Ten tekst może ukazać się w niszowym czasopiśmie literackim. W tekście
jest nawet pewna wskazówka, jakim. Wysyłam Wam go przed publikacją.
Alejandro Jodorowsky,
„Psychomagia”,
Tłum. Łukasz Żyła
Wydawnictwo „Okultura”, Warszawa 2012.
Śmierdzi siarką
Książka Alejandro Jodorowskiego jest o uzdrawianiu. Uzdrawianiu, które w dzisiejszych czasach jest nam potrzebne. Dlaczego? W czasach, kiedy sanacja kojarzy się ze ściśle naukowym, medycznym pojmowaniem świata lub politycznym przewrotem, zabrakło miejsca dla jej staroświeckiego, znachorsko-magiczno-psychicznego pojmowania. Archetypiczny obraz ciemnej izby wypełnionej dekoktami, kordiałami i odchodami nietoperzy został wyparty przez paradygmat naukowy, wprowadzający arbitralny podział na „medycynę” i „psychologię”. Dziwne, że ten podział jeszcze się utrzymuje, szczególnie że już Timothy Leary pół wieku temu stwierdził, że psychologowie to „mięczaki” (z ang. „wimps”). Kiedy patrzę na wykształconych psychologów, dochodzę do podobnego wniosku. Inny członek pokolenia dzieci-kwiatów, Alejandro Jodorowsky, wypracował swój psychomagiczny system, który, m.in., ten dualizm ciała i duszy niweluje. Autor niniejszej recenzji sam go na sobie przetestował, o czym poniżej.
Jak już domyśliłeś się czytelniku, będzie to recenzja nader pochlebna. Nie jest sponsorowana przez wydawnictwo „Okultura”, ponieważ samo to wydawnictwo wypuszcza na rynek księgarski tyle różnych pozycji magiczno-rytualno-religijno-mistyczno-okultystycznych, że gdyby każdą z nich brać poważnie, to człowiek by zwariował, a nie się uzdrowił. Recenzowana jednak pozycja „Psychomagia” może nie powinna być od razu potraktowana poważnie, ale należy jej się przynajmniej chwila namysłu.
Książkę otwiera „Prolog” w pełni napisany przez Jodorowskiego, potem „Słowo wstępne” Gillesa Farceta, a dalej prawie aż do końca ciągnie się wywiad-rzeka prowadzony przez autora „Słowa wstępnego” z autorem „Prologu” (kto tu kogo prowadzi?). Na końcu jest kilka stron „Technik wyobraźni” i „Zastosowań terapeutycznych”. Zacznę od końca. Próbowałem „Techniki wyobraźni”. Jako że robiły wrażenie dopasowanych do przeciętnego czytelnika, bardzo się nie obawiałem. Pierwsza polegała na tym, żeby wyobrażać siebie samego, jak się rozrastam, aż wreszcie kroczę nad miastem i jak godzilla kruszę pod stopami samochody. Przyznam, że jako metoda gimanstyki wyobraźni coś w sobie ma. W drugiej chodziło o to, że Jodorowsky twierdzi, że zamykając oczy zawsze schodzimy do jakiegoś ciemnego, klaustrofobicznego lochu. Uczestnik eksperymentu powinien wyobrazić sobie, że poszerza tą przestrzeń w miarę możliwości w nieskończoność. Ta technika na mnie nie podziałała, nadal zamykając oczy schodzę do ciemnych pieczar. Ale to nie koniec moich eksperymentów na sobie.
„Akcja powieści Diuna toczy się na planecie, na której nie ma wody. Innymi słowy, brakuje w niej jednego elementu”(s.308). A teraz wyobraź sobie czytelniku, że na ten fragment natrafiłem właśnie pisząc tą recenzję. Psychomagia? Dzieło przypadku? W każym razie, czytając książkę Jodorowskiego sam zastanawiałem się nad doprawieniem lub, jak kto woli, polepszeniem mojej dotychczasowej egzystencji. Natrafiłem w niej na fragment o aktach psychomagicznych. Polegają one na tym, że z pełnym zaangażowaniem robi się coś (niszczy jakiś przedmiot, podarowuje coś innej osobie, krwią po menstruacji maluje ściany) co ma odwrócić dotychczasowy bieg wydarzeń. Jako recenzent z pewnym stażem, a także mol książkowy, czułem, że absolutyzuję potęgę „Logosa”, Słowa i nie dostrzegam nic poza nim. Rzeczywistość jest o wiele bardziej wieloaspektowa, ale taki bibliofil czytając książka po książce sądzi, że dobiera się do jej ekstraktu. Dlatego złapałem za „Diunę: Dżihad Butleriański”, którą może nawet kiedyś recenzowałem i ostrym nożem rozdarłem strona po stronie na strzępy. Nie była wielką ofiarą, bo to wielkie tomiszcze o niestworzonych przygodach, pogrobowiec, nie napisany przez autentycznego autora „Diun”, którego nawet nie mogłem sprzedać na allegro. I, chociaż wiem, że jestem skazany na subiektywne odczucia, uważam, że pomogło. Jodorowsky sam stawia diagnozy i w samej książce bezpośrednio nie zalecia stosowania na własną rękę jego metody, ja zastosowałem i chyba nienajgorzej na tym wyszedłem.
Jodorowsky, jak opowiada w wywiadzie, rzucając swoje studia obsikał drzwi dziekanatu. Tłumaczył, że w tamtym czasie, magicznym kontekście, to było potrzebne, a wręcz dopuszczalne przez jego wykładowców (był to odpowiednik naszego MISH, a wykładana tam psychologia dopuszczała wiele eksperymentów). Rzucając swoje studia nie czułem, by był to odpowiedni czas i magiczny kontekst, by uczynić coś podobnego, ale jego historia mi się spodobała, jak wiele innych. Na przykład ta, w której ze swoim przyjacielem ze studiów zakładają, że przejdą przez całe miasto w linii prostej. By wykonać to zadanie, musieli przechodzić przez prywatne posesje i w trakcie marszu tłumaczyć ich właścicielom, dlaczego właśnie wchodzą frontowymi drzwiami, a wychodzą tylnimi. To jest coś ponad zuchwałość, to istotnie psychomagia, na którą w dzisiejszych czasach mało kto może się zdobyć. Podoba mi się również igranie Jodorowskiego z konwencją powszechnej moralności, mimo że nie możemy o nim powiedzieć z lektury książki, że jest złym człowiekiem. Np. dla niego
„Złodziej” to
„ktoś kto zawładnął czymś cudzym”(s.202). Tyle, po prostu, bez wartościujących konotacji. Dla Polaka złodziej to Cygan, a dla Niemca Polak. Ale potrafi również znaleźć wyjście z pułapek nakładanych przez tą właśnie tradycyjną moralność i to wyjście z klasą, np.
„Jestem winny” to
„jestem odpowiedzialny”(s.203). Czy takie ujęcie nie zmienia w pewien sposób przynoszący ulgę optyki? Jodorowsky nie ukrywa, że jest za użyciem tzw. „środków psychodelicznych”, ale za użyciem świadomym, to raz, i użyciem na specjalną okazję, a nie jako rekreację. Szydzi ze wszystkich pięknoduchów wynoszących pod niebiosa Ayahuascę, LSD i Grzyby, widać to szczególnie w jego wywiadzie z Danielem Pinchbeckiem, tym razem dostępnym na youtube -
https://www.youtube.com/watch?v=zsHjdy8GvM4. Na naszym podwórku możemy ten przerost formy nad treścią zaobserwować w przypadku konopii indyjskich, o czym śpiewa zespół „Meble” w utworze „Deus ex cannabis”. Przekład książki jest taki, że nie skupiam się na zastanawianiu, czy na pewno to „autor miał na myśli” co zostało w zdaniu przetłumaczone. Tłumaczenie podobnych tekstów przysparza szczególnych trudności, ale o ile nie są wprowadzeniem do jakichś inicjacji tylko pisane bardziej w duchu popularnonaukowym („popularnomistycznym” , chciałoby się rzec, ale jak by to brzmiało?), to takie, jakie jest w książce, wystarczy.
Jodorowsky jest autorem scenariuszy do serii komiksów „Incal” i „Kasta Metabaronów”. Zostały przetłumaczone i wydane w Polsce. One też są dobre, ale dobrze, że polski czytelnik może teraz zaznajomić się z głębią myśli „faceta od historii obrazkowych”.