W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
W rocznicę majańskiej apokalipsy  
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
3 głosy
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Publicystyka Odsłon: 4375
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Malinoski




Dołączył: 26 Paź 2008
Posty: 86
Post zebrał 1.200 mBTC

PostWysłany: 20:29, 22 Gru '13   Temat postu: W rocznicę majańskiej apokalipsy Odpowiedz z cytatem

Ten tekst jest o tym jak Holiłud ugniata wyobraźnię swoich konsumentów w ciasne foremki, a punktem wyjścia rozważań jest słynny katastroficzny film Emmericha "2012"

APOKALIPSA ON DE ŁEJ. Pieśń Rolanda E.


Żałujcie za grzechy, koniec jest blisko. Stojącego na winklu dziadygę z takim napisem na zawieszonej na szyi tekturze dostrzega kątem oka bohater obrazu 2012 pana Emmericha Rolanda, reżysera specjalisty w branży koniec świata katastroficzny. Ten od odkurzonej Godzilli, Dnia niepodległości i Pojutrza. Facet czuje temat, pływa w obrazach megadestrukcji jak ryba w wodzie. Cóż, potop to jego konik morski. Oceany występują z brzegów i robią zalewkę. Zresztą u niego wszystkie żywioły potrafią nadymić, a w 2012 to już w ogóle mają potencjometry podkręcone na max. Znamy następujące żywioły- ziemia, woda, ogień i powietrze. W 2012 są to parekselans śmiercioły. Ziemia się rozpęka, ogień bucha z wulkanów, woda ją zalewa tsunamicznie, huragany robią resztę, i to wszystko na trzy cztery, taniec synchroniczny z przebiegunowieniem gratis. Wszystko to niby niespodziane, a przecież z dawna zapowiedziane. Bo osławiony kalendarz Mayan, przepowiednie św Jana, przypowieść o Gilgameszu oraz centurie Nostradamusa.
Ale wracamy do bohatera Dżakson Kurtis (John Cussack) . Dlaczego natychmiast z nim sympatyzujemy, my, czytelnicy Lampy? Ponieważ jest niskonakładowym powieściopisarzem niszowym. Żona go rzuca dla dr. med. w okularach, a on musi dorabiać jako szofer ruskiego oligarchy rezydującego na terenie Nierządnicy Babilońskiej, alias Wielkiego Szatana czyli Satanów Zjednoczonych AP. Więc właśnie z Dżeksonem ratującym rozpadniętą rodzinę odbędziemy tę sentymentalną podróż emocjonalnie emocjonującą po rozpadającym się świecie.
I zaraz na początku rytualnie trzeba się odnieść do kwestii wartości artystycznych danego obrazu. Jest on ważny wcale nie dlatego że dziełem jest wybitnym. Przeciwnie, jest on żenująco nędzny. Swą nędzą upokarza widza (ukórzcie się!) tym mocniej, że samymi obrazami wymusza silne emocje. Jest to co widzimy na ekranie parekselans emocjonalną, prawem dopuszczoną, pornografią. No bo jak z detalami, z różnych ujęć, widzi się obraz ludnego miasta pękającego, płonącego, zapadającego pod ziemię i zalewanego wodą ze spanikowanymi, wymachującymi kończynami mieszkańcami, w detalu i hurcie, umęczone twarze i przegrywający w rozpaczliwej walce o życie tłum, to nie sposób się do takiego obrazu emocjonalnie nie odnieść. Ale ten bezczelny gargantuizm tragizmu przedstawień w złym, występnym, w grzechu lubującym się krytycznym widzu wywołuje koniec końców reakcję przeciwną od zamierzonej, szczery cyniczny rechot. Powodujący katarzis, owszem, owszem, ale nie tego rodzaju które zaprojektował mu do przeżycia reżyser.
Albowiem Nierządnica Babilońska dla sług swoich aksamitnego zniewolenia wykombinowała mentalną klatkę. Gra toczy się o zamknięcie w niej ich wyobraźni. Zaś pręty do tej klatki odlewane hartowane i spawane są w jej wielkiej fabryce fatamorgan- Holiwudzie. Najpotężniejsze zaś zaklęcie którym wabi i omamia to HEPIEND, bluźniercza obietnica doczesnego zbawienia. Oto zbliża się kres jej nieprawości, ich czara się przelewa, ale spróchniała choć profesjonalnie liftingowana starucha nie potrafi się z nim pogodzić, próbuje jak za lepszych czasów spaść sprężyście na cztery łapy. Łudzi się, że będzie to możliwe jeśli opowie nam o tym bajkę w którą uwierzymy.
Ale do rzeczy, do rzeczy. Dwaj koledzy naukowcy, Murzyn i Hindus mają do nerwowego pogadania. Hindus odkręca pokrywę podziemnego detektora neutrin- patrzaj kolego Murzynie ile tego cholerstwa uwięzło! Zaraz potem lecą do komputerka z na monitorku obrazem aktywności słonecznej, a słoneczko tryska raźno strumieniami inkryminowanych neutrin. Robi się gorąco. Hindus tłumaczy: kochany to nam podgrzeje ziemskie jąderko jak mikrofalówka! Się normalnie glob spuchnie i płyty kontynentalne porozpływają! I cóż za perfidia żeby zrobić czarny charakter z tych niewiniątek, co elektrycznie są obojętne a maseczkę mają tak znikomą, że praktycznie nie są absorbowane przez materię, przez Ziemię śmigają na wylot i pojedynczą sztukę zarejestrować czułymi detektorami niełatwo, u Emmericha robią za mikrofalówkę. No ale, jak mawia mój Tato, jesteśmy w kinie i nie ma się co czepiać, nawet jeśli jest za co. Murzyn już wcześniej dane zjawisko teoretycznie przewidział, lecz nie jego katastrofalną dynamikę. To w te pędy do szefa. Szef na przyjęciu dobroczynnym w garniturze, panie w strojach wieczorowych. Murzyn wpada i macha papierami z raportami, robi się skandal, szef przebiega niechętnie wzrokiem po raportach i, o żesz ty!, dawaj, jedziemy do prezydenta. I patrząc na rozchełstaną roboczą powierzchowność Murzyna mówi- mogłeś wziąć prysznic, co jako żywo przypomina wyklęty żart ojca Rydzyka z czarnego kapłana. Wpadają do prezydenta, prezydent też Murzyn. Ewakuacja, ewakuacja! Wariant awaryjny! Zaraz, mówi prezio, zaraz, awaria miała być później. Ale pan Emmerich ma swój, rozbieżny z prezydenckim, pomysł na tempo akcji. Warto dodać że kiedy zajeżdżają pod Biały Dom to ma przed nim właśnie miejsce niejaka masowa rozróba. Przewracanie samochodow i pałowanka. Demonstranci wymachują transparentami o treści- Fair trade now! Drop the debt! Boycott sweat schops, Another world is possible, Stop out sourcing, Stop G8, Stop toxic cośtam, więcej tych stopów, wszystkiego nie dało rady przeczytać, bo nimi awanturnicy nerwowo machali a ponadto ujęcie trwa mniej niż pięć sekund. A więc demonstranci kumają że coś nie sztymuje, ale nie chwytają sedna problemu.
Wróćmy jednak do naszego ulubionego niskonakładowego Kurtisa Dżordża autora niskonakładowej powieści Farewell Atlantis. Wyskakuje on z wyra jak uparzony gdyż zaspał, telefon przy uchu, potyka się o własne książki (melancholia nikomu nie potrzebnych egzemplarzy autorskich) łapie plecaki i pędzi do auta, którego niestety nie daje rady odpalić. To leci do rezerwy- limuzyny swojego szefa ruskiego wspomnianego oligarchy, ta jest w lepszym stanie. Po drodze mija tego lumpa z winkla z reklamą bliskiego końca. To zauważył, natomiast nie zauważył jak opodal szosy stoi młodzież z deskami surfingowymi i kiwa głowami nad rozpękliną w asfalcie. Do wody mają blisko gdyż jest to miasto aniołów Los Angieles położone jak wiadomo nad plażą, gdzie jakaś inna ekipa filmuje zapewne owłosioną klatę Davida Hazelhofa i podskakujące silikony Pameli, bo pogoda jest ładna i nie zwiastuje nadciągającego nieuchronnie kataklizmu. Dżordż zasuwa do swojej ex, tej co z Gordonem, Singermanem, doktorem med, bo obiecał że weźmie potomstwo, chłopię i dzieweczkę, na wycieczkę do znanego nam z przygód misia Yogi parku naturalnego narodowego Yellowstone by pokazać im piękno ojczystej przyrody. Tu rysuje się kolejna rozpęklina- rozpęknięta rodzina. Chłopczyk ciągle ma wzrok przykuty do gierek na miniboxie Sony. Nawiasem mówiąc monitorki kompulsów wyświetlające zatrważające dane też często mają logotyp Sony a nie GL czy też Samsung, i jest to dość ordynarny autoreklamowy produktplejsment, co nie dziwi jeśli zważymy, że sam film wypuściła Columbia Sony Piktures Entrejtment. Dziewczynka zaś mimo siedmiu lat ciągle moczy się w nocy. Krótki najazd kamery na paczkę pieluch jakiejśtam firmy. Tu nasuwa się refleksja- jakimż to wieloczynnościowym kombajnem do mentalnej obróbki skrawaniem musi być tzw. wysokobudżetowa produkcja. A 2012tka kosztowała okrągły miliardzik dolków, co nawet biorąc pod uwagę chroniczne parszywienie tej waluty jest sumką masywną. Bo taka holiwudzka megabajka ma funkcje dydaktyczne, indoktrynacyjne i informacyjne, a wszystko to trzeba podać tak żeby przez czas seansu widza fotel w zadek nie uwierał, tylko żeby uwaga jego była wsiąknięta w ekran jak w gąbkę, wtedy on sam nasiąknie i można mówić o powodzeniu przedsięwzięcia. A na dodatek jeszcze producenci oczekują zwrotu nakładów z okładem. W dodatku ten holiwud to nie europejskie kino na własny użytek, tylko VI Międzynarodówka o zasięgu globalnym. Tak że slalom odbywa się tu na wielu płaszczyznach, bo pula klienteli do obsłużenia jest duża i zróżnicowana. Tybetańczyków wyeksponować, a Kitajowi się nie narazić, Ruskich obśmiać, ale tak żeby mogli poczuć się dumni itd. Od pyty dużo srok trzeba jednocześnie za ogony złapać. Każde społeczne zjawisko przekraczające pewien poziom skali jest też siłą rzeczy uwikłane w proces polityczny i to piętno na wysokobudżetowcach o globalnym zasięgu rażenia jest, jak to się mówi, odciśnięte. Więc mamy tu do czynienia z potężną kompresją rozmaitych danych z różnych parafii co są posklejane w kompozycję która ma być kluczem do odczytania tych danych sensu. Jest to zajęcie frapujące. Patrząc na film Emmericha można odnieść wrażenie, że to jemu samemu katastroficznie wali się na głowę ta przepastna rupieciarnia treści, a on stara się nie tracić rezonu i wykonywać żonglerkę i katastrofę zamienić w pokaz cyrkowej finezji. A więc katastrofizm filmu jest podniesiony do kwadratu jego reżyserską katastrofą. Jeżeli jednak przyjmiemy, że porządna karuzela to taka która zmusi pasażerów do rzygania praca Rolanda E. osiągnęła wyznaczony cel, dostarczyła nam niezapomnianych wrażeń.
No, nasz ulubiony niskonakładowy Dżordż niszowy jedzie z potomstwem do Yellowstonu na kemping w jedno takie miejsce gdzie za młodu z mamą potomstwa się po krzakach romantycznie prowadzał. Maszerują raźnie, a tu ścieżynkę przegradza płot, warning strefa zakazana. Co zakazana, jaka zakazana, kic przez siatę i już są po drugiej stronie. I docierają do miejsca gdzie w kalderze wielkiego nieczynnego wulkanu jelołstońskiego pluskało jeziorko. Nie ma jeziorka, tylko parujący opar. Gdzie się podziało jeziorko? Zza chaszczów obserwuje nasze niepełne stadełko jakiś brodaty dzikus i coś melduje do mikrofonku. Oni zaś zdziwieni przechadzają się po wyschłym szlamie, mijają jelonka zwłoki. Nagle słychać taf taf taf i brum brum brum, trzy wojskowe humery i jeden helikopter. Wyskakują amierikanskie sołdaty (obejrzałem wersję z rosyjskim dubbingiem)- coście za jedni co tu robicie. Shaltowali wycieczkę i wiozą do bazy opodal. Tam praca wre, odwiercik, kszątanina, jeden pan truchta za naszym znajomym Murzynem, tym samym co meldował preziowi że jest źle, i mu się żali że temperatura rośnie o dwa stopnie. W dobę?- pyta Murzyn. No właśnie że w godzinę- odpowiada tamten i już wiemy że jest znacznie gorzej niż źle. Tymczasem pan oficer doprowadza wycieczkę przed oblicze Murzyna który jest tu naczalstwem. Oto intruzi z zakazanej strefy- melduje- co czynić szefie? Murzyn ogląda prawo jazdy niszowego Dżordża i wnet rozjaśnia mu się czarne oblicze. Azaliż to pan osobiście jest autorem porywającej powieści Farewell Atlantis ( kolejna pozycja do Widmowej Biblioteki) którą dostałem w prezencie od swego taty? Czyż jest chwila szczęśliwsza dla niszowego autora niż ta kiedy rozpoznaje jego autorską tożsamość ważna persona? Już są zakolegowani, a po chwili, ostrzeżona przed sejsmiczną aktywnością wycieczka znów jest na wolności i wraca do namiotu. Wieczór, komary gryzą, tata ogląda na laptopie gugle eartch akces do zdjęć kaldery denided. Atmosfera tajemnicy zagęszcza się. W aucie radio odbiera jakąś dziwną audycję, a zza krzaków dochodzą analogiczne słowa lajw. To ten brodacz o dzikiej powierzchowności nadaje audycję ze swojej rozgłosieńki w furgonetce. Dżordż tam idzie.
Stara to prawda, jest apokalipsa, są jej prorocy. Wyśmiewani i olewani ze swoimi przestrogami, tym bardziej więc namolni, bo działający pod ciśnieniem poczucia wybraństwa i misji. Wariaci niebiescy, oszołomy. Swoje pięć minut mają kiedy populacja kwiczy już ze strachu, a oni mogą wygłosić sakramentalne- a nie mówiłem? Oni są boskim systemem wczesnego ostrzegania. U Rolanda występują obficie i w rozmaitym asortymencie. Ten obdartus z winkla co miga w kadrze przez dwie sekundy, ale z wyraźnym komunikatem na tekturze dyndającej u szyi- „Żałujcie za grzechy koniec jest blisko”, czarny geofizyk też jest prorokiem, tylko źródłem jego profetycznego natchnienia jest wiedza, co poskładana ze strzępków daje koszmarną wizję przyszłości. A nasz autor niszowej powieści Żegnaj Atlantydo to niby kto, oczywiście że proroko. Wspólną cechą ich wszystkich jest, że czują nadchodzący ambaras, a każdy komunikuje ten niepokój na swój sposób. Tu docieramy do ważnego wątku, do tzw. teorii spiskowych. Skąd się wziął wirus A1H1? Z laboratoriów żądnych zysku korporacji farmaceutycznych. Chrystus był kobietą, są na to dowody. Gdzie? W bibliotece watykańskiej, dział prohibity. Eichmann i Heydrich mieli żydowskich przodków. Kennedy dostał w Dallas kulkę za próbę poddania FEDu kontroli rządowej. 11.9 to insajd dżob. Roosvelt wiedział o planach ataku na Perl Harbor. MS Lusitania miała na pokładzie broń i amunicję, została z premedytacją posłana w rejon gdzie operowały U-booty. No, i takie tam. Co z tego kupujesz? Hurt z rabatem. Personifikacją walniętego wyznawcy spiskowych teorii w filmie jest brodacz- radiowiec. Chyba najlepiej zagrana rola (Woody Harrelson) w tym gabinecie ruchomych figur woskowych. Najbardziej bezpretensjonalna scena z filmu przedstawia go jak potyka się biegnąc oglądać eksplodujący wulkan, potyka się i zsuwają mu się portki odsłaniając dwa ćwierćdupki. Bo oczywiście jelołstoński wulkan w końcu wybucha z siłą wodorówki, a brodacz w uniesieniu wielkim zamiast wiać relacjonuje wydarzenie aż do chwili kiedy zmiata go ognista fala uderzeniowa.
W oficjalnym minutowym trajlerze filmu bieży buddyjski mnich do klasztoru na górze. Panorama himalajów. Łapie się za dzwon, bimm! I pojawia się napis- CZY RZĄDZĄCY NASZĄ PLANETĄ, znowu bimm!- MOGĄ PRZYGOTOWAĆ 6 MILIARDÓW LUDZI, bimm! NA KONIEC ŚWIATA? Przez górskie przełęcze przelewa się gigantyczna fala tsunami. Bimm! NIE MOGĄ, bimm! POZNAJ PRAWDĘ. Jest pytanie, jest odpowiedź, jest zachęta. Pan Emerich R. odsłaniając nam prawdę wije się w dialektyce. Niby nas uroczyście wtajemnicza, ale właściwie bałwani. Jest u niego tak, dwa lata przed katastrofą przywódcy mocarstw, wiedząc już że się zbliża, ale nie wiedząc kiedy nastąpi, postanawiają w górach Tybetu wykuć w skałach bazę dla kilku potężnych stalowych areczek, każda na dziesiątki tysięcy luda, żeby jak przyjdzie potop ocalić co najlepsze. Operacja rzecz jasna jest utrzymywana w ścisłej tajemnicy, przecieki wywołały by bowiem niechybnie globalną panikę. Rzecz zrozumiała, wszak i Niemiec by uniknąć popłochu ofiar wobec przykrego nieuchronnego, wejścia do wiadomych komór maskował jako prysznice. Objaśniając mechanizm operacji Areczka reżyser plącze się we wspomnianej pokrętnej dialektyce. Źli władcy, wiedzą a nie ostrzegają. Odpowiedzialni władcy, nie chcą zamętu. Źli władcy, sprzedają nababom bileciki na areczki po miliardzie euro za sztukę. Dobrzy władcy, kombinują gospodarnie jak potrafią środki na budowę kosztownych przecież areczek. Każdy wtajemniczony co zipnie przeciekem o operacji jest bezlitośnie likwidowany przez specsłużby, źli władcy. Ujawnienie tajemnicy mogło by spowodować nieobliczalne skutki, dobrzy władcy. Można by ten zabieg potraktować życzliwie, jako próbę poddania ich moralnej kondycji osądowi widza. Ale odpowiedź jest przecież gotowa. Mogą przygotować? Nie mogą. Może przynajmniej mogą poinformować? A po co, tylko z tego kłopoty. I oglądamy jak tuż przed trzęsieniem gubernator Kalifornii, również z holiwudu znana nam postać, Arnold, albo raczej jego wprost sobowtór, nawija w telewizyjnym wystąpieniu że wszystko jest pod kontrolą, nie ma powodów do obaw, odpowiedzialne służby pilnują bezpieczeństwa, i wtedy właśnie zaczyna się konkretne łubudu i telewizor z Arnoldem w środku spada z półeczki na podłogę i ulega uszkodzeniu mechanicznemu. Zostaje nam tym samym ujawniona z wielką pompą oczywistość, że stratyfikacja społeczna oznacza również hierarchię w dostępie do informacji. Można przeto odnieść wrażenie, że na poważne pytania z solennością wielką udzielane są niepoważne odpowiedzi, odpowiedzi placebo, że cała sygnalizowana istotna problematyka to patyna na brystolu mająca dać mu pozór spiżowego odlewu. Jednak z samego tylko sposobu prowadzenia dialogu z widzem można odczytać wiele z indoktrynacyjnych intencji reżysera- prelegenta i prestidigitatora.
Jest 2012 pewnego rodzaju parodią przypowieści o Noem. Noe zostaje ostrzeżony przez Pana przed nadchodzącym potopem. Przywódcy mocarstw dostają ostrzeżenie od geofizyków. I on i oni budują pływające przetrwalniki. W filmie jest nawet scena perskie oko przedstawiająca transport helikopterami żyraf i słoników. Jednakoż Emmerich zupełnie wypiera sens eschatologiczny historii biblijnej, zastępując go protezami racjonalistycznymi, zostawia tylko katastroficzne dekoracje. W Księdze sprawa jest jasna, ludzkość podpadła źle się prowadząc wywołała gniew Przedwiecznego. Tu nikt nie jest winny, nikt się nie wkurzył, ot słoneczko sypnęło neutrinami. Tam Pan wybrał sprawiedliwego. Tu szansę ocalenia dostają po prostu ustawione establiszmenty i nadziana burżuazja plus ci co im będą pomocni w odbudowie infrastruktury. Reszta pozostanie za burtą. Nie zostanie nawet ostrzeżona, bo z tego były by same kłopoty. Ten gwałt na międzyludzkiej solidarności Emmerich będzie próbował pokrętnie racjonalizować obłudnym- ratujmy co się da. A w warstwie ikonograficznej uzupełni wywód zapadającymi w pamięć imponującymi wizualnie symbolicznymi obrazami- oto wielka statua Chrystusa na wzgórzu górującym nad Rio de Janeiro rozpada się i wali w gruzy. Papież przemawiający do tłumu wiernych w bazylice św. Piotra i przerażeni hierarchowie obserwujący pękające sklepienie, i szczyt pretensjonalnego kiczu- pozującego na otchłanną alegorię- rysa oddziela dłoń Adama od dłoni Stwórcy na fresku Michalangela w kaplicy sykstyńskiej. A potem deser- spadająca kopuła bazyliki rozsmarowuje przerażonych wyznawców jadąc po nich jak walec. Komunikat jest taki- nie Bozia to spowodowała, ani też Bozia wam nie pomoże. Wszystkie podobieństwa do sytuacji opisanych w Piśmie są przypadkowe. Nawet poczciwy czarnoskóry prezio Stanów kiedy przychodzi podjąć mu ostateczne decyzje i się skupia duchowo to w jakiejś, kurcze, hermafrodytycznej ekumenicznej kaplicy, gdzie nie ma krzyża na ołtarzu tylko jakieś kwiatuszki, a na witrażach też ani rybki ani nic tylko sztuka nieprzedstawiająca. Z całą pewnością nie jest Roland agentem Watykanu.
Jest w holiwudzie nurt twórczości który nazywam kompensacyjnym. Na przykład seria Rambo, żeby pozostać przy wysokobudżetowym kinie klasy B/C. Samotny amerykański bohater kasuje na tuziny cherlawych żółtków i ratuje z niewoli umęczonych kolegów. Ten obraz ma zostać w bani widza, więcej, ma wyprzeć obrazy US Army spylającej z podwiniętym ogonem przed Vietcongiem, a wcześniej palącej napalmem cywilną ludność. Ostatnio film o podobnej funkcji nakręcił niedościgniony Q. Tarantino- Bękarty wojny. Grupka śmiałych Żydów likwiduje sprawnie nazistowską czołówkę. Bo z jednej strony jest tzw. polityka historyczna i gięcie faktów, co są do pewnego stopnia elastyczne, ale zawsze można je weryfikować źródłowo kiedy ktoś naginając zbytnio je zniekształca, ale to robota dla profesjonalistów albo przynajmniej pasjonatów. Szeroka publiczność ma inne zajęcia, a wyobrażenia o świecie implementuje się jej w wersji obrazkowej instant, przy okazji dostaw rozrywki. I tu wcale nie idzie o wagę merytorycznych argumentów w debacie, ale o efekt statystyczny w melioracji potocznych mniemań motłochu. Emmerich stara się ukradkiem upchnąć wizję kontynuacji amerykańskiego przywództwa w sytuacji globalnego kryzysu przechodzącego w otwartą katastrofę.
To czarny prezio inicjuje telekonferencje przywódców mocarstw, jak zagada pozostali milkną i słuchają. Jak mówi żeby wziąć na wstrzymanie jest wstrzymywane, jak że już, znaczy że już. Zresztą to niesłychany poczciwina, wzorowo odpowiedzialny. Olewa areczkę, zostaje w Białym Domu, chce dzielić nielekki los z poddanymi. Krząta się przy polowym szpitalu, wspiera nieszczęsnych na duchu. Tak, to właśnie ten stary dobry wuj Samuel w nowej postaci, co wszystkim chętnie pożycza, a najwięcej sobie. I płocha podejrzliwa myśl, azaliż tym całym widowiskowym armagedziem nie wykonuje on aby kontrolowanego wyburzania magazynów, na wzór akcji z WTC, żeby ukryć nie do pokrycia manko?
Ale wróćmy znowóż do naszego centralnego bohatera Dżordż, niskonakładowego. Kiedy już rozumiemy że reżyser jego sobie upatrzył na postać centralną której nic złego na mocy konwencji stać się nie może, bo jest reprezentantem sensorycznie zdeprywowanego widza co się weń na czas seansu wcielił, odprężamy się i przypatrujemy jak też pokona ten kosmiczny tor przeszkód które piętrzy przed nim scenariusz. Czym on nie spylał przed tą apokalipsą, wszystkim, najpierw oligarszą lemuzyną, potem furgonetką, potem awionetką, potem gigantycznym Antonowem 225. W Tybecie złapał stopa. I tak wzruszająco dbał przy tym o integralność rozbitej rodziny, włącznie z panem który go zastąpił w małżeńskim łożu. Była w tej ucieczce karkołomnej jakaś przewrotna i upiorna statyka. Na lądzie i w powietrzu nieustannie goniła go szpara rozszerzająca się w kanion przepastny z lawą kipiącą na dnie. Czasem stawała mu w poprzek, wtedy wciskał gaz do dechy i przeskakiwał ją niczym koń na Wielkiej Pardubickiej, samochodami fruwał prawie tyle samo co samolotami. A ja widziałem żuczka trącanego patyczkiem w zadek na parapecie. Aż chciało by się mu krzyknąć- zwolnij kolego niszowy, odsapnij, zobaczysz że ta apokalipsa rozpędzona też zaraz się za tobą zatrzyma, poczeka, tyś jest właśnie tym zajączkiem którego trzeba gonić, ale nie wolno złapać. I nikomu z rodziny też nic stać się nie może, bo przecież to film familijny i ubezpieczenie od unhappyendu obejmuje wszystkich członków. A ten fagas twojej ex, nic się nie przejmuj, zginie marnie mimo twej wykazanej dobrej woli. A i czynu bohaterskiego, wymagającego najwyższego poświęcenia dokonasz powszechne uznanie i respect zyskując, masz to w pakiecie. I do czegóż to dochodzi, owo dramatyczne zamieszanie zamienia się w czarną komedię. Bo niebezpieczeństwo przed którym się robi uniki wywołuje dreszcz, nieuniknione niebezpieczeństwo jest tragiczne, ale no kurcze, nieuniknione bezpieczeństwo kiedy świat się wali jest uwłaczającym szyderstwem. Albo niezamierzoną próbą wciągnięcia w perwersyjną zabawę, i ten wariant przyjąć należy za dobrą monetę żeby mimo wszystko mieć uciechę oglądając to przedstawienie. I tylko jakiś żal , bezsilne rozpaczliwe współczucie dla współobywateli którzy wykazują objawy wstrząsu i przeżywając zaprojektowane katarsis obwomitowani schodzą z karuzeli w przekonaniu że odbyli ekskluzywny lot po orbicie i od dziś są już kosmonautami.
Na koniec mam dla was dobrą wiadomość- Afryka ocalała nietknięta. I radzę wam się z niej ucieszyć, bo Europy już nie ma.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Publicystyka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


W rocznicę majańskiej apokalipsy
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile