdzało się aż do momentu, gdy tradycyjna telewizja zaczęła tracić popularność. Jednak firmy będące właścicielami kanałów telewizyjnych i pasm nadawania zamiast odsprzedać je firmom takim, jak operatorzy sieci komórkowych, czy dostawcy internetu, przetrzymują je dyktując zainteresowanym kupcom astronomiczne kwoty. Gdyby musiały od wartości tych pasm, którą same by szacowały, odprowadzać podatek, uzyskałyby bodziec do urealnienia ich wyceny i koniec końców odsprzedaży ich tym, którzy efektywniej by z nich korzystali. Próby skłonienia tradycyjnych nadawców do odsprzedaży częstotliwości w ramach tradycyjnego systemu własności pozostają bezskuteczne.

Może za tą skłonnością do czekania na jelenia, który za naszą własność zapłaci krocie kryje się jakaś rynkowa logika, której jeszcze nie rozumiemy?

Możliwe, ale spójrzmy na fakty. Tradycyjna własność prywatna działała, ale od zawsze rodziła tego typu problemy. Myśli pan, że gdy zaczął się wykluwać kapitalizm, właściciele ziemscy, arystokraci odsprzedawali z chęcią własne ziemie fabrykantom pod nowe zakłady? Nawet jeśli były to nieużytki, to nie. Chcieli wycisnąć z przedsiębiorców jak najwięcej, co obniżało gospodarczą dynamikę.

Innym aspektem tradycyjnej własności jest przestrzały już system jej kodyfikacji. Konieczny jest tu rząd, jego urzędnicy, notariuszy, akty prawne i własnoręczne podpisy. Już abstrahując od faktu, do jak wielu nadużyć może tu dochodzić – w końcu żaden rząd nie składa się z samych aniołów – to przecież są to procesy czasochłonne. W systemie własności wystawianej na nieustanną aukcję, do zmiany właściciela wystarczyłyby zapisy komputerowe. Nowe technologie gwarantowałyby nie tylko przyśpieszenie, lecz także większe bezpieczeństwo i pewność takich transakcji w porównaniu do tych narzędzi, z których korzystamy obecnie.

W porządku. Rozumiem, że nie chodzi o panu o „uspołecznienie własności”, a o dostosowanie prawa do zmian technologicznych.

Tak. To właśnie one sprawiają, że na własność można spojrzeć z innej strony, że można uczynić korzystanie z niej bardziej wydajnym. Proponuję modyfikację, a nie zniesienie wolnego rynku i wprowadzenie centralnego planowania. Przyznam jednak, że ta propozycja mieści się jakoś w takim miękkim rozumieniu „socjalizmu”, w którym bardziej niż o zachowanie własności chodzi o zachowanie konkurencji.

W „Radykalnych rynkach” odnosi się pan wprost do monopoli cyfrowych takich, jak Facebook, proponując ich osłabienie poprzez utworzenie „związku zawodowego pracowników cyfrowych”. Może pan rozwinąć ten wątek?

Chodzi o darmową pracę, którą miliardy ludzi wykonują codziennie dla Facebooka, Google, czy Apple, a która polega na wrzucaniu treści, np. fotografii, i tagowaniu ich. Ta treść ma dla owych firm wielką wartość komercyjną, służy też np. do opracowywania technologii pozwalających maszynom na interpretację zdjęć. Komputer będzie wiedział nie tylko, czy na zdjęciu jest kot, czy człowiek, lecz także czy jest ów człowiek zadowolony, czy smutny, jakie ciuchy nosi, itd. To dla firm nieoceniona kopalnia wiedzy o konsumentach, źródło zysków.

Użytkownicy serwisów internetowych mają świadomość, że korzystając z nich, pozbywają się części prywatności, ale nie mają pojęcia na temat realnej wartości danych, które przekazują w ramach, umówmy się, rozrywki. Firmy internetowe korzystają z tej asymetrii informacji i częściowo dzięki niej budują swoją pozycję. Byłoby lepiej, gdyby za te dane płaciły.

