W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Kapitalistyczne cwaniactwo   
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
20 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Wiadomości Odsłon: 48214
Strona:  «   1, 2, 3 ... 12, 13, 14 ... 16, 17, 18   »  Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Azyren




Dołączył: 07 Wrz 2015
Posty: 4105
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 16:42, 24 Lut '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

shepherd napisał:
Prawie wszystkie powyższe przypadki (te oczerniające kapitalizm ) nie są w ogóle związane z kapitalizmem tylko interwencjonizmem.
Totalnie pomieszanie pojęć.
W ustroju zwanym kapitalizm przedsiębiorcy nie mogą dać urzędnikowi łapówki, gdyż urzędnik nie ma wpływu na gospodarkę i nie ma urzędnika zajmującymi się takimi sprawami. Więc nie ma mowy o ustawiania rynku pod danego przedsiębiorce. W ogóle powyższy post z tym wyzyskiem Ukraińców to komedia jakaś... ktoś im każe pracować za tyle i w takich warunkach ? Sami się zgadzają ? Może to co mają tutaj jest lepsze niż u siebie dlatego to robią ? Czy ktoś tu jeszcze potrafi zadać sobie takie proste pytania ?
Warunki oraz płace będą takie tak długo jak ludzie będą się na taką pracę zgadzać i tego żaden urząd czy ustawa nie załatwi!
Widzę, że czerwona zaraza wkradła się na forum.


Widzę że kucowata zaraza wdarła się na forum niczym grzyb w zapuszczonej łazience. Ile ty masz lat dzieciaku że w takie bajki wierzysz? Kapitalizm bez urzędników... Wyśmiać to za mało.

Urzędnicy to inherentna/nieodłączna część kapitalizmu. Żeby ci to zobrazować podam ci prosty przykład. Mamy hektar dobrej ziemi, który staje się własnością prywatną Pana Smitha. Jednak, żeby tak się stało, Pan Smith musi ten hektar ziemi najpierw kupić od państwa lub innej osoby prywatnej, a żeby transakcja miała sankcję prawną muszą być na nią stosowny papier które spisuje notariusz i przechowuje notariusz. Ktoś musi wydać akt własności żeby wszyscy wiedzieli że ta ziemia jest prawnie własnością Pana Smitha. I tak oto Pan Smith "wyprodukował" już jednego urzędnika, tylko przez to że nabył hektar ziemi. Ale teraz, pojawił się Pan Blake z roszczeniami do tej ziemi, twierdząc że ziemia należy do niego a dokumenty są sfałszowane. Pan Blake jest nieustępliwy i agresywny, gotowy nawet siłą odebrać ziemię Smitha. Rodzi się potrzeba zatrudnienia policjanta do ochrony własności prywatnej, prokuratora do rozpatrzenia skargi i rozstrzygnięcia sporu, geodety do zrobienia raz jeszcze pomiarów, biegłego do oceny zebranych dowodów i dokumentów, sędziego i ławy przysięgłych. I tak Pan Smith wyprodukował już całą armię urzędników tylko i wyłącznie przez fakt posiadania ziemi jako własności prywatnej.

Tak więc własność prywatna = prawo, dokumenty, akta = urzędnicy. Kapitalizm = urzędnicy. Tego problemu nie ma w socjalizmie, ale tym prawdziwym socjalizmie (czy masz jakichś urzędników w koloniach Amiszów, Mennonitów czy Huterytów). Tego problemu nie ma nawet w feudalizmie, a właściwie jest to trochę inny problem nie dotyczący armii urzędników a samowolki i arbitralności feudałów. Ten problem istnieje tylko w kapitalizmie.

Usuń z kapitalizmu ochronną moc urzędników i dokumentów/aktów własności a skończysz z siekierą we łbie.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 00:33, 02 Mar '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Korea Płd.: Szef grupy Samsung usłyszy zarzuty w śledztwie korupcyjnym 28 lutego 2017 PAP

Faktyczny szef grupy Samsung Li Dze Jong oraz czterej inni przedstawiciele kierownictwa spółki usłyszą zarzuty korupcji, sprzeniewierzenia funduszy firmy i ukrywania aktywów za granicą - poinformował we wtorek rzecznik południowkoreańskiej prokuratury.

Li Dze Jong (znany w kręgach biznesowych jako Jay Y. Lee) został aresztowany 17 lutego w związku ze skandalem korupcyjnym wokół prezydent Park Geun Hie, obecnie zawieszoną z tego powodu w obowiązkach.


"Pięciu przedstawicielom kadry kierowniczej zostaną przedstawione zarzuty korupcji, sprzeniewierzenia środków i ukrywania aktywów za granicą" - oświadczył Li Kiu Czul, rzecznik specjalnego zespołu prokuratorskiego, który we wtorek zakończył śledztwo w sprawie Park.

Jak dodał, Li zostanie ponadto oskarżony o poświadczenie nieprawdy podczas przesłuchania w parlamencie. Pozostałe osoby, które zostaną oficjalnie postawione w stan oskarżenia, to: Czoi Dzi Sung (Choi Gee-sung), Czang Czung Ki (Chang Choong-ki), Park Sang Dzin (Park Sang-jin) i Hwang Sung Su (Hwang Sung-Soo).

Sprawa prezydent Park zostanie przekazana zwykłej prokuraturze - przekazał rzecznik. Specjalny zespół prokuratorski wyda oficjalne oświadczenie w sprawie swojego dochodzenia 6 marca.

Również we wtorek grupa Samsung poinformowała o likwidacji biura odpowiedzialnego za strategię korporacyjną firmy, przez Reutera określanego jako "serce działalności" koncernu, a także o rezygnacji złożonej przez Czoi Dzi Sunga oraz Czanga Czung Ki.


W grudniu Li Dze Jong obiecał rozwiązać to biuro z powodu oskarżeń, że zarówno on sam, jak i ta jednostka byli zamieszani w skandal korupcyjny wokół osoby prezydent Park.

48-letni Li Dze Jong jest synem Li Kun Hi (Li Kun-hee), szefa rady dyrektorów Samsunga, który od 2014 roku jest w szpitalu po zawale serca i praktycznie nie kieruje spółką.

Pod koniec ubiegłego roku Koreą Południową wstrząsnął głęboki kryzys polityczny wywołany aferą korupcyjną w otoczeniu prezydent. Przed sądem w Seulu toczy się proces jej przyjaciółki, Czoi Sun Sil, oskarżonej o wywieranie nacisków na duże przedsiębiorstwa, aby wpłacały pieniądze do fundacji wspierających inicjatywy polityczne Park. Samsung jest wśród czołowych koncernów południowokoreańskich, od których miała próbować wyłudzać olbrzymie sumy.

Czoi zaprzecza wszelkim zarzutom i twierdzi, że nie działała w zmowie z Park, prokuratura uważa jednak, że również prezydent jest zamieszana w skandal.

Li Dze Jong ma być oskarżony o zadeklarowanie 38 mln dolarów w formie łapówek na rzecz firmy i fundacji powiązanych z Czoi. Twierdzi, że jest niewinny.

9 grudnia parlament opowiedział się za odsunięciem od władzy szefowej państwa, oskarżanej o płatną protekcję i korupcję. Park została jednak na razie tylko zawieszona w obowiązkach do czasu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, czy były wystarczające podstawy prawne do wszczęcia procedury impeachmentu.

Wielki skandal korupcyjny wyprowadził na ulice miliony ludzi, którzy domagali się odejścia Park, a także sparaliżował pracę rządu w Seulu. (PAP)
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/102.....yjnym.html


Azyren napisał:
[...]

Tak więc własność prywatna = prawo, dokumenty, akta = urzędnicy. Kapitalizm = urzędnicy. Tego problemu nie ma w socjalizmie, ale tym prawdziwym socjalizmie (czy masz jakichś urzędników w koloniach Amiszów, Mennonitów czy Huterytów). Tego problemu nie ma nawet w feudalizmie, a właściwie jest to trochę inny problem nie dotyczący armii urzędników a samowolki i arbitralności feudałów. Ten problem istnieje tylko w kapitalizmie.

Usuń z kapitalizmu ochronną moc urzędników i dokumentów/aktów własności a skończysz z siekierą we łbie.


Nie potrzeba urzędników przy prywatnej własności, gdy ta jest własnością jednej, jedynej spółki akcyjnej, w której każdy ma jedną, niezbywalną, akcję. Akcji jest tyle ile żyjących ludzi.
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 01:12, 16 Mar '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Paragony za paliwo napędzają oszustów 15 marca 2017 Dziennik Gazeta Prawna

Paragon źródło: ShutterStock

Nie pomogła ani akcja „Weź paragon ze sobą”, ani ostrzeżenia resortu finansów. Przestępcy wciąż współpracują z nieuczciwymi pracownikami stacji paliw, aby wyłudzać podatki. A ministerstwo nie ma pomysłu, jak skutecznie ich ścigać.

Cały proceder zaczyna się w momencie, gdy klient tankuje paliwo, płaci za nie, ale nie bierze paragonu. Pracownicy stacji gromadzą takie nieodebrane kwitki, wymieniają na faktury (pozwalają na to przepisy) i przekazują je zaprzyjaźnionym firmom, które paliwa w rzeczywistości nie kupiły (a to jest już oszustwo).

Nieuczciwy pracownik dostaje zazwyczaj kilka procent wartości faktury, a firma wykorzystuje dokument do zawyżenia kosztów podatkowych i odliczenia połowy VAT.

Pracownicy administracji skarbowej teoretycznie dysponują całą paletą narzędzi pozwalających na ściganie takich przestępstw. W praktyce jednak słabo one działają. Postępowania są bardzo czasochłonne i trudne.
http://forsal.pl/artykuly/1027388,paragony-za-paliwo-napedzaja-oszustow.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:28, 02 Maj '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
'I work 14 hours a day': Woman finds a note from Chinese 'prisoner' begging for help inside her Walmart purse 1 May 2017 Abigail Miller

A woman believes she found a note from a Chinese prisoner in a new purse
She purchased the purse at a Walmart store in Sierra Vista, Arizona
It says the author is a Chinese prisoner forced to work under abusive conditions
The woman who found the letter said she had it translated three separate times



An Arizona woman says she believes that she found a note from a Chinese prisoner pleading for help in a purse she bought at Walmart.

The woman said she bought the purse at the superstore in Sierra Vista, Arizona, and later found the note, written completely in Chinese, reported KPTV.

She had the note translated three times to be certain that the message was correct.



An Arizona woman says she believes that she found a note from a Chinese prisoner pleading for help in a purse she bought at Walmart


The note's author writes that he or she is a prisoner in China being forced to work about 14 hours a day with little food or medical attention.

The alleged prisoner pleads for help from whoever reads the note, but the woman who found it said she does not have the means personally to help the prisoner, so she hopes something comes out of sharing it.

Similar letters to this one have been traced back to stores that outsource a lot of their labor, such as K-Mart, in the past.
[video: http://www.kptv.com/clip/13290098/woman-.....new-purse]
http://www.dailymail.co.uk/news/article-.....purse.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:04, 27 Maj '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Chcesz łatwo wyprać pieniądze i mieć wjazd do UE? Wystarczy „kupić” obywatelstwo Cypru 17 maja 2017 Bloomberg

Cypr źródło: ShutterStock

Obywatelstwo Unii Europejskiej w mniej niż 6 miesięcy? To proste, wystarczy zainwestować co najmniej 2 mln euro w nieruchomości na Cyprze lub 2,5 mln euro w obligacje skarbowe lub cypryjskie firmy.

W Limassol, mieście położonym na południowym wybrzeżu Cypru, można znaleźć więcej napisów cyrylicą niż po grecku. Rosyjskie jachty wypełniają nową marinę, a obok siedziby rozgłośni radiowej Ruskaja Wolna, liczne restauracje serwują pelmeni z wódką.

Ta mała Moskwa nad Morzem Śródziemnym doświadczyła rozkwitu, gdy Rosjanie zaczęli przywozić tu swoje pieniądze, które odtąd miały przestać być „rosyjskie”. Cel? Uniknięcie rosyjskiego fiskusa. Ale nie tylko, gdyż Cypr jest także określany jako rosyjska pralnia brudnych pieniędzy.

Ostatnio jednak – w obliczu śledztw badających powiązania administracji Donalda Trumpa z Rosją, a także wnikliwego przyglądania się operacjom finansowym na Cyprze, na Wyspie można ukryć swoje pieniądze w bardziej wyrafinowany sposób. Jeśli już nie przez pranie brudnych pieniędzy, to poprzez „wypranie” ich właściciela. Chodzi o zmianę obywatelstwa.

Sposób ten stał się popularny po tym, jak cypryjski rząd, chcąc podnieść się z kryzysu bankowego z 2013 roku, umożliwił obcokrajowcom uzyskiwanie cypryjskiego obywatelstwa w mniej niż 6 miesięcy. Wystarczy zainwestować co najmniej 2 mln euro w nieruchomości na Cyprze lub 2,5 mln euro w obligacje skarbowe lub cypryjskie firmy.

Do dziś Cypr wydał ok. 2000 paszportów – wynika z informacji ministra finansów Harrisa Georgiadesa. Połowa z nich trafiła do Rosjan. W efekcie Cypr uzyskał ok. 4 mld euro w zagranicznych inwestycjach. Biorąc pod uwagę wielkość cypryjskiej gospodarki, to niebagatelna kwota (prawie ¼ rocznego PKB Wyspy).


Jak to zrobić?

Jeden z nowych obywateli Cypru zdradza, jak to zrobić. Były dyrektor z branży telekomunikacyjnej w Rosji chce zachować anonimowość, bo ukrycie jego tożsamości było głównym celem całej operacji.

Najpierw przeniósł swoje aktywa z Rosji do Holandii, gdzie założył fasadową firmę. Z czasem zaczął się rozglądać za drugim obywatelstwem. Początkowo rozważał Maltę, ale uzyskanie obywatelstwa Cypru jest łatwiejsze i szybsze.

Wszystko działało doskonale. W sierpniu kupił dwie wille w Limassol za 5 mln euro, a w grudniu odebrał już swój paszport.

Bogaci tego świata mają duży wybór miejsc, w których można kupić passport. Od Wysp Karaibskich po Maltę, ale najszybciej można to załatwić na Cyprze. Fakt członkostwa kraju w Unii Europejskiej sprawia, że cypryjski paszport staje się złotym biletem. Cypryjski paszport pozwala bowiem na podróże do 147 krajów świata, łącznie z Wielką Brytanią i Japonią, bez konieczności ubiegania się o wizę. Dla porównania rosyjski paszport daje wstęp tylko do 105 krajów świata.

Bogaci przestępcy mogą kupić wjazd do UE

Organizacje zajmujące się walką z korupcją alarmują: praktyka nabywania paszportów daje łatwe wejście potencjalnym przestępcom do 28 krajów Unii Europejskiej. „To tylne drzwi do UE” – komentuje Miklos Ligeti z Transparency International na Węgrzech. Rosjanie oraz obywatele innych państw, którzy uzyskują paszport Cypru, ale tak naprawdę tam nie mieszkają, zdobywają w nieuczciwy sposób dostęp do UE. Wydawanie paszportu bogatym tylko dlatego, że są bogaci, stoi w sprzeczności z regułą równych szans” – ocenia Ligeti.

W 2014 roku Parlament Europejski uchwalił niemającą konsekwencji prawnych rezolucję, w której stwierdza się, że obywatelstwo unii Europejskiej nigdy nie powinno stać się przedmiotem handlu.

Rosyjski raj na Cyprze

Rosjanie przenoszą się na Wyspę ze względu na chęć uniknięcia płacenia podatków rosyjskiemu fiskusowi. Cypryjskie obywatelstwo sprawia, że stają się mniej podejrzani, a ich operacje bankowe są traktowane jak operacje Cypryjczyków, a nie obcokrajowców. Niektórzy Rosjanie zatrudniają nawet specjalnych pracowników, którzy mają pozorować ich fizyczną obecność na Wsypie.

“Najważniejszym powodem przenoszenia się rosyjskich biznesmenów na Cypr jest lęk przed utratą pieniędzy” – komentuje Swietłana Ledajewa z Uniwersytetu Aalto w Finlandii. „Rosja jest niestabilnym politycznie krajem, a bogaci Rosjanie obawiają się konfiskaty ich majątków” – dodaje.

Rosjanin, który otrzymał cypryjskie obywatelstwo po tym, jak kupił dwie wille na Wyspie, przenosi tam również swoją firmę w Holandii. Powód? Jako nowy obywatel Cypru jest zwolniony z płacenia podatku dochodowego przez 17 lat. Normalnie nie mógłby skorzystać z takiej okazji, ponieważ Putin zaczął pobierać podatki od zagranicznych zasobów. Teraz jednak, wraz z nadaniem mu obywatelstwa, władze Cypru nie są zobowiązane do przekazywania danych o jego wydatkach inwestycyjnych do Rosji.

Czy to oznacza, że bogaty Rosjanin rzeczywiście przeniósł się na Cypr? Niekoniecznie. Co prawda rezydencja podatkowa na Cyprze wymaga, aby przebywać tam przez 183 dni w roku, ale nikt nie jest w stanie tego wykazać. Nie ma bowiem konieczności wbijania stempli w paszportach obywateli Unii Europejskie, nikt zatem nie wie, kto i gdzie przebywa, ani przez jak długi okres czasu.
http://forsal.pl/finanse/aktualnosci/art.....cypru.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 09:35, 15 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Trybunał UE: produktów wegańskich nie można sprzedawać jako „mleka” czy „masła” 14 czerwca 2017 PAP

Wyroby pochodzenia wyłącznie roślinnego co do zasady nie mogą być sprzedawane pod nazwami „mleko”, „śmietana”, „ser”, „masło”, „jogurt”; zgodnie z prawem UE są one zastrzeżone dla produktów pochodzenia zwierzęcego – orzekł w środę Trybunał Sprawiedliwości UE.

Zdaniem Trybunału nie ma znaczenia, że produkty te uzupełnione są wyjaśnieniem lub opisem wskazującym na ich roślinne pochodzenie, np. „serek z tofu”.

Sprawa dotyczy niemieckiej firmy TofuTown, która jest producentem żywności wegańskiej i wegetariańskiej oraz zajmuje się promocją i dystrybucją produktów wyłącznie roślinnych, takich jak „Soyatoo masło tofu”, „serek roślinny”, „Veggie-Cheese” i inne.

Skargę na TofuTown złożyło niemieckie stowarzyszenie Verband Sozialer Wettbewerb, które zajmuje się głównie przeciwdziałaniem nieuczciwej konkurencji. Organizacja ta uznała, że promowanie w ten sposób produktów wegańskich narusza przepisy prawa unijnego dotyczące oznaczeń mleka i przetworów mlecznych i zażądała, by producent zaprzestał szkodliwych jej zdaniem praktyk.

Spółka TofuTown twierdzi, że zastosowana przez nią reklama nie naruszyła prawa UE. Firma argumentowała, że sposób rozumienia wspomnianych pojęć przez konsumentów zmienił się w istotny sposób w ostatnich latach. Ponadto - jak zapewniał producent - spółka nigdy nie posługiwała się takimi nazwami jak „masło” czy „śmietana” w sposób wyizolowany, ale zawsze w połączeniu z innymi pojęciami sugerującymi roślinne pochodzenie danego produktu, tak jak w przypadku „masła z tofu”.

Sprawa trafiła do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. W ogłoszonym w środę wyroku Trybunał wskazał, że zgodnie z prawem UE w sytuacji sprzedaży lub promocji produktów żywnościowych nazwa „mleko” zastrzeżona jest wyłącznie dla mleka pochodzenia zwierzęcego. Te same przepisy zastrzegają takie nazwy jak „śmietana”, „bita śmietana”, „masło” czy „jogurt” wyłącznie dla przetworów mlecznych, czyli produktów pochodzących z mleka zwierzęcego.


Co prawda prawo przewiduje wyjątki, np. w odniesieniu do produktu tradycyjnie zwanego w języku francuskim „creme de riz” czy angielskich określeń „cream” w odniesieniu np. do zup (np. „cream of potatoes”). Wyjątki te nie dotyczą jednak takich produktów jak soja czy tofu, co oznacza, że zgodnie z prawem nie można w odniesieniu do nich stosować takich nazw jak „mleko” i „jogurt”.

Trybunał podkreślił też, że zamieszczane przez TofuTown dodatkowe informacje wskazujące na roślinne pochodzenie danego produktu, np. wyjaśnienie lub opis, nie mają wpływu na zakaz, tym bardziej, że nie pozwalają wykluczyć z całą pewnością, że konsumenci kupujący dany produkt nie zostaną wprowadzeni w błąd.

W trakcie procesu spółka TofuTown twierdziła, że jest dyskryminowana, bo podobne ograniczenia nie dotyczą producentów wegetariańskich i wegańskich substytutów mięsa lub ryb. W środę Trybunał uznał jednak, że tych dwóch kwestii nie można porównywać, ponieważ chodzi tu o różne produkty, które podlegają różnym przepisom.

Z Brukseli Jowita Kiwnik Pargana (PAP)
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/105.....masla.html



Cytat:
Prokuratura: spółka, której szef wręczał łapówkę, była preferowana w przetargach SRK 14 czerwca 2017 PAP

Katowicka firma, której prezes usłyszał zarzut wręczania łapówek wiceprezesowi Spółki Restrukturyzacji Kopalń (SRK), była preferencyjnie traktowana w przetargach organizowanych przez SRK – wynika z ustaleń prokuratury, która postawiła zarzuty korupcyjne obu podejrzanym.

O zatrzymaniu wiceprezesa SRK Mirosława S. oraz prezesa jednej z katowickich firm Grzegorza G. na gorącym uczynku wręczenia 30 tys. zł łapówki poinformowało w miniony piątek Centralne Biuro Antykorupcyjne. W nocy z soboty na niedzielę, zgodnie z decyzją sądu, obaj podejrzani zostali tymczasowo aresztowani.


W środę dział prasowy Prokuratury Krajowej poinformował, że w sumie chodzi o korzyść majątkową w wysokości 40 tys. zł. Preferowanie w przetargach firmy, której prezesem był Grzegorz G., miało trwać przez rok, od połowy 2016 r. do czerwca 2017.

"Mirosławowi S. prokurator zarzucił przyjęcie od podejrzanego Grzegorza G. korzyści majątkowej w łącznej kwocie 40 tys. zł. Pieniądze te zostały przyjęte przez podejrzanego w zamian za niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku zapewnienia prawidłowego, zgodnego z prawem zamówień publicznych, wydatkowania środków publicznych, oraz w zamian za nadużycie udzielonych mu uprawnień" – podała prokuratura.

"Polegało to na preferencyjnym traktowaniu jednej z katowickich spółek w przetargach publicznych organizowanych przez Spółkę Restrukturyzacja Kopalń SA. Zachowania te stanowiły czyn nieuczciwej konkurencji i mogły wyrządzić Spółce Restrukturyzacja Kopalń szkodę majątkową. Do tych przestępczych czynów doszło od połowy 2016 r. do czerwca 2017 r." - podał dział prasowy Prokuratury Krajowej.

Grzegorzowi G. prokurator zarzucił wręczenie korzyści majątkowej wiceprezesowi SRK, pełniącemu zarazem funkcję dyrektora biura likwidacji kopalń i ochrony środowiska w tej spółce. Obu podejrzanym grozi do 10 lat więzienia. Postępowanie w tej sprawie prowadzi delegatura Centralnego Biura Antykorupcyjnego w Katowicach.
[...]
http://forsal.pl/gospodarka/aktualnosci/.....h-srk.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 18:44, 22 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Port lotniczy Berlin-Brandenburg. Skandal budowlany i finansowy 22.01.2017 Andrzej Pawlak

To lotnisko to niekończąca się historia usterek, błędów i wyrzucania pieniędzy podatników w błoto. Nowy port lotniczy w Berlinie nie zostanie otwarty także w 2017 roku.
Deutschland Baustelle Hauptstadtflughafen BER (picture-alliance/dpa/P. Pleul)

Takiego skandalu budowlanego i finansowego Niemcy jeszcze nie widziały. Nowy, centralny port lotniczy Berlin-Brandenburg im. Willy'ego Brandta także w tym roku nie zostanie otwarty. Przyczyna? Ta sama co zawsze: nowe problemy techniczne.

Otwarcie "zbyt ryzykowne"

Najpierw przemówił burmistrz Berlina, a wkrótce potem nastąpiło potwierdzenie podanej przez niego wiadomości przez zarząd konsorcjum BER odpowiedzialnego za budowę lotniska. Także w tym roku - wbrew wcześniejszym zapowiedziom - nowy, centralny port lotniczy Berlin-Brandenburg im. Willy'ego Brandta nie zostanie otwarty. A w taki sposób oznajmił to jego szef Karsten Mühlenfeld: "Po uzyskaniu nowych informacji, o których pod koniec ubiegłego tygodnia poinformowałem przedstawicieli spółek wchodzących w skład konsorcjum BER, ryzyko związane z otwarciem portu lotniczego Berlin-Brandenburg w tym roku jest zbyt duże".

"Współpraca się nie układa"

Burmistrz Berlina Michael Müller ujął to nieco inaczej: "W tej chwili znaleźliśmy się w sytuacji, w której musimy przyznać, że w roku 2017 nie uda się nam doprowadzić do otwarcia lotniska".

Deutschland BER Kabel (picture-alliance/dpa/P. Pleul)

Kable kładzione w halach lotniska BER. Zwracamy uwagę na wzorowy ład i porządek na budowie i szybkie tempo prac
Müller stwierdził to na zamkniętym posiedzeniu berlińskiej frakcji SPD w Erfurcie. Nowy termin? Mówi się o roku 2018. Na razie.
Tym razem nie działają drzwi. A jest ich aż 1200, a więc dużo. Dlaczego nie działają, co trzeba będzie w nich poprawić i kto ma się tym zająć, o tym wszystkim będzie mowa 7 lutego, na najbliższym posiedzeniu rady nadzorczej konsorcjum BER. Niezależnie od tego, burmistrz Berlina planuje naradę w stołecznym ratuszu z przedstawicielami wszystkich firm, które budują to stołeczne lotnisko-pośmiewisko. Narada jest konieczna, bo jak przyznał otwarcie Müller: "współpraca między nimi się nie układa".

Drzwi się nie zamykają

Z informacji podanych przez Niemiecką Agencję Prasową DPA wynika, że należy zmienić okablowanie wadliwych drzwi.

Chodzi o to, że zamykają się automatycznie w razie pożaru, a usterki w ich instalacji elektrycznej na to nie pozwalają. W tej sytuacji lotnisko jest zagrożeniem dla wszystkich, którzy mają nieszczęście na nim przebywać w razie zaprószenia ognia na jego terenie. Tym bardziej, że automatyczne tryskacze też nie działają jak należy. Mało tego, trzeba, jak się okazało, wymienić część rur doprowadzających do nich wodę gaśniczą. A te przebiegają nad podwieszanym sufitem lotniskowych hal. Trzeba więc będzie rozebrać sufit, a może nawet całą halę?
Niemcy twierdzą, że najbardziej prawdopodobnym terminem otwarcia lotniska jest "na świętego nigdy". Byłoby to może zabawne, ale w tym projekcie utopiono ciężkie miliardy euro, a odpowiedzialnych za ten skandal budowlany i finansowy jakoś nie ma i nie wydaje się, żeby się znaleźli.
dpa / Andrzej Pawlak
http://www.dw.com/pl/port-lotniczy-berli.....a-37231307
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:52, 27 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Decyzja zapadła: Google zapłaci Unii 2,42 mld euro. Takiej kary nie było jeszcze nigdy w historii 27 czerwca 2017 PAP

Bloomberg autor zdjęcia: David Paul Morris

2,42 mld euro, czyli 2,7 mld dol. - taką karę ma zapłacić Google Unii Europejskiej. To najwyższa grzywna w historii UE. Zdaniem Brukseli koncern faworyzował własny serwis zakupowy w wynikach wyszukiwania.

Komisja Europejska poinformowała we wtorek o nałożeniu na koncern Google ponad 2,4 mld euro kary za nadużywanie dominującej pozycji na rynku wyszukiwarek internetowych.

KE prowadziła dochodzenie w sprawie internetowego giganta od 2008 roku. W 2015 roku przedstawiła formalne zarzuty odnoszące się do systematycznego faworyzowania przez Google'a jego własnej porównywarki cenowej produktów Google Shopping na stronach z ogólnymi wynikami wyszukiwania.

Wyniki dotyczące Google Shopping były zamieszczane w sposób bardziej widoczny na ekranie niż wyniki jego konkurentów, zazwyczaj na samej górze. Działo się tak niezależnie od tego, czy taki wynik był najbardziej zbliżony do tego, czego szukał internauta.
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....ejska.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Goska




Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 3486
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 18:19, 27 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Od kiedy dyrektorem Gogool zostal Niemiec, to zaczyna sie placenie. Unia Europejska, to przeciez wlasnosc Niemcow, ktorzy takie pieniadze przejmuja, bo co z nimi robia !?

Co Gogool obchodza inne przegladarki ? Ludzie wybieraja przegladarki i ludzie decyduja, ktora ma wiecej odslon. Niemcy teraz zapoczatkowali swoja nowa przegladarke, Anglia tez wstawila swoja nowa przegladarke, a ludzie znaja tylko Gogool. Te nowe przegladarki z wymienionych panstw mnie osobiscie nie pasuja - zbyt duzo klamstw i tajnosci. Dalej bede korzystala z Gogool.

Gogool trzymaj sie !
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:40, 30 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Goska napisał:
Od kiedy dyrektorem Gogool zostal Niemiec, to zaczyna sie placenie. Unia Europejska, to przeciez wlasnosc Niemcow, ktorzy takie pieniadze przejmuja, bo co z nimi robia !?

Co Gogool obchodza inne przegladarki ? Ludzie wybieraja przegladarki i ludzie decyduja, ktora ma wiecej odslon. Niemcy teraz zapoczatkowali swoja nowa przegladarke, Anglia tez wstawila swoja nowa przegladarke, a ludzie znaja tylko Gogool. Te nowe przegladarki z wymienionych panstw mnie osobiscie nie pasuja - zbyt duzo klamstw i tajnosci. Dalej bede korzystala z Gogool.

Gogool trzymaj sie !


Odpowiada zarząd odpowiednio do umocowania co do posiadanej siły głosu członków zarządu.

Eric E. Schmidt z google związany jest od 2001 r. (CEO Google w latach 2001-2011), od 2011 - executive chairman.
Po nim CEO Google został Larry Page.

Po wyodrębnieniu w 2015 r. konglomeratu Alphabet jest w
Cytat:
Executive Committee
Eric E. Schmidt, Chair
Sergey Brin
Larry Page

https://abc.xyz/investor/other/board.html




Cytat:
Komisja Europejska - Komunikat prasowy 27.06.2017

Przeciwdziałanie praktykom monopolistycznym: Komisja nakłada na spółkę Google grzywnę w wysokości 2,42 mld euro za nadużywanie pozycji dominującej jako wyszukiwarka internetowa poprzez bezprawne faworyzowanie własnej porównywarki cenowej.

Komisja Europejska nałożyła na spółkę Google karę w wysokości 2,42 mld euro za złamanie przepisów unijnego prawa o ochronie konkurencji. Google nadużywa swojej pozycji dominującej jako wyszukiwarka internetowa poprzez bezprawne faworyzowanie innego produktu Google: własnej porównywarki cenowej.

Spółka ma obecnie 90 dni, aby zaprzestać tej praktyki albo zostanie na nią nałożona kara w wysokości do 5% średniego dziennego obrotu Alphabet, spółki macierzystej Google'a.

Komisarz Margrethe Vestager, odpowiedzialna za politykę konkurencji, stwierdziła: Google wprowadził wiele innowacyjnych produktów i usług, które zmieniły nasze życie. Postrzegamy to, jako pozytywny element. Jednakże strategia spółki Google w zakresie usługi porównywania cen nie polegała tylko na pozyskiwaniu klientów poprzez podnoszenie jakości swojego produktu względem rywali. Google nadużywał bowiem swojej pozycji jako dominującej wyszukiwarki na rynku wyszukiwarek, promując w wynikach wyszukiwania własną porównywarkę cenową i obniżając pozycję propozycji konkurentów.

Postępowanie spółki Google jest nielegalne w świetle unijnych zasad ochrony konkurencji. Taki sposób postępowania odbiera innym przedsiębiorstwom możliwość konkurowania w oparciu o zalety i wprowadzania innowacji. A co najważniejsze odbiera europejskim konsumentom możliwość faktycznego porównywania usług i pełnego korzystania z innowacji
.

Strategia spółki Google dotycząca jej porównywarki cenowej

Sztandarowym produktem spółki Google jest wyszukiwarka Google, która dostarcza konsumentom wyniki wyszukiwania, którzy w zamian za nie dostarczają swoje dane. Niemal 90% dochodów Google pochodzi z reklam, takich jak te, które wyświetla konsumentom w odpowiedzi na zapytanie.

W 2004 r. Google wszedł na odrębny rynek porównywania cen w Europie. W tym celu korzysta on z produktu, który początkowo zwał się „Froogle”, w 2008 r. zmienił nazwę na „Google Product Search”, a od 2013 r. nazywa się „Google Shopping”. Pozwala on konsumentom na porównanie w internecie produktów i cen wszelkiego rodzaju sprzedawców internetowych, w tym internetowych sklepów producentów, platform (takich jak Amazon czy eBay) i innych odsprzedawców.

Gdy spółka Google wprowadziła Froogle na rynki zakupów przez porównanie cen, działało tam już szereg podmiotów o ugruntowanej pozycji. Ówczesne dowody pochodzące od spółki Google pokazują, że spółka miała świadomość, że wyniki Froogle na rynku były stosunkowo słabe (w jednym dokumencie wewnętrznym z 2006 r. stwierdzano nawet, że "Froogle simply doesn't work" / „Froogle zwyczajnie nie działa”).

Konkurencyjność usług porównywania cen zależy w dużej mierze od liczby odwiedzin na stronie. Zwiększenie liczby odwiedzin prowadzi do większej liczby kliknięć i generuje dochody. Duża liczba odwiedzin przyciąga też więcej detalistów, którzy chcą umieszczać swoje produkty na porównywarce cenowej. Ze względu na dominującą pozycję spółki Google w obszarze ogólnego wyszukiwania internetowego, jej wyszukiwarka jest istotnym źródłem odwiedzin w kontekście usługi porównywania cen.

Od 2008 r. Google zaczął wprowadzać na rynkach europejskich zasadniczą zmianę do swojej strategii polegającą na promowaniu swojej porównywarki cenowej. Strategia ta opierała się na dominującej pozycji spółki Google w obszarze ogólnego wyszukiwania internetowego, a nie na konkurowaniu w oparciu o zalety na rynkach zakupów przez porównanie:

-Google systematycznie umieszcza na czołowym miejscu własną porównywarkę cenową: kiedy klient wprowadza zapytanie do wyszukiwarki Google, w stosunku do którego porównywarka cenowa Google chce pokazać rezultaty, są one wyświetlane na początku lub w pobliżu górnej części wyników wyszukiwania;
-w wynikach wyszukiwania Google obniża pozycję wyników wyszukiwarki cenowej konkurentów: kolejność miejsc wyszukiwarek cenowych konkurentów w wynikach wyszukiwania Google jest ustalana za pomocą ogólnych algorytmów wyszukiwania Google. W algorytmach tych Google ujął szereg kryteriów, w wyniku których konkurencyjne porównywarki cenowe są zamieszczane na niższej pozycji. Dowody wskazują na to, że nawet najwyżej zaszeregowane usługi konkurentów znajdują się średnio dopiero na czwartej stronie wyników wyszukiwania Google, a pozostałe jeszcze dalej. Porównywarka cenowa Google nie podlega ogólnym algorytmom wyszukiwania Google powodującym takie obniżenie pozycji.

W związku z tym produkt porównywarki cenowej spółki Google jest o wiele bardziej widoczny dla konsumentów w wynikach wyszukiwania Google, podczas gdy porównywarki cenowe konkurentów są o wiele mniej widoczne.

Dowody wskazują na to, że konsumenci zdecydowanie częściej klikają na wyniki, które są bardziej widoczne, tj. wyniki pojawiające się wyżej w wynikach wyszukiwania Google. Pierwszych dziesięć wyników ogólnego wyszukiwania na pierwszej stronie ekranu komputera otrzymuje zwykle około 95% wszystkich kliknięć w przypadku ogólnych wyników wyszukiwania (a pierwszy wynik otrzymuje około 35% wszystkich kliknięć). Pierwszy wynik na drugiej stronie ogólnych wyników wyszukiwania Google otrzymuje jedynie około 1% wszystkich kliknięć. Wyniku tego nie można uzasadnić jedynie faktem, że pierwszy wynik jest bardziej adekwatny, ponieważ dowody wskazują również na to, że przeniesienie go na trzecie miejsce prowadzi do zmniejszenia liczby kliknięć o około 50%. Wyniki na urządzeniach mobilnych są jeszcze bardziej wyraziste ze względu na dużo mniejszy ekran.

Oznacza to, że umieszczając własną porównywarkę cenową produktów na widocznym miejscu i obniżając propozycje konkurentów, Google przyznaje własnej porównywarce cenowej znaczną przewagę nad konkurentami.

Naruszenie przepisów antymonopolowych UE

Praktyki stosowane przez Google oznaczają nadużycie pozycji dominującej spółki w obszarze ogólnego wyszukiwania internetowego poprzez ograniczanie konkurencji na rynkach zakupów przez porównanie.

W świetle unijnych zasad ochrony konkurencji dominująca pozycja na rynku jako taka nie jest nielegalna. Jednakże spółki dominujące są odpowiedzialne za nienadużywanie swojej silnej pozycji rynkowej do ograniczania konkurencji na rynku, na którym dominują, ani na odrębnych rynkach.

- W dzisiejszej decyzji stwierdza się, że Google posiada dominującą pozycję na rynku ogólnych wyszukiwarek internetowych na terenie całego Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG), tj. we wszystkich 31 państwach EOG. Uznano w niej, że od 2008 r. Google posiadał pozycję dominującą na rynkach ogólnego wyszukiwania internetowego we wszystkich państwach EOG, oprócz Republiki Czeskiej, gdzie początek pozycji dominującej ustalono w decyzji na 2011 r. Wniosek ten jest oparty na fakcie, że wyszukiwarka Google posiada bardzo duże udziały w rynku we wszystkich państwach EOG przekraczające w większości 90%. Zachowanie takie trwało systematycznie od 2008 r., co stanowi okres objęty badaniem Komisji. Również bariery wejścia na te rynki są wysokie, częściowo ze względu na efekty sieciowe: im więcej konsumentów korzysta z wyszukiwarki, tym bardziej atrakcyjna staje się ona dla reklamodawców. Wygenerowane zyski można następnie wykorzystać, aby przyciągnąć jeszcze więcej konsumentów. Podobnie dane o konsumentach gromadzone przez wyszukiwarki mogą być z kolei wykorzystane do poprawy wyników.
- Google nadużywa dominującej pozycji na rynku poprzez bezprawne faworyzowanie własnej porównywarki cenowej. W wynikach wyszukiwania umieszczał on wyłącznie własną porównywarkę cenową na widocznym miejscu, obniżając miejsce usług konkurentów. Ograniczał on konkurencję w oparciu o zalety na rynkach zakupów przez porównanie.
Google wprowadził tę praktykę we wszystkich 13 krajach EOG, gdzie uruchomił porównywarkę cenową, zaczynając w styczniu 2008 r. od Niemiec i Zjednoczonego Królestwa. Następnie rozszerzył stosowanie tej praktyki na Francję w październiku 2010 r., Włochy, Holandię i Hiszpanię w maju 2011 r., na Republikę Czeską w lutym 2013 r. oraz na Austrię, Belgię, Danię, Norwegię, Polskę i Szwecję w listopadzie 2013 r.


Skutki nielegalnych działań spółki Google

Nielegalne praktyki Google miały znaczny wpływ na konkurencję między porównywarką cenową spółki Google a usługami konkurencji. Pozwoliły one spółce Google osiągnąć znaczne zyski w liczbie odwiedzin na jej porównywarce cenowej kosztem konkurentów i ze szkodą dla europejskich konsumentów.

Ze względu na dominującą pozycję spółki Google w obszarze ogólnego wyszukiwania internetowego, jej wyszukiwarka jest istotnym źródłem odwiedzin. W wyniku nielegalnych praktyk stosowanych przez Google liczba odwiedzin na porównywarce cenowej Google znacznie wzrosła, podczas gdy konkurenci ponosili stale znaczne straty w tym zakresie.
- Od początku poszczególnych przypadków nadużycia liczba odwiedzin na porównywarce cenowej Google wzrosła 45-krotnie w Wielkiej Brytanii, 35-krotnie w Niemczech, 19-krotnie we Francji, 29-krotnie w Niderlandach, 17-krotnie w Hiszpanii i 14-krotnie we Włoszech.
- W związku z obniżaniem pozycji stosowanym przez Google, liczba odwiedzin na porównywarkach cenowych konkurencji znacznie spadła. Komisja ustaliła na przykład konkretne dowody nagłych spadków liczby odwiedzin na niektórych stronach internetowych konkurencji: o 85% w Zjednoczonym Królestwie, do 92% w Niemczech i 80% we Francji. Tych nagłych spadków nie można uzasadnić innymi czynnikami. Niektórzy konkurenci dostosowali się i udało im się odzyskać pewną cześć liczby odwiedzin, jednak nigdy w całości.

Ten wniosek, w połączeniu z innymi ustaleniami Komisji, wskazuje to na to, że praktyki spółki Google w Unii Europejskiej ograniczyły konkurencję w oparciu o zalety na rynkach porównywarek cenowych, pozbawiając tym samym europejskich konsumentów rzeczywistego wyboru i innowacji.

Zebrane dowody
Aby podjąć decyzję, Komisja zgromadziła i dogłębnie przeanalizowała szereg dowodów, w tym:
1) ówczesne dokumenty należące zarówno do spółki Google, jak i innych uczestników rynku;
2) bardzo duże ilości rzeczywistych danych obejmujących około 5,2 terabajtów rzeczywistych wyników wyszukiwania z Google (około 1,7 miliarda wyników wyszukiwania);
3) eksperymenty i badania, w których analizowano w szczególności wpływ widoczności w wynikach wyszukiwania na zachowanie konsumentów i liczbę kliknięć;
4) dane finansowe i dane o ruchu na stronach, które wskazują na handlowe znaczenie widoczności w wynikach wyszukiwania Google i wpływu zamieszczania na niższej pozycji oraz
5) zakrojone na szeroką skalę badanie rynku klientów i konkurentów na odnośnych rynkach (Komisja wysłała kwestionariusze do kilkuset przedsiębiorstw).

Skutki decyzji
Ustalając wysokość grzywny na 2 424 495 000 EUR Komisja wzięła pod uwagę czas trwania oraz wagę naruszenia. Zgodnie z wytycznymi Komisji w sprawie ustalania grzywien z 2006 r. (zob. komunikat prasowy i notatka prasowa [1]) grzywnę obliczono na podstawie wartości przychodów spółki Google z jej porównywarki cenowej w 13 krajach EOG, których dotyczy sprawa.

W swojej decyzji Komisja zobowiązuje również spółkę Google do zaprzestania niezgodnych z prawem zachowań w ciągu 90 dni od chwili wydania decyzji i powstrzymania się od wszelkich środków o równoważnym celu lub skutku. Decyzja nakazuje w szczególności spółce Google działać w sposób zgodny z prostą zasadą równego traktowania konkurencyjnych porównywarek cenowych i własnego produktu:

Google ma stosować te same procedury i metody zamieszczania i wyświetlania do konkurencyjnych porównywarek na stronach wyników wyszukiwania Google jak do własnej porównywarki cenowej.

Wyłączna odpowiedzialność za zapewnienie zgodności z tymi wymogami spoczywa po stronie spółki Google, musi ona też wyjaśnić, w jaki sposób zamierza tego dokonać. Niezależnie od tego, na który wariant zdecyduje się Google, Komisja będzie ściśle monitorować przestrzeganie przez niego zobowiązań. Google ma obowiązek informować Komisję o swoich działaniach (początkowo w ciągu 60 dni od dnia podjęcia decyzji, a następnie w sprawozdaniach okresowych).

Jeżeli Google nie zastosuje się do decyzji Komisji, będzie zobowiązany do płacenia grzywien za nieprzestrzeganie zobowiązań wynoszących do 5% średnich dziennych obrotów w skali światowej Alphabet, spółki macierzystej Google'a. Komisja będzie musiała stwierdzić brak takiej zgodności w odrębnej decyzji, a płatności będą naliczane wstecznie od chwili rozpoczęcia niezgodności.

Ponadto każda osoba fizyczna lub prawna, która poniosła straty w związku z zachowaniami antykonkurencyjnymi Google, może przed sądami państw członkowskich dochodzić przeciw spółce Google swoich praw na drodze cywilnoprawnego powództwa odszkodowawczego. Nowa unijna dyrektywa w sprawie odszkodowań z tytułu naruszenia prawa konkurencji ma na celu ułatwienie uzyskanie odszkodowania poszkodowanym na skutek praktyk antykonkurencyjnych.

Inne sprawy przeciwko spółce Google
Komisja ustaliła już wstępnie w dwóch innych przypadkach, które są obecnie przedmiotem dochodzenia, że Google nadużywa pozycji dominującej. Dotyczyły one:
1) systemu operacyjnego Android, w przypadku którego Komisja jest zaniepokojona faktem, że Google ogranicza wybór i innowacje w zakresie aplikacji i usług mobilnych poprzez dążenie do realizacji ogólnej strategii w dziedzinie urządzeń mobilnych w celu ochrony i wzmocnienia swojej pozycji dominującej w obszarze ogólnego wyszukiwania internetowego oraz
2) programu AdSense, w przypadku którego Komisja jest zaniepokojona faktem, że Google ogranicza wybór, uniemożliwiając stronom internetowym podmiotów trzecich pozyskiwanie reklam od konkurencyjnych wyszukiwarek.

Ponadto Komisja nadal bada, w jaki sposób Google traktuje inne specjalistyczne usługi wyszukiwania Google'a w swoich wynikach wyszukiwania. Dzisiejsza decyzja stanowi precedens, który ustanawia ramy dla oceny zgodności z prawem tego rodzaju zachowań. Jednocześnie nie zastępuje ona jednak konieczności przeprowadzenia analizy poszczególnych przypadków, aby uwzględnić specyfikę każdego rynku.

Kontekst
Zob. także arkusz informacyjny. http://europa.eu/rapid/press-release_MEMO-17-1785_en.htm

Dzisiejsza decyzja skierowana jest do Google Inc. i Alphabet Inc., spółki macierzystej Google'a.
Art. 102 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE) i art. 54 Porozumienia EOG zakazują nadużywania pozycji dominującej. Dzisiejszą decyzję poprzedziły dwa pisemne zgłoszenia zastrzeżeń przesłane do Google w kwietniu 2015 r. i lipcu 2016 r.
Więcej informacji na temat prowadzonego postępowania dostępnych jest na stronie internetowej Komisji poświęconej konkurencji w ogólnodostępnym rejestrze spraw pod numerem 39740.

====
Przyp. WZBG
[1] http://europa.eu/rapid/pressReleasesActi.....anguage=en
http://europa.eu/rapid/press-release_IP-17-1784_pl.htm
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:44, 30 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Pracodawcy w UK okradają pracowników z 2,7 miliarda funtów rocznie

Pracownicy są praktycznie bezbronni wobec silniejszej pozycji pracodawcy.

Pracodawcy w UK okradają pracowników z 2,7 miliarda funtów rocznie Pracodawcy w UK okradają pracowników z 2,7 miliarda funtów rocznie

Raport na temat okradania pracowników przez pracodawców został przygotowany przez Middlesex University. Wskazuje on na roczne straty pracowników w wysokości co najmniej 2,7 miliarda funtów, które pracodawcy wkładają do własnej kieszeni. Składa się na to 1,2 miliarda niewypłacanych lub zaniżanych pensji oraz 1,5 miliarda funtów niewypłacanych z tytułu należnych urlopów.

Jeden na 20 pracowników w Wielkiej Brytanii nie otrzymuje należnego wynagrodzenia urlopowego, jeden na 12 nie otrzymuje wymaganych prawem payslipów. Raport Unpaid Britain wskazuje, że problem pracodawców płacących poniżej stawki minimalnej, wymaganej przez prawo, jest powszechny. Organy ścigania są w tej kwestii w zasadzie bezradne, dlatego przedsiębiorcy traktują tę sytuację jako ciche przyzwolenie rządu na opłacanie pracowników poniżej minimum.

Problemy są gdzie indziej

"Media są skupione na kontraktach zerogodzinowych i bezprawnych umów o samozatrudnieniu w miejscu, gdzie powinny być umowy o pracę, tymczasem o wiele bardziej rozpowszechniona jest praktyka po prostu odbierania pracownikowi należnych mu pieniędzy przez pracodawcę" - mówi Nick Clark, główny badacz.

Raport został przygotowany w oparciu o dane zebrane z wielu źródeł, między innymi z trybunałów pracy oraz Citizens Advice.

Tu oszukują najbardziej

Wyliczony został również "wskaźnik nieuczciwości pracodawców" pozwalający sprawdzić które sektory wiążą się z najczęstszym okradaniem pracowników. Pracownicy tych pięciu sektorów są najbardziej narażeni na okradanie przez zatrudniającą ich firmę:

usługi rozrywkowe i rekreacyjne
gastronomia
usługi osobiste, między innymi fryzjerstwo, pielęgnacja paznokci, pralnie
praca przez agencję
hotelarstwo

Trzy metody

Pierwszym typem oszustw prowadzonych przez pracodawców jest okradanie systematyczne. Dotyczy głównie osób zatrudnionych na nieregularne godziny, dzięki niedostarczaniu im payslipów pracodawcy tak naprawdę uniemożliwiają sprawdzenie dokładnej liczby przepracowanych godzin, zwłaszcza w przypadku dużych odstępów między rozliczeniami (na przykład w systemie miesięcznym). Drobne obcięcia godzin, naliczenie dłuższej przerwy, tego typu niewielkie oszustwa w skali wielu pracowników i wielu tygodni składają się jednak na duży zysk pracodawcy kosztem pracowników.

Drugą metodą małych oszustw są niesłuszne potrącenia z pensji. Ciążące na pracodawcy obowiązki są opłacane w ramach uszczupleń pensji pracowników, na przykład z tytułu "ubezpieczenia", czy opłaty za zapewnienie strojów ochronnych.

Większym kalibrem są oszustwa pracodawców rozpoczynających prowadzenie działalności z zamiarem wykorzystania pracowników bez zapłaty. Menedżer informuje o bardzo złej sytuacji firmy, wskutek której pensje są odraczane. Po pewnym czasie przedsiębiorstwo ogłasza upadłość i pracownicy nigdy nie uzyskują wynagrodzenia. Wkrótce firma odradza się pod łudząco podobną nazwą i powtarza cały proceder od początku. Pracownicy Her Majesty's Revenue and Customs nazywają takie firmy "Feniksami".

Jest coraz gorzej

Citizens Advice informuje, że liczba pracodawców okradających swoich pracowników rośnie. Liczba przypadków "kradzieży wynagrodzenia", jak klasyfikują to działanie urzędnicy, uległa podwojeniu między rokiem 2014 a 2017. W tym czasie około 9 tysięcy pracowników zwróciło do Citizens Advice z prośbą o pomoc w odzyskaniu zaległych pensji, natomiast 75 tysięcy osób poprosiło o pomoc w związku z zatrzymaniem przez pracodawcę pensji urlopowej.

Prawo unijne i bezkarność pracodawców

Zatrudnieni na cały etat mają w Wielkiej Brytanii prawo do 28 dni płatnego urlopu w roku. Zostało to wprowadzone w ramach dyrektywy europejskiej o czasie pracy. Dla osób o nieregularnym wymiarze godzin uprawnienie to wynosi 12,07% ich przeciętnego wynagrodzenia - pracodawcom jednak nie zawsze zależy na poinformowaniu zatrudnionych o tym uprawnieniu. Zgodnie z amerykańskim powiedzeniem "squeaky wheel gets the grease" wypłatę wakacyjną otrzymują pracownicy, którzy sami upomną się o swoje prawa - o ile do spotkania z szefem odpowiednio się przygotują.

Jakie narzędzia służą do dyscyplinowania pracodawców? Żadne, przyjazna biznesowi Wielka Brytania nie przewiduje karania pracodawców niewypłacających pensji urlopowych. Pracownicy sami mogą zadbać o to wynagrodzenie z pomocą trybunałów pracy, jednak w związku z cięciami budżetowymi - czekają ich piętrzące się trudności. Opłaty wnoszone za rozpoczęcie sprawy, cięcia w budżetach pomocy prawnej dla pracowników, a także ochrona finansów spółki dzięki odpowiedniej konstrukcji ich majątku przeważnie sprawiają, że pracownicy nie uzyskują nic poza przyznaniem racji, koszty już są przez nich nie do odzyskania.

Wprowadzenie opłat w 2013 roku za przedstawienie sprawy przed trybunałem zredukowało liczbę takich przypadków o 67%. Dużym problemem jest fakt, że nawet w przypadku wygranej sprawy przy niewypłacalności pracodawcy to pracownik musi pokryć koszty sądowe i egzekucyjne.

Londyn skrajności

Sektory budowlane, artystyczne i rozrywkowe są w Londynie bardzo duże. Są też bardzo często reprezentowane przed trybunałami pracy w związku z niewypłacaniem wynagrodzenia. Centralny Londyn ma najniższe w kraju statystyki zatrzymywania wypłat wakacyjnych, to 2,5% zatrudnionych. Jednocześnie zewnętrzne dzielnice Londynu znajdują się na drugim krańcu skali - co 11 pracownik nie otrzymuje tu należnego wynagrodzenia urlopowego.

Banki żywności

Przejściowe trudności z otrzymaniem wynagrodzenia są często właśnie tym - przejściowymi trudnościami. Dla części osób bywają jednak prawdziwą tragedią - rocznie w Wielkiej Brytanii 23 tysiące rodzin z powodu niewypłacalności pracodawców nie ma pieniędzy na zakup wystarczającej ilości jedzenia. Są to ludzie pozostający w częściowym lub całkowitym zatrudnieniu, a jednak nieuczciwość pracodawców sprawia, że nie mogą oni liczyć na zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Liczba wydawanych trzydniowych, awaryjnych zestawów jedzenia zaczęła dramatycznie wzrastać od roku 2011 - przez 6 lat wzrosła siedmiokrotnie, osiągając w ubiegłym roku prawie 1,2 miliona pakietów. Problemem dla banków żywności staje się logistyka - zapotrzebowanie w Oldham było tak wysokie, że paczki musiały być ściągane z sąsiednich punktów, wzrost zapotrzebowania był tak duży.

Banki żywności argumentują, że one pierwsze widzą skutki wprowadzanych reform w systemach pomocy społecznej, dlatego warto byłoby konsultować kroki z zarządzającymi. Wprowadzenie zasiłków w ramach Universal Credit zostało połączone z wprowadzeniem sześciotygodniowego okresu oczekiwania od zaakceptowania wniosków do pierwszych wypłat. Pracownicy okradani przez pracodawców nie tylko nie mogą więc liczyć na pomoc państwa w odzyskaniu należnych pieniędzy, ale także nie mogą liczyć na pomoc w przetrwaniu okresu do wyegzekwowania środków lub znalezienia innej pracy.

Department for Work and Pensions odpowiada: "Powody korzystania z banków żywności są tak złożone, że łączenie ich z jakimkolwiek jednym czynnikiem jest wprowadzaniem w błąd. Praca jest najlepszym sposobem wyjścia z biedy. Po wdrożeniu Universal Credit powrót do pracy jest wyraźnie szybszy, pracownicy pozostają w zatrudnieniu na dłużej".

Pełną treść raportu można znaleźć pod adresem: http://www.mdx.ac.uk/.
http://www.anglia.today/warto-wiedziec/p.....ow-rocznie
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Goska




Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 3486
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 17:07, 30 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Znowu jest angielski krwawy kapitalizm !
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:00, 01 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Myślisz że masz złą pracę? Kurierzy DPD muszą płacić 150 £ dziennie gdy biorą chorobowe 04.03.2017

Do umów kurierskich dotarli dziennikarze Guardiana.

Samochód kuriera DPD / Wikimedia Samochód kuriera DPD / Wikimedia

DPD zatrudnia w Wielkiej Brytanii około 5 tysięcy kurierów. Wielu - jako osoby samozatrudnione, które otrzymują wynagrodzenie jedynie za dni, w które pracują. Niedawne przegrane w sądach Ubera i firm kurierskich wskazują, że prawdopodobnie czasy samozatrudnienia dobiegają końca, póki co jednak - firmom udaje się w ten sposób obchodzić konieczność przyznawania pracownikom urlopów i płacenia pensji minimalnej.

Umowy zawierane między kurierami a DPD mają zapisy wyznaczające odpowiedzialność kierowców. Jednym z nich jest nakaz zapewnienia kierowcy zastępczego w razie choroby osoby podpisującej umowę. Jeśli to się nie uda - kierowcy muszą płacić 150 funtów za dzień nieobecności, a w przypadku części dnia jest to 75 funtów. DPD tłumaczy ustami rzecznika, że jest to związane z koniecznością opłacenia kosztów powstałych przez niestawienie się kuriera do pracy. Dostawcy wskazują jednak, że nałożenie kary zależy od lokalnego managera, nie ma konkretnych wytycznych kiedy i pod jakimi warunkami może lub nie może ona być nałożona.

Dziennikarze wyliczyli, że przeciętnie kurier zarabia około 200 funtów dziennie. Nie pojawiając się w pracy nie tylko traci te 200 funtów, ale musi również dopłacić 150 - co oznacza w praktyce, że jeden dzień chorobowego pochłania wpływy z dwóch dni.

Obecnie DPD prowadzi spór z kierowcami argumentującymi, że de facto nie pracują oni na samozatrudnieniu. Jako argumenty podają fakt, że nie wybierają godzin pracy, a otrzymują je od firmy, muszą mieć firmowe stroje, muszą używać sprzętu komputerowego zatwierdzonego przez DPD, a także przechodzą obowiązkowe szkolenia. Firma odpowiada, że interpretacja HMRC wyraźnie wskazuje na zgodność z wytycznymi dotyczącymi odróżniania samozatrudnienia od etatu, a także na zgodność z tzw. dobrymi praktykami.
http://www.anglia.today/biznes/myslisz-z.....-chorobowe


Cytat:
Stawka minimalna nie należy się imigrantom - uważają przedsiębiorcy 11.01.2017

Rząd ujawnia powody, z uwagi na które pracownicy nie otrzymywali wymaganego prawem minimalnego wynagrodzenia.

Stawka minimalna nie należy się imigrantom - uważają przedsiębiorcy Stawka minimalna nie należy się imigrantom - uważają przedsiębiorcy

Kampania mająca nakłonić pracowników do upominania się o swoje prawa w zakresie wynagrodzeń ma ruszyć jutro. 1,7 miliona funtów przeznaczone na kampanię informacyjną wydawane jest z myślą o mobilizacji otrzymujących poniżej wymaganego prawem wynagrodzenia, często bowiem nie wiedzą jaką mają tak naprawdę stawkę za godzinę, w grę wchodzi także obawa przed utratą źle płatnej, ale jednak pracy.

HMRC zidentyfikowało 700 firm, które uchylały się od obowiązku płacenia co najmniej stawki minimalnej. Zbierano również informacje dotyczące powodów takiego działania. Najczęstszą podawaną przez pracodawców wymówką było przekonanie, że stawka minimalna nie należy się imigrantom. Drugim powodem było płacenie "za wykonaną pracę" - co oznaczało, że pracownicy mieli liczone godziny pracy jedynie gdy w sklepie/lokalu byli klienci. Department for Business, Energy and Industrial Strategy zacytowało jednego z przedsiębiorców tłumaczącego się: "Ona nie zasługiwała na minimalną pensję, ponieważ jedynie zamiata podłogi i robi herbatę".

"Kultura pracy w Wielkiej Brytanii nakazuje, aby pracownicy nie otrzymywali wynagrodzenia przez pierwsze trzy miesiące, kiedy pokazują swoją wartość" - argumentował jeden z przedsiębiorców. Część dowodziła także, że bycie "kiepskim pracownikiem" jest dobrym powodem do odebrania części pensji.

Słowa HMRC sprawiają dobre wrażenie, jednak doświadczenia pracowników nie są już takie pozytywne. Roger Lilley, który wygrał jedno z największych odszkodowań za zaniedbania płacy minimalnej w UK, mówił Guardianowi: "Nasza sprawa toczyła się przez ponad 300 dni. Nasze dowody nie były traktowane na równi z dowodami przedstawianymi przez pracodawcę, mieliśmy wrażenie, że HMRC stoi po stronie pracodawcy". Sposób wyliczenia zaległej pensji również budzi wątpliwości, proces jest bowiem jawny jedynie dla pracodawcy i HMRC, pracownik nie ma w niego wglądu.

Kampania związana jest także z wchodzącą w życie pierwszego kwietnia wyższą stawką national living wage - 7,5 funta za godzinę pracy. "Nie ma żadnego powodu aby płacić pracownikom mniej niż wymagane prawem minimum" - mówi minister biznesu Margot James. "Kampania ma podnieść świadomość wśród najgorzej opłacanych pracowników na temat tego, ile w zasadzie powinni zarabiać. Namawiam wszystkich sądzących, że zarabiają mniej niż płacę minimalną, do skontaktowania się z Acas [organizacja zajmująca się prawem pracy]. Każda rozmowa jest badana przez HMRC, gdzie jesteśmy zdeterminowani zapewnić każdemu zatrudnionemu uczciwe wynagrodzenie" - dodaje.
http://www.anglia.today/biznes/stawka-mi.....dsiebiorcy


Cytat:
Pracownicy na kontraktach zerogodzinowych dostają 1000 funtów mniej za tę samą pracę 30.12.2016

Średnio pracownik na takiej umowie otrzymuje 93 pensy za godzinę pracy mniej.

Pracownicy na kontraktach zerogodzinowych dostają 1000 funtów mniej za tę samą pracę

Resolution Foundation podliczyło zarobki pracowników wykonujących podobne prace zatrudnionych na różne rodzaje umów. Najlepiej zarabiającymi okazali się zatrudnieni na pełen etat. Pracujący na część etatu otrzymują niższe wynagrodzenie za godzinę pracy, jednak najbardziej stratni są pracownicy na umowach zerogodzinowych. Fundacja nazwała to "karą niepewnego zatrudnienia" - wynosi ona 6,6% zarobków. Przeciętnie pracownicy na kontraktach zerogodzinowych pracują 21 godzin w tygodniu, co składa się na tysiąc funtów wypłaty rocznie mniej.

Jeszcze gorsza sytuacja dotyczy pracujących za najniższe wynagrodzenia - ich płace na takich kontraktach są o 9,5% niższe. Ogólne zarobki na tego typu umowach są o 38% niższe niż dla pracowników zatrudnionych na etacie - do tej pory jednak składano to na karb mniejszego doświadczenia i niższych umiejętności pracowników na kontraktach zerogodzinowych. Teraz jednak, po uwzględnieniu takich zmiennych jak płeć, doświadczenie, zakres obowiązków, zawód i poziom kwalifikacji okazuje się, że nie do końca jest to prawda. Częściowo faktycznie jest to związane z tymi czynnikami, ale jeśli zniweluje się ich wpływ okazuje się, że pracodawcy za tę samą pracę de facto płacą mniej.

Kontrakty zerogodzinowe to ulubiona forma umowy restauracji i hoteli, sektor opieki również chętnie się nimi posługuje. Obecnie już prawie milion osób zatrudnionych jest w ten sposób - co pozwala przedstawiać optymistyczne statystyki zatrudnienia, ale co jednocześnie powoduje niską stabilność zatrudnienia. Obecnie wygląda to tak, że w zamian za elastyczność grafików, dzięki której firmy dopasowują obłożenie do potrzeb, firmy uzyskują korzyści w postaci płacenia niższych wynagrodzeń. Tymczasem ta elastyczność była pomyślana bardziej jako narzędzie umożliwiające zatrudnianie osób kontynuujących pobieranie nauki lub o nieustabilizowanym trybie życia.
http://www.anglia.today/biznes/pracownic.....sama-prace
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 16:40, 02 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Od dziś łatwiej o odszkodowanie za naruszenie konkurencji 27.06.2017 Bernadeta Kasztelan-Świetlik, Wiceprezes UOKiK

- Na praktykach ograniczających konkurencję tracimy wszyscy, np. płacąc wyższe ceny za produkty.
- Od dzisiaj łatwiej jest uzyskać odszkodowanie za poniesione z tego powodu straty.
- Dziś wchodzi w życie ustawa o roszczeniach o naprawienie szkody wyrządzonej przez naruszenie prawa konkurencji, tzw. private enforcement.

UOKiK co roku wydaje kilkadziesiąt decyzji dotyczących porozumień ograniczających konkurencję lub nadużywania pozycji dominującej. Nie rozstrzygają one jednak kwestii odszkodowania dla poszkodowanych przez niedozwolone praktyki, np. przedsiębiorców, których dotknęły działania rynkowego potentata, czy konsumenta, który musiał płacić więcej za produkty objęte zmową. Zmieni to ustawa o roszczeniach o naprawienie szkody wyrządzonej przez naruszenie prawa konkurencji, która pozwoli na skuteczniejsze dochodzenie roszczeń przez wszystkich, których dotknęły antykonkurencyjne praktyki. Przepisy zostały przygotowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości, przy współpracy z UOKiK.

- Dzięki nowemu prawu ochrona konkurencji będzie możliwa nie tylko poprzez aktywność urzędu, ale również na drodze prywatnoprawnej. Występujemy w interesie publicznym, nakładamy kary za konkretne praktyki, a od dziś możliwe jest także skuteczne dochodzenie roszczeń przez poszczególnych poszkodowanych – mówi Wiceprezes UOKiK, Bernadeta Kasztelan-Świetlik.

Ułatwienia dla poszkodowanych

Pozew będzie mógł złożyć każdy, kogo dotknęły niedozwolone działania, np. kontrahent, czy konkurent przedsiębiorcy, który naruszył prawo konkurencji lub konsument. Sprawy rozpatrywać będą sądy okręgowe, bez względu na wartość przedmiotu sporu. Pozwy mogą dotyczyć m.in. praktyk uznanych w decyzjach prezesa UOKiK za porozumienia ograniczające konkurencję, nadużywanie pozycji dominującej, a także naruszeń, odnośnie do których nie było prowadzone postępowanie i wydana decyzja organu ochrony konkurencji. Ustawa nie będzie dotyczyła natomiast naruszenia przepisów ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji.

Ponadto do polskiego wymiaru sprawiedliwości mogą zwracać się poszkodowani przez naruszenia prawa konkurencji stwierdzone przez Komisję Europejską oraz w niektórych przypadkach przez organy ochrony konkurencji innych państw członkowskich. Z powództwem mogą wystąpić nie tylko poszkodowani, ale również ich reprezentanci – organizacje zrzeszające konsumentów lub przedsiębiorców.

Do regulacji, które ułatwią dochodzenie roszczeń należą również domniemanie winy sprawcy naruszenia oraz domniemanie wyrządzenia szkody przez naruszenie prawa konkurencji. Co oznacza, że to pozwany będzie musiał udowodnić, że nie naruszył prawa. Ponadto sąd będzie związany ustaleniami zawartymi w prawomocnej decyzji UOKiK o uznaniu praktyki za ograniczającą konkurencję.

Wyjawienie dowodu

Nowe przepisy wprowadzają do polskiego prawa cywilnego wniosek o wyjawienie środka dowodowego. Oznacza to, że sąd na wniosek powoda, który uprawdopodobni swoje roszczenie i zobowiąże się, że wykorzysta dowód tylko na potrzeby tego postępowania, może nakazać pozwanemu przedsiębiorcy okazanie dowodu, który posiada, np. dokumentów czy korespondencji mejlowej. Jeżeli strona będzie się od tego uchylać, sąd może ją obciążyć kosztami postępowania niezależnie od końcowego rozstrzygnięcia, a nawet uznać za ustalone fakty, które mają być stwierdzone przy pomocy żądanych materiałów.

Private enforcement, a program łagodzenia kar

Ustawa przyznaje nieco więcej uprawnień przedsiębiorcom, którzy skorzystali z programu łagodzenia kar leniency. UOKiK nie będzie mógł wyjawić oświadczenia złożonego przez skruszonego przedsiębiorcę. Ponadto z roszczeniem mogą wystąpić jedynie firmy z jego łańcucha dostaw lub usług (jego bezpośredni lub pośredni nabywcy lub dostawcy). Wobec pozostałych poszkodowanych, np. konsumentów, ponosi on odpowiedzialność tylko wówczas, gdy nie jest możliwe uzyskanie pełnego odszkodowania od innych uczestników porozumienia ograniczającego konkurencję.

Ustawa o roszczeniach o naprawienie szkody wyrządzonej przez naruszenie prawa konkurencji obowiązuje od 27 czerwca 2017 r.
https://www.uokik.gov.pl/aktualnosci.php?news_id=13283&print=1
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Goska




Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 3486
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 18:17, 02 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Jest w Polsce duzo prywatnych i biznesowych martwych kont [ich wlasciciele nie zyja]. Te konta z bankow maja teraz przejsc do budzetu panstwowego. O takich kontach gazety informuja juz dawno. Czytalam o roznych bankach w Polsce.

Nie wiem, czy banki nie maja obowiazku o takich kontach informowac rodzin, ale moze rodziny juz tez nie zyja ? Tych martwych kont bankowych jest bardzo duzo i to nie tylko w Polsce. Rak wykosil caly swiat. Polski rzad postanowil te konta wlaczyc do budzetu panstwowego - pisali dzisiaj w gazecie.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:25, 08 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
UOKiK przeszukuje siedzibę Allegro UOKiK, dlahandlu.pl 07.07.2017

zdj. siedziba Allegro, fot. materiały prasowe

UOKiK prowadzi przeszukanie w siedzibie Grupy Allegro. Ma to związek z prowadzonym postępowaniem wyjaśniającym, w którym urząd sprawdza, czy przedsiębiorca faworyzuje własny sklep internetowy kosztem innych sprzedawców.


Przeszukanie prowadzone jest w ramach postępowania wyjaśniającego, które UOKiK wszczął 21 czerwca. Do urzędu wpływały liczne skargi, w których przedsiębiorcy zwracali uwagę na wprowadzone przez spółkę zmiany w sposobie funkcjonowania platformy allegro.pl. Zmiany te miały powodować, że produkty sprzedawane na platformie przez oficjalny sklep Allegro miały być identyfikowane w wynikach wyszukiwania jako najbardziej trafne.

- Chcemy wstępnie ustalić, czy w związku z działaniami Grupy Allegro mogło dojść do ograniczenia konkurencji. Sprawdzamy, czy spółka nie faworyzuje własnego sklepu internetowego w szczególności poprzez lepszą prezentację jego ofert – mówi prezes UOKiK Marek Niechciał.

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów dysponuje szeregiem środków pozwalających na zebranie dowodów potwierdzających stosowanie niedozwolonych praktyk. Do jednych z najskuteczniejszych należy możliwość przeprowadzenia przeszukania w siedzibie przedsiębiorcy.

- Faworyzowanie własnych produktów przez spółki, które posiadają silną pozycję na rynkach związanych ze sprzedażą elektroniczną, to sprawy którymi zajmują się organy antymonopolowe na całym świecie. Niedawno Komisja Europejska nałożyła na Google karę finansową w wysokości 2,4 mld euro. Sprawa Grupy Allegro jest jednak na wczesnym etapie, prowadzimy dopiero postępowanie wyjaśniające, czyli w sprawie, a nie przeciwko przedsiębiorcy – wyjaśnia prezes UOKiK.

Przeszukanie w siedzibie przedsiębiorcy to narzędzie stosowane w sytuacjach, kiedy zachodzi podejrzenie, że dany podmiot posiada dowody, które mogą być istotne w sprawie. Może być prowadzone wyłącznie po uzyskaniu przez UOKiK zgody sądu. Podczas przeszukania przedsiębiorca ma obowiązek wpuścić kontrolujących do budynków i lokali, a także udostępnić dokumenty oraz nośniki danych. Prowadzone jest zwykle w asyście policji. W tym roku urząd dwukrotnie skorzystał z tej możliwości zebrania materiałów.
http://www.dlahandlu.pl/e-commerce/uokik-przeszukuje-siedzibe-allegro,62425.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 19:45, 09 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Niemcy utrzymują Putina Robert Cheda 04.07.2017



Nie ma wątpliwości, że ze względu na recesję i unijne sankcje współpraca z Niemcami jest dla Rosji kołem ratunkowym. Używając słownictwa medycznego, niemieckie inwestycje i wspólne przedsięwzięcia biznesowe to życiodajna kroplówka utrzymująca przy życiu chory organizm rosyjskiej gospodarki. Co więcej, bez zaangażowania niemieckiej przedsiębiorczości nie byłoby mowy o surowcowej ekspansji Kremla w Europie.

Nie można się oprzeć wrażeniu, że Berlin znajduje się w ostrym klinczu pomiędzy ideowymi wartościami Europy a partykularnymi korzyściami. Zważywszy na potencjał gospodarczy i główną rolę polityczną Niemiec, podwójne standardy Berlina niosą za sobą negatywne skutki dla przyszłości Unii Europejskiej.

Berlin mówi nie

Najnowsze informacje nie napawają optymizmem, stawiając pod znakiem zapytania spójność wspólnoty euroatlantyckiej, a zatem skuteczność rosyjskiej polityki UE i NATO, a co gorsza sankcji. 14 czerwca amerykański Senat przegłosował pakiet postanowień zaostrzający dotychczasowe retorsje wobec Rosji. Do wejścia nowego prawa w życie jeszcze daleko, bowiem decyzje Senatu wymagają akceptacji Izby Reprezentantów. Mimo to sam projekt zaostrzenia antyrosyjskich sankcji wywołał negatywną reakcję Niemiec.

Wicekanclerz, a zarazem minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel, wydał oświadczenie krytykujące Waszyngton. Dokładniej Gabriel, za którym stoi współrządząca Niemcami socjaldemokratyczna SPD, nazwał postanowienie Senatu zagrożeniem dla polityki energetycznej UE, dodając, że jest skierowana przeciwko europejskim firmom zaopatrującym Europę w surowce energetyczne.

Tłumacząc wagę oświadczenia, a zarazem wyjaśniając rzeczywiste rozstawienie akcentów, chodzi o niemieckie koncerny od lat współpracujące z rosyjskimi odpowiednikami w celu przekształcenia Europy we wspólne kondominium energetyczne. Cóż tak wzburzyło niemieckiego ministra spraw zagranicznych? Nie tylko zresztą jego, gdyż dzień później głos zabrała pani kanclerz Angela Merkel i przez swojego sekretarza prasowego oświadczyła, że zgadza się ze słowami swojego zastępcy, dodając, że uznaje decyzję Senatu USA za samowolkę, czyli bezprawie.

Komentując dyplomatyczną przepychankę, Ośrodek Studiów Wschodnich zwrócił uwagę na bezprecedensowość postawy Berlina wobec najważniejszego sojusznika, jakimi są USA, wyrażoną w tonie i słownictwie rządowych wypowiedzi. Otóż amerykańscy senatorowie nadzwyczaj boleśnie uderzyli w niemieckie interesy na terenie Rosji i Europy. Nowy pakiet sankcji przewiduje ograniczenie możliwości prezydenta Donalda Trumpa w zakresie ewentualnego złagodzenia każdych, tak ekonomicznych, jak i finansowych, restrykcji wobec Moskwy. Ponadto zaostrza embargo dotyczące rosyjskiego sektora energetycznego, uniemożliwiając faktycznie podejmowanie przez zagraniczne podmioty gospodarcze jakiejkolwiek kooperacji z rosyjskimi korporacjami surowcowymi. Innymi słowy, każda zagraniczna firma, która podejmie współpracę z Gazpromem lub firmą Rosnieft może sama zostać wciągnięta na listę amerykańskich retorsji. I wreszcie, pakiet przewiduje nałożenie sankcji na osoby prawne lub fizyczne, które dokonują inwestycji wspomagających budowę i rozbudowę rosyjskich rurociągów eksportowych. Na dodatek pakiet ogranicza czas maksymalnego finansowania rosyjskich podmiotów przez amerykański sektor bankowy z 90 do 14 dni.

Jak nietrudno się domyślić, całość uderza w podstawy niemiecko-rosyjskiej strategii energetycznej w Europie, wyrażonej wspólną budową gazociągu North Stream 1, a obecnie North Stream 2. Dla niemieckich partnerów kremlowskich monopoli surowcowych, uderzenie może być naprawdę bolesne. Pech chciał, że kilka tygodni wcześniej zachodni udziałowcy bałtyckiego rurociągu eksportowego zmienili zasady finansowania projektu. Zgodnie z najnowszymi ustaleniami, wyłącznym inwestorem gazociągu został Gazprom, w zamian za udzielenie przez zachodnie, czytaj: niemieckie banki, długoterminowych kredytów niezbędnych w realizacji projektu. Teraz wszystko może przepaść, a na dodatek niemieckie koncerny energetyczne oraz banki mogą same trafić na amerykańską listę sankcji. A jeśli amerykańską, to także międzynarodową.

Sigmara Gabriela można zrozumieć, ponieważ jest prominentem SPD, partii, która zawsze opowiadała się za szeroką współpracą, najpierw z ZSRR, a obecnie z Rosją. Nie bez kozery rosyjscy publicyści nazywają Gabriela człowiekiem Kremla w niemieckim rządzie, mając na myśli jego prorosyjskie sympatie. Zresztą jego antyamerykańskie oświadczenie zostało skrytykowane przez przewodniczącego komisji spraw zagranicznych Bundestagu Norberta Rottgena, który stwierdził bez ogródek, że wicekanclerz reprezentuje stanowisko Gazpromu, co nie jest korzystne dla Niemiec.

Mamy więc do czynienia z przypadkiem udanego lobbingu politycznego rosyjskiego koncernu, który pozyskał dla swoich interesów wicepremiera i ministra spraw zagranicznych najsilniejszego państwa UE. Nie jest to niestety ani pierwszy, ani jedyny przykład niemieckiego polityka realizującego strategię ekonomiczną Kremla. Należy wspomnieć tylko innego prominenta SPD i byłego kanclerza Gerharda Schroedera, któremu zawdzięczamy pierwszą nitkę North Stream, wybudowaną pomimo twardego sprzeciwu Polski, Słowacji, Czech, państw bałtyckich oraz Ukrainy. Wbrew interesom bezpieczeństwa energetycznego, a więc politycznego wymienionych państw oraz całej Unii.

Nie jest to także niestety jedyny przykład ignorowania przez Berlin rosyjskiej polityki euroatlantyckiej. Trzeba stwierdzić, że również niemiecki biznes przoduje w obchodzeniu antyrosyjskich sankcji nałożonych po aneksji Krymu i rozpętaniu wojny na Ukrainie. Co więcej, należy podkreślić z całą stanowczością, że bez niemieckich przedsiębiorców i polityków nie byłaby możliwa ekspansja energetyczna Rosji w Europie.

Zasadnicze pytanie brzmi: co jest prawdą? Czy postawa Angeli Merkel, która w oficjalnych deklaracjach postawiła swój kraj na czele antykremlowskiego frontu sprzeciwu, wyrażonego embargiem ekonomicznym? Czy też prawdą jest realpolitik, której mistrzem jest Berlin, a za którą stoją partykularne interesy gospodarcze i finansowe Niemiec? Aby odpowiedzieć na takie pytania, należy przybliżyć dwustronną współpracę Berlina i Moskwy w gospodarce lub raczej odsłonić jej zakulisowe mechanizmy i personalia.

Obchodzenie sankcji

O tym, że coś jest nie tak, świadczyła już sekwencja wydarzeń politycznych w 2014 r. Latem USA i UE ustanowiły pakiety antyrosyjskich sankcji. Jesienią tego roku do Moskwy przybyła delegacja niemieckiego biznesu. Z ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem i wicepremierem Igorem Szuwałowem rozmawiali ówczesny przewodniczący Wschodniego Komitetu Niemieckiej Gospodarki Eckhard Cordes i przewodniczący Niemiecko-Rosyjskiej Izby Handlowej, a zarazem prezes koncernu energetycznego Wintershall Rainer Seele, a także top menedżerowie szeregu największych niemieckich firm.

Dziennik „Kommiersant” nazwał wizytę biznesową partyzantką, oficjalne relacje między Moskwą i Berlinem były wówczas bowiem bardzo złe. Z drugiej strony, gdy przyjrzeć się medialnym wypowiedziom Angeli Merkel, pani kanclerz także nie nawoływała do bojkotu Rosji. Wręcz przeciwnie, dawała do zrozumienia, że napięte stosunki polityczne i sankcje nie powinny stać się barierą w innych dziedzinach współpracy gospodarczej. Inaczej mówiąc sygnalizowała gotowość ratowania wypracowanego latami potencjału handlowego i inwestycyjnego.

Pytanie, które do dziś pozostaje bez odpowiedzi, brzmi: kto na kogo naciskał, jeśli chodzi o niemieckie elity władzy i biznesu? Wiadomo, że niemiecka gospodarka ma wybitnie eksportowy profil, a Rosja jest ogromnym rynkiem chłonącym tamtejsze towary i kapitały. W 2014 r. Niemcy eksportowały do Rosji towary i usługi warte 30 mld euro. Inwestycje kapitałowe lat 2008–2010 osiągały poziom 3 mld euro rocznie. W Rosji działa ok. 6 tys. niemieckich podmiotów gospodarczych, a zgodnie z badaniami przeprowadzonymi wśród ich kadr zarządzających, 85 proc. wyraziło wolę kontynuacji biznesu mimo niesprzyjającej koniunktury. I faktycznie, do 2016 r. z rosyjskiego rynku wycofało się tylko 400 podmiotów.

Co nie znaczy, że nie było i nie ma poważnych strat. Według informacji portalu Newsru.com tylko spożywczy koncern DMK sprzedawał w Rosji 20 tys. ton serów. W 2013 r. cały mleczny oraz nabiałowy eksport niemiecki był szacowany na 52 tys. ton, podczas gdy w 2015 r. zmalał do 20 tys. ton. W czerwcu tego roku biznesowe wydanie „Handelsblatt” przedstawiło szacunki ekonomistów z Uniwersytetów z Lipska i Bremy. Zgodnie z nimi, w latach 2014–2016 gospodarka niemiecka miała stracić z powodu sankcji 13,5 mld euro. A to przełożyło się na niezadowolenie takich parowozów wzrostu PKB jak BASF, Siemens, Volkswagen, Adidas i Deutsche Bank, które musiały ograniczyć produkcję i zredukować zatrudnienie.

Dziwnym trafem te same firmy „trzęsą” Komitetem Wschodnim Niemieckiej Gospodarki. Czym jest ten komitet? To stowarzyszenie 200 największych firm Niemiec zaangażowanych na szeroko rozumianym wschodzie Europy. Rzecz jasna najbardziej zyskowne okazały się interesy z Rosją, dlatego komitet jest zarazem najbardziej wpływową instytucją lobbystyczną. To z jego gabinetów wypływają w przestrzeń publiczną nośne wezwania do zniesienia antyrosyjskich sankcji, a co gorsza apele do władz politycznych kraju na ten sam temat.

Prawdę mówiąc, jest to dobrze przemyślana i nieustająca kampania w mediach i kuluarach władzy na rzecz normalizacji stosunków politycznych i gospodarczych z Moskwą. Na szali stawiany jest wzrost niemieckiego PKB, a zatem i dobrobyt niemieckich rodzin. Służą temu jednakowo pokrętne oświadczenia w rodzaju: ponieważ konflikt wokół Ukrainy ma polityczny charakter, nie ma sensu wciąganie gospodarki w próby jego rozwiązania. Komitet zręcznie posługuje się opinią publiczną, prezentując własne sondaże nastrojów społecznych, zgodnie z którymi 83 proc. Niemców opowiada się za poprawą relacji z Rosją, a zatem przywróceniem zasady biznes jak zwykle i przede wszystkim.

Taka atmosfera to z kolei zachęta dla przedsiębiorczości, aby wykorzystywała każdą możliwość prawnego obejścia sankcji. A jak się okazuje, takich dziur jest bez liku. Przede wszystkim nasi zachodni sąsiedzi po mistrzowsku zinterpretowali unijną zasadę, która mówi, że przedsięwzięcie, kontrakt lub inwestycja zapoczątkowane przed nałożeniem sankcji, takowym nie podlega.



Jak twierdzi „The Financial Times”, z takiej okazji korzystają szeroko europejskie, w tym niemieckie koncerny energetyczne, dostarczające do Rosji technologie i urządzenia wydobywcze. Natomiast tytuł „Wirtschaftswoche” przytoczył pięć sposobów, w jakie niemiecki biznes obchodzi sankcje. Po pierwsze, wspólne przedsięwzięcie, które poprzez dobór rosyjskiego partnera gwarantuje nienaruszanie unijnego prawa. Cała produkcja jest przecież przeznaczona wyłącznie dla rosyjskiego rynku. Po drugie, przeniesienie produkcji do Rosji. Ten wariant poprzez częściowe wyjście z jurysdykcji unijnej umożliwia zbyt towarów i komponentów w ilości większej niż faktyczne moce przerobowe rosyjskich zakładów. Po trzecie, tranzyt towarów przez państwa trzecie, wskazane jako docelowy punkt odbioru. Taki manewr sprzyja fikcyjnej zmianie kraju producenckiego. Po czwarte, fikcyjna rejestracja właścicielska na podstawionego figuranta z rosyjskim obywatelstwem. Po piąte, powoływanie nowych osobowości prawnych dla istniejących spółek, co umożliwia wyprowadzenie przedsięwzięcia spod działania sankcji. Tyle że na takie metody wpadła większość biznesu z państw unijnych, tymczasem to niemieccy przedsiębiorcy cieszą się w Rosji największymi przywilejami. Mówiąc wprost, państwo rosyjskie pozwala niemieckim biznesmenom na uprawianie podobnych szwindli. Dlaczego?

Prawda, że skojarzenie wydaje się nieprawdopodobne, gdyż nasi zachodni sąsiedzi słyną z żelaznej uczciwości i solidności biznesowej. Albo to nieaktualna bajka, albo Niemcy pozwalają sobie na poluzowanie reguł w Rosji. Dość powiedzieć, że historia wzajemnych relacji gospodarczych to kłębowisko korupcji uprawianej przez niemieckie koncerny.

Wypada zacząć od Deutsche Banku, który wyprowadził z Rosji i zalegalizował w Europie ponad 10 mld dolarów, których beneficjentami są osoby z bliskiego otoczenia Władimira Putina. Biznes był prosty i dlatego zyskał miano lustrzanych transakcji. Chodziło o skupowanie akcji w rublach i ich natychmiastową sprzedaż w dolarach, euro lub funtach. Zyski były legalizowane na europejskich giełdach i transferowane do rajów podatkowych. Wśród inicjatorów wymieniany jest kuzyn rosyjskiego prezydenta Igor Putin, a do beneficjentów należeli udziałowcy banku Rossija, zwanego stowarzyszeniem przyjaciół Władimira Putina. Afera wyszła na jaw w 2015 r. i wraz z innymi nielegalnymi spekulacjami posłużyła do nałożenia na niemiecki bank 600 mln dolarów kar. Inicjatorami były brytyjskie i amerykańskie organy regulacji finansowej.

Następnym mistrzem niemieckiej uczciwości okazał się koncern Siemens – największy w Europie producent urządzeń elektrotechnicznych i energetycznych. W latach 2000–2008 koncern włożył 1,2 mld dolarów w łapówki dla rosyjskich urzędników i menedżerów, od szczebla regionalnego po federalny. Tym samym zapewnił sobie korzystne kontrakty na dostawy i obsługę własnych urządzeń. Obecnie zyskał tak dobrą markę w kremlowskiej biurokracji, że bez problemu lokalizuje kolejne zakłady, pokrywając ich siecią całe terytorium Rosji. Również bez problemów jest dopuszczany do realizacji państwowych zamówień i rządowych przetargów, co jest równoznaczne z gwarancją zbytu produkcji. Naraził się za to Bankowi Światowemu, który czasowo wykluczył Siemensa ze współpracy.

Niedaleko plasuje się koncern energetyczny EnBW, który zasłynął specyficznym rodzajem lobbingu zwanym popularnie czarną kasą. Jak dowiodła niemiecka prokuratura, zarząd firmy pragnął wykorzystać Rosję jako jądrowy śmietnik, co było konsekwencją rezygnacji Berlina ze stosowania energii niekonwencjonalnej. Na przekupienie odpowiednich urzędników EnBW wydał w Rosji ok. pół miliarda euro, które zaksięgował jako działalność dobroczynną bądź kulturalną.

Jednak wszystko przebił Dresdner Bank, a raczej jeden człowiek, który zasługuje na miano niemieckiego łącznika Putina w Europie.

Niemiecki łącznik

Rzecz o Matthiasie Warnigu, byłym oficerze enerdowskiego wywiadu AVH policji politycznej Stasi. Jednak jego kariera i zasługi dla Kremla urastają do rozmiarów tablicy poglądowej na temat roli i zadań niemieckiego biznesu w kremlowskiej strategii energetycznej wobec Europy.

Historia jakich wiele na burzliwych wodach kapitalistycznej transformacji, lecz jest bardzo błyskotliwa. Po zjednoczeniu Niemiec, dzięki kontaktom agenturalnym major AHV został cenionym pracownikiem Dresdner Banku. Cenionym podwójnie z racji personalnych znajomości na rosyjskim rynku. Na początku lat 90. XX w. Warnig znalazł się w Petersburgu, gdzie pogłębił kontakty z byłym oficerem drezdeńskiej rezydentury KGB.

Władimir Putin był zastępcą mera Petersburga do spraw kontaktów gospodarczych ze światem, tamtejszy zaś oddział niemieckiego banku finansował miejskie, a jak się okazało, także prywatne transakcje przyszłej elity rządzącej Rosją. Nic więc dziwnego, że gdy Putin zajął Kreml i zaczął proces podporządkowania gospodarki korzystał z usług Warniga w dziale koncentracji sektora energetycznego i paliwowego.

Dresdner Bank otrzymywał coraz bardziej lukratywne kontrakty pośrednictwa, takie jak rozmieszczenie w europejskim systemie finansowym akcji, a następnie obligacji Gazpromu. Potem przyszedł czas na przysięgę wierności, jaką była wycena aktywów paliwowego giganta Jukos. Rzecz w tym, że Putin budował na „trupie” poprzedniego właściciela Michaiła Chodorkowskiego państwowy koncern naftowy Rosnieft. Do tego potrzebna była fikcyjna transakcja kupna aktywów Jukosu, a więc wycena. Odpowiednia do oczekiwań Kremla, a z drugiej strony taka, aby machlojka nie zraziła zagranicznych udziałowców zbankrutowanego giganta. Niemiecki łącznik wywiązał się z zadania bez zarzutu, szacując koszt na 18 mld dolarów, ale zaniżając wartość z powodu rzekomych długów Jukosu przed rosyjskim fiskusem do 8 mld dolarów. W międzyczasie niemiecki bankier odegrał podobną rolę w operacji przejmowania aktywów telewizyjnych i prasowych medialnego koncernu Władimira Gusińskiego.

Po tej akcji były oficer Stasi zrezygnował z bankowej posady na rzecz własnego interesu. Nie wiadomo, skąd pochodziły pieniądze, ale stał się udziałowcem renomowanej firmy audytorskiej londyńskiego City. W tej roli już jako poważany europejski finansista brał udział we wszystkich energetycznych machinacjach, umożliwiając kremlowskim monopolom ekspansję o zasięgu kontynentalnym. Pośredniczył w negocjacjach Gazpromu z niemieckimi koncernami BASF i E.ON. zwieńczonych projektem North Stream. Lobbował także po całej Europie i we władzach unijnych potrzebę takiego przedsięwzięcia. Działał ręka w rękę z byłym kanclerzem swojego kraju Gerhardem Schroederem. Pierwszy zajmował się przyciągnięciem potencjalnych kupców rosyjskiego surowca. Warnig konkurował złamaniem oporu przeciwników gazociągu i przeciwdziałaniem negatywnej opinii na temat zasadności budowy. Inaczej mówiąc, korumpował europejskie elity i media. Następnie nadzorował realizację projektu, tak aby za cenę kilku dodatkowych miliardów euro gazociąg ruszył w pierwotnie ustalonym terminie.

W nagrodę przejął azjatyckie marszruty Gazpromu, pośrednicząc w ukraińsko-rosyjskiej transakcji, która wypchnęła z interesu pośrednika Rosukrenergo (RUE) na rzecz nowej, szwajcarskiej spółki córki Gazprom Schweiz. Od tej chwili ręka Warniga przyłożyła się do sukcesów innego pośrednika, tym razem naftowego, spółki Gunvor pod kierownictwem innego znajomego Putina, Giennadija Timczenko. Niemiecki łącznik brał także udział w wejściu Banku Rossija na międzynarodowy rynek finansowy. Wreszcie Warnig wszedł do rady nadzorczej banku WTB, który przepuszcza przez siebie państwowe strumienie budżetowe przed tym, jak Kreml rozdzieli je między największych państwowych oligarchów, w postaci gigantycznych projektów infrastrukturalnych, takich jak zimowa olimpiada w Soczi czy piłkarskie mistrzostwa świata. Dziś były funkcjonariusz Stasi zasiada także w radach nadzorczych Gazpromu, Rosniefti czy prywatnego giganta metalurgicznego Rosału (aluminium). Pełni funkcję oka Putina i nadzorcy zagranicznych dyrektorów oraz udziałowców.

Nie ulega jednak wątpliwości, że jego głównym zadaniem jest budowanie kuluarowych mostów pomiędzy wielkim biznesem Rosji i Europy. Szczególnie w sferze energetycznej, co sprowadza rolę Warniga do specjalnego pośrednika w kontaktach z niemieckimi firmami i kręgami bankowymi.

Przykładem jest transakcja pomiędzy Gazpromem i Wintershall z 2011 r. dotycząca wymiany aktywów. I tak rosyjski koncern otrzymuje udziały w złożach Morza Północnego, a niemiecki partner w złożach Syberii.

Jak zauważył Forbes.ru, jest istota strategii energetycznej Putina. Kreml nie tylko wiąże biznesowo europejskie koncerny tej branży, ale i poprzez lukratywne kontrakty sadowi je na wspólnej łódce interesów. A to owocuje potem jednolitym niemiecko-rosyjsko-włosko-francuskim frontem sprzeciwu wobec polityki UE w sferze bezpieczeństwa energetycznego. Już bez względu na formalną przynależność państwową, wielkie koncerny energetyczne Europy stają okoniem przeciwko III pakietowi energetycznemu UE zmierzającemu do rozbicia ich monopolu. Oczywiście korzyści Rosji na tym się nie kończą.

Wbrew buńczucznym oświadczeniom moskiewskich polityków sytuacja finansowa Rosji jest bardzo zła. Państwu brakuje gotówki na pokrycie rozdętych zobowiązań socjalnych, ale także na koszty operacyjne, a więc bieżącej działalności państwowych holdingów przemysłowych, w tym banków. Wobec kompletnej niewydolności i niekonkurencyjności rosyjskiej gospodarki, źródłem dochodów jest wyłącznie eksport surowców. Tylko kontynuacja energetycznej ekspansji w Europie jest gwarancją przeżycia kremlowskiego reżimu władzy.

Do tego potrzebne są jednak niemieckie firmy i wspólne przedsięwzięcia finansowane przez tamtejszy wielki biznes. Tylko w ubiegłym roku niemieckie firmy poczyniły w Rosji realne inwestycje na sumę 1,8 mld euro, czym zasiliły rozchwianą gospodarkę, odgrywając rolę technologicznej i finansowej kroplówki. Bez niemieckich pieniędzy i obchodzenia sankcji geopolityczne perspektywy imperialnej gry Moskwy byłyby ograniczone.

A przecież wiadomo, że niemiecki biznes działa na długich dystansach. Dlatego już dziś wystawia Rosji swój rachunek, szykując się do gospodarczego skoku po normalizacji stosunków. Niemiecko-rosyjski dialog ekonomiczny żyje i ma się bardzo dobrze, o czym świadczą liczne spotkania na szczeblu międzypaństwowym, a szczególnie regionalnym. To nowa ścieżka slalomu pomiędzy nakazami międzynarodowych ograniczeń biznesowych. Niemieckie landy i rosyjskie obwody oraz republiki narodowościowe już dziś podpisują miliardowe kontrakty intencyjne, które zostaną uruchomione przy pierwszej okazji osłabiającej sankcje. Czuwają nad tym organizacje w rodzaju Wschodniego Komitetu i ludzie tacy jak Warnig.
https://gf24.pl/wydarzenia/swiat/item/681-niemcy-utrzymuja-putina
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 08:56, 11 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Czynnik produkcji - praca (niewolnictwo) a właściciele niewolników i efektów ich pracy.


Cytat:

Niewolnicze korzenie leseferyzmu 09.06.2017 Hubert Kozieł

Foto: Wikipedia

XVIII-wieczni liberałowie wskazywali deregulację handlu niewolnikami we francuskich koloniach jako przykład świetnie działającego wolnego rynku.

„Laissez faire, laissez passer, le monde va de lui-meme!": „Pozwólcie działać, pozwólcie przechodzić, świat porusza się sam!" – słowa te wypowiedział Jean Claude Marie Vincent, markiz de Gournay, francuski XVIII-wieczny ekonomista i filozof, wielki wróg ówczesnej oficjalnej państwowej doktryny gospodarczej, czyli merkantylizmu. De Gournay jest obecnie jednym z wielu myślicieli, których nazwisko nie mówi nic nikomu, poza nielicznymi maniakami historii idei oraz gospodarki. Ponad 200 lat temu jego idee pobudzały jednak intelektualne elity i wpłynęły na ukształtowanie się europejskiego kapitalizmu. De Gournay był m.in. twórcą pojęcia biurokracja, a jego pracami inspirowali się Adam Smith oraz David Ricardo. To od zacytowanych powyżej słów pochodzi pojęcie „leseferyzm" określające doktrynę mówiącą, że rząd powinien jak najbardziej wycofać się z gospodarki i pozwolić działać sektorowi prywatnemu.

Dzisiejsi zwolennicy leseferyzmu mogą mieć jednak problemy z propagowaniem dorobku de Gournaya we współczesnych realiach. Tak jak niektórzy entuzjaści „wolności gospodarczej" przed upadkiem banku Lehman Brothers wskazywali na dziką spekulację derywatami opartymi na kredytach subprime jako drogę do finansowej prosperity, tak dla de Gournaya najlepszym przykładem gospodarczego sukcesu i poszerzenia przestrzeni wolności była deregulacja handlu niewolnikami we francuskich koloniach. W swoich pismach wskazywał on działanie tej branży po deregulacji jako przykład tego, jak znakomicie działa wolny rynek bez ingerencji państwa.

Wolność niewolenia

Transatlantycki handel niewolnikami był w XVII i XVIII w. biznesem niezwykle lukratywnym, który pozwalał szybko się wzbogacać. Był on jednak żyłą złota tylko dla nielicznych wybrańców. Imperium Hiszpańskie, największy ówczesny importer afrykańskich niewolników, przyznawało koncesje na handel ludzkim towarem małej grupie kupców, którzy zazwyczaj mieli albo dobre koneksje polityczne, albo nie szczędzili złota na łapówki dla urzędników odpowiedzialnych za przyznawanie tych przywilejów. We Francji handlem niewolnikami zajmował się zaś państwowy monopol. Ówczesne europejskie mocarstwa kolonialne hołdowały doktrynie merkantylizmu, która traktowała handel zagraniczny głównie jako instrument cichej wojny gospodarczej prowadzonej przeciwko innym państwom i sprzeciwiała się dopuszczaniu zagranicznej konkurencji na lukratywne rynki.

Te handlowe starcia z czasem przekształcały się w gorące wojny, takie jak wojna o sukcesję hiszpańską (1701–1714), w której Anglia i Francja znajdowały się w dwóch wrogich blokach walczących m.in. o gospodarczy dostęp do olbrzymiego hiszpańskiego rynku kolonialnego. Francja wyszła z tej wojny mocno finansowo osłabiona. Próbowała stymulować swoją gospodarkę, wdrażając plan szkockiego awanturnika Johna Lawa: zakładając bank emisyjny pobudzający ekonomicznie kraj za pomocą strumienia papierowych pieniędzy oraz tworząc Kompanię Missisipi mającą zapewnić inwestorom bajeczne zyski z amerykańskich kolonii. Skończyło się to krachem finansowym i Francja, by ratować swój budżet, zmuszona była znacznie poluzować reguły przydzielania koncesji na transatlantycki handel niewolnikami. Zniesiono państwowy monopol i pozwolono prywatnym firmom na obrót „rasą Murzynów" we francuskich koloniach. Zaowocowało to boomem w branży.

O ile na początku XVIII w. do karaibskich kolonii Francji trafiało kilka tysięcy niewolników z Afryki rocznie, o tyle pod koniec tamtego stulecia zdarzało się, że handel ten obejmował nawet 100 tys. niewolników rocznie. Martynika, Gwadelupa i Santo Domingo (Haiti) zaczęły prosperować gospodarczo. Powstawały tam nowe plantacje trzciny cukrowej, na których zatrudniano coraz tańszą siłę roboczą z Czarnego Kontynentu. Cukier, a także zbierane przez niewolników ziarna kawy i kakaowca, stały się tańsze, co znacznie pobudziło ich konsumpcję w Europie. Rósł więc popyt na niewolników do pracy na karaibskich plantacjach.

Dla de Gournaya i związanych z nim liberalnych ekonomistów był to przytłaczający dowód na to, że merkantylizm przestał się sprawdzać, a drogą do gospodarczej prosperity jest wolny handel i deregulacja.

Wskazując na boom w branży niewolniczej wywołany zniesieniem państwowego monopolu, de Gournay wzywał do zreformowania Francuskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej mającej monopol na handel niemal wszystkimi towarami pomiędzy koloniami a metropolią. „Największe gałęzie handlu, które naród zaczął przejmować od lat 20., to te, które przejęto, znosząc przywileje Kompanii" – pisał w swojej broszurze „Obserwacje". W innym miejscu tego traktatu wskazywał, że „wyspy Santo Domingo i Martynika pozostałyby bez Murzynów i bez rolnictwa", gdyby władze nie dokonały deregulacji handlu niewolnikami.

De Gournay zmarł, zanim zdołał rozpętać na pełną skalę publicystyczną wojnę przeciwko Francuskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, ale misję tę przejął od niego jego uczeń André Morellet. W swojej broszurze „O obecnej kondycji Kompanii Wschodnioindyjskiej" z 1769 r. pisał, że ryzyko związane z liberalizacją handlu jest wymówką używaną do uzasadnienia istnienia monopoli. Przykład deregulacji obrotu afrykańskimi niewolnikami wskazuje jednak, że swoboda handlu prowadzi do rozwoju gospodarczego. „Francuskie kolonie w Ameryce do lat 20. były w stanie wielkiej słabości. Wolność je ożywiła" – pisał Morellet. Wspomniana przez niego wolność to swoboda... w handlu niewolnikami.

Lobbował za tym, by deregulacją objąć również handel niewolnikami prowadzony z azjatyckimi koloniami (do 1769 r. podlegał on monopolowi Francuskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej). Gdy jego przeciwnicy argumentowali, że francuscy handlarze nie poradzą sobie z tym biznesem na rynku azjatyckim, bo mają tam zbyt małe doświadczenie, odpowiadał im, że przedsiębiorcy, którzy w latach 20. XVIII w. zaczęli kupować niewolników w Afryce, również nie mieli doświadczenia, ale szybko dogadali się z czarnymi władcami i zawierali z nimi lukratywne kontrakty. Argumenty Morelleta dotyczące wolności gospodarczej były ówcześnie tak przekonujące, że cytował je w swoich pismach Adam Smith. Moralna refleksja dotycząca handlu niewolnikami pojawiła się wśród liberałów dopiero w następnym pokoleniu.

Równość w chciwości

Zanim jednak w Anglii i Francji pojawili się oburzeni abolicjoniści prowadzący kampanie na rzecz zakazu handlu niewolnikami, wskazywano instytucję niewolnictwa jako dowód na... równość ras. Morellet pisał, że biali i czarni świetnie dogadują się w przypadku handlu niewolnikami, gdyż jako równe sobie istoty ludzkie kierują się podobnymi impulsami. „Prawdą jest, że w temacie handlu ludzie zachowują się w ten sam sposób, gdyż kierują się tą samą zasadą, czyli interesem" – wskazywał francuski ekonomista.

Istotnie, transatlantycki handel niewolnikami nie byłby możliwy, gdyby nie to, że mocno się w niego angażowali afrykańscy władcy. Sprzedaż niewolników napełniała ich prywatne skarbce. Do XVII w. sprzedawali ludzki towar głównie muzułmańskim kupcom z Afryki Północnej. Wzrost popytu na niewolników na Karaibach sprawił jednak, że transsaharyjski handel Murzynami został zmarginalizowany na rzecz transatlantyckiego. W XVIII w. przetransportowano przez Atlantyk co najmniej 6 mln niewolników, przez Saharę zaś tylko 700 tys. „Towar" brano przede wszystkim wśród jeńców pojmanych w trakcie afrykańskich wojen. Zwiększony popyt na niewolników przekładał się na większą aktywność militarną takich królestw jak Kongo, Oyo (położone na terenie obecnej Nigerii), Dahomej (Benin) i Asante (na terenie obecnej Ghany). Ich władcy podbijali sąsiednie słabsze państwa i niewolili wszystkich, którzy nie zdołali uciec przed ekspedycjami łupieżczymi. Afrykańskie wojny dawały okazję do zarobku europejskim kupcom. O ile w latach 30. XVIII w. na zachodnim wybrzeżu Afryki sprzedano 180 tys. sztuk broni, o tyle w drugiej połowie stulecia tylko brytyjscy kupcy sprzedawali nawet 394 tys. sztuk broni rocznie i średnio 384 tony prochu strzelniczego oraz 91 ton ołowiu rocznie.

Gdy brakowało jeńców, afrykańscy władcy sprzedawali własnych poddanych, których niewolili pod byle pretekstem. Angielski kupiec Francis Moore pisał: „Od kiedy praktykuje się handel niewolnikami, wszystkie kary zamienia się na niewolnictwo. Ponieważ takie karanie zapewnia korzyści, gorliwie tropią przestępstwa, aby osiągnąć korzyść wynikającą ze sprzedaży przestępcy. Nie tylko za morderstwo, kradzież czy cudzołóstwo idzie się w niewolę, ale tak samo karane są błahe przewinienia". Skutkiem tej polityki było zahamowanie rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego Afryki – wyludnienie oraz wszechobecny strach przed strukturami państwa.

Braterstwo w rzezi

Chwalona przez de Gournaya i Morelleta deregulacja transatlantyckiego handlu niewolnikami doprowadziła do powstania wielu fortun. Dzięki niej podupadłe karaibskie kolonie przeżywały boom gospodarczy. W 1789 r. wyspa Santo Domingo odpowiadała za 40 proc. całej światowej produkcji cukru i 60 proc. produkcji kawy. Francuscy plantatorzy byli tam panami życia i śmierci ponad pół miliona afrykańskich niewolników. Postępowali z nimi często o wiele ostrzej, niż pozwalało im królewskie prawo. Tak daleko posunięta „deregulacja" musiała jednak wywołać spektakularny kryzys.
Doprowadzeni do ostateczności (i zachęceni rewolucją we Francji) niewolnicy w 1791 r. zaczęli mordować białych. Wojna z nimi trwała do 1804 r. i zakończyła się przegraną Francji, która po utracie swojej najbogatszej kolonii dodatkowo pozbyła się ogromnych terenów Luizjany, sprzedając je Stanom Zjednoczonym. Haiti, czyli dawne Santo Domingo, co prawda wyzwoliło się z kolonialnej opresji, ale jego mieszkańcy nie potrafili zagospodarować wywalczonej niepodległości. Dzisiaj jest jednym z najbiedniejszych państw świata. Bieda panuje również na terenach dawnych niewolniczych państw Afryki. Gdy w pierwszej połowie XIX w. brytyjska marynarka wojenna zaczęła walczyć z handlem niewolnikami, miejscowi władcy zmodyfikowali system – zamiast sprzedawać niewolników za ocean, przymusowo zatrudniali ich na plantacjach u siebie. Towary z tych plantacji chętnie kupowali europejscy kupcy, a w niektórych krajach afrykańskich system ten przetrwał nawet do lat 20. XX w. Skutki chwalonej przez de Gournaya deregulacji świat odczuwa do dzisiaj.
Korzystałem m.in. z eseju Blake'a Smitha „Slavery as free trade" oraz z książki Darona Acemoglu i Jamesa Robinsona „Dlaczego narody przegrywają".




Cytat:
Byłe kolonie chcą kasy 22.02.2017 Leszek Pietrzak



W sierpniu 1999 roku Afrykańska Światowa Komisja Reparacji, Prawdy i Repatriacji (African World Reparations and Repatriation Truth Commission), wysunęła żądanie reparacji „od tych wszystkich narodów Europy Zachodniej i Ameryk oraz instytucji, które uczestniczyły w handlu niewolnikami i kolonizacji bądź czerpały z nich zyski” w kwocie oszacowanej na 777 bilionów dolarów. To suma, która zapewne postawiłaby na nogi wszystkie afrykańskie kraje, likwidując w nich głód, choroby, przestępczość i wiele innych plag, jakie je dzisiaj trawią.

Kolejne kraje dotknięte w przeszłości niewolnictwem zgłaszają roszczenia wobec państw, które się go w przeszłości dopuściły. Na razie bez efektu, ale w przyszłości może się to zmienić.

Dwa tygodnie temu minister obrony Tanzanii Hussein Mwinyi oznajmił w parlamencie, że jego rząd będzie się domagał odszkodowań za zbrodnie, jakich niegdyś dopuścili się Niemcy. Jak wiadomo Tanzania, jako Tanganika w latach 1890-1919 była kolonią cesarskich Niemiec. Chodzi dokładnie o tę część obecnej Tanzanii, która w XIX po podziale Afryki przez europejskie mocarstwa na kongresie w Berlinie (1884 r.), wraz z dzisiejszą Rwandą i Burundi weszła w skład Niemieckiej Afryki Wschodniej. Innymi zdobyczami cesarskich Niemiec stały się wówczas Namibia, Togo i część Kamerunu. Niemcy straciły swoje posiadłości w Afryce dopiero po zakończeniu I wojny światowej, gdy ich kolonie zostały przejęte przez Ligę Narodów. Minister obrony Tanzanii zapowiadając zgłoszenie roszczeń wobec Niemiec, podkreślił również, że w ciągu prawie czterech dekad niemieckiego panowania nad Tanganiką w wyniku krwawych operacji pacyfikacyjnych, tłumienia lokalnych powstań zbrojnych, prześladowań, tortur, chorób i głodu zginęło kilkadziesiąt tysięcy obywateli Tanzanii (Tanganiki). Z tego tytułu Tanzania ma prawo dochodzić odszkodowań od dzisiejszych Niemiec, które są prawnym spadkobiercą cesarskiej Rzeszy. A to oznacza, że winny one ponieść odpowiedzialność prawną za zbrodnie dokonane w Tanzanii. Tak naprawdę tanzański minister zapowiadając zgłoszenie roszczeń wobec Niemiec, wziął przykład z sąsiedniej Kenii, która w 2013 r. wywalczyła od Wielkiej Brytanii wypłatę odszkodowań za tortury i więzienie dla weteranów antykolonialnego powstania Mau Mau z lat pięćdziesiątych. Każdy z ok. 5 tys. dawnych kenijskich partyzantów, którzy brali udział w tym powstaniu, otrzymał wówczas od brytyjskich władz po około 2,5 tys. funtów tytułem odszkodowania. Z kolei Namibia, która także była w przeszłości niemiecką kolonią, od wielu już lat domaga się od rządu w Berlinie odszkodowań za zbrodnie, jakich dopuścili się kiedyś Niemcy. Chodzi konkretnie o brutalne stłumienie powstania, jakie w 1904 r. wznieciły plemiona Herero i Nama, uznawane za pierwsze masowe ludobójstwo w XX wieku. Jak oceniają historycy, w ciągu pięciu lat niemieckiej eksterminacji miało zginąć 75 proc. populacji plemiona Herero i 50 proc. członków plemiona Namów. Niemcy wprawdzie nie kwestionowali tych zbrodni, ale przez wiele lat odmawiali Namibijczykom podjęcia rozmów o odszkodowaniach. Aby wyciszyć temat, łożyli szczodrze na programy rozwojowe dla Namibii. Tak było jednak do czasu, gdy przywódcy plemion Herero i Nama nie zbuntowali się przeciwko takiemu postępowaniu i zażądali od nich podjęcia rozmów w sprawie wypłaty odszkodowań. Chyba dlatego w 2015 r. zaczęły się w końcu niemiecko-namibijskie rozmowy w tej sprawie. Jednak przedstawiciele namibijskich plemion Herero i Nama nie czekając na ich ostateczny wynik, pozwali Niemcy przed sąd w Nowym Jorku, który w przeszłości zajmował się już sprawą odszkodowań dla ofiar południowoafrykańskiego apartheidu. Orzeczenie tego trybunału może mieć decydujący wpływ na sprawę odszkodowań, jakie Niemcy będą płacić Namibijczykom.

Pozywać będą inne afrykańskie państwa

Inicjatywy odszkodowawcze Kenii i Namibii zostały dokładnie przeanalizowane przez rząd Tanzanii, która będzie kolejnym afrykańskim państwem, jakie wystąpi z roszczeniami wobec dawnych kolonialnych potęg z Europy. Podobne inicjatywy przygotowują również inne państwa afrykańskie. Na pewno już niebawem z roszczeniami przeciwko Belgii wystąpi Kongo. I ma ku temu bardzo mocne podstawy. Położone w centralnym dorzeczu rzeki Kongo to afrykańskie państwo przez dziesiątki lat było belgijską kolonią. Tak naprawdę stało się przedmiotem belgijskiej ekspansji kolonialnej już w latach siedemdziesiątych XIX wieku. W 1884 r. po tym, jak uznano Kongo ze strefę wpływów Belgii, król Leopold II postanowił utworzyć tam Wolne Państwo Kongo. W rzeczywistości była to prywatna kolonia belgijskiego króla, w której rządy oparte zostały na bezwzględnym niewolnictwie. Kongo było wówczas rabowane z wszelkich surowców naturalnych, a jego ludność była bezwzględnie eksterminowana za pomocą okrutnych represji i niewolniczej pracy. Swoistym „znakiem firmowym” rządów Leopolda II w Kongu było odcinanie dłoni, stosowane na ogromną skalę jako kara za opór czy też opóźnienia w dostarczaniu surowców. W rezultacie takiej polityki, wymordowanych zostało od kilku do kilkunastu milionów rdzennych mieszkańców tego kraju. Leopold II przez wiele lat potrafił przy tym skutecznie wmawiać opinii publicznej, że Kongo pod jego rządami wchodzi na coraz wyższy cywilizacyjny poziom. Mało tego belgijski król podpisywał akty prawne i porozumienia międzynarodowe, które zakazywały niewolnictwa (Leopold II był m.in. sygnatariuszem Aktu Końcowego z Brukseli 1890 zabraniającego niewolnictwa). Jednak serwowane przez Leopolda II na temat sytuacji w Kongu kłamstwa nie byłyby możliwe, gdyby nie uruchomiona przez niego potężna kampania propagandowa, która przedstawiała go jako obrońcę tubylców, który ich wyzwala spod panowania arabskiego i obdarza wolnością. Afera związana z ludobójczą polityką Leopolda II w Kongu wybuchła dopiero w 1908 r., gdy dziennikarz Edmund Dene Morel ujawnił opinii publicznej fakty, jakich był świadkiem przebywając w tym kraju. W rezultacie tego Kongo przestało być prywatną kolonią belgijskiego króla i kontrolę nad nim przejęło w całości belgijskie państwo (oficjalnie Leopold II odsprzedał je za kwotę 50 milionów franków belgijskich). W następnych latach polityka belgijskiego rządu w Kongu została złagodzona, ale i tak przez następne pół wieku Kongo pozostawało belgijską kolonią, odzyskując swoją wolność dopiero w 1960 r. Historycy nie mają żadnych wątpliwości, że polityka Leopolda II w Kongu była zwykłym ludobójstwem, które swoją wielkością może równać się z największymi masakrami XX wieku. Szacują również, że jego ofiarami mogło być 15 milionów mieszkańców Konga. To skala wręcz przerażająca. Nic dziwnego, że obecne kongijskie władze od dawna przygotowują się na prawniczą wojnę z Belgią, która będzie musiała zmierzyć się ze swoją ponurą przeszłością w afrykańskim Kongu. Można także śmiało założyć, że śladem Konga pójdą w przyszłości inne afrykańskie kraje, które kiedyś były koloniami europejskich potęg.

Karaiby pozywają za niewolnictwo

W marcu 2014 r. grupa krajów będących członkami CARICOM wysunęła żądania pod adresem dawnych europejskich potęg kolonialnych (Wielka Brytania, Francja, Hiszpania, Portugalia, Holandia), domagając się odszkodowań za trzy stulecia niewolnictwa. CARICOM to Karaibska Wspólnota i Wspólny Rynek skupiająca 15 krajów rejonu Morza Karaibskiego. Została założona w lipcu 1973 r. przez Barbados, Gujanę, Jamajkę oraz Trynidad i Tobago. W ciągu następnych lat członkami CARICOM stały się także Antigua i Barbuda, Belize, Dominika, Grenada, Saint Lucia, Montserrat, Saint Kitts i Nevis, Saint Vincent i Grenadyny, Bahamy, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Turks i Caicos, Surinam, Anguilla, Kajmany, Haiti i Bermudy. Członkowie CARICOMU zgłaszając swoje żądania, podnieśli m.in. to, że prawo i prawdę mają po swojej stronie. Podkreślili również, że ludobójstwo tubylców oraz niewolnictwo milionów Afrykanów nie ulega najmniejszej wątpliwości, a poza tym w ich krajach istnieje od dawna ruch domagający się zadośćuczynienia za niewolnictwo, którego postulatów nie mogą dalej lekceważyć. Jak podkreślili członkowie CARICOMU, ich celem jest dojście do pokojowego porozumienia z dawnymi potęgami kolonialnymi i ustalenie z nimi ewentualnych sposobów wyrównania krzywd, zadośćuczynienia oraz wyrównania cywilizacyjnego i kulturowego zacofania spowodowanego kolonialnym panowaniem oraz masowym wyzyskiem miejscowej siły roboczej. Do reprezentowania swoich interesów państwa CARICOMU wynajęły brytyjską firmę prawniczą Leigh Day & Co, która może pochwalić się już swoimi sukcesami, albowiem to ona właśnie wynegocjowała od rządu brytyjskie odszkodowanie dla Kenii. Przez kilka miesięcy, wspólnie ze wspomnianą kancelarią prawniczą Komisja Reparacyjna CARICOMU pracowała najpierw nad listą roszczeń i kwotami odszkodowań, o jakie można by wnosić w tej sprawie. Ustalono, że oprócz możliwej do wywalczenia kwoty odszkodowań dla potomków niewolników, jacy żyją w tych państwach, inną rekompensatą winny być inwestycje w newralgiczną infrastrukturę, czyli drogi, szkoły, szpitale, a także pomoc w spłacie zadłużenia krajów członkowskich CARICOMU. Uzgodniono również, że dawne europejskie potęgi kolonialne winny wziąć również na siebie sfinansowanie programu repatriacji dla tych potomków niewolników, którzy zapragną wrócić do Afryki. Dopiero potem złożona została formalna skarga do Międzynarodowego Trybunału Karnego. Spora część prawników zajmujących się roszczeniami uważa jednak, że roszczenia państw karaibskich nie mają zbyt dużych szans, ponieważ według międzynarodowego prawa, odszkodowań można dochodzić tylko za czyny, które były przestępstwami w chwili ich popełnienia, a niewolnictwo było w krajach je praktykujących oraz tam, gdzie je faktycznie popełniano legalną praktyką.
Afroamerykanie też chcą odszkodowań



Jednak nie tylko czarni mieszkańcy Afryki chcą odszkodowań z tytułu niewolnictwa, jakiego doznali ich przodkowie. Takie postulaty zgłaszane są od dawna przez afroamerykańskich mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Zasadniczym powodem zgłaszania tych postulatów są pogłębiające się różnice w poziomie egzystencji czarnych i białych w tym kraju. Taka diagnoza została potwierdzona badaniami wielu amerykańskich ośrodków naukowych. M.in. naukowcy z Brandeis University pod Bostonem wykazali przed kilku laty w swoich badaniach, że pomiędzy rokiem 1984 a 2009 różnica w majątku przeciętnej białej rodziny i przeciętnej czarnej rodziny wzrosła w USA z 85 tys. do 237 tys. dolarów. W 2009 r. czarna rodzina miała w tym kraju majątek rzędu 28 tys. dolarów, a biała rodzina majątek rzędu 265 tys. dolarów. Naukowcy z Brandeis University wskazali również, że przepaść ta będzie rosła dalej, bo „amerykański system jest niesprawiedliwy, ponieważ szanse życiowe, jakie stwarza białym, są nadal znacznie większe niż te, które daje czarnym”. Zwrócili również uwagę na to, że przewagą białych jest przede wszystkim kapitał, który zgromadziły ich poprzednie pokolenia. To dzięki niemu białe rodziny mają w USA znacznie większe szanse na finansową pomoc rodziców lub spadek, dzięki któremu szybciej spłacą kredyty i staną się właścicielami swoich domów. Podkreślili również, że przyczyną dysproporcji w sytuacji czarnych i białych jest również amerykańskie szkolnictwo, które pomimo tzw. akcji afirmatywnej (obniżanie poprzeczki dla czarnych na testach, aby wyrównać ich szanse w dostaniu się na studia) nadal promuje białych przy rekrutacji, ponieważ tak naprawdę woli dzieci swoich białych absolwentów. A poza tym czesne w dobrych szkołach jest nadal zbyt wysokie dla przeciętnej czarnej rodziny, której majątek jest znacznie mniejszy niż białych rodzin. I właśnie to w ocenie naukowców z Brandeis University sprawia, że dostęp do dobrej edukacji jest dla czarnych zdecydowanie gorszy niż dla białych. Wyniki tych badań mogą dziwić. Dotyczą bowiem kraju, w którym 150 lat temu zniesiono niewolnictwo i prawie pół wieku temu zaczęło się prawdziwe równouprawnienie czarnych i białych. Tak czy inaczej, w USA nadal istnieje dysproporcja szans pomiędzy białymi i czarnymi, która ma być skutkiem istniejącego kiedyś w USA niewolnictwa, którego ofiarami byli przecież czarni. A to winno zostać zrekompensowane. Taki pogląd na ten temat dominuje wśród Afroamerykanów, ale z takim poglądem utożsamia się również niemała część amerykańskich elit, zwłaszcza tych związanych sympatiami z obozem demokratów. Nic dziwnego, że w takiej atmosferze rodzą się kolejne pomysły na to, aby amerykańskie państwo zapłaciło odszkodowanie potomkom niewolników. W 2008 r. amerykańska Izba Reprezentantów oficjalnie przeprosiła za niewolnictwo i prawa Jakuba Crowa, a w 2009 r. amerykański Senat przyjął własną ustawę z podobnymi przeprosinami. Dodatkowo w styczniu br. grupa ekspertów ONZ pochodzenia afroamerykańskiego wydała swoje rekomendacje do tego, aby amerykański rząd uznał niewolnictwo za zbrodnię przeciwko ludzkości i wypłacił odszkodowania wszystkim Afroamerykanom, którzy są potomkami niewolników. Skutkiem tych wszystkich posunięć było to, że do sądu w Brooklynie wniesiony został pozew z żądaniem odszkodowań dla 35 milionów potomków czarnych niewolników, jacy dzisiaj mają zamieszkiwać w USA. Formalnie pozwano firmę ubezpieczeniową Aetna, instytucję finansową FleetBoston oraz koleje CSX. W złożonym w brooklyńskim sądzie pozwie podkreślono również, że około tysiąca innych amerykańskich korporacji czerpało korzyści z niewolnictwa, a czasem i wydatnie pomagało w jego utrzymaniu na terenie Stanów Zjednoczonych. W pozwie napisano również, że niewolnictwo było „niemoralnym i nieludzkim” pozbawianiem Afrykanów prawa do „życia, wolności, obywatelstwa, spuścizny kulturalnej i do owoców ich pracy”. Autorem tego pozwu była Deadria Farmer-Paellmann, młoda czarnoskóra prawniczka, która przyznała się później do tego, że wybrała karierę prawnika tylko dlatego, aby móc zawalczyć o odszkodowania za niewolnictwo. Dzisiaj nie wiemy jeszcze, jak ostatecznie skończy się sprawa odszkodowań dla amerykańskich potomków niewolników. W grę wchodzą ogromne pieniądze, które Amerykanie musieliby znaleźć na ten cel w swoim budżecie.

Jak reagują adresaci tych roszczeń

Jak już wspomnieliśmy Niemcy wiedzą już, że wcześniej czy później będą musieli uruchomić wypłatę odszkodowań dla Tanzańczyków. Otwartą kwestią jest tylko to, jak duża będzie to kwota. Rząd w Berlinie liczy na to, że odszkodowania będą ostatecznie niezbyt duże, przynajmniej jeśli uwzględni się możliwości finansowe niemieckiego państwa. Niemcy liczą, że nawet jeśli odszkodowania okażą się większe, niż zakładali, to i tak uda się im rozciągnąć je w czasie i uszczuplić proponując Tanzańczykom finansowanie programów rozwojowych. Amerykanie raczej będą robili wszystko, aby wmówić potomkom swoich niewolników, że już niebawem obejmą ich nowymi programami społecznymi, które zrównają ich życiowe szanse z białymi, tyle że na zauważalne efekty trzeba będzie trochę poczekać. Chyba że dojdzie do precedensowego orzeczenia amerykańskiego sądu, które może okazać się prawdziwym przełomem. Brytyjczycy na pewno zrobią wszystko, aby nie doszło nawet do rozmów w sprawie zgłoszonych roszczeń, chyba że pojawi się szansa na to, aby za niewielką kwotę zamknąć ostatecznie cały temat, tak jak było to w przypadku Kenijczyków. Zresztą już w październiku 2015 r. brytyjski premier David Cameron podczas swojej wizyty na Jamajce jasno oświadczył, że brytyjski rząd nie zamierza wypłacać odszkodowań za rolę, jaką Wielka Brytania odegrała w handlu niewolnikami w regionie karaibskim. Z podobną deklaracją wystąpił również prezydent Francji François Hollande, który w maju 2015 r. podczas obchodów upamiętniających zniesienie we Francji niewolnictwa, wykluczył możliwość ewentualnych wypłat odszkodowań. Hollande podkreślił wówczas, że „historia nie może być przedmiotem transakcji” i zaproponował, że najlepszym rozwiązaniem może być tylko „pamięć, czujność i edukacja następnych pokoleń”.

Nie wydaje się również, aby do rozmów na temat odszkodowań skłonne były Hiszpania, Portugalia, Holandia, a nawet Belgia. Chociaż ta ostatnia może mieć największy problem, aby uniknąć tematu odszkodowań dla Konga, gdzie jak już wspomnieliśmy, doszło od ewidentnego ludobójstwa z woli belgijskiego króla Leopolda II.

Pewne jest jedno – że w tym przypadku w grę wchodzą ogromne pieniądze, jakich mieszkańcy Afryki i Ameryki mogą domagać się z tytułu niewolnictwa swoich przodków. Jak duże pieniądze wchodzą tutaj w grę? Bardzo duże, wystarczy wspomnieć, że w sierpniu 1999 roku Afrykańska Światowa Komisja Reparacji, Prawdy i Repatriacji (African World Reparations and Repatriation Truth Commission), wysunęła żądanie reparacji „od tych wszystkich narodów Europy Zachodniej i Ameryk oraz instytucji, które uczestniczyły w handlu niewolnikami i kolonizacji bądź czerpały z nich zyski” w kwocie oszacowanej na 777 bilionów dolarów. Zaproponowaną kwotę komisja oparła na szacunkach „liczby istot żywych straconych podczas handlu niewolnikami, jak i na ocenie wartości złota, diamentów i innych minerałów wydobytych na kontynencie afrykańskim za rządów kolonialnych”. Pomimo że wypłata takiej kwoty mogła wydawać się niemożliwa do zrealizowania, pomysł zyskał wówczas poparcie uczestników Światowej Konferencji przeciwko Rasizmowi, Dyskryminacji Rasowej, Ksenofobii i Pochodnym Formom Nietolerancji, która latem 2001 r. odbyła się pod auspicjami ONZ w Durbanie. Jednak świat zachodni wolał wówczas przemilczeć całą sprawę. Tak naprawdę 777 bilionów dolarów to suma, która zapewne postawiłaby na nogi wszystkie afrykańskie kraje, likwidując w nich głód, choroby, przestępczość i wiele innych plag, jakie je dzisiaj trawią.

Jest więc wystarczający powód do tego, aby walczyć o odszkodowania za niewolnictwo swoich przodków!
https://gf24.pl/wydarzenia/swiat/item/510-byle-kolonie-chca-kasy
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 21:01, 17 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Traderzy staną przed sądem ws. manipulacji na foreksie 2017-07-17

Oskarżenie trzech traderów, którzy w poniedziałek staną przed nowojorskim sądem, to końcowy etap rozpoczętego w 2013 r. dochodzenia w sprawie manipulacji na globalnym rynku walutowym.

(YAY Foto)

Trzech brytyjskich traderów stanie w poniedziałek przed nowojorskim sądem, aby złożyć wyjaśnienia w sprawie domniemanych manipulacji na rynku walutowym. Richard Usher, Rohan Ramchandani oraz Chris Ashton mieli stworzyć grupę, w której drogą elektroniczną wymieniali się informacjami. Specjaliści, niegdyś pracujący odpowiednio dla JP Morgan Chase, Citigroup oraz Barclays, pełnili najwyższe funkcje w działach tradingu swoich instytucji. Ich oskarżenie jest jednym z końcowych etapów rozpoczętego w 2013 r. dochodzenia w sprawie manipulacji na globalnym rynku walutowym.

Wszyscy trzej oskarżeni, którzy na uczestnictwo w procesie zgodzili się dobrowolnie, aby uniknąć długotrwałej procedury ekstradycyjnej, zapewniają, że są niewinni. Podkreślają, że już wcześniej zakończono pomyślnie dla nich dochodzenie w sprawie domniemanych manipulacji w Wielkiej Brytanii. Brytyjskie Serious Fraud Office zamknęło postępowanie w marcu ubiegłego roku, wskazując na brak wystarczających dowodów, dających realną szansę na skazanie trzech byłych bankierów.

Mimo to w związku ze skandalem Rezerwa Federalna nałożyła w maju na Richarda Ushera 1,2 mln USD grzywny oraz zakazała mu pracy w branży finansowej. Jeszcze w styczniu federalne biuro audytu nałożyło sięgające 5 mln USD kary na pozostałych dwóch byłych traderów. Do tej pory do winy przyznało się indywidualnie tylko dwóch zamieszanych w aferę: Jason Katz (pracujący wówczas w Barclays) oraz Christopher Cummins (Citigroup).

Manipulacja miała na celu utrudnienie wolnej konkurencji, która wspiera uczciwość oraz właściwą wycenę na rynkach” – wynikało ze styczniowego oświadczenia amerykańskiego departamentu sprawiedliwości, w którym informowano o postępach w dochodzeniu.
Marek Wierciszewski
http://www.bankier.pl/wiadomosc/Traderzy.....33103.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Goska




Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 3486
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 05:26, 18 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Teraz w USA Anglikom nie bedzie najweselej. Wielu z nich podpadnie pod wymiar sprawiedliwosci. Rzadzi przeciez Niemiec !
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 16:00, 21 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Philip Morris przegrywa proces przeciwko Australii. Korporacji nie udało się zastraszyć władz 10.07.2017 Przemysław Ciszak

Fot. Nastco/iStockphoto

Światowy producent tytoniu Philip Morris zmuszony do zapłacenia milionów dolarów kosztów sądowych po przegranym procesie w sądzie arbitrażowym przeciwko Australii. Korporacja została również skrytykowana przez sąd, za "nadużycie praw".

Decyzja sądu zakończyła pięcioletni spór między korporacją Philip Morris Asia a Australią, która w 2011 roku wprowadziła przepisy zakazujące reklamowania wyrobów tytoniowych i zaostrzyła przepisy dotyczące opakowań papierosów – donosi CNN Money.

Philip Morris, Imperial Tobacco i Japan Tobacco momentalnie usiłowały zredukować zaostrzone prawo wprowadzone przez rząd Julii Gillard. Powołując się na warunki umowy handlowej z 1993 roku, zaskarżyły decyzję do sądu arbitrażowego.

Sąd uznał jednak, że zdrowie publiczne jest ważniejsze niż ewentualne straty korporacji. Tytoniowy gigant nie tylko przegrał proces, ale został ostro skrytykowany przez sąd, który uznał zastosowanie mechanizmów ISDS i procesu arbitrażowego za "nadużycie praw".

Philip Morris będzie zmuszony zapłacić koszty procesowe, które uwzględniają wszystkie wydatki rządu na badania, ekspertyzy i opinie ekspertów oraz ich podróże i zakwaterowanie. Choć ostateczna kwota, którą będzie musiał wypłacić koncern została utajniona, Fairfax Media, powołując się na własne źródła, ujawnił, że koszty wyniosły 50 mln dol.

Dowodem, że kwota musi być wysoka, jest protest Philipa Morrisa, który próbował udowodnić, że rachunek rządu Australii jest wygórowany, a w podobnych procesach w Kanadzie czy USA koszty procesowe i opłaty nie wyniosły więcej niż 4,5 mln dol. i 3 mln dol.

Przypomnijmy, że mechanizm ISDS, czyli możliwość zaskarżenia państwa przez korporację wpisany jest w wiele umów handlowych. Stawia on korporację ponad prawem krajowym. Nie pierwszy raz wielkie koncerny wykorzystywały choćby samą groźbę procesu, aby wywrzeć presję na prawodawcy.

Wcześniej Philip Morris podobną sprawę jak w Australii założył Urugwajowi, o czym pisaliśmy w money.pl. Ten ostatni jest krajem o niskim budżecie, ale przodującym w ustawodawstwie antynikotynowym, chwalonym za działania na rzecz zdrowia publicznego przez WHO. Urugwaj przyjął regulacje mówiące o tym, że 80 proc. powierzchni opakowania ma być wypełnione ostrzeżeniami przed skutkami palenia papierosów.

Korporacje zagrażają państwom?:

[video]

Philip Morris pozwał Urugwaj na kwotę 25 mln dolarów z tytułu naruszenia własności intelektualnej i utraty spodziewanych zysków. Kwota nieszczególnie wielka, jak na standardy postępowania tego koncernu, ale wystarczająco dotkliwa dla kraju. Nie chodziło jednak o wysokość odszkodowania, ale o pokaz i przestrogę dla innych. Poskutkowało - Nowa Zelandia wycofała się z podobnych regulacji, również w Unii Europejskiej przestano forsować tego typu pomysły.

Przegrana koncernu tytoniowego w Australii to, zdaniem CNN Money, sygnał dla innych krajów, aby nie ustępowały i podjęły walkę.
https://www.money.pl/gospodarka/wiadomos.....43217.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 21:30, 23 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
UK: Pracodawca winny śmierci dwóch Polaków 20.07.2017

Shutterstock

22-letni Tomasz Proćko i 29-letni Karol Szymański dostali polecenie wniesienia sofy do apartamentu w Belgrevii, jednej z najdroższych dzielnic Londynu. Kiedy weszli na balkon, oparli się o balustradę, która pod ich ciężarem złamała się. W wyniku upadku z 8-metrowej wysokości jeden z mężczyzn zmarł na miejscu, a drugi wkrótce po przewiezieniu do szpitala.

Do wypadku doszło w 2014 roku, jednak proces ruszył dopiero po trzech latach. Martinisation Ltd, firma budowlana, w której zatrudnieni byli tragicznie zmarli Polacy, należy do Martina Gutaja, który zasiadł na ławie oskarżonych. Według ustaleń sofa była zbyt duża, by wnieść ją ręcznie, jednak mężczyzna odmówił wynajęcia specjalnego podnośnika, oszczędzając w ten sposób 848 funtów – informuje Daily Mail.

Firma Gutaja, która zatrudnia w sumie około 100 Polaków, już wcześniej była oskarżana o nieprzestrzeganie norm bezpieczeństwa. Wydając wyrok sędzia powiedział, że wypadku można było uniknąć, jednak ze względu oszczędnościowych mężczyzna celowo nie przestrzegał części przepisów BHP.

Za naruszenie Ustawy o Bezpieczeństwie i Higieny Pracy Martin Gutaj trafi do więzienia na 14 miesięcy, a przez cztery lata nie będzie sprawować funkcji dyrektorskich. Mężczyzna musi też zapłacić 36 tys. funtów grzywny, a na firmę Martinisation Ltd została nałożona kara w wysokości 1,2 miliona funtów.

(at)
https://goniec.com/wiadomosci/wielka-bry.....ch-polakow
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 12:06, 25 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Białoruś ujawniła ponad 20 firm, które reeksportowały polskie jabłka PAP 20.07.2017

Fot. Fotolia

W Brześciu na Białorusi ujawniono ponad 20 firm, które zajmowały się reeksportem polskich jabłek do Rosji - informuje w czwartek prezydencka gazeta "SB. Biełaruś Siegodnia". Zaznacza, że takie firmy były zamykane po kilku miesiącach działalności.

W ciągu miesiąca firmy te mogły wysłać z jednego kraju do drugiego setki ciężarówek z polskimi jabłkami objętymi przez Rosję sankcjami - zauważa dziennik.

Przedstawiciele białoruskiego komitetu kontroli państwowej stwierdzili, że inicjatorami tych projektów "z szarej strefy" byli obywatele Rosji. "Rejestrowali firmy po obu stronach Bugu i uzyskiwali znaczne dochody" - podkreślono.

"Polska firma kupuje jabłka u rolników i dostarcza do białoruskiej firmy. Do nas te owoce trafiają całkowicie legalnie, po uiszczeniu należnych podatków i opłat. Następnie owoce rzekomo trafiają na bazary i są sprzedawane za gotówkę. Ale tak naprawdę są wysyłane do Rosji" - wyjaśniają przedstawiciele komitetu kontroli państwowej.

"Obroty takich firm mogą przewyższać dwa miliony dolarów miesięcznie" - dodają.

Moskwa wprowadziła embargo na niektóre owoce i warzywa z Polski, w tym jabłka, 1 sierpnia 2014 roku.
http://www.portalspozywczy.pl/owoce-warz.....46965.html


Cytat:
Chias Brothers Europe pozywa PolBioEco Polska o nieuczciwą konkurencję. Rywal zapowiada odwet Magda Brzózka 19.07.2017

fot. shutterstock

Firma Chias Brothers Europe z Poznania wniosła pozew sądowy w sprawie o ochronę wzorów wspólnotowych, znaków towarowych i roszczenia z tytułu czynów nieuczciwej konkurencji przeciwko lubelskiej firmie PolBioEco Polska. Z kolei przedstawiciele firmy z Lublina zarzucają Poznaniakom nierówną walkę i również zamierzają pozwać konkurenta.


- Firma PolBioEco Polska zastosowała dla napojów z nasionami chia bardzo zbliżone do naszych elementy wyglądu opakowań, etykiet i ulotek, kolory, typografię oraz tzw. claimy, czyli to co komunikujemy. Naszym zdaniem opakowania, etykiety PolBioEco Polska sp. z o.o. mogą wprowadzać klientów w błąd – wiele osób publikuje zdjęcia produktu PolBioEco Polska na Instagramie z oznaczeniem profilu Chias, mylą się także same sklepy. Jest to dla nas wyraźny sygnał, że te produkty można pomylić. W związku z tym w marcu 2017 r. wystosowaliśmy list ostrzegawczy z wezwaniem do dobrowolnego zaniechania niedozwolonych działań do PolBioEco Polska. Otrzymaliśmy odpowiedź, doszło także do spotkania stron, spółki jednak nie doszły do porozumienia co do opakowań. Dlatego 20 czerwca 2017 r. wystosowaliśmy pozew przeciwko PolBioEco Polska. Pierwszą rozprawę wyznaczono na 2 października 2017 r. – mówi Joanna Kaczmarek, head of marketing w Chias Brothers Europe.

I zapewnia, że każda zdrowa konkurencja motywuje do działania. - Jednak w tym przypadku naszym zdaniem mamy do czynienia z nieuczciwymi działaniami – zaznacza Joanna Kaczmarek.

Butelki konkurencyjnych napojów Chia i Chias
Przedstawiciele PolBioEco są zupełnie odmiennego zdania.

- To jest bardzo trudna sprawa. Chias Brothers Europe chcieliby mieć monopol na produkowanie napojów z nasionami chia. Mamy przecież wolny rynek i mamy prawo produkować zupełnie inny niż ich produkt, dzięki temu klient ma możliwość wyboru. Nasz produkt ma inną recepturę, odrębne logo, nazwę, i jest w innej butelce. Zarzuty Chias Brothers Europe naszym zdaniem są całkowicie bezpodstawne. Sprawa sądowa na pewno się odbędzie, zapewne będzie próba zawarcia ugody. Jednak do tego potrzebna jest zmiana nastawienia przedstawicieli firmy Chias Brothers Europe. Nie możemy bowiem przystać na oczekiwania zmiany etykiety naszych produktów, czy też wycofania produktu z rynku. Zamierzamy złożyć pozew o zniesławienie i nieuczciwą konkurencję ze strony poznańskiej firmy – zapewnia Damian Jasica, dyrektor ds. rozwoju w firmie PolBioEco Polska.

Joanna Kaczmarek przypomina, że Unia Europejska reguluje produkcję produktów z nasionami chia i przy ich wytwarzaniu wymagana jest notyfikacja. - Aby wprowadzić do obrotu nową żywność należy przejść procedurę autoryzacji. Są to dokumenty uprawniające do produkowania oraz sprzedawania produktów ze składnikami lub samych składników należących do grupy „novel food”. Autoryzacja to proces, który prowadzi się, jeśli żywność nie otrzymała jeszcze „pozwolenia” na obrót na rynku europejskim. Autoryzacja musi przebiegać zgodnie z przepisami o nowej żywności, Rozporządzeniem PE i Rady UE. Przedsiębiorca musi przedstawić szereg badań, udowodnić m.in. brak negatywnego wpływu składnika na zdrowie i życie. Procedura ta dotyczy zarówno odpowiedników substancji lub produktów obecnych od dawna na rynku wspólnotowym jak i składników lub produktów dopuszczonych do obrotu w drodze decyzji Komisji Europejskiej wydanych na podstawie rozporządzenia. Chias była pierwszą firmą na polskim rynku z notyfikacją Unii Europejskiej na produkcję napojów z nasionami chia – podkreśla Joanna Kaczmarek.


http://www.portalspozywczy.pl/owoce-warz.....46893.html
http://www.portalspozywczy.pl/owoce-warz.....893_1.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:28, 25 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Toshiba pozywa WD Radek Nimal 02.07.2017

Toshiba Corporation oraz Toshiba Memory Corporation (TMC) złożyły pozew w tokijskim sądzie przeciwko Western Digital i Western Digital Technologies (wspólnie znane jako WD) w związku z nieuczciwą konkurencją.

Toshiba żąda odszkodowania w wysokości 120 miliardów JPY (prawie 4 miliardy PLN) w związku z nieuczciwym ujawnieniem tajemnic przemysłowych Toshiba firmie SanDisk należącej do WD. Western Digital posiada współpracę typu joint venture z Toshiba, dzięki czemu firmy te wymieniają się tajemnicami związanymi z posiadanymi patentami i opracowywanymi technologiami. Współpraca ta nie dotyczy firmy SanDisk.

Część inżynierów SanDisk została czasowo przetransferowana do WD, dzięki czemu mogli zapoznać się z informacjami stanowiącymi tajemnicę biznesową Toshiba i następnie wykorzystać poznane dane do rozwoju produktów już w ramach SanDisk. Toshiba uznała to za przejaw nieuczciwej konkurencji i złożyła wspomniany pozew przeciwko WD. Podjęła także decyzję o wstrzymaniu udostępniania informacji o procesach technologicznych WD, co robiła wcześniej w ramach współpracy joint venture.
http://www.cdrinfo.pl/news/toshiba-pozywa-wd-62031/




Obrona zawodowego samorządu notariuszy (szeroka grupa monopolistyczna-korporacja) przed koncentracją rynku usług (poprzez niższe ceny usług) i zdominowania rynku przez nieliczną grupę notariuszy (wąską grupę monopolistyczną-korporacje). Za argument przedkłada się nieuczciwą konkurencje zawodową.
Tymczasem jest to typowa cecha rynku, gdy brak regulacji minimalnej ceny ("minimalnej" taksy notarialnej) powoduje wypychanie z rynku części jego uczestników i w efekcie prowadzi do zmonopolizowania rynku przez nielicznych.


Cytat:
Pośrednicy nie zarobią na notariuszach Jakub Styczyński 25.07.2017

Zdaniem zawodowego samorządu notariusze współpracujący z serwisami dostarczającymi im klientów dopuszczają się czynu nieuczciwej konkurencji. źródło: ShutterStock

Już kilka serwisów internetowych specjalizuje się w wyszukiwaniu najtańszych notariuszy. Tymczasem Krajowa Rada Notarialna krytykuje taką formę współpracy.

Zdaniem przedstawicieli Krajowej Rady Notarialnej notariusze współpracujący z takimi serwisami dokonują czynu nieuczciwej konkurencji, określonego w kodeksie etyki zawodowej, i tym samym mogą podlegać odpowiedzialności dyscyplinarnej. To stawia pod znakiem zapytania działalność tego typu witryn. Współpracujący z nimi notariusze ryzykują bowiem utratą prawa do wykonywania zawodu.

Jak działają serwisy? Otóż najczęściej klient zainteresowany znalezieniem taniego notariusza wpisuje w specjalnym formularzu na stronie internetowej wartość sprawy oraz miejscowość, w której ma być podpisana umowa. W odpowiedzi firma prowadząca portal deklaruje, że w ciągu kilku dni powróci z ofertą znacznie korzystniejszą niż maksymalna taksa notarialna za daną czynność.

Nieuczciwa konkurencja

– W opinii KRN korzystanie przez notariuszy z usług firm oferujących różnego rodzaju współpracę mającą polegać na dostarczaniu klientów jest działaniem niedopuszczalnym, pozostającym w sprzeczności z Kodeksem Etyki Zawodowej Notariusza, który stanowi wprost, że notariusze powinni wystrzegać się jakichkolwiek form nieuczciwej konkurencji zawodowej – mówi Magdalena Chyła, członek KRN.

W par. 26 ust. 1 kodeksu czytamy bowiem, że nieuczciwa konkurencja przejawia się w szczególności w faktycznym współdziałaniu z osobami, które „zawodowo bądź w innej formie doprowadzają notariuszowi klientów. Rażącym naruszeniem zasady wolnego wyboru jest stosowanie odpłatności wobec takich osób”. Ponadto par. 27 kodeksu stanowi, że „do działań nieuczciwej konkurencji zalicza się również uprawianie reklamy osobistej, w jakiejkolwiek postaci”.
[...]
http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/10.....a-krn.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Goska




Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 3486
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 17:22, 25 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Brytyjsko - ukraińska organizacja zarabia miliony na bezwartościowych certyfikatach

Brytyjsko - ukraińska organizacja wykorzystuje reputację Uniwersytetu Oksfordzkiego i zarabia miliony funtów na rozdawaniu bezwartościowych nagród i certyfikatów - pisze dziennik "The Times".

W swoich materiałach reklamowych wykorzystuje zdjęcia Uniwersytetu Oksfordzkiego oraz czcionkę charakterystyczną dla uczelni. Do "nominowanych" masowo wysyła e-maile z propozycją, by dokonali wpłat za otrzymanie dyplomów. W rzeczywistości nie ma nic wspólnego z uczelnią.

Nigeryjski bankier, przedsiębiorcy z Bułgarii czy Dubaju, burmistrz indonezyjskiego miasta - ci wszyscy ludzie znaleźli się na liście "laureatów". Jedyny warunek otrzymania wyróżnień to dokonanie wpłaty wynoszącej od trzech do dziewięciu tysięcy funtów.

Organizacja Europe Business Assembly ma dwa biura - na Ukrainie i w Oksfordzie. Dyplomy wręcza John Netting, który wprawdzie studiował w Oksfordzie, ale nie na uniwersytecie, tylko w innej tutejszej placówce, renomowanym Oxford Brookes.

Informator Timesa mówi, że na celownik bierze się ludzi z tych regionów, gdzie "wciąż istnieje wiara, że poświadczenie kompetencji można kupić". Wielu zdobywców nagród oświadczyło "Timesowi", że zdaje sobie sprawę, że są to nagrody bez wartości, pozwalają jednak, by marka ich przedsiębiorstw i instytucji poprawiła się na lokalnym rynku.

http://wiadomosci.onet.pl/swiat/brytyjsk.....ch/h72prgw
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Wiadomości Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona:  «   1, 2, 3 ... 12, 13, 14 ... 16, 17, 18   » 
Strona 13 z 18

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Kapitalistyczne cwaniactwo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile