Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 40000 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 22:42, 29 Mar '11
Temat postu: Polska Republika Bananowa
Prof. Witold Kieżun: Polska neokolonią
– Problem rekolonizacji znam o tyle dobrze, że przez 10 lat prowadziłem jeden z największych programów ONZ modernizacji krajów Afryki Centralnej. I miałem możliwość zorientowania się, jak wygląda polityka wielkiego kapitału w stosunku do dawnych krajów kolonialnych. Kiedy stawały się wolne, z reguły odzyskiwały dostęp do źródeł surowców, a także przedsiębiorstw znajdujących się wcześniej w rękach kolonizatorów.
Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neokolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu – z profesorem Witoldem Kieżunem rozmawia Krzysztof Świątek.
– Głosi Pan pogląd, że Polska podlega rekolonizacji. Na czym to polega, kto realizuje tę koncepcję i jakie będą jej skutki?
– Problem rekolonizacji znam o tyle dobrze, że przez 10 lat prowadziłem jeden z największych programów ONZ modernizacji krajów Afryki Centralnej. I miałem możliwość zorientowania się, jak wygląda polityka wielkiego kapitału w stosunku do dawnych krajów kolonialnych. Kiedy stawały się wolne, z reguły odzyskiwały dostęp do źródeł surowców, a także przedsiębiorstw znajdujących się wcześniej w rękach kolonizatorów. W II połowie lat 80. rozpoczęła się olbrzymia rekolonizacja. Kapitał międzynarodowy „oświadczył” mieszkańcom Afryki: macie niepodległość, swoje państwa, natomiast my wykupimy wasze przedsiębiorstwa, głównie zajmujące się eksploatacją złóż minerałów, ale także uprawą kawy, herbaty czy egzotycznych owoców. Wy będziecie prowadzić małe i średnie firmy, pracować na roli i oczywiście kupować nasze towary, bo sami, niewiele produkując, zostaniecie zmuszeni do importu.Na przełomie lat 70. i 80. rozpoczyna się rewolucja informatyczna. Pojawia się możliwość tworzenia potężnych imperiów gospodarczych, które zyskują szansę oddziaływania na cały świat. To stworzyło kapitalną okazję do rekolonizacji. Jedna grupa kapitałowa mogła przejąć np. kopalnie w Kongo, Rwandzie i Ugandzie. Przerażająca korupcja w Afryce ułatwiała niezwykle tani zakup. Ta akcja, akceptowana przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, niesłychanie się rozwinęła.
– Skutki polityki wielkiego kapitału widział Pan w Rwandzie.
– Znam podłoże konfliktu rwandyjskiego. W moim projekcie pracowało 56 osób, w tym 45 Murzynów, z których tylko dwóch przeżyło. Resztę zamordowano. Cały konflikt był olbrzymią akcją kapitału amerykańskiego. Kiedy na początku lat 60. Rwanda i Burundi odzyskały niepodległość, władzę opanowali Tutsi. Później w Rwandzie doszło do rewolucji i władzę przejęli Hutu, a większość Tutsi uciekła do Ugandy. Reprezentowali wyższy poziom niż ludność miejscowa, opanowali więc władzę w wojsku. I wtedy doszło do porozumienia z amerykańskim kapitałem zbrojeniowym – dacie nam na kredyt broń, a my uderzymy na Rwandę, potem przez Burundi dojdziemy do Zairu, który jest najbogatszym krajem zasobnym w minerały, diamenty i uran. Zair był wtedy opanowany przez kapitał belgijski i francuski, a chciał tam wejść kapitał amerykański. Wszystko rozgrywało się na moich oczach. Amerykanie przekazali sprzęt do Ugandy i ta rozpoczęła wojnę. Rwanda miała gorsze uzbrojenie, radzieckie. Ewakuowano mnie w momencie, kiedy mój zastępca został zamordowany, a armia ugandyjska była 20 km od stolicy Rwandy. Hutu, w odwecie zaczęli mordować miejscowych Tutsi. Tutsi z Ugandy zdobyli Rwandę, przeszli pokojowo przez Burundi – cały czas opanowane przez Tutsi – i ruszyli na Zair. W tym kraju wymordowano 500–600 tys. ludzi i region został opanowany przez kapitał amerykański i brytyjski. Dziś kontroluje on całą Afrykę centralną.
– W jaki sposób przeniesiono pomysł na rekolonizację Afryki tak, by objęła naszą część Europy?
– Sytuacja Afryki była interesująca ze względu na surowce, ale przedstawiciele kapitału światowego zdawali sobie sprawę, że tam robotnik, a nawet inżynier jest słabo wykwalifikowany. Kocham Murzynów, są sympatyczni, mili, ale mają jedną wadę – brakuje im zmysłu do systematycznej pracy. Kultura afrykańska zrodziła się nie z pracy, a z zabawy. W Burundi są np. lasy bananów, z których można zrobić zupę, piwo czy chleb. Jeszcze w latach 30. po ulicach Bużumbury biegały daniele, wystarczyło z łuku strzelić, nie trzeba było pracować. Mieszkańcy wyżywali się w zabawie i to zostało do dziś. Uroczystości zaręczyn i ślubu trwają wiele dni.Tymczasem Polska dysponowała kadrą wykwalifikowanych inżynierów i robotników. Wedle źródeł amerykańskich, w 1980 roku znajdowała się na 12. miejscu, jeśli chodzi o wielkość produkcji. Pojawia się więc kolejna fantastyczna okazja dla światowego kapitału zdobycia atrakcyjnego rynku. I rusza George Soros. To jeden z 10 najbogatszych ludzi na świecie, dorobił się na spekulacjach giełdowych.Polska jest otwartym krajem, w którym znaczna część młodszej kadry przywódczej przebywała w USA na stypendiach. Jest wielu Cimoszewiczów, Kwaśniewskich, Rosatich, Balcerowiczów. Leszek Balcerowicz uzyskał tytuł MBA na Saint John’s University. Decyzja – zaczynamy w Polsce. Wielki reprezentant światowego kapitału George Soros przyjeżdża w maju ’88. Spotyka się z Rakowskim i Jaruzelskim. Natychmiast tworzy za miliony Fundację Batorego, stawiając jako cele: otwarte społeczeństwo i otwarty rynek. Niedługo później NBP tworzy 9 banków komercyjnych z partyjnym kierownictwem. Zaczyna się I etap tworzenia tzw. przedsiębiorstw nomenklaturowych. Soros opracowuje program w oparciu o tzw. konsensus waszyngtoński. Zakłada on otwarcie granic, możliwość dużego importu i jak najdalej idącą prywatyzację. Bazuje na koncepcji neoliberalizmu Miltona Friedmana, absolutyzującą wolny rynek, w której państwo nie ma nic do gadania. Soros sprowadza Sachsa, który jest finansowany przez Fundację Batorego.
– Sachs spotyka się ze strategami Solidarności.
– W maju ’89 roku idzie do Geremka. Potem wspólnie z Liptonem, który pracuje w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a jednocześnie w redakcji „Gazety Wyborczej” jadą do Kuronia. Kuroń mówi: „W porządku, zrozumiałem. Zrobimy to. Napiszcie plan”. Sachs obiecuje przesłać zapisy pomysłów w ciągu dwóch tygodni. Kuroń oponuje: „Nie! Potrzebujemy planu teraz”. Jadą do „Gazety Wyborczej”, gdzie jest komputer i do rana Lipton z Sachsem opracowują program. Biegną do Michnika, który wyznaje: „Nie jestem ekonomistą. Nie rozumiem tych rzeczy”. Ale decyduje się napisać artykuł: „Wasz prezydent, nasz premier” i zobowiązać rząd do realizacji programu. Nie odkrywam przed czytelnikami niczego nowego, wszystko znajdą w książce Jeffreya Sachsa „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”. Wracając do tematu: wtedy Sachs spotyka się z OKP w sejmie…
– Większość posłów też nie ma wiedzy ekonomicznej…
– Aleksander Małachowski przyznał później – byliśmy jak barany. Powstaje pytanie: kto ma realizować tę koncepcję? Jako pierwszy brany jest pod uwagę Trzeciakowski, który odmawia. Nie zgadzają się także Jóźwiak i Szymański. Wtedy Stefan Bratkowski stawia moją kandydaturę. Ja jestem w Burundi, gdzie nie ma ambasady, dlatego dzwoni ambasador z Kenii, ale nie umie sprecyzować, o jaką propozycję chodzi. Brakowało mi roku do zakończenia 10-letniego programu, stąd odmawiam. Wtedy Kuczyński ni stąd, ni zowąd łapie Balcerowicza. Co ciekawe, Balcerowicz robi doktorat w ’75 roku, a w ’89 nie ma jeszcze habilitacji. Kiedy pracowałem w Wydziale Zarządzania UW to nasi adiunkci musieli w ciągu pięciu lat zrobić habilitację. W przeciwnym razie byli zwalniani. Sprawa druga – Balcerowicz nie brał udziału w pracach „okrągłego stołu”. Po trzecie – nigdy w życiu niczym nie kierował. Dobór więc bardzo dyskusyjny. W tym czasie OKP tworzy komisję do stworzenia programu gospodarczego pod przewodnictwem prof. Janusza Beksiaka. I wtedy Mazowiecki stawia sprawę na ostrzu noża – albo oni, albo my. Zostaje Balcerowicz.
– Dlaczego inni nie chcieli jej realizować?
– Bo poza zdławieniem inflacji, skutkowała zniszczeniem państwowych przedsiębiorstw, likwidacją pegeerów, masowym bezrobociem, a jednocześnie zalewem importu – importowaliśmy wówczas nawet spinki do włosów i makulaturę. Przyjeżdżam wtedy do Polski i widzę mleko francuskie na półkach. Kuzynka mówi mi, że jest propaganda, by nie kupować polskiego mleka, bo rzekomo butelki myje się proszkiem IXI. Pytam o „Mazowszankę”, którą zawsze lubiłem. Okazuje się, że nie ma. Można za to nabyć niemieckie wody mineralne. Chcę kupić krem do golenia Polleny. A trzeba pamiętać, że Szwedzi specjalnie przyjeżdżali do Polski po wódkę i polskie kosmetyki. Polleny też nie ma, jest Colgate. W końcu ekspedientka znajduje Pollenę w magazynie. Widzę, że jest trzy razy tańsza. Kobieta tłumaczy, że bardziej opłaca jej się sprzedawać droższy towar, więc polskiego nie wystawia. Krótko mówiąc, rozpoczyna się świadoma likwidacja konkurencji. Siemens kupuje polski ZWUT, który dysponuje wówczas monopolem na telefony w Związku Radzieckim. Niemcy dają pracownikom dziewięciomiesięczną odprawę. Wszyscy są zadowoleni. Po czym burzą budynek, całą aparaturę przenoszą do Niemiec i przejmują wszystkie relacje z Rosją. Likwiduje się „Kasprzaka”, produkcję układów scalonych, diod, tranzystorów, a nawet naszego wynalazku, niebieskiego lasera. Wykupuje się polskie cementownie, cukrownie, zakłady przemysłu bawełnianego, świetną wytwórnię papieru w Kwidzyniu. A my uzyskane pieniądze przejadamy.
– Największy skandal to jednak sprawa Narodowych Funduszy Inwestycyjnych.
– Kupiłem wtedy świadectwo NFI za 20 zł, wychodzę z banku i zatrzymuje mnie mężczyzna, oferując za nie 140 zł. Okazało się, że posiadacz 35 proc. akcji miał prawo do podejmowania decyzji sprzedaży. NFI tworzyło ponad 500 najlepszych przedsiębiorstw. Wszystkie upadły albo zostały za grosze sprzedane. I potem te świadectwa były po 5 zł. Toczyły się procesy, m.in. Janusza Lewandowskiego, zakończony w zeszłym roku uniewinnieniem. Wszyscy porobili kariery, a Balcerowicz dostał Order Orła Białego i był kandydatem do Nagrody Nobla. To nie do wiary!
– Polska oddała banki, a sektor energetyczny przejmują firmy narodowe innych państw, np. szwedzki Vatenfall.
– Wcześniej TP SA przejął państwowy France Telecom. Podobnie działo się w Afryce. Wszystkie towary eksportowane z Europy albo Ameryki były bez porównania droższe. Kupiłem w Afryce volkswagena za 15 tys. dolarów, przyjechałem do Berlina, patrzę – kosztuje tylko 8 tys. Teraz także ceny artykułów przemysłowych są w Polsce dużo wyższe, zaś płace nieporównywalnie niższe. Na tym polega interes firm zagranicznych. Gdyby płace, żądaniem związków zawodowych, doprowadzono do poziomu wynagrodzeń za granicą, to koncerny przeniosłyby się do Rumunii, Bułgarii, na Białoruś, do Chin, a nawet do Afryki. Przecież Ford zlikwidował fabrykę pod Warszawą i otworzył ją w St. Petersburgu.
– Czy podobnie rekolonizowano inne kraje, które wychodziły z komunizmu?
– Tak, tę koncepcję zrealizowano w całej Europie Środkowej.
– Jak ocenia Pan aktualną sytuację Polski?
– Jest tragiczna. Suma długu państwa i długu prywatnego przekracza poziom dochodu narodowego. A dług rośnie, bo całe te 20 lat mamy ujemny bilans w handlu zagranicznym. Żyjemy wedle filozofii sformułowanej przez premiera Tuska – „tu i teraz”. Nie ma żadnego planu strategicznego.
– Czy limity emisji CO2 to pomysł na doprowadzenie do upadku polskiego przemysłu?
– Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neokolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu. To są ostatnie lata polskiego handlu. Tylko w tym roku Carrefour i Biedronka zamierzają otworzyć paręset nowych placówek.
– Czyli Polacy nie mają być właścicielami dużych firm?
– Taki jest cel. Polsce grozi poważny kryzys finansowy. Zagrożony jest system ubezpieczeń społecznych. Jak można było stworzyć OFE – kilkanaście zagranicznych firm, które biorą po 7,5 proc. prowizji? Należało powołać jedno polskie towarzystwo emerytalne, które tworzy fundusz inwestujący tylko w budowę wieżowców, duże przedsiębiorstwa i na tym zarabia. Tak jak ONZ, którego fundusz emerytalny jest właścicielem wieżowców w Nowym Jorku, których wartość idzie co roku w górę. Ale zagranicznym firmom ubezpieczeniowym dawać takie zarobki?!
– Dlaczego Niemcy zdecydowali się otworzyć swój rynek pracy?
– Jest zapotrzebowanie na konkretne zawody, m.in. informatyków, lekarzy oraz osoby do opieki nad ludźmi starszymi. Zarazem Niemcy prowadzą konsekwentną politykę. W latach 70. wyemigrowało paręset tysięcy Polaków, którzy mieli rodziny w Niemczech. Oni się zgermanizowali. Także część mieszkańców Dolnego Śląska ma już obywatelstwo niemieckie i praktycznie tylko wakacje spędza w Polsce, a pracuje w Niemczech. Zakładamy, że po 1 maja wyjedzie kolejne 400 tys. Polaków.
– Za granicą pracuje już 1,5 mln Polaków. Jakie będą konsekwencje masowej emigracji zarobkowej?
– Tragiczne. Zabraknie nam specjalistów i robotników wykwalifikowanych, a to ograniczy możliwości rozwoju. Najzdolniejsi wyjeżdżają i tylko niewielki procent z nich wróci. W tej chwili przysyłają jeszcze pieniądze do Polski, ale to się skończy, kiedy ściągną rodziny. A przecież wymieramy jako naród, bo statystyczna Polka rodzi 1,23 dziecka. W rekordowym tempie rośnie mocarstwowość i rola Niemiec, które już są 4. potęgą świata i ściągają najlepszych specjalistów, również z Polski.Program Solidarności sformułowany na I zjeździe w Oliwie to była koncepcja samorządności – tworzenia samorządów przedsiębiorstw i samorządów zawodowych. Po ’89 roku udało się utworzyć 1500 spółek pracowniczych, które dziś świetnie prosperują. Ale na poziomie państwa projekt „S” odrzucono.
(Skopiowane z "Tygodnika Solidarność" nr 12 (1170) 18 marca 2011.) http://fronda.pl/piotrzw/blog/prof_witold_kiezun_polska_neokolonia
Cytat:
Witold J. Kieżun (ur. 6 lutego 1922 r. w Wilnie) – profesor dr hab., polski teoretyk zarządzania, przedstawiciel Polskiej Szkoły Prakseologicznej, w ramach której rozwija prakseologiczną teorię organizacji i zarządzania, uczeń Tadeusza Kotarbińskiego i Jana Zieleniewskiego. Żołnierz Armii Krajowej, podporucznik czasu wojny, powstaniec warszawski, więzień sowieckich łagrów. Przewodniczący Rady Fundacji Ius et Lex. Profesor Akademii Leona Koźmińskiego, a także doktor honoris causa tej uczelni.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 22:48, 29 Mar '11
Temat postu:
Jak wprowadzono OFE w Polsce i innych krajach
Tygodnik Przegląd -Recenzja książki "Prywatyzacja emerytur"
W toczącej się w Polsce debacie w sprawie zmian w otwartych funduszach emerytalnych (OFE) warto odwołać się do niezwykle interesującej książki pt. Prywatyzacja emerytur. Transnarodowa kampania na rzecz reformy zabezpieczenia społecznego,która ukazała się w 2008 r. w wydawnictwie Uniwersytetu Princeton w Stanach Zjednoczonych.Jej autorem jest profesor Mitchell A. Orenstein (Johns Hopkins University).[1]W książce obszernie przedstawiono przyczyny, mechanizmy i sposoby wprowadzenia przymusowego kapitałowego filara systemu emerytalnego w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej oraz w regionie Europy Środkowej i Wschodniej. Szczególna uwaga została poświęcona roli, jaką odegrał tu Bank Światowy (BŚ) wraz z Międzynarodowym Funduszem Walutowym (MFW) oraz amerykańska agencja USAID (US Agency for International Development), a także OECD i inne organizacje międzynarodowe. W opinii Orensteina, podmioty te stworzyły swego rodzaju koalicję, która w ramach dobrze zorganizowanej kampanii rozpowszechniała w świecie ideę prywatyzacji emerytur.
W 1994 r. BŚ opublikował raport Averting the Old Age Crisis,w którym silniepropagowano koncepcję sprywatyzowania przynajmniej części systemu emerytalnego. Orenstein wskazuje (s.76), że była to radykalna zmiana w porównaniu z tezami zawartymi w dokumentach Banku publikowanych do tego czasu, w których ostrzegał on, że taka prywatyzacja nie rozwiązuje fundamentalnych problemów dotyczących systemów emerytalnych w krajach Europy Środkowej i Wschodniej.
W całej kampanii BŚ na rzecz ustanowienia przymusu oszczędzania na emeryturę w prywatnych instytucjach finansowych eksponowano cel w postaci ograniczenia negatywnego wpływu zmian demograficznych na wysokość przyszłych emerytur i wiele innych celów dotyczących rozwoju gospodarczego. Zastanawiając się nad rzeczywistymi przyczynami ustanowienia obowiązkowego filara emerytalnego Orenstein wskazuje, że międzynarodowe instytucje finansowe i korporacje wielonarodowe, zajmujące się zarządzaniem prywatnymi funduszami emerytalnymi, wyrażały silne zainteresowane stworzeniem w różnych krajach dużej puli oszczędności z przymusowo pobieranych środków publicznych (s.79). Doświadczenia reformy chilijskiej pokazały, że zarządzanie tymi pieniędzmi stanowić może atrakcyjne źródło zysków dla wielkich międzynarodowych firm ubezpieczeniowych i banków. Od 1994 r. BŚ silnie zaangażował się w promowanie tego rodzaju reformy.
Ważnym instrumentem wprowadzania przymusowego filara kapitałowego była polityka pożyczkowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. I tak np. jednym z warunków udzielenia Argentynie w 1992 r. pożyczki na kwotę 40 mld dol. przez MFW było sfinalizowanie prywatyzacji emerytur w tym kraju, Ponadto Bank Światowy w latach 1996-1997 udzielił Argentynie pożyczek w wysokości 320 mln dol., by wesprzeć realizację reformy emerytalnej.(s. 152). Orenstein stwierdza, że BŚ, MFW, i regionalne banki rozwoju udzielały często pożyczek i pomocy różnym krajom pod warunkiem, że wprowadzą one prywatyzację emerytur. Z drugiej strony instytucje te zapewniały pożyczki na sfinansowanie luki w finansach publicznych powstałej z powodu skierowania do prywatnych instytucji części składek emerytalnych, tak, by można było wypłacać bieżące emerytury (s.89).
Orenstein wskazuje, że silnej presji ze strony tych instytucji oparły się jedynie nieliczne kraje, które zostały wytypowane do wprowadzenia obowiązkowego filara kapitałowego. Te kraje to: Wenezuela, Słowenia oraz Korea Południowa (s.154). W opinii tego autora, Korea jest przypadkiem, który pokazuje, że krajowi przywódcy w dużym i bogatym kraju mają siłę, by oprzeć się polityce transnarodowych podmiotów (s. 156). Z całej książki wynika ogólna refleksja, że na celowniku tych podmiotów znalazły się kraje o średnich dochodach, przeżywające różne problemy gospodarcze i uzależnione od międzynarodowej pomocy finansowej. Bank Światowy i inni transnarodowi aktorzy w zasadzie nie próbowali wprowadzić przymusowego filara kapitałowego w krajach o niskich dochodach (niski poziom płac i składek), a także w krajach wysoko rozwiniętych. W odniesieniu do tych ostatnich trudno bowiem było znaleźć jakieś skuteczne instrumenty oddziaływania na rządzących (s.162). Orenstein odwołuje się do badań pokazujących, jak wielkie straty poniosły pierwsze pokolenia emerytów otrzymujących świadczenia z przymusowych prywatnych funduszy w krajach Ameryki Łacińskiej. Istotną przyczyną tych strat okazały się wysokie opłaty pobierane przez instytucje finansowe zarządzające funduszami. Opłaty te stanowiły niesprawiedliwe obciążenie indywidualnych oszczędności emerytalnych i spowodowały utratę dużej części dochodu należnego emerytowi (s.82).
W książce szczegółowo scharakteryzowano mechanizm i poszczególne etapy prywatyzowania emerytur . I tak najpierw Bank Światowy, a także inne tzw. transnarodowi aktorzy, starali się zidentyfikować kraje, które mogłyby być obiecującymi kandydatami do wprowadzenia obowiązkowego kapitałowego filara emerytalnego, oraz przedstawicieli władz tych krajów, mających „polityczną wolę” przeprowadzenia reform (s.87). Jedną z metod, którą stosowano do tego celu było zapraszanie tych przedstawicieli na konferencje i seminaria na temat prywatyzacji emerytur, organizowane zazwyczaj na najbardziej znanych uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych. Orenstein wskazuje, że tym sposobem Bankowi było łatwiej stwierdzić, które kraje myślą poważnie o reformie emerytalnej i zrekrutować przy tej okazji sojuszników dla realizacji takiej reformy. Dzięki dużej liczbie tych seminariów, zorganizowanych przez Bank, udało się przeszkolić tysiące oficjalnych przedstawicieli z wielu państw w kwestii prywatyzacji emerytur (s.87). Drugi etap następował po tym, jak zasiana uprzednio idea tej prywatyzacji zyskała zainteresowanie decydentów w jakimś kraju. Następnym wyzwaniem było przeszkolenie krajowych ekspertów w kwestiach organizacji funduszy, ich regulacji i nadzoru nad ich działalnością.