Za wrzucenie zdjęcia kota?

Niekoniecznie. Gdyby Facebook, czy Twitter, płacił użytkownikom za treści, treści tych byłoby jednocześnie więcej i miałyby wyższą jakość. Żeby zaś płacił, konieczne byłoby stworzenie właśnie „związku zawodowego” użytkowników sieci, którego przedstawiciele mogliby negocjować stawki. No i oczywiście opracowanie technologii pozwalającej na takie płatności, której obecnie nie ma. Obecnie użytkownicy internetu przypominają trochę gospodynie domowe, o których jeszcze kilka dekad temu sądzono, że nie wykonują żadnej produktywnej pracy, a kompensatą za ich wysiłki jest po prostu pensja męża, który utrzymuje rodzinę. Teraz świadomość, że praca w domu to też praca o wartości finansowej rośnie, zwłaszcza, że zlecamy ją coraz częściej osobom z zewnątrz, pojawiają się urlopy „tacierzyńskie”, itd.

Przecież dla Facebooka czy Google płacenie użytkownikom za tagowanie zdjęć oznaczałoby zrzeczenie się przez te firmy ogromnych zysków. Wyobraża pan sobie, że koncerny mogłyby się na to kiedykolwiek zgodzić?

Zyski na pewno by spadły, ale wciąż byłyby gargantuiczne. Poza tym ta argumentacja przypomina stwierdzenie, że skoro zniesienie niewolnictwa zaszkodzi plantatorom bawełny, to nie warto tego robić. Tymczasem przecież na rynku każdy za pracę powinien otrzymywać rekompensatę.

Ale nikt nie zmusza nas do używania serwisów społecznościowych. Robimy to, bo chcemy.

W porządku. Wykorzystajmy więc ten fakt, że każdy tego chce i stwórzmy na tej bazie lepiej działający rynek. Jeszcze raz podkreślę: w moich propozycjach nie chodzi o rewolucję komunistyczną, a o modernizację prawa i zaprojektowanie lepszych reguł dla rynku i własności. Pozostaję zwolennikiem wolności indywidualnej i kontroli nad własnymi aktywami, ale patrzę także realistycznie na świat i nie uważam, by podział na wolny rynek i socjalizm tłumaczył go wystarczająco dobrze.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Eric Posner – profesor prawa na University of Chicago Law School, specjalista od ekonomii prawa, prawa międzynarodowego, prawa handlowego i upadłościowego. Jest synem sędziego Richarda Posnera, jednego z twórców ekonomii prawa.
https://www.obserwatorfinansowy.pl/temat.....j-reformy/
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:53, 19 Lut '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Woś: Liberalna demokracja? Raczej niedemokratyczny liberalizm [OPINIA] 18.02.2018 MAGAZYN DGP

unia europejska źródło: ShutterStock

Na naszych oczach trwa wielki spór. Jedni boją się, że nadchodzi koniec świata – oto upadają twierdze demokracji liberalnych i szerzy się zbrodniczy populizm. Drudzy kontrują, że nie ma co żałować tego, co ginie. Bo od dawna były to co najwyżej twierdze niedemokratycznego liberalizmu. W jego miejsce trzeba zaś budować nową demokrację.

Pojęcie niedemokratycznego liberalizmu pochodzi z nowej książki amerykańskiego politologa Yaschy Mounka. Jego argument jest czytelny. Gdy mówimy o liberalnej demokracji, to myślimy o ustroju, który gorzej lub lepiej godzi logikę władzy większości z ochroną praw mniejszości. Przed oczami mamy pewien wyidealizowany model funkcjonowania bogatych i stabilnych krajów Zachodu. Myślimy o ideach leżących u podstaw powołania do życia integracji europejskiej. O międzynarodowej solidarności i o pokoju. Tyle że to projekcja, która już od dawna nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Społeczeństwa państw zachodnich, owszem, wciąż są bogate, ale to bogactwo jest w nich bardzo nierówno podzielone. Rola pieniędzy zaś w ostatnich 30 latach (równolegle do procesów prywatyzacji wielu dziedzin życia i usług publicznych) urosła wręcz niesamowicie. W efekcie kraje te stały się obszarem, w którym każdemu obywatelowi formalnie przysługuje wiele praw, ale ich dochodzenie jest uzależnione od zamożności i klasowego statusu. Nieważne, czy w sądzie, czy na rynku pracy, czy w przestrzeni publicznej. Mounk nazywa ten system „prawami bez demokracji”. Co składa się na koncepcję niedemokratycznego liberalizmu.

Przykładem takiego organizmu jest Unia Europejska. Ustanowienie wspólnego rynku oraz wspólnej waluty bez integracji politycznej doprowadziło do delegowania kluczowych decyzji na niedemokratyczne technokratyczne instytucje, takie jak Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny czy unijne sądownictwo. Decyzje podejmowane są tam poza radarem opinii publicznej, z czego większość liderów politycznych jest wręcz zadowolona. Brexit był dowodem, że gniew wobec takich praktyk dojrzewa. I to nie tylko na Wyspach w odniesieniu do UE. W Ameryce mamy bardzo podobne tendencje. Wiele instytucji federalnych sięgających swoimi korzeniami jeszcze czasów prezydentów Roosevelta czy Johnsona przestało być faworytami szerokich mas społecznych. Uchodzą dla wielu wyborców za niedostępne biurokratyczne molochy. Rodzaj parawanu zasłaniającego prawdziwe siły zglobalizowanego kapitału, które wszystkim rządzą. Na dodatek elity polityczne zamiast to zrozumieć, forsują kolejne wielkie umowy handlowe, jak TTIP (zablokowana) oraz CETA (weszła w życie). Dopychając je kolanem z pominięciem demokratycznej procedury.

Zwróćmy uwagę, że nie pisze tego żaden „oszalały wiecznie wczorajszy oszołom i neofaszysta” (tak mniej więcej pisało się w Polsce zazwyczaj o zwolennikach tego rodzaju argumentacji). Pisze to 35-letni politolog o kosmopolitycznych korzeniach (urodzony w Niemczech, wychowany w Wielkiej Brytanii i we Włoszech, a pracujący w Ameryce). Sam uważam podobnie do Yaschy Mounka. Bronienie liberalnej demokracji nie ma sensu właśnie dlatego, że od dawna była ona niedemokratycznym liberalizmem. Dlatego hasło „żeby było tak, jak było” nie może stać się zawołaniem obozu postępu w Polsce ani gdziekolwiek indziej. Trzeba to zrozumieć i domagać się więcej demokracji. A nie mniej.

Od dłuższego czasu wysuwanie tego typu argumentacji bardzo przypomina walenie głową w mur. I niechybnie wiąże się z oskarżeniami o służenie ciemnym siłom, chcącym zaprowadzić nowy totalitaryzm. To bzdury. Ale bzdury irytujące. Dlatego miło czuć, że ktoś gdzieś daleko myśli bardzo podobnie. Za to panu dziękuję, panie Mounk.
http://forsal.pl/gospodarka/polityka/art.....pinia.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:03, 24 Lut '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Ameryka nie radzi sobie z ubóstwem. W najbogatszym kraju świata co siódmy obywatel jest biedakiem 24.02. 2018 MAGAZYN DGP

Central Falls, Rhode Island, USA Źródło: WIKIPEDIA, autor: Marcbela, licencja: Wikicommons public domainźródło: Domena Publiczna

Prawie 41 mln Amerykanów żyje w biedzie, z czego 9 mln ma zerowy dochód, wynika z danych statystycznych za 2016 r. (wyliczeń za ubiegły rok jeszcze nie ma). I choć liczba żyjących w ubóstwie w ciągu dwóch lat poprzedzających badania spadała, te dane i tak robią piorunujące wrażenie.

We wrześniu 2017 r. ONZ zleciła przygotowanie raportu na temat skrajnego ubóstwa w USA. Pomysł pojawił się po szokującym raporcie opublikowanym na łamach periodyku „The American Journal of Tropical Medicine and Hygiene” z czerwca 2017 r. Catherine Flowers, szefowa organizacji non-profit Alabama Center for Rural Enterprise, wraz z naukowcami z Wydziału Medycyny Tropikalnej z teksaskiego Baylor College of Medicine dowiedli, że choroby kojarzone ze skrajną nędzą i spotykane dziś właściwie tylko w najbiedniejszych rejonach Afryki i Azji zaczęły również szerzyć się na amerykańskim Południu. Badania wykazały, że aż 34 proc. mieszkańców hrabstwa Lowndes w Alabamie jest nosicielami tęgoryjca dwunastnicy, pasożyta, którym najłatwiej zakazić się, korzystając z zanieczyszczonej wody. Oddzielne badania wykazały, że ponad 40 proc. zakażonych na co dzień żyło bez dostępu do kanalizacji, a nawet czystej wody pitnej.

ONZ postanowiła sprawdzić, czy w podobnych warunkach żyją jedynie mieszkańcy rejonów historycznie najuboższych, czy jest to jednak zjawisko o szerszym zasięgu. Powołano grupę badawczą, na której czele stanął Philip Alston, komisarz ONZ ds. ubóstwa i praw człowieka, a także profesor prawa z Uniwersytetu Nowojorskiego. Ze swoimi współpracownikami udał się na badania terenowe do Alabamy, Portoryko, Wirginii Zachodniej, Waszyngtonu i Kalifornii. Jak sam przyznaje, to, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.

Szczegółowy raport zostanie opublikowany dopiero w maju, ale w prasie, m.in. w brytyjskim „Guardianie”, można było przeczytać relacje z badań. Na zdjęciach widać miejskie koczowiska bezdomnych, bo miejsc w schroniskach dawno zabrakło. Dzieci bawiące się nad ściekami przepływającymi przez trailer parki, czyli ubogie osiedla, na których funkcję domów pełnią kampery. Nieczystości wylewane są do okolicznych strumieni, bo mieszkańców nie stać na założenie szamba, a lokalne władze nie mają środków, by dotować budowę kanalizacji.

Alston – który wcześniej badał kwestię ubóstwa w państwach Trzeciego Świata – nie ma wątpliwości: „Zamiast realizować szczytne idee postulowane przez założycieli tego kraju, Stany Zjednoczone udowodniły, że są wyjątkowe w wyjątkowo problematyczny sposób: sprzeniewierzając się własnym ideom o prawach człowieka”, napisał w tekście dla „Guardiana”.
http://forsal.pl/gospodarka/aktualnosci/.....akiem.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 12:52, 27 Lut '18   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Średnia pensja kontra mediana i dominanta, czyli ile tak naprawdę zarabiają Polacy 26.02.2018

Rozkład pracowników zatrudnionych według krotności przeciętnego wynagrodzeniaźródło: Forsal.pl

Główny Urząd Statystyczny co miesiąc podaje informację o przeciętnym wynagrodzeniu brutto, budząc powszechną irytację Polaków. I co miesiąc wielu pracowników czuje się podobnie jak Adam Miałczyński z filmu "Dzień świra" podczas odbierania wypłaty. Jaka jest więc prawda o zarobkach nad Wisłą?

GUS ogłosił niedawno, że przeciętne wynagrodzenie w Polsce w średnich i dużych firmach w grudniu 2017 r. było na rekordowym poziomie 4973,73 zł brutto (3531,56 zł netto). Większość Polaków o takiej kwocie może jednak tylko pomarzyć.

Mikrofirmy płacą mniej

Comiesięczny wskaźnik średniej płacy wyliczany jest na podstawie niepełnych danych. Do wyznaczenia przeciętnej pensji brane są pod uwagę tylko wynagrodzenia w firmach, które zatrudniają powyżej 9 osób. A takie przedsiębiorstwa na polskim rynku są w zdecydowanej mniejszości. Większość stanowią małe rodzinne firmy. A te nie są uwzględniane w comiesięcznych wyliczeniach GUS.

Najmniejsze przedsiębiorstwa są analizowane przez GUS jedynie przy wyznaczaniu kwartalnego wskaźnika średniej płacy w całej gospodarce narodowej. Jak wygląda porównanie tych dwóch wskaźników i co z tego wynika?

W trzecim kwartale 2017 r. (najnowsze dostępne dane) przeciętna płaca w gospodarce narodowej wynosiła 4256 zł (ok. 3031 zł na rękę), podczas gdy średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw w tym samym kwartale wynosiła 4511 zł brutto (3209 zł netto), czyli o 255 zł brutto więcej. Jak widać dołączenie do statystyk pracowników mikroform obniżyło średnią, co oznacza, że ich zarobki są znacznie niższe niż w dużych organizacjach.

Dominanta prawdę ci powie

Inną kwestią jest sama średnia, która nie oddaje rzeczywistej sytuacji płacowej Polaków. Lepszym odzwierciedleniem sytuacji zarobkowej jest mediana i dominanta. Te wartości są przez GUS podawane jednak zdecydowanie rzadziej. Można je prześledzić na podstawie publikowanego co dwa lata raportu.

Najnowsze opracowanie GUS "Struktura wynagrodzeń według zawodów", zamieszczone na stronie urzędu statystycznego na początku lutego 2018 roku, opisuje sytuację polskich pracowników dużych firm w październiku 2016 r. W tym czasie przeciętna pensja w sektorze przedsiębiorstw kształtowała się na poziomie 4346,76 zł (3094 zł netto). Wydaje się, że to całkiem dużo. Jednak patrząc na rozkład pracowników zatrudnionych według krotności przeciętnego wynagrodzenia brutto wydać, że aż 66 proc. osób zarabia poniżej tej kwoty.

W której grupie decylowej znajduje się przeciętne wynagrodzenie i dominanta źródło: Forsal.pl

W tym samym raporcie GUS podaje też wartość dominanty, czyli najczęstsze miesięczne wynagrodzenie ogółem brutto otrzymywane przez pracowników zatrudnionych w gospodarce narodowej, które wynosiło w październiku 2016 r. 2074,03 zł, czyli ok. 1511 zł na rękę. Mniejsze zarobki miało 15,1 proc. pracowników. Z kolei mediana wynagrodzeń, czyli wartość środkowa, wyniosła w tym czasie 3510,67 zł brutto, czyli 2512 zł netto. (czyli o 836 zł mniej niż wynosiła przeciętna płaca.) Oznacza to, że połowa pracowników zarabiała poniżej tej kwoty.

Warto dodać, że 10 proc. najsłabiej opłacanych pracowników zarabiało w październiku 2016 roku co najwyżej 1890,32 zł brutto (decyl pierwszy), czyli 1383,36 zł netto.

Po drugiej stronie znalazła się grupa 10 proc. najlepiej zarabiających pracowników. Ich miesięczne wynagrodzenie brutto kształtowało się powyżej 7,2 tys. zł. A w którym decylu znajduje się średnia krajowa z tego okresu? Okazuje się, że wysoko. Poziom 4,3 tys. zł to więcej niż graniczna wartość szóstej grupy decylowej i mniej niż 4,58 tys. stanowiącej poziom graniczny siódmego decyla.
http://forsal.pl/praca/wynagrodzenia/art.....biamy.html




Cytat:
Putin ma poważny problem: Rosjanie zarabiają coraz mniej 26 lutego 2018 Bloomberg

Władimir Putin Fot. Drop of Light / Shutterstock.com źródło: ShutterStock

W zdominowanej przez rząd gospodarce tylko państwo może zwiększyć zarobki Rosjan – pisze w felietonie dla Bloomberga Leonid Bershidsky.

Wybory prezydenckie w Rosji są taką formalnością, że prezydent Władimir Putin nie zostanie nawet pokazany w wyborczych spotach. Chce on jednak mimo wszystko sprawić, by realne dochody rozporządzalne Rosjan według oficjalnych statystyk nie spadły. Krajowy urząd statystyczny zatroszczył się więc o to.

Agencja rządowa poinformowała w poniedziałek, że w styczniu dochód rozporządzalny Rosjan nie zmienił się w porównaniu do tego samego miesiąca poprzedniego roku. Aby uzyskać ten wynik musiała ona zignorować jednorazową rządową wypłatę dla rosyjskich emerytów ze stycznia 2017 roku w wysokości 5 tys. rubli (88 dolarów) – jak wyjaśnił urząd „w celu ujednolicenia wyników”. Rosyjscy ekonomiści „zlinczowali” tę decyzję, uznając ją za manipulację. To jednak nie zatrzyma Putina od stwierdzenia, że wieloletni spadek dochodów Rosjan został zatrzymany.

Spadek ten jest powodem do najsilniejszego bólu głowy dla rozpoczynającego czwartą prezydencką kadencję Putina. Wzrost gospodarczy Rosji wzrósł w 2017 roku po dwóch latach spadku, podobnie jak handel detaliczny, jednak stało się tak dzięki wzrostowi skłonności Rosjan do zaciągania kredytów konsumenckich (po 35-proc. spadku w 2015 roku). Wartość kredytów konsumenckich powróciła w zeszłym roku do poziomu z 2014 roku (w ujęciu nominalnym).

Putin i jego rząd włożyły dużo wysiłku w poskromienie inflacji, która w zeszłym roku wyniosła tylko 2,5 proc. Niezwykle niski wzrost cen umożliwił bankowi centralnemu obniżenie podstawowej stopy procentowej do poziomu 7,5 proc., co zwiększyło dostępność kredytów. Jednak realne dochody rozporządzalne Rosjan spadły o 1,7 proc., chociaż ministerstwo gospodarki prognozowało ich wzrost o 0,2 proc. Rosyjskie firmy nie mają powodu, żeby zwiększać płace: ich łączny zysk netto spadł w okresie od stycznia do listopada (rok do roku) o 4 proc.

W coraz bardziej kontrolowanej przez rząd gospodarce – niedawno ogłoszone przejęcie drugiego największego detalisty firmy Magnit przez państwowy VTB Bank jest ostatnim przykładem długotrwałego trendu – państwowe wydatki są najbardziej niezawodnym sposobem na zwiększenie rozporządzalnych dochodów. Jednak Rosja miała w 2017 roku deficyt budżetowy na poziomie 1,7 proc., a według prognoz Bloomberga wyniesie on w tym roku 1,3 proc. Wzrost cen ropy nie przełożył się na całkowitą redukcję deficytu budżetowego. W dającej się przewidzieć przyszłości nie ma więc miejsca na rządowe wsparcie Rosjan w postaci zasiłków bez znacznego wzrostu zadłużenia.

Bloomberg donosi, że właśnie wzrost zadłużenia jest tym, co rekomenduje Putinowi jego ekonomiczna prawa ręka Andriej Belousov, który jest od dawna zwolennikiem aktywnego stymulowania monetarnego. Podobne rozwiązanie zalecają zasadniczo bardziej konserwatywny wicepremier Igor Szuwałow i minister gospodarki Maksim Orieszkin. Według niezatwierdzonego raportu chcą oni zwiększyć stosunek zadłużenia do PKB w czasie następnej kadencji Putina z aktualnych 12,5 do 16 proc. Ich idea opiera się na stymulowaniu gospodarki kredytem, który pomógłby zwiększyć infrastrukturalne inwestycje o 15 bln rubli (265 mld dol.), w tym na budowę autostrad i kolei.

Nie ma niczego złego w nieznacznym zwiększaniu zadłużenia, zwłaszcza jeśli rentowności rosyjskich obligacji powrócą w tym roku do poziomu inwestycyjnego – to realna perspektywa zważywszy na brak nowych sankcji ze strony USA, które mogłyby zniechęcić wielu inwestorów instytucjonalnych od rosyjskich papierów wartościowych. Nawet jeżeli ekspansja zagranicznych pożyczek nie wchodzi w grę, rosyjski rynek może wchłonąć znaczną część wysoko oprocentowanego długu. Rosyjskie zadłużenie jest niskie w porównaniu do europejskiego czy amerykańskiego, więc kraj ten może sobie pozwolić na wzrost wartości pożyczek.

Putin jednak instynktownie nienawidzi długów. Gdy obejmował władzę w Rosji w 2000 roku stosunek zadłużenia tego kraju do PKB przekraczał 50 proc. Putin podjął świadomą strategię jego spłaty, doprowadzając do obniżenia wspomnianego wskaźnika w 2008 roku do 7,4 proc. Globalny kryzys finansowy doprowadził do jego wzrostu, który osiągnął szczyt na poziomie 15,9 proc. w 2015 roku, ale od tamtego czasu znowu spada. Upodobanie Putina do rozsądnego, konserwatywnego zarządzania finansami, które przejawia się w wyraźnej poprawie międzynarodowej sytuacji finansowej Rosji w 2017 roku (wzrost wartości rezerw walutowych o 11,7 mld dol. oraz wzrost wartości międzynarodowej pozycji inwestycyjnej netto o 48,9 mld dol.), znajduje się w konflikcie z jego inną silną tendencją, czyli zwiększaniem obecności rządu w gospodarce.

To wewnętrzny konflikt, który Putin będzie musiał rozwiązać podczas jego sześcioletniej kadencji. Wielkie wydatki na infrastrukturę wynagrodziłyby cierpliwość lojalnych wobec Kremla biznesmenów, zwłaszcza przyjaciół Putina, za cierpliwość wobec gospodarczo niewygodnego geopolitycznego stanowiska Putina. Nie ma też wątpliwości, że potrzebuje tego kraj: rządowe inwestycje w infrastrukturę spadły od 2012 roku z około 4 do 2 proc. PKB. Grupa G-20 szacuje w dokumencie Global Infrastructure Outlook, że rosyjska „luka inwestycyjna”, czyli różnica pomiędzy wydatkami na drogi, lotniska, telekomunikację, wodociągi oraz sieci zaopatrzenia w energię i rzeczywistymi potrzebami kraju, wyniesie do 2040 roku 727 mld dol.

Inwestycje mogłyby pomóc w powstrzymaniu spadku realnych dochodów, który zwiększa wyborczą apatię, a ostatnio budzi nawet otwarte społeczne niezadowolenie pokazywane na antykorupcyjnych banerach. Jednak Putin, biorąc pod uwagę system który zbudował, wątpi w skuteczność ogromnego wzrostu wydatków. Jeśli wymagał będzie on eksplozji zadłużenia, Putin będzie czuł się niepewnie, przekazując w 2024 roku władzę wyznaczonemu następcy, do czego obliguje go konstytucja. Stabilność jego reżimu opiera się na zdrowych finansach publicznych, ale zaczynają się pojawiać w nich coraz trudniejsze do ukrycia dziury, takie jak wątpliwe aktywa państwowego banku VEB. Putin wie o tych potencjalnych problemach z oficjalnych rządowych dokumentów i nie będzie chciał ich pogłębiać.

Pewne wskazówki co do intencji Putina mogą pojawić się w jego corocznym wystąpieniu w parlamencie, które odbędzie się prawdopodobnie do końca tego miesiąca. Będzie to kluczowy punkt w jego (w dużej mierze nieistniejącej) kampanii wyborczej. Nawet jeśli nie pyta się wyborców o zdanie, to nie można całkowicie lekceważyć ich interesów. Pytanie brzmi, czy Putin może im pomóc bez utraty kontroli nad gospodarką.

apat
Leonid Bershidsky
http://forsal.pl/swiat/rosja/artykuly/11.....mniej.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Wiadomości Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona:  «   1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9
Strona 9 z 9

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Nierówności społeczne
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile