Genezyp_Kapen
Dołączył: 26 Maj 2008 Posty: 303
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
|
Wysłany: 22:36, 25 Lut '12
Temat postu: Proszę nie nazywać mnie złodziejem |
|
|
Bardzo ciekawy tekst dotyczący sporu ACTA, polecam !
Cytat: |
To, co się dzieje w internecie, to skutek - a nie przyczyna. A głośne wrzaski przedstawicieli "starego porządku" służą jedynie doraźnej obronie własnej kasy przez przemysł rozrywkowy - odpowiedź Czytelnika, pana Tomasza Barbaszewskiego, na list tłumacza literackiego o prawach autorskich w internecie.
List twórcy - Pana tłumacza literackiego (Nie stać cię na film? To nie kupuj. Ale nie kradnij!) oczywiście korzysta z chwytów erystycznych. Już sam tytuł "ale nie kradnij" ma na celu odpowiednie "ustawienie" dyskusji. Otóż drogi Panie - skopiowanie książki czy innego dzieła nie jest kradzieżą - lecz naruszeniem praw autorskich. Jako człowiek wykształcony powinien Pan sięgnąć do definicji kradzieży (jest w internecie, zapewniam):
Kradzież (art. 278 kk) - zabór cudzej rzeczy w celu przywłaszczenia. Pod pojęciem zaboru rozumie się fizyczne wyjęcie rzeczy spod władztwa właściciela.
Więcej... http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,1.....z1nQpseNJD
Kopiujący przetłumaczoną przez Pana książkę niczego Panu nie ukradł - jedynie naruszył Pańskie prawa majątkowe do utworu. Najczęściej zresztą nie Pańskie, bo Pan zdążył już je zapewne sprzedać wydawcy (i to zazwyczaj na wyłączność). Jeśli kopiujący nie usunął z kopii zapisu "tłumaczenie XYZ" to uznał tym samym Pańskie prawa osobiste do tłumaczenia - a więc jak tu można mówić o kradzieży.
Ma Pan dalej prawa osobiste do swojego utworu - ma Pan. Pan lub pański wydawca utracili prawa majątkowe do utworu? Nie! Możecie go dalej publikować zgodnie z porozumieniem. Mam nadzieję, że to już ustaliliśmy i zaczniemy posługiwać się właściwą i obowiązującą w polskim prawie terminologią. To po pierwsze.
Po drugie - po raz kolejny przeczytałem to idiotyczne porównanie z kradzieżą samochodu. Jak już - to konkretnie - ktoś przyszedł do Pana z kopiarką do samochodów i skopiował Pańskie auto. Stracił go Pan? Nie! A więc ukradł Panu ktoś to auto, bo go skopiował czy nie ukradł? Przecież ma Pan swoje auto dalej. Ma Pan prawo zabronić kopiowania swojego samochodu - ale na miłość boską, proszę nie nazywać kopiowania kradzieżą!
Tyle tytułem terminologii. Na szczęście nie użył Pan słowa "pirat", które stawia kopiującego na równi z somalijskim bandytą morskim.
A teraz do rzeczy (czyli do praw autorskich). Tak się składa, że w młodości śpiewałem w chórze filharmonicznym. Między innymi brałem udział w pierwszym nagraniu "Króla Rogera" (1960 r.). Z przyjemnością bym go posłuchał. Taśma jest - leży w archiwum Polskiego Radia. I co z tego? Wystąpiłem o zgodę - procedura mnie kompletnie zniechęciła. Praca wielu ludzi (orkiestra, chóry, soliści, ekipa nagraniowa) jest praktycznie niedostępna!
Kolejny przykład - w Krakowie w operetce śpiewała p. Iwona Borowicka. Była prawdziwą "divą", nazwano jej imieniem ulicę, ogłoszono "Rok Borowickiej", konkurs śpiewaczy jej imienia. Proszę spróbować dostać jej nagrania. Od razu się przyznaję - są i ja je mam! Zdobyte... nie, nie powiem jak, bo okrzyknie mnie Pan złodziejem. Na pogrzebie tej Pani było na Rakowicach 50000 (pięćdziesiąt tysięcy!) osób - a gdzie można kupić jej nagrania? Od razu odpowiem - nigdzie!
Dlaczego nie mogę mieć swoich nagrań? Dlaczego nie mogę legalnie kupić płyty ze śpiewem p. Borowickiej? Bo ktoś trzyma łapę na majątkowych prawach autorskich. Pies ogrodnika - sam nie użyje, a drugiemu nie da! Co go obchodzi, że skazuje twórców na zapomnienie? Nic - a więc za parę lub parenaście lat, gdy moje pokolenie odejdzie, nikt już nie będzie pamiętał, że (i jak!) śpiewała w Krakowie "niejaka" Iwona Borowicka. Taka to ochrona "interesów twórcy i wykonawcy"
Do takiej sytuacji doprowadził "przemysł rozrywkowy" i handel prawami majątkowymi. Twórca? Ten dostanie ochłapy - niech się cieszy, że go w ogóle wydaliśmy. To czysty biznes - wkładamy w reklamę, nakręcamy film, nagrywamy płytę z nowopodkasaną gwiazdką miesiąca, wmuszamy małolatom (kasę niech wyciągają od rodziców, aby być na topie w swojej grupie) i zarabiamy, zarabiamy, zarabiamy... O jakiej sztuce tu mówimy? Owszem, zdarzają się chlubne wyjątki - ale jedynie wyjątki. Twórca (jeśli już nie stał się modny i popularny) w ogóle się nie liczy. Liczy się tylko kasa, jaką można "zachapać". Ot - przemysł rozrywkowy.
Ale potrzebne jest alibi. I za nie służą podpuszczeni twórcy. Dobrze wiem, ile pracy wymaga opracowanie utworu muzycznego nie już mówiąc o jego skomponowaniu. Ale uważam, że prawa autorskie (także majątkowe!) powinny pozostawać przy twórcy. To właśnie handel prawami majątkowymi doprowadził do obecnej sytuacji. To twórca powinien decydować, czy publikuje swoją pracę w internecie i na jakich warunkach - a nie wytwórnia czy wydawca, z którym twórca podpisał kontrakt na wyłączność. Wydawca powinien być dla twórcy usługodawcą, który wykonuje na jego rzecz konkretne usługi, a nie wyłącznym dysponentem dzieła! To twórca powinien udzielać zezwolenia na eksploatację utworu - wykonanie publiczne, wydanie płyty lub książki w określonej liczbie egzemplarzy lub publikację w internecie (jak Pan widzi, w tym miejscu się zgadzamy). Ale nie powinien przenosić całości praw majątkowych do dzieła na rzecz korporacji kierującej się wyłącznie zyskiem, a potem dawać się wykorzystywać do obrony interesów tej korporacji. Druk książki czy wytłoczenie płyty to prosta usługa - nie ma nic wspólnego z twórczością. Podobnie umieszczenie dzieła na serwerze w internecie (do pobierania za opłatą lub bez niej).
Wielu twórców już tak robi - zakłada własne wytwórnie, publikuje w sieci itp. Blogosfera powoli zaczyna być konkurencją dla klasycznego dziennikarstwa. Każdy twórca lub osoba z nim emocjonalnie związana będzie dbać o popularność swych dzieł i nie będzie sytuacji, w której o ich dystrybucji decydują jedynie "zawodowi macherzy od losu" - marketingowcy "majorsów". To co się dzieje w internecie to skutek - a nie przyczyna. A głośne wrzaski przedstawicieli "starego porządku" służą jedynie doraźnej obronie własnej kasy przez przemysł rozrywkowy. To już było - po wprowadzeniu płyt gramofonowych larum podnosili wydawcy nut i tak zwani "przegrywacze". Nie da się zatrzymać takich procesu.
Mam w domu kilkaset płyt oraz dobrze ponad tysiąc książek. Niektóre piękne - aż miło wziąć do ręki. Ale nie dam się nabrać na wciskanie mi na siłę kolejnego "przeboju" lub "bestselleru". Dla nich jest miejsce w internecie. Przeczytam (za niewielkie pieniądze lub za darmo wg decyzji autora) - jak uznam, że są warte, aby do nich wracać - to kupię. Ale mają być ładnie i starannie wydane i nie rozlecieć się po trzech czytaniach w łóżku. Wtedy gotów jestem zapłacić za usługę wydawcy. Niech każdy bierze kasę za to co robi - autor za swoją pracę, wydawca za usługę. Wtedy będzie wszystko w porządku!
Więcej... http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,1.....z1nQpxL9PW |
żródło, gazeta michnika: http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,1.....ejem_.html
|
|
|