Jest godzina 6 rano - Thalpitija - mała cejlońska wioska rybacka obmywana ciepłymi falami oceanu Indyjskiego budzi się ze snu. Wstaje słońce jak przez cały rok dokładnie o tej samej porze. Zewsząd słychać niesamowity gwar ptactwa, rechot żab, pohukiwanie gekonów, pianie kogutów, owadów brzęczących w zaroślach i wszystkich możliwych dźwięków natury z tej części świata.
Mocna bryza oceanu i świt budzą śpiących na plaży obok swoich katamaranów rybaków, tych którzy nie mają domów, albo też tych którzy wolą spędzić noc w powiewie wiatru niż dusznych, byle jak skleconych chatkach po tragedii tsunami.
Postanawiam pochodzić po plaży, póki nie jest aż tak bardzo gorąco. Obserwuję budzące się życie. Rybacy, którzy są już na plaży niespiesznie zaczynają oceniać siłę wiatru, wysokość fali i możliwości dzisiejszego połowu. Uśmiechając się, gestykulując dyskutują czy wypłyną dziś na połów. W końcu jedna z grup pomimo wysokiej fali i niebezpieczeństwa decyduje się na prace. Zaczynają się gardłowe nawoływania członków grupy, którzy dzisiejszej nocy spali w swoich chatkach. Słyszałam już kilkakrotnie te dźwięki ale zawsze kojarzyłam je z jakimś zwierzęciem. Okazało się że mężczyźni wypracowali jakiś specjalny system porozumiewania-nawoływania, który pozwala głosowi przebić się przez głośny szum wiatru i oceanu. Zwykły okrzyk jest niesłyszalny w nawet odległości 5 metrów.
Wreszcie dwa katamarany pomiędzy, którymi rozciągnięta jest sieć wypływają na wody. Ci, którzy nie decydują się na połów kibicują konkurencji w ich zmaganiach z wysoką falą, zanosząc prośby do Buddy o ich szczęśliwy powrót i dobre łowy.
Będą siedzieć na plaży czekając na ich powrót, żując betel leżąc sennie pod palmami.
Godzina 9 rano, katamarany szczęśliwie wracają i zaczyna się ciężka praca ręcznego wyciągania grubymi linami sieci. Wygląda to tak ze dwie grupy mężczyzn w szeregu, każda z nich w odległości kilkudziesięciu metrów, wspólnie ciągną liny śpiewając przy tym pieśń, która bądź to pozwala im skuteczniej ciągnąć sieci, zaklinać złowione ryby, lub jeszcze coś innego. Domyślam się, że jest to ważne bo przy każdej z dwóch grup chodzi „solista”, którego jedynym zadaniem jest intonowanie pieśni, a któremu odpowiada cała grupa. Przypomina to trochę śpiewanie modlitwy w kościele, kiedy to ksiądz intonuje a wierni chórem odpowiadają.
Po dwóch godzinach, kiedy słońce już bardzo mocno przygrzewa i ciężko wytrzymać poza cieniem, sieć wraz z zawartością przy wielkich okrzykach łowiących zostaje wyrzucona na piasek.
Od razu dookoła robi się zbiegowisko mężczyzn i na wpół nagich dzieci. Wszyscy się przekrzykują komentując wyniki połowów. Na moje oko zawartość sieci to ok. 50kg. Ale nie ma powodów do wielkiego zadowolenia bo większość to mikroskopijne rybki przedstawiające niewielką wartość finansową. Natychmiast zaczyna się selekcja, większe ryby, za które dostaną dobrą zapłatę do kosza, odpadki do oceanu a małe rybki zostaną rozłożone na sieci na plaży aby wyschły w promieniach słońca. Później można je sprzedaż za grosze na miejscowym targu.
Rozmawiam z jednym z rybaków pytając o połowy – udaje mi się zrozumieć z jego pokrętnego angielskiego - „madam od czasu tsunami jest wielki problem z rybami, jest ich kilkakrotnie mniej, jest też problem z pogodą, opadami i falą oceanu – nic nie można przewidzieć, kto kiedyś słyszał o deszczu w styczniu czy lutym? A teraz czasami w nocy popada.” Deszcz w nocy oznacza niespokojny ocean i brak ryb.
Reszta dnia upływa sennie, po plaży snują się kobiety zbierające jakieś szczątki palm czy innych roślin na podpałkę do ugotowania kolacji, mężczyźni leżą leniwie pod palmami żują betel, dzieci wesoło harcują w falach, dookoła kręcą się wychudzone psy. Niektórzy będą się wspinać na palmy aby zerwać owoc kokosu, na którym cała ichniejsza kuchnia się zaczyna i kończy, albo też wylać sfermentowane mleko do wiaderka i wypić za zdrowie. Drzewo kokosowe podobnie jak małe banany jest symbolem dobrobytu. Z niego jest mleko, pokarm stały dodawany do każdej niemalże potrawy, arak, z niego można zrobić naczynia, czy wreszcie utkać sieci, jest doskonałą podpałką do kuchni czy grilla.
Podchodzi do mnie jeden z „ szeryfów” grupy, która dziś nie wypłynęła.
Sentencjonalnie oznajmia z szerokim uśmiechem z pod wielkiego kapelusza „no fishing, no eating”. Przypadkowo obok mnie stoi Fernando – miejscowy „biznesmen” właściciel tuk-tuka. Fernando daje mężczyźnie 50 rupii na śniadanie. Uśmiech rybaka natychmiast się powiększa. Jest totalnie szczęśliwy.
Tak samo jak ci wszyscy biedni ludzie. Są bardzo ubodzy i bardzo życzliwi, żyją dniem dzisiejszym i chwilą, która trwa, nie myślą o jutrze przecież jakoś to będzie, nie myślą o przeszłości – przeszłość nic nie zmieni w ich obecnym życiu. O dawnych tragediach opowiadają z uśmiechem – przecież udało im się przeżyć. Więc przeżyją i teraz – zamiast się zamartwiać można wspólnie pośpiewać, porozmawiać czy popatrzeć jak codziennie słońce zachodzi. Poleżeć pod palmą i pomedytować.
Wracam do hoteliku. Wysoko na niebie świeci księżyc w pełni, jasny, zimny czarując swoim blaskiem. Po drodze słyszę gdzieś śpiewy muzeumańskie, pieśni buddyjskie, wieczorne krzątanie kobiet. Po pysznej wegetariańskiej kolacji udaję się do prostego pokoju, gdzie poza łóżkiem, szafą, małym stolikiem i moskitierą nie ma nic. Żadnego telewizora, Internetu, radia, prasy. Zmęczona kładę się do łóżka.. Za oknem szumi ocean i myślę jak niewiele potrzeba aby poczuć się totalnie spokojnym i szczęśliwym. Może zamiast pomnażać dobra – wystarczy je zredukować?
Dołączył: 09 Gru 2008 Posty: 51
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 11:00, 19 Lut '09
Temat postu:
Jeśli znajdę chwilkę czasu to opiszę, jak wygląda przeciętny dzień w peruwiańskim mieście Iquitos lub w wiosce gdzieś w dżungli W cywilizacji zachodniej wielu ludzi bezmyślnie biegnie przed siebie niczym chomik w akwarium na tej zabawkowej, kołowatej bieżni. Najgorsze, że nie zdają sobie z tego sprawy. Nawet jeśli dotrą do nich opisy lub filmy np. z Ameryki Południowej lub jakiegoś kraju w Afryce, z wysp Oceanii - jest to dla tych ludzi abstrakcja... z drugiej strony, gdyby w Polsce było cały rok bardzo ciepło - mielibyśmy nieco inną mentalność i wiele aspektów naszego życia wyglądałoby inaczej
_________________ w przygotowaniu: "Ayahuasca: Transkomunikacja i Detoksyfikacja"
Dołączył: 13 Sty 2009 Posty: 182
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 11:28, 19 Lut '09
Temat postu:
wydaje mi sie ze w takich miejscach latwiej odnalezc cel i sens zycia. obcowanie z tzw wg zachodnich standartow prymitywna kultura uswiadamia ze czlowiekowi tak naprawde niewiele potrzeba.
to nie oni, to my jestesmy biedni bo zatracamy sie w konsumcjonizmie. specjalisci od marketingu kreuja nasze potrzeby, obmyslajac to coraz nowe gadzety, ktore "musimy" miec i bez ktorych nie mozemy sie obyc, media nahalnie je propaguja, a my bezmyslnie kupujemy. azeby coraz wiecej gadzetow kupowac, musimy coraz wiecej zarabiac i coraz wiecej pracowac, coraz mniej mamy czasu, coraz wiekszy stres i kolko sie zamyka.
Dołączył: 15 Cze 2012 Posty: 79
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 16:06, 16 Mar '13
Temat postu:
Pomnażamy dobra, bo ciągle nie znajdujemy napełnienia.
Nasze pragnienia rozwijają się; gdy tylko spełnimy jedno pragnienie, rodzi się kolejne i tak w górę po całej tej piramidzie pragnień...
aż nie zaczniemy sobie uświadamiać, że to co widzimy jako dobre, czy złe, ludzie biedni czy bogaci, niesprawiedliwość i sprawiedliwość - to zawsze nasza ocena - z naszego ego... ale kogo oceniamy tak naprawdę?
Nawet nauka dowiodła, że istnieją tzw. "boskie cząsteczki" (ale to już inny temat)
Więc kogo oceniam? Stwórcę?
Przecież skoro byt absolutny stworzył coś - jak to może mieć jakąkolwiek wadę?
Czemu po prostu nie jesteśmy szczęśliwi od razu? czemu nie mamy tego spokoju od początku, czemu widzimy wciąż ten świat takim okrutnym...\
Proste... - inaczej nie powstała by we mnie chęć odkrycia KIM ON JEST... po prostu brałbym wszystko co mi daje - bez wstydu, bez opamiętania - A nie o to JEMU chodziło....
Cytat:
Za oknem szumi ocean i myślę jak niewiele potrzeba aby poczuć się totalnie spokojnym i szczęśliwym.
-> Dokładnie... to wszystko tak naprawdę jest już we mnie - tylko, że ja sam muszę to chcieć w sobie odkryć dopiero... Chcieć tego sam od siebie, nie dlatego, że mi źle lub wspaniale - odkryć w sobie Stwórcę.
paranoja jakaś? No... gdyby Stwórca był taki łatwy do ogarnięcia, wszyscy dawno skakalibyśmy po różowych chmurkach... może
_________________ POCZUJ co dla ciebie ważne.
ZDROWIEDUCHA.PL <- Polecam!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów