Chińskie zioła - leczą czy trują?
Tradycyjna medycyna chińska liczy sobie około 3 tysiące lat i obok medycyny tybetańskiej i indyjskiej jest uważana za jedną z najbardziej skutecznych medycyn naturalnych. Nie tylko przynosi ulgę wielu chorym, ale przede wszystkim zapobiega wielu chorobom, co stawia sobie za główny cel. Tradycyjna medycyna chińska, w przeciwieństwie do medycyny świata zachodniego, nie jest ukierunkowana na leczenie objawów, a na dotarcie do i wyleczenie ich źródła.
Podchodzi do organizmu ludzkiego holistycznie: kiedy jedna z jego części szwankuje, lekarze chińscy uważnie przyglądają się całości. Dlatego też tradycyjna medycyna chińska zaczyna cieszyć się coraz większą popularnością w krajach Europy Zachodniej oraz w Ameryce, a lekarze chińscy leczący tradycyjnie mają nieomal opinię cudotwórców.
Słynna maksyma Hipokratesa głosi, że jedzenie powinno być lekarstwem, a lekarstwo jedzeniem. Chińczycy stosują wiele ziół oraz roślin leczniczych jako przypraw do potraw lub piją je w postaci herbat czy naparów, w ten sposób stosując na co dzień tradycyjne sposoby medycyny chińskiej. Chińskie zioła i rośliny lecznicze od wieków są stosowane na wszelakie dolegliwości i choroby: przeziębienia, choroby skórne, alergie, niepłodność, bóle reumatyczne, choroby organów wewnętrznych, układu oddechowego, krwionośnego, nerwowego. W krajach medycyny zachodniej mieszkańcy zawiedzeni jej efektami, czy też raczej ich brakiem, w ostatnich latach zaczęli coraz częściej sięgać po chińskie zioła, które miały być panaceum. Szybko postępująca komercjalizacja wszystkiego, co modne lub modne stać się może oraz powszechny brak świadomości zdrowotnej wynikający z pozornego braku czasu, czyli postawa: „Nie wiem, nie znam się, nie mam czasu czytać o tym, wezmę ziółko, bo słyszałem, że pomoże” – jest najczęstszym objawem zachodniej cywilizacji. I to objawem chorobowym. Chińskie i zachodnie koncerny zasypały rynki europejskie i amerykańskie ziołami z Chin oraz preparatami z chińskich roślin leczniczych, których wartość rynkową szacuje się na 60 bilionów dolarów rocznie. Można je kupić przez Internet lub w najbliższym supermarkecie i rozpocząć leczenie. Tylko czy one faktycznie będą leczyć?
Medycyna chińska stosowała rośliny w celach leczniczych przez wieki. Rosły one naturalnie, na nieskażonych chemicznie terenach, czerpały swe właściwości z czystego powietrza i gleby. Zbierane były również o odpowiednich porach. Były dziełem natury i jak sama nazwa wskazuje były - naturalne. Tak było dawniej, a jak jest obecnie?
Organizacja Greenpeace East Asia opublikowała właśnie raport „Chińskie zioła: eliksir zdrowia czy koktajl z pestycydów” dotyczący zawartości pestycydów w chińskich ziołach leczniczych sprzedawanych na rynkach europejskich i amerykańskich. Raport powstał w oparciu o przeprowadzone badania na wybranych ziołach. Chińskie zioła, zakupione od 9 chińskich firm zielarskich, zostały poddane badaniom w niezależnych laboratoriach. Eksperci Greenpeace odwiedzili również trzy chińskie regiony, gdzie są one uprawiane. Na zdjęciach z pól uprawnych roślin nie widać. Nie widać, bowiem całe pola zasłania gęsta, czarna siatka. Jak podaje raport, wyniki laboratoryjne wykazały, że chiński przemysł zielarski w głównej mierze opiera się na użyciu pestycydów, na co wskazywały pozostałości pestycydów w przebadanych ziołach.
Eksperci Greenpeace wybrali do badań siedem rodzajów chińskich ziół, hodowanych w Chinach, ale eksportowanych do Europy i Ameryki: złocień, kolcowój chiński (znany jako jagody goji), wiciokrzew, suszone bulwy lilii, san qi, głożynę oraz pączki róży. Zioła i produkty zielarskie różnych marek zakupiono we Francji, Niemczech, Holandii, Wielkiej Brytanii, Włoszech, w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Marki te są dostępne w sklepach internetowych, często w tych, które reklamują się jako ekologiczne, ze zdrową żywnością i produktami kuchni świata. Raport Greenpeace podsumowuje:
Cytat: |
32 próbki (z 36 pobranych) zawierały minimum trzy rodzaje różnych pestycydów. Na przykład wiciokrzew z próbek zakupionych w Kanadzie i w Niemczech zawierał pozostałości 24 i 26 różnych pestycydów. 17 próbek (z 36 pobranych) ujawniło zanieczyszczenie pestycydami klasyfikowanymi przez Światową Organizację Zdrowia jako bardzo niebezpieczne dla zdrowia. 26 próbek wykazało pozostałości pestycydów w stopniu znacznie przewyższającym dopuszczalną normę przyjętą przez UE. |
„Pestycyd” brzmi bardzo bezosobowo i niewiele nam mówi. Wiemy, że rośliny, żeby rosły trzeba sypać, a od tego jeszcze nikt nie umarł, tak myśli wielu. Ale te substancje „bezosobowe” wcale nie są. Stosowane są w innych sektorach, gdzie jesteśmy przed nimi ostrzegani. Przeglądając raport Greenpeace, a w nim wykaz pestycydów zawartych w ziołach chińskich, pośród wielu nazw rzuca się w oczy fipronil. Nazwa rozpoznawalna dla wielu właścicieli zwierząt domowych. Dlaczego? Ponieważ każdy właściciel czworonoga prawdopodobnie choć raz w życiu musiał swego pupila odpchlić. Fipronil to substancja wykorzystywana prawie w każdym specyfiku stosowanym na pchły. Czy to w postaci tzw. kropelki na kark czy w aerozolu do spryskania pupila, ma u niego wybić pchły szybko i co do jednej. Właściciel, przeprowadzając taką operację, powinien chronić twarz i nozdrza, a po spryskaniu zwierzaka, dokładnie umyć ręce, żeby uniknąć śladowego spożycia tej substancji. Fipronil to również pestycyd, którego jak ognia powinny unikać kobiety w ciąży. We wszystkich dobrych podręcznikach ciążowych tłustym drukiem napisane jest, że kobieta ciężarna nie powinna mieć do czynienia z obrożami przeciwpchelnymi czy płynami przeciwpchelnymi do spryskiwania zwierząt i ich legowisk, ponieważ może to być bardzo szkodliwe dla płodu.
Jacek Winiarski, rzecznik prasowy Greenpeace, komentując raport pisze: „Zapewne zaraz w komentarzach odezwą się głosy, że to znów jakiś wymysł ekoterrorystów i niech lepiej żyją oni sobie w lesie jedząc korzonki, a nie psują dobrym obywatelom przyjemność korzystania z egzotycznej medycyny, bo od lat jemy pestycydy w roślinach i żyjemy…[…] Zwróćcie tylko uwagę, że właśnie dlatego, iż od lat jemy masę warzyw produkowanych w sposób przemysłowy, jest już dostępne mnóstwo badań łączących spożywanie resztek pestycydów w nich zawartych z wpływem na ludzie zdrowie. Nie jest to bynajmniej wpływ pozytywny. Pestycydy odkładają się w organizmie (tzw. zjawisko bioakumulacji) i przez stały kontakt z nimi jesteśmy narażeni na zaburzenia gospodarki hormonalnej, problemy z płodnością czy zaburzenia zdolności poznawczych i uczenia się u dzieci.”
W Polsce tradycyjna medycyna chińska zaczyna cieszyć się coraz większym zainteresowaniem, na co wskazują liczne zapytania na forach internetowych, gdzie chińskie zioła można kupić. Z odpowiedzi jednak wynika, że w większości nie kupujemy „chińskich ziółek” przez Internet, raczej szukamy bezpośredniej pomocy w gabinecie lekarza medycyny chińskiej.
Dr Krzysztof Romanowski, specjalista chirurgii ogólnej oraz lekarz Tradycyjnej Medycyny Chińskiej w wywiadzie udzielonym Zofii Pierzchałowej mówi: „W historii niemal każdego systemu medycznego występowały dwa nurty. Jeden nurt, określmy go jako hipokratejski, był nurtem medycyny profilaktycznej. Taka medycyna dążyła do doskonałego odkrycia praw natury i fizjologii po to, by skutecznie unikać chorób. Ten nurt rozwijał medycynę edukacyjną, zapobiegawczą. Uczono ludzi jak żyć, żeby nie chorować. Niestety, medycyna, która uczy ludzi jak nie chorować, działa jak brzytwa Ockhama, tzn. obcina zawód lekarza. Teoretycznie patrząc, lekarz może stać się niepotrzebny. Gdyby taka medycyna była zawsze kultywowana, to być może liczba lekarzy zmniejszałaby się sukcesywnie. Ale wtedy nie byłoby biznesu. Drugi nurt, który zawsze współistniał w systemach medycznych, a szczególnie jest rozwinięty we współczesnej cywilizacji zachodniej, dążył do maksymalnego uzależnienia człowieka od usługi lekarskiej i od leków. Tego samego rodzaju podział możemy zaobserwować w medycynie chińskiej. Pierwszy nurt edukacyjny - to medycyna taoistyczna, która obecnie nie jest popularna w Chinach. Można powiedzieć, że jest to medycyna dla wybranych. Również w Chinach sztuka medyczna skomercjalizowała się tworząc drugi nurt, który aprobuje określony sposób życia i żywienia. Jest on wprawdzie zdrowszy niż ten proponowany u nas, jednak na pewno niezgodny z ideałem proponowanym przez medycynę taoistyczną. To daje określony poziom chorób w społeczeństwie i utrzymuje określony poziom usług lekarskich. Stwarza także rynek dla produkcji szerokiego asortymentu leków naturalnych, ziołolecznictwa i akupunktury.”
Wiadomo, że pestycydy są wszędzie – w marchewce z najbliższego warzywniaka również, ale doprowadzenie do używania ich na skalę masową nawet przy hodowli ziół, które z założenia muszą być czyste, żeby móc leczyć, to już jest krok w przepaść. Tak jak w powieści Josepha Conrada „Jądro ciemności” przerażony Kurtz umierając, szeptał: Horror! Horror!, obyśmy i my niedługo nie musieli wznieść do nieba okrzyku rozpaczy: Chemia! Chemia!
Autor:Dominika Montean
Źródło: kobieta.onet.pl
Od siebie dodam że gdzieś czytałem o tym że jak ziółko ma ciężkie życie i trudne warunki to jest mocniejsze, a wiązać się to może z tym za ma określoną ilość składników które działają na organizm w porównaniu do małych rozmiarów rośliny.
W uprawie komercyjnej jak ktoś nie wkłada serce w to co uprawia tylko nawozy to tylko rozmiar i waga sie liczy, a co za tym idzie mniej składników leczniczych.
To samo dotyczy rolnictwa, ktoś kto uprawia komercyjnie, przeważnie posiada osobny teren z uprawami dla siebie