W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Kapitalistyczne cwaniactwo   
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
20 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Wiadomości Odsłon: 48248
Strona:  «   1, 2, 3 ... 14, 15, 16, 17, 18   »  Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:32, 19 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
PKO BP: Sprawa wyłudzenia 10 mln zł była wykryta przez służby banku już w 2015 r. 18.10.2017 PAP

Sprawa wyłudzenia na szkodę banku PKO BP kredytów na kwotę ponad 10 mln zł została wykryta dzięki działaniom Departamentu Bezpieczeństwa PKO Banku Polskiego już w 2015 roku - głosi stanowisko PKO BP przekazane w środę PAP.

"Ustalenia audytu wewnętrznego zostały przekazane organom ścigania. Obecne zatrzymania są wynikiem zawiadomień prokuratury przez służby banku" - podkreślono w stanowisku banku.

PKO BP odniosło się w ten sposób do informacji z poniedziałkowego komunikatu Prokuratury Krajowej. "Prokuratura Regionalna w Lublinie prowadzi śledztwo dotyczące wyłudzenia na szkodę banku PKO BP S.A. kredytów na kwotę ponad 10 milionów złotych oraz prania brudnych pieniędzy. Doszło do tego w latach 2014 – 2015" - wskazała PK.

Według Prokuratury Krajowej 11 października 2017 roku, na polecenie prokuratora, funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji Zarząd w Radomiu zatrzymali 16 osób zaangażowanych w przestępczy proceder. Ponadto jedna osoba dobrowolnie zgłosiła się do prokuratury po zatrzymaniu najbliższej dla niej osoby.

W szeregu miejscowości województwa mazowieckiego - podała PK - przeszukano ponad 70 pomieszczeń i budynków, zarówno w miejscach zamieszkania podejrzanych, jak również siedzibach spółek.

Mechanizm działania sprawców - poinformowała PK - polegał na utworzeniu, bądź przejęciu spółek kapitałowych, przygotowaniu poświadczającej nieprawdę dokumentacji dotyczącej sytuacji finansowej tych spółek, a następnie wyłudzeniu kredytów na łączną kwotę 10 milionów 284 tysięcy złotych. Pieniądze te były transferowane na kolejne rachunki bankowe pod pozorem transakcji gospodarczych.

Według PK wyłudzenie kredytów następowało przy współpracy z pracownikami oddziału banku, w tym jego dyrektorem.

Po doprowadzeniu zatrzymanych do Prokuratury Regionalnej w Lublinie - podała PK - prokuratorzy ogłosili im zarzuty popełnienia przestępstw: doprowadzenia banku PKO BP oraz Banku Gospodarstwa Krajowego do niekorzystnego rozporządzenia mieniem na kwotę ponad 10 milionów złotych (art. 286 par. 1 kodeksu karnego w związku z art. 294 par. 1 kodeksu karnego), prania wyłudzonych pieniędzy w łącznej kwocie ponad 10 milionów złotych (art. 299 par. 1 kodeksu karnego w związku z art. 299 par. 5 kodeksu karnego).

Po wykonaniu czynności procesowych z podejrzanymi prokurator wobec trzech osób zastosował środki zapobiegawcze w postaci dozoru policji, zakazu opuszczania kraju oraz poręczeń majątkowych w kwotach od 10 tysięcy złotych do 100 tysięcy złotych.

W odniesieniu do 14 osób prokurator skierował do sądu wnioski o zastosowanie środków zapobiegawczych w postaci tymczasowych aresztowań.

13 października sąd postanowił o tymczasowym aresztowaniu 14 podejrzanych.

W sprawie wykonywane są czynności zmierzające do zabezpieczenia na mieniu podejrzanych grożących im kar i środków karnych o charakterze majątkowym. W trakcie czynności tymczasowo zajęto należące do podejrzanych samochody.
http://forsal.pl/biznes/bankowosc/artyku.....015-r.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 14:32, 19 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Eksperci: Setki Polaków w Wielkiej Brytanii mogą padać ofiarą niewolnictwa 18.10.2017 PAP

Przechodnie na moście Waterloo w Londynie źródło: Bloomberg autor zdjęcia: Simon Dawson

Możliwe, że setki Polaków w Wielkiej Brytanii padają co roku ofiarami współczesnego niewolnictwa - ostrzegli w rozmowie z PAP eksperci i aktywiści NGO. W środę w W. Brytanii obchodzony jest Dzień Przeciw Niewolnictwu, który ma zwiększyć świadomość zagrożenia.

Dzień ten, ustanowiony przez brytyjski parlament w 2010 roku, ma przypominać o współczesnym niewolnictwie, które obejmuje m.in. wykorzystywanie fizyczne, wyzysk w pracy i zmuszanie do aktów seksualnych (w tym prostytucji).

Od wejścia Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku do Wielkiej Brytanii wyjechało co najmniej milion Polaków, których większość według dostępnych danych wykonuje pracę fizyczną lub pracuje w zawodach technicznych.

Z rozmów przeprowadzonych przez PAP z przedstawicielami organizacji pozarządowych (NGO), policji i służb dyplomatycznych, wynika, że setki Polaków – kilkakrotnie więcej, niż wynikałoby z oficjalnych statystyk - mogą co roku padać ofiarą niewolnictwa, a kolejne tysiące są zagrożone tym zjawiskiem. Szczególnie narażeni są migranci, którzy trafiają do Wielkiej Brytanii bez podstawowej znajomości języka angielskiego i znajomości swoich praw pracowniczych.

W 2015 roku brytyjski parlament przyjął zaostrzoną ustawę poświęconą walce z handel ludźmi, podnosząc górną granicę kary dla sprawców współczesnego niewolnictwa do dożywocia.

W Wielkiej Brytanii funkcjonuje system zgłaszania przypadków niewolnictwa - National Referral Mechanism (NRM), a także systemy wsparcia, m.in. w ramach współfinansowanych przez rząd działań Armii Zbawienia. Walka z tym problemem traktowana jest jako priorytet przez premier Theresę May, która podnosiła ten temat m.in. na forum ONZ.

Według statystyk w 2016 roku w ramach NRM zidentyfikowano 163 polskie ofiary niewolnictwa, z czego aż 148 osób padło ofiarą wyzysku w pracy. To najwyższy wynik od 2012 roku, dla którego dostępne są najstarsze dane, i siódme miejsce wśród grup narodowościowych najczęściej doświadczających tego zjawiska.

Jak wynika z ustaleń PAP, dużej grupie osób poważnie wyzyskiwanych w miejscu pracy udaje się wydostać z takiej sytuacji - zazwyczaj bez śladu w oficjalnych statystykach - by rozpocząć nowe życie na emigracji lub wrócić do Polski. Inni tkwią w niej nawet latami.

Wiceszefowa Narodowej Agencji ds. Zwalczania Przestępczości (NCA) Caroline Young przyznała w rozmowie z PAP, że oficjalne dane "to jedynie czubek góry lodowej". "Prawdopodobnie jest bardzo dużo osób, które z różnych powodów nie chcą lub nie mogą się zgłosić (na policję)" - oceniła.

"To przestępstwo, które z zewnątrz jest niemal niewidoczne, dlatego apelujemy do ludzi, by (...) pomogli nam zbadać realną skalę tego zjawiska" - dodała Young, apelując o wsparcie polskiej społeczności w W. Brytanii.

Jak powiedziała, o tym, że ktoś jest wykorzystywany, mogą świadczyć m.in. widoczne oznaki zaniedbania (noszenie tych samych ubrań przez wiele dni z rzędu, problemy zdrowotne), mieszkanie w zatłoczonych, wieloosobowych mieszkaniach pracowniczych, zauważalne ograniczenie woli lub uległość wobec przełożonego.

Young zaznaczyła, że najczęściej sprawcami tego typu przestępstw wobec Polaków są inni Polacy. Tylko w bieżącym roku co najmniej kilku obywateli Polski skazano z tego powodu na wieloletnie kary więzienia.

Katarzyna Zagrodniczek z polskiej organizacji East European Resource Centre tłumaczyła w rozmowie z PAP, że szczególnie narażone są osoby pracujące m.in. w rolnictwie, myjniach, barach, magazynach, fabrykach, centrach dystrybucji i na budowie oraz zatrudnione jako pomoc domowa.

„To ludzie, którzy godzą się pracować za trzy funty (na godzinę), bo nie mają innego wyjścia lub tak im się wydaje (...). To, że muszą pracować przez wiele godzin, bez przerw, traktują jako szansę, żeby się +odkuć+” – powiedziała.

Jej zdaniem problem z ustaleniem realnej liczby ofiar niewolnictwa wynika m.in. z faktu, że "ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, że są wykorzystywani", bo nie znają swoich praw, w tym przepisów o płacy minimalnej czy maksymalnym wymiarze czasu pracy.

Jak mówiła Zagrodniczek, spotykała się też z przypadkami, gdy ofiarom zabierano dokumenty i otwierano w ich imieniu konta bankowe lub rejestrowano ich jako odbiorców świadczeń socjalnych, a te były pobierane przez ich fikcyjnych „opiekunów”.

W podobnym tonie wypowiedziała się Irena Dawid-Olczyk z fundacji La Strada, która od 1995 roku wspiera polskie ofiary niewolnictwa wracające do kraju. W rozmowie z PAP ekspertka zaznaczyła, że ofiary współczesnego niewolnictwa to "jakiś malutki procent" ogólnej liczby osób migrujących do Wielkiej Brytanii, ale "każda taka osoba to o jedną za dużo".

Dawid-Olczyk zaznaczyła, że "w pierwszej fazie ofiary są po prostu szczęśliwe, bo mają poczucie, że nareszcie spotkały kogoś, kto odmieni ich życie, i że nabrały wiatru w żagle".

Jak oceniła, "szanse na samodzielne wyrwanie się (...) (z takiej sytuacji) maleją w ciągu trzech tygodni i faktycznie kończą się, zanim minie miesiąc", a sprawcy "cały czas pracują nad tym, aby przekonać ofiarę, że sama nie da sobie rady", zastępując przemoc fizyczną przemocą psychiczną.

Pytana przez PAP o radę dla polskich imigrantów, Caroline Young z NCA powiedziała, że należy się kierować prostą zasadą: "jeśli oferta pracy brzmi zbyt dobrze, to prawdopodobnie tak jest".

„Warto przyjrzeć się wcześniejszej historii zatrudnienia w danej firmie lub porozmawiać z kimś, kto tam pracował. Jeśli oferowane jest nam mieszkanie, warto sprawdzić, czy naprawdę istnieje; jeśli opłacane są koszty podróży, należy upewnić się, że nie wiąże się z tym powstanie zobowiązania wobec pracodawcy" - wyliczała.

Także Zagrodniczek zwróciła uwagę, że część ofiar korzysta z pomocy finansowej przy wyjeździe do Wielkiej Brytanii, a później spłaca fikcyjny dług, który staje się dla sprawców kolejnym pretekstem do pozbawiania ofiar pieniędzy.

Jednocześnie ostrzegła przed korzystaniem z usług niesprawdzonych agencji pośrednictwa pracy, które domagają się opłaty za znalezienie pracy (co jest niezgodne z brytyjskim prawem), oraz przed ofertami „z polecenia”; jak wskazują statystyki, sprawcy często znają wcześniej swoje ofiary, np. pochodzą z tego samego miasta w Polsce.

Konsul generalny RP w Londynie Krzysztof Grzelczyk przyznał w rozmowie z PAP, że polskie służby konsularne "są świadome problemu" niewolnictwa i "znają przypadki polskich obywateli dotkniętych tego rodzaju przestępstwem i wielokrotnie interweniowały we współdziałaniu z oficerem łącznikowym polskiej policji w ambasadzie RP".

Jak zaznaczył, "to jedna ze sporych działek naszej działalności konsularnej" i w tym roku zorganizowano m.in. międzynarodową konferencję poświęconą temu zagadnieniu z udziałem konsulów z innych państw Europy Środkowo-Wschodniej, a także przedstawicieli brytyjskich władz i trzeciego sektora. "Dalsze monitorowanie tego zjawiska i przeciwdziałanie jest wśród naszych priorytetów" - zapewnił.

Christopher Thompson z brytyjskiej ambasady w Warszawie powiedział PAP, że Wielka Brytania i Polska „od lat współpracują na poziomie rządów, służb i organizacji pozarządowych", by wzmacniać procedury w walce ze zjawiskiem niewolnictwa.

Na początku br. brytyjska wiceminister spraw wewnętrznych Sarah Newton spotkała się w siedzibie fundacji La Strada z trójką byłych ofiar niewolnictwa i handlu ludźmi, które opowiedziały jej o swoich doświadczeniach.

Thompson powiedział, że regularnie odbywają się konsultacje w tej sprawie; ostatnie miały miejsce podczas wrześniowej sesji OBWE w Warszawie. Na przyszły rok zaplanowano także spotkanie, w którym wezmą udział przedstawiciele prokuratury i wymiaru sprawiedliwości tzw. państw priorytetowych, w tym Polski.

Temat został poruszony również w lipcu podczas wizyty księcia Williama i księżnej Kate w Polsce oraz będzie jednym z kluczowych zagadnień na Polsko-Brytyjskim Forum Belwederskim w Londynie w przyszłym roku.

Od marca br. przy polskim oddziale Armii Zbawienia funkcjonuje wspierany przez brytyjski rząd Punkt Weryfikacji Ofert Pracy, który pomaga w ustaleniu wiarygodności pracodawców i pomaga osobom, które wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii w celach zarobkowych.

W 2016 roku podpisano również porozumienie o współpracy między Armią Zbawienia a La Stradą. W ramach tej współpracy wymieniają się informacjami o osobach, które zdołały uwolnić się z sytuacji niewolniczej i postanowiły wrócić do Polski.

Rozmówcy PAP ocenili, że organizacje potrzebują większych środków finansowych, dzięki którym mogłyby oferować długotrwałe programy wsparcia, w tym psychologicznego i socjalnego, w procesie reintegracji w kraju.

Jako potrzebne wskazali też m.in. kampanie informacyjne wśród grup osób zagrożonych jeszcze przed podjęciem przez nie decyzji o migracji oraz dalsze szkolenie brytyjskiej policji pod kątem identyfikowania osób, które mogą być ofiarami handlu ludźmi, a nie posługują się językiem angielskim.

Jak dodali, konieczne jest także rozszerzenie polskojęzycznej sieci wsparcia, w tym m.in. wzmocnienie polskich organizacji pozarządowych oraz zwiększenie liczby polskich konsulów w Wielkiej Brytanii, którzy mogliby pracować z lokalnymi siłami policyjnymi.

Osoby, które same padły ofiarą handlu ludźmi lub podejrzewają, że problem ten dotyczy znanych im ludzi, mogą zadzwonić w Wielkiej Brytanii na specjalną infolinię pod numer 0 8000 121 700, która oferuje wsparcie także w języku polskim.

Zgodnie z brytyjskim prawem po ustaleniu, że dana osoba mogła paść ofiarą handlu ludźmi, może ona liczyć na tymczasowe zakwaterowanie, wsparcie psychologiczne i pomoc w znalezieniu pracy.
http://forsal.pl/praca/praca-za-granica/.....ictwa.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 16:08, 20 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Hiszpania: Urzędnik, który ujawnił grupę mafijną, stracił pracę 20.10.2017 PAP

Rząd wspólnoty autonomicznej Andaluzji zwolnił urzędnika, który ujawnił istnienie grupy przestępczej, powiązanej ze światem biznesu i polityki. Mężczyzna jest głównym świadkiem w procesie tzw. kartelu ognia, który może stać za pożarami w Hiszpanii i Portugalii.

Wydział ochrony środowiska regionalnego rządu Andaluzji, w którym zatrudniony był Jaime Gonzalez, poinformował, że zwolnienie urzędnika nie miało związku z dokonanym przez niego w przeszłości donosem na swoich przełożonych i kolegów, lecz z oskarżenia mężczyzny o molestowanie seksualne byłej partnerki.

Tymczasem wśród Andaluzyjczyków przeważa przekonanie, że zwolnienie głównego świadka w procesie przeciwko członkom tzw. kartelu ognia jest zemstą na osobie, która ujawniła jeden z największych międzynarodowych skandali ostatnich lat. Media przypominają, że dzięki Gonzalezowi ruszył proces, w którym oskarżonych o korupcję jest dziewięciu pracowników andaluzyjskiego rządu, w tym kilku wysokich rangą urzędników.

Gonzalez, który w wydziale ochrony środowiska Andaluzji pracował w sekcji odpowiedzialnej za przetargi, ujawnił w listopadzie 2015 roku serię oszustw. Polegały one na ustawianiu konkursów publicznych pod konkretne firmy wypożyczające samoloty pożarnicze.

W ubiegłym roku ruszyło też śledztwo wobec 14 dużych spółek wypożyczających statki powietrzne do gaszenia pożarów. Miały one brać udział w ustawianiu przetargów oraz fałszować wartość udostępnianego sprzętu i swoich usług na terenie całej Hiszpanii.

“Spółki wypożyczające sprzęt gaśniczy miały też swego rodzaju umowę o współpracy, dzieląc między siebie kraj i nie wchodząc sobie w drogę w poszczególnych przetargach. Razem ustalały też zawyżone ceny na swoje usługi, co skutkowało poważnymi stratami dla budżetów publicznych” - ujawnił dziennik “El Confidencial”.

Według śledczych ujawnienie przez Gonzaleza istnienia tzw. kartelu ognia pozwoliło ustalić, że grupa przestępcza ustawiająca przetargi zarobiła w nieuczciwy sposób na terenie całej Hiszpanii ponad 250 mln euro.

W trakcie dochodzenia wykryto też, iż niektóre spółki kartelu ognia wygrywały również przetargi na terenie Włoch i Portugalii.

Tymczasem z prowadzonego w Lizbonie śledztwa wynika, że powiązany z hiszpańskim kartelem ognia portugalski przedsiębiorca pomógł od 2005 roku nieuczciwym przedsiębiorcom wygrać kontrakty o łącznej wartości 821 mln euro.

Według portugalskich i hiszpańskich mediów kartel ognia może stać za większością pożarów trawiących masowo Portugalię. Według dziennika “La Voz de Galicia” za rekordową liczbą pożarów, w których w niedzielę i poniedziałek zginęło na Półwyspie Iberyjskim 46 osób, stoi zorganizowana grupa przestępcza.

We wtorek komenda policji w Vigo, w północno-zachodniej Hiszpanii, poinformowała, że natrafiono na dowody wskazujące na istnienie gangu specjalizującego się w masowym podkładaniu ognia na terenach leśnych. Co najmniej 200 pożarów było dziełem celowego podpalenia.

„W wielu miejscach, w których wybuchł pożar, śledczy stwierdzili obecność tej samej furgonetki. Poza tym poszukiwanych jest wiele innych osób podejrzanych o podłożenie ognia” - napisał dziennik.

Marcin Zatyka (PAP)
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/107.....prace.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 19:13, 20 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Powrót pracy niewolniczej w Brazylii. MOP bije na alarm 19.10.2017 PAP

Sao Paulo, Brazylia źródło: ShutterStock


Międzynarodowa Organizacja Pracy w ogłoszonym w czwartek komunikacie zaalarmowała światową opinię stwierdzeniem, że nowe prawo pracy ogłoszone w poniedziałek w Brazylii stwarza zagrożenie, iż dziesiątki tysięcy Brazylijczyków powrócą do pracy niewolniczej.

200-milionowa Brazylia, największy kraj Ameryki Łacińskiej, stoi wobec perspektywy, że osiągnięcia ostatnich dwudziestu lat, w ciągu których kraj ten "stał się wzorem dla regionu i świata, zostaną przekreślone" - stwierdza komunikat.

Brazylia w ciągu dwóch ostatnich dziesięcioleci zdołała dzięki polityce rządowej "przyjść na ratunek około pięćdziesięciu tysiącom ludzi pracujących w warunkach zbliżonych do niewolnictwa" - czytamy w komunikacie MOP. Organizacja ostrzega w nim przed katastrofalnymi następstwami niebywałego regresu w ochronie praw pracowniczych za sprawą zmian w prawie dokonanych przez rząd prezydenta Michela Temera. Objął on władzę po usunięciu ze stanowiska lewicowej prezydent Dilmy Rousseff pod zarzutem "przekroczenia uprawnień" .

Zasady i normy wprowadzone przez rząd Temera zezwalają na wyczerpującą, niemal nielimitowaną godzinowo pracę, potrącanie dniówek z tytułu kosztów wyżywienia i noclegów, na grożenie pracownikom bronią, aby nie składali skarg do władz - czytamy w komunikacie MOP.

Na mocy nowego ustawodawstwa lista przedsiębiorstw korzystających z pracy w warunkach niewolnictwa może być opublikowana jedynie w tym przypadku, gdy "zdecydowane postanowienie w tej sprawie" podejmie odpowiedni minister.

Komunikat MOP ukazał się po tym, gdy w mediach Brazylii i Ameryki Łacińskiej ukazała się ogromna liczba publikacji i oświadczeń zawierających bezwzględną krytykę zmian w ustawodawstwie pracy wprowadzanych przez rząd Temera.

Również brazylijska prokurator generalna Rachel Dodge zwróciła się do Ministerstwa Pracy, aby wycofało zmiany w prawie pracy, które w oczywisty sposób łamią brazylijską konstytucję.

W środę rozpoczęły się bezterminowe strajki protestacyjne przeciwko ustawie Temera w 21 z 27 stanów Brazylii.

Według komentarzy brazylijskich mediów, inspiracją dla prezydenta do przeforsowania w parlamencie nowego prawa pracy stały się naciski ze strony tych członków parlamentu, którzy bronią interesów wielkich właścicieli ziemskich.

Hiszpańska agencja EFE sugeruje, że Temer był zmuszony ulec ich naciskom, aby w zamian członkowie Izby Niższej parlamentu nie poparli wniosku Prokuratury Generalnej o zawieszenie prezydenta w jego czynnościach z powodu kolejnego oskarżenia o korupcję.
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....alarm.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 16:59, 21 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Niemcy: Dochodzenie antykartelowe KE wobec producentów samochodów 20.10.2017 PAP

Koncern Daimler poinformował w piątek, że wystąpił o status świadka koronnego w dochodzeniu antykartelowym, jakie podjęła Komisja Europejska wobec niemieckich producentów samochodów.

Może się to teraz odbywać publicznie - oświadczył członek zarządu Daimlera do spraw finansowych Bodo Uebber, potwierdzając w ten sposób, że pojawiające się od dłuższego czasu spekulacje na temat takiego dochodzenia były prawdziwe.

"Jest w tej chwili kwestią otwartą, czy KE zadecyduje o wszczęciu formalnego postępowania" - dodał Uebber, zaznaczając, że Daimler nie widzi na razie żadnej potrzeby zabezpieczenia rezerwy finansowej na ewentualne kary.

Jak wskazuje agencja dpa, w postępowaniu antykartelowym świadek koronny może z reguły liczyć na znaczną redukcję kar finansowych, sięgającą nawet całkowitego ich anulowania. Wciąż nie jest jednak jasne, o jakie zarzuty konkretnie chodzi.

"Więcej nie możemy teraz powiedzieć z uwagi na wspomniany wniosek o ochronę przed karą" - powiedział Uebber. Według niego, Daimler nadal współpracuje w pełni w tej sprawie z władzami. Uebber odmówił jednak odpowiedzi na pytania, kiedy dokładnie wniosek złożono i co ujawniono w nim władzom.

Jak podała dpa, KE prowadzi obecnie wstępne dochodzenie w sprawie zarzutów, że BMW i Daimler, a także Volkswagen wraz ze swymi spółkami córkami Audi i Porsche miały przez lata potajemnie wymieniać informacje na temat swych samochodów, kosztów i dostawców. Tego rodzaju uzgodnienia są wśród producentów samochodów czymś zupełnie zwyczajnym i dotyczą na przykład standaryzacji ładowania samochodów elektrycznych. Kwestią jest jednak to, czy w badanym przypadku granice nie zostały przekroczone.

Po ujawnieniu latem całej sprawy media donosiły, że również koncern Volkswagen jakiś czas temu sam złożył zawiadomienie, że uwikłał się w zmowę kartelową, ale Daimler miał to zrobić wcześniej. Volkswagen nie chciał w piątek komentować tej sprawy.

Zapytany przez dpa rzecznik BMW powiedział, że przedstawiciele Komisji Europejskiej dokonali w tym tygodniu sprawdzenia w monachijskiej centrali koncernu, ale żadnego formalnego postępowania KE nie wszczęła.

Wydany w piątek komunikat Komisji potwierdza przeprowadzenie w środę niezapowiedzianej inspekcji w siedzibie niemieckiego producenta samochodów, przy czym jego nazwy nie wymieniono.

"Inspekcja była związana z obawami Komisji, że kilku niemieckich producentów samochodów mogło naruszyć unijne przepisy antytrustowe, które zabraniają karteli i restrykcyjnych praktyk biznesowych. Przedstawicielom Komisji towarzyszyli pracownicy niemieckich władz ochrony konkurencji" - głosi komunikat.

"Dokonywanie przez Komisję inspekcji nie oznacza, że kontrolowane firmy są winne praktyk ograniczających konkurencję, ani nie rozstrzyga o wyniku dochodzenia" - podkreśliła KE.

Według przedstawicieli Volkswagena i Daimlera, tego rodzaju inspekcji w ich firmach na razie nie było. (PAP)
http://forsal.pl/motoforsal/aktualnosci/.....hodow.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.040 mBTC

PostWysłany: 21:32, 25 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Sąd Najwyższy obronił banki przed zapłaceniem kary za zmowę cenową 25.10.2017 :Dziennik Gazeta Prawna

prawo, Temida, sąd, wyrok, orzeczenie, sądownictwoźródło: ShutterStock

Choć 20 największych instytucji zawarło zmowę cenową, która mogła kosztować Polaków miliardy złotych, już 11 lat unikają za to kary.

Grudzień 2016 r. Wówczas prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nakłada rekordową karę w wysokości 164 mln zł na 20 banków. UOKiK stwierdził, że instytucje przez 13 lat wspólnie ustalały wysokość prowizji pobieranych za transakcje dokonywane kartami płatniczymi Visa i MasterCard – opłatę interchange. W Polsce była ona jedną z najwyższych w Europie – ok. 1,5 proc. wartości transakcji. Niektóre sieci handlowe nie ukrywały, że wskutek tego sprzedawane przez nich produkty były droższe. Wysokie prowizje bankowe przerzucały bowiem na konsumentów. Stracić oni mieli wskutek zmowy banków nawet kilka miliardów złotych.

Od decyzji prezesa UOKiK banki oczywiście się odwołały do sądów. A tam rozpoczął się maraton, który trwa do dziś. Najpierw Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów uchylił decyzję urzędników. Sąd apelacyjny jednak stanął po stronie UOKiK i nakazał SOKiK jeszcze raz rozpoznać sprawę. Ten więc następnym razem przyznał rację urzędnikom. Jedynie obniżył karę z ponad 160 mln do 40 mln zł.

Sąd apelacyjny uznał wyrok niższej instancji za właściwy co do wniosków, ale karę za zbyt niską, więc przywrócił kwotę 164 mln zł. Banki złożyły skargi kasacyjne. Wczoraj wyrok wydał Sąd Najwyższy. I... spór potrwa w najlepszym razie kolejne kilka lat.
http://forsal.pl/finanse/aktualnosci/art.....enowa.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:45, 28 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Dziennikarze ujawnili szokujące informacje dotyczące produkcji żelków Haribo

Żelki, zdjęcie ilustracyjne / Źródło: Fotolia / LubieToFoto

Niemiecka stacja telewizyjna ARD nakręciła dokument poświęcony funkcjonowaniu fabryk żelków Haribo. Dziennikarze ujawnili szokujące praktyki koncernu.

Dokument „Markencheck” wyemitowano na antenie niemieckiej stacji telewizyjnej ARD. Sprawa dotyczy fabryki w Brazylii, gdzie jest produkowany wosk z lokalnego gatunku palmy, dzięki któremu żelki Haribo mają specjalną błyszczącą powłokę. Dziennikarze dotarli jednak do dokumentów, które wskazują, że w brazylijskiej fabryce nie są przestrzegane prawa człowieka. Według ministra pracy z Brazylii Sergio Carvalgo pracownicy zarabiają zaledwie 12 dolarów za cały dzień pracy w ciężkich warunkach. Są zmuszani do noszenie ciężarów. Nie mają oni dostępu do toalet, właściciele fabryki zmuszają ich do picia wody z rzeki, która jest brudna. Ponadto, zatrudnieni w fabryce są zmuszani do spania pod gołym niebem. Niemieccy dziennikarze ujawnili również, że dużą część załogi stanowią nieletni.

Z dokumentu „Markencheck” wynika, że przy produkcji żelków cierpią również zwierzęta. Zawarta w żelkach żelatyna jest produkowana ze świń. W filmie pokazano, że zwierzęta są traktowane w sposób niehumanitarny. Świnie są bowiem przetrzymywane w ciasnych boksach. Często nikt nie opatruje ich ran i nie czyści boksów z odchodów. Rzecznik firmy Haribo powiedział, że władze koncernu nie wiedziały, co dzieje się w fabryce w Brazylii oraz w hodowli zwierząt w Niemczech. Dziękujemy dziennikarzom za to, że otworzyli nam oczy na problem. Podejmiemy kroki w celu poprawy warunków pracy oraz trzymania zwierząt. Naszym celem jest niesienie radości dzieciom i dorosłym, a nie przynoszenie cierpienia. Nie ma akceptacji dla takiego naruszania praw człowieka zapewnił przedstawiciel Haribo.
/ Źródło: ARD, Das Erste
https://www.wprost.pl/swiat/10083567/dzi.....aribo.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 14:04, 30 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Betrojerinki. Oto realia pracy polskich opiekunek w Niemczech [WYWIAD] 30.10.2017

"Można się zastanawiać, gdzie jest się bardziej zniewolonym: w Polsce zarabiając 1,5 tys. zł czy w Niemczech, gdzie jako opiekunka osób starszych można zarobić około 5 tys. zł" - mówi Anna Wiatr.

"Można się zastanawiać, gdzie jest się bardziej zniewolonym: w Polsce zarabiając 1,5 tys. zł czy w Niemczech, gdzie jako opiekunka osób starszych można zarobić około 5 tys. zł" - mówi Anna Wiatr. źródło: ShutterStock

"Można się zastanawiać, gdzie jest się bardziej zniewolonym: w Polsce zarabiając 1,5 tys. zł czy w Niemczech, gdzie jako opiekunka osób starszych można zarobić około 5 tys. zł" – o opiece nad seniorami, lukach w prawie pracy oraz patriotyzmie rozmawiamy z Anną Wiatr, autorką książki „Betrojerinki. Reportaże o pracy opiekuńczej i (bez)nadziei”.

Minęło niewiele czasu od opublikowania książki, ale być może już coś się zmieniło w sytuacji kobiet, które wyjeżdżają pracować jako opiekunki osób starszych do Niemiec, tzw. betrojerinek (niem. Betreuerin – opiekunka). Czy postanowiły założyć związek zawodowy?


O zakładaniu związków zawodowych na razie nie słyszałam. Obserwuję dyskusje, które toczą się w zamkniętej grupie Betrojerinki na Facebooku oraz na forum Opiekunki24.pl i panie reagują na książkę w dużej mierze entuzjastycznie. Może przez to, że to właśnie w tych miejscach poznałam swoje bohaterki. Kontrowersje wzbudza jednak użyte przez wydawnictwo słowo „niewolnica”. Pojawiło się na okładce, a żadna z opiekunek tak o sobie nie myśli. Owszem, w książce znalazło się zdanie „Chcę zostać niewolnikiem w Niemczech”, jednak był to cytat z komentarza pod artykułem o opiekunkach, a nie wypowiedź samej betrojerinki. Spodziewałam się, że do tego słowa panie odniosą się krytycznie. Można się zastanawiać, gdzie jest się bardziej zniewolonym: w Polsce zarabiając 1,5 tys. zł czy w Niemczech, gdzie jako opiekunka osób starszych można zarobić około 5 tys. zł.

Bywa, że informacje od agencji pośredniczącej nie pokrywają się z rzeczywistością. Dodatkowo początkujące opiekunki często znają tylko podstawowe zwroty w języku niemieckim, nie mają pieniędzy na powrót. Ta forma pracy jest poza kontrolą i państwa polskiego, i niemieckiego. Do kogo mogą się w takim razie zwrócić?

Pierwszym krokiem jest kontakt z agencją pośredniczącą. Osoby tam pracujące są różne, czasami bardziej pomocne, czasami mniej. Problem pojawia się wtedy, gdy informacje podane przez agencję nie pokrywają się z rzeczywistością. Gdy wyjechałam do pracy za pierwszym razem, miałam właśnie takie doświadczenie: jechałam do małżeństwa, a wylądowałam u samotnej pani, która nigdy nie była mężatką. Bywa tak, że agencja zostawia całą sytuację na barkach opiekunki. W zawieranych przez nie umowach często są zapisy o tym, że kary za wcześniejsze zerwanie zlecenia to horrendalne kwoty. Opiekunki boją się, że wpadną w jeszcze większe długi.

Czy często dochodzi do tego, że opiekunki bądź rodziny, do których przyjechały, zrywają umowy?

Umowy są straszakami. Nie sądzę, żeby firmy decydowały się na procesy, jednak umowy są skonstruowane tak, by zniechęcać opiekunki i tych, którzy je przyjmują do np. rezygnacji z agencji i zatrudniania opiekunki na własnych zasadach. Wtedy obie strony miałyby płacić nawet 10 tysięcy euro. W sytuacjach konfliktowych można zwrócić się do pani Sylwii Timm z placówki doradczej Faire Mobilität, która oferuje pomoc prawną. Odnalezienie się w gąszczu regulacji niemiecko-polsko-unijnych jest trudne, zresztą nawet osoba zorientowana w prawie ma niewielkie pole manewru. Przekazanie sprawy do Państwowej Inspekcji Pracy nic nie daje, w Niemczech też służby nie są chętne, żeby pomóc. Wszystkie instytucje rozkładają ręce i stwierdzają: radźcie sobie kobiety same!

Według niemieckiego prawa opiekunki z Polski zatrudnione są w roli pomocy domowej. Większość obowiązków wykonują bezprawnie.

[...]
Część na pewno. Większość osób nie ma uprawnień, by pracować jako opiekunka osób starszych. Do tego trzeba mieć odpowiednie wykształcenie. Pomoc w nakładaniu rajstop uciskowych, zakraplanie oczu, podawanie tabletek – to wszystko są czynności, które powinna wykonywać profesjonalna opiekunka, a nie pomoc domowa.

Umowy zlecenia są zawierane z porozumiewawczym uśmiechem, bo wiadomo, że godziny pracy w nich zawarte mijają się z prawdą. Opiekunki nieraz mają wpisane 5 godzin dziennie pracy, a tak naprawdę czuwają 24 godziny na dobę nad podopiecznymi. Polski parlament utrzymuje, że osoby, które są delegowane, nie mogą być podległe prawom kraju, do którego wyjeżdżają, bo byłoby to zagrożeniem dla polskich pracodawców.

Podstawowym problemem jest to, że Państwowa Inspekcja Pracy ma niewiele do powiedzenia, urzędnicy twierdzą, że nie mają wystarczających uprawnień. Generalnie w Polsce mamy problemy z przestrzeganiem prawa pracy. To też ciekawe, że w krótkim czasie powstało kilka książek właśnie w tym temacie. Prawo pracy w Polsce nie działa i nie chodzi tylko o opiekunki, ale o to, co się dzieje z ochroniarzami, lekarzami... Jeśli chodzi o opiekunki, sytuacja jest zadziwiająca: w delegacje wysyłane są panie, które nawet nie mają umowy o pracę, a przecież żeby być wysłanym w delegację, trzeba ten warunek spełnić. Jestem socjolożką i dla mnie takie na pozór oczywiste, zastane sytuacje są misternymi konstrukcjami, które dużo mówią o kraju. Można by pokusić się o dogłębną analizę, co tak naprawdę o polskiej polityce i politykach mówią słowa niektórych europosłów, że lepiej, by te kobiety w taki sposób wyjeżdżały za granicę i tam pracowały, niż zostały bezrobotne w Polsce. A taka właśnie jest perspektywa ludzi, którzy faktycznie mają wpływ na prawo Unii Europejskiej.

Ile wynosi prowizja agencji, a od jakich kwot zostają odprowadzone składki?

To zależy od strategii firmy – bywają takie, które dbają o betrojerinki i takie, które liczą na to, że w miejsce każdej opiekunki, która zrezygnuje, pojawią się kolejne chętne. Niektóre agencje zarabiają na opiekunce tyle, ile ona sama. Koszty łączne to więcej niż 2 tysiące euro, z czego niewiele ponad tysiąc dostaje opiekunka, ale niektóre z nich mają odprowadzane składki od bardzo niskich kwot, np. od 400 zł. Pozostała część jest czystym zyskiem.

Zazwyczaj osobom, które nie potrafią negocjować swoich warunków, najbardziej zależy na pracy, bo najbardziej jej potrzebują. Czy betrojerinki nie mają wrażenia, że Polska je rozczarowała?

To, co w Polsce się wydarza, wydaje nam się oczywiste. Bezrobotni mają bardzo niskie zasiłki, jeśli w ogóle je mają, są bardzo niskie zasiłki socjalne, jeśli w ogóle są… Każdy musi liczyć na siebie. A jeśli mu się nie udaje, rozważa wyjazd za granicę. W Polsce właściwie trudno mówić o bezpieczeństwie socjalnym, ale nie jest to temat, który wzbudza gorące dyskusje. Już nawet nie liczymy, ile osób stąd wyjechało – przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Moje bohaterki częściowo wpisują się w ten schemat. Częściowo, bo opiekunki wyjeżdżają pracować, ale wracają do Polski – nie chcą się przenosić na stałe do Niemiec. Jedna z moich bohaterek mówi, że być może to jest właśnie patriotyzm: fakt, że w Niemczech nie czuje się u siebie. Owszem, pojawiają się też dosadne określenia. Jednak większość jest z siebie dumna, że sobie poradziła i nie myśli ani o zakładaniu związków zawodowych – co zresztą byłoby bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe z powodu sytuacji prawnej – ani o innych strategiach systemowej poprawy swojej sytuacji. Jednym z pomysłów możliwych do wprowadzenia w życie na własną rękę jest zamieszkanie w Niemczech. Wtedy znikają wszystkie problemy związane z działaniem agencji i z tym, że opiekunki są traktowane w Niemczech jako pracownicy drugiej albo i trzeciej kategorii: bez urlopów, zwolnień chorobowych itp. Gdyby zdecydowały się na pracę opiekunki profesjonalnej, a w Niemczech nie jest to trudne, bo mają ogromne braki tego typu personelu, to ich status zmieniłby się diametralnie.

W Polsce nie istnieje ubezpieczenie pielęgnacyjne, nie funkcjonują w takiej skali domy dziennego pobytu. Jak z pani perspektywy, która wie, jak funkcjonuje system opieki nad seniorami w Niemczech, będzie rozwijała się sytuacja osób starszych w Polsce, gdzie nikt nie interesuje się tym wymiarem służby zdrowia?

Aktualnie zajmuję się tym zagadnieniem badawczo, we współpracy z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych Ę. Starość w żadnym kraju nie jest popularnym tematem, jednak w Polsce – poza nielicznymi wyjątkami – praktycznie się go nie podejmuje. Jesteśmy w czymś w rodzaju letargu. Żadnej debaty publicznej na ten temat jeszcze nie ma.

Jak w tym momencie wygląda opieka nad seniorami w Polsce?

Osobami starszymi zależnymi zajmuje się tylko rodzina. Inne formy pomocy – w tym praca imigrantów ze Wschodu – są marginalne. W Polsce uważa się, że to rodzina powinna zajmować się seniorami, w związku z czym nie mamy systemowych sposobów ułatwiających opiekunom rodzinnym radzenie sobie z tą koniecznością zapewnienia opieki. W Niemczech system wsparcia jest o wiele bardziej rozwinięty, ale i tam w 13 proc. domostw z osobą zależną potrzebującą wsparcia pracuje Polka. W Polsce niewiele osób słyszało nie tylko o domach dziennego i krótkiego pobytu, ale i o opiece wytchnieniowej. Polega ona na zapewnieniu opiekunowi możliwości regeneracji i odpoczynku. Osoba sprawująca opiekę nie jest robotem, który 24 godziny na dobę musi być do dyspozycji – nieważne, czy opiekujemy się seniorem w Niemczech czy własną matką w kraju. W Polsce nieformalni opiekunowie osób starszych często nie mają czasu pójść do lekarza lub na operację , bo nie mają z kim zostawić podopiecznego. To paradoksalna sytuacja, kiedy osoby, które opiekują się innymi, nie mogą zaopiekować się samymi sobą. System doprowadza do tego, że ludzie – a dokładniej: kobiety – mają poczucie, że nie ma żadnego innego wyjścia poza wzięciem całej odpowiedzialności za opiekę nad podopiecznym.

Anna Wiatr - doktor socjologii, badaczka jakościowa, autorka książek „Historie intymne. Odnajdując i tracąc siebie” (Nomos 2010) i „Pomiędzy życiem a śmiercią. Opowieść o tożsamości i umieraniu” (Nomos 2013). Niedawno nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jej najnowsza książka „Betrojerinki. Reportaże o pracy opiekuńczej i (bez)nadziei”
http://forsal.pl/praca/praca-za-granica/.....wiatr.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:57, 31 Paź '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Kolejne umowy śmieciowe uderzające w pracowników.
Pracowników sezonowych, którymi są głównie przyjezdni ze Wschodu, nie będą chronić przepisy o płacy minimalnej ani o minimalnej stawce godzinowej.


Cytat:
Sezonowcy zapłacą składki i podatki Jarosław Królak 30-10-2017

Rolnicy będą musieli zawierać specumowy z pracownikami pomagającymi w zbiorach. Dzięki temu zarobić ma NFZ, KRUS i budżet.

Rząd bierze się za szarą strefę w rolnictwie, a ściślej mówiąc, w rolniczych pracach sezonowych. Z opublikowanego przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi (MRiRW) projektu ustawy wynika, że rolnicy będą mieli obowiązek zawierania z pracownikami sezonowymi specjalnych „umów o pomocy przy zbiorach” (obecnie, jeśli w ogóle, zawierane są nieoskładkowane umowy o dzieło).

Pracowników sezonowych, którymi są głównie przyjezdni ze Wschodu, nie będą chronić przepisy o płacy minimalnej ani o minimalnej stawce godzinowej. Według wyliczeń resortu rolnictwa, przy pracach sezonowych co roku dorabia 500 tys. osób. [] FOT. GRZEGORZ KLATKA_FORUM


Nowa umowa określi zasady pracy przy zbiorach owoców i warzyw oraz przy późniejszym ich sortowaniu i przygotowaniu do sprzedaży (mycie, czyszczenie, pakowanie). Ministerstwo wskazuje, że umowy o pomoc mają mieć zastosowanie szczególnie przy zbiorach jabłek, gruszek, truskawek, malin, borówek, wiśni, czereśni, brzoskwiń, śliwek, papryki, pomidorów, ogórków, pieczarek, cebuli, kalafiorów, cukinii. Podkreśla, że tego rodzaju plony muszą być zbierane ręcznie, a taki sposób zbiorów jest bardzo pracochłonny.

MRiRW podkreśla, że z powodu pracochłonności rolnicy korzystają z pomocy około 500 tys. pracowników sezonowych rocznie. Większość to przybysze ze Wschodu. Rząd chce, aby byli w Polsce zatrudniani legalniei żeby byli objęci ochroną, szczególnie w razie wypadków przy pracy i choroby. Ma być to możliwe właśnie dzięki podpisywaniuumów z rolnikami, którzy zapłacą składki za pracowników.

Resort rolnictwa szacuje, że w ciągu 10 lat Narodowy Fundusz Zdrowia (NFZ) ze składek na ubezpieczenie zdrowotne pracowników sezonowych w rolnictwie uzyska prawie 2 mld zł. Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (KRUS) ma w takim okresie zostać zasilona 630 mln zł (ze składek na ubezpieczenie wypadkowe, chorobowe i macierzyńskie). Relatywnie mało ma zarobić budżet państwa na podatkach od pomocników przy zbiorach — 193 mln zł w 10 lat. Zmiany zawarte w przedstawionym projekcie zapowiadał w połowie września Henryk Kowalczyk, minister w kancelarii premiera. Poinformował wtedy, że zapadła decyzja resortów rozwoju, finansów, pracy i rolnictwa, że sezonowcy zostaną oskładkowani i opodatkowani.

Podatek ma być niewielki — miesięczny ryczałt to ok. 300 zł od osoby. Umowa o pomoc przy zbiorach ma być zawierana maksymalnie na 90 dni. Sezonowcy uzyskają prawo do jednorazowego odszkodowania z ubezpieczenia wypadkowego, chorobowego i macierzyńskiego. Składki także będą opłacane jednorazowo (przez rolników), w ciągu 6 dni od zawarcia umowy. Co istotne, do umów o pomocy przy zbiorach nie będą miały zastosowania przepisy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę ani o minimalnej stawce godzinowej. Oznacza to, że pomocnicy rolników nie będą chronieni przez te regulacje, a więc rolnicy będą mogli im płacić według swego uznania.
https://www.pb.pl/sezonowcy-zaplaca-skladki-i-podatki-896983
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 23:40, 05 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Kwitnie współczesne niewolnictwo. Na świecie zmusza się do pracy ponad 40 mln osób 1 listopada 2017,

imigranci obóz źródło: ShutterStock

Nigdy nie było na całym świecie (w ujęciu absolutnym) tak dużo współczesnych „niewolników” jak obecnie (40,3 – 46,1 mln). Jednak w odniesieniu do całkowitej liczby ludności świata (7,33 mld) nigdy nie było ich też tak mało.

Formalnie rzecz biorąc niewolnictwo już od dawna nie istnieje we wszystkich państwach świata. Jest ono nielegalne w świetle obowiązujących przepisów prawa. Jednak w praktyce zjawisko to nadal występuje w różnych formach w wielu z nich. Ostatnim państwem, w którym dopiero w 1981 roku oficjalnie zniesiono niewolnictwo, była Mauretania. Wcześniej w 1970 roku zabroniono tego w Omanie. W najnowszym, wydanym w drugiej połowie września br. raporcie Międzynarodowej Organizacji Pracy (ILO) i Fundacji Walk Free podane zostały nieco zaniżone dane dotyczące liczby współczesnych niewolników (lub raczej ludzi żyjących jak niewolnicy) w 167 krajach świata. Według tego źródła w 2016 roku na świecie żyło 40,3 mln takich osób. Szacunki niektórych organizacji pozarządowych mówią o ponad 46 milionach. Niewolnictwo nie jest więc jeszcze reliktem przeszłości.

Dla porównania, w 2014 roku współczesnych niewolników było na całym świecie 35,8 mln. Do tej kategorii ILO zalicza osoby zmuszane do niewolniczej pracy oraz porywane kobiety zmuszane do zawierania małżeństw z dużo starszymi mężczyznami lub do „pracy” w domach publicznych. Z wspomnianej liczby 40,3 mln współczesnych niewolników 24,9 mln stanowili ludzie zmuszeni do przymusowej pracy, a 15,4 mln to osoby (głównie kobiety, choć nie tylko) zmuszone do zawarcia małżeństwa często ze starszymi mężczyznami z innych krajów. 37 procent dziewcząt zmuszonych do zawarcia małżeństwa (5,7 mln) to dzieci w wieku 12-15 lat. A 21 proc. dzieci-niewolników zmuszanych jest do prostytucji. Reszta (18 proc.) do pracy niewolniczej w prywatnych firmach działających najczęściej w szarej strefie i do niewolniczej pracy przez państwo (7 proc.).

Wśród współczesnych niewolników przeważają kobiety i dziewczęta (28,7 mln, czyli 71 proc. całkowitej ich liczby). Jeżeli jednak chodzi o sektor usług seksualnych, to udział w nim zmuszanych do prostytucji kobiet i dziewcząt wynosi aż 99 proc. Wśród współczesnych niewolników jest aż 5,7 mln dzieci (37 proc. ogólnej liczby niewolników).

Trudno jest precyzyjnie ocenić, jaką część ogólnej populacji danego regionu czy kraju stanowią współcześni niewolnicy. Brak jest wiarygodnych danych na ten temat, szczególnie dotyczących krajów arabskich i obu Ameryk. Współczesne niewolnictwo jest najbardziej rozpowszechnione w Afryce ( 7,6 niewolników na 1000 mieszkańców tego kontynentu), Azji i regionie Pacyfiku - 6,1 proc. na 1000) i Europie i Azji Centralnej (3,9 na 1000 mieszkańców). Pod względem liczby ludzi zmuszanych do niewolniczej pracy przoduje Azja i region Pacyfiku (4 przymusowych „pracowników” na 1000 mieszkańców, kolejne miejsce zajmują Europa i Azja Centralna (3,6 na 1000), Afryka (2,8 na 1000), kraje Arabskie (2,2 na 1000) i obie Ameryki (1,3 na 1000).

Pod względem procentowego udziału niewolników w całkowitej liczbie ludności „przoduje” Korea Północna (4,4 proc. – 5 proc.), a na drugim miejscu znajduje się Mauretania (4 proc.). Ogólna liczna ludności tego ostatniego kraju to 3,8 mln, a liczba niewolników to 160-168 tys. Większość niewolników w Mauretanii wywodzi się z rodzin będących od pokoleń własnością tych samych klanów lub bogatych osób, którzy często sprzedają dzieci swoich niewolników.

Na trzecim miejscu znajduje się Pakistan (2,1 proc.), gdzie około 1,8 mln osób pracuje w niewolniczych warunkach. Czwarte miejsce zajmują pod tym względem Indie, liczące 1,32 mld mieszkańców, wśród których 18,5 mln to niewolnicy. Są to szacunki raczej mocno zaniżone, gdyż kraj ten przoduje pod względem zawierania wymuszanych małżeństw i zmuszania dzieci do pracy. Od wielu lat populacja niewolników w tym kraju nie zmniejsza się, chociaż w obowiązującym w Indiach od 40 lat ustawodawstwie uznaje się handel ludźmi i utrzymywanie niewolników za zbrodnię.

Najlepsza sytuacja pod tym względem panuje w Europie, gdzie występuje najmniejsza liczba ludzi żyjących jak niewolnicy. Na naszym kontynencie działa jednak wiele grup przestępczych zajmujących się handlem ludźmi. Są oni odsprzedawani innym organizacjom przestępczym, które wykorzystują ich do pracy przymusowej. Nikt nie potrafi precyzyjnie oszacować, ile obozów pracy przymusowej działa na terytorium poszczególnych krajów europejskich. Nikt też nie potrafi przewidzieć, w jakim stopniu obecny zalew Europy uchodźcami i imigrantami ekonomicznymi z Syrii, Iraku, Iranu, Afganistanu i krajów Afryki przyczynił się do znaczącego wzrostu liczby niewolników lub ludzi żyjących jak niewolnicy w poszczególnych krajach Unii Europejskiej.

Różne są też szacunki dotyczące części PKB wytwarzanego w gospodarce światowej i poszczególnych krajach przez współczesnych niewolników. Oblicza się, że niewolniczy biznes generuje dochody w skali całego świata w wysokości 150-180 mld dolarów rocznie. Nie jest to więc dużo w porównaniu do wartości PKB poszczególnych krajów świata. Jednak w niektórych krajach rozwijających się ich praca stanowi znaczącą część dochodów uzyskiwanych przez ich właścicieli.

Z efektów pracy niewolniczej najbardziej korzystają nie tylko dobrze zorganizowane gangi zajmujące się handlem ludźmi lecz, pośrednio, także konsumenci kupujący wytwarzane przez nich towary i usługi, które są tańsze od produkowanych w oficjalnej gospodarce. W sieci handlarzy „żywym towarem” wpadają przede wszystkim ludzie biedni, bez wykształcenia i perspektyw na poprawę swojego losu.

Swoistym paradoksem jest fakt, że pomimo nagłaśniania przez media i różne organizacje różnych metod „pozyskiwania” przez handlarzy ludźmi współczesnych niewolników ten haniebny proceder w dalszym ciągu kwitnie. Panująca w wielu krajach rozwijających się bieda, korupcja i nieprzestrzeganie prawa znacznie utrudnia zwalczanie współczesnego niewolnictwa oraz zapobieganie temu zjawisku. Trudno więc oczekiwać, że w najbliższej przyszłości całkowicie zniknie zjawisko niewolnictwa utrzymujące się w niektórych krajach w formie niezmienionej od prawie dziesięciu tysięcy lat.
http://forsal.pl/artykuly/1081146,kwitni.....-osob.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Goska




Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 3486
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 05:06, 06 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nigdy do tej pory nie zniknal feudalizm !
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:40, 09 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

1,72 mld zł przychodu i na koniec 2016 roku zysk na czysto 5,24 mln zł (zysk księgowy).
Solaris zmiera w kierunku średniej teoretycznej w grupie podmiotów gospodarczych (cash flow =0).


Cytat:
Należy do elity najbogatszych Polaków, ale nie stać jej na 300 zł podwyżki dla pracowników 08.11.2017 TOMASZ MOLGA

Producent autobusów Solaris do tej pory był przykładem sukcesu polskiego kapitalizmu. Teraz znalazł się w poważnych tarapatach. Właściciele twierdzą, że firmy nie stać na podwyżki, jakich właśnie zażądał związek zawodowy. Nieoficjalnie wiadomo, że chodzi o zaledwie 300 zł na pracownika.

Solange Olszewska, prezes producenta autobusów Solaris podczas prezentacji najnowszego produktu tej firmy. (Agencja Gazeta, Fot: Łukasz Cynalewski)

Tak właśnie będą się kończyć w Polsce biznesy, których sukces oparty jest na niskich kosztach i zarobkach pracowników. Przestrzegali przed tym ekonomiści Banku Światowego i wicepremier Mateusz Morawiecki. Solaris zabrnął właśnie w ślepą uliczkę. W 2016 roku wyprodukował i sprzedał 1300 pojazdów. To przyniosło mu 1,72 mld zł przychodu i odnotowany rekord zrealizowanych zamówień. Do tej pory firma dostarczyła do 32 państw na świecie ponad 14 tys. pojazdów.

Skoro jest tak dobrze to związek zawodowy w tej firmie upomniał się o podwyżkę dla pracowników. Kurtyna opadła. Okazało się, że 300 złotych miesięcznie na osobę to już kwota, która ma zachwiać finansami spółki.

Takich pieniędzy nie ma

- W odpowiedzi na oczekiwania płacowe strony związkowej, zarząd spółki przedstawił przedstawicielom związków zawodowych, jakie są możliwe podwyżki, które nie wpłyną na stabilną sytuację finansową i dalszy rozwój firmy. Mamy nadzieję, że spór zakończy się porozumieniem. Zwłaszcza, że zarówno pracodawcy, jak również pracownikom oraz mniejszości załogi zrzeszonej w związkach zawodowych, zależy na stabilnej przyszłości i rozwoju spółki - mówi WP Mateusz Figaszewski, pełnomocnik zarządu ds. Elektromobilności i PR Solaris Bus & Coach.

Nie jest to jednak historia o skąpej milionerce i pazernych związkowcach. Solange Olszewska, prezes Solarisa, która wraz z mężem zakładała fabrykę to elita polskiego biznesu. Bohaterowie list najbogatszych Polaków z majątkiem wycenianym na 800 mln złotych. Dziś ścigają się z konkurentami z całej Europy, a historię ich sukcesu opisano w niezliczonych artykułach, w tym również niemieckim dzienniku "Handelsblatt". Dramat polega na tym, mimo wielkiej puli zamówień, Solaris konkuruje głównie ceną swoich produktów. Taki wyścig skończył się ostatnio porażającym rachunkiem. Na koniec 2016 roku zarobił na czysto 5,24 mln zł. (to dane opublikowane w sprawozdaniu finansowym). Rok wcześniej było to 12,5 mln, a w 2014 roku zysk wyniósł 30 mln. zł.


Biznes na małym plusiku

Z tych liczb wynika coś jeszcze bardziej niepokojącego. Na jednym autobusie, czy tramwaju - najlepsza firma tej branży w Polsce zarabia średnio niecałe 5 tys. złotych. To wszystko przy w miarę stałych kosztach: zatrudnieniu 2300 pracowników etatowych oraz posiadaniu czterech zakładów produkcyjnych w Wielkopolsce. - Pani Solange należy się nagroda, że jeszcze jej się chce utrzymywać ten biznes. To już bardziej opłacałoby się w Solarisie remontować samochody powypadkowe z Niemiec, niż produkować nowe autobusy - napisał na forum jeden z pracowników. Niektórzy z nich piszą, że jeśli faktycznie podwyżki podkopują finanse spółki to lepiej sobie odpuścić.

Dlaczego te 300 złotych dla pracownika zrujnowałoby firmę? Solaris należy do czołówki najlepiej płacących pracodawców w Wielkopolsce - wynika z raportu Deloitte. W 2015 roku wynagrodzenia netto wypłacone pracownikom wyniosły 111 mln złotych. Ponieważ bezrobocia w Wielkopolsce praktycznie nie ma, dodatkowo we Wrześni powstała nowa montownia Volkswagena, pracodawcy muszą coraz mocniej konkurować o pracowników. Tak związkowcy w Solarisie stwierdzili, że czas już na podwyżki, których nie było od dawna.

Przewodniczący komisji międzyzakładowej „Solidarności” Albert Wojtczak nie chce ujawnić oczekiwań. Ze stanowiska międzyzakładowej komisji wynika, że chodzi o 8 proc. wzrostu wynagrodzeń. Z tego można wyliczyć "nieoficjalne 300 zł na pracownika". Problem w tym, że koszty takiej podwyżki to około 9 mln złotych. Jak widać zjadłyby cały zysk spółki. Aby to udźwignąć Solaris musiałby podnieść ceny swoich produktów, ale wtedy straci na konkurencyjności w rywalizacji o zagraniczne zamówienia.

Polska - kraj złej pracy i płacy

Związkowcy z Solarisa posiłkują się opinią ekonomisty, że takie firmy jak Solaris to ubogie montownie, bez przyszłości. Jest w tym sporo racji.
Takie problemy przewidywali dla polskich firm również inni eksperci: - Polska powinna ściągać coraz więcej inwestycji w sektorach o wysokiej wartości dodanej. Takie inwestycje oferują miejsca pracy lepszej jakości. Niskie koszty pracy nie przyniosą sukcesu - ostrzegał już w 2015 roku ekonomista Banku Światowego Theo Thomas. [...]
http://forsal.pl/gospodarka/finanse-publ.....zecie.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Azyren




Dołączył: 07 Wrz 2015
Posty: 4105
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 21:10, 09 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Goska napisał:
Nigdy do tej pory nie zniknal feudalizm !


I nie zniknie.
_________________
Stagflacja to połączenie inflacji i hiperinflacji ~ specjalista od ekonomii, filantrop, debil, @one1
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Goska




Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 3486
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 04:18, 10 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Jak nie zniknie feudalizm, to skonczy sie zycie na Ziemi.

Postep ludzkosci nie moze sie zatrzymac.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:37, 10 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Premier Nowej Zelandii: Kapitalizm nas zawiódł 22.10.2017 arb

AFP

Premier Nowej Zelandii, Jacinda Ardern, nazwała kapitalizm "całkowitym niepowodzeniem", po czym zacytowała dane dotyczące liczby bezdomnych oraz osób żyjących w ubóstwie jako dowód na to, że "rynek zawiódł" najbiedniejszych mieszkańców kraju.

Ardern, najmłodszy szef rządu Nowej Zelandii od 1856 roku, stwierdziła, że działania służące rozwojowi gospodarki "muszą się zmienić", tak aby wziąć pod uwagę "możliwości ludzi" i sprawić, by życie każdego czlowieka miało znaczenie.

37-latka stanie na czele gabinetu stworzonego przez partię populistyczną "Najpierw Nowa Zelandia" i Partię Pracy (z tej partii wywodzi się szefowa rządu). Rząd będzie mógł również liczyć na poparcie Zielonych, którzy jednak nie wejdą w skład koalicji.

Ardern zapowiedziała podniesienie płacy minimalnej, budowę tysięcy tanich domów oraz walkę z ubóstwem dotykającym dzieci.

W pierwszym wywiadzie udzielonym jako premier-elekt Ardern podkreślała, że kapitalizm "zawiódł jej naród". - Jeśli setki tysięcy dzieci żyją w domach, w których brakuje środków, by przetrwać, to jest to całkowita porażka. Jak inaczej to opisać? - pytała.

- Czy rynek zawiódł nasz naród? Tak - dodała odnosząc się do słów ustępującego premiera, Billa Englisha, który zwracał uwagę na wzrost gospodarczy kraju i nadwyżkę budżetową, jaką zostawia kolejnej ekipie. - Jak można mówić o sukcesie, gdy osiągamy wzrost na poziomie ok. 3 proc. (PKB), ale jednocześnie mamy największy wskaźnik bezdomności wśród krajów rozwiniętych? - pytała.

Ardern podkreśliła, że polityka kraju musi uwzględniać fakt, iż ludzie powinni być w stanie zarobić na utrzymanie swojej rodziny i prowadzić "znaczące, satysfakcjonujące życie".

Źródło: The Independent
http://www.rp.pl/Polityka/171029808-Prem.....wiodl.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 09:07, 11 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Whisky bez ludu numer 04/17
Trump – grono gniewu Amerykanów.

Amerykanie wierzą, iż Bóg powierzył Ameryce władzę nad światem. Że żyją w kraju, który jest największy i najwspanialszy – i cały świat im zazdrości. Ale widzą, że żyje im się marnie. Wielkie zakłady, dające zatrudnienie, zarobek i dumę zawodową całym pokoleniom – baza „amerykańskiego snu” – zamieniły się w zarośnięte chwastami rumowiska, bo produkcja została przeniesiona do państw, gdzie siła robocza jest tania i nie ma związków zawodowych. O pozostałe w kraju miejsca pracy Amerykanie konkurują ze zdesperowanymi imigrantami, gotowymi pracować za każde pieniądze i na każdych warunkach. Żeby utrzymać się na powierzchni, spłacić hipotekę, nakarmić rodzinę, muszą zatrudniać się w dwóch-trzech firmach, pracować po kilkanaście godzin na dobę. Jednocześnie w Waszyngtonie elity polityczne, zaprzyjaźnione z milionerami i w znacznej mierze z milionerów się składające, pławią się w luksusie i za nic mają cierpienie ludu. Taki jest stan ducha „prawdziwej Ameryki” i do tego stanu ducha nader trafnie odwoływał się Donald Trump w swojej kampanii, a także swoim inauguracyjnym wystąpieniu.

•••

Wszystko to, co przez tzw. liberalne media zostało zinterpretowane jako przejaw szowinizmu, rasizmu, nacjonalizmu i innych współczesnych grzechów głównych – wszystkie te okrzyki: „Ameryka przede wszystkim!”; „Kupuj amerykańskie, zatrudniaj Amerykanów!”; „Amerykańscy pracownicy i amerykańskie rodziny!” – były w istocie odpowiedzią na nękającą Amerykanów frustrację. Brzmiąca w nich ksenofobia nie jest przyczyną sukcesu Trumpa, tylko efektem sytuacji, która do tego sukcesu doprowadziła. Trump nader zręcznie wykorzystuje i podgrzewa te nastroje, ale nie jest ich przyczyną. A w każdym razie nie sam.

•••

Prawdziwym źródłem uzasadnionego wkurwienia najszerzej pojętej klasy pracującej – wkurwienia, które ujawniło się w wyborze Trumpa, brexi cie, triumfalnym marszu neonacjonalizmu przez Europę, a także w sukcesie PiS – jest neoliberalny kapitalizm. Zjawisko, które z niezwykłą ostrością opisuje zeszłotygodniowy raport Oxfam, wskazujący, że już nie kilkudziesięciu – jak dotychczas sądzono – ale ośmiu najbogatszych ludzi na świecie zgromadziło majątek równy wszystkiemu, co ma uboższa połowa ludzkości. Problem z tym związany nie polega na tym, że – jak komentował Leszek Balcerowicz, którego brak kontaktu z rzeczywistością przyjął już rozmiar demencji – biedni zazdroszczą bogatym, ale na tym, że system zarządzany przez 1 procent najbogatszych z myślą o ich dalszym bogaceniu się działa na szkodę pozostałych 99 procent ludzkości. Jednym ze szczególnie istotnych przykładów tego zjawiska, przytaczanym w raporcie Oxfam, a powszechnie nierozumianym, jest coś, co Oxfam nazywa „akcjonariatem z superdoładowaniem” (super-chargedshareholder capitalism). Polityka zarządów firm skierowana jest na generowanie jak największych zysków doraźnych i wypłatę jak największej części tych zysków w formie dywidendy dla właścicieli akcji przedsiębiorstwa – czyli przede wszystkim dla siebie, ponieważ większość firm stosuje zasadę premiowania członków zarządów właśnie akcjami. Pierwotnie, kiedy rynek akcji powstawał jako forma wsparcia inwestycyjnego dla przedsiębiorstw z jednej strony i umożliwienia drobnym inwestorom udziału w rozwoju i zyskach przedsiębiorstw z drugiej – na dywidendy przeznaczano kilka procent zysków. Dziś – kilkadziesiąt. W Wielkiej Brytanii w latach 70. dywidenda pochłaniała 10 proc. zysków firm. Dziś – 70 proc.

•••

Oczywiście generowanie doraźnego zysku i wypłacanie jego lwiej części akcjonariuszom musi się odbywać kosztem innych wydatków przedsiębiorstwa: inwestycji, płac, podatków. Najłatwiej osiągnąć to poprzez minimalizację zarobków na dole drabiny płacowej. Oxfam przytacza

przykład przychodów Apple ze sprzedaży iPhone’a 4: zarobki robotników produkujących telefony to zaledwie 5,3 proc. przychodu ze sprzedaży; 58,5 proc. stanowiło czysty zarobek firmy.

Pracownicy kenijskich farm kwiatowych dostają 5 pensów z ceny bukietu róż, która wynosi 4 funty. Producenci kakao w latach 80. otrzymywali 16 proc. ceny tabliczki czekolady – dziś już tylko 6 proc. I tak dalej. Zyski korporacji i ich akcjonariuszy nieodmiennie odbijają się na zarobkach ludzi, którzy żyją ze sprzedawania korporacjom swojej pracy.

•••

Oprócz płac firmy nader skutecznie oszczędzają też na podatkach. To inny element neoliberalnego systemu opisywanego w raporcie Oxfam. „Kumoterskikapitalizm” (cronycapitalism) to system powiązań między wielkim biznesem i władzą, owocujący w otwieraniu niezliczonych furtek podatkowych, którymi kapitał wymyka się redystrybucyjnej roli państwa. To zjawisko powszechne zarówno w krajach rozwijających się, jak i rozwiniętych. Wspominany już Apple w 2014 r. zapłacił od swoich dochodów w Unii Europejskiej 0,005 proc. (półsetnej procenta) podatku. Międzynarodowy Fundusz Walutowy ocenia, iż kraje OECD na różnych „optymalizacjach podatkowych” tracą co roku 1 proc. PKB. Kraje rozwijające się – to już dane Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju – zaradność podatkowa międzynarodowych firm kosztuje 100 mld dolarów rocznie. Nawiasem mówiąc, to zjawisko nie omija także Polski: w latach 2009–2015– jak pisze prof. Witold Modzelewski – „uchwalononieznaną w historii ilość nowelizacji optymalizacyjnych i lobbystycznych”. Według jego obliczeń przywileje podatkowe wylobbowane za czasów PO przez wielkie firmy kosztują budżet RP co najmniej 26 mld zł rocznie. PiS nie robi nic na rzecz odbierania tych przywilejów – przecież nie po to Mateusz Morawiecki rządzi polską gospodarką.

•••

Optymalizacje podatkowe, akcjonariat z superdoładowaniem, deregulacja rynków finansowych i potężny rozwój przemysłu obsługi miliarderów sprawiają, że ludzie bogaci stają się coraz bogatsi niejako samoistnie, a nawet wbrew swoim działaniom. Majątek Billa Gatesa, będącego dziś najbogatszym człowiekiem świata, zwiększył się o połowę (czyli 25 mld dolarów) w ciągu dekady od opuszczenia przez niego Microsoftu – mimo jego, jak pisze Oxfam, godnych pochwały wysiłków na rzecz rozdania swoich pieniędzy. A oczywiście im więcej majątku mają multimiliarderzy, tym mniej go zostaje dla innych. To wszystko są prawdziwe przyczyny gniewu amerykańskiego (inie tylko) ludu i jego chęci ukarania elit, objawiającej się w głosowaniu „przeciw”. Śmieszność polega na tym, iż Donald Trump, z takim sukcesem surfujący na fali tego gniewu, stanowi plakatowy wręcz przykład uczestnika i beneficjenta systemu „kapitalizmu 1 procenta”. Jest znany z unikania podatków, z nieuczciwości wobec pracowników i podwykonawców, z mnożenia swojego kapitału w sposób niewiążący się z jakąkolwiek produktywną działalnością. To, że multimiliarder stał się wyrazicielem głosu zubożałego ludu, wyzyskiwanego przez klasę multimiliarderów, stanowi szczególnie absurdalny paradoks – a także bardzo swoisty przyczynek do oceny przenikliwości i mądrości amerykańskich wyborców. Dlatego kompletnie nie należy przejmować się tym, co Donald Trump mówi – za to pilnie przyglądać temu, co robi. Jego pierwsze decyzje – powierzenie stanowiska sekretarza ds. edukacji miliarderce będącej wielką orędowniczką prywatyzacji publicznego szkolnictwa, wznowienie zatrzymanej przez Obamę budowy ropociągu, pożądanego przez wielkie spółki naftowe, z ogniem zwalczanego przez obrońców środowiska i Indian z Północnej Dakoty – wskazuje na to, że rządzić będzie tak jak jego wszyscy republikańscy poprzednicy. Ciekawe, kiedy ciemny lud się połapie. AGNIESZKA WOŁK-ŁANIEWSKA

AVEVALUE| 13692
http://nie.com.pl/archiwum/whisky-bez-ludu/
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 22:16, 11 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Film - public relations kapitalizmu.
Aby ktoś mógł zostać bogaty, ktoś musi zostać biedny. Gra o sumie zerowej


Cytat:
"Dynastia": moda na kapitalizm 25.10.2017 Karol Barzowski

Dziś termin "opera mydlana" przywołuje jedno skojarzenie – serial "Moda na sukces". Niekończące się losy rodziny Forresterów nadal śledzą miliony ludzi na całym świecie, w tym w Polsce. Ale produkcja ta nigdy nie będzie otoczona takim kultem jak "Dynastia". Emitowany w latach 1981-1989 serial Aarona Spellinga uznaje się dziś za telewizyjny fenomen. W Stanach Zjednoczonych właśnie rozpoczęto emisję jego nowej wersji.

Dynastia


- Nowa wersja "Dynastii" będzie bardziej poprawna politycznie
- Sukces oryginału ciężko będzie przebić, bo mamy do czynienia z telewizyjnym fenomenem
- W Polsce "Dynastia" osiągała niemal 100-procentową oglądalność
- Kobiety stylizowały się na Alexis i Krystle, a mężczyźni marzyli o samochodach i posiadłości Blake'a
- Krystle i Blake Carringtonowie w 1993 roku uznani zostali przez Polaków wzorcami naśladowania, tuż za Ewą Łętowską i Zbigniewem Religą

Nowa "Dynastia" nie ma na celu jedynie przyciągnąć fanów oryginału. Twórcy nie ukrywają, że chcą zainteresować swoim serialem młodych widzów, odwołując się w fabule do popularnych bogatych rodzin, jak choćby Kardashianów. Historia będzie też bardziej poprawna politycznie i przystająca do dzisiejszych czasów. O ile w oryginalnej serii bez ogródek przyznawano, że w firmie Blake'a Carringtona nie ma miejsca dla czarnych, żydów i kobiet, tutaj jest zupełnie inaczej.

Nie dość, że Krystle jest latynoską, to do pozycji żony Blake'a nie awansuje z roli jego sekretarki, ale specjalistki od public relations, która później walczy też o stanowisko dyrektora firmy. Rodzina Colbych, odwiecznych konkurentów Carringtonów, to Afroamerykanie. Nikt nie ma też problemu z orientacją seksualną Stevena. Jego konflikt z ojcem skupia się głównie na odmiennym podejściu do kwestii środowiska i ekologii.

"Dynastia": kadr z serialu


Choć twórcy są przekonani, że uda im się zebrać sporą widownię, takie powroty po latach rzadko kończą się sukcesem. Wystarczy wspomnieć nową wersję innej popularnej opery mydlanej, "Dallas". Oglądalność spadała z tygodnia na tydzień, aż w końcu po trzech sezonach serial zdjęto z anteny. Jeszcze gorzej było w przypadku "Melrose Place 2.0" – wyemitowano zaledwie kilkanaście odcinków.

Luksus i bogactwo

Marzenia o zainteresowaniu zarówno tych, którzy z wypiekami na twarzy oglądali każdy odcinek oryginalnej "Dynastii", jak i nowych widzów, są chyba mocno na wyrost. Poza tym trzeba pamiętać o tym, że ten serial jest wyjątkowy i ma swoje specjalne miejsce w historii telewizji. Śmiało można powiedzieć, że otoczony jest pewnym kultem. To właściwie współczesna mitologia, z Blakiem jako Zeusem, panem Olimpu, i Alexis w roli Hery.

Tego charakterystycznego, celowo kiczowatego stylu nie da się podrobić. Fabuła "Dynastii" nie miała tak naprawdę wielkiego znaczenia. Liczyła się otoczka – luksus, bogactwo, możliwość podglądania ludzi, którzy żyli w zupełnie innym świecie. Czy to kogokolwiek dzisiaj interesuje? Przecież taki "high life" obserwujemy codziennie, niemal w relacjach na żywo. Mało tego, dzięki Instagramowi sami możemy stworzyć iluzję takiego życia.

"Dynastia": kadr z serialu

Ten aspekt popularności "Dynastii" w Polsce liczył się podwójnie. U nas serial emitowano od 2 lipca 1990 roku, czyli już po zakończeniu ostatniego, dziewiątego sezonu. Był to czas tuż po wielkich zmianach w naszym kraju. Wydawało się, że wkrótce czeka nas życie jak w "Dynastii". Produkcja ta była największą pochwałą kapitalizmu. Polacy zachwycili się tymi wszystkimi limuzynami, prywatnymi odrzutowcami, rezydencjami – przecież dom Carringtonów wyglądał jak istny pałac! Bohaterowie jedli kawior na złotej zastawie, a my podniecaliśmy się Coca-colą i batonami Mars. Okazało się, że w Pewexie można było dostać tylko marne odrzuty. Prawdziwa Ameryka wyglądała zupełnie inaczej.

Spełnienie najskrytszego snu

Dziś wielu polskich widzów śmieje się, przypominając sobie, jak wielki zachwyt wywoływał w nich świat z "Dynastii". Wtedy, między 1990 a 1993 rokiem (produkcję emitowano bez przerw między sezonami, początkowo nawet codziennie), rzeczywiście było to jednak coś wyjątkowego. Serial oglądali wszyscy. Dosłownie wszyscy – według niektórych badań, gdyby doliczyć poranne powtórki, oglądalność wynosiłaby 100% (co przy jedynie dwóch kanałach telewizyjnych było nieco ułatwione). W środy między 20.00 a 21.00 nikt nie odbierał telefonów, a ulice pustoszały.

Pytani wtedy o wzorce naśladowania, Polacy najczęściej wymieniali Ewę Łętowską i Zbigniewa Religę, ale na drugich miejscach znaleźli się… Krystle i Blake Carringtonowie. Ludzie chcieli żyć ich życiem. "Dynastia" traktowana była niczym spełnienie najskrytszego snu, szczęście, o jakim aż wstyd było marzyć.

[zdjęcie]

To był jeden z pierwszych emitowanych w TVP seriali, które pokazywały życie wyższych sfer amerykańskiego społeczeństwa i ten wizerunek zapadł w pamięć Polakom na długie lata. Carringtonowie uważani byli za definicję sukcesu i powodzenia. Jeśli ktoś dorobił się większych pieniędzy, starał się wprowadzić choć namiastkę "Dynastii" do swojego życia. Niechby miało to polegać na wynajęciu białej limuzyny dla przyjmującej pierwszą komunię córki czy stylu kobiet imitującym główne bohaterki serialu. Mówi się, że na początku lat dziewięćdziesiątych na polskich ulicach królowały dwie fryzury – na Krystle lub Alexis.

Alexis - ikona feminizmu

A jeśli już o Alexis mowa… To właśnie pojawienie się tej postaci w drugim sezonie sprawiło, że "Dynastia" stała się przebojem. Początkowo ex-żonę Blake'a miała grać Sophia Loren, ale włoska aktorka nie zgodziła się. Wtedy zgłosiła się Joan Collins i było to najlepsze, co mogło spotkać twórców. Już pierwsza scena z udziałem Alexis, gdy wchodzi na salę sądową podczas procesu byłego męża, wywołała ogromne emocje. Potem było zaś jeszcze lepiej. Delikatna, łagodna, niemal idealna Krystle zyskała rywalkę, która była jej przeciwieństwem. Blake wielokrotnie miał ochotę zabić Alexis – z czego raz niemal mu się to udało – ale widzowie wprost ją uwielbiali.

Intrygantka Alexis była nie tylko barwną bohaterką, wprowadzającą do fabuły zamieszanie. Miała ona o wiele ważniejszą rolę. W pewnym momencie stała się np. ikoną wszystkich feministek. Obecny w "Dynastii" patriarchat zyskał przeciwwagę właśnie w jej osobie. Dobiegająca pięćdziesiątki Collins wyglądała jak milion dolarów i scenarzyści doskonale wiedzieli, jak ten fakt wykorzystać. Alexis nawet po menopauzie miała bogate życie uczuciowe, a sam seks traktowała niczym narzędzie władzy nad mężczyznami. Jej ambicje nie ograniczały się do ról żony i matki. Uważała, że może być świetną szefową koncernu naftowego i jej płeć nie była w tym żadną przeszkodą. W odróżnieniu od byłego męża, w pełni akceptowała też syna homoseksualistę. Konserwatywny system wartości nie był dla niej żadnym wyznacznikiem.

[zdjęcie]

Do historii telewizji przeszły przede wszystkim walki Alexis z Krystle. Panie ubrane w stroje od najlepszych projektantów (przez dziewięć lat emisji ani jedna, ani druga nie pojawiła się dwa razy w tej samej kreacji) i biżuterię od Tiffany'ego czy Harry'ego Winstona, okładały się po twarzy, przewracały, ciągnęły za włosy i rzucały w siebie wazonami. Walczyły np. w błocie albo sadzawce. Co ciekawe, nie były to jednak najbardziej absurdalne wątki serialu.

Poza ekran

W "Dynastii" raz po raz ktoś oskarżony był o morderstwo, kto inny tracił wzrok, by później nagle go odzyskać, dochodziło też do wyjątkowych porwań. Krystle uprowadzona przez swoją siostrzenicę została zastąpiona przez sobowtórkę, a Blake w ogóle się w tym nie zorientował. Fallon, córkę Blake'a i Alexis, porywa zaś… UFO. Jakby tego było mało, Steven w jednym z odcinków wpada do basenu i doznaje uszkodzenia mózgu, a gdy w końcu zdrowieje, prawie umiera w pożarze, przez co musi przejść wiele skomplikowanych operacji, w tym… transplantację twarzy. W ogóle Steven to pechowa postać – niemal każdy z jego partnerów ginie, jeśli nie z rąk Blake'a, to w ataku terrorystycznym.

Wątek tzw. masakry w Mołdawii podczas wesela jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych w całym serialu. Ślub Amandy z tamtejszym następcą tronu zostaje przerwany przez atak terrorystów. Wydaje się, że wszyscy giną. To był koniec sezonu, a na rozstrzygnięcie tego, kto umarł, a kto nie, trzeba było czekać wiele miesięcy (w Stanach; w Polsce kolejny odcinek wyemitowano po tygodniu). Czerwone wesele z "Gry o tron" w porównaniu z mołdawską masakrą to tak naprawdę nic. Widzowie prześcigali się w domysłach, kto zginął, były też teorie, że umarli wszyscy. Okazało się, że było odwrotnie – wszyscy najważniejsi bohaterowie przeżyli, z wyjątkiem Luke'a, partnera Stevena. Takie rozwiązanie było zarówno satysfakcjonujące (jeszcze miałoby zabraknąć Alexis!), jak i nieco rozczarowujące. Produkcję kontynuowano jeszcze przez trzy lata, ale nie dało oprzeć się wrażeniu, że największa popularność "Dynastii" minęła.

Porównania do "Gry o tron" nie kończą się zresztą tylko na krwawym weselu. Na przykładzie tych dwóch seriali doskonale widać, jak wielki wpływ mają one codzienne życie. To już nie tylko element popkultury, ale większej całości. Telewizyjny fenomen, który wyszedł poza ekran. Z pewnością zdają sobie z tego sprawę dwie kobiety, z czego jedna jest jeszcze dziewczynką - Daenerys Wiśniewska z Inowrocławia oraz Alexis Guzik z Małogoszczy.
http://film.onet.pl/artykuly-i-wywiady/dynastia-moda-na-kapitalizm/f47s4c
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:31, 13 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Kurs XTB runął po oskarżeniach KNF 2017-11-13

Komisja Nadzoru Finansowego oskarżyła XTB o wielomilionowe oszustwa przeciwko klientom. Na początku poniedziałkowej sesji kurs akcji foreksowego brokera runął o ponad 30%

Jakub Zabłocki, prezes XTB (fot. Szymon Laszewski / FORUM)

„Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), zawiadomiła prokuraturę, że władze XTB dopuściły się przestępstwa z art. 286 Kodeksu karnego, czyli… oszukały swoich klientów na od 8 mln zł do nawet 23,5 mln zł” – informuje dzisiejszy „Puls Biznesu”. Chodzi o wątpliwości pojawiające się w modelu market-makera, gdy klienci tak naprawdę grają przeciwko brokerowi.

KNF zarzuca brokerowi stosowanie mechanizmów, które utrudniały klientom osiąganie zysków. Zlecenia na niekorzyść XTB miałyby być według Komisji odrzucane przez algorytmy brokera. Za to zlecenia niekorzystne dla klienta były realizowane bez problemów – wynika z analiz nadzoru.

To właśnie tego typu mechanizmy miały doprowadzić klientów do ogromnych strat podczas słynnego „czarnego czwartku”, gdy Szwajcarski Bank Narodowy zerwał z polityką quasi-sztywnego kursu walutowego. Ponadto KNF zarzuca XTB celowe opóźnianie realizacji niektórych zleceń, aby utrudnić życie tzw. skalperom – czyli inwestorom zarabiającym na niewielkich zmianach cen lub błędach technicznych brokera.

To piorunująca wiadomość dla akcjonariuszy największego foreksowego brokera w Polsce. Na otwarciu poniedziałkowej sesji handel akcjami XTB został wstrzymany, a teoretyczne kursy otwarcia (TKO) spadały nawet do trzech złotych. Po trzech minutach handel został wznowiony, co oznaczało przecenę walorów foreksowej spółki o 18,34%, do 4,32 zł.
https://www.bankier.pl/wiadomosc/Kurs-XTB-runal-po-oskarzeniach-KNF-7555246.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 08:32, 14 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Zarzuty dla byłego prezesa 4You Airlines 13.11.2017 PAP

Silnik samolotu źródło: ShutterStock

Prokuratura Okręgowa w Warszawie przedstawiła zarzuty byłemu prezesowi spółki 4You Airlines - poinformował w poniedziałek PAP prokurator Łukasz Łapczyński. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie podejmowania przez niego działań mających na celu udaremnienie zaspokojenia wierzycieli.

"Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi śledztwo w sprawie podejmowania w okresie od listopada 2015 r. do września 2016 r. przez byłego prezesa spółki 4You Airlines działań mających na celu udaremnienie zaspokojenia wierzycieli, poprzez wyzbywanie się składników majątku bądź ich sprzedaż po zaniżonej cenie" - podał rzecznik prasowy warszawskiej prokuratury okręgowej prokurator Łukasz Łapczyński.

Jak dodał, 8 listopada 2017 r. prokurator przedstawił Sylwestrowi S. – byłemu prezesowi zarządu i likwidatorowi 4You Airlines sp. z o.o. - zarzut udaremnienia zaspokojenia wierzycieli poprzez spłacenie zobowiązania w łącznej kwocie 250 tys. zł na rzecz jednego z wierzycieli, czym doszło do pokrzywdzenia pozostałych, tj. do czynu z art. 302 par. 1 kk.

Kolejny zarzut dotyczy działania "w celu udaremnienia wykonania zapadłych oraz przyszłych orzeczeń sądów z powództwa przeciwko 4You Airlines sp. z o.o. i udaremnienia zaspokojenia wierzycieli poprzez zbycie udziałów o łącznej wartości około 1 mln zł w spółce prawa handlowego za zaniżoną kwotę ok. 5 tys. zł, czym działał na szkodę wierzycieli".

Następny zarzut dotyczy udaremnienia zaspokojenia wierzycieli "poprzez zbycie nieruchomości należącej do jednej ze spółek podejrzanego, co obniżyło wartość posiadanych przez niego udziałów, które były zagrożone zajęciem, czym działał na szkodę wierzycieli".

Prokurator przypomniał, że jednym z wierzycieli 4You Airlines sp. z o.o. jest będąca w likwidacji linia Eurolot S.A z siedzibą w Warszawie.
"Łączna suma wierzytelności pokrzywdzonych spółek prawa handlowego wobec dłużnika 4You Airlines sp. z o.o. wynosi ponad 15 mln zł" - podał Łapczyński.

Na poczet grożących kar i środków kompensacyjnych prokurator dokonał na mieniu podejrzanego zabezpieczenia majątkowego poprzez zajęcie udziałów w spółce prawa handlowego o wartości 100 tys. zł.

We wrześniu 2014 roku warszawska prokuratura wszczęła śledztwo ws. działalności spółki 4You Airlines, która sprzedawała w internecie bilety lotnicze, sugerując, że jest przewoźnikiem lotniczym. Z informacji Urzędu Lotnictwa Cywilnego wynikało wówczas, iż nie jest ona takim przewoźnikiem.

Wcześniej, również we wrześniu 2014 roku, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zwrócił się do prokuratury o zbadanie spółki 4You Airlines pod kątem możliwości popełnienia przestępstwa. Zdaniem prezesa Urzędu, istniało duże prawdopodobieństwo niewykonania przez przedsiębiorcę zobowiązań wynikających z umów zawartych z konsumentami.

Jak informowały media, spółkę 4You Airlines powołało biuro podróży Alfa Star.
http://forsal.pl/transport/lotnictwo/art.....lines.html



Cytat:
4You Airlines, firma na opak 18.09.2014

Najpierw finansowanie, potem certyfikaty i koncesje, siatka połączeń i zapewnione samoloty, a na końcu sprzedaż. Tak zwykle startują linie lotnicze. W 4You Airlines jest na odwrót - linia zaczyna od oferty i rezerwacji, a niczego innego, w tym pieniędzy, nie ma.

fot. mat. prasowe
W komiksie Scott Adamsa o Dilbercie jeden z bohaterów, Piesbert, ma pomysł na biznes. - Założę linie, które nie mają samolotów. Zabiorę ludziom pieniądze, a gdy będą czekać w zatłoczonej hali, dawni skazańcy ukradną im bagaż - mówi Piesbert. - A co, gdy klienci zorientują się, że nie ma samolotu? - pyta Dilbert. - Nazwę to "problemami mechanicznymi" - odpowiada Piesbert.

4You Airlines to nowa firma, której plan biznesowy wygląda na nieco zainspirowany pomysłem Piesberta. Często porównywana do OLT Express, przed czym bronią się jej przedstawiciele. I słusznie, bo w porównaniu do 4You, OLT Express miały przynajmniej jedno - nielegalne, ale duże środki finansowe. Nowa firma nie ma nawet tego.

Spółka 4You szuka biznesu tam, gdzie nikt inny go nie widzi. Od listopada chce oferować łącznie 16 tras z Rzeszowa i Łodzi. Tras o najróżniejszym charakterze - od typowo pracowniczego (Wielka Brytania i Niemcy) przez wakacyjny (Barcelona) po nastawiony na turystykę przylotową (Tel Awiw).

Przy 80-proc. wskaźniku wypełnienia, czyli na poziomie satysfakcjonującym dla linii niskokosztowej na jaką pozują 4You Airlines, oznaczałoby to w skali roku ok. 225 tys. pasażerów w każdym z portów. Odpowiednio 64 proc. obecnego ruchu lotniczego w Łodzi i 40 proc. w Rzeszowie.

Mamy zatem wyjątkowo szeroką ofertę lotów z małych lotnisk, a do tego pulę tanich i dostępnych biletów (najtańsze za 47 zł). Przewoźnik nie ma za to certyfikatu operatora lotniczego, koncesji na przewozy, bilety sprzedaje w formie przelotów trampingowych, przelewy trafiają do cypryjskiego biura podróży, płatności kartami się zawieszają, linia nie dysponuje ani własnymi, ani wynajętymi samolotami, jej kapitał zakładowy nie wystarczy na leasing choćby jednej maszyny, a w strukturach linii pojawiają się nazwiska osób znanych z OLT Express.

Nowa linia nie budzi żadnego zaufania, a jej wiceprezes, Michał Mikołajczak, nie rozwiewa wątpliwości. Pomimo kilkukrotnych obietnic i dwumiesięcznej cierpliwości z naszej strony, Mikołajczak nie przesłał do redakcji Pasazer.com odpowiedzi na żadne z nurtujących nas pytań.

Z turystyki do lotnictwa

Bez informacji ze źródła o firmie wiemy jedynie tyle, ile jest publicznie dostępne. Jest powiązana z radomskim, dobrze zresztą ocenianym i jednym z większych w kraju, biurem podróży Alfa Star. Prowadzi je rodzeństwo Sylwester i Izabela Strzylakowie i to oni są współwłaścicielami oraz założycielami 4You Airlines.

Spółka została wpisana do Krajowego Rejestru Sądowego już w kwietniu 2013 r. pod inną nazwą i z córkami Sylwestra Strzylaka jako udziałowcami. W kwietniu 2014 r. w KRS-ie dokonano zmian - firma zmieniła nazwę na 4You Airlines, udziałowcami stali się Sylwester (został prezesem 4You) i Izabela Strzylakowie oraz Michał Mikołajczak, który objął stanowisko członka zarządu. Kapitał wnieśli w większości Strzylakowie.

Firma zgodnie ze swoją turystyczną proweniencją zaczęła od lotów czarterowych. W dość skomplikowanej formule - nie mając żadnego certyfikatu ani koncesji, 4You Airlines mogły jedynie wynajmować samoloty wraz ze znakiem wywoławczym od innego przewoźnika, faktycznie działając jako pośrednik. Padło na Eurolot, który z kolei pozyskał wiekowe (od 17 do 21 lat) airbusy A320 od ukraińskiej, niezbyt znanej linii YanAir.

Współpraca nie przebiegała bez problemów. Już na początku operacji airbusy nie dotarły na czas do Polski, więc przewoźnik wynajmował inne maszyny, w tym MD-83 od linii Swift Air oraz boeingi 737-400 krajowego konkurenta, Enter Air. Potem było lepiej, choć nieoficjalnie touroperatorzy skarżyli się na wyjątkowo duże opóźnienia lotów obsługiwanych przez 4You Airlines i nieregularność tej spółki.

Oficjalnie Eurolot twierdził, że partnerstwo z 4You Airlines to dla linii dobry, pozbawiony ryzyka zysk, bo to związana z Alfa Star spółka pokrywała koszty. Nieoficjalnie opinie były nieco inne. Jeden z pracowników przewoźnika powiedział nam w prywatnej rozmowie wprost, że załogi chciały jak najszybszego zakończenia tej współpracy, obawiając się m.in. szkód wizerunkowych dla Eurolotu.

Z końcem sierpnia współpraca się zakończyła. Jak dowiedziała się "Rzeczpospolita", wygasła zarówno umowa na użyczenie znaku wywoławczego z Eurolotem, jak i kontrakt z brokerem pośredniczącym w wynajmie czarterów przez biura podróży, Global Travel Services. Airbusy YanAira są już z powrotem na Ukrainie, a 4You Airlines ma przerwę w działalności i przygotowuje się do startu połączeń regularnych.

Skupienie na lotach regularnych. Za co?

Loty rozkładowe z Łodzi i Rzeszowa mają ruszyć w listopadzie, czyli na początku najsłabszego dla linii lotniczych okresu. Spółka się do nich przygotowuje, ale efektów na razie nie widać.

Kapitał zakładowy 4You Airlines wynosi 600 tys. złotych. To za mało nawet na to, by wyleasingować jednego airbusa A320. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie od źródeł w branży, koszt leasingu samolotu tego typu to 120-150 tys. dolarów (380-470 tys. złotych) miesięcznie, a drugie tyle jest potrzebne na rezerwę związaną z utrzymaniem maszyny. Do tego dochodzi depozyt - to minimum 3 miesięczne raty, a dla nowych linii nawet więcej. Tym bardziej, że po kłopotach i niewypłacalności OLT Express firmy leasingowe z dużą nieufnością patrzą na Polskę.

Lekko licząc wychodzi co najmniej 2 mln złotych na samo pozyskanie jednego samolotu. Szukając tańszych opcji, przewoźnik zwrócił się ku Litwie, skąd wynajmie dwa 25-letnie boeingi 737 Classic od linii Grand Cru Airlines.

Finansowe trudności z pozyskaniem samolotów to jedno, ale żeby uzyskać koncesję, spółka musi udowodnić, że ma finanse na 3 miesiące działalności bez uwzględnienia przychodów. Oraz że ma realistyczny biznes plan na 2 lata. 4You, w chwili obecnej, nie ma ani jednego, ani drugiego. Oceniając spółkę pod względem wymogów koncesyjnych na braki trudno przymknąć oko, a po zarzutach związanych ze zbyt szybkim wydaniem dokumentu dla OLT Express, można przypuszczać, że ULC będzie wyjątkowo rygorystycznie traktował prawo, co zresztą sugerują ostrożne wypowiedzi rzeczniczki urzędu o nowej firmie.

Chcieliśmy dowiedzieć się od Mikołajczaka, skąd firma weźmie pieniądze i samoloty, ale odpowiedzi na to pytanie, podobnie jak i na wiele innych, nie dostaliśmy.

Na razie zresztą przewoźnik opóźnił ubieganie się o zezwolenia. 4You Airlines zamierza zdobyć certyfikat AOC (który jest podstawą do złożenia wniosku o koncesję) na nowych zasadach unijnych, które wejdą w życie 28 października. To najwcześniejszy termin, w którym spółka może otrzymać zgodę, ale niezwykle mało prawdopodobne, by decyzja ULC-u została wydana przed 3 listopada.

Tramping bez AOC i koncesji

Oferowanie lotów w formule trampingowej (lot czarterowy bez zakwaterowania) częściowo rozwiązuje problem. Pośrednicząc w sprzedaży biletów na przeloty oferowane przez inną linię, 4You Airlines nie potrzebuje ani AOC, ani koncesji. Tak właśnie zorganizowana jest w tej chwili sprzedaż. Jak informowaliśmy, klienci kupujący bilety na loty spółki mogą wybrać płatność przelewem, który trafia do cypryjskiego biura podróży, lub kartą. W tym drugim przypadku środki trafiają do Alfa Star.

Choć konieczność posiadania AOC i koncesji da się jakoś obejść (takie działanie powinno jednak natychmiast wzbudzić czujność pasażerów i administracji państwowej), to 4You Airlines są już na bakier także z innymi urzędami. Pod lupę spółkę wziął szczególnie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. UOKiK po otrzymaniu informacji z ULC-u wszczął postępowanie wyjaśniające, czy 4You nie wprowadza klientów w błąd co do sprzedawanej przez siebie usługi.

Z urzędami i kontrolerami da się jeszcze rozmawiać i negocjować. Z pustymi kontami i dłużnikami - nie. Brak środków finansowych może być jeszcze większą (choć powiązaną) przeszkodą niż brak certyfikatów.

Finansowanie mogłoby przyjść z dwóch źródeł (to na teraz kompletna gdybologia): od nowego inwestora lub za pomocą Alfa Star. Czy znajdzie się ktoś skłonny dołożyć środki do spółki, nie da się ocenić, choć biznesowo trudno upatrywać w tym opłacalnej decyzji. Można za to przyjrzeć się planom i finansom Alfa Star.

Giełda szansą, ale sytuacja niedobra

Radomskie biuro podróży w kwietniu tego roku pojawiło się na giełdzie. Dzięki tzw. odwrotnemu przejęciu niewielkiej agencji reklamowej Dobra Nasza akcje Alfa Star zaczęły być notowane na rynku NewConnect - przeznaczonym dla mniejszych spółek parkiecie GPW. Dobra Nasza była notowana na NewConnect od 2011 r., a podczas przejęcia kapitał zakładowy został zwiększony o ponad 32,3 mln zł (wyemitowane w tym celu akcje objęli dotychczasowi udziałowcy Dobrej Naszej).

Jak przekonywali w czasie debiutu przedstawiciele Alfa Star, wejście na giełdę miało m.in. zwiększyć transparentność spółki i pomóc odzyskać zaufanie kontrahentów, którzy obawiali się o biuro z uwagi na jego dużą ekspozycję na niestabilny rynek egipski. NewConnect ma być tylko etapem na drodze do planowanego na ten roku debiutu na głównym parkiecie GPW. To właśnie ta emisja akcji mogłaby pomóc sfinansować 4You Airlines.

Ale sytuacja giełdowa Alfa Star nie jest prosta. Od czasu odwrotnego przejęcia Dobrej Naszej notowania akcji spadły o ponad 40 proc., a wolumeny transakcji przez niemal cały czas były minimalne. Więcej, choć nawet jak na NewConnect wciąż bardzo mało, transakcji zawarto w pierwszych dniach września, co tylko pogłębiło przecenę akcji.

Choć wartość rynkowa spółki (czyli kurs akcji pomnożony przez ich liczbę) jest wysoka i wynosi 364 mln zł, wartość księgowa (czyli aktywa i pasywa minus zobowiązania) to tylko 31,7 mln zł. Różnica wynika z tego, że na rynku krąży jedynie 9,40 proc. walorów - resztę posiada rodzeństwo Strzylaków. Z uwagi na niewielką podaż akcji, stosunkowo łatwo utrzymać ich wyższą cenę i w ten sposób zwiększyć wartość rynkową.

Emisja nowych akcji przy ewentualnym przeniesieniu na główny parkiet nie zapewniłaby zbyt dużo nowych środków, bo rodzeństwo Strzylaków, zgodnie z wypowiedziami doradcy spółki cytowanymi w "Rzeczpospolitej", chce zachować 75-80 proc. udziałów.

Jak wynika z raportu Turystyki rp.pl, zysk netto Alfa Star w 2013 r. wyniósł jedynie 0,21 mln zł (trzykrotnie mniej niż rok wcześniej). Choć biuro prawie trzykrotnie zwiększyło fundusze własne w porównaniu do 2012 r. (z 10,6 mln do 30,8 mln zł), to przychody zmalały rok do roku o prawie 29 proc. do poziomu 145,5 mln zł. Jeszcze na koniec 2013 r. oceniająca branżę turystyczną wczasopedia.pl dawała Alfa Star ranking BBB. W sierpniu br. to już tylko CCC+.

- Zaangażowanie właścicieli w tanie linie zmniejsza w sposób oczywisty potencjalną ich zdolność do wsparcia biura w przypadku ewentualnych jego kłopotów. Pośrednio zwiększa to ryzyko Alfa Star i dlatego jego rating został obniżony o jeden szczebel - czytamy w ocenie ratingu Alfa Star przez wczasopedia.pl.

Komentarz: Linia-widmo. Płaćcie kartą!

Problemy z finansowaniem i certyfikatami 4You Airlines to już nie tylko niepokojące sygnały - to wielkie, pulsujące światło ostrzegające przed tą spółką. Do startu lotów regularnych zapowiedzianych przez spółkę jeszcze niemal dwa miesiące - to teoretycznie wystarczający czas, by rozwiązać problem. Jednak dotychczasowe poczynania 4You Airlines nie dają podstaw do optymizmu.

Biznes plan i zapowiedziana siatka połączeń są bardzo odważne i budzą zrozumiałe obawy o liczbę pasażerów, zwłaszcza tych kupujących droższe bilety. Brak regulaminów, niejasne zasady sprzedaży, niewielki kapitał - to wszystko rodzi już nie tylko pytania dziennikarzy, ale i wątpliwości urzędów, o czym świadczy upomnienie ze strony ULC i postępowanie UOKiK-u.

Brak jakiejkolwiek szerszej komunikacji ze strony władz spółki i obsługującej ją agencji PR sugeruje, że spółka nie ma żadnych uspokajających informacji. Przy nawałnicy krytyki przetaczającej się w mediach branżowych i ogólnych (krytycznie o firmie pisały m.in. "Polityka" i "Rzeczpospolita") wydaje się oczywistym, że gdyby 4You Airlines miało jakiekolwiek pozytywne wieści, już by się nimi podzieliło.

Tanie bilety i atrakcyjne kierunki z miast spragnionych nowych tras na pewno kuszą i ani Pasazer.com, ani żaden urząd nie może nikomu zabronić kupowania biletów. Na razie sprzedaż prowadzona przez 4You Airlines to jednak czysty "kot w worku" - nie wiadomo kto, czym i za co poleci, a nawet nie do końca wiemy, kto od nas pobiera pieniądze (bo w zależności od metody płatności różni są odbiorcy). Jeśli więc ktoś chce skorzystać z atrakcyjnej pozornie oferty 4You Airlines, warto przynajmniej płacić kartą - łatwiej te środki w przypadku niepowodzenia spółki odzyskać.

4You Airlines często już teraz porównuje się do OLT Express. Jest jednak fundamentalna różnica - OLT Express miało, choć z nielegalnego źródła, środki na swoją radosną działalność. 4You Airlines nie mają nawet tego.

To mimo wszystko nie znaczy, że firma nie zacznie świadczyć lotów. Tego nie wiemy, a od Mikołajczaka nie dowiedzieliśmy się niczego, co pozwalałoby na głębsze prognozy. Być może w biurze spółki w warszawskim hotelu "Gromada" są już plany pozyskania funduszy i dokumentów oraz stworzenia prawdziwej linii lotniczej. Być może jakoś do listopada uda się 4You Airlines sklecić i zrealizować obiecywaną usługę, być może po jakimś czasie spółka zacznie działać jak prawdziwa, nie partyzancka linia lotnicza.

Lepiej jednak być bardziej krytycznym i potem dać się pozytywnie zaskoczyć, niż teraz zaufać, a potem płakać nad własną naiwnością.

Dominik Sipiński

fot. Piotr Bożyk

_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 18:42, 14 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Skandal w Niemczech. Aptekarz rozcieńczał leki chorym na raka 2017-11-13 PAP

Przed sądem w Essen rozpoczął się w poniedziałek proces aptekarza, który pacjentom chorym na raka dostarczał rozcieńczane przez siebie lekarstwa. Za zmanipulowane preparaty oszust otrzymywał od kas chorych pełny zwrot kosztów, zarabiając na tym procederze miliony.

(YAY Foto)

Zdaniem niemieckich mediów jest to jeden z największych skandali medycznych w historii kraju.

47-letni Peter S., właściciel apteki w Bottrop w Zachodnich Niemczech, oskarżony jest o naruszenie ustawy o lekarstwach w ponad 60 tys. przypadków. Nieuczciwy aptekarz rozwadniał przez lata lekarstwa na raka, stosując niższe o jedną trzecią, a czasami nawet o 90 proc. od przepisowych dawki składników.

Zmanipulowane preparaty trafiły do 4,6 tys. pacjentów; szkody szacowane są na 56 mln euro. Oszust zarobił na czysto 2,5 mln euro - pisze "Sueddeutsche Zeitung".

Oszust wpadł dzięki księgowemu w aptece, który zwrócił uwagę na różnice pomiędzy wartością sprowadzonych składników a kwotami rozliczanymi przez aptekarza z kasami chorych. Jedna z pracownic apteki zaniosła zwrócone przez szpital lekarstwo do analizy, która wykazała, że była tam czysta woda.

Peter S. prowadził życie na wysokiej stopie. Uważany był za mecenasa sztuki, kupował na dużą skalę nieruchomości. W śledztwie i na początku procesu oskarżony milczał.

Za oszustwa grozi nieuczciwemu aptekarzowi kara 10 lat więzienia. Peter S. nie musi natomiast obawiać się wyroku za morderstwo czy zabójstwo. Jest wątpliwe, czy uda się udowodnić bezpośredni związek pomiędzy śmiercią pacjentów a podaniem rozcieńczonego preparatu.

Apteka Petera S. należała do wybranej grupy 200 placówek, które upoważnione są do sporządzania preparatów przeciwko chorobom nowotworowym. Jak pisze "SZ", niezapowiedziane kontrole w tych aptekach należały do wyjątków. Obecnie władze chcą zaostrzyć przepisy i zwiększyć częstotliwość kontroli. (PAP)
lep/ fit/ mc/
https://www.bankier.pl/wiadomosc/Skandal.....33644.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 09:36, 15 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Chcieli dorobić przy pracy sezonowej, a trafili do piekła. Nazywali ich tam "polskimi świniami" 14.11.2017 Mateusz Ratajczak

15 tys. koron duńskich mieli zarabiać Polacy w Danii. Zamiast tego byli obrażani i spali w busie FOT. REPORTERS / SCHEIRE/REPORTER

Mieszkali w kilka osób w ciasnym i śmierdzącym autobusie. Spali zaledwie po kilka godzin, a później mieli się kąpać w okolicy ubojni dla świń. Na koniec nie dostali pełnej pensji. Takie warunki pracy czekały na grupę Polaków, którzy wyjechali do Danii. Wytrzymali 37 dni. Gdy zaczęli protestować, szef wywiózł ich na dworzec i po prostu zostawił. Teraz ostrzegają emigrujących rodaków. Radzą dobrze prześwietlić firmę, dla której ktoś ma zamiar pracować.

- Wstawać, polskie świnie! - wykrzykuje szef. To Henning. Niewysoki, nie ma włosów. Na ciele ma wytatuowaną norkę. Na sobie ma z kolei mieszankę ubrań sportowych i roboczych. Jest właścicielem firmy. Obsługa ferm norek - tym się zajmuje. Henning pilnuje porządku, dogląda biznesu 24 godziny na dobę.

Jest 6.30 rano. Już za 30 minut wszyscy mają być gotowi do pracy. Noc spędzili w busie przerobionym na prowizoryczny dom. Jest w nim gorąco, lata pełno much. Do tego cuchnie. Potem i norkami.

Osiem osób powoli zbiera się do pracy. Spali tylko kilka godzin, nie mają sił, nie spieszą się.

Henning wrzeszczy. Najczęściej używa dwóch słów: świnie i idioci. Pracownicy ogarniają się. Nie reagują już.

Przez kolejnych kilkanaście godzin ekipa będzie szczepić norki na duńskich fermach. W ciągu godziny z klatki wyciąga się mniej więcej 300 zwierząt.

Praca wygląda tak: wyciągasz norkę, dajesz zastrzyk i szybko wkładasz do klatki. I przesuwasz się o krok dalej. I tak aż do ostatniego zwierzaka. Najgorsze są matki z młodymi. Walczą jak o życie, gryzą. A do tego szef wydziera się co chwila. Obraża, pogania, wyśmiewa. Raz nawet uderzył. Przeprosił dopiero gdy pojawiła się groźba telefonu na policję.

W takich warunkach pracowała grupka Polaków w Danii. Mieli dorobić, podratować rodzinne finanse. A trafili na małe piekło.

- Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Myślałem, że takie obrazki można zobaczyć tylko w telewizji. Nigdy nie sądziłem, że sam trafię do obozu pracy - opowiada Adam. Historią podzielił się w serwisie Wykop.pl. Skontaktowaliśmy się, by dokładnie opisał, co go spotkało. Nazwiska woli nie ujawniać, choć nie ma z tym problemu. Nie chce jednak robić z siebie ofiary, woli po prostu przestrzec innych.

On, trzech kolejnych Polaków i czterech Rumunów zaczęło pracować w jednej z duńskich firm obsługujących fermy na początku lipca. Oferta sezonowa, dobrze płatna. W ogłoszeniu wszystko było opisane rzetelnie, ale bez przechwałek. - Same informacje, typowe duńskie ogłoszenie o pracę - tłumaczy Adam.

Tak wyglądało jedno z miejsc, gdzie wykąpać mieli się Polacy. Na tyłach była ubojnia świń. Podłoga i wszystkie elementy były brudne

Wytrzymali 37 dni. Codziennie pracowali od 12 do 16 godzin. Ostatniego dnia szef powiedział im, że umyć się mogą w okolicach ubojni świń. Nie wytrzymali. Zaczęli protestować. Wywiózł ich więc na dworzec, otworzył drzwi i powiedział: wynocha. Dyskutować nie chciał, tylko wyganiał z auta. Przespali się na dworcu i wyjechali. Bez części pieniędzy. Jeden stracił 3 tys. koron (1,7 tys. zł), inny 8 tys. koron (w przeliczeniu 4,5 tys. zł).

O co chodzi?

Zacznijmy od początku. Adam w Danii pracuje już ponad 7 lat. Wyjechał jako młody chłopak. Powód jest oczywisty - chciał dorobić. Na miejscu miał siostrę, więc długo się nie wahał. - Miałem wsparcie na start. Wprowadziła mnie w realia, nie było źle - opowiada.

Przez lata chwytał się różnych zajęć. Zaczął od sprzątania biur. Firma podpisała z nim umowę i wysłała na kilkutygodniowy kurs języka. Dopiero później trafił do pracy. - Lekko nie było, bo to ciężkie zajęcie. Ale nie narzekałem. W końcu do Danii pojechałem właśnie pracować - przyznaje. Kurs języka się przydał. Dorabiał czasami jako tłumacz duńskiego.

Od dłuższego czasu myślał o powrocie. W zasadzie do Polski miał przyjechać tuż po wakacjach, we wrześniu. - Miałem już trochę dość pracy i życia poza ojczyzną. W kraju czekała na mnie żona i córka. Ale... kuzyn i jego znajomi chcieli przyjechać. Znaleźli ofertę pracy sezonowej, wydawała się w porządku. Więc uznałem, że zostaję z nimi do końca wakacji i wtedy wracam. Uznałem, że warto to sprawdzić. Wymyśliłem sobie, że to będzie taka opcja zapasowa, gdyby w Polsce jednak nie wyszło - opowiada.

Pod koniec czerwca w czwórkę odwiedzili siedzibę firmy. Zwykły dom, nic, co mogłoby wzbudzać podejrzenia. Wszystko kilkadziesiąt kilometrów od Struer, dziesięciotysięcznego miasteczka.

Podpisali dokumenty, umówili się na rozpoczęcie pracy z pierwszym dniem nowego miesiąca. Jeszcze przed podpisaniem papierów oglądali zdjęcia przyczep, w których mieli mieszkać. Taka praca - każdego dnia zmienia się miejsce, pracuje na innej fermie.

Wypłata miała zależeć od liczby zaszczepionych norek. Za jedną dostaje się pół korony. Miesiąc pracy to mniej więcej 15 tys. koron duńskich. W przeliczeniu cztery polskie pensje minimalne, prawie 8 tys. zł. Szybko można odłożyć na samochód. I cały czas można pomagać rodzinie.

- Ludzie w tej firmie wydawali się mili. Warunki miały być dobre, przyczepy czyste. Mieliśmy spać i mieszkać po dwie osoby w jednej. A gdy dojechaliśmy na miejsce, to zobaczyliśmy czterech obywateli Rumunii, którzy grzebali coś przy dużym busie dostawczym. Przerabiali go na sypialnię. Mieliśmy tam mieszkać wszyscy razem - opowiada.


Dwa piętrowe łóżka po lewej, dwa po prawej stronie. Do tego wąski korytarz. I to w sumie tyle. Tak mieli mieszkać pracownicy.

Do pracy albo... won do domu

- Jak się nie podoba, to wracajcie do domu. Ale będziecie musieli opłacić 6 tys. koron duńskich (około 3,4 tys. zł) za kurs - tak szef reagował na każdą próbę protestu. Groził karą, temat się kończył. - Naradziliśmy się, postanowiliśmy, że zostajemy. Może będzie ciasno, ale zaciśniemy zęby i damy radę. W końcu to praca tylko na kilka miesięcy - wspomina Adam.

Szybko jednak się okazało, że to był dopiero początek problemów.

Każdego dnia ekipa budzona była wrzaskiem. - Nie jestem już w stanie policzyć, ile razy usłyszałem, że jesteśmy polskimi świniami. Chłopaki z Rumunii mieli to samo, też dostawali po głowie wyzwiskami - mówi Adam.

Szef krzyczał zawsze. Wystarczył byle powód, by rozpętało się kilkunastominutowe piekło.

Pewnego dnia ekipa dostała zgrzewkę piw od farmera. To było podziękowanie za ciężką pracę. Henning zabrał wszystko, wręczył każdemu po jednej butelce i zniknął w swojej przyczepie. Po chwili przybiegł z krzykiem, że ktoś ukradł mu jedno piwo.

- I tak krzyczał, krzyczał, aż zorientował się, że nie policzył dobrze tego, co ma w przyczepie - opowiada Adam.

Innym razem jeden z kolegów został uderzony pięścią prosto w klatkę piersiową. Otworzył za wcześnie butelkę ze szczepionką. Mają ważność dwie godziny, więc i tak by ją wykorzystał. To nie miało znaczenia. Znów wszyscy słuchali, że są świniami i idiotami. Wtedy wszyscy zaprotestowali. Już mieli dzwonić po policję. Ale szef przeprosił. Wystraszył się.

Gdy pracownikom dał zużyte rękawice ochronne, to się śmiał. Nie obchodziło go, że zaraz wszyscy będą mieli pogryzione ręce. Pilnował za to, by w pracy pojawiali się na czas co do minuty.

"Duński nacjonalista" - tak go przezywali Polacy.

- Dla niego ludzie z krajów dawnego bloku wschodniego byli po prostu złodziejami. Jak spaliśmy w okolicy, gdzie pracowało dużo Polaków lub Litwinów, to kazał nam się zamykać. Więc zamykaliśmy naszego busa i pilnowaliśmy "domu". Bo niby mogli nas okraść, na pewno czaili się na nasze ubrania - opowiada szyderczo Adam.

Henning w pracy dzielił i rządził. Pilnował, poganiał, krzyczał. Czasami sam trochę popracował, pokazał, jak można wszystko robić szybciej. I palił papierosy. W ciągu dnia potrafił w powietrze przepuścić dwie paczki. Czasami znacznie więcej.

Nie wyglądał na zamożnego. Mieszkał w starym i zapuszczonym domu w środku lasu. Ale pieniądze na nowy sprzęt zawsze znajdował. Głośniki były w każdym pomieszczeniu, nawet w łazience. Do tego oczywiście kilka telewizorów, modne gadżety i fotel masujący.

O czym lubił opowiadać? Przechwalał się. A to opowiadał, jak smaczne jest mięso z norki, a to wspominał rodzinny wyjazd do Disneylandu w Paryżu. Miał tam wydać 15 tys. euro. W pracy pomagał mu syn. Mniejsza kopia ojca. Identyczne podejście do Polaków. Identyczne odzywki.

Jeden z pracujących Rumunów nie wytrzymał. I po prostu uciekł. - To frajer - śmiał się Henning.

Adam sam przyznaje, że to nie był typowy obóz pracy. Nie zabrali im dokumentów, nikt ich nie zamykał. Sami nie chcieli wyjechać. Chcieli dopracować do końca.

- Wie pan... Jak człowiek ma odłożone pieniądze, to może rzucić wszystko w cholerę i szukać dalej. Ale jeżeli pojechał, by jakiekolwiek dobre pieniądze dopiero zarobić, to nie chce się poddać. A i w kieszeni ma pusto. Co ma zrobić? Dzwonić do rodziny i prosić o pieniądze na bilet? Przecież wyjeżdża się po to, żeby zarobić. Najpierw tłumaczyliśmy sobie, że to szef nerwowy, ale będzie dobrze. A później mówiliśmy, że dotrzymamy do wypłaty i zwiewamy - opowiada Adam.

Czarę goryczy przelało jedno z miejsc, w których ekipa miała się wykąpać. Bez tego nie sposób było zasnąć. Wszyscy śmierdzieli norkami. Pomagał tylko prysznic. Henning wskazał miejsce, gdzie ubijano świnie. Wtedy zrobili aferę.

Szef kazał im się więc spakować i po prostu wywiózł na dworzec. - Było już sporo po 22, żadne pociągi nie jeździły. A my nie mieliśmy pieniędzy, by zafundować sobie hotel. Dwóch kolegów nie dostało ani grosza. To, co miałem w portfelu, nie pozwalało, żeby postawić za wszystkich. Więc przespaliśmy się na ławkach. A następnego dnia wyjechaliśmy - opowiada Adam.

Pomocy brak

W międzyczasie zadzwonili na policję. Tam odmówili im pomocy. Podobnie na sprawę zareagowały duńskie związki zawodowe, których członkowie mogą prosić ekspertów o pomoc. Związek nie zareagował na prośbę Adama. Inspekcja pracy sprawą zainteresowała się po trzech miesiącach. Gdy Adam ruszył do duńskich mediów. Odpowiedzieli mu dziennikarze kilku stacji.

Jego historia stała się hitem wśród Polaków w Danii. Żywo komentowali sprawę. Oferowali pomoc prawną. Do Adama zgłosił się też chłopak, który u Henninga pracował pięć lat temu. I jak zapewnia - niewiele się zmieniło.

Od kiedy sprawą zainteresowały się duńskie media, firma zniknęła z Facebooka. Nie ma już profilu społecznościowego, nie ma zdjęć uśmiechniętych pracowników z szefem. Z portali z ogłoszeniami o pracę zniknęła też oferta pracy. W serwisach oceniających firmę pojawiły się za to wpisy Polaków. Przytaczają opowieść Adama. Odstraszają potencjalnych pracowników.

Adam wspólnie z prawnikiem pracuje nad odzyskaniem pozostałych pieniędzy z firmy dla całej grupy. Jednocześnie chce ostrzec wszystkich wyjeżdżających Polaków. Jego rady? Zawsze odłożyć pieniądze na ewentualny powrót. To właśnie finanse powodują, że ludzie zostają w takich miejscach dłużej niż powinni.

Na koniec 2016 roku poza granicami Polski przebywało czasowo około 2 mln 515 tys. mieszkańców naszego kraju. To oznacza wzrost emigracji o 118 tys. (4,7 proc.) w porównaniu z końcówką 2015 roku - wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego. W Danii przebywa 32 tys. Polaków. Dla porównania - w Wielkiej Brytanii, która króluje w statystykach wyjazdów - prawie 800 tys. zł.
https://www.money.pl/gospodarka/wiadomos.....88426.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 17:30, 15 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Tesla z pozwem zbiorowym. Rasizm i złe warunki pracy w fabryce we Freemont 2017-11-15

Cena akcji Tesli spada po wczorajszych doniesieniach o złożeniu pozwu zbiorowego przeciwko przedsiębiorstwu. Byli pracownicy chcą domagać się w sądzie zadośćuczynienia za akty rasizmu i niebezpiecznych warunków pracy w fabryce amerykańskiego producenta.

(fot. REUTERS/Rebecca Cook / FORUM)

Od wczoraj walory spółki Elona Muska staniały o ok. 6 dolarów, czyli o ok. 2 proc. W złożonym we wtorek pozwie zbiorowym nie brakuje zarzutów o dyskryminację i złe warunki pracy – zarzuty nie padają tylko bezosobowo do całej firmy, ale także bezpośrednio w stronę Muska – pisze CNBC.

Pod zarzutami podpisało się ponad 100 afroamerykańskich pracowników zatrudnionych w fabryce we Freemont w okresie od listopada 2016 roku do listopada 2017 roku. Twierdzą, że w pracy używano wobec nich rasistowskich określeń, a próby interwencji przez poszkodowanych spotykały się z brakiem jakiejkolwiek reakcji, po czym ich zwolniono z powodu narzekań na warunki w pracy.

We wniosku przytoczono e-mail napisany przez Elona Muska do pracowników fabryki we Freemont, w którym prezes odnosi się do pojawiających się zarzutów o akty rasizmu. – Częścią nie bycia chamem jest branie pod uwagę tego, jak może się czuć osoba będąca w historycznie niedoreprezentowanej grupie. Czasami takie wydarzenia powstają niezamierzenie – powinieneś wtedy przeprosić. Będąc sprawiedliwym, jeśli ktoś jest palantem wobec ciebie, ale szczerze za to przeprasza, istotne jest bycie gruboskórnym i zaakceptowanie przeprosin – pisał Musk.

MG
https://www.bankier.pl/wiadomosc/Tesla-z.....56191.html



Cytat:
Fatalne warunki pracy w Tesli Urszula Lesman 21,05.2017



Pracownicy fabryki skarżą się, że presja na tempo produkcji jest tak ogromna, że odbija się to katastrofalnie na zdrowiu pracowników. Narzekają na bardzo ciężkie warunki pracy.
Wezwania karetki do omdleń, zawrotów głowy, napadów padaczkowych czy fizycznych urazów – to codzienność w amerykańskiej fabryce Tesli - pisze brytyjski dziennik "The Guardian".

Do tych wszystkich incydentów dochodziło w fabryce Tesli w Kalifornii w Fremont, którą Elon Musk kupił od Toyoty w 2010 roku i przekształcił ją w znacznym stopniu zautomatyzowany zakład przyszłości. Auta składają tam roboty nazywane X-Menami.

Jednak pracownicy fabryki skarżą się, że presja na tempo produkcji jest ogromne.

„The Guardian" pisze, że do 10 tys. pracowników fizycznych w zakładzie karetka pogotowia dojeżdżała od 2014 roku ponad 100 razy. Chodziło o przypadki omdleń, zawrotów głowy, napadów padaczkowych, zaburzeń oddychania czy bólów w klatce piersiowej. Kolejne setki razy karetki przyjeżdżały do fizycznych obrażeń i innych problemów medycznych.

Dziennik cytuje opowieści pracowników zakładu, którzy opowiadają, że ludzie mdleli podczas pracy. Kierownicy zmiany szybko wysyłali na ich miejsce kolejnych pracowników, byle tylko nie zatrzymać taśmy produkcyjnej.

Szef Tesli Elon Musk broni się i zapewnia, że dba o ich zdrowie i dobre samopoczucie, ale jednocześnie przyznaje, że jego pracownicy „mieli trudny czas, ciężko pracując wiele godzin". Zapewnia też, że w ciągu ostatniego roku bezpieczeństwo w fabryce znacznie się poprawiło. Musk dodał, że jego firma walczy o życie i na razie przynosi straty. Zapewnił jednak, że nadal będzie inwestować w bezpieczeństwo pracowników.

W październiku 2016 roku Tesla zmniejszyła dzienny czas pracy dla zatrudnionych. Wcześniej pracownicy wykonywali swoje obowiązki przez 6 dni w tygodni i pracowali po 12 godzin. Firma daje również możliwość zmiany stanowiska na mniej absorbujące tym pracownikom, którzy doznali jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu.

Jednak według anonimowych pracowników fabryki wynika, że takie przenosiny wiążą się z obniżką stawki godzinowej z 22 do 10 dolarów za godzinę.

"The Guardian" przypomina, że Elon Musk zapowiadał produkcję 500 tysięcy samochodów w 2018 roku.
rp.pl
https://www.kariera.pl/artykuly/fatalne-warunki-pracy-w-tesli/
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:45, 16 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
UOKiK nałożył prawie 130 tys. zł kary za zmowę przetargową 2017-11-13 PAP

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nałożył kary w łącznej wysokości prawie 130 tys. zł na firmy, które próbowały wpłynąć na wynik przetargu na transport publiczny w Zgorzelcu - poinformował Urząd w poniedziałkowym komunikacie.

Urząd wszczął postępowanie w tej sprawie po skardze Komendy Powiatowej Policji w Zgorzelcu. Po analizie zgromadzonych materiałów, urząd uznał, że doszło zmowy pomiędzy dwoma przedsiębiorcami: Bieleccy z Bogatyni i FHU Bielawa z Leśnej z województwa dolnośląskiego. Ubiegali się oni o wykonanie zamówienia publicznego. Poszkodowanym w tej sprawie był organizator przetargu - Gmina Miejska Zgorzelec.

"W tej sprawie przedsiębiorcy zastosowali mechanizm rozstawiania i wycofywania oferty. Ich propozycje były dwiema najkorzystniejszymi. Zwycięzca przetargu zrezygnował z podpisania umowy, po to żeby zamawiający wybrał droższą ofertę drugiego uczestnika zmowy. Różnica pomiędzy obiema propozycjami wynosiła ponad 300 tys. zł. Tyle też zmowa mogła kosztować podatników, gdyby samorząd nie zorientował się, że doszło do nieprawidłowości" powiedział, cytowany w komunikacie, prezes UOKiK, Marek Niechciał.

UOKiK poinformował, że za udział w zmowie przetargowej ukarał przedsiębiorców sankcją finansową w łącznej wysokości prawie 130 tys. zł.

Decyzja nie jest ostateczna, przysługuje od niej odwołanie do sądu.

UOKiK przypomniał, że organizatorzy przetargów, którzy chcą się dowiedzieć więcej o zmowach, mogą skorzystać z bezpłatnych szkoleń organizowanych przez Urząd. Zgłaszać mogą się pracownicy administracji publicznej szczebla centralnego i samorządowego zajmujących się przeprowadzaniem postępowań o udzielenie zamówienia publicznego. Wolne miejsca na szkolenia są jeszcze w - Bydgoszczy, Lublinie, Łodzi, Warszawie - podano.

autor: Łukasz Pawłowski
edytor: Sonia Sobczyk
pif/ son/
https://www.bankier.pl/wiadomosc/UOKiK-n.....33278.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:03, 17 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

W kapitalizmie mamy ciągły proces koncentracji majątku/kapitału.

Cytat:
Rządzą nami bogaci. Ale ma to niewiele wspólnego z kapitalizmem 17 listopada 2017 MAGAZYN DGP Sebastian Stodolak

Kapitalizm Socjalizm źródło: ShutterStock

To rezultat zbyt złożonego państwa i prawa. Prof. Zingales od dwóch dekad alarmuje, że USA ewoluują w kierunku oligarchii. Nazywa ją „kapitalizmem kolesiów”, ale nie dajmy się zwieść niewinnej komiksowości tego sformułowania.

Oligarcha. Gdy słyszymy to słowo, wyobrażamy sobie lekko otyłego mężczyznę w okolicach sześćdziesiątki, który nosi bardzo drogi garnitur, jeździ jeszcze droższym autem, jego posiadłość ma rozmiar powiatu i mieszczą się na niej – oprócz wilii stylizowanej na zamek – jezioro, las, korty tenisowe oraz pole golfowe. Posiada także kilka klubów sportowych i niezgrabnie pozuje na filantropa. Stać go na to wszystko, bo włada na Syberii licznymi kopalniami wydobywającymi metale szlachetne. Swoją pozycję zawdzięcza nie ciężkiej pracy, ale niejasnym powiązaniom, których korzenie sięgają jeszcze systemu komunistycznego. Wciąż zresztą jest „zblatowany” z władzą państwową. I to do tego stopnia, że trudno powiedzieć, kto w tym układzie jest stroną silniejszą – on czy decydenci. Dylemat znika, gdy sam staje się politykiem. Oligarcha to w naszym wyobrażeniu gangster ze Wschodu bogacący się kosztem dobrobytu zwykłych ludzi.

Ale wkrótce po tym, gdy już sobie tego gangstera ze Wschodu wyobrazimy, na naszej twarzy pojawia się wyraz ulgi. Oligarchia to przecież problem – właśnie! – Rosji, Ukrainy, innych państw postsowieckich, ale nie nasz – Polaków, Europejczyków, Amerykanów. Nie nasz, pocieszamy się, cywilizowanych ludzi Zachodu, wierzących w demokrację, równość i prawo. Czy na pewno? Coraz większa grupa ekonomistów przekonuje, że problemy, z którymi zmaga się Zachód – stagnacja gospodarcza czy nierówności – są związane z zupełnie nową i nie mniej groźną odmianą oligarchii. Taką, której nie widać na pierwszy rzut oka.

„Zbudowaliśmy niezwykle skomplikowane państwa, a bogaci nauczyli się wykorzystywać to do własnych celów. Przejęli gospodarkę” – konstatuje znany amerykański politolog prof. Steven Teles z Johns Hopkins University. „Przejęta gospodarka” („The Captured Economy”) to zresztą także tytuł książki Telesa, która wkrótce ukaże się na amerykańskim rynku.

System szyty na miarę

Frédéric Bastiat, wybitny francuski ekonomista, zauważał smutno, że „państwo to wielka fikcja, dzięki której każdy usiłuje żyć kosztem innych”. Sporo w tym racji, ale w XXI w. te wypowiedziane niemal 200 lat temu słowa wymagają uzupełnienia.
Owszem, każdy usiłuje, ale tylko niektórym się to udaje. I to właśnie ci, którym się udaje, tworzą współczesną oligarchię. Charakteryzuje ją nieuchwytność czy też „rozmycie”.

Co to znaczy? W przeciwieństwie do starej oligarchii, której przedstawicieli łatwo zidentyfikować, oligarchia rozmyta nie jest tożsama z objęciem władzy przez grupę szemranych indywiduów. To wciąż „rządy nielicznych”, ale nielicznych korporacji i grup interesu (formowanych ad hoc aliansów, ale i stałych sprzymierzeń), które robią wszystko, by kosztem Kowalskiego i Nowaka stworzyć sobie jak najdogodniejsze warunki bogacenia się. Oligarchii rozmytej nie sposób zwalczać z pomocą takich instytucji jak Centralne Biuro Antykorupcyjne, bo rzadko ucieka się ona do tak prymitywnych działań, jak wręczanie politykom łapówek. Jest w swych metodach znacznie bardziej przebiegła niż oligarchia tradycyjna.

Oligarchia Zachodu różni się tym od oligarchii Wschodu, że jej przedstawiciele, sami zachowując skromność ubioru, opanowali do perfekcji trudną sztukę pudrowania i upiększania niewygodnej prawdy. Po pierwsze, interes własny potrafią zgrabnie opakować w retorykę dobra wspólnego i wpisać w przyświecające aktualnie rządzącym ideologie. Po drugie, umieją zaprząc do realizacji swoich celów demokratyczny proces legislacyjny, wykorzystując jego słabości. Po trzecie, potrafią podporządkować sobie polityków, przy okazji wmawiając im, że ta uległość jest korzystna dla ich wyborców oraz zwiększa szansę na reelekcję. Jeśli oligarchia tradycyjna jest ostentacyjna, bezczelna i łapczywa, to ta nowoczesna jest sprawna, cicha i nastawiona na trwały abordaż systemu. Wie, że najtrwalsze korzyści osiąga się nie tyle coś zwykłym ludziom raz po raz zabierając, ile bez nadmiernego rozgłosu, systemowo, na trwale przekierowując zasoby podatników i konsumentów w swoją stronę. Celem współczesnej oligarchii, reprezentowanej przez eleganckich lobbystów myszkujących w tej dokładnie chwili po korytarzach sejmowych, jest ograniczenie naszego wyboru i doprowadzenie do takiej sytuacji, w której każda nasza decyzja konsumencka będzie dla nich jakoś korzystna.

Czy chodzi wyłącznie o ograniczenie naszych decyzji zakupowych? To ostateczny cel. Ale byśmy kupowali to, co „trzeba”, musimy także funkcjonować na co dzień w taki sposób, jaki oligarchii wydaje się słuszny. Tradycyjna oligarchia chce nas po prostu grabić. Nowoczesna – zmieniać. Nie chce ona wolnego rynku – chce rynku sprofilowanego wedle własnego widzimisię. Do tego potrzebuje wpływu na reguły gry, które teoretycznie wyznacza państwo. Na prawo. Ekonomiści nazywają to zjawisko pogonią za rentą. Zdolność do podporządkowywania systemu politycznego własnym interesom czyni nową oligarchię być może nawet bardziej groźną od tej klasycznej. O ile ta druga prawa po prostu nie przestrzega, o tyle pierwsza wszystko załatwia legalnie. Przed jakim sądem zatem ją postawić?

W ten sposób rozmyta oligarchia tworzy świat, w którym zwykły obywatel tylko próbuje wpływać na politykę co cztery lata, a zasobna w kapitał firma może de facto robić to codziennie.

Przejdźmy do konkretów.

Koszenie konkurencji

A właściwie do Stanów Zjednoczonych. To „kraina ludzi wolnych”, prawda? – Dobre żarty – uważa prof. Luigi Zingales, ekonomista z University of Chicago Booth School of Business. Zingales od dwóch dekad alarmuje, że USA ewoluują w kierunku oligarchii. Nazywa ją „kapitalizmem kolesiów”, ale nie dajmy się zwieść niewinnej komiksowości tego sformułowania.

Zingales opublikował w 2003 r. razem z Raghuramem Rajanem książkę o wymownym tytule „Ocalić kapitalizm od kapitalistów”. Głoszą w niej tezę, że jeśli idzie o kapitalistów, to zwolennikami wolnego rynku są zazwyczaj tylko przedsiębiorcy in spe. Gdy już rozwiniesz firmę, w twoim interesie leży ograniczanie konkurencji i wyboru konsumenckiego. Najchętniej byś po prostu rynek zmonopolizował. Możesz zrobić to drogą zwykłą, pokonując rywali lepszymi produktami. Albo niezwykłą, rugując ich z rynku dzięki sprowokowaniu odpowiedniej decyzji legislacyjnej. Oto, jak to działa. Załóżmy, że jesteś europejskim producentem opon chcącym pozbyć się tańszej alternatywy z Chin. Ceną nie wygrasz, ale stać cię, by „podkręcić” te parametry twoich opon, które redukują wydzielanie CO2 do atmosfery. Gdy już to zrobisz, przekonujesz władzę, by podniosła obowiązujące standardy dla branży oponiarskiej tak, byś ty je jeszcze spełniał, a Chińczycy już nie. Oni znikają z rynku, a ty zyskujesz dodatkowo miano firmy dbającej o środowisko.

Taka strategia jednak kosztuje. Trzeba opracować mądrze brzmiące raporty, a potem wysłać ustosunkowanych ludzi, by przedstawili je politykom. A właściwie cały czas przedstawiali, bo jedno spotkanie nie wystarczy. Może warto zorganizować więc dodatkowo konferencję tematyczną? Na pewno musisz zatrudnić także prawników, którzy pomogą opracować „propozycje zmian w prawie”, a to wszystko uzupełnić edukacyjną kampanią medialną dotyczącą ekologii. Wtedy może się udać.

Według szacunków Transparency International z 2015 r. w Unii Europejskiej na poziomie instytucji unijnych firmy wydają na lobbing ok. 1,5 mld euro rocznie. Dzieli się tą kwotą 9 tys. organizacji lobbingowych i ponad 25 tys. lobbystów. Przekonują nie tylko do tego, by zmieniać i tworzyć nowe regulacje, lecz czasami – by ich nie zmieniać albo żeby zostawić ich mocodawców w spokoju. Z tym ostatnim mieliśmy do czynienia, gdy Google lobbował, by dało mu spokój antymonopolowe ramię Komisji Europejskiej. O dziwo, bezskutecznie, bo gigant z Mountain View został ukarany grzywną. W USA na lobbing przeznacza się ponad 3 mld dol. rocznie. Do największych sukcesów branży ostatnich lat należy pomoc prezydentowi Barackowi Obamie w uchwaleniu reformy ubezpieczeń zdrowotnych. Dzięki niej amerykańscy ubezpieczyciele zanotowali masowy przypływ klientów, a firmy farmaceutyczne zgarną z rynku do 2024 r. – jak oblicza firma GlobalData – od 10 mld do 35 mld dol. dodatkowych przychodów.

Lobbystom nie chodzi, oczywiście, o nasze zdrowie, ekologię czy jakiekolwiek inne wzniosłe względy, a o interes konkretnej firmy czy branży. Im zasobniejszy mają portfel, tym są w dbaniu o ten interes skuteczniejsi. Inwestycja w lobbing jest więc opłacalna. Firmom nie tylko kalkuluje się w lobbing inwestować, lecz także w pewnym sensie muszą to robić. Jeśli nie ja wywalczę korzystne dla siebie prawo, zrobi to kto inny. Taka konkurencja nie przynosi nic dobrego – utrwala rynkową pozycję silnych i bogatych, ale niekoniecznie wciąż innowacyjnych, kosztem ambitnych, choć jeszcze biednych. To jedno ze źródeł współczesnych nierówności i hamulec gospodarczego żywiołu.

Zła przedsiębiorczość

Dlaczego jest to hamulec, tłumaczył niedawno zmarły ekonomista amerykański William Baumol. Jak wskazywał, istnieją dwa główne rodzaje przedsiębiorczości: produktywna i nieproduktywna. Nieproduktywni przedsiębiorcy to ci, którzy w celu generowania zysków wykorzystują powiązania z rządem. Ogólny poziom przedsiębiorczości w gospodarce jest, twierdził Baumol, stały – dlatego im więcej przedsiębiorczego wysiłku ma charakter nieproduktywny, tym mniej ma charakter produktywny. W skrócie: gospodarka spowalnia, bo źle lokuje kapitał ludzki.

26 lat po opublikowaniu pracy, w której Baumol przedstawił powyższą teorię, prof. James Bessen z Boston University zaprezentował badania dokumentujące jej wymiar praktyczny. Pokazał za pomocą twardych danych wzrost znaczenia „czynników politycznych” dla zysków osiąganych przez korporacje po 2000 r. „Rosnąca złożoność regulacji przekładała się na rosnące zyski firm na zasadzie przypominającej przyczynowość. Regulacjom można przypisać dodatkowe 2 bln dol. w wycenie giełdowej wartości firm i zwyżki cen na rynku na poziomie 1–2 proc., oznaczające zwiększenie transferu od konsumentów do firm o ok. 400 mld dol. rocznie” – czytamy w podsumowaniu pracy. 400 mld dol. rocznie to bardzo dużo, a mówimy wyłącznie o rynku amerykańskim. Jak to wygląda w Unii Europejskiej?

Idealnie analogicznych badań nie znalazłem, ale pewien pogląd pozwala wyrobić sobie praca zbiorowa „Społeczny koszt pogoni za rentą w Europie” z 2009 r. Autorzy analizują w niej rzeczone zjawisko w kontekście strefy euro. Okazuje się, że w ramach pogoni za rentą w latach 1980–2003 państwa strefy euro traciły aż 18 proc. przychodów podatkowych rocznie. 18 proc.! To jakby co piątą złotówkę, którą oddajesz w podatkach, zgarniał prezes banku albo koncernu samochodowego.

Cytowane badania dotyczą przekazywania zasobów publicznych w różnych formach prywatnym podmiotom. Jedną z najpopularniejszych są ulgi podatkowe dla tych biznesów, które politykom wydają się najbardziej pożądane (bo stworzą miejsca pracy, bo wprowadzą w użycie nowe technologie, bo nauczą inne firmy know-how itd.). Od czasu ostatniego kryzysu ekonomicznego równie popularne stało się przekazywanie prywatnym firmom (zwłaszcza bankom) bailoutów, czyli zastrzyków finansowych. Oficjalnie, żeby uratować świat przed zapaścią, ale realnym skutkiem tej praktyki jest po prostu uspołecznienie strat generowanych przez biznesowych partaczy. Strat, bo zyski, gdy już się pojawią, w ich kieszeniach zostaną. Skutkiem tego system rynkowy pozbawiony jest kluczowej dla kapitalizmu cechy: możliwości bankructwa. Całkowity brak odpowiedzialności to jednak esencja funkcjonowania rozmytej oligarchii. Zrobi ona wszystko, by ten stan rzeczy trwał.

Ekonomiści twierdzą, że z tą pokusą nadużycia (harcujmy, bo w razie czego rząd pomoże) można skutecznie walczyć, mądrze konstruując prawo, ale jeszcze nigdzie tej walki nie wygrano. Przeciwnie, pokusę nadużycia odczuwa coraz więcej firm. Pisaliśmy o reformie ubezpieczeń w USA. Zgadnijcie, jaką gwarancję uzyskali ubezpieczyciele na wypadek, gdyby w wyniku reformy zanotowali straty? Trafiliście. Gwarancję ratunku pieniędzmi podatników.

Jeśli chodzi o polskie podwórko, przykładów nieproduktywnej, oligarchicznej przedsiębiorczości także nie brakuje. Zaliczy się do nich chociażby ratowanie SKOK, które kosztowało Bankowy Fundusz Gwarancyjny już 5 mld zł, a do którego nie doszłoby, gdyby nie powiązania SKOK z partią rządzącą. To jednak historia, powiedzmy, incydentalna, a przecież rozmyta oligarchia ma od lat w Polsce charakter bardziej fundamentalny. Jednym z jej elementów są państwowe firmy, do których częstokroć dopłacają podatnicy, a które pozwoliły dorobić się majątków politycznie namaszczonym prezesom. Inny element to OFE. Sam pomysł, by oszczędności emerytalne pakować w fundusze aktywnie inwestujące na rynku zamiast w fundusze pasywne, takie, które są obrazem indeksu giełdowego, powinien wydawać się podejrzany. Dlaczego? Jak wynika z czysto matematycznego rozumowania, średnia wyników wszystkich funduszy aktywnych musi być taka sama, jak funduszy pasywnych, przy czym zarządzanie funduszami pasywnymi jest znacznie prostsze i tańsze. Oszczędzamy na prowizji, bo zarządzać funduszem pasywnym może zwykły komputer. Tego nie powie wam żaden analityk z domu maklerskiego, ale w kontekście wieloletniego oszczędzania na emeryturę fundusz pasywny to jedyne sensowne wyjście.

Dlaczego więc przy projektowaniu reformy emerytalnej nie wybrano takiego rozwiązania? Bo właśnie o tę prowizję chodziło. Wmówiono nam, że wyniki OFE zależą od niezwykłych zdolności menedżerów i pozwolono im golić nas na opłatach, nie pozostawiając nam możliwości wyboru, bo przecież oszczędzanie w OFE było przymusowe.

Czy to oznacza, że likwidacja OFE to dobry pomysł?

Wszystko zależy od alternatywy.

Wielka prowizorka

Nie czas tu i miejsce, by zastanawiać się, czy powrót do systemu, w którym o naszych emeryturach decydują urzędnicy z ZUS, będzie dla Polaków dobry. Obstawiam, że nie. A jednak prof. Steven Teles wskazuje, że jednoznaczne sytuacje, w których to albo rynek, albo państwo przejmują jakąś dziedzinę, są bardziej pożądane niż takie, w których mamy zarówno trochę rynku, jak i trochę państwa. Gdy podział jest jasny, wiadomo, kogo winić w razie niepowodzenia. W skomplikowanym i niejasnym systemie mieszanym zwolennicy rynku winę zwalają na państwo, które niepotrzebnie się mieszało, a zwolennicy państwa – na rynek, który wszystko sprowadza do zysku.

Niestety, stwierdza Teles w jednym z wywiadów, żyjemy w kulturze politycznej, w której z jednej strony rozwiązania rynkowe cieszą się dużym prestiżem, z drugiej strony społeczeństwo sądzi, że istnieje sporo dziedzin, które powinny być przedmiotem publicznej troski, a to w sumie musi skutkować powstaniem systemu mieszanego. Otrzymujemy „rządy prowizorek” (kludgeocracy), czyli niezgrabnie zaprojektowanych instytucji, których efektywność w rozwiązywaniu danych problemów jest tylko tymczasowa.

Wielkimi prowizorkami uzupełnianymi o coraz to nowe prowizoryczne rozwiązania są właśnie systemy ubezpieczeń społecznych, emerytalnych i zdrowotnych. Jeśli nie działają, nikt nie myśli nad ich fundamentalną zmianą, wszyscy starają się je łatać. Preferuje się złożoność zamiast prostoty. Teles uważa, że dobrze widać to na przykładzie działalności think tanków, które w zamierzeniu mają dostarczać politykom świeżych idei. Skupiają się jednak na wymyślaniu praktycznych rozwiązań, które działają tylko tu i teraz, a nie w długiej perspektywie. Jak zauważa politolog, owe organizacje, konkurując o finansowanie, chcą wypaść oryginalnie i np. zamiast promować raczej prosty i bezpośredni system ubezpieczeń społecznych, prześcigają się w opracowywaniu wymyślnych szczegółowych strategii.

Kiedy państwo oparte jest na skomplikowanych zaimprowizowanych rozwiązaniach, musi brakować mu przejrzystości. A to wody, w których współczesna oligarchia uwielbia pływać. „Złożoność polityczna jest cenna dla tych, którzy gonią za rentą polityczną, ponieważ utrudnia identyfikację tego, kto i jak korzysta na danych rozwiązaniach. Polityczne mechanizmy stają się ukryte, a przeciw temu, co ukryte, trudno się zmobilizować” – pisze Teles w artykule „Kludgeocracy in America”. Zauważa też trzeźwo, że „grupy interesu” korzystające z takiego stanu rzeczy niekoniecznie muszą mieć charakter biznesowy. Nauczyciele, pielęgniarki, górnicy – oni wszyscy są w stanie zamieszać, przejąć i zmarnować pieniądze podatników.

Co wobec tego należy uczynić? Na usta – jako osobie o zdecydowanie wolnościowych poglądach – ciśnie mi się zawołanie: oddzielić państwo od gospodarki! Niestety, leseferyzm jako ideologia gospodarcza ma szanse powodzenia równie wielkie, jak katolicyzm na zyskanie statusu religii państwowej w Arabii Saudyjskiej. Co więcej, z punktu widzenia historycznego był zaledwie postulatem, do realizacji którego niektóre państwa świata zbliżały się tylko na krótko, by pod pretekstem wojny czy kryzysu gospodarczego albo po prostu pod wpływem innej ideologii szybko z niego rezygnować. To stosunki oligarchiczne stanowią dziejową normę. Kupcy, bankierzy czy przedstawiciele różnych rzemiosł od zawsze poszukiwali parasola ochronnego i przywilejów na dworach władców. I otrzymywali je. XIX-wieczni przemysłowcy nie stronili od konszachtów z państwem, jeśli miało dać im to subsydia lub dostęp do nowych rynków zbytu – dlatego chętnie przyklaskiwali kolonializmowi. Rzecz jasna istnieje teoria, zgodnie z którą biznes wchodził w konszachty z władzą wyłącznie z przykrej konieczności uniknięcia jej chciwości, a nie z chęci aktywnego korzystania na takiej relacji, lecz nie ma sensu się w nią zagłębiać. To dociekania poboczne, przywodzące na myśl podwórkowe spory chuliganów o to, kto zaczął. Nieważne, kto zaczął. Ważne są efekty. A efekty są opłakane.

Nie oznacza to, że nie powinniśmy przynajmniej próbować tchnąć leseferystycznego ducha w myślenie o współczesnym państwie. Domagając się, by ludzie w gospodarce mieli prawo do nieskrępowanego działania, leseferyzm żąda postawienia linii demarkacyjnej między stosunkami politycznymi a gospodarczymi. Jeśli nie może ona oddzielać jednego od drugiego całkowicie, niech przynajmniej jasno wskazuje, gdzie kompetencje władzy nie sięgają. Pamiętajmy, że im mniejsze aspiracje gospodarcze polityków, tym mniejsza potrzeba tworzenia nowych skomplikowanych praw i mniejsze pole do popisu dla lobbystów. Wycofywanie się polityków z gospodarki to konieczność stopniowego znoszenia szkodliwych praw i przepisów.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić? Może, ale wszystko, co warto zrobić, wymaga wysiłku.

Przeraża was jednak ta wielka niewiadoma, którą staje się przyszłość w scenariuszu, w którym państwo się kurczy i upraszcza? Wolelibyście zastosować inne lekarstwo?

Szkopuł w tym, że wszystkie inne pomysły byłyby dokładnie tym, co krytykuje Teles: prowizorką działającą w ramach tego samego zepsutego systemu. Może przyniosą krótkotrwałą ulgę, może upudrują niesprawiedliwy system, ale w długim terminie niczego nie zmienią. Gospodarka będzie coraz mocniej popadać w oligarchię – aż do momentu, w którym faktycznie każdy bogaty będzie miał coś za uszami, gdzie „coś” oznacza konszachty z państwem i czerpanie nienależnej renty z wygodnych „wylobbowanych” regulacji, subsydiów czy monopoli.

Już teraz polityczność coraz szybciej zjada nawet młodych przedsiębiorców. Jej ofiarą padł chociażby Elon Musk, inżynier biznesmen z RPA. Ten producent elektrycznych aut Tesla, wizjoner z ambicjami skolonizowania Marsa mógłby stać się pozytywnym bohaterem kapitalizmu, gdyby nie zdążył w międzyczasie przejąć idących w setki milionów dolarów państwowych subsydiów. Mowa o SolarCity, firmie Muska produkującej panele słoneczne, która nie dość, że zassała z publicznej kiesy 750 mln dol., to pozostała nierentowna.

Jeśli więc chcemy żyć w systemie korumpującym nawet genialne jednostki, trzymajmy ręce z dala od leseferyzmu. Tylko wówczas nie narzekajmy na nierówne szanse, szklane sufity i niesprawiedliwość. Pogódźmy się z nimi.
http://forsal.pl/gospodarka/polityka/art.....izmem.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:23, 18 Lis '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Droga odzież szyta za grosze. Wyzysk tuż u bram UE 10.11.2017 Małgorzata Matzke

Zachodnie firmy odzieżowe szyją swoje drogie produkty za bezcen w krajach Europy w Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Robotnicy są prawie bezbronni.

Fabryki tekstylne w Serbii mają wykwalifikowanych pracowników

Luksusowe zachodnie firmy wykorzystują beznadziejną sytuację egzystencjalną ludzi, by za bezcen produkować swoje drogie produkty. Praca badawcza kampanii CCC na rzecz uczciwie produkowanej odzieży dostarcza wiele wstrząsających dowodów na to, po rozmowach prowadzonych w fabrykach tekstylnych w krajach Europy wschodniej i południowowschodniej.

Zrzutka na ciśnieniomierz

– Powiedziałam szefowej, że przy tej maszynie nie daje się oddychać. W hali już jest 30°C, a kiedy szyję na tej maszynie, jest jeszcze bardziej gorąco – opowiada jedna z robotnic fabryki tekstylnej w Serbii. W reakcji na jej skargę szefowa skierowała dyszę maszyny na twarz szwaczki i jej koleżanek, i powiedziała: To jest wasz problem i jak sobie z tym nie radzicie, to wynocha. Jest dość ludzi, którzy tylko czekają, żeby dostać tę pracę.

Inna z robotnic opowiadała, że dyrekcja kazała pracownikom zrobić zbiórkę pieniędzy na sprzęt do pomiaru ciśnienia krwi, bo będą nas sami ‘leczyć' i nie będą wołać lekarza jak ktoś zemdleje. Obydwie kobiety prosiły żeby nie podawać ich imion i nazwisk. Ale podobnie jak wiele innych, zdobyły się na odwagę i opowiadały o warunkach pracy w serbskim przemyśle tekstylnym. Ankieterzy CCC zbierali ich głosy do pracy badawczej o wyzysku ludzi. Wszyscy respondenci bali się utraty pracy, wszędzie panuje ogromny strach i o szczęściu może mówić ten, kto ma pracę w kraju, gdzie stopa bezrobocia wynosi 16 proc. a wśród młodzieży wręcz 30 proc. Intratne posady w państwowych instytucjach dostają tylko ludzie mający odpowiednią legitymację partyjną – opowiadały serbskie robotnice.

Traktowani jak niewolnicy

Szczególnie w zakładach w branży tekstylnej, należących w większości do zagranicznych inwestorów i produkujących na zachodnioeuropejski rynek, pracownicy muszą znosić nieludzkie warunki pracy na produkcji i samowolę aroganckich szefów. Sieją oni strach, ludziom ciągle grozi się zwolnieniem albo nie pozwala wybrać całego urlopu. Pracownicom nie wolno czasami nawet iść do ubikacji. Kobiety opowiadają, że traktuje się je jak maszyny albo niewolnice, a nie jak ludzi. Przełożeni krzyczą na nie i na porządku dziennym jest molestowanie seksualne – opowiada Bettina Musiolek koordynatorka CCC w Europie Wschodniej i Południowo.Wschodniej w rozmowie z Deutsche Welle.

Warunki pracy to jedno, ale płace to drugi problem. Ludzie często nie dostają wynagrodzenia za nadgodziny i pracują za pensje poniżej granicy ubóstwa. Podczas gdy ustawowe minimum egzystencji wynosi w Serbii 278 euro miesięcznie, a czteroosobowa rodzina potrzebuje miesięcznie 650 euro na zaspokojenie podstawowych potrzeb, robotnice w przemyśle tekstylnym zarabiają miesięcznie przeciętnie 202 euro, w branży obuwniczej i skórzanej 227 euro. Ta gałąź przemysłu zatrudnia prawie 100 tys. osób w Serbii; jest to 8 proc. wszystkich zatrudnionych.

Kampagne für saubere Kleidung (picture-alliance/dpa) Aktywiści CCC protestują przed Urzędem Kanclerskim w Berlinie

Raj niskich płac w sercu Europy

Serbia nie jest przy tym żadnym wyjątkiem. Dla globalnych firm produkujących modę kraje Europy Wschodniej i Południowo-Wschodniej są istnym rajem niskich płac – stwierdzają autorzy analizy. I nie chodzi tu bynajmniej o firmy z najniższej półki, tylko o tak znane firmy jak Benetton, ESPRIT, GEOX, Vero Moda, a nawet luksusowe marki jak Armani, Dolce&Gabbana, Louis Vuitton, Prada czy Versace. Korzystają z tego, że europejskie fabryki mają tanich, ale doświadczonych i wykwalifikowanych pracowników. Z reguły miesięczne zarobki kobiet, bo to one są trzonem załóg, wynoszą tyle, co ustawowa płaca minimalna, która waha się między 89 euro na Ukrainie i 374 euro w Słowacji. Zarobki, które pozwoliłyby rodzinom normalnie żyć i zaspokoiły ich podstawowe potrzeby, musiałyby być cztero- lub pięciokrotnie wyższe.

Klienci wprowadzani w błąd

Przy tym bardzo wiele firm używa określeń „Made in Europe” lub „Made in EU”, sugerując w ten sposób, że modne ubrania produkowane są przez ludzi pracujących w godnych warunkach, podczas gdy w rzeczywistości wielu z 1,7 mln pracowników w tej części Europy żyje w biedzie – stwierdzają autorzy analizy CCC.
– Czasami nie mamy co włożyć do ust – przyznała jedna z kobiet z fabryki tekstylnej na Ukrainie. Jeden z robotników na Węgrzech powiedział: – Nasze zarobki wystarczają akurat na tyle, żeby zapłacić za prąd wodę i opał.
Takie warunki pracy możliwe są tylko w społecznym otoczeniu, które myśli przede wszystkim o korzyściach pracodawców. W przeważającej mierze nie ma tam w ogóle organizacji związkowych. Nikt nie reprezentuje efektywnie interesów pracowników – mówi Bettina Musialek, zaznaczając, że rządy udzielają zagranicznym firmom bezpośredniego i pośredniego wsparcia.

Na przykład w Serbii inwestorzy dostają wysokie subwencje, parcele po cenach poniżej cen rynkowych albo wręcz otrzymują je nieodpłatnie. Częstokroć korzystają oni z ulg finansowych czy bezpłatnie oddaje się im do dyspozycji infrastrukturę. Do tego jeszcze rządy ustalają z reguły bardzo niskie płace minimalne – krytykuje koordynatorka CCC.

Wczesnokapitalistyczne warunki

Wszystko to wygląda jak spirala kręcąca się w dół – stwierdza Stefan Aleksic, jeden z autorów analizy w rozmowie z Deutsche Welle. Serbię otaczają inne biedne kraje i wszystkie one walczą o te same inwestycje. W ten sposób powstaje konkurencja gwarantująca zagranicznemu kapitałowi lepsze warunki do taniej produkcji. Wynik tego wyścigu jest przerażający: państwo finansuje to, że gospodarka tkwi w ekonomicznym zacofaniu.

Pomimo tego kampania na rzecz uczciwie produkowanej odzieży nie wzywa do bojkotu tych firm. Robotnice wciąż powtarzały:”ta praca jest nam potrzebna”, ale powinny one dostawać za nią godne wynagrodzenie, a warunki pracy powinny zostać dostosowane do unijnych standardów – uważa Bettina Musiolek. Droga ta jest jednak jeszcze daleka: najpierw trzeba wzmocnić tam związki zawodowe. Jest to naprawdę niesłychana, że panują tam zgoła wczesnokapitalistyczne warunki i że tak słaba jest reprezentacja strony pracowniczej - podkreśla koordynatorka CCC.

Konstantin Klein / Małgorzata Matzke
http://www.dw.com/pl/droga-odzież-szyta-.....a-41334399
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Wiadomości Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona:  «   1, 2, 3 ... 14, 15, 16, 17, 18   » 
Strona 15 z 18

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Kapitalistyczne cwaniactwo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile