W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Demokracja - opium dla Ludu  
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
8 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Odsłon: 2198
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Faraon




Dołączył: 11 Paź 2009
Posty: 364
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 09:55, 05 Lut '10   Temat postu: Demokracja - opium dla Ludu Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Poniższy tekst poskładany został z fragmentów wyjętych z Bastiata, Erika von Kuehnelt-Leddihna (choćby tytuł topicu), a także - w dużej mierze - z wypowiedzi niektórych kolegów tutaj na forum (w szczególności Leszka, Bacza, xsiora, VOT_UPR oraz innych). Mój osobisty wkład to jakieś 20% treści. Nie wiem, może ten obszerny wpis posłuży komuś za coś w rodzaju "pomocy" przy okazji dyskutowania z lewakiem albo jakimś doktrynerem demokracji. Starałem się ująć w nim wszystko, co w dyskusji z demokratą konieczne do podważenia jego niezachwianych poglądów.


Demokracja a totalitaryzm

Milton Friedman: Mówiąc kategoriami politycznymi, kapitalizm to system proporcjonalnego przedstawicielstwa. Każdy może glosować na kolor ulubionego krawata i otrzyma go. Nie musi sprawdzać, jakiego koloru pragnie większość, a gdy jest w mniejszości – podporządkowywać się jej. Kapitalizm likwiduje konflikt między mniejszością a większością, nie znając w ogóle takich pojęć. Dzieje się tak dlatego, bo opiera się on na wolności mechanizmów rynkowych, a wolny rynek toleruje wszelką różnorodność.

Rozwiązanie problemów w demokracji przez głosowanie ma zawsze charakter totalitarny - obejmuje wszystkich bez względu na to, czy popierają dane rozwiązanie czy są mu przeciwni. Demokracja zgłasza roszczenia do bycia jedynym moralnie słusznym sposobem urządzania i oceniania każdej sfery życia zbiorowego i jednostkowego. Chodzi o to, że wszystkie, nawet najdrobniejsze problemy ludzi, muszą być rozwiązywane demokratycznie i rozwiązanie to musi być stosowane do wszystkich. Musimy rozstrzygać w demokratycznym głosowaniu, czego uczą nauczyciele, gdzie się ubezpieczyć, jak mają wyglądać miasta, ile ma wynosić emerytura, jakie mają być stopnie na świadectwach, jaka ma być służba zdrowia itp.

Jakie są tego konsekwencje? Głupia większość wybiera głupie rozwiązania i wszyscy muszą się do tych głupich rozwiązań stosować. Wolny rynek natomiast nie jest totalny. Jeśli większość wybierze rozwiązanie głupie, to będzie tak mieć, ale mniejszość nie będzie musiała się dostosować. Głupcy w demokracji wybierają zły system zdrowotny i taki system trwa. Na wolnym rynku głupcy leczą się u lekarzy-partaczy, a mądrzy u dobrych fachowców. Po pewnym czasie głupi widzi, że jest dużo gorzej leczony i chce być leczony tak jak ten mądry, nawet jeśli tych mądrych i zdrowych jest mniejszość. W demokratycznym systemie zdrowotnym ten dobry przykład w ogóle się nie pojawi, przez co głupi nigdy się nie dowie, że mogłoby być lepiej.

Wolny rynek pozwala na to, by coś, co się spodoba wielu ludziom, mogło być szybko zweryfikowane w praktyce, wolny rynek to ciągłe eksperymenty i zmiany. Ciągle pojawiają się nowe produkty i usługi, a stare znikają. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i ten dynamizm powoduje, że łatwiej zaspokajać ludziom potrzeby.

Totalizm demokracji, która reguluje sprawy gospodarcze, powoduje, że gospodarka jest dużo bardziej ociężała, ma straszną inercję i jak pójdzie w złą stronę, to bardzo trudno będzie ją zawrócić. Trzeba najpierw miliony ludzi przekonywać teoretycznie, robić propagandę, zdobyć władzę, dokonać zmian w prawie i dokonać totalnej zmiany – to wszystko trwa latami. To samo co w demokracji rozłożone jest w czasie, na wolnym rynku staje się wielokroć szybciej – ktoś wpada na pomysł, przekonuje nielicznych do jego realizacji i już działa on w praktyce. Co istotne, inne, stare rozwiązania trwają równolegle, konkurują ze sobą, aż wygrywa rozwiązanie najlepsze. W demokracji natomiast, aby coś przeprowadzić, trzeba to rozważać teoretycznie i teoretycznie do tego przekonywać ludzi. A ludzie są głupi i jak coś im się teoretycznie tłumaczy, to nie rozumieją. Wolny rynek pozwala to samo łatwo i szybko zrealizować w praktyce i pokazać, jak działa – bez konieczności przekonywania kogokolwiek. Ci sami głupi ludzie zrozumieją to wtedy bez problemu, bo albo im się spodoba nowe rozwiązanie, albo nie. Zobaczą je na żywo, naocznie, w praktyce, a nie w jakiejś niezrozumiałej teorii.

Demokracja a głupota


Winston Churchill: Najlepszym argumentem przeciwko demokracji jest pięć minut rozmowy z przeciętnym wyborcą.

Walter Bagehot: Aby utrzymać demokrację, potrzebna jest głupota na niewyobrażalną skalę.

Nicolás Gómez Dávila: Wolność demokraty nie polega na tym, że może powiedzieć wszystko, co myśli, ale na tym, że nie musi myśleć o wszystkim, co powie.

Walter Lippmann: Człowiek nie ma i nie może mieć własnego zdania na temat wszystkich spraw publicznych. Nie rozumie zdarzeń, ich przyczyn ani skutków. Nie jest zainteresowany konsekwencjami własnych decyzji. Nie ma najmniejszego powodu przypuszczać – tak jak mistycy demokracji zwykli to czynić – że połączenie ignorancji jednostek tworzących masy może stworzyć stałą siłę napędową życia publicznego.

90 proc ludzi nigdy nie powinna głosować z powodów obiektywnych – bo są głupi i leniwi. Co znaczy, że głupi – to mniej więcej wiadomo. Leniwi znaczy natomiast niezainteresowani konsekwencjami swoich wyborów, niezainteresowani studiowaniem ich, analizowaniem i ewentualnym unikaniem skutków kolejnych błędnych decyzji. Demokracja dlatego jest balastem rozwoju cywilizacyjnego, bo głupota ma w niej takie same prawa jak mądrość – a jako że głupców jest znacznie więcej niż ludzi mądrych (jak jeden do dziesięciu przynajmniej), to w demokracji grozi nam tylko regres, a w najlepszym razie stagnacja.

Większość jest zbyt głupia i leniwa, by zrozumieć teoretyczne argumenty za i przeciw, dajmy na to, zniesienia ceł na towary sprowadzane z zagranicy – jest zbyt głupia, by włączyć się do dyskursu publicznego w tej sprawie, by go dogłębnie przeanalizować i podjąć decyzję w stosunku do wszystkich importerów i eksporterów, obecnych i nienarodzonych, czyli jakiegoś abstrakcyjnego tworu, którego masy z racji bycia masą nie są w stanie ogarnąć swoim kolektywnym, uproszczonym umysłem. Ale ci sami głupcy i lenie są wystarczająco mądrzy i zaradni, by zdecydować o tym, komu i za ile wysłać paczkę do Irlandii czy od kogo i za ile sprowadzić samochód z Ameryki. Suma ich indywidualnych decyzji będzie zawsze decyzją mądrą, podczas gdy decyzja w ogólnopaństwowym referendum tych samych ludzi w sprawie oclenia WSZYSTKICH towarów będzie zawsze decyzją głupią.

Większość jest zbyt głupia, by zdecydować, jaki system emerytalny będzie najlepszy dla wszystkich w państwie, ale jest wystarczająco mądra, by wiedzieć, jak siebie zabezpieczyć na starość; większość jest zbyt głupia, by zaprojektować ogólnonarodowy system opieki zdrowotnej, ale jest wystarczająco mądra, by wybrać sobie lekarza, który ich wyleczy, gdy zachorują; większość jest zbyt głupia i leniwa by kierować państwem, by zdecydować o tym, co ma robić państwo, aby zyskać ekonomicznie, większość jest zbyt głupia, by podejmować decyzje dotyczące państwa – ale każdy z tych głupców i leniów jest wystarczająco mądry i zaradny, by samemu zyskać w swoich własnych działaniach gospodarczych.

Jest jeszcze coś, o czym warto pamiętać: gdy decydujemy o jakiejś sprawie indywidualnie lub w grupie, to w istocie nigdy nie jest to ta sama sprawa. Np. chcemy zdecydować o tym, jak zabezpieczyć się na starość. Gdy decydujemy indywidualnie, wybieramy dla siebie najlepszy system oszczędzania, a gdy decydujemy grupowo, wybieramy jeden wspólny system oszczędzania dla grupy. W istocie są to dwa różne systemy. Dalej: jeśli chcemy rzetelnie zdecydować o systemie grupowym, to nie możemy kierować się w tej decyzji tym, jaki system wybralibyśmy dla siebie. Wybór systemu grupowego jest wielokroć trudniejszym zadaniem niż wybór systemu dla siebie. Przeciętny człowiek jest wystarczająco inteligentny i ma wystarczająco dużo danych, by wybrać dobry system oszczędzania dla siebie, ale nie ma wystarczająco dużej wiedzy i danych, by zdecydować o systemie oszczędzania dla większej grupy. Ale nawet jeśli o tym systemie grupowym zdecyduje jakiś geniusz, który będzie dysponował nieograniczoną ilością badań statystycznych, to i tak zawsze totalne rozwiązanie, czyli jakiś jeden system oszczędzania dla wielu, okaże się gorszym rozwiązaniem, niż gdyby każdy miał wybrać system emerytalny dla siebie.

Wniosek: głupia większość jest zbyt głupia, by pozwolić jej dzielić swoje decyzje z resztą, ale jak zachowa te decyzje dla siebie, to raptem okażą się one wystarczająco mądre, żeby funkcjonować na wolnym rynku, ba, okażą się na tyle mądre, że ogólny kapitał w społeczeństwie wzrośnie. Bo głupia większość prawie zawsze składa się z mądrych jednostek. Chodzi o to – mówiąc bardziej obrazowo – że motłoch w demokracji to katastrofa, ale motłoch na wolnym rynku to już nie motłoch, lecz grupa konsumentów, gdzie każdy doskonale rozumie, czy lepiej dla niego kupić chińskie majty na stadionie czy markowe w salonie bielizny. A jak się pomyli i mu pękną w kroku, to następnym razem kupi inne. Wolny rynek nie ma NIC wspólnego z demokracją – to wybór indywidualny i żadnej większości być tu nie może. To nie są jakieś tam wydumane fanaberie ani postulaty jedynie teoretyczne – w oparciu prawa wolnego rynku Ameryka i Wielka Brytania zbudowały swoje potęgi. Większość gospodarek europejskich przechodziła etap wolnego rynku w największych dla siebie fazach rozwoju gospodarczego. Kapitalizm już nie raz udowodnił, że jest najefektywniejszym mechanizmem regulacji gospodarki. Nikt go nie wymyślił ani nie stworzył – powstał samoczynnie, tak samo jak samoczynnie działa jego mechanizm.

W skrócie:
• Każda grupa, a więc też większość, złożona jest z jednostek;
• Inne są zachowania jednostki, a inne grupy jednostek w tych samych warunkach, a co dopiero w różnych;
• Zmiana rzeczywistości – z socjalizmu na wolny rynek – powoduje rozczłonkowanie większości na jednostki;
• Każda jednostka dokonując wyborów tylko jej dotyczących - dokonuje wyborów dla niej samej dobrych.

Demokracja a dogmatyzm


Jednym ze standardów współczesnej demokracji są pięcioprzymiotnikowe wybory do parlamentu. Innymi słowy, dogmat demokratyczny głosi, że dobra władza może być wybrana tylko poprzez pięcioprzymiotnikowe wybory.

Ale czemu?

Czemu demokracja musi być większościowa? Czemu nie może być mniejszościowa? Przecież już z czysto matematycznego punktu widzenia każde ograniczenie ludzi biorących udział w procesie wyłaniania władzy czy w ogóle w procesie podejmowania jakichkolwiek decyzji jest korzystne, bo wzrasta efektywność i mądrość tej władzy. I czemu demokracja musi być proporcjonalna? Czy nie lepsza jest ordynacja większościowa z dwoma turami? Dlaczego tajna? Tajność ukrywa odpowiedzialność. Dlaczego powszechna? Menele, bezdomni i ludzie idący na wyboru z nudów też mają glosować? Na jakiej podstawie? Dlaczego równa? Czy głos człowieka mądrego i doświadczonego powinien ważyć tyle samo, co głupiego i prymitywnego? Dlaczego bezpośrednia? Czy nie lepiej, żeby np. Senat wybierany był przez członków samorządów pochodzących z wyborów?

Przywiązanie do tych pięciu przymiotników jest ewidentnie dogmatyczne. Jakoś nigdy nie słyszałem, by gdziekolwiek współcześnie toczono dyskurs publiczny dotyczący sensowności tych przymiotników, o racjonalnym czy ekonomicznym ich uzasadnieniu nie wspominając.

Sprzeciwianie się współczesnym standardom demokratycznym, czyli bycie antydemokratą, nie oznacza, że popiera się tyranię czy użycie siły w walce o władzę. Alternatywą dla demokracji nie jest tyrania, tak samo jak alternatywą dla koloru zielonego nie jest bladoróżowy. W palecie mieści się znacznie więcej odcieni, tak samo jak na demokracji i tyranii nie kończą się wcale rozwiązania systemowe. Nie wolno tworzyć z demokracji tabu, które nie podlega żadnej krytyce. Demokracja nie może być celem państwa ani obywateli. Są różne rodzaje demokracji: bezpośrednia, pośrednia albo z kilkoma stopniami pośredniości, jednoturowa albo wieloturowa, proporcjonalna albo większościowa, dla wszystkich, albo dla elit, jeden człowiek jeden głos albo waga głosu zależna od człowieka, tajna albo jawna, totalna albo ograniczona, z prawem veta albo bez. Każda z tych form powinna być dopuszczalna, a przede wszystkim dyskutowana.

Tymczasem w rzeczywistości tak nie jest: dogmat „pięciu przymiotników” wciąż obowiązuje i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić. Doszło do zupełnie absurdalnej sytuacji, że oto w wolnym niby kraju normalność – czyli racjonalne podejście do ustroju państwa – stało się pod medialną, lewacką indoktrynacją nienormalnością albo wręcz herezją. Podważać sensowność tak wspaniałego ustroju, jakim jest demokracja – ustroju, o którym Churchill powiedział, że jest najlepszym z wymyślonych przez człowieka – to się w głowie nie mieści!

A prawda jest taka, że demokracja to absurd – przynajmniej w takiej formie, w jakiej się ją dzisiaj uskutecznia. Jej założenia nie mają żadnych, powtarzam: żadnych racjonalnych podstaw, co można bez trudu udowodnić, sprowadzając ją do absurdu. W tym sensie demokracja jest substytutem religii – nie ma wyboru i jeśli chce przetrwać, musi stać się czystą wiarą, musi nabrać charakteru irracjonalnej, świeckiej religii, w która „trzeba” wierzyć.

Demokracja a prawa mniejszości


Demokracja jest tyranią większości. Sloganowym kłamstwem jest mówienie, że demokracja to system, w którym rządzi większość z poszanowaniem praw mniejszości. Bo zastanówmy się przez chwilę: jaka większość? I jak nazywa się system, w którym rządzi większość bez poszanowania praw mniejszości? 40% głosujących na Partię Dobrobytu i Postępu spośród 30% biorących udział w wyborach to ma być owa mityczna większość? Co w takim razie z „mniejszością”? Zawsze przecież pozostaje ta część ludzi, którzy nie poparli w głosowaniu rządzących (zwykle jest to większość, biorąc pod uwagę niegłosujących), a którym narzuca się później przemocą rozwiązania, którym byli przeciwni.

Tak wygląda poszanowanie praw „mniejszości” w demokracji?

Nieszczęście jednostki w demokracji polega właśnie na tym – że na jakość jej życia w znacznej mierze wpływ mają menele na zasiłku, więźniowie w zakładach karnych, debile, którzy w życiu przeczytali może pół książki i pseudo-świadomy elektorat, który wiedzę polityczno-ekonomiczną czerpie z telewizji/szkoły/gazet/rozmów z barmanem przy ladzie. A tak już się porobiło na tym świecie, że menelstwo i tępactwo obojga płci, czyli zwykły, ogłupiony gmin, nigdy przenigdy nie zagłosuje na żadnego liberała z tej prozaicznej przyczyny, że w ogóle nie zrozumie, co ów człowiek mówi i gdzie mianowicie tkwi dobro głoszonego przezeń programu. Podobnie pseudo-świadomy elektorat, legitymujący się papierkiem ukończenia studiów – on także nie zechce oddać głosu na takiego polityka. Raz, że również nie bardzo jest w stanie pojąc, iż o wiele lepszym wyjściem dla niego samego jest to, że nie będzie dostawał dodatku na ogrzewanie i zasiłku na dziecko, a dwa – właśnie z powodu tego elementarnego niezrozumienia zagłosuje na kogoś, kto mu taki zasiłek obieca.

Prawda o demokracji jest nawet dalece bardziej „niewygodna”: głos Ludu, obojętnie czy idzie o niegłosującą większość czy głosującą mniejszość, nie ma dla władzy żadnego znaczenia. Głosy głupców z gminu są tylko dodatkiem do prawdziwej siły władz III RP. Bo nikt poważny i ważny nie słucha głupców. Lud jest tylko narzędziem pomocnym do siania propagandy. Kiedy sitwa potrzebuje opinii, to je nagłaśnia, a kiedy sobie nie życzy - bo np. po cóż jej opinie krytyczne wobec przymusu ubezpieczeń - to się ta sitwa na opinie wypina i je blokuje. Dla decyzji sitwy nie ma znaczenia nijaka racja obiektywna ani nijaka większość lub mniejszość. Przy czym w dniu wyborów, gdy gmin stoi nad urną, sitwa robi, co może, by Lud głosował w ilości jak największej. Lewica panicznie obawia się niskiej frekwencji – bo jeśliby pozbawić 90% gminu prawa głosu, to nie będzie można wejść do Sejmu, obiecując każdemu mieszkanie, obiad i flaszkę do obiadu, a więc dla wielu posłów i posłanek skończy się pole do działania i w efekcie kilkadziesiąt tysięcy tumanów straci wysoko płatne posady w ZUS-ach, KRUS-ach i NFZ-ach oraz innych tzw. „spółkach skarbu państwa”.

Demokracja a socjalizm


Karol Marks: Wystarczy wprowadzić demokrację, a ludzie większością głosów wybiorą socjalizm.

Aby pojąć i zrozumieć istotę współczesnych, nowoczesnych reżimów demokratycznych, trzeba wpierw oderwać się intelektualnie od tego, co podsuwają nam nasze myśli. Prawica, lewica, komuniści, liberałowie, wolność, postęp, demokracja, kapitalizm etc. Warto pomyśleć sobie, że cokolwiek przychodzi nam do głowy na skutek napływających do nas informacji, względnie na skutek przebytej drogi edukacyjnej, jest z góry i bezdyskusyjnie błędne i prowadzi do wyciągania fałszywych wniosków. Jest to forma obrony rozumu przed nim samym. I jeśli nam się to uda, znajdziemy się właściwie prawie u celu, gdyż teraz pozostaje już tylko włączyć swój krytyczny umysł do degustacji świata i zacząć wszystko na nowo trawić i szeregować.

Komunizm, jaki przedstawiają podręczniki szkolne, prasa i telewizja, odszedł w niełaskach, odrzucony przez władzę z powodu raz, że zbyt dużej wolności wewnętrznej i autonomii, jaką dawał jednostce, a dwa – z przyczyn ekonomicznych: był ustrojem z punktu widzenia rządzących nieopłacalnym, ociężałym, za mało cierpliwym i za mało wyrafinowanym. Doszło więc do eliminacji starego komunizmu i starego faszyzmu. Na zgliszczach odrzuconych totalitaryzmów powstał totalitaryzm nowy – demokracja większościowa.

Zależność jest dokładnie tak prosta, jak przedstawił ją Marks w zacytowanym fragmencie: wybory wygrywa się wyłącznie hasłami lewicowymi, więc partie mamią motłoch hasłami „becikowe dla wszystkich matek”, „bilety MPK za darmo” i innymi, ogłupiony, leniwy lud głosuje, wybiera władzę, władza wprowadza ustrój socjalistyczny. Tak oto w wyniku demokratycznych wyborów powstaje państwo opiekuńcze z centralnie sterowaną gospodarką, będące połączeniem faszystowsko-komunistycznych postulatów ekonomiczno-społecznych. Państwo takie – pod pretekstem „interesu społecznego”, bezpieczeństwa, solidarności czy w imię „sprawiedliwości społecznej” – posunie sie do dowolnego skurwysyństwa, zacznie wchodzić z buciorami w każdą sferę ludzkiej działalności, przejmując stopniowo „opiekę” nad wszystkimi dziedzinami życia i przekształcając ludzi w pilnie strzeżone zwierzątka. Od tego nie ma odwrotu: jak raz dasz świni wejść racicami w koryto, to wlezie – nic jej nie powstrzyma: w przeciągu jednej kadencji powstaną kolejne urzędy do walki z czymś tam, ds. kontroli czegoś tam, ds. ochrony kogoś tam, pochłaniające gigantyczne koszty i generujące znikome przychody. Określone grupy zatrudnione w sektorze państwowym otrzymają przywileje. Wkrótce pojawią się państwowe pozwolenia, certyfikaty, koncesje, licencje, a przede wszystkim fiskalny terror – opodatkowanie każdej ludzkiej aktywności. Człowiek zmuszony będzie łożyć na złodziejski system i finansować usługi, które państwo przemocą mu na rzuci. Świadom mniej lub bardziej swojego zniewolenia, nie pozwoli on jednak, by cokolwiek systemowi zaszkodziło – będzie go bronił i trzymał sąsiada w szachu – dla „wspólnego dobra”. W takiej sytuacji władza nie musi robić nic, system nikogo nie musi eliminować. Cud tresury – ludzie sami wyeliminują „opornych”, „oszołomów”, nieznośnych fantastów, bredzących o potrzebie wolności.

W demokracji obowiązuje bowiem bezwzględny oblig przystosowywania się do poglądów mitycznej (a w istocie nieustannie urabianej przez nieliczną mniejszość) „większości”. Oblig ten wymusza taktykę możliwego niezrażania sobie kogokolwiek – a tak się składa, że każde naruszenie demokratycznego porządku z miejsca postrzegane jest jako zamach na „najwyższe wartości społeczne”. Dlatego właśnie w demokratycznym establishmencie widać tylko tych, którzy zdają pomyślnie „test tolerancji”: wszyscy mówią dokładnie to samo, bez względu na partyjna przynależność, i wszyscy równie stadnie wystrzegają się treści zabronionych przez „polityczną poprawność”, egzekwowaną nieubłaganie przez „pluralistyczne” i „niezależne” media. Czyni to zupełną iluzją, a nawet groteską pielęgnowany przez klasycznych republikanów i liberałów mit „debaty publicznej”.

W demokracji pluralizm jest iluzją. Ci, którzy przemawiają „uprzejmie”, popisują się okrągłymi frazami, oni zdobywają poważanie wśród Ludu za swą rozwagę, umiarkowanie i mądrość. Zawsze dochodzą do wysokich stanowisk. Ci z kolei, którzy otwarcie głoszą, iż demokracja jest systemem złym, którzy mówią: „Usuńmy każdą niesprawiedliwość, bo nie ma tylko częściowej niesprawiedliwości, nie tolerujmy dłużej rabunku, bo nie ma pół- ani ćwierć-rabunku” – ci uważani są za jałowych marzycieli i „oszołomów” powtarzających w kółko to samo. Ludzie uważają ich argumenty za zbyt proste, zbyt rewolucyjne – i nie dowierzają im. Bo czy to, co brzmi tak prosto, może być prawdziwe?

Demokracja a media


Jacek Bartyzel: Demokracja ma pretensjonalną skłonność do patetycznej, "wysokiej" aksjologii (wyobrażania i reprezentowania "najszczytniejszych ideałów" ludzkości albo upominania się o ubogich, skrzywdzonych i dyskryminowanych), a jednocześnie jej funkcjonowanie jest niemożliwe bez marketingowych i "pijarowskich" kuglarstw.

Demokracja może się utrzymać głównie dzięki wstawiennictwu mediów. Dlatego inna nazwa demokracji to po prostu mediokracja.

W demokracji nie trzeba fałszować głosów z prostej przyczyny: wystarczy zafałszować ludziom obraz życia widzianego poprzez telewizję. Czasowa przewaga przekazu lewicowego jest przytłaczająca. Wszystkie główne programy informacyjne służą do trenowania mas wyłącznie w lewicowym myśleniu. Jeśli w każdym telewizyjnym wydaniu wiadomości lansuje się lewicowe postrzeganie świata, lewicowe myślenie, lewicową analizę, lewicowy komentarz, to taki telewidz jeden z drugim po prostu wchłania i zaszczepia sobie tę zarazę. Pokazuje się masom pana redaktora, względnie panią redaktor, co to narzeka, że gdzieś tam nieporządki się dzieją, że służba zdrowia podupada, że drogi leżą nieukończone, ów redaktor nawet udaje bezpartyjnego i stojącego „po twojej stronie” (slogan TVP-Info), by na koniec wygłosić obowiązkowy komentarz o niedociągnięciach państwa w finansowym pomaganiu zakładom, pracownikom czy o konieczności podniesienia świadczeń socjalnych.

Ta sama dokładnie strategia przyświeca twórcom rodzimych szajsoper. W całej kupie serialików pokazuje się masom żałosnego nieudacznika, uzależnionego od państwa, jako bohatera pozytywnego. Kiedy grozi niebezpieczeństwo, taki frajer nie staje osobiście w obronie rodziny i biznesu, nie chwyta za broń, ale zamawia "profesjonalną ochronę" albo dzwoni na policję. Kiedy jakaś firma podlicza zyski i straty, po czym przeszeregowuje zatrudnionych, a część przy tern zwalnia, to te szajsopery stosują standardowe poniesienie napięcia emocjonalnego, psychodeliczny podkład muzyczny i podobne oprawki, aby masy przyjęły, że "ludziowi pracy" brzydki pracodawca prywatny wyrządza krzywdę życiową. Ukazuje się takiego pracodawcę obowiązkowo jako gbura i jakiegoś zboczonego pazerniaka. Kiedy za to ktoś zachoruje, to musowo nie powinien płacić rachunku za szpital, tylko wyleczony musi być na koszt państwa, a lekarze w tych żałosnych serialikach jakoś tak dziwacznie "nie biorą pieniędzy od pacjentów", a też obowiązkowo "na pierwszym miejscu stoi pacjent" - i takie tam zaklęcia.

Produkuje się tego taśmowo całą wielką kupę i pokazuje do znudzenia -codziennie, od rana do nocy. Można ogłupić w kwestiach życiowych, więc można i w sprawach większej polityki, o której ludzie już nawet ułamka pojęcia nie mają. Wmówić da się wszystko. Trzeba tylko czasu do przekonania wystarczającej tzw. większości.

Demokracja a grabież


Państwo kradnie. Taka jest natura soc-demokracji, że pozwala kraść LEGALNIE i BEZKARNIE. A jeżeli można uprawiać legalną grabież, państwo będzie ją uprawiać. Taka jest również natura człowieka, że ma on wrodzoną skłonności do unikania trudu – ludzie uciekną się do grabieży zawsze, gdy tylko grabież będzie łatwiejsza niż praca. W tych okolicznościach ani religia, ani moralne nakazy nie mogą tego zatrzymać. Państwową grabież można zatrzymać tylko w jeden sposób: powodując, że stanie się ona bardziej nieopłacalna i bardziej niebezpieczna niż praca - no i że na mocy prawa stanie się czynem kryminalnym, a nie "urzeczywistnianiem sprawiedliwości społecznej".

Proste rozumowanie: jeżeli przywilej udziału w stanowieniu prawa ograniczony będzie do niewielu osób, wówczas tylko nieliczni – przyjmując od razu najczarniejszy scenariusz – dokonają rabunku na wielu.

TAK/NIE?

Jeśli TAK, to logicznym jest, że jeżeli udział w stanowieniu prawa stanie się powszechny (większościowy), to dojdzie do powszechnej grabieży – bo ludzie będą usiłowali zrównoważyć swoje sprzeczne interesy.

TAK/NIE?

Jeśli TAK, to po co z niesprawiedliwości nielicznych robić zasadę działania ogółu? Niemożliwością jest wprowadzenie w społeczeństwie większej przemiany i większej zbrodni niż przemiana prawa w narzędzie grabieży. A demokracja na takową przemianę pozwala – LEGALNIE!

Demokratyczna struktura decyzyjna stanowi najdoskonalszą w historii ludzkości maszynerię do wyzyskiwania i wywłaszczania obywateli oraz zwiększania dochodów tzw. klasy opodatkowującej (urzędnicy) – za zgodą podatników! Demokracja to jedyny ustrój, w którym państwo może zawierać LEGALNIE umowy skutkujące tym, że wywiązanie się z nich pociąga za sobą konieczność popełnienia przestępstwa, tj. konieczność dokonania rabunku na osobach trzecich. Prowadzi to do sytuacji patologicznej – w demokracji wszyscy kradną*. Ludzie już tak przywykli do tego systemu, tak on ich zdemoralizował, że biorą pod uwagę tylko to, co sami ukradną, a nie to, co im ukradziono, spoglądają na grabież wyłącznie z perspektywy złodzieja i uważają sumę wzajemnych grabieży za dochód narodowy. Zdumiewające są przy tym dwie rzeczy: że ci sami ludzie uwierzyli, iż bez kontroli państwa nie ostanie się żadna gałąź przemysłu i że wszystko, co jednostka ukradnie ze wspólnego majątku (świadczenia socjalne, dotacje, emerytury wypłacane przez państwo), jest wspólnym zyskiem.

*Jeśli się dokładnie przyjrzeć działaniu demokracji i procesowi redystrybucji dóbr, wówczas stwierdzenie, że „wszyscy kradną” okaże się nieprawdziwe: w demokracji nigdy nie dochodzi do żadnej "powszechnej grabieży" – przynajmniej nie w rozumieniu dosłownym, tj. że wszyscy kradną. Gdyby w demokracji wszyscy mogli kraść, to by demokrację zlikwidowano. W demokracjach kradną ciągle nieliczni, bo demokracja to nic innego jak zawoalowana forma oligarchii – do grabieży dochodzi zawsze "mniejszościowej", ale na niewyobrażalną skalę, bo pod pretekstem "interesu społecznego" albo „dobra ogółu” (dobra emerytów, pielęgniarek, obłożnie chorych, studentów, kogokolwiek).

Demokracja a łagodzenie konfliktów


Jednym z najchętniej powtarzanych argumentów „za” demokracją jest to, że łagodzi napięcia społeczne.
Jak łatwo się domyślić, łagodzenie konfliktów społecznych przez demokracje to zabobon, pusty, ładnie brzmiący slogan – gdyby zapytać kogokolwiek o jego sensowne uzasadnienie, skończyłoby się na wzruszeniu ramionami i „bo tak”.

Demokracja konflikty podsyca, nie łagodzi. Żaden inny ustrój nie eskaluje ich równie skutecznie. W demokracji sztuka judzenia jednych przeciwko drugim stanowi elementarz działań w każdej dziedzinie życia – od wyborów poczynając. Antagonizowanie pracowników „budżetówki” przeciwko rolnikom, pielęgniarek przeciwko lekarzom, górników przeciwko stoczniowcom – podziały biegną przez społeczeństwo wzdłuż, w poprzek i na ukos i w razie jakiegoś większego kryzysu wystarczy już tylko włożyć jednej z grup broń do ręki i wskazać, do kogo strzelać. Bo niby czemu pielęgniarkom podwyżki się należą, a nam – górnikom – nie? Czemu studenci mają dostać zniżki na bilety MPK, a matka wychowująca samotnie pięcioro dzieci nie? Kto i w oparciu o jakie kryteria decyduje o tym, co się komu należy?

Kto rozdaje przywileje?

Demokracja a przywileje

Arystoteles: Nie ten morduje naród, kto zabija jego członków, lecz ten, kto obsypuje ich niezasłużonymi przywilejami.

Nadawanie każdemu wyszczególnionych praw powoduje sytuację raz, że uprzywilejowania i wyodrębnienia z prawa przypadków szczególnej zbiorowej szczególności, przez co prawo staje się nieuchronnie lewem, czyli de facto zbiorem przywilejów, a dwa - sytuację narastania tzw. "głuchej nienawiści". Im więcej przywilejów dostaną, dajmy na to, mniejszości etniczne albo jakaś grupa zawodowa, tym bardziej osoby nieobjęte przywilejami będą te mniejszości dyskryminować - po cichu, pod nosem i kto wie, do czego doprowadzi to w przyszłości.

Jest to nieodłączny skutek wtrącania się państwa w życie ludzi i faworyzowania jednych grup kosztem innych. Rzecz jasna wszelkiej maści demokratom i lewakom jest to na rękę. Lewacy doskonale wiedzą, że im więcej przywilejów nadadzą mniejszościom, im więcej będą gadać o równouprawnieniu, parytetach, o zwalczaniu ksenofobii, likwidowaniu "wykluczania" podczas naboru studentów czy "wyrównywaniu kwot", tym bardziej wkurzą ludzi "nieobjętych" przywilejem posiadania przywilejów. I ci ludzie pójdą z kamieniami na uprzywilejowanych. I telewizja będzie miała o czym trąbić przez następne dwa tygodnie, a spod piór lewackich pismaków po raz kolejny wyjdą ciurkiem banały o "peerelowskiej mentalności" w sam raz do przetrawienia dla ćwierć-inteligenckich celebrytów: że Polacy to homofoby, ksenofoby, pijacy, złodzieje i chamy bijące Murzynów.

Bo lewacy MUSZĄ Z CZYMŚ WALCZYĆ ZA PIENIĄDZE PODATNIKA. Jak nie z globalnym ociepleniem, to z dyskryminacją "mniejszości". A że sami tę dyskryminację eskalują lewackim prawodawstwem – o tym już nikt się nie zająknie.

Lewakom na rękę jest podsycanie "głuchej nienawiści", a demokracja nadaje się do tego doskonale. Im bowiem większa wzajemna nienawiść panuje w społeczeństwie, tym więcej pieniędzy można wyciągnąć od ludzi na walkę z „dyskryminacją” i tym więcej urzędów do walki z czymś tam można utworzyć.
To jest właśnie istota demokratycznego sposobu rządzenia – skłócanie i antagonizowanie ludzi poprzez nadawanie przywilejów określonym grupom i rozdawanie pieniędzy w zależności od politycznego (przedwyborczego) zapotrzebowania. W państwie rządzonym normalnie, tj. niedemokratycznie, trzeba by najpierw ludzi przekonać, że warto zostawić dom i iść się strzelać. W demokracji wystarczy iskierka, gdyż ludzie znajdują się w stanie permanentnego niezadowolenia, podskórnie przeczuwają, że system niesprawiedliwością stoi, ale nie umieją nazwać problemu. Bo przecież demokracja nie może być przyczyną niesprawiedliwości – demokracja musi być dobra!

Zawsze będą istniały nierówności, które ludziom doświadczającym ich wydadzą się niesprawiedliwe, rozczarowania, które będą wydawały się niezasłużone, i niczym nieuzasadnione niepowodzenia. Lecz gdy wszystko to ma miejsce w odgórnie kierowanym społeczeństwie, reakcja ludzi jest bardzo różna od tej, która pojawia się, gdy problemy te nie są wywoływane niczyim rozmyślnym wyborem. Nierówność jest niewątpliwie łatwiejsza do zniesienia i w mniejszym stopniu narusza godność osoby, jeżeli wywołują ją czynniki bezosobowe, nie zaś świadome, państwowe planowanie. Człowiek znacznie szybciej zaakceptuje nieszczęście, będące wynikiem działania ślepego trafu, nieszczęście przez nikogo niezawinione, aniżeli cierpienia będące rezultatem decyzji władz. Bo niezadowolenie z własnego losu będzie nieuchronnie rosło u każdego wraz ze świadomością, że jego dola jest rezultatem przemyślanych ludzkich decyzji.

Demokracja a przelew krwi


Kolejne zaklęcie pozbawione jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia brzmi: demokracja umożliwia bezkrwawe przekazanie władzy.

Ludzie źle interpretują doświadczenia historyczne. Raz, że wielu przypisuje demokracji zasługi, które należy bezwzględnie przypisać Einsteinowi i Oppenheimerowi, a dwa: „rozlew krwi” przy zmianie władzy to mit przeszłości dokładnie taki sam, jak praca dzieci i kobiet w kopalniach w epoce „krwiożerczego kapitalizmu”. Kobiety i dzieci przestały pracować w kopalniach nie dlatego, bo urodził się Karol Marks i pojawiły się związki zawodowe, lecz dzięki „krwiożerczemu kapitalizmowi” właśnie – dzięki elektryfikacji, przemysłowi maszynowemu, a nade wszystko dzięki temu, że robotnicy zyskali bezprecedensową możliwość wzbogacenia się. To samo tyczy się „walki o władzę” – rozlew krwi podczas przekazywania władzy w krajach wysoko rozwiniętych jest praktycznie niemożliwy i demokracja nie ma z tym faktem nic wspólnego – ludzie dzięki niej wcale nie wspięli się na wyższy szczebel rozwoju cywilizacyjnego, uświadamiając sobie raptem bezsens siłowych rozwiązań. Rozlew krwi jest niemożliwy, bo z ekonomicznego i propagandowego punktu widzenia jest całkowicie nieopłacalny.

Większość ludzi na hasło "rząd mniejszościowy" albo „monarchia” opowiada natychmiast o wojnach. Na Boga! – to nie te czasy, że król to jaśnie pan na polowaniu i dla rozrywki po śniadaniu skazujący na ścięcie kilku oponentów, mając za plecami dodatkowo czyhających na jego tron paru kuzynów.

Tylko po drugiej wojnie światowej odbyło się ku uciesze wielbicieli demokracji najrozmaitszego obrządku coś ponad dwieście mniejszych i większych wojen. Poza tym jest dokładnie odwrotnie niż się powszechnie uważa – wojny są stosunkowo mało uciążliwe, kiedy panuje system monarchiczny. Nie bez kozery najgorsze, najbardziej krwawe wojny toczyły się właśnie wśród narodowych państw demokratycznych. Wojna bowiem jest ZAWSZE toczona w interesie wąskiej grupki polityków (elity, rządzących). Kiedy panuje elitarny system władzy, to w wojny angażują się środki tylko tejże elity, reszta ludzi ma mniej więcej cały czas tak samo. W narodowych demokracjach zaś wojna toczy się kosztem ogromnej większości obywateli. Do walki w wojnie bowiem potrzeba ludzi, a jednym z nieszczęść demokracji jest zgubny pomysł ujednolicenia narodu z zakresem władzy - czyli powstanie państw narodowych właśnie.


http://korwin-mikke.pl/forum/read.php?6,17549
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
AQuatro




Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 3285
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 19:02, 12 Paź '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Bardzo inteligentne pytanie(stwierdzenie) Hołdysa do Tuska.
Na temat demokracji.

Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Ordel




Dołączył: 04 Lip 2009
Posty: 8682
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 15:07, 13 Paź '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Demokracja jest dla ludzi świadomych . Świadomych niebezpieczeństw z nią związanych . A taką demokrację której doświadczamy mogę porównać do namawiania krowy przez człowieka do przejścia na drugie pole , bo tam jest smaczniejsza trawa . I jak myślicie , czy nawet jeśli ta trawa jest smaczniejsza to krowa przejdzie Laughing
Są ludzie i jest bydło Smile
_________________
https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
stronnik




Dołączył: 28 Sie 2022
Posty: 418
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 23:13, 15 Sie '23   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Kiedy Anglosasi przybyli do nas w 1989 r., my posiadaliśmy ziemię, a oni - demokrację. Uczyli nas, byśmy z zamkniętymi oczami deklamowali demokrackie frazesy. A kiedy otworzyliśmy oczy, oni posiadali naszą ziemię, a my - demokrację.
_________________
Dla ludzi mających wiedzę o lotach na Księżyc żadna hipoteza nie jest już potrzebna prócz czasoprzestrzeni Einst.
dowiedli tego Amerykanie w Kosmosie ~@Panocek
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Demokracja - opium dla Ludu
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile