Cytat: |
Szokujące ustalenia katowickiej prokuratury. Właściciel firmy zajmującej się utylizacją odpadów medycznych mielił i zakopywał w ogródku lub trzymał w całości w magazynie fragmenty ludzkich ciał. Chodzi o sto ton. - To cud, że nie doszło do jakiejś epidemii - mówią śledczy. Mężczyzna przyznał się do winy i złożył teraz wniosek o dobrowolne poddanie się karze.
Marek M. z Chorzowa prowadził spółkę zajmującą się utylizacją odpadów medycznych. Podpisał umowy z ponad 300 szpitalami, prywatnymi klinikami, przychodniami i gabinetami lekarskimi w całym regionie. Zobowiązał się odbierać od nich wszystkie medyczne odpady. Chodziło o zużyte wenflony, strzykawki, bandaże, a także amputowane nogi, ręce, wycięte macice, wyrostki robaczkowe oraz inne pooperacyjne fragmenty ludzkiego ciała. Odpady miały trafić do specjalistycznej spalarni.
Zakopywał odpady koło domu
- M. miał tak wielu klientów, bo był niezwykle konkurencyjny. Jeśli inne firmy w regionie dawały stawkę ok. 5 zł za kilogram odpadów medycznych, to M. deklarował, że zajmie się nimi za niewiele ponad 3 zł - mówi osoba znająca kulisy sprawy.
Katowicka prokuratura ustaliła jednak, że mężczyzna nie wywiązywał się z nałożonych na niego obowiązków. Po pierwsze, nie miał odpowiednich środków transportu. Dwaj pomagający mu bracia jeździli po odpady polonezem truckiem lub żukiem. Dodatkowo nie mieli żadnych ubrań zabezpieczających, a po pracy myli ręce zwykłym mydłem. Najgorsze jest jednak to, że nie wywozili odpadów do spalarni. Początkowo zakopywali je w Chorzowie na działce, na której stał dom Marka M. Kupili nawet profesjonalną maszynę do szatkowania, w której mielili fragmenty ludzkich ciał. Dzięki temu odpady były miększe i można ich było więcej zakopać. M. przyznał, że zmielił co najmniej 30 ton fragmentów ludzkich ciał. Opowiedział śledczym, że robił to m.in. w dniach po katastrofie smoleńskiej. Mieląc biologiczne odpady, oglądał na małym telewizorze relację z miejsca po katastrofie prezydenckiego tupolewa. - To przypominało sceny z filmu "Fargo" - mówi osoba znająca kulisy sprawy.
Okoliczne psy wyczuły mięso
Kiedy okazało się, że na działce już nie ma miejsca na odpady, Marek M. wynajął kilka furgonetek, które wypełnił po dach tkankami i wstawił je do garaży. To także jednak nie wystarczyło. Potem wynajął więc dwa gigantyczne magazyny w Chorzowie i Rudzie Śląskiej, do których jego bracia zwozili biologiczne odpady. Na pojemnikach były nazwiska pacjentów, którym je usunięto.
Prawdopodobnie nikt by się nie dowiedział o sprawie, gdyby nie to, że okoliczne psy wyczuły mięso i całymi stadami krążyły wokół magazynów. Kiedy zawiadomiono policję, ta ustaliła, że budynki wynajmuje Marek M. Wezwano go więc na przesłuchanie. Mężczyzna do komendy przyjechał truckiem. Na pace miał pół tony odpadów medycznych.
Śledczy: Tylko cudem nie doszło do epidemii
- Na miejsce natychmiast ściągnięto specjalną ekipę, która w "kosmicznych" skafandrach wyjęła odpady z auta - mówi osoba znająca kulisy sprawy. W magazynach, furgonetkach oraz na działce M. znaleziono sto ton odpadów medycznych. - Tylko cudem nie doszło tam do jakiejś epidemii - mówią śledczy.
Marek M. wraz z braćmi jest oskarżony o spowodowanie zagrożenia epidemią. Grozi za to pięć lat więzienia. Dodatkowo odpowie za oszustwo. Śledczy wykryli bowiem, że kilka lat temu po rozwodzie z żoną ta wypowiedziała mu pełnomocnictwo do reprezentowania w spółce, która była zapisana na nią. Tyle że mężczyzna przez kilka lat działał na jej konto. - Początkowo woził odpady do spalarni, ale umówił się na odroczony termin płatności za wykonanie tej usługi - mówi osoba znająca kulisy sprawy. M. nie zapłacił jednak ani jednej faktury. Spalarnia wszczęła więc egzekucję, która jest dokonywana z majątku... jego byłej żony.
To nie pierwsza taka sprawa
Katowicka prokuratura kończy śledztwo w tej sprawie. Marek M. przyznał się do winy i złożył wniosek o dobrowolne poddanie się karze bez procesu. Potwierdził, że to on podpisywał pokwitowania potwierdzające, że odpady zostały spalone. Obecnie siedzi w więzieniu, bo został już skazany za podobne przestępstwo. W 2006 r. policja na wysypisku śmieci w Czeladzi znalazła kilkadziesiąt pojemników z fragmentami ludzkich ciał. Wtedy także wyrzucił je tam M. |
Cały tekst:
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,350.....z2St4pKqss
Niska cena w przetargach zbiera swoje żniwo
Ostatnimi czasy mięso coś dziwnie smakowało w sumie