Orenstein zwraca uwagę na dyskusje, które toczyły się na początku lat 90 zarówno w BŚ, jak i MFW odnośnie źródeł finansowania przymusowego filara kapitałowego, oznaczającego w praktyce wyjęcie części składki emerytalnej z budżetu i w efekcie niedostatek środków na bieżące emerytury. Obie organizacje miały świadomość, że filar ten wymaga poważnego zadłużania się przez rządy, co może stanowić istotny problem dla krajów mających już wysoki dług. Ostatecznie zwolennicy tworzenia tego filara zaczęli propagować ideę, że nie tworzy on takiego problemu, gdyż powoduje jedynie zamianę zobowiązań państwa wobec przyszłych emerytów w ramach systemu repartycyjnego, czyli tzw. długu ukrytego na dług jawny.(s.83). Zwolennicy ci pominęli więc fakt, że dług jawny wymaga zaciągania przez państwo pożyczek już teraz i płacenia od nich odsetek, podczas, gdy dług ukryty stanie się wymagalny za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat i to nie w całości, tylko stopniowo, wraz z upływem lat bycia na emeryturze przez daną osobę. Zatem w imię korzyści osiąganych przez instytucje finansowe z prywatyzacji emerytur transnarodowi aktorzy wymyślili i rozpowszechniali argument odnośnie długu ukrytego, nie bacząc, że lawinowo narastający dług jawny z powodu przymusowego filara kapitałowego prowadzi kolejne kraje do bankructwa.
Dużą wnikliwością badawczą Orenstein wykazał się charakteryzując proces wprowadzenie OFE w Polsce.Warto zwrócić uwagę na kilka istotnych faktów przedstawionych w książce:
- Z rozważanych w Polsce kilku koncepcji reformy emerytalnej ostatecznie do realizacji została przyjęta koncepcja, której opracowanie sponsorował Bank Światowy (s.113). BŚ oddelegował do Polski swego przedstawiciela, który stanął na czele Biura Pełnomocnika Rządu ds. Reformy Systemu Zabezpieczenia Społecznego. Po wykonaniu swej misji w Polsce powrócił on do BŚ na znaczące stanowisko. Orenstein podkreśla, że Biuro uzyskało z Banku wszelkie niezbędne zasoby finansowe i techniczne, potrzebne do tego, by przekonać potencjalnych sojuszników proponowanych rozwiązań i udaremnić wysiłki potencjalnych oponentów. Fakt, że Bank był w stanie umieszczać swoich ludzi w najważniejszych biurach rządowych, wskazuje na to, jak silnie instytucja ta była w stanie wpływać na proces reformy w różnych krajach (s.117). W książce pokazano, jak udało się pozyskać poparcie najważniejszych polskich polityków, dla koncepcji przymusowego filara kapitałowego.
- Różnorodne działania zostały podjęte przez BŚ, by uzyskać poparcie dla idei prywatyzacji emerytur ze strony organizacji pracodawców i kierownictwa związków zawodowych. W odniesieniu do tych ostatnich istotna okazała się m.in. obietnica odnośnie tworzenia przez związki własnych funduszy emerytalnych, co w opinii Orensteina, pokazało związkom „jasny interes biznesowy w reformach” (s.119).
USAID przekazała 1,4 mln dol. na sfinansowanie wielkiej kampanii publicznej promującej OFE, podjętej w kwietniu 1997 r. W pierwszej fazie tej kampanii skupiono się na tworzeniu ogólnego obrazu reformy i skierowano informacje do związków zawodowych, pracodawców, liderów politycznych i mediów. Realizowane były seminaria edukacyjne, dostarczano materiały propagandowe. Ważnym elementem kampanii były wizyty studyjne w różnych krajach, zorganizowane dla dziennikarzy, parlamentarzystów i przedstawicieli rządu, wskazanych przez Biuro Pełnomocnika Rządu (s.123). Orenstein zauważa, że granty przyznane dla członków rządu, parlamentarzystów i dziennikarzy w celu sfinansowania ich wizyt studyjnych w Chile, Argentynie i innych krajach, zwiększyły efektywność tych osób w przekazywaniu informacji na temat prywatyzacji emerytur. W wielu przypadkach te wizyty spowodowały, że sceptycy stali się zwolennikami tej prywatyzacji (s.127). W przypadku Polski takie wycieczki, jak wskazuje Orenstein, stanowiły największy koszt w kampanii finansowanej przez USAID, ale miały one duży wpływ na zmiany poglądów uczestników (s.91). W książce przedstawiono nazwiska osób oraz nazwy instytucji, które aktywnie działały na rzecz wprowadzenia OFE, jak i tych, które starały się nie dopuścić do ustanowienia funduszy.
- W połowie 1998 r., przy wsparciu w wysokości wielu milionów dolarów z USAID, został stworzony Urząd Nadzoru na Funduszami Emerytalnymi (UNFE) (s. 124) Orenstein wskazuje, że w czasie, gdy USAID zajmowała się UNFE, Bank Światowy koncentrował swe wysiłki na wprowadzaniu zmian w ZUS. Te działania USAID, jak BŚ, jak wskazuje autor, trwały kilka lat i kosztowały miliony dolarów z pieniędzy transnarodowych donatorów (s.128).
- Drugi etap kampanii finansowanej przez USAID rozpoczął się w październiku 1998 r., a jego intensywna faza była w pierwszych miesiącach 1999 r., kiedy to kluczowe znaczenie miały reklamy telewizyjne i ulotki informacyjne rozesłane wraz z rachunkami telefonicznymi. (s.127)
Podsumowując reformę emerytalną w Polsce Orenstein wskazuje na głęboką ingerencję Banku Światowego i USAID w jej ukształtowanie i wprowadzenie w życie, w tym poprzez finansowanie zespołów reformujących, oraz wszelką pomoc finansową i techniczną. Pozwoliła ona pozyskać zwolenników, zmienić preferencje decydentów (s. 129).
Książka profesora Orensteina stanowi bardzo dobrze udokumentowaną analizę procesu wprowadzania przymusowego filara kapitałowego i rolę, jaką odegrały w tym organizacje i korporacje międzynarodowe. Silne zaangażowanie tych podmiotów w ustanowienie tego filara jest też przyczyną trudności, jakie miały dotychczas kraje, które chciały ograniczyć czy zlikwidować obowiązkowe fundusze emerytalne. Kraje te, po tym, jak ogromnie zadłużyły się z powodu tych funduszy, są jeszcze bardziej uzależnione od dobrej woli transnarodowych aktorów niż kiedyś. Tłumaczyć to może np. dlaczego MFW sprzeciwił się w 2010 r. próbie likwidacji OFE podjętej w Bułgarii.
Wyjście z tej pułapki nie jest łatwe. Bez determinacji rządzących i zrozumienia problemu przez społeczeństwo nie da się wprowadzić potrzebnych zmian. Recenzowana książka , bardzo prosto i przejrzyście napisana, stanowić może interesującą lekturę dla wszystkich osób pragnących poznać kulisy tej wielkiej operacji, jaką było wprowadzenie OFE w Polsce i innych krajach.
Leokadia Oręziak –Profesor zwyczajny w Szkole Głównej Handlowej oraz Uczelni Łazarskiego w Warszawie
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 23:51, 29 Mar '11
Temat postu:
Bardzo sprytny Plan Balcerowicza
Niedawno minęła któraśtam rocznica czegoś, co w powszechnej świadomości funkcjonuje pod nazwą „Planu Balcerowicza”.
Mieliśmy pominąć to litościwym milczeniem, ale kwik oficjalnych mediów sprawia, że uznaliśmy iż warto zabrać głos, mając nadzieję na pobudzenie do myślenia niektórych przynajmniej czcicieli tzw. transformacji ustrojowej. Tak się bowiem dziwnie składa, że wszyscy niemal dziennikarze i ekonomiści (dopuszczeni do głosu) pieją z zachwytu nad tytaniczną pracą wyprofesorowanego Leszka Balcerowicza, nie wykraczając jednak poza utarte slogany o konieczności terapii szokowej i sukcesu jakim było przejście z gospodarki socjalistycznej do gospodarki rynkowej. Dopuszcza się oczywiście głosy przeciwne, ale artykułowane jedynie przez okrzykniętych uprzednio oszołomami ludźmi pokroju Andrzeja Leppera („Balcerowicz musi odejść”), albo przez przedstawicieli ortodoksyjnej lewicy („nie zadbano o najuboższych”). Prawica może wypowiadać się negatywnie o Planie Balcerowicza tylko gdy jest skrajna, albo gdy ma inny dyskredytujący ją atrybut (np. jest pisowska). Rzeczowa dyskusja, a szczególnie rzeczowe argumenty są niedopuszczalne. Balcerowicz powinien przecież dostać Nobla… co patrząc na ostatnie wybryki Komitetu, nie jest wykluczone.
Całościowe ujęcie tematu wymagałoby oczywiście wielostronicowego opracowania, skupimy się zatem na kilku przemilczanych, lub zafałszowanych kwestiach. Postawimy też kilka niewygodnych pytań, na które czytelnik może spróbować znaleźć samodzielną odpowiedź. Aby to było możliwe nie należy zapominać o najprostszym fakcie, a mianowicie że wolny rynek jest naturalną emanacją działalności człowieka i w niemal każdej sytuacji tworzy się samoistnie. Zacznijmy więc od początku.
Co to jest inflacja?
Podobno wie to każde dziecko, mamy jednak wątpliwość czy jest to wiedza dostępna profesorom. Początkowo bowiem Leszek Balcerowicz (fakt, był wtedy tylko adiunktem) tłumaczył społeczeństwu, że inflacja powstaje gdy na rynku są niedobory produktów i producenci mogą podnosić ich ceny. Niby prawda, ale już po dziesięciu latach ten sam Leszek Balcerowicz (fakt, już jako profesor) tłumaczył, że inflacja powstaje gdy na rynku jest za dużo pieniędzy i konsumenci mogą płacić więcej za produkty, których wprawdzie nie brakuje, ale producenci znowu mogą podnosić ich ceny (zwłaszcza gdy nie mają konkurencji). Niby też prawda, bo obie definicje są jakby dwiema stronami tego samego problemu i nie mogą działać w odosobnieniu. Pojawia się jednak drobne pytanie: skąd u licha na rynku brały się nieprzebrane ilości pieniędzy w początkach transformacji (rosły bowiem nie tylko ceny, ale i wynagrodzenia), gdy napływ kapitału zagranicznego był praktycznie zerowy? Czyżby jednak działała tylko druga część definicji? Czyżby nadmiar pieniądza był generowany celowo przez NBP i rząd? Powie ktoś, że Balcerowicz właśnie zaczął dusić inflację. Trudno jednak uznać za sukces obniżenie jej do kilkudziesięciu procent rocznie. Wygląda raczej na to, że uznano ją za zjawisko pożyteczne dla wielu, o ile pozostaje w przewidywalnych ryzach, a Plan Balcerowicza dawał takie gwarancje. Czemu to miało służyć? No cóż, przy wysokiej inflacji wysokie jest też oprocentowanie depozytów i kredytów, a to daje szerokie pole do kręcenia lodów…
Bony, dolary, kupię!
Każda wolnorynkowa gospodarka ma wymienialną walutę. Za komuny mieliśmy kurs oficjalny (nie mający nic wspólnego z wartością złotówki) i kurs czarnorynkowy (substytut wolnorynkowego). W czerwcu 1989 roku kurs czarnorynkowy dolara oscylował w okolicy 1800 starych złotych (miesięczne wynagrodzenie wynosiło w przeliczeniu ok. 25 dolarów). Potem zaczęło się istne szaleństwo. Dość powiedzieć, że sięgnęliśmy kursu w okolicach 4-7 tys. starych złotych, który został przez Leszka Balcerowicza dodatkowo zdewaluowany do 9500 zł i uznany za sztywny (!) kurs oficjalny. Jeśli ktoś myśli, że osiągnęliśmy w ten sposób wymienialność złotówki, to się niestety myli. Wielu odczuło to bardzo dotkliwie. Złotówka nie mogła być wymieniona za granicą, a jedynie w NBP. Kurs był ustalany arbitralnie w odniesieniu do jakiegoś koszyka walut i taka sytuacja trwała do roku 2001, a w pewnym sensie trwa do dziś (wymienialność złotówki jest raczej kwestią umowy między NBP i EBC). I tu ocieramy się o odpowiedź na postawione wcześniej pytanie, skąd u licha te nieprzebrane ilości pieniędzy generujących inflację w gospodarce niedoboru? Jeśli bowiem NBP w początkowej fazie płaciło zagranicznym spekulantom walutowym niebotyczne ceny za jednego dolara, to wystarczyło niewiele owych dolarów żeby zalać rynek coraz mniej wartymi złotówkami. Skupmy się jednak na naszym bohaterze. Mocą swojego nazwiska udaje mu się utrzymać niemal stały kurs dolara i marki niemieckiej przez całą dekadę (po okresie krótkotrwałej hiperinflacji za jedną markę niemiecką płaciło się z drobnymi wahaniami ok. 2 nowych złotych, a zarobki oscylują w okolicy 200 DM miesięcznie). Jego liberalizm nie sięga jednak tak daleko aby uwolnić rynek walut, pytanie drugie narzuca się zatem samo: Jak nasz niedoszły jeszcze profesor obliczył wyżej wymieniony kurs wymiany i czy się przy tych wyliczeniach nie kopnął? Ponieważ pomysłowość polaków nie zna granic, do końca lat dziewięćdziesiątych obywatele polscy mają zakaz zakładania rachunków bankowych za granicą, zakaz przywożenia do kraju większej ilości dewiz i zakaz brania kredytów walutowych! Mogą brać kredyty w złotówkach… oprocentowane na ok. 45% w skali roku (stopę ustala podobnie jak dziś NBP, wówczas pod wodzą naszego dzielnego profesora i znanej skądinąd wybitnej ekonomistki Hanny Gronkiewicz-Waltz). Oczywiście depozyty i obligacje rządowe też są sowicie oprocentowane, na ok. 30-40%, co jest zrozumiałe przy szalejącej inflacji (walka trwa, krew się leje, ale hydra nie ustępuje)… a jeszcze bardziej zrozumiałe, gdy zestawimy to z niemal stałym kursem niemieckiej marki i prostym faktem, że za naszą zachodnią granicą hiperinflacja jest zjawiskiem nieznanym, a kredyty dostaje się od ręki na 3-6% w skali roku…
Mechanizm nr 1 – złoty depozyt.
Kto może (i jest nie tylko pomysłowy, ale nie boi się być gospodarczym przestępcą lub jest znajomym królika) przywozi do Polski dewizy pożyczone nielegalnie na zachodzie (na 6%), zamienia na złotówki, zakłada lokatę (na 40%) i po roku inkasuje czysty zysk na poziomie 30% (po zaokrągleniu z powodu niewielkich wahań kursowych i kosztów manipulacyjnych). Oczywiście nikt nie może mieć pewności, że kurs waluty będzie stabilny. No może prawie nikt, a jak wiadomo „prawie” czyni wielką różnicę. Jak grzyby po deszczu wyrastają w Polsce przedstawicielstwa zagranicznych banków, które są, a jakoby ich wcale nie było. Niby mają siedziby, szyldy i kadrę zarządzającą (nie trzeba dodawać skąd biorą się ci „fachowcy”), tylko jakoś „ludności” nie obsługują. Zajmują się tylko zamianą swoich dewiz (pożyczonych na pewnie mniej niż 6%) na złotówki i pożyczaniem tych złotówek polskiemu rządowi na 40%. Leszek Balcerowicz gwarantuje, że nasza gospodarka jest stabilna… czyli kurs walut prawie stały i inflacja też… tyle że wysoka. I o to w tym biznesie chodzi!
Mechanizm nr 2 – prywatyzacja za złotówkę.
Jeśli nie jesteś Polakiem i już założyłeś w Polsce bank, to pożyczone na zachodzie dewizy, możesz bez ryzyka wymienić na złotówki i pożyczyć je jakiejś fajnej fabryce (np. chemii gospodarczej, typu „Pollena”) na 45% rocznie. Takie fabryki mają w latach 90-tych ciągłe problemy z powodu przerostów zatrudnienia i gigantycznych zobowiązań podatkowych (m.in. z powodu wprowadzonego przez naszego bohatera „popiwku”), mają też wielki potencjał z uwagi na zwykle monopolistyczną pozycję na rynku. Tu warianty są dwa. Jeśli zakład spłaca swój kredyt, zarabiamy tylko tyle co w mechaniźmie nr 1. Możemy jednak zarobić znacznie więcej, jeżeli nasz kredytobiorca (choć zabrzmi to absurdalnie) jest nierzetelny i z powodu problemów nie oddaje nam pieniędzy. Teraz bowiem, jako dobry wujek możemy kupić całą tę fabrykę za 1 zł razem z jego (naszymi) długami, a potem dogadać się sami ze sobą co do sposobu spłaty. Oczywiście przed przejęciem majątek fabryki wyceni się na jakieś marne grosze (w końcu jest nierentowna), a potem dziwnym trafem okaże się, że sama działka, albo biurowiec są warte fortunę. Może być też tak (jeśli mamy dobry biznesplan), że zakład produkuje chodliwy towar, a wywalenie połowy załogi na zbitą mordę zagwarantuje rentowność przedsięwzięcia, w które nie włożyliśmy ani grosza (dlaczego ani grosza – bo np. przez pierwsze trzy lata kredytowania zakład wywiązywał się z płacenia odsetek, czyli oddał nam 120% włożonego kapitału).
Mechanizm nr 3 – zwolnienie z myślenia.
Jeśli nadal nie jesteś Polakiem, ale stosując poprzednie mechanizmy sprywatyzowałeś sobie jakiś przyjemny zakładzik, to dostajesz dodatkowy bonus – trzyletnie wakacje podatkowe. Masz pewność, że żaden polski przedsiębiorca, a tym bardziej zakład państwowy, którego jeszcze nie przechwyciłeś, nie da rady konkurować z tobą cenami, bo będzie musiał płacić podatek dochodowy (od osób prawnych ponad 32%), a ty nie! W ten sposób możesz przejąć kolejne państwowe zakłady, zaskarbiając sobie wdzięczność kolejnych polskich rządów, którym tak zależy na prywatyzacji. Oczywiście po trzech latach nadal nie musisz wcale płacić podatków. Wystarczy, że zmienisz nazwę firmy, albo zamienisz się z kolegą, który ten sam numer zrobił w innej branży. Możliwości jest wiele, bo w Polsce pieniądze leżą na ulicy.
Prywatyzacyjne sukcesy.
Trzeba przyznać, że dekada Leszka Balcerowicza obfitowała w prywatyzacyjne sukcesy. Na przykład wielkim sukcesem prywatyzacji było na pewno sprzedanie telekomunikacyjnego monopolisty TP SA państwowemu monopoliście francuskiemu France Telecom. Zaiste prywatyzacja przez upaństwowienie, w której wielki biznesowy talent objawił niejaki Kulczyk Jan, bowiem posiadając zaledwie 5% udziałów obsadzał najważniejsze stanowiska w zarządzie firmy. Wielki ten biznesmen jakoś nie jest doceniany na Zachodzie, widocznie z powodu żarliwego patriotyzmu interesy wychodzą mu tylko w Polsce. Następnym sukcesem była sprzedaż legendarnej firmy „E. Wedel” za 30 mln dolarów łaskawcom z Pepsi. Po trzech latach zwolnienia podatkowego (wartego znacznie więcej niż 30 mln. dolarów) okazało się, że firma jest warta dla Cadbury prawie dziesięciokrotnie więcej. No cóż, państwowy właściciel to nawet porządnie sprzedać nie umie (a może raczej nie umi, bo jest ze WSI). Sprzedano jednak jeszcze wiele zakładów (takich jak Huta Warszawa, Walcownia Norblin, WZT Polkolor), które przechodząc kilkakrotnie z rąk do rąk, wdeptały w ziemię kilkadziesiąt tysięcy pracowników, by w końcu udowodnić, że największą wartość stanowiła ziemia, na której stały – sprzedaż firmy tzw. inwestorowi strategicznemu okazywała się bowiem prawie zawsze wrogim przejęciem przez konkurencję.
Terapia szokowa.
Niektórzy są w szoku do dziś. I nie chodzi tu o porównywanie czasów obecnych z PRL-em. Żaden element komunistycznej gospodarki nie był w stanie przeżyć swoich czasów. Junta „generała” Jaruzelskiego staczała się bezpowrotnie do rynsztoka, ale to nie Leszek profesor Balcerowicz dokonał transformacji ustrojowej. On tylko próbował ręcznie sterować nieodwracalnym samoistnym procesem, co przyniosło jedynie niesprawiedliwy podział majątku narodowego, który zapewne został uzgodniony w Magdalence. Transformacji dokonaliśmy sami, stając z łóżkami polowymi na bazarach, przewożąc przez granice magnetowidy i komputery, zakładając tysiące małych rodzinnych firm i cicho klnąc, uciekając w szarą strefę przed totalnie niemoralnym fiskusem. Gdybyśmy, zamiast ulegać namowom naszego bohatera do transformacji ustrojowej, zaczęli wszystko budować od zera, w zupełnie wolnorynkowym żywiole (jak np. RFN po II Wojnie Światowej) – bylibyśmy dziś dużo dalej. Tego procesu nie możliwe było zatrzymać, bo nie da się zatrzymać lawiny, a to nie Balcerowicz ją wywołał. Niestety jego sprytny plan zapewnił „biznesmenom” z WSI, Żemkom i innym Gawronikom nieproporcjonalny udział w prywatyzacyjnych konfiturach i za to powinni oni ufundować mu co najmniej kilka nagród Nobla.
Transformacja Leszka Balcerowicza
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych stało się jasne, że dalsze dojenie polskiej gospodarki opisanymi mechanizmami przestaje mieć sens i staje się nazbyt widoczne. Wówczas nasz bohater przypomina sobie, że jest liberałem. Z wtorku na piątek (gdzieś tak w roku 2001) pozwala narodowi zaciągać kredyty walutowe, siłą rzeczy oprocentowane, jak wszędzie na świecie, na ok. 6% rocznie. Pociąga to za sobą konieczność obniżenia stopy refinansowej na narodowej walucie do ok. 13%. I nagle okazuje się, że również inflacja przestaje dokuczać polskiemu rynkowi. Jest prawie normalnie… ale prawie czyni wielką różnicę. Nie zmieniono bowiem jednego – nadal nie mamy wolnego rynku walutowego. Możemy wprawdzie wymienić złotówki w zagranicznych bankach, ale nie oznacza to, że zmieniono mechanizm ustalania kursu. Nadal jest on sztuczny i nie mający odniesienia do rynku (zachodnie banki zwracają polskie złotówki do NBP). Dowody na to są aż nadto widoczne. Po pierwsze, kurs Euro od prawie dziesięciu lat nie zmienił się (ok. 4,20 zł), a podobno nasza gospodarka rozwija się szybciej niż inne gospodarki europejskie. Powie ktoś, że jednak były wahania, zwłaszcza w roku 2007 i 2008. Tylko, że te wahania dowodzą właśnie braku rynku. Wystarczył bowiem napływ kilku miliardów Euro, aby złotówka umocniła się o 20% (do 3,3 zł) na przestrzeni kilku zaledwie miesięcy. Aby tego uniknąć należałoby dodrukować trochę banknotów… jednak lata dziewięćdziesiąte minęły i obowiązują nas normalne unijne standardy. O ile jednak co do kursu można dogadać się z EBC, o tyle fundusze spekulacyjne mają w nosie takie ustalenia i kierują się jedynie zyskiem… ale to już zupełnie inna historia.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 00:00, 31 Mar '11
Temat postu:
Kim pan jest, mr. Nord Stream?
Najsłynniejszych znamy: Władimir Putin, płk KGB, aktualny premier Rosji. Gerhard Schröder, były kanclerz RFN, pracownik Gazpromu. Pozostaje ten trzeci i najbardziej tajemniczy: mjr Matthias Warnig, przyjaciel Putina z Dresdner Bank. Takiej kariery nie wymyśliłby Frederic Forsyth.
Powiązania agenturalne między służbami specjalnymi tak zwanego byłego bloku wschodniego są pielęgnowane po dziś dzień. One to decydują o największych projektach,jak np. Nord Stream AG, łamiąc wszelki opór krytyków. Ekologia na bakier? Nie szkodzi! Przecież Kreml nie płaci za protesty przeciwko własnym projektom! Nie wiemy wszakże, czy Putin i Warnig znali się już w NRD. Putin werbował agentów KGB z Drezna, a Warnig był w Berlinie (wschodnim) majorem w HVA (Hauptverwaltung Aufklärung), wydział XV, w resorcie Ericha Mielkego gdzie zajmował się szpiegostwem gospodarczym. Nadchodzi przełom, a wraz z nim lauretat złotego medalu za wierną służbę w Narodowej Armii Ludowej (rozkaz nr K 3158 z dnia 7 października 1989 roku) pnie się po szczeblach kariery. Dziś były komunistyczny agent, pracownik resortu MfS zwanego enerdowskim Gestapo, jest dyrektorem niemiecko-rosyjskiego konsorcjum Nord Stream AG. Przyznać trzeba, Matthias Warnig jest nie byle jakim fachowcem: już w latach 1987 – 1989, kiedy komuniści powoli pakowali walizki, Warnig rozpracowywał Dresdner Bank swego późniejszego ...pracodawcę. Już w maju 1990 roku Warnig zamienia bezpiekę na gabinet w Dresdner Bank. Bank wysyła go do Petersburga (1991) i się na nim nie zawodzi. W 2005 roku „Arthur” czy „Ökonom“ (kryptonimy agenta) trafił na łamy „Wall Street Journal” – agent - utrzymuje gazeta – od 1988 roku pracował jako rezydent wschodnioniemieckiego wywiadu w Dusseldorfie. Dowodem na to są jego raporty. Po „upadku” komunizmu w Rosji mogli pracować – jak za carskich czasów – jedynie cudzoziemcy z licencją. Wydawał je Putin który w Moskwie i w Petersburgu, będąc wiceburmistrzem, odpowiadał za ich emisję. Być może to przypadek, że dla Dresdner Bank otrzymał ją major Warnig. Ale, jak to w życiu bywa, od tej pory drogi obu oficerów zeszły się. Po tym, jak niemiecki i francuski bank uzyskały licencje podano do wiadomości, że „rynek jest pełny”. I tak – przynajmniej przez pewien czas – oba banki miały monopol w Rosji, a Putin wpływowych przyjaciół. Czy nikt nie próbował dobrać się Warnigowi do skóry? A jakże! Ale dochodzenie utknęło w martwym punkcie. Może jakiś konkurent sporządził brzydki donos? Wsio bywajet. Wszak dla Gerharda Schödera, którego błyskawiczna kariera w Gazpromie zadziwiła wielu, Władimir Putin to „demokrata czysty jak brylant”. Agent Arthur (major, pardon, dyrektor Matthias Warnig) unika aktualnie publicznych występów.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 00:37, 31 Mar '11
Temat postu:
Wielki brat rzucił nas na kolana!
Czy rosyjskie lobby energetyczne uzależniło Polskę od dostaw rosyjskiego gazu? Niestety, wiele na to wskazuje. Gra toczyła się o ogromną stawkę.
Minister Pawlak zafundował nam wysokie ceny gazu?
W styczniu 2010 r. prezesem EuRoPol Gazu został - nie kto inny, tylko Aleksandr Miedwiediew - brat prezydenta Rosji. Był więc jednocześnie wiceprezesem Gazpromu, prezesem spółki Gazprom-Export i prezesem EuRoPol Gazu, który miał decydować o umorzeniu - uwaga 1,2 miliarda złotych długu Gazpromowi. Konflikt interesów stał się oczywisty.
Jeśli rząd umorzy długi Gazpromu, to będziemy wnioskować o powołanie sejmowej komisji śledczej - zapowiadał w połowie listopada 2009 r. Lech Kaczyński. Było to kilka tygodni po uprawomocnieniu się precedensowego wyroku Federalnego Sądu Arbitrażowego w Moskwie. Nakazał on rosyjskiemu koncernowi energetycznemu Gazprom zapłacenie wymaganej prawem kwoty za tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę. Łącznie z odsetkami była to kwota 1,2 miliarda złotych. Wówczas długi Gazpromu wynosiły ponad 55 miliardów dolarów i ciągle rosły. Jedyną szansą, aby uniknąć spłaty zaległych kwot Polsce, było umorzenie długu. Za tym umorzeniem w listopadzie 2009 r. opowiedział się rząd Tuska, jednak stanowczo zaprotestował Lech Kaczyński.
Jednostronna decyzja
Na mocy porozumienia jamajskiego z 1993 r., rosyjski koncern Gazprom miał przesyłać przez terytorium Polski gaz do krajów Europy Zachodniej. Pieniądze za przesył gazu miały trafiać do spółki EuRoPol Gaz SA
odpowiedzialnej za tranzyt. Przez 13 lat współpraca układała się względnie pomyślnie - głównie dzięki temu, że statut spółki EuRoPol Gaz SA skonstruowany był w taki sposób, że kontrolę nad nią miał polski rząd. Oczywiście Gazprom dążył do zmiany tej sytuacji. Przejęcie kontroli nad EuRoPol Gazem dawałoby rosyjskiemu potentatowi możliwość samodzielnego decydowania o przepływie gazu do Polski. Taka sytuacja dawałaby Rosjanom ogromne narzędzie do szantażowania władz w Warszawie (bardzo ciekawie mówił o tym wątku prezes Bartimpexu Aleksander Gudzowaty w rozmowie z Romanem Mańką).
W rękach polityków
Próba przejęcia kontroli nad EuRoPol Gazem miała oczywiście ogromne znaczenie polityczne. Nie tylko dla relacji polsko-rosyjskich, ale także dla stosunków na najwyższych szczytach władzy w Rosji. Personalna obsada stanowisk w Gazpromie doskonale odzwierciedla bowiem równowagę między obozem premiera i prezydenta Rosji. Szefem Rady Dyrektorów (odpowiednik polskiej Rady Nadzorczej) Gazpromu był aż do stycznia 2008 r. Dmitrij Miedwiediew - obecny prezydent Rosji. Zastąpił go były premier Rosji Wiktor Zubkow - jeden z jego najbliższych współpracowników. Z kolei wiceprzewodniczącym rady jest Aleksiej Miller, który równocześnie pełni funkcję prezesa zarządu Gazpromu.
Aleksiej Miller to jeden z najbliższych współpracowników Władimira Putina. To Putinowi zawdzięczał stanowiska w Komitecie Miejskim w Sankt Petersburgu. To Putin uczynił go szefem wydziału odpowiedzialnym za nieruchomości prezydenta Jelcyna, potem wiceministrem gospodarki, w końcu szefem Gazpromu. Zastępcą Millera i zarazem wiceprezesem Gazpromu jest nie - kto inny tylko Aleksandr Anatoljewicz Miedwiediew - brat prezydenta Rosji. Miedwiediew jest również prezesem spółki Gazprom Export - zajmującej się eksportem gazu do krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Letni impas
Latem 2006 r. zarząd Gazpromu ogłosił, że opłaty za tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę są zbyt wysokie. Rosjanie zakwestionowali polskie przepisy, które wymagają, aby w taryfach za transport gazu uwzględnić niewielką dopłatę zależną od wartości majątku firmy. Taka dopłata stosowana jest w większości państw Unii Europejskiej i służy ograniczeniu ryzyka bankructwa firmy gazociągowej. Opłaty te w innych krajach jednak Gazpromowi nie przeszkadzały. Kwestionował je tylko w Polsce. Może (aczkolwiek nie musi) to mieć związek, ze sprawą likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, które były nieformalną rezydenturą rosyjskich służb specjalnych w Polsce.
Doszło więc do sytuacji kuriozalnej. Firma złamała warunki umowy, których przestrzegała od 13 lat. EuRoPol Gaz SA wysyłał do Gazpromu faktury jak dotychczas wyliczane na podstawie stawek zatwierdzonych przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Jednak Gazprom płacił mniej, stosując stawki, które sam sobie ustalił (sic!). Takiego stanu rzeczy nie zaakceptował Michał Kwiatkowski - prezes EuRoPol Gazu. Po wielokrotnych wezwaniach do uregulowania należności (na które Rosjanie nie reagowali) zdecydował się skierować sprawę na drogę postępowania prawnego. W lutym 2008 r. EuRoPol Gaz SA złożył do Sądu Polubownego w Moskwie pozew przeciwko firmie Gazprom Export. Sprawą zajęły się aż trzy instancje sądu arbitrażowego. Ku zdumieniu obserwatorów, we wszystkich instancjach rosyjski potentat przegrał. Musiał więc zapłacić Polsce zaległe opłaty wraz z opłatami. Łącznie niebagatelną kwotę 1,2 miliarda złotych. Jedyną możliwością, aby uniknąć tej zapłaty, była decyzja zarządu EuRoPol Gazu o anulowaniu tej opłaty.
Spór z Ukrainą
Gdy spór prawny z Gazpromem wchodził w decydującą fazę, doszło do kryzysu ukraińsko-rosyjskiego nazwanego mianem "wojny o gaz". Dla Polski miał on o tyle znaczenie, że Polska rocznie importowała z Ukrainy 2,5 mld m3. gazu. Dostarczała go spółka RosUkrEnergo, która zajmowała się tranzytem gazu przez terytorium Ukrainy. Osobna umowa z EuRoPol Gazem SA zakładała, że do 2014 r. Polska wybuduje terminal w Świnoujściu, do którego będzie przesyłany gaz dostarczany przez RosUkrEnergo. W ten sposób Polska zgromadziłaby rezerwy gazowe potrzebne w wypadku zatrzymania dostaw gazu z Rosji. Ten dobry dla Polski scenariusz nie został zrealizowany wskutek konfliktu o gaz.
Pod koniec listopada 2008 r. Gazprom wezwał Ukrainę do spłaty 2,4 miliarda dolarów długu za gaz i jego przesył na terytorium Ukrainy. W grudniu Ukraina zapłaciła miliard dolarów i ogłosiła, że pozostałą część zadłużenia spłaci w ciągu kolejnych tygodni. Gazprom pozostał nieugięty i zażądał dodatkowo ponad 400 milionów dolarów odsetek karnych. Tyle rząd w Kijowie zapłacić nie mógł. 1 stycznia 2009 r. Gazprom wstrzymał większą część dostaw gazu na Ukrainę. W efekcie spadła ilość gazu dostarczanego przez Ukrainę do Polski, Węgier, Austrii, Bośni i Hercegowiny, Rumunii i Bułgarii. Państwa te musiały skorzystać ze swoich rezerw. W spór włączyły się Stany Zjednoczone i Unia Europejska. Ostatecznie 19 stycznia doszło w Moskwie do podpisania porozumienia gazowego, w wyniku którego Gazprom ponownie rozpoczął tranzyt gazu do krajów europejskich przez terytorium Ukrainy. Na mocy tego samego porozumienia, za winnego rosyjsko-ukraińskiego konfliktu o gaz uznano spółkę RosUkrEnergo, która odpowiedzialna była za tranzyt gazu przez Ukrainę. Gazprom ogłosił, że nie zamierza kontynuować współpracy z tą firmą. Nowym importerem gazu rosyjskiego stała się spółka Naftohaz.
Umowa niekorzystna dla Polski
Wiosną 2009 r. doszło do podpisania umowy między Gazpromem a spółką Naftohaz. W jej treści znalazł się zapis, w myśl którego Naftohaz nie mógł sprzedawać gazu do innych państw niż Ukraina. Oznaczało to, że ukraińska spółka nie mogła już eksportować gazu do Polski. Pogrzebało to definitywnie pomysł budowy terminala gazowego w Świnoujściu. Jednak zaraz po sfinalizowaniu umowy z Naftohazem Gazprom zaproponował stronie polskiej, że sprzeda jej dodatkową ilość gazu, aby wyrównać straty wynikające z niedotrzymania umowy przez
RosUkrEnergo. I faktycznie, w czerwcu 2009 r. wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak podpisał umowę na jednorazowy zakup gazu w wysokości 1,2 miliarda metrów sześciennych. Była to maksymalna ilość, którą Gazprom zgodził się sprzedać.
Propozycja nie do odrzucenia
W wyniku całej sytuacji, w połowie 2009 r., po wyeliminowaniu z rynku spółki RosUkrEnergo, Polska stanęła przed perspektywą, że import gazu nie będzie mógł pokryć całego zapotrzebowania. Wówczas Gazprom wystąpił z propozycją zwiększenia dostaw i renegocjacji umowy. Propozycję natychmiast podjął rząd Donalda Tuska. W lipcu Gazprom postawił wstępne warunki. Oczekiwał zmian w statucie spółki EuRoPol Gaz SA, aby strona polska nie miała tam decydującego głosu. Oczekiwał również rezygnacji z budowy terminala w Świnoujściu. Zaoferował ponadto zwiększenie rocznego importu gazu do Polski do ponad 11 mld m3 i przedłużenie umowy do 2037 r.
Oferta Gazpromu przedstawiona stronie polskiej została przekazana do Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a stamtąd do Kancelarii Prezydenta. Warunki proponowane przez Gazprom zaniepokoiły Lecha Kaczyńskiego. Jeszcze w lipcu 2009 r. Kaczyński wystąpił do Ministerstwa Gospodarki z zapytaniem o instrukcje negocjacyjne dla polskich urzędników, którzy będą prowadzić rozmowy z rosyjskim koncernem. Doszło do kolejnego spięcia na linii rząd - prezydent. Ani Pawlak, ani Tusk nie chcieli bowiem udostępnić Głowie Państwa instrukcji. Dlaczego?
Odmienne stanowiska
W końcu października 2009 r., w Moskwie rozpoczęły się negocjacje dotyczące warunków nowej umowy gazowej. Po wyroku Sądu Arbitrażowego w Moskwie Gazprom postawił jeszcze jeden warunek: zażądał anulowania 1,2 miliarda złotych długu. Premier Tusk zadeklarował przychylność dla tego pomysłu. Poparł go minister skarbu Aleksander Grad. O takim rozwiązaniu nie chciał jednak słyszeć Michał Kwiatkowski - prezes EuRoPol Gazu SA. Kwiatkowski stanowczo dał do zrozumienia, że dopóki pełni funkcję prezesa, nie podpisze dokumentu anulującego dług Gazpromu. Jego stanowisko poparł Jerzy Tabaka - członek zarządu spółki. Gdy rząd zajął odmienne stanowisko, Kwiatkowski wysłał do Aleksandra Grada list, w którym stwierdził, że umorzenie długu będzie stanowić złamanie polskiego prawa, za co grozi kara pozbawienia wolności. Na ten list minister Grad jednak nie odpisał.
11 grudnia 2009 r. przeciwko podpisaniu umowy na rosyjskich warunkach opowiedział się szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego - Aleksander Szczygło. Trzy dni później Kancelaria Prezydenta oficjalnie poinformowała, że jest przeciwna nowej umowie gazowej z Rosją.
Karuzela negocjacyjna
12 stycznia 2010 r. PGNiG (właściciel 48 proc. udziałów EuRoPol Gazu SA) poinformowało, że w Moskwie rozpoczynają się rozmowy z przedstawicielami Gazpromu w sprawie aneksowania kontraktu jamajskiego. Dotyczyły zwiększenia dostaw gazu do 10,25 mld m3 i przedłużenia kontraktu do roku 2037. Negocjacje dotknęły również sprawy umorzenia długu dla Gazpromu. Jednak prezes Michał Kwiatkowski i członek zarządu Jerzy Tabaka wciąż konsekwentnie bronili stanowiska, że długu umarzać nie można. Na efekty nie trzeba było długo czekać. 20 stycznia odbyło się posiedzenie Rady Nadzorczej EuRoPol Gazu. Zawieszono w pełnieniu obowiązków Michała Kwiatkowskiego i Jerzego Tabakę, którzy sprzeciwili się umorzeniu długów Gazpromowi. Tymczasowym prezesem EuRoPol Gazu został... Aleksandr Miedwiediew - brat prezydenta Rosji, wiceprezes Gazpromu i prezes spółki Gazprom Eksport. Jego zastępcą został Michał Szubski. Aleksandr Miedwiediew był więc jednocześnie wiceprezesem Gazpromu (koncernu wydobywającego gaz), prezesem spółki Gazprom-Export zajmującej się eksportowaniem rosyjskiego gazu i prezesem EuRoPol Gazu, który miał decydować o umorzeniu długów Gazpromowi. Reprezentował więc obie strony sporu. Konflikt interesów był oczywisty. Natomiast po raz pierwszy zdarzyło się, że faktycznym, choć nieformalnym, prezesem spółki o strategicznym znaczeniu dla bezpieczeństwa Polski został brat prezydenta Rosji.
Mimo tej sytuacji, obaj nowo powołani "prezesi" nie byli w stanie umorzyć długów Gazpromu. Statut spółki wymagał bowiem zgody całego zarządu, a nie tylko prezesa. Tymczasem wszyscy pozostali członkowie zarządu podzielali stanowisko Michała Kwiatkowskiego i sprzeciwili się rezygnacji z 1,2 miliarda złotych.
Komentując roszady personalne w EuRoPol Gazie SA, doradca Lecha Kaczyńskiego Janusz Kowalski poinformował, że jeśli dojdzie do umorzenia długów Gazpromowi, Kancelaria Prezydenta zawiadomi prokuraturę oraz zwróci się do Sejmu o powołanie komisji śledczej. Od tego momentu, obóz prezydenta Kaczyńskiego stał się główną przeszkodą na drodze do anulowania długów Gazpromu i przejęcia przez rosyjski koncern naftowy całkowitej kontroli nad dostawami gazu do Polski. Reasumując: Kaczyński i jego ludzie stali się główną przeszkodą do uzależnienia Polski od dostaw rosyjskiego gazu.
W drodze do umowy
Już 21 stycznia, czyli jeden dzień po zawieszeniu Kwiatkowskiego i Tabaki, Donald Tusk i Aleksander Grad podali do wiadomości publicznej, że opowiadają się za umorzeniem Gazpromowi długu w wysokości 1,2 miliarda złotych. Cztery dni później rząd podjął decyzję o umorzeniu wielkiego długu Gazpromowi. 27 stycznia potwierdził to wspólny komunikat Gazpromu PGNiG i EuRoPol Gazu, którym tymczasowo kierował Aleksandr Miedwiediew. W ciągu kilku następnych dni doradcy Lecha Kaczyńskiego sugerowali w mediach, że będą wnioskować o powołanie komisji śledczej, jeżeli rząd dotrzyma słowa i umorzy długi Gazpromu. Tusk się jednak nie ugiął. 10 lutego polski rząd zatwierdził projekt nowej umowy gazowej z rządem Rosji. W komunikacie przekazanym dziennikarzom rzecznik rządu Paweł Graś mówił, że umowa precyzuje trzy najważniejsze kwestie: zwiększenie dostaw gazu do Polski, przedłużenie obowiązywania umowy gazowej i nowe rozliczenia za tranzyt gazu przez Polskę. Na marginesie trzeba pogratulować sofistycznych umiejętności ministrowi Grasiowi, który umorzenie Gazpromowi długu nazwał - "rozliczeniem za transport". W efekcie 1 marca rząd Donalda Tuska upoważnił Waldemara Pawlaka do podpisania umowy gazowej z Rosją na warunkach wynegocjowanych przez PGNiG i Gazprom. Biorąc pod uwagę fakt, że w EuRoPol Gazie SA rządził już Aleksandr Miedwiediew i to on decydował, kogo wysyła na negocjacje, wynik tych rozmów był łatwy do przewidzenia, jeśli chodzi o sprawę polskiej racji stanu.
Pośpieszne zmiany
16 marca w Moskwie zorganizowano posiedzenie Rady Nadzorczej EuRoPol Gazu. Uczestniczyli w nim Aleksandr Miedwiediew i prezes PGNiG Michał Szubski. W trakcie posiedzenia dokonano bardzo istotnych zmian. Po pierwsze zmieniono status spółki. We wszystkich sprawach zarząd EuRoPol Gazu musi podejmować decyzje jednogłośnie. W razie rozbieżności w jakiejkolwiek sprawie, spór miała rozstrzygać Rada Nadzorcza. W razie niepowodzenia, należało zwołać Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy czyli Gazprom i PGNiG. Po drugie obie te firmy wskazują równą liczbę członków zarządu. Tydzień później zebrało się Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy EuRoPol Gazu, aby zmienić statut i zarząd spółki. Ogłoszono jednak przerwę do 20 kwietnia, ponieważ nie zostało podpisane polsko-rosyjskie międzyrządowe porozumienie o dostawach gazu i zasadach działania EuRoPol Gazu. Reasumując: najważniejsza decyzja w sprawie spółki strategicznej odpowiadającej za tranzyt gazu miała zapaść 20 kwietnia.
10 kwietnia Lech Kaczyński wsiadł na pokład rządowego tupolewa lecącego do Katynia. Ten dzień stał się jednym z najtragiczniejszych w powojennej historii Polski. Oprócz prezydenta, zginęli bowiem najważniejsi przeciwnicy umowy gazowej z Rosją.
Pierwsze wiarygodne szacunki zasobów gazu łupkowego w północnej Polsce powstaną w połowie kwietniu przyszłego roku. Pod koniec 2011 roku dostępne będą dane dla całej Polski - powiedział PAP dyrektor Państwowego Instytutu Geologicznego Jerzy Nawrocki.
- Jeśli potwierdzi się istnienie gazu łupkowego, to wówczas z korzyścią dla Polski będziemy mogli ten gaz eksportować do krajów zachodniej Europy po konkurencyjnych cenach - powiedział dziennikarzom wiceminister skarbu państwa Mikołaj Budzanowski.
Sukces Gazpromu
Osiem dni później w Krakowie odbył się uroczysty pogrzeb pary prezydenckiej. Na pogrzeb przyjechał prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew. Towarzyszył mu brat Aleksandr i szef Gazpromu Aleksiej Miller. Próżno szukać ich obu na zdjęciach z konduktu pogrzebowego.
Nie wiadomo, co obaj robili tego dnia w Polsce. Wiadomo jednak, że dwa dni później odbyło się ponownie Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy EuRoPol Gazu, w trakcie którego wybrano nowego prezesa zarządu. Został nim Mirosław Dobrut. Równocześnie ze stanowiska prezesa odwołano Michała Kwiatkowskiego, a ze stanowiska wiceprezesa - Jerzego Tabakę, którzy nie chcieli umarzać długów Gazpromowi. Już następnego dnia rząd ogłosił, że nowa umowa zostanie podpisana na początku maja. Tak się nie stało.
Unia Europejska - zaniepokojona tym stanem rzeczy - wymusiła na Polsce negocjacje z udziałem przedstawiciela Brukseli. Ostateczną umowę podpisano 29 października w Warszawie, a aneks do niej kilka godzin później. Treść umowy i aneksu nie są znane. Wiadomo jedynie, że Gazprom będzie dostarczał do Polski gaz do 2037 r. Wiadomo też, że strona polska zrezygnowała z 1,2 miliarda złotych, które miał zapłacić Gazprom.
Rezygnacja nawet z jednego miliarda w obliczu kryzysu finansów publicznych trudno ocenić inaczej, jak działalność na szkodę Polski. Treść umowy polsko-rosyjskiej nie została udostępniona ani Polakom, ani przedstawicielom Komisji Europejskiej. - Staramy się działać w tej kwestii zgodnie z interesem Polski i przepisami europejskimi. Jestem przekonany, że tak jest. Nie ma powodów, by akurat Polska była testowana ponad standardy i przepisy obowiązujące w UE - wytłumaczył dziennikarzom Donald Tusk.
Dołączył: 27 Kwi 2009 Posty: 237
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 19:51, 31 Mar '11
Temat postu:
Perspektywy jako naród mamy więc klarowne i aż za bardzo czytelne. Tyle że...MARNE.
_________________ "bajka o demokracji, to największe gówno w jakie tylko ludzkość mogła wdepnąć"
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 00:06, 06 Kwi '11
Temat postu:
Cytat:
Minister skarbu zamieścił w tygodniku "The Economist" ogłoszenie o sprzedaży ponad 670 polskich spółek z ponad 40 sektorów gospodarki
Sprzedam Polskę - msp.gov.pl
Nasz Dziennik 17 maja 2010
Pod ręką Platformy Obywatelskiej Polska od trzech lat żyje z wyprzedaży majątku poprzednich pokoleń i zaciągania długów na koszt przyszłych. Ekonomiści biją na alarm: sprzedaż strategicznych sektorów gospodarki na rzecz zagranicznych inwestorów nie zasypie dziury budżetowej, za to zwiększy finansowy drenaż Polski i narazi nasz kraj na "wrogie przejęcie". Prywatyzowanie w kryzysie jest nieracjonalne m.in. dlatego, że firmy prywatne mają teraz znacznie gorszy dostęp do kapitału niż państwa, które są w ocenie rynków bardziej wiarygodnym partnerem w czasach kryzysu.
Gorączkowo szukając pieniędzy na łatanie dziur budżetowych, rząd sprzedaje, co się da, bez względu na to, czy prywatyzacja firmy ma uzasadnienie gospodarcze, czy też nie ma. Wpływy ze sprzedaży majątku państwowego zaplanowano w tym roku na 25 mld zł, ale minister Aleksander Grad licytuje w górę, utrzymując, że sięgną nawet 30 mld złotych. Miliard w górę czy w dół nie zmienia jednak obrazu sytuacji: mimo totalnej wyprzedaży majątku rząd nie zdoła ograniczyć dziury budżetowej do zaplanowanych rozmiarów, czyli 52 mld złotych.
- Szacujemy, że już dziś rzeczywisty deficyt budżetu wynosi 90 mld złotych. Pod koniec roku dług publiczny sięgnie 780-800 mld zł - ocenia główny ekonomista SKOK Janusz Szewczak.
- Prywatyzacyjny rozmach rządu doszedł do punktu, gdy trzeba powiedzieć - nie! Ludzie są zgorszeni beztroską, z jaką rząd wyprzedaje majątek publiczny budowany przez pokolenia - mówi poseł Gabriela Masłowska (PiS), ekonomistka.
Po giełdowym debiucie PZU, za sprawą którego udział Skarbu Państwa w naszej największej ubezpieczeniowej spółce spadł z ponad 50 proc. do 46 proc., rząd przymierza się do sprzedaży zakładów wielkiej syntezy chemicznej. Pod młotek pójdą Zakłady Azotowe Puławy i Zakłady Chemiczne Police. W ostatnich dniach Ministerstwo Skarbu Państwa wystosowało zaproszenie do składania ofert. W obu spółkach rząd zamierza pozbyć się na rzecz inwestora strategicznego większościowych pakietów akcji. Niewykluczone, że jeden nabywca przejmie oba przedsiębiorstwa lub sprywatyzowane zostanie jedno z nich. To tzw. druga grupa chemiczna. Po niej przyjdzie kolej na pierwszą grupę, tj. Ciech, Zakłady Azotowe w Tarnowie (ZAT) i Zakłady Azotowe w Kędzierzynie (ZAK), których w pierwszym podejściu nie udało się sprywatyzować. Niemiecka grupa PCC, która miała wyłączność na negocjacje kupna ZAK i ZAT, zaoferowała tak niekorzystne warunki zapłaty, że strona polska zmuszona była zamknąć ten etap bez rozstrzygnięcia.
Do sprzedaży przeznaczona jest energetyka. Rząd chce zbyć udziały w największych grupach energetycznych - PGE i Tauron. Dotąd była mowa o zachowaniu w rękach Skarbu Państwa strategicznych pakietów akcji, ale minister Aleksander Grad wycofuje się rakiem z tych obietnic. Według ostatnich informacji, w Tauronie ma być sprzedane nie 20 proc., a... 52 proc. akcji. W ręce inwestora trafi też w całości grupa energetyczna Enea. To drugie podejście do prywatyzacji, w pierwszym - prowadzonym w dołku kryzysu - nie wyłoniono nabywcy. Na sprzedaż trafi też pakiet 13 proc. akcji w koncernie naftowym LOTOS, 10 proc. akcji w KGHM "Polska Miedź", mniejszościowe pakiety w spółkach paliwowych, część spółek związanych z sektorem obronnym, firmy farmaceutyczne oraz dalsze 65 proc. akcji lubelskiej kopalni węgla kamiennego Bogdanka, która zadebiutowała na giełdzie w połowie ubiegłego roku.
Do końca roku ma rozpocząć się sprzedaż warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych - najważniejszej instytucji infrastruktury rynku kapitałowego. Akcje giełdy mają zadebiutować na jej własnym parkiecie. W ubiegłym roku w ostatniej chwili udało się powstrzymać ministra Grada przed wyjątkowo niekorzystną dla gospodarki i samej giełdy sprzedażą GPW inwestorowi branżowemu - niemieckiej Deutsche Boerse.
- Rząd sprzedaje strategiczne dziedziny gospodarki, nie bacząc na kryzys, bo jedyne, co go zaprząta, to narastające kłopoty z płynnością budżetu. Ten gabinet kompletnie nie rozumie, w jakim kierunku rozwija się sytuacja na świecie, i źle nas pozycjonuje - uważa Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". - Katastrofa finansowa Grecji to zaledwie czubek góry lodowej, zwiastun kolejnej fali globalnego kryzysu finansowego, który tym razem uderzy najsilniej w Europę, grożąc jej rozpadem - ostrzega finansista.
- Na razie trwa cisza przez burzą, ale musimy mieć świadomość, że brak gruntownej reformy globalnego systemu finansowego spycha świat w kierunku konfliktu. W takiej chwili finanse, obronność, energetyka - to dziedziny, które rządy innych państw mocno dzierżą w ręku - podkreśla Bielewicz.
Zwraca też uwagę, że prywatyzowanie w kryzysie jest nieracjonalne także z tego powodu, że firmy prywatne, w tym największe korporacje, mają obecnie znacznie gorszy dostęp do kapitału niż państwa, które są w ocenie rynków bardziej wiarygodnym partnerem w czasach kryzysu.
- Kredyt korporacyjny obecnie nie istnieje, z wyjątkiem Azji. Banki, w obawie przed stratami, nie chcą pożyczać wielkim korporacjom, a jeśli oferują kredyt, to na bardzo wysoki procent. Tymczasem polskie obligacje rządowe są oprocentowane na poziomie 5 proc., dostęp do kapitału jest więc dla sektora państwowego łatwiejszy - ocenia Bielewicz. - Wejście na giełdę to jednorazowy zastrzyk kapitału, potem prywatny inwestor musi drożej płacić, gdy pożycza na rynkach finansowych - zauważa.
Drenaż kapitału i rynku pracy
- Prywatyzacja na rzecz zagranicznych inwestorów wypycha miejsca pracy z Polski - zwraca uwagę inny finansista związany z Narodowym Bankiem Polskim. Jak tłumaczy, gdy zagraniczny inwestor nabywa akcje w polskiej spółce, dokonując wymiany miliardów środków walutowych na złote, podbija tym samym kurs złotego, czyniąc nasz eksport mniej opłacalnym. Dlatego rezultatem masowej prywatyzacji z udziałem kapitału zagranicznego jest zjawisko przesuwania się miejsc pracy z Polski za granicę.
- Zamieniamy aktywa kapitałowe, które dawałyby nam wieloletnie dochody w kraju, na jednorazową konsumpcję. I to ma być interes? - pyta retorycznie. O ile prywatyzacja na rzecz kapitału zagranicznego niesie negatywne konsekwencje, to prywatyzacja w warunkach kryzysu jest - zdaniem naszego rozmówcy - szkodliwa w dwójnasób.
- Kryzys ma to do siebie, że powoduje zasysanie środków z peryferii globalnych korporacji do centrali, a więc w kierunku odwrotnym niż w czasach prosperity, gdy kapitał dokonuje ekspansji i inwestuje za granicą - wyjaśnia. Oznacza to, że środki finansowe wypracowane w polskich spółkach z chwilą wejścia zagranicznego inwestora strategicznego będą transferowane za granicę poprzez wypłatę zysków, ucieczkę przed podatkami, stosowanie cen transferowych etc. Szczególnie jaskrawo proceder ten widoczny jest w spółkach o charakterze finansowym, tj. bankach i firmach ubezpieczeniowych - np. ING w kryzysie dokonało wielomiliardowej lokaty w zagranicznym banku-matce, jeden z banków wypłacił akcjonariuszom dywidendę przekraczającą zysk itp. Z kolei ceny transferowe to sposób na wyprowadzanie zysków przez zagraniczne sieci supermarketów i firmy, których produkty cechuje wysoki "wsad importowy".
Premier Donald Tusk i minister Aleksander Grad upatrują "cudownego lekarstwa" w prywatyzacji poprzez giełdę, gdy miejsce zagranicznego inwestora strategicznego zajmuje mniej lub bardziej rozproszony akcjonariat. Wygląda jednak na to, że pokusa drenażu finansowego bynajmniej nie omija spółek giełdowych, tyle że beneficjent się zmienia.
- Spółki o rozproszonym akcjonariacie stają się de facto własnością menedżerów, a akcjonariusze pozostają bez wpływu na zarządzanie. Na przykład włoski UniCredit kontrolowany jest przez kilka fundacji posiadających większe pakiety akcji, a te fundacje kontroluje... zarząd - tłumaczy Bielewicz.
- Amerykańskie banki, które zdefraudowały ogromne pieniądze i zostały wzięte na garnuszek podatników, to przecież... spółki giełdowe - przypomina. Dowodem na to, że menedżerowie firm giełdowych stają się quasi-właścicielami, są np. astronomiczne wynagrodzenia zarządów, niezależne od wyników firmy. - Jak wyliczono w Stanach Zjednoczonych, dochody głównych menedżerów Goldman Sachs przekraczają kwoty dywidend na rzecz akcjonariuszy - podaje przykład.
- Twierdzenie, jakoby prywatyzacja w każdym wypadku gwarantowała szybszy wzrost, jest gołosłowne - twierdzi dr Gabriela Masłowska, ekonomistka, poseł PiS. - Dowodem jest szybki rozwój krajów Dalekiego Wschodu, które - w przeciwieństwie do Polski - odrzuciły plan totalnej prywatyzacji zalecany przez tzw. Konsensus Waszyngtoński [ultraliberalny program gospodarczy MFW i BŚ dla krajów słabo rozwiniętych przedstawiony w 1989 r. - przyp. red.].
Prywatyzacja to nie panaceum
- Najpierw warto zapytać rząd, gdzie się podziało ponad 100 mld zł z dotychczasowej prywatyzacji prowadzonej od początku transformacji. Czy dzięki wyprzedaży tego majątku mamy wyższe emerytury? Czy za te pieniądze zbudowano autostrady? Czy Polacy stali się właścicielami fabryk? Czy budżet ma wyższe wpływy podatkowe? - pyta retorycznie Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. - Powiedzmy wreszcie otwarcie: to była od początku koncepcja pozbawiona perspektywy, ograniczona do doraźnego zatykania luk w finansach publicznych dochodami z wyprzedaży majątku pokoleń - zaznacza.
- Totalna prywatyzacja nie jest panaceum na problemy gospodarcze, przeciwnie - w wielu wypadkach może zaszkodzić - twierdzi Jerzy Bielewicz. Każda dziedzina gospodarki wymaga - jego zdaniem - odrębnej strategii, jeśli chodzi o status własnościowy.
- Po co sprzedawać energetykę inwestorom zagranicznym? Wiadomo, że środki na niezbędne inwestycje będą pozyskiwać na polskim rynku przez zawyżanie cen energii, co narazi polską gospodarkę na utratę konkurencyjności. Po co pozbywać się kontroli nad PZU, PKO BP czy GPW? Inwestorzy przejmują dochodowe spółki finansowe po to, by z nich czerpać zyski, a nie dokładać. Na Zachodzie zaledwie 20 proc. tego sektora znajduje się w rękach zagranicznych, gdy tymczasem w Polsce - 70 proc. - zwraca uwagę Bielewicz.
Małgorzata Goss
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 22:39, 06 Kwi '11
Temat postu:
Kto naprawdę doradza rządowi?
Duet Kornasiewicz – Bielecki to modelowy przykład przenikania się biznesu i polityki. Dzisiaj Jan Krzysztof Bielecki jest doradcą premiera, zaś Alicja Kornasiewicz, prezesem Banku Pekao. Pytanie tylko, czyje interesy naprawdę reprezentują?
Alicja Kornasiewicz jest prezesem Pekao stosunkowo od niedawna. Wcześniej tym bankiem zarządzał właśnie obecny doradca gospodarczy premiera. Przez wiele lat reprezentował interesy grupy UniCredit. Przeprowadzał operacje, o których dzisiaj uczą się studenci bankowości - ostatnia to fuzja banków Pekao i BPH, których połączenie wymagało przekonanie polskiego Parlamentu do zmiany prawa bankowego. Sama fuzja odbywała się na raty. I od początku do końca organizacje pozarządowe zgłaszały do niej wątpliwości.
Wcześniej akcjonariuszem banku Pekao S.A był Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, w którym pracowali i Alicja Kornasiewicz, i Jan Krzysztof Bielecki. To wówczas – jeszcze jako politycy – wzięli ślub z wielkim biznesem. Nie byle jakim – bo biznesem włoskim.
System bankowy od zera
Ale zacznijmy od początku, czyli roku przemian ustrojowych w Polsce. Wprowadzenie gospodarki wolnorynkowej wymaga zbudowania niemal od zera zdrowego sektora bankowego w Polsce – to jasne jak słońce, bo zdrowa gospodarka potrzebuje zdrowego sytemu bankowego, bo wiadomo, że to banki są krwiobiegiem tej gospodarki. Jak kraj długi i szeroki na scenie gospodarczej zaczynają się pojawiać mniejsze i większe banki. Wciąż zależne od kolejnych rządów. W końcu, w 1996 roku rząd decyduje o utworzeniu grupy bankowej Pekao S.A., w której znalazły się Banku Depozytowo-Kredytowy w Lublinie, Pomorski Bank Kredytowy w Szczecinie i Powszechny Bank Gospodarczy w Łodzi. Rok później logo Grupy Pekao zostaje żubr – ten sam żubr, który staje się obiektem westchnień bankowców ze słonecznej Italii. Włoski biznes powiązanie polityków i biznesu (a bywa, że kryminalistów) ma wpisane w tradycje.
Jan Krzysztof Bielecki w naturalny sposób może pomóc Włochom w przejęciu Pekao. Były premier rządu, przyjaciel Lecha Wałęsy i człowiek bywały w świecie, bo minister do spraw integracji europejskiej w rządzie Hanny Suchockiej musi mieć niemałe ambicje towarzyskie. Już wie, że skoro nie może zawalczyć o uznanie na europejskich salonach urodą, czy wiedzą (jest niewysoki więc nie odpowiada europejskim definicjom atrakcyjnego mężczyzny, zaś wykształcenie – w klubie wielkiego biznesu są przecież lepiej wykształceni i bardziej przebojowi politycy), biletem do tej klasy mogą być jedynie pieniądze. I uznanie wielkich tego świata. To wówczas po raz pierwszy UniCredit nawiązuje z nim kontakt. Jeszcze bez konkretów – ot, kilka komplementów, niejasne obietnice. Bielecki jest zadowolony już z samego zainteresowania. Kiedy włoscy bankierzy najmocniej interesują się niebieskim nadwiślańskim żubrem, Bielecki zyskuje na znaczeniu - jest już dyrektorem i przedstawicielem Polski w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Tak jest – dokładnie tym, który jest przed przejęciem przez grupę UniCredit z Italii jest akcjonariuszem banku Pekao.
Włosi potrafią być ujmujący. I poważni w wielkich interesach. Obiecują Bieleckiemu pieniądze za pomoc w przejęciu Pekao. Nie, nie myślcie, że chodzi o nielegalne pieniądze. Dostanie je za kilka lat jako wypłatę z kontraktu menedżerskiego. Kontraktu prezesa banku Pekao, jednego z najsilniejszych banków w Polsce.
Koledzy z EBOR-u
Ale na scenie był jeszcze jeden gracz – urocza Alicja Kornasiewicz, też polityk. Poseł Sejmu kontraktowego z list PSL, później członek Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Programowo bliska Kongresowi Liberalno - Demokratycznemu, który zakładał Jan Krzysztof Bielecki (to właśnie na bazie KR-D i UD powstanie Unia Demokratyczna). Ze swoim kolegą z ministerialnych i poselskich ław zaprzyjaźnia się w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju.
Po rozstaniu z EBOiR-em zawodowe ścieżki Kornasiewicz i Bieleckiego się rozchodzą. Były premier robi błyskotliwą karierę w bankowości, zaś pani Alicja wraca do polityki. W rządzie Jerzego Buzka zostaje sekretarzem w Ministerstwie Skarbu Państwa. To właśnie ta funkcja pozwala jej wrócić na salony wielkiego biznesu. Zostaje bowiem członkiem rad nadzorczych Telekomunikacji Polskiej i Banku Austria Creditanstaldt. Od 2000 wchodzi w skład zarządu Banku Inwestycyjnego CA IB, zaś rok później zostaje szefową Rady Nadzorczej Banku BPH, który Pekao z takim impetem będzie przejmował za parę lat. Jej pozycja w tej fuzji była na tyle kluczowa, że Włosi, którzy połknęli niemal cały BPH, zaproponowali Kornasiewicz... funkcję prezesa Pekao. Bielecki zaś, który grzecznie pożegnał się z grupą UniCredit i wrócił do polityki. Tej najwyższej. Bo najpierw zostaje przewodniczącym Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, potem doradcą premiera Donalda Tuska.
Mafia nie pozwala odejść
Czas na kolejną prezentację. To grupa UniCredit z jej niedawnym szefem Alessandro Profumo, który odpowiadał za przejmowanie biznesów w Polsce. Grupa UniCredit jest zamieszana w śledztwo w sprawie przepływów pieniędzy włoskiej mafii. A pieniądze przepływały przez 14 rachunków, w tym również rachunek w Bank Austria należący do Grupy UniCredit. Prokuratorzy podejrzewają, że poprzez dwie kontrolowane spółki - Fastweb i TIS (Telecom Italia Sparkle) - Telecom Italia rozliczyła fikcyjnie nieistniejące usługi telefoniczne i internetowe na astronomiczną kwotę 1,8 mld euro. Telecom Italia zaś jest powiązania personalnie z UniCredit.
A teraz cofnijmy się do czerwca 1982, kiedy pod pod mostem Blackfriars w Londynie znaleziono wisielca. To Robert Calvi, prezes powiązanego z Watykanem Banco Ambrosiano. Brytyjska policja uznała, że skoro bankier miał przy sobie pieniądze i jednen z najdzroższych na świecie zegarków, musiał popełnić samobójstwo. A miał powody – finansista był skompromitowany. Doprowadził na skraj przepaści bank Ambrosiano. Tylko, że 62-letni bankier był zbyt słaby, żeby wdrapać się na most, czy przywiązać linę do dużego przęsła. Calvi Jeszcze za Pawła VI przekształcił watykańską kasę zapomogowo-pożyczkową w największy prywatny bank we Włoszech. Bank budowany przez niego należał do sieci spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych. Jednak po szeregu wątpliwych co do legalności operacji finansowych i zaangazowaniu w politykę Calvi trafił do więzienia, skąd wyszedł po dwóch miesiącach. Bank uratowały pożyczki poświadczone gwarancją Watykanu.
Niedługo po śmierci Calviego z banku wyprowadzono 1,5 mld dolarów. Właśnie poprzez sieć spółek posiadających po 1 proc. udziałów w instytucji. Wieloletnie śledztwo i przypadek pokazał, że w morderstwo była zamieszana Cosa Nostra oraz bank Rothschildów w Zurychu, którego dyrektor Jürg Heer osobiście opłacał morderców włoskiego bankiera.
Jak widzicie Włosi prowadzą wielkie interesy. Są skuteczni, bogaci, a raz związany z nimi pracownik – nawet jeśli to prezes największego banku – jest związany na zawsze.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 00:28, 13 Kwi '11
Temat postu:
I DEPARTAMENT SB W BANKACH III RP
Sieć powiązań z WSI przenosi się na system bankowo finansowy. Sprawowanie władzy w sposób, w jaki czyni to Belweder, musi bowiem wiązać się z dostępem do pieniędzy. Tu również działa układ towarzyski, stworzony jeszcze przed prezydenturą Wałęsy. Wielu wyższych urzędników banków, szefów i prezesów rad nadzorczych to byli lub obecni tajni współpracownicy i pracownicy I Departamentu MSW i WSW. Dostęp do nich uzyskiwał Wachowski wędrując po kolejnych „oczkach” sieci wywiadu od zaprzyjaźnionych oficerów. W rękach partyjno-jedynkowych układów znajdują się w tej chwili oprócz banków pewne dziedziny handlu zagranicznego, handel bronią, przemysł petrochemiczny, a ostatnio także ubezpieczenia. Ta grupa ludzi praktycznie opanowała sferę, gdzie obraca się miliardami. Bez oficjalnej weryfikacji kadr pod tym kątem zależności te są niezwykle trudne do uchwycenia, gdyż nikt nie afiszuje się powiązaniami z wywiadem PRL, czy też współpracowaniem z nim. Rozmiar tego układu oddaje jednak chociażby skład osobowy zarządów i rad nadzorczych banków. Wielu dawnych wysokich nomenklaturowych urzędników znalazło w nich dla siebie nowe miejsce. Do najbardziej zdominowanych przez dawną nomenklaturę i Departament I należą:
Bank Rozwoju Eksportu,
Bank Inicjatyw Gospodarczych,
PKO BP,
Łódzki Bank Rozwoju,
Bank Krakowski,
Bank Polska Kasa Opieki SA,
Bank Turystyki SA
oraz Prywatny Bank Komercyjny „Leonard”.
W niektórych stara nomenklatura dość dobrze koegzystuje z nową, inne są zdominowane przez dawną „jedynkę”, ministrów, wiceministrów i wysokich urzędników poprzednich rządów.
W Banku Rozwoju Eksportu, założonym w 1987 r., prezesem Zarządu jest Krzysztof Szwarc, przedtem dyrektor Centrali Handlu Zagranicznego „Impexmetalu”. Wiceprezesem zarządu jest Andrzej Wójcik - partyjna nomenklatura - były członek PZPR, od 1950 r. zatrudniony w resorcie handlu zagranicznego, konsul handlowy w Bombaju, następnie radca handlowy w Paryżu i Waszyngtonie. Przez dwa lata (85-87) minister handlu zagranicznego, w latach 87-90 pełnił funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. Członkiem zarządu jest także Jan Zieliński, dawniej członek prezydium Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Jedności Narodu (skupiającego obywateli dla współdziałania w budowie socjalizmu w PRL). Są też osoby związane z dawnym Departamentem I MSW (wywiad).
Prezesem zarządu Banku Inicjatyw Gospodarczych S.A. jest Bogusław Kott, były dyrektor departamentu współpracy zagranicznej w Ministerstwie Finansów, a sekretarzem Rady Nadzorczej Ryszard Pospieszyński, w latach 82-87 podsekretarz stanu w Urzędzie Gospodarki Morskiej, wcześniej sekretarz CRZZ i członek PZPR, poseł na Sejm V kadencji. Funkcję członka zarządu banku pełni Sławomir Marczuk, podsekretarz stanu w ministerstwie finansów w latach 86-89 i członek PZPR. Bank powstał w 1989 r. po zawarciu okrągłostołowych umów i w momencie „oddawania władzy”. Również widoczne wpływy „jedynki”.
Prezesem PeKaO S.A. jest Marian Kanton (I Departament MSW), a prezesem Rady Nadzorczej Andrzej Podsiadło (I Departament MSW) sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów w 90 r. W Radzie Nadzorczej wiceprezesuje Marek Borowski, były członek PZPR, od września 89 r. podsekretarz stanu w ministerstwie rynku wewnętrznego, obecnie poseł na Sejm, SLD, a także członek Komisji Polityki Gospodarczej, Budżetu i Finansów. Kanton swoich dawnych, partyjnych kolegów wysłał na placówki zagraniczne swojego banku - Szewczyka do Nowego Jorku, a Dachmana do Chicago.
Typowym przykładem banku powstałego w wyniku „oddania władzy” w 1989 r. jest Prywatny Bank Komercyjny „Leonard” S.A. „Leonard” został powołany do życia w 1990 r., jako niezwykle udana fuzja współpracowników Departamentu I MSW i nomenklatury bankowej NBP. Prezesem Zarządu Banku jest Zdzisław Pakuła, w latach 88-89 prezes Narodowego Banku Polskiego, wcześniej przez trzy lata I. zastępca prezesa, członek PZPR do 1990 r. Funkcję wiceprezesa banku pełni Bazyli Samojlik, w latach 1980-83 doradca ekonomiczny premiera Jaruzelskiego, przez następne trzy lata kierownik zespołu doradców premiera, przed 1980 r. zatrudniony w Wydziale Planowania i Analiz Gospodarczych Komitetu Centralnego PZPR. W latach 1986-88 pełnił funkcję ministra finansów, następnie pracował w służbie dyplomatycznej. Radę Nadzorczą Banku „Leonard” zdominowała z kolei rodzina Leonarda Paśniewskiego.
Zarządowi Banku Handlowego SA prezesuje Cezary Stypułkowski (dawniej Ministerstwo Finansów), „młody talent” PZPR, drugi „młody talent” obok Aleksandra Kwaśniewskiego, obecnego lidera SLD. Na stanowisku wiceprezesa sekunduje mu Antoni Sala, były sekretarz bankowej POP PZPR.
Podobnie wygląda sytuacja w Powszechnym Banku Kredytowym SA. Szefem zarządu jest Ewa Kawecka, znana w branży jako „Wieśka”, niemal od początku ściśle związana z Belwederem. Postrzegana jako osoba Kaczyńskich, gdy współpracowali oni jeszcze z prezydentem. Pozostała na stanowisku po ich odejściu. Okazało się, że jest podczepiona bezpośrednio pod Wachowskiego. Kadra PBK rekrutuje się m.in. z ludzi wyrzuconych z NIK-u, klawisza (dozorcy więziennego) na emeryturze, a pierwsze skrzypce gra tam „zawodowy” szef kadr różnych instytucji centralnych, absolwent Akademii Spraw Wewnętrznych i człowiek dawnego MSW. Przykłady można by jeszcze długo mnożyć. Generalnie kierownicze stanowiska w tych bankach sprawują osoby ściśle wywodzące się z układów schyłkowego komunizmu, pełniące wcześniej wysokie stanowiska w PRL.
Niektóre banki są związane z doradcą prezydenta Andrzejem Olechowskim, również tajnym współpracownikiem (kontakt operacyjny) Departamentu I MSW. Osoba Olechowskiego dobrze oddaje zakres powiązzań Belwederu z układem finansowo-kapitałowym. Olechowski w tym układzie tkwi i jest „okiem” Wachowskiego. Oprócz doradzania prezydentowi został prezesem Rady Nadzorczej Banku Handlowego, zasiada także w Banku Turystyki. Bank ten korzystał m.in. w 1990 r. z 90% kredytów udzielanych z Komitetu Sportu i Turystyki - oprocentowanych na 3% w skali rocznej (średnie oprocentowanie wynosiło wówczas ok. 40%). Olechowski ma wielu znajomych wśród członków zarządu innych banków, znanych mu albo z SOPiS-u lub ministerstw, w których wcześniej pracował (Współpracy Gospodarczej z Zagranicą i Finansów). Pojawił się przy prezydencie prawdopodobnie z powodu konieczności kontroli coraz większych obszarów życia gospodarczego przez belwederski układ i aby odciążyć Wachowskiego, który ma na ten temat wiedzę jedynie intuicyjną. Sygnały przejmowania, przez tę grupę wpływów w przemyśle naftowym i petrochemicznym. Konsultantem Andrzeja Olechowskiego, doradcy prezydenta, został niedawno Kazimierz Klęk, w latach 80-81 r. podsekretarz stanu w Ministerstwie Przemysłu Chemicznego, potem w latach 1982-86 radca handlowy Ambasady PRL w Rzymie. Prawdopodobnie związany z „jedynką”. Na placówce w Rzymie był w tym samym czasie, co i Czesław Wawrzyniak. Klęk przewinął się jeszcze w latach 86-90 przez Ministerstwo Handlu Zagranicznego, Współpracy Gospodarczej z Zagranicą i Przemysłu.
Fakt istnienia podskórnych powiązań „jedynkarsko-pezetpeerowskich” między bankami nie byłby niepokojący, gdyby nie to, że dotyczą one nie tylko banków, ale dominują strukturę gospodarczą państwa i w dużym stopniu obracają pieniędzmi niczego nie świadomych obywateli. Wytwarza się w ten sposób „struktura kolesiów”, która nie dopuszcza do siebie nikogo spoza grona i niepodzielnie dominuje najbardziej newralgiczne dziedziny biznesu, utrudniając wzrost prywatnej przedsiębiorczości. Członkowie kierownictwa banków wchodzą w skład spółek z o.o., udzielają tym spółkom kredytów, kredytują się nawzajem, ludzie powiązani z układem bankowym z Ministerstwa Finansów decydują o sumach przepływających do banków z budżetu państwa. Przykładowo w Banku Przemysłowo Handlowym w Krakowie (z listy szczególnie jedynkowo-czerwonych) członkowie wchodzili w skład władz 28 spółek innych banków i fundacji. Prezes banku Janusz Quandt był członkiem rad nadzorczych pięciu spółek, w tym trzech, w których BPH ma udziały.
Przeprowadzona przez NIK między grudniem 91 a czerwcem 92 r. kontrola funkcjonowania systemu bankowego stwierdziła np. fakt udziału członków kierownictwa banków państwowych we władzach banków prywatnych, mimo wyraźnych uregulowań w tej kwestii. I tak np. obecny prezes Powszechnego Banku Handlowego „Gecobank” SA, Witold Koziński był doradcą w Centrali NBP, co nie przeszkadzało mu zatrudniać się na pół etatu w Banku Spółdzielczym Rzemiosła w Warszawie. Zasada ta dotyczy także Andrzeja Olechowskiego, który zasiada w Radzie Nadzorczej Spółki „Elektrim” razem z Ireneuszem Sekułą - wicepremierem w rządzie Mieczysława Rakowskiego, obecnie członkiem Rady Politycznej SdRP.
„Bankowa skamielina” funkcjonuje w zamkniętym kręgu. W zarządach i radach nadzorczych banków zasiadają ludzie wywodzący się z dawnej nomenklatury, powiązani podwójnymi etatami z dawnym Departamentem I MSW lub Zarządem II Sztabu Generalnego, wywiadem lub kontrwywiadem, byli wysocy urzędnicy ministerstw, central handlu zagranicznego. Wybrane przez nas przykłady to tylko niewielka próbka tych powiązań - wystarczy otworzyć Almanach Banków Polskich i sprawdzić powiązania osób sprawujących kontrolę nad polskim systemem bankowym, kontrolujących pieniądze i kredyty i zarabiających na tym fortuny. Jest to w dużej mierze zawartość opracowań typu: „Kto jest kim w PRL-u”. W 1990 i 91 r. układ ten mógł być jeszcze niedostatecznie wykrystalizowany, dziś skład personalny grup zarządzających bankami i w dużej mierze finansami państwa jest aż nadto czytelny. Ludzie, którzy zbudowali na państwowych funduszach prywatne fortuny wycofali się w wyniku okrągłostołowych umów z fasady, jak było życie publiczne i działalność polityczna w zacisze bankowych gabinetów. Oprócz dawnej nomenklatury ważne okazały się układy „jedynkarskie”, które w odpowiednim czasie umożliwiły wsparcie i niekiedy zaplecze finansowe. Sfery tej nie dotknęły przemiany ustrojowe, gdyż musiałyby one oznaczać zdegradowanie komunistycznej nomenklatury. Zamiast tego Belweder przez Wachowskiego, a w tej chwili Olechowskiego rozwinął nad nią parasol ochronny, a opieszale przeprowadzane zmiany przepisów tylko wspomagały jej rozwój. Kolejne rządy od Tadeusza Mazowieckiego na Hannie Suchockiej skończywszy nie podjęły radykalnych kroków w celu zmiany tej sytuacji.
Najwięcej zasług na polu likwidowania tych układów położył w ocenie osób zainteresowanych zdrową gospodarką kraju rząd Jana Olszewskiego, najmniej - również w ich ocenie - Jana Krzysztofa Bieleckiego, za którego kadencji w radach nadzorczych banków zaczęli zasiadać także liberałowie czy ludzie związani z Unią Demokratyczną. Do udziału w zyskach zostali dopuszczeni za swojego rodzaju poparcie. I tak np. Andrzej Arendarski - obecny minister współpracy gospodarczej z zagranicą - zasiada w radzie nadzorczej Banku Komercyjnego „Posnania” S.A., Jarosław Ulatowski w radzie nadzorczej Banku Gdańskiego S.A. W będącym spółką akcyjną Banku Inicjatyw Gospodarczych S.A. w radzie nadzorczej zasiadają Helena Góralska, Andrzej Wielowiejski (UD) oraz Wojciech Arkuszewski (poseł Solidarności, wiceprzewodniczący Komisji Polityki Społecznej, Budżetu i Finansów). Bogusław Liberadzki - wiceminister transportu, zasiada w Radzie Nadzorczej Kredyt Bank S.A. W Polskim Banku Rozwoju zasiada w radzie Banku Marek Dąbrowski, poseł UD, członek Komisji Polityki Gospodarczej, Budżetu i Finansów. Również te przykłady można by jeszcze długo mnożyć.
Cały ten układ zaczął rysować się bardzo wyraźnie, kiedy urzędnicy państwowi zaczęli przenosić się do banków i prywatnych spółek, a razem z nimi wyciekały pieniądze, a przede wszystkim możliwości. Już w 1988 r. niektóre kręgi, np. Komitet Helsiński zwracały uwagę, że przygotowuje się wydanie przepisów i ustaw pozwalających na tworzenie spółek opartych na majątku państwowym. Część banków, zwłaszcza powstałych w 1990 r. skorzystała na stałym kursie dolara. Zorientowana część dawnej nomenklatury Ministerstwa Finansów, NBP, URM czy MWGzZ wprowadzała do istniejących już banków ogromne kwoty dolarów zamienianych na złotówki i lokowała je na wysokooprocentowanych kontach. Przy stałym kursie dolara operacja ta oznaczała w stosunku rocznym potrojenie kapitału. W wielu przypadkach były to pieniądze państwowe, z którymi dokonywano wielu skomplikowanych operacji, sumy mobilizowane na zasadach koleżeńskich umów lub funkcjonujące w budżecie państwa, ale opuszczające go na jakiś czas właśnie celem zrobienia na nich większych pieniędzy.
Rozwój małej, prywatnej, ale także dużej przedsiębiorczości zależy w dużej mierze od systemu kredytowego. Kto otrzymuje kredyt, ten ma możliwości. Może otworzyć własny biznes, powołać spółkę, rozpocząć działalność handlową. Im niżej oprocentowany kredyt, tym większe stwarza możliwość rozwoju i kumulacji kapitału. Kto ma możliwość rozdzielania kredytów, może zaś swobodnie wybierać, komu je przydzieli i uzależniać to od np. układów towarzyskich, czy też od kilkuprocentowej łapówki z zysków. Może również przyznać kredyt spółce, która co prawda nie ma zdolności kredytowej i w najbliższym czasie czeka ją plajta, ale za to w jej władzach zasiada kierownictwo banku lub jej znajomi lub też w wyniku plajty zostanie przez nich przejęta. Nie dostanie za to kredytu ktoś spoza grona albo nie uznający łapówkarstwa. Dokonywane przez NIK kontrole wykazały w tym zakresie, już w 1991 r. wiele nieprawidłowości. „Koleżeński” tryb rozdzielania kredytów między zaprzyjaźnione układy w dużej mierze powoduje paraliż gospodarczy państwa i hamuje rozwój małej, prywatnej przedsiębiorczości.
W wielu przypadkach kredyty były przydzielane spółkom, w których władzach zasiadali ludzie związani z bankiem. Niekoniecznie wiązało się ze zdolnością spłacania kredytów przez te spółki. Ta ostatnia często nie była przestrzegana. Banki udzielają kredytów pod niedostateczne zabezpieczenia, nie dbają o ich ściąganie, nie kontrolują wreszcie stanu finansowego podmiotów, którym udzielają kredytów. I tak np. Bank Rozwoju Eksportu potrafił udzielić 2 mld kredytu pod zastaw niewielkiej działki, którą „znajomy” kredytobiorca wycenił na taką właśnie kwotę, a eksperci banku nie sprawdzili jej rzeczywistej wartości. Bank Handlowy w Warszawie zwlekał z ogłoszeniem upadłości i windykacją należności mimo utraty zdolności kredytowej przez kredytobiorcę. Stwierdzono brak zabezpieczeń lub zabezpieczenia niepewne, brak wyceny środków będących przedmiotem zastawu pod kredyt. Częstym przypadkiem było np. udzielanie kredytów przedsiębiorstwom, które po pewnym czasie ogłaszały upadłość i niewypłacalność, a po jakimś czasie stawały się własnością kogoś z kierownictwa. Równolegle odmawiano - z różnych przyczyn - kredytów reprezentantom spółek, które były wiarygodne i posiadały duże zabezpieczenia pod zastaw kredytów. Stwarza się w ten sposób szansę bogacenia się jednej, najczęściej powiązanej nomenklaturowo grupie. Funkcjonowanie tej „szarej strefy” umożliwia również konstrukcja prawa bankowego, które nie nakłada na banki wymogu rejestrowania wniosków o kredyty. Nie wiadomo stąd jaką część procentową stanowią kredyty odrzucone i trudno sprawdzić czy motywy odrzucania wniosków są zawsze uzasadnione.
Układ bankowy cechuje oprócz unii towarzyskiej również unia personalna. Notuje się przypadki przekazywania przez banki państwowe klientów do innych „zaprzyjaźnionych” banków. Klient jest wysyłany pod inny adres, niekiedy za nim idą tam pieniądze. Oczywiście jest to kredyt oprocentowany wyżej, droższy, a załatwienie go wiąże się zaś z profitami (łapówka) i napływem pieniędzy do banku prywatnego. Często motywuje się takie przypadki wyczerpaniem limitu kredytowego. Zdarza się jednak, że „przekazuje” się klientów i środki chociaż nie wyczerpały się limity. Innym przykładem „koleżeńskiej” działalności, która służy interesom prywatnych grup, a niekoniecznie interesom banków jest udzielania gwarancji kredytowych. Zdarza się, że przekraczają one i to nawet znacznie kapitały własne banków stając się zagrożeniem dla ich wypłacalności. Np. gwarancje udzielone przez Bank Handlowy SA sześciokrotnie przewyższyły w pewnym momencie fundusze własne banku.
Układ finansowo-bankowy jest w dużej mierze zamknięty, tym systemem decyzyjnym, w którym przepływ kapitału zależy od interesów postnomenklaturowych elit. Od nich zależy również bezpieczeństwo finansów państwa i jego rozwój gospodarczy. Ludzie ci inwestują w większości w „łatwe okazje”, ich celem jest jak najszybsze wzbogacenie się. Żmudne zdobywanie kapitału, co ma miejsce w krajach o bezpiecznych i bardziej szczelnych systemach jest poza zasięgiem ich zainteresowań. „Łatwe okazje” zaś powstają w wyniku luk prawnych i nadużyć i nie tylko nie służą finansom publicznym, ale wręcz odbywa się to kosztem budżetu państwa, z którego w wyniku grabieżczej polityki wypływają ogromne kwoty, czyli kosztem wszystkich obywateli, którzy płacą podatki. Odbywa się to kosztem społeczeństwa, osób zatrudnionych w przedsiębiorstwach państwowych, spółkach czy gospodarstwach indywidualnych. Powoduje również, że biznes mogą otworzyć jedynie ci, którzy mają „wejścia”. W wyniku „świadomego bankructwa” przejmowanych przez czerwony kapitał przedsiębiorstw traci pracę wiele osób. Rabunkowa gospodarka i przejmowanie kapitału przez nomenklaturę nie powoduje też powstawania nowych miejsc pracy, w interesie tych grup nie leży bowiem tworzenie dużych zakładów wytwarzających określone dobra i zatrudniających pracowników, a raczej zbijanie kapitału w najłatwiejszy sposób. Wszystkie tego typu działania powodują wypływanie funduszy z budżetu państwa, które można przeznaczyć np. na ochronę zdrowia czy zasiłki dla bezrobotnych. Na rynku który określona ilość pieniędzy i jeden układ bogaci się kosztem innego. Powoduje to więc brak pieniędzy potrzebnych na finansowanie instytucji niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania państwa jak np. policji czy służb celnych albo prokuratury. To z kolei umożliwia dokonywanie nieuczciwych operacji finansowych, przemytu na wielką skalę czy nadużyć bo prokuratura jest biedna, policja nieskuteczna, a służby celne słabo wyposażone. To zaś leży w interesie tych grup, wiąże się bowiem nierozerwalnie ze sposobem zbijania przez nie fortun. W ten sposób kółko się zamyka.
Wielostronne powiązania jedynkowo-nomenklaturowych grup w bankach sięgają również Ministerstwa Finansów i pracujących tam urzędników. Ministerstwo Finansów jest w szczególnie dużym stopniu nasycone byłymi współpracownikami Departamentu I lub Zarządu II SG, wywiadu lub kontrwywiadu wojskowego. Uwidoczniło się to zwłaszcza w aferze FOZZ. Prezes Rady Nadzorczej FOZZ, Janusz Sawicki, wiceminister finansów najpierw był tajnym współpracownikiem, a następnie kadrowym pracownikiem wywiadu na etacie niejawnym. Związany z resortem MSW przez współpracę był również Wojciech Misiąg, obecny wiceminister finansów (funkcję sprawuje od czasu rządów Tadeusza Mazowieckiego) - członek Rady Nadzorczej FOZZ oraz Andrzej Podsiadło (jedynka). Misiąg współpracuje z układem poprzez wykorzystywanie możliwości banków, korzystając jednocześnie z możliwości budżetu państwa czyli pieniędzy obywateli. I tak „wypożyczył” on pokaźną sumę (ok. 1 bln zł) przeznaczoną na Fundację na Rzecz Nauki Bankowi Inicjatyw Gospodarczych, który z kolei przekazał pieniądze pochodzące z zysku od tego kapitału (30 mld zł) na wykup prywatnego banku „Gecobank”. Suma wyjęta z dotacji na Fundację wróciła oczywiście po pewnym czasie do budżetu państwa, ale w tym czasie posłużyła zbiciu prywatnego kapitału, a nie pomnożeniu funduszy państwowych. Bank zarobił różnicę w oprocentowaniu czyli 30 mld zł. Tyle wyniosła różnica między oprocentowaniem „wypożyczonego” 1 bln zł, gdy pozostawał on w budżecie (ok. 3%), a oprocentowaniem w BIG (30%). Na konta BIG trafiła także część środków z Funduszu na rzecz turystyki. Nasycenie kluczowych dla państwa resortów byłymi współpracownikami MSW i ich wzajemne układy powodują włączanie budżetu państwa w „szary” obieg pieniądza i wykorzystywanie państwowych funduszy do prywatnych lub grupowych interesów.
„Kumpelska karuzela” wiruje z różną prędkością. Nomenklatura bankowa przenosi się do spółek, wnika w kolejne sfery finansów publicznych. „Metalexportowi” szefuje związany z Departamentem I MSW pan Zieliński, „jedynka” weszła też w handel bronią (Cenzin, Cenrex, agendy Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą, prywatni przedsiębiorcy, pośrednicy w handlu). Związany z aferą FOZZ krąg osób przeniósł swoje zainteresowania na jedno z najbardziej dochodowych przedsięwzięć jakim są ubezpieczenia. W tej chwili kręgom tym przyporządkowane są już dwie kluczowe w tej dziedzinie instytucje - PZU i Warta. Szefowie tych firm Jarmuszczak i Komornicki związani byli z I Departamentem MSW, a Komornicki dodatkowo zamieszany jest w sprawę FOZZ.
Belweder nie miałby kontroli nad systemem bankowym, gdyby nie osoba prezesa Narodowego Banku Polskiego, Hanna Gronkiewicz-Waltz. Prerogatywy szefa NBP są na tyle duże, że mogłaby ona skutecznie przeciwdziałać niektórym negatywnym tendencjom w gospodarce. Hanna Gronkiewicz-Waltz jest jednak postrzegana - nawet w kręgach bankowych - jako osoba na tyle zafascynowana osobą Lecha Wałęsy, że realizuje linię polityczną jego otoczenia. Pierwszoplanową zaś postacią w tym otoczeniu jest Andrzej Olechowski, doradca prezydenta.
Olechowski oprócz zasiadania w radach nadzorczych różnych spółek podejmuje starania objęcia „patronatu” nad innymi gałęziami gospodarki. W ostatnim czasie jego szczególnym zainteresowaniem cieszy się wspomniany już przemysł naftowy i petrochemiczny, uznawany za istotny z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa.
Układ bankowo-finansowy jest tak rozległy, że opisywanie go językiem większych konkretów i odsłanianie rzeczywistych, olbrzymich niekiedy powiązań zajęłoby jeszcze dużo czasu. Warto wspomnieć jeszcze, że jak przystało na samonapędzającą się, koleżeńską karuzelę również osoby z tego układu piastujące w tej chwili wysokie stanowiska państwowe podejmują decyzje „idące na rękę” kolegom w bankach i spółkach. Ministerstwo Finansów i „dojenie” budżetu państwa jest tu wystarczającym przykładem. Wiadomo nam również, że Ministerstwo Współpracy Gospodarczej z Zagranicą przygotowuje w tej chwili projekt przewidujący przejście na rozliczenia złotówkowe za otrzymaną z Rosji ropę i gaz. Oznaczałoby to aferę na miarę „drugiego FOZZ”, za którą byłyby w całości odpowiedzialne osoby przygotowujące ten projekt. Zyskaliby za to na tym właściciele joint-ventures z kapitałem rosyjskim. W tej chwili obowiązuje w rozliczeniach między Polską a Rosją tzw. opcja zerowa. Opcja złotówkowa polegająca na tym, że RP płaciłaby za dostawy złotówkami oznaczałaby gigantyczny drenaż budżetu państwa. Złotówki byłyby przez stronę rosyjską natychmiast zamieniane w kantorach na dolary i wywożone z kraju. Nastąpiłby wypływ dolarów i wzrost ich ceny na rodzinnym rynku (zwiększony popyt). Z całą pewnością służyłoby to tym z polskich układów gospodarczych, które są powiązane personalnie z rosyjskimi układami handlowo-terrorystyczno-szpiegowskimi. Wiadomo, że wykorzystują one lotniska i garnizony sowieckie na terenie Polski do przemytu towarów między Rosją a Europą Zachodnią. W ten sposób prowadzi się także operacje finansowo-towarowe, przy okazji przemycając materiały nuklearne.
W tym kontekście niezwykle znamienny jest słynny już, 8 punkt traktatu polsko-rosyjskiego, który przewidywał tworzenie na terenie sowieckich baz w Polsce spółek join-ventures opartych o majątek polskiego państwa. Punkt ten lansował mimo sprzeciwu rządu Belweder, dyktował go Wachowski, a podpisanie go w Moskwie zablokował jedynie szyfrogram premiera Olszewskiego do przebywającego już w Moskwie prezydenta Wałęsy.
Belweder, a personalnie Wachowski, który zajmuje się również układami finansowymi jest zwieńczeniem przenikającym i kontrolującym system finansowy układów. Tam zapadają decyzje o charakterze strategicznym, tam rozstrzyga się poważniejsze problemy finansowe. Po części dwukierunkowo - osobno podporządkowywanie tego sektora (np. przez uzyskiwanie kolejnych wpływów, blokowanie lub umożliwianie kontaktów, „pomoc”), a osobno czerpanie zysków z tego układu. Podporządkowanie finansów zaczęło się bardzo wcześnie i również podyktowane było interesem dwustronnym. Kapitałowi zależało na oparciu politycznym, wpływach „u władzy”, które pozwalały zdobywać możliwości i funkcjonować bez przeszkód, Belwederowi - na polu kapitału, bo oznaczało to zyski i ewentualne fundusze na następną kampanię wyborczą. Dawało poczucie realnej władzy w myśl zasady „dziel i rządź”.
Źródło:Inga Rosińska, Paweł Rabiej, Droga cienia, wydawnictwo „AXEL”, Łódź 1993, s. 134-149.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 23:08, 13 Kwi '11
Temat postu:
Pokolenie '84
Termin Generacja '84 został wymyślony przez prof. Jadwigę Staniszkis, która bardzo trafnie opisała tę formację: pokolenie komunistów, którzy w stanie wojennym mieli około trzydziestu lat. Oni nie byli obciążeni ideologicznie. Nie czytali klasyków marksizmu, nie interesowali się doświadczeniem radzieckim. Byli zapatrzeni w Zachód, jeździli na stypendia do USA, bo sami je sobie w uczelnianych komitetach PZPR przydzielali, zresztą za wiedzą i zgodą Amerykanów. Wszelki opór wobec stanu wojennego, np. w kontaktach towarzyskich na SGPiS-ie, traktowali jako wadę umysłową i niedostatek inteligencji, który każe stawiać na złego konia. Tak zostali wychowani w swych komunistycznych domach. Część z nich równolegle z sekretarzowaniem w PZPR i karierą partyjną należała też do "Solidarności". (cytat z wypowiedzi Adama Glapińskiego zamieszczonej w książce Lewy czerwcowy).
Oto moje typy:
Jarosław Pachowski
Ojciec Pachowskiego był ambasadorem PRL pełniącym misję dyplomatyczną w kilku krajach. Dlatego obecny prezes Polkomtela wiele podróżował - w sumie za granicą spędził 13 lat. Zna trzy języki obce. Kariera menedżerska Pachowskiego, z wykształcenia fizyka, zaczęła się od założenia w 1984 roku wydawnictwa Almapress - został jego dyrektorem. Według oficjalnego życiorysu w kolejnych latach był prezesem Centrum Informatycznego Almacomp - jednej z pierwszych w Polsce spółek o kapitale mieszanym, która oferowała usługi informatyczne. Obie te firmy uważano za związane ściśle ze środowiskiem późniejszego SLD.
W połowie lat 90. był doradcą prezesa Banku Przemysłowo-Handlowego. W 1996 roku został prezesem zarządu Systemu Pozagiełdowego Obrotu Instrumentami Finansowymi SA, który założyło m.in. 16 banków. SPOIF zajmował się handlem emitowanymi przez Ministerstwo Finansów bonami skarbowymi i wydawanymi przez NBP bonami pieniężnymi.
Kiedy w połowie lat 90. Pachowski był doradcą prezesa Banku Przemysłowo-Handlowego, rodził się jeden z największych biznesów w historii Polski.
Ideę Polkomtela wymyślił w pociągu relacji Londyn - Manchester Władysław Bartoszewicz, przyjaciel z czasów studenckich Wiesława Kaczmarka i dyrektor jego gabinetu w ówczesnym Ministerstwie Przekształceń Własnościowych. Bartoszewicz zabijał nudę, uprawiając tzw. passive reading, czyli czytał drugą stronę gazety, trzymanej przez siedzącego naprzeciw podróżnego. - Moją uwagę przykuł wielki tytuł "GSM is booming". Szukałem pomysłu na biznes, więc zaciekawiło mnie, czym jest ten GSM. Uznałem, że skoro w Wielkiej Brytanii jest to świetny biznes, to przyjdzie i do nas - wspomina Bartoszewicz.
I rzeczywiście przyszedł. Bartoszewicz dzięki poparciu Kaczmarka zmontował Polkomtela na bazie spółek skarbu państwa - PKN Orlen, KGHM, Polskich Sieci Elektroenergetycznych i Węglokoksu - oraz dwóch inwestorów zagranicznych. Zdobył odpowiednią koncesję i we wrześniu 1996 roku zaczął oferować usługi telekomunikacyjne. Polkomtel powstał z wykorzystaniem państwowych pieniędzy, na podobnej zasadzie jak prawicowa Telewizja Familijna. Tyle tylko że Familijna jest w stanie upadłości.
Kto optował za tym, by Pachowski został prezesem Polkomtela? - zapytaliśmy b. ministra skarbu Wiesława Kaczmarka. - Osobą, która o to zabiegała, był Zbigniew Wróbel, prezes PKN Orlen, członek rady nadzorczej Polkomtela - odpowiedział. Nieoficjalnie wiadomo, że miał poparcie premiera.
(Źródło: Kim jest szef Polkomtela? Artykuł z Gazety Wyborczej z 18 kwietnia 2003 r.)
Ireneusz Nawrocki
Ireneusz Nawrocki jest absolwentem Wydziału Handlu Zagranicznego Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie (obecnie Szkoła Główna Handlowa). W George Washington University w Waszyngtonie odbył studia w zakresie międzynarodowych stosunków gospodarczych.
W latach 1986 - 1990 Ireneusz Nawrocki był adiunktem w Instytucie Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych SGPiS, a jednocześnie - ekspertem Izby Inwestorów Zagranicznych w Polsce. Prowadził działalność doradczą, kierował przedsięwzięciami na rzecz dużych polskich i zagranicznych firm oraz organizacji gospodarczych. Od 1989 do 1991 r. Ireneusz Nawrocki sprawował funkcję wiceprezesa Marco Ltd. W latach 1991 - 1995 zajmował stanowisko dyrektora Kancelarii Prawnej KNS. Następnie, w latach 1995 - 2000, był prezesem zarządu XI NFI SA. Obecnie, Ireneusz Nawrocki kieruje Trinity Management.
W czasach gierkowskich był przewodniczącym warszawskiej organizacji SZSP, która wysyłała grupy propezetpeerowskich studentów na otwarte wykłady opozycyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych w celu przeprowadzenia ?konfrontacji ideologicznej?. Akcja ta doprowadziła m.in. do pobicia kilku działaczy opozycji demokratycznej w czasie napaści na dom Jacka Kuronia w marcu 1979 roku. Nawrocki twierdzi, że nie miał nic wspólnego z pobiciem, uważał, że ?z opozycją należy dyskutować i spierać się?, a ?dyrektywy były takie, by stosować polityczne metody działania?.
Nawrocki po latach trafi, dzięki Kaczmarkowi, do rady nadzorczej KGHM Polska Miedź. Tam, wraz z innymi publicznymi podmiotami, dokonał majstersztyku wymyślonego przez Kaczmarka - za publiczne pieniądze stworzono prywatną spółkę Polkomtel, operatora sieci komórkowej Plus GSM. Jej szefem został Władysław Bartoszewicz, znajomy z Rady Uczelnianej ZSP, potem dyrektor gabinetu ministra Kaczmarka. ?W ?Plusie? dostali pracę ?swoi? urzędnicy. Dało to Kaczmarkowi ogromne wpływy w biznesie? - pisała ?Gazeta Wyborcza?.
Władysław Bartoszewicz
W mediach ukazał się list gończy za Władysławem Bartoszewiczem, m.in. byłym prezesem Polkomtela.
W sygnowanym przez prokuratora Ireneusza Kunerta dokumencie postawiony został zarzut wykorzystywania w kontaktach z Markiem Dochnalem stanowiska służbowego (Dyrektora Generalnego w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych) oraz ujawnienie tajemnicy służbowej.
Bartoszewiczowi zarzuca się też podjęcie się pośrednictwa w doprowadzeniu do sfinalizowania umowy prywatyzacyjnej Cementowni Ożarów pomiędzy MPW a Holdingiem Cement Polski.
Pamiętamy dobrze prezesa Bartoszewicza z jego kilkusetmetrowym, umeblowanym antykami gabinetem na ostatnim piętrze biurowca przy Alejach Jerozolimskich. Bartoszewicza, który za państwowe pieniądze, razem z innym zsypowcem Ireneuszem Nawrockim, założył Polkomtel, by karmić dobrymi posadami Samych Swoich. Bartoszewicza, znajomego z Rady Uczelnianej ZSP ministra Kaczmarka, który u szczytu potęgi hojnie wspierał kampanię prezydencką Aleksandra Kwaśniewskiego, można podobno spotkać w pachnącej żywicą Kanadzie.
Andrzej Kratiuk
Kratiuk, mimo że karierę zaczynał jako doradca ministra w solidarnościowym rządzie, kojarzony jest z komunistyczną nomenklaturą. To żywy dowód na to, że hasło stowarzyszenia Ordynacka ("Zawsze sobie pomagamy"), które stworzyli głównie byli członkowie ZSP, nie jest sloganem, ale systemem działania. Kratiuk ukończył Wydział Handlu Zagranicznego SGPiS (obecnie SGH) oraz Wydział Prawa i Administracji UW. Na studiach był czołowym działaczem Związku Studentów Polskich. To wtedy poznał Kaczmarka, a także Dariusza Rosatiego i prof. Andrzeja Całusa, który jest jego wspólnikiem w kancelarii. Do połowy lat 80. Kratiuk był szefem Rady Okręgowej ZSP w Warszawie. Odchodząc, namaścił na swoje miejsce Wiesława Kaczmarka. W 1991 r. Kratiuk wspólnie z Ireneuszem Nawrockim (działacz ZSP, który organizował bojówki rozbijające tzw. latające uniwersytety w stanie wojennym) założyli kancelarię KNS. Mało znana firma zaczęła odnosić nieprawdopodobne sukcesy. W sprawozdaniu zarządu w 1992 r. za najważniejszych klientów uznano: PZU SA, BIG SA, Ruch SA, Powszechny Bank Kredytowy, a także Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie Davida Bogatina (założyciel w atmosferze skandalu został deportowany do USA, a bank splajtował w 1993 r.). Szefem oddziału warszawskiego tego banku był Wiesław Kaczmarek. Gdy w 1993 r. Kaczmarek został ministrem prywatyzacji, natychmiast odwdzięczył się Kratiukowi, czyniąc go szefem zespołu doradców. Funkcję doradcy Kaczmarka Kratiuk pełnił w latach 1993-1997. W latach 1993-1994 doradzał także ministrowi finansów Markowi Borowskiemu i radzie ministrów. W 1994 r. zaczął pracę dla związanego z postkomunistyczną lewicą BIG Banku Gdańskiego.
Z naszych informacji wynika, że w archiwach zachowały się dokumenty na temat współpracy Kratiuka. Po raz pierwszy został zarejestrowany w 1979 roku przez wywiad MSW pod pseudonimem Krystian. Wyjeżdżał wtedy na stypendium do RFN i podpisał tzw. deklarację wyjazdową. Zobowiązał się w niej do wykonania zadań powierzonych przez MSW. Według tygodnika "Głos" w dokumentach zachowały się nazwiska oficerów prowadzących - m.in. Edwarda G. i Piotra K.
Po powrocie ze stypendium Kratiuk został przejęty przez SB, a jego oficerem prowadzącym była Anna P. W tym czasie pojawił się też drugi pseudonim Kratiuka - Krist. Obecny szef fundacji Jolanty Kwaśniewskiej mówił bezpiece o swoich kolegach z organizacji studenckich. Informował o nastrojach na uczelni przed pielgrzymką Jana Pawła II w 1987 roku. Raporty miał przekazywać ustnie oficerowi prowadzącemu.
Marek Belka
Marek Belka ukończył studia ekonomiczne na Uniwersytecie Łódzkim ze stopniem magistra ekonomii w 1972. Od tego czasu był na stałe związany z Katedrą Ekonomii tej uczelni, pnąc się po szczeblach kariery akademickiej, od stanowiska asystenta, przez doktora (1978), habilitację 1986 aż do stopnia profesora (nominacja w 1994).
W latach 1978-1979 i 1985-1986 odbywał długoterminowe staże w Columbia University i University of Chicago, zaś w 1990 przebywał na krótkim stażu w słynnym London School of Economics.
Premier Marek Belka był ?kontaktem operacyjnym? wywiadu Polski Ludowej o kryptonimie Nawal i Belch, wykonującym na jego rzecz zadania podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych w latach 1984-1985 ? wynika z udostępnionej wczoraj przez Instytut Pamięci Narodowej teczki szefa rządu. Służby specjalne PRL nie miały jednak żadnego pożytku z działalności Belki w USA, bo ten ?nie przejawiał entuzjazmu i zaangażowania
W końcu stycznia 2000 r. wracał w pośpiechu ze szczytu gospodarczego w Davos (za przyzwoleniem prezydenta), by bronić BIG Bank Gdański (obecnie Bank Millennium) przed przejęciem przez niemiecki Deutsche Bank. Do dzisiaj nie wiadomo w jakiej roli.
Cezary Stypułkowski
Cezary Stypułkowski jest doktorem nauk prawnych, absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1988 - 1989 był stypendystą Fulbrighta w Business School na Columbia University w Nowym Jorku. W latach 80. pracował w administracji rządowej: był doradcą ministra do spraw reformy gospodarczej, doradcą prezesa Konsultacyjnej Rady Gospodarczej, doradcą wicepremiera i sekretarzem Komitetu Rady Ministrów do spraw Reformy Gospodarczej.
W wolnej Polsce został prezesem Banku Handlowego a następnie PZU.
Cezary Stypułkowski otaczał się ludźmi komunistycznych służb specjalnych. Sędzia, który go uniewinnił (CZ miał w 2002 roku wypadek, w którym zabił 3 ludzi), to tajny współpracownik SB Andrzej Świdwiński. Dyrektor z najbliższego otoczenia Stypułkowskiego, Tadeusz Czerwiński, to funkcjonariusz zbrodniczej Grupy ?D? z Departamentu IV MSW, powołanej do walki z Kościołem.
Zdzisław Montkiewicz
Publiczną osobą (do końca lat 90. piszący swoje nazwisko jako Mątkiewicz) został dopiero jako prezes Ciech. Na to stanowisko wypromował go w 1994 r. ówczesny minister współpracy gospodarczej z zagranicą Lesław Podkański (PSL). Wiadomo też, że w 1992 r. był przez kwartał prezesem PHZ Hortex, centrali handlu zagranicznego działającego w przemyśle spożywczym Hortex. Mówił, że tę posadę zawdzięczał Andrzejowi Kozakiewiczowi, ministrowi w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. Obecną posadę prezesa największego w kraju ubezpieczyciela - jak się często mówi - uzyskał dzięki poparciu premiera Leszka Millera.
Wcześniejsza biografia Montkiewicza w dużej mierze jest skryta w cieniu. Urodził się w 1944 r. w Sokołowie Podlaskim, studiował geodezję w olsztyńskiej Wyższej Szkole Rolniczej, mechanikę precyzyjną na Politechnice Wrocławskiej. Potem trafił do Wojskowej Akademii Technicznej, którą ukończył w 1969 r. (jak podaje - na wydziale administracji i zarządzania, niezbyt typowym dla uczelni technicznej). W 1972 r. pojawił się w gabinecie dyrektora generalnego PAN. Co robił wcześniej, zaraz po studiach? Nie wiadomo. W 1974 z PAN Montkiewicz przeszedł do MSZ, a stąd w 1978 r. trafił do Rady Bezpieczeństwa ONZ w Nowym Jorku. W USA pracował do 1982 r. Ta biografia skłaniała często do przypuszczeń, że był powiązany z wojskowymi specsłużbami. Nie komentuje pytań w tej sprawie. W jednym z wywiadów powiedział jednak, że z wojskowej służby zawodowej został zwolniony w 1982 r. (co sugeruje, że wcześniej był najwyżej oddelegowany do pracy bez munduru). Od 1979 r. ma stopień majora.
Od 1982 r. Montkiewicz pracował w kraju w firmach z udziałem kapitału zagranicznego (brytyjskiego) - Sental i Dernan. Działały one m.in. w branży komputerowej. Z nią właśnie wiązało się kolejne zajęcie Montkiewicza i to w firmie o uznanej renomie: w latach 1988-91 był dyrektorem generalnym polskiego przedstawicielstwa IBM. Nie wiadomo, dlaczego ten gigant branży informatycznej wybrał właśnie Montkiewicza, by organizował jego przedstawicielstwo w Polsce. Nie ma też precyzyjnych informacji o zajęciach Montkiewicza po rozstaniu z IBM. Od 1993 r. widywany był już jednak wśród polityków PSL tworzących ekipę Pawlaka. Do dziś jednym z jego bliższych znajomych jest były poseł PSL Bogdan Pęk.
Wojciech Kostrzewa
Został prezesem państwowego banku w wieku lat trzydziestu. Prezesem Polskiego Banku Rozwoju, o którym Witold Gadomski napisał, że "został założony w jednym pokoju Ministerstwa Finansów". W tym dziwnym banku dyrektorem biura zarządu był przyszły szef ABW Andrzej Barcikowski.
Jak pisała Rzepa w 2002 roku (artykuł Wilk w skórze prezesa z Rzeczpospolitej z 30 marca 2002):
W ostatnich tygodniach o prezesie Kostrzewie i jego banku jest coraz głośniej. Najpierw była nocna próba przejęcia "Twojego Stylu", następnie sprzedaż akcji PKN Orlen kilkadziesiąt godzin przed zatrzymaniem przez UOP Andrzeja Modrzejewskiego, wówczas jeszcze prezesa koncernu. Równolegle Kostrzewa prowadzi rozgrywkę z Elektrimem, który znalazł się na progu bankructwa, a jego giełdowe notowania stale spadają.
Jakie ma poglądy polityczne? Nie chce mówić. Ale ci, z którymi rozmawialiśmy, sytuują kontakty Kostrzewy po lewej stronie sceny politycznej. - Proszę zobaczyć, kiedy wychodzą mu duże transakcje, a kiedy nie - mówi jeden z finansistów. Dwóch byłych współpracowników Kostrzewy to dziś wiceministrowie w kluczowych resortach gospodarczych. Obecna koalicja ma mu pomóc w realizacji najnowszego planu - stworzeniu operatora telekomunikacyjnego, który będzie konkurencją dla Telekomunikacji Polskiej. I być może w skutecznej walce, prowadzonej razem z Janem Kulczykiem, o sektor energetyczny. Walce, która oznaczałaby "wejście w drogę" Aleksandrowi Gudzowatemu, bliskiemu lewicy szefowi Bartimpeksu.
Zbigniew Wróbel
Wróbel został prezesem Orlenu w lutym 2002 r. Jako specjalista od przeróbki ropy naftowej, z doświadczeniem menedżerskim w amerykańskich korporacjach wydawał się wręcz stworzony do tej roli. Być może jednak ważniejsze od jego CV były szerokie znajomości. Zawdzięczał je działalności w ruchu studenckim na przełomie lat 70. i 80. Już wtedy mówiono o nim "dusza towarzystwa". Aktywnie działał w ruchu studenckim, choć karierę zaczął stosunkowo późno. Swój pierwszy poważny awans dostał w stanie wojennym. Był wówczas przewodniczącym Rady Okręgowej ZSP w Katowicach. Tamtejsza organizacja studencka miała dobre zaplecze turystyczne - przede wszystkim sieć schronisk w Beskidach. Być może właśnie dlatego podczas kongresu ZSP w 1982 r. śląskie lobby studenckie przeforsowało swego kandydata na stanowisko dyrektora generalnego biura podróży Almatur. Wróbel przeniósł się do Warszawy.
Z Almaturu Wróbel trafił do LOT-u, co było wtedy sygnałem zaufania ze strony władz PRL.
Kto wymyślił kandydaturę Wróbla (na szefa Orlenu)? Według prasowych doniesień, w tej sprawie doszło do spotkania jednego z głównych udziałowców Orlenu - Jana Kulczyka-z Leszkiem Millerem i Aleksandrem Kwaśniewskim. Podobno pierwszy i ostatni wspierali kandydaturę Wróbla. Od kilku lat pojawiał się on wśród współpracowników Kwaśniewskiego, a na początku 2001 r. został członkiem prezydenckiego zespołu ds. rolnictwa i rozwoju wsi. (chyba literówka, miało być WSI
Bogusław Kott
Na początku lat 70. w Ministerstwie Finansów powstał wydział finansowania handlu zagranicznego. Naczelnik, kolega Kotta, ściąga go do Warszawy (koledzy będą mieli wielki wpływ na życie i karierę Bogusława Kotta). Pensja nie za wielka, ale za to służbowy pokój i - co najważniejsze - zameldowanie w Warszawie.
- Jestem dość konserwatywny. Jak już gdzieś zalegam, to się ciężko ruszam - mówi Kott. I rzeczywiście. Przez 14 lat przyszły prezes BIG-u będzie piął się mozolnie po biurokratycznych szczeblach tego samego departamentu handlu zagranicznego Ministerstwa Finansów: radca, starszy radca, specjalista, starszy specjalista, główny specjalista, naczelnik wydziału i ostatnie trzy lata od 1985 do 1988 r. - dyrektor departamentu.
Połowa lat 80. Władze postanawiają złamać monopol Peweksu. Bogusław Kott dostaje do ręki nie lada władzę - wydaje koncesje na obrót dewizami. Nagle zaczyna mieć wielu znajomych na poziomie dyrektorów central handlu zagranicznego, linii lotniczych czy firm ubezpieczeniowych.
Jest to czas, gdy Kott - przedstawiciel gospodarczej biurokracji PRL - wpływa na losy firm działających już w logice międzynarodowego wolnego rynku. To właśnie teraz wyrobi sobie i utrwali znajomości z przedstawicielami państwowego kapitału. Znajomości bezcenne dla kogoś, kto niebawem zbuduje własny bank.
W drugiej połowie lat 80. władza złagodziła nieco rygory gospodarcze, zezwalając m.in. na spółki joint venture z udziałem kapitału polonijnego. Kott zaczyna mieć kłopoty.
Podlegają mu firmy polonijne: - W tamtym ustroju gospodarczym te firmy do niczego nie przystawały. Same w sobie były kryminogenne. Często penetrowane przez służby, które toczyły między sobą różne wojenki. To wszystko było nieprzejrzyste.
Dariusz Rosati
Dariusz Rosati jest absolwentem Wydziału Handlu Zagranicznego Szkoły Głównej Handlowej (SGH, poprzednio SGPiS) oraz profesorem nauk ekonomicznych.
Po ukończeniu studiów i uzyskaniu dyplomu magistra nauk ekonomicznych w 1969 r. rozpoczął pracę w SGPiS jako asystent. W 1973 r. obronił pracę doktorską, a w 1978. r uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk ekonomicznych.
Od 1990 roku profesor tytularny w SGH. Specjalista w dziedzinie polityki makroekonomicznej, integracji europejskiej, finansów i handlu międzynarodowego.
W latach 1970-1990 odbył szereg stażów krajowych i zagranicznych, m.in. we Francji, w Anglii, w USA i na Węgrzech. Był wielokrotnie ekspertem organizacji międzynarodowych (UNIDO, Bank Światowy, Komisja Europejska, Międzynarodowa Organizacja Pracy). W latach 1986-1987 był profesorem wizytującym na Uniwersytecie w Princeton (USA). Założyciel (1985) i pierwszy dyrektor Instytutu Gospodarki Światowej w SGPiS, a następnie dyrektor Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego.
W latach 1966-1990 był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). W latach 1987-1990 uczestniczył w pracach Komisji ds. Reformy Gospodarczej, a w latach 1988-1989 był członkiem zespołu doradców ekonomicznych Prezesa Rady Ministrów.
Andrzej Olechowski
W 1973 ukończył SGPiS w Warszawie. W 1979 uzyskał stopień doktora. W latach 1978-82 był kierownikiem Zakładu w Instytucie Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego. W latach 1985-87 pracownik Banku Światowego w Waszyngtonie. W 1987 doradca prezesa NBP, następnie w 1988 dyrektor Biura ds. Współpracy z Bankiem Światowym. Wiatach 1989-91 był pierwszym wiceprezesem NBP, w latach 1991-92 - sekretarzem stanu w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. 1992 minister finansów, 1992-93 doradca prezydenta RP ds. ekonomicznych. Pracował także dla instytucji międzynarodowych (1974-78 i 1982-84 UNCTAD; 1985-87 Bank Światowy). Minister spraw zagranicznych od 26.10.1993 do 6.03.1995.
W 1972 Andrzej Olechowski podjął współpracę w wywiadem PRL (rejestracja 4 listopada 1972). Wywiad załatwił mu w 1973 roku pracę w sekretariacie Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju - UNCTAD w Genewie, gdzie był zatrudniony do 1978 roku. Po powrocie do Polski podjął pracę jako adiunkt w Instytucie Koniunktur i Cen, a po uzyskaniu stopnia doktora (1979) został kierownikiem Zakładu Analiz i Prognoz, gdzie zapisał się do ?S?. W 1982 roku Olechowski znów wyjechał pracować do UNCTAD. W tym czasie Czempiński został oficjalnie sekretarzem ambasady PRL (etat jawny) w Szwajcarii. Czyżby zatem oficer prowadzący podążał za swoim agentem czy TW ?MUST? za swoim oficerem? Olechowski był wtedy kontaktem Operacyjnym V Wydziału I Departamentu czyli zajmował się RFN. W czasie spełniania swoich zadań zagranicznych TW ?MUST? został wypożyczony II Departamentowi czyli kontrwywiadowi.
Po powrocie do kraju Olechowski został dyrektorem departamentu w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą w rządzie Rakowskiego oraz I. Wiceprezesem NBP, od 1991 roku, gdy już odszedł z NBP, został prezesem Rady Nadzorczej Banku Handlowego S.A.
no i na deser, najważniejszy człowiek w Polsce, nietykalny wg definicji Trybunału Konstytucyjnego, uwaga, Szanowni Państwo,
Leszek Balcerowicz
W młodości dał się poznać jako obiecujący lekkoatleta - średniodystansowiec. W 1970 roku otrzymał z wyróżnieniem dyplom magisterski w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (od 1990 Szkoła Główna Handlowa) na wydziale handlu zagranicznego. W 1974 roku uzyskał tytuł MBA (Master of Business Administration) na Saint John's University w Nowym Jorku. W 1975 roku obronił pracę doktorską w SGPiS i został na tej uczelni jako adiunkt. W latach 80. odbył kilka stażów naukowych, m. in. na University of Sussex (Anglia) i Uniwersytecie w Marburgu. Habilitował się na SGPiS przedstawiając pracę pt. "Systemy gospodarcze. Elementy analizy porównawczej". W 1992 roku objął stanowisko profesora nadzwyczajnego SGH i kierował katedrą Międzynarodowych Studiów Porównawczych. W latach 1992 - 2000 przewodniczył Radzie i Radzie Naukowej Fundacji Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych CASE. Jego dorobek naukowy to kilkadziesiąt publikacji w czasopismach naukowych oraz kilkanaście książek.
Był członkiem PZPR od 1969 do momentu wprowadzenia stanu wojennego. Pod koniec lat 70. był członkiem zespołu doradców-ekonomistów przy premierze PRL. Zespół ten opracował słynny raport o stanie państwa, który przewidywał rychły upadek polityki ekonomicznej Edwarda Gierka. Po powstaniu NSZZ Solidarność, był członkiem rady ekspertów ekonomicznych tego związku, w ramach której opracował projekt łagodnego przejścia z gospodarki planowej do gospodarki pół-wolnorynkowej opartej na samorządach pracowniczych. Po wprowadzeniu stanu wojennego wystąpił z PZPR, jako osoba związana z kierownictwem Solidarności został na krótko internowany, jednak po kilku miesiącach wypuszczony, razem z pierwszą falą zwolnień z internowania.
PS. O planie Balcerowicza z pozycji konserwatywno-liberalnych można poczytać w artykule Wysoki koszt Jeffreya Sachsa.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 00:12, 14 Kwi '11
Temat postu:
Tylko w latach 1995-2009 wypłynęło z Polski 320 mld zł w formie legalnych dywidend i ukrytych transferów. Od początku tzw. transformacji udział obywateli i państwa w PKB wciąż spada, tworząc swoistą "ścieżkę wyzysku" - alarmują eksperci
Dyskusja o zmianach w OFE obnażyła głęboki podział opinii publicznej. Kilka partii i organizacji - każda z innych powodów - chce podpisaną przez prezydenta ustawę zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego. W wir debaty celnie utrafił Uniwersytet Warszawski - Instytut Stosowanych Nauk Społecznych, publikując pracę naukową pod redakcją prof. Józefiny Hrynkiewicz, w której czternastu przedstawicieli świata nauki recenzuje merytorycznie i bez emocji obowiązujący system ubezpieczeń społecznych.
- Młodzi ludzie nie mogą być pewni w przyszłości emerytury, wielu z nich zamiast emerytury otrzyma tylko renty socjalne - alarmuje dr Ewa Giermanowska z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Badania prowadzone przez Instytut pokazują, że młodzi są tą grupą społeczną, która doświadcza najwyższego bezrobocia (20-40 proc.) oraz najgorszej jakości pracy. Spośród tych, którzy pracują na umowę o pracę - co czwarty młody człowiek płaci składki emerytalne od najniższego wynagrodzenia. Do tego dochodzi ogromna rzesza osób zatrudnionych na kontraktach cywilnoprawnych. - Po wprowadzeniu indywidualnych kont emerytalnych młodzi, którzy nie przejdą na stabilne zatrudnienie, nie zgromadzą dość kapitału, by otrzymać emeryturę - ostrzega dr Giermanowska. Efektem uelastyczniania stosunków pracy i niskich zarobków w naszym kraju jest narastanie konfliktu między starszym pokoleniem a młodym, które - żyjąc w niedostatku - nie chce płacić na utrzymanie pokolenia rodziców. Inny konflikt - wewnątrzpokoleniowy - dotyczy młodego pokolenia: coraz wyraźniej dzieli się ono na tych, którzy świetnie zarabiają, i tych, którzy nie mają żadnych szans. W wyniku tych konfliktów - jedni woleliby bardziej indywidualistycznych rozwiązań w systemie ubezpieczeń społecznych, inni - rozwiązań opartych mocniej na solidaryzmie. - Wady obecnego systemu widać dopiero na tle podziału dochodu narodowego - wyjaśnia prof. Stanisław Domański z SGH. Zaledwie 36 proc. PKB trafia do ludzi w formie wynagrodzeń oraz do budżetu na wydatki wspólne, takie jak utrzymanie państwa i jego służb, wspólne inwestycje, edukację, pomoc słabszym. Cała reszta, tj. 64 proc. PKB, którą Polacy wypracują w ciągu roku, jest pobierana przez podmioty gospodarcze w formie renty od kapitału. Tymczasem w krajach zachodnich dochód narodowy dzielony jest mniej więcej pół na pół. - Ponad 50 proc. PKB trafia do kieszeni pracujących i do budżetu, resztę stanowi renta właścicieli kapitału. Zyski osiągane w Polsce nie zawsze są reinwestowane w naszym kraju, znaczna część z nich wypływa za granicę, zwłaszcza w wypadku, gdy właścicielem firmy jest podmiot zagraniczny.
- W latach 1995-2009 wypłynęło z Polski 320 mld zł w formie legalnych dywidend i ukrytych transferów - wyliczył prof. Domański. - Od początku tzw. transformacji udział obywateli i państwa w PKB wciąż spada, tworząc swoistą "ścieżkę wyzysku" - dodał.
Na skutek nieproporcjonalnego podziału PKB płace są bardzo niskie, a w ślad za tym niskie są świadczenia emerytalno-rentowe. Dlatego debatując nad systemem emerytalnym, wszyscy zmuszeni jesteśmy w istocie do "dzielenia biedy". - Proszę zobaczyć, jak w debacie Rostowski - Balcerowicz obaj rozmówcy skrzętnie pomijali to, co najistotniejsze - niski poziom płac - zaznaczył ekonomista.
- Otwarte fundusze emerytalne to projekt przygotowany przez Bank Światowy. Był on wdrażany - zarówno w Chile, jak i w Polsce - w warunkach braku czy też niedostatku demokracji - zwrócił uwagę dr Marek Rymsza z UW. Problem w tym, że OFE jest ułomną osobą prawną, nie ma organów. Zarządza nim Powszechne Towarzystwo Emerytalne i to ono występuje w imieniu obywateli. Sami obywatele w takim systemie nie są podmiotem, lecz tylko "konsumentami", nie mogą więc zorganizować się, aby bronić swoich interesów. W społeczeństwach zachodnich, mających wysoką kulturę polityczną, system tego rodzaju był nie do przyjęcia - twierdzi dr Rymsza.
Publikacja naukowa Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego "Ubezpieczenie społeczne w Polsce - 10 lat reformowania" pod redakcją prof. Józefiny Hrynkiewicz ma czternastu autorów, wśród nich tak znane postaci, jak: prof. Józefina Hrynkiewicz z UW, prof. Stanisław Domański z SGH, prof. Jerzy Żyżyński z UW i prof. Leokadia Oręziak z SGH. Książka odpowiada na pytania stawiane w debacie na temat zmian w otwartych funduszach emerytalnych, zwłaszcza na te, na które nie usłyszeliśmy dotąd odpowiedzi. Dlaczego nasze przyszłe emerytury będą niskie? Kto ich w ogóle nie otrzyma? Kto w rzeczywistości wprowadził do Polski otwarte fundusze emerytalne? Kto i po co wymyślił ubezpieczenia społeczne? Jak wpływa demografia na system emerytalno-rentowy?
- W Polsce ukuto slogan, że "ubezpieczenia społeczne to socjalizm", tymczasem ubezpieczenia społeczne zostały wymyślone właśnie po to, aby socjalizmu nie było - powiedział podczas konferencji poświęconej prezentacji książki jeden z jej współautorów - dr Marek Rymsza z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.
http://finansebeztajemnic.nowyekran.pl/p.....meryturach
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 23:02, 15 Kwi '11
Temat postu:
Opozycja konstruktywna a niekonstruktywna
Coś się zmienia, bo profesorowie wydawać zaczęli książki analizujące przebieg
transformacji ustrojowej. Prof. Maria Jarosz w książce „Władza, przywileje, korupcja”
pokazała sposób, w jaki Polska była wprowadzana w militarne i gospodarcze struktury
Zachodu. Między innymi przez tzw. „brygady Mariotta”, czyli konsultantów sprowadzanych z
zagranicy za olbrzymie pieniądze, którzy mieszkali przeważnie w hotelu „Mariott” – stąd
nazwa. Ich kwalifikacje jako specjalistów często były znikome a nieznajomość polskiej
historii, kultury, tradycji żenująca. Działali w interesie krajów, z których przyjechali i
kreowali liderów polskiej gospodarki. Z czasem ci strażnicy polskiego życia gospodarczego i
politycznego zaczęli działać poprzez system tworzonych w naszym kraju fundacji i
organizacji pozarządowych. W efekcie posiadając odmienną historię i tradycję instytucjonalną
poruszamy się po obcej ścieżce rozwojowej.
Prof. Paweł Śpiewak w książce „Pamięć po komunizmie” skupił się na mowie
propagandy, pokazał, jakimi językami posługiwali się zwolennicy przyspieszenia, lustracji,
dekomunizacji i ci, którzy głosili hasła wybaczania i zapominania. I to zarówno w sferze
ekonomicznej, politycznej, jak i przy przedstawianiu historii PRL. Opisał, jak pragnienie
rzetelnego rozliczenia z przeszłością zastąpione zostało czarną wizją dekomunizacji, jak
liberałowie głosili, że pamięć tak jątrzy, że lepiej stracić pamięć niż gdyby miało się nie
zbudować demokracji. Jak „Gazeta Wyborcza” wykreowała spór między nacjonalizmem a
europejskością i jak los polskiej demokracji wiązała z własnym ugrupowaniem.
W książkach tych nie ma jednak odniesienia do społeczeństwa, toteż tematem mego
referatu jest próba pokazania, na czym polegał spór między tzw. opozycją konstruktywną i
niekonstruktywną.
Słowem „konstruktywny” komuniści określali takie działanie, które służyło
podporządkowaniu sobie społeczeństwa. Gdy Breżniew mówił: „Nie wierzę, żeby tow.
Jaruzelski zrobił coś konstruktywnego. Wydaje mi się, że brak mu odwagi”1 - wyrażał obawę,
że Jaruzelski jest za słaby, by podporządkować Solidarność Moskwie. Polska opozycja
konstruktywna przyjąwszy tę nazwę, interpretowała ją zgodnie z prawdziwym znaczeniem
słowa, czyli jako budujący, twórczy, wydajny, co już na samym wstępie dawało jej przewagę,
bo przeciwstawna mogła być tylko opozycja niekonstruktywna, a każdy przecież woli być z
ludźmi twórczymi, niż takimi, których stać jedynie na zaprzeczanie. Był to jednak czas, gdy
społeczeństwo umiało odczytywać prawdziwe znaczenie słów używanych przez propagandę,
toteż i ta nazwa została szybko rozszyfrowana. Może o tym świadczyć artykuł z roku 1989,
opisujący działania Stowarzyszenia „Wolę Być” (n.b. jednego z tych powołanych przez
władzę do skanalizowania działalności społecznej), które chciało ulżyć losowi zwierząt w
warszawskim ogrodzie zoologicznym. Zgłosili się do dyrekcji ZOO, oferując pomoc.
Dyrekcja przyjęła ich z rewerencją, wybiła z głowy pomysły o manifestacjach, pikietach i
przekonała, by zajęli się szlamowaniem stawów i grabieniem liści. Artykuł nosił tytuł
„Opozycja konstruktywna w ZOO”, a kończył puentą „stajni Augiasza nie uprzątnie się
zwykłymi grabiami, tu trzeba bardziej fundamentalnych działań”.
Jeżeli tak było, jeżeli Polacy wiedzieli, że opozycja konstruktywna chce tak urobić
społeczeństwo, by zgodziło się głosować na swoich ciemiężycieli, otrzymując w zamian
prawo do „grabienia liści”, skąd tak wielkie dla niej poparcie? Bo było ono wielkie, choć nie
aż takie, jak uważa się dzisiaj, skoro blisko 40 proc. uprawnionych do głosowania 4 czerwca
1989 nie poszło do urn wyborczych.
Zamiana ról
Solidarność stworzyli pracownicy najemni zatrudnieni w przedsiębiorstwach
państwowych, to oni wywalczyli związek niezależny od rządu. Intelektualiści, którzy podczas
strajku sierpniowego zjechali do Stoczni Gdańskiej, byli zdania, że żądanie niezależności to
mrzonki, bo szczyt ustępstw, na które zgodzi się władza, to nowe wybory w starych
związkach. Uważali się za realistów i hamowali wygórowane ich zdaniem dążenia społeczne.
Od samego początku istniał więc podział na zachowawczych intelektualistów i społeczeństwo
dążące do niezależności. Nastąpiła zamiana ról - inteligencja, która tradycyjnie przewodziła
aspiracjom społecznym, zajęła się ich hamowaniem. Nie było to przy tym zjawisko
charakterystyczne wyłącznie dla inteligencji polskiej. „Do 1950 najwybitniejszymi agentami
sowieckimi na Zachodzie byli intelektualiści” – napisał John Barron w książce o KGB,
dodając, że także w późniejszych latach KGB werbowało szpiegów spośród „intelektualistów,
których rodzice byli komunistami lub sympatykami Związku Sowieckiego”. Wynikało to
podobno stąd, że „widzieli oni w komunizmie nadzieję ludzkości na powszechną
sprawiedliwość lub najważniejszą zaporę przeciw faszyzmowi”2, czyli z tego, co filozofowie
nazwali potem „ukąszeniem heglowskim”. Intelektualiści polscy, nazywani podczas strajku
ekspertami, prawie bez wyjątku mieli przeszłość komunistyczną. Doskonale się rozumieli z
sekretarzami partii i oficerami SB3, natomiast robotników się bali. To nie przypadek, że
określenie „robol” powstało w warszawskich salonach. Od początku więc były w Solidarności
dwa skrzydła: ekspertów z Wałęsą i Gwiazdy z „gwiazdozbiorem”. Kierunek polityki
pierwszej z tych grup sformułował Wałęsa - „trzeba tak grać, żeby wygrać” i Kuroń -
„polityka nie ma być moralna, polityka ma być skuteczna”. Efektem stało się łamanie
demokracji związkowej, odsuwanie osób myślących inaczej, potajemne rozmowy z
komunistami. Kierunek drugiej wytyczał Gwiazda: „Przywództwo musi wiedzieć, jakie są
granice w pertraktacjach dolne i górne, wiedzieć powinien o nich przeciwnik, wiedzieć
powinien także każdy zrzeszony w Solidarności. Mało tego, przeciwnik powinien wiedzieć,
że cała Solidarność o tych granicach wie i zna je dokładnie”. Albowiem naszym celem jest
demokracja, toteż „w walce z totalitarnym ustrojem nie można się posługiwać totalitarnymi
metodami”4. Pierwsza grupa przeobrazi się w opozycję konstruktywną i będzie dążyła do
współrządzenia z komunistami, zwalczając Gwiazdę jako „ekstremistę”. Gwiazda
przeszkadzał, bo w czasie Solidarności upierał się przy demokracji wewnątrzzwiązkowej, a w
stanie wojennym głosił, że jeśli dojdzie do rozmów z komunistami, to ludzie, którzy siądą z
nimi do stołu, muszą czuć poparcie społeczne. „Rozmowy to przetarg – pisał - w którym nie
liczą się argumenty etyczne, moralne, ani nawet prawne. Wpływ na wynik ustaleń ma tylko
stosunek sił układających się stron”. Zasady te uznane zostały za utopijne, a Gwiazda z
popierającymi go ludźmi za opozycję niekonstruktywną.
Pierwszy krok do Magdalenki
Różnice między opozycją konstruktywną a niekonstruktywną najlepiej
charakteryzują dwa listy wysłane z więzienia przez dwóch przywódców Solidarności: Wałęsę
i Gwiazdę.
Listu Wałęsy nie mam, więc przytaczam słowa Kiszczaka: „Z Arłamowa, gdzie był
internowany, Wałęsa napisał list do gen. Jaruzelskiego, że czas zakopać topór wojenny, siąść
za stołem i rozmawiać o przyszłości Polski. Podpisał się tym słynnym podpisem "kapral
Wałęsa". List przekazał mi płk Pawłowski, dyrektor Biura Ochrony Rządu, które wtedy
pilnowało Wałęsy”.
Gwiazda wysłał z Białołęki gryps adresowany do społeczeństwa, w którym
przestrzegał przed kapitulanckimi rozmowami. „ Trzeba pamiętać, że jeżeli pozwolimy
jakiejś grupie podpisać kapitulanckie porozumienie w naszym imieniu, będzie to oznaczać, że
wyrzekliśmy się dalszej walki, że godzimy się i aprobujemy narzuconą sytuację i wyrzekamy
się naszych praw”. I dodał zdanie, które okazało się przepowiednią: „Kapitulacja do tego
stopnia zniechęci społeczeństwo, że nie będziemy nawet mieli sił, by wyegzekwować te
ochłapy, które nam przyznają w zamian za kapitulację”
Przez cały stan wojenny trwać będzie ten dwugłos. Wałęsa będzie kręcił, mataczył,
składał obietnice i wycofywał się z nich, Gwiazda będzie przestrzegał, apelował do rozumu,
tłumaczył, jak groźne jest uznanie, że polityka jest niemoralna, wyjaśniał, że kompromis
trzeba oczywiście zawierać, ale nie za cenę rezygnacji z zasad. Głos Gwiazdy był słabo
słyszalny, bo wszystkie środki przekazu nagłaśniały Wałęsę, a drukujące Gwiazdę gazetki
podziemne borykały się z ogromnymi trudnościami finansowymi. Pieniądze przysyłane z
Zachodu kierowane były do takich struktur, jak TKK czy RKK, toteż wytworzyła się
sytuacja, w której jedni działacze mieli sprzęt drukarski i pieniądze, drudzy – czyli ogromna
większość – mogli działać tylko kosztem ogromnych wyrzeczeń. Mimo to struktury były
zachowawcze, a społeczeństwo radykalne - wielkie demonstracje 1 i 3 maja zorganizowane
zostały spontanicznie, wbrew zamiarom TKK.
Do TKK dobierano działaczy dających sobą kierować, pomijając niezależnych, czyli
– jak powiedzielibyśmy dziś - niepoprawnych politycznie, równocześnie budując autorytet
Wałęsy przy silnym poparciu polityków zachodnich. Dowodem jest Pokojowa Nagroda Nobla
przyznana Wałęsie w 1983 r. za poskromienie ekstremalnego skrzydła w Solidarności. Gdy
zaś w drugiej połowie lat osiemdziesiątych naród stracił cierpliwość i zaczęły się strajki, do
Polski zjeżdżać zaczęli zachodni politycy. W ciągu jednego tylko roku – od 26 września 1987
do 4 listopada 1988 – złożyli wizyty w Polsce i spotkali z Wałęsą: wiceprezydent USA
George Bush (26-29 wrzesień 1987), minister spraw zagranicznych RFN Hans D. Genscher
(11 styczeń.1988), Michaił Gorbaczow (11 lipca 1988), Margaret Thatcher (4 listopad.1988).
Opozycja konstruktywna miała olbrzymie poparcie, bo realizowała plan polegający
na uwłaszczeniu komunistów i pozostawieniu ich przy władzy. Politycy zachodni
najwidoczniej wychodzili z przekonania, że z przywykłymi do wykonywania poleceń
Moskwy komunistami będą mieli lepszy kontakt, niż z nieprzewidywalnymi Polakami, a i
Moskwa też już nas miała dosyć. Gromyko skarżył się, że „wystarczyło ledwie ruszyć dwóch
członków „Solidarności, a natychmiast poderwał się dosłownie cały kraj”5. Solidarność zadała
straszny cios ideologii komunistycznej, „trudno wymyślić bardziej zabójczą sytuację dla
komunistycznych demagogów niż zgodny bunt robotników przeciw „proletariackiemu
państwu”. Nawet propaganda sowiecka nie zdecydowała się nazwać Solidarności organizacja
reakcyjną, lecz wolała rozprawiać o „pewnych elementach antysocjalistycznych” w jej łonie”6.
Miało to jednak taki skutek, że Polacy zaczęli nosić koszulki z nadrukiem „element
antysocjalistyczny”.
Wspierana ze Wschodu i Zachodu opozycja konstruktywna przygotowywała grunt do
rozmów z komunistami, że zaś w grupie negocjacyjnej musieli być przedstawiciele
Solidarności, trzeba było ich odpowiednio dobrać. Ciekawą informację na ten temat podał
Mirosław Krupiński, wiceprzewodniczący Komisji Krajowej po I zjeździe Solidarności. Na
przełomie roku 1982/83 siedział w więzieniu w Łęczycy, gdy przywieziono tam Władysława
Frasyniuka. „Znalazłem się z sam na sam z Frasyniukiem w małej celi z czterema pryczami.
Zastanawiałem się nad celem takiej rozrzutności metrażowej – cele były zwykle przepełnione
a tutaj pomimo dwóch pustych prycz nie dokwaterowano nam nawet wtyczki.... Władek
mówił zadziwiająco wiele i zadziwiająco płynnie. Wręcz recytował. Nie było w tym „prawie
monologu” nic o Solidarności, członkami KK której obaj byliśmy, ani o sytuacji Polski... było
natomiast bardzo wiele o strategii dojścia do władzy i władzy tej przyszłym składzie. A ów
referowany skład był z grubsza taki, jak to dziś bym określił, pomagdalenkowy”7. Krupiński
przypuszcza, że Frasyniuk był jednym z tych już przygotowanych do „okrągłego stołu” i
dokooptować chciał Krupińskiego, „wykładowca teorii dorwania się do przyszłej władzy
mówił otwarcie jak do swojego”.
Warto przypomnieć, z kim opozycja konstruktywna chciała się układać.
Komunistyczny autoportret
5 września 1980 r. Gierek został odsunięty od władzy, jego miejsce zajął Kania, a
rozliczeniem obalonej ekipy zajęła się komisja Grabskiego8. Zeznawał przed nią także
Franciszek Szlachcic. Wyjaśniał, że odszedł z kierownictwa „na znak protestu i niezgody... na
utworzenie się już w tym czasie gangu w kierownictwie, na czele którego stał Babiuch. /.../
Przez krótki okres czasu obserwowałem działania tej grupy. Uważam, że gang to był....Ja już
nie mówię o donosicielstwie, o poniżającym zachowaniu się niektórych towarzyszy, o
oszczerstwach...”. Chciał to wszystko ujawnić na plenum KC, ale usłyszał, że „jeśliby chciał
tow. Szlachcic zabrać głos na plenum KC, dokonać rozłamu w partii, to my musimy za
wszelką cenę nie dopuścić do tego nawet specjalnymi środkami. A wy dobrze wiecie co to są
„specjalne środki”.... Jeszcze by mi dorobiono, że miałem wypadek samochodowy”. Na to
Grabski: „Towarzyszu Franciszku, nie możemy operować takimi terminami jak wy
operujecie. Proponowałbym zamienić określenia „bandy”, „gangi” na „grupy nieformalne w
Biurze Politycznym”.
Kania szefował temu towarzystwu do 19 października 1981 r., kiedy ustąpił miejsca
Jaruzelskiemu. Do Jaruzelskiego zatelefonował wtedy Breżniew.
• Breżniew: Witaj Wojciechu.
• Jaruzelski: Witajcie szanowny i drogi Leonidzie Iljiczu.
• Breżniew: Drogi Wojciechu, wysłaliśmy już do ciebie oficjalne gratulacje, ale chcę
także bezpośrednio pogratulować ci wyboru na stanowisko pierwszego sekretarza
KC PZPR.... ważne jest, aby nie tracąc czasu przejść do zaplanowanych przez was
stanowczych działań przeciw kontrrewolucji...
• Jaruzelski: Serdecznie dziękuję, drogi Leonidzie Iljiczu, za życzenia, a przede
wszystkim za okazane mi zaufanie. Chce wam powiedzieć otwarcie, że zgodziłem
się na objęcie tego stanowiska z wielkimi oporami i tylko dlatego, że wiedziałem o
waszym poparciu i że to wasza decyzja. Gdyby było inaczej, nigdy bym się nie
zdecydował. To bardzo ciężkie i trudne zadanie w tej skomplikowanej sytuacji w
kraju, w której muszę działać jako premier i minister obrony. Ale rozumiem, że to
słuszne i konieczne, skoro wy sami tak uważacie.”iii.
Jaruzelski uważał Breżniewa za swego zwierzchnika, gdyż – jak to już w 1948
wyjaśnił Mieczysław Moczar: „Związek Radziecki jest nie tylko naszym sojusznikiem – to
jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, partyjniaków, ZSRR jest naszą Ojczyzną”. Breżniew
zadzwonił, by dodać ducha Jaruzelskiemu, bo słabość polskich komunistów zaskoczyła
Kreml. 2 kwietnia 1981 r. mówił Gromyko: „Chcę powiedzieć, że Kania i Jaruzelski są w nie
najlepszym stanie. Krążą nawet takie pogłoski, że Jaruzelski całkiem upadł na duchu i nie
wie, co robić”. Uważali go za wiernego ale słabego i na jego wybór zgodzili się po długich
wahaniachiv. „Kiedyś sądziliśmy, że tow. Jaruzelski jest niezłomnym działaczem, okazało się,
ze w gruncie rzeczy jest słaby....początkowo nabrał nieco otuchy, a teraz znowu zmiękł” – gdy
„rozwiano złudzenia” dotyczące wprowadzenia wojsk ZSRR do Polski. Członkowie
sowieckiego politbiura otoczyli więc polskich towarzyszy opieką. „Co pewien czas
wyjeżdżały do Polski sowieckie delegacje wysokiego szczebla... Moskwa faktycznie wzięła
na siebie kierowanie sytuacją, do najdrobniejszych szczegółów: prawie jak do Afganistanu do
Polski wysyłano specjalnych doradców i grupy ekspertów od wszelkich zagadnień, bez
uzgodnienia z którymi (czy choćby z ambasadorem Aristowem) niczego się nie robiło. Nawet
program ekonomiczny PZPR przyjęty na zjeździe, najpierw studiowany był i opracowywany
w Moskwie. Wykorzystywano wszystko, aż do najdrobniejszej różnicy zdań w kierownictwie
Solidarności, najmniejszych ich błędów. Coraz bardziej dawała się odczuć obecność KGB w
Polsce”.
Debata Wałęsa – Miodowicz
Stosunek Jaruzelskiego i Kiszczaka do opozycji konstruktywnej określa ich opinia o
Wałęsie.
Jaruzelski: „...Wałęsa wyrósł w ciągu kilku dni... porównać tego głupka z
Miodowiczem, to są przecież dwa światy, to Himalaje i Góry Świętokrzyskie. /.../
To nie jest partner, to jest przede wszystkim człowiek nieuczciwy, lawirant,
działający pod różnego rodzaju wpływami”. Rakowski: „Wałęsa jest to człowiek
podstawiony przecież... nim się kieruje...”. Kiszczak: „Wałęsa nie zmienił się, jest
to mały człowiek, żulik, lis, chytry człowiek, chce oszukać partnera. Mówi, że jest
zwolennikiem gen. Jaruzelskiego, że stan wojenny był konieczny, ale że powinien
trwać trzy miesiące, że nie wszyscy powinni być internowani... Jest za przyjaźnią
polsko-radziecką, przeciw kuroniadzie”9. Jednakże rozmawiać z nim musieli, gdyż
– jak 20 sierpnia 1988 roku powiedział Rakowski: „Czy w perspektywie będziemy
rozmawiać z Wałęsą? Raczej tak, chociaż lekko mnie nie przechodzi to przez
gardło./.../ Jeśli nie wykonamy ruchów politycznych, to za tydzień zostaniemy
bardzo przyciśnięci do muru”.
Debata telewizyjna między Wałęsą a Miodowiczem odbyła się 30 listopada 1988
roku. Gwiazda pisał o niej tak:
„Miodowicz zaproponował doktrynę: jeden zakład – jeden związek. W politycznym
publicznym oświadczeniu oznacza to ofertę administracyjnego rozwiązania wrono-związku w
pewnych zakładach i powołanie w to miejsce innego, o nazwie „Solidarność”. Należy tę
propozycję odrzucić, ale nie powinno się nie zauważyć, że była to konkretna propozycja
kompromisowa. Tego, co Wałęsa zadeklarował w naszym imieniu, nie zauważyć nie wolno.
Wałęsa zgłosił szereg deklaracji ustępstw bardzo daleko idących:
1. „Solidarność” będzie teraz zupełnie inna niż ta w 1981 r.
2. Do nowej „Solidarności” wejdą zupełnie nowi ludzie.
3. Zakaszemy rękawy.
4. Jesteśmy gotowi do głębokich wyrzeczeń.
5. Wspomniał o udzieleniu kredytów za cenę rejestracji „Solidarności”
6. Podał jako wzór do naśladowania pierestrojkę i genseka Gorbaczowa i wezwał PZPR
do naśladowania KPZR.
Co to oznacza? „Solidarność” w 1981 postępowała zgodnie ze statutem i usiłowała
bronić, często bardzo skutecznie, interesów pracowników. Nowa „Solidarność” będzie
zupełnie inna. Czy lepsza? Oczywiście nie, skoro Wałęsa w ten sposób uspokajał politbiuro,
by nie bało się tej „nowej Solidarności”. Oznacza to również, że Wałęsa obiecuje tak tę
„nową Solidarność” ukształtować, by nie była ona groźna dla PZPR – pracodawcy. Do nowej
Solidarności wejdą zupełnie nowi ludzie – uspokaja Wałęsa Miodowicza i nas. Przecież przy
wolnych wyborach nie można takiej obietnicy złożyć! Czy więc władze nowej Solidarności
zostaną wyłonione w wyborach, czy też znów poprzez mianowanie? Mianowanie z
uwzględnieniem życzeń PZPR”. Ludzie jednak już Gwiazdy nie słuchali.
27 lutego 1989 r. Gdańskie Towarzystwo Filozoficzne zorganizowało spotkanie,
prosząc Gwiazdę o wygłoszenie referatu „Czy w systemie totalitarnym możliwy jest dialog”.
Gwiazda odpowiedział, że oczywiście nie jest możliwy, ale rozumiejąc, że filozofowie tak
naprawdę pytali o to, czy możliwy jest dialog przy okrągłym stole, mówił: „Należy
odpowiedzieć pytaniem: kogo z kim? Praktyka pokazuje, że możliwy jest dialog elit
społecznych z elitą władzy, ale tylko pod warunkiem, że w tym dialogu przestaną być
artykułowane interesy społeczeństwa, a wszystko wskazuje, że w ewentualnie zawartej
umowie interesy społeczeństwa zostaną pominięte. /.../ W Polsce wytworzył się szczególny
rodzaj utopii politycznej, którą jej zwolennicy z dużym poczuciem humoru nazywają
„realizmem”. Ludzie ci nie wiem z jakiego powodu nie dostrzegają, że oprócz Biura
Politycznego, oprócz pułkowników policji i wojska jest jeszcze w tym kraju trzydzieści parę
milionów ludzi. Cała ich optyka zamyka się na: nasza grupa 50-osobowa i ich grupa 50-
osobowa. Relacje między tymi grupkami są jedynie ważne, zastanawiają się „co oni zrobią” i
czy to się da wykorzystać dla naszych celów, cała optyka kierowana jest na tej linii”.
Uczestnicy spotkania nie byli z tej odpowiedzi zadowoleni. Powód niezadowolenia
tak jeden z nich wyłożył: „Kolega poprzednio zadający pytanie mówił o jego zdaniem
skutecznym mechanizmie działania w imieniu związku na zasadzie: Wałęsa dobiera sobie
doradców, ludzi mądrych, którzy wspólnie mogą dobrze działać. Dlaczego taką wagę
przywiązujesz do demokracji wewnątrzzwiązkowej?”
Inteligencja
W taki sposób patrzyła polska inteligencja. Filozofowie przekonywali, że nie ma
alternatywy dla programu Balcerowicza, socjologowie stali się politologami, publicyści
przekonywali, że Mazowiecki to wielki mąż stanu, a wszyscy czytali „Gazetę Wyborczą”.
Władimir Bukowski, który inteligentom na Zachodzie podtykał pod nos dokumenty
wydobyte z archwów Biura Politycznego ZSRR, a oni nie chcieli czytać, „bo to wszystko
tendencyjne”, pisze: „Nic tych ludzi nie interesowało prócz własnej szlachetnej roli zbawców
ludzkości, i żeby móc się tym chełpić, gotowi byli zdradzić każdego. /.../ Żaden inteligent
nigdy się nie przyzna, że głównym motywem jego spektakularnej działalności społecznej jest
pragnienie zdobycia władzy. Gdzież tam! Będzie temu zaprzeczał, aż zsinieje, odwołując się
niezmiennie do najszlachetniejszych, najbardziej altruistycznych pobudek. Tak się przy tym
roznamiętni, tak rozochoci, aż naprawdę zacznie wierzyć we własną bezinteresowność”. O
polskiej inteligencji można powiedzieć to samo, jeśli wziąć pod uwagę pisane przez nich listy
otwarte. Artyści napisali list otwarty przeciw „nagonce” na Jana Kulczyka, filmowcy w
obronie Lwa Rywina, członkowie Komitetu Helsińskiego w Polsce przeciw ujawnianiu list
agentów, Frasyniuk z prośbą „o dobrą pamięć”, Wałęsa przeciw Radiu Maryja i
Wyszkowskiemu. „W swoich programach mówicie – napisał - że bez Okrągłego Stołu, bez
walki lat 80. komuniści sami odeszliby wraz z armią sowiecką? Cóż to za teorie? Kto miał od
nich przejąć państwo, jaka byłaby propozycja dla Narodu? Autorzy tych listów to właśnie
opozycja konstruktywna.
Różnice między opozycja konstruktywną a niekonstruktywną
Różnice te dobrze widać, gdy zestawi się głoszone przez te dwie grupy programy.
Opozycja konstruktywna:
1. Gwarantem naszej wolności może być tylko ktoś z zewnątrz, najlepiej mocarstwo
takie jak ZSRR lub USA.
2. Polityka ma być skuteczna a nie moralna.
3. Społeczeństwem rządzą elity dobierane drogą kooptacji.
Opozycja niekonstruktywna:
1. Gwarantem naszej wolności jesteśmy my sami.
2. Polityka to system kompromisów, ustąpić można z wszystkiego, z wyjątkiem zasad.
3. Społeczeństwem kierują elity wyłonione przez samo społeczeństwo.
http://www.obywatel.org.pl/solidarnosc/referat_kwiatkowska.pdf
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 19:12, 16 Kwi '11
Temat postu:
Z prof. Andrzejem Zybertowiczem, socjologiem z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, byłym doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego, rozmawia Mariusz Bober
Polska stała się terenem łowieckim dla różnych grup interesów wewnętrznych i zewnętrznych, a państwo nie potrafi temu przeciwdziałać - ostrzegał Pan niedawno w Łodzi. Alarmuje Pan, że bez większego zaangażowania Polaków w życie publiczne nie da się przezwyciężyć tego stanu.
- Są dwa rodzaje przeszkód w naprawie Polski i dobrym rządzeniu nią. Pierwsza to liczne polskie i zagraniczne pasożytnicze grupy interesu, którym odpowiada źle rządzony kraj: państwo niepotrafiące zadbać o bezpieczeństwo swoich przywódców, o interesy własnych obywateli, o to, by wielki biznes działał w Polsce według uczciwych reguł. Druga przeszkoda polega na tym, iż gdyby nawet wybory wygrała, i to z dużą przewagą, partia kompetentnych polityków z dobrym programem przebudowy Polski i tak nie dałaby rady wprowadzać potrzebnych zmian, działając pod prąd rozpowszechnionej w społeczeństwie mentalności.
Jaką mentalność ma Pan Profesor na myśli?
- Wielu z nas posiada pokłady świadomości odziedziczone po starych czasach - hamujące rozwój nowoczesnej gospodarki i demokracji; nawyki, z którymi się zrośliśmy tak bardzo, iż często ich nie dostrzegamy. Sprzyjają one z jednej strony nadmiernemu indywidualizmowi, a z drugiej - paradoksalnie - klientelizmowi, następnie zbytniej pobłażliwości wobec własnych słabości, braku poszanowania prawa, nieprzejrzystości w działaniu publicznym. Tej wielowarstwowej tkanki nie można wyrzucić z nas odgórnym aktem zmiany np. Konstytucji, choć i taki impuls odgórny może być niezbędny. Bez oddolnych form aktywności, które wyzwoliłyby falę przebudowy nas samych, projekt odgórnej, instytucjonalnej zmiany państwa byłby realizowany w swoistej próżni społecznej.
Ale zauważył Pan jednocześnie, że w Polsce działa już wiele oddolnych ruchów, stowarzyszeń i wydawnictw.
- Mamy rozproszony archipelag polskości - wiele patriotycznych inicjatyw, wydawnictw, stron internetowych, klubów dyskusyjnych, grup rekonstrukcyjnych itd. Chociaż ten archipelag potrzebuje konsolidacji w kilka dużych kontynentów, to współtwórcy poszczególnych wysepek i wysp często nie mają ani wizji, ani umiejętności, by łącząc mniejsze organizmy w większe, uzyskać ciężar gatunkowy o skali niezbędnej dla uruchomienia procesu rekonstytucji polskości. Często posługujemy się argumentem, że media posiadające największy rezonans społeczny są w ręku środowisk o mentalności kosmopolitycznej, konsumpcyjnej, klientelistycznej, postkomunistycznej. Że mediami tymi włada - użyjmy określenia dr Barbary Fedyszak-Radziejowskiej - okrągłostołowy establishment (OSE). To są środowiska, które na tyle wcześnie skorzystały na transformacji, iż okopawszy się na swoich uprzywilejowanych w III RP pozycjach, panicznie boją się istotniejszych korekt systemu, boją się wymiany starych elit na nowe (zjawiska w wielu krajach naturalnego). Ponieważ OSE faktycznie dysponuje najsilniejszymi mediami, środowiska patriotyczne traktują to jako alibi dla swojej ograniczonej skuteczności. Gdy OSE mówi: "ale przecież macie swoje media: "Nasz Dziennik", "Gazetę Polską", "Rzeczpospolitą" itd.", ale ludzie jakoś wolą kupować "Wyborczą", "Politykę" itd., to usprawiedliwiamy się, że występuje ogromna różnica kapitałowa między mediami. Ta różnica jednak - jak trafnie zwracał uwagę Rafał Ziemkiewicz - nie wzięła się jedynie ze sprawności organizacyjnej OSE, ale z uzyskania na samym starcie korzystniejszej pozycji właścicielsko-koncesyjnej - np. z przyswojenia symbolicznego kapitału założycielskiego, który miał służyć całej wolnej Polsce, przez jeden tylko odłam środowisk solidarnościowych, akurat ten, któremu najbliżej było do postkomunistów. Ale takie rozgrzeszanie się tylko częściowo jest słuszne.
Dlaczego ta aktywność nie wystarcza do obrony polskich interesów nawet wewnątrz kraju?
- To treść przekazu, a jak wygląda poziom jego formy? Treści, które trafiają do odbiorców mniejszych mediów, nie zyskują wielkiego rezonansu nie tylko z powodu różnicy kapitałowej. Spora część niepodległościowego (w tym katolickiego) dziennikarstwa, jak i innych form aktywności społecznej jest mało profesjonalna. Wiele osób czuje się lepiej, kierując małą inicjatywą - patriotyczną, artystyczną, historyczną czy medialną - niż będąc tylko wioślarzem na dużym statku, który przecież płynąłby szybciej i dalej. Patriotyczno-konserwatywne inicjatywy nie uzyskują impetu niezbędnego do zmieniania Polski, ponieważ zderzają się z tkanką postaw wielu Polaków zachłyśniętych kulturą konsumpcyjną, przyzwalających na bylejakość, uległych wobec kultury obrazkowo-tabloidowej, z tkanką, w obliczu której często jesteśmy bezradni. Ze sposobami myślenia rodaków, do których nie potrafimy dotrzeć. Ani samym działaniem medialnym, ani politycznym nie można przebudować gęstej tkanki starych nawyków - obecnych także w środowiskach ludzi wierzących w Polskę. Taką tkankę społeczną należy przebudowywać inaczej - naszymi oddolnymi, rozgałęzionymi działaniami sprzeciwu wobec zalewu nieprawdy, manipulacji i kłamstwa. Trzeba organizować się tak, by metodzie świadomego przerysowywania, gdy chodzi o konkurentów politycznych, oraz przemilczania, gdy chodzi o hazardowopodobne sprawki, umieć przeciwstawiać się na co dzień w swoich miejscach pracy i zamieszkania.
Jak w praktyce może wyglądać nasz opór?
- Po stronie środowisk niepodległościowych występuje poważny deficyt kompetencji społecznych. Postkomuniści wyszli z PRL nie tylko z większymi zasobami materialnymi (majątek b. PZRP i spółek nomenklaturowych), ale przede wszystkim z większym doświadczeniem, umiejętnościami gry drużynowej i także lepszym rozumieniem faktycznych reguł polityki. Gdy np. w telewizji politycy SLD opowiadali frazesy o wolności i rządach prawa, za kulisami robili coś zupełnie innego - ani przez moment nie ulegając własnej propagandzie. Gdy zaś działacze ZChN głosili hasła ideowe, nie odróżniali ich od technologii politycznej. Na przykład w okresie rządu Jana Olszewskiego brakowało wiedzy o tym, jak sprawowanie władzy państwowej przekładać na wpływy na poziomie lokalnym.
Dlatego proponuje Pan różne kursy, szkolenia, zwłaszcza dla liderów organizacji społecznych i współpracę między nimi?
- Potrzeba czegoś w rodzaju coachingu [treningu - red.] patriotycznego przywództwa. To propozycja dla liderów małych inicjatyw, którzy mają dużo zapału, którzy odnieśli już jakieś sukcesy, ale często nie potrafią przekroczyć bariery organizacyjnej, bez której ich projekty nie mogą się łączyć i nabierać rozmachu.
Twierdzi Pan, że dbałość o interes publiczny blokują także konsumpcyjne postawy wielu Polaków. Czy nie jest to właściwe podłoże dominującego podziału społecznego?
- W społeczeństwie zawsze występują podziały wynikające z różnicy dochodów, poziomu wykształcenia, miejsca zamieszkania itd. Ale są też podziały kreowane lub nasilane sztucznie, stanowiące narzędzie walki o władzę. Te grupy interesów, które PiS-owi zarzucają dzielenie społeczeństwa, co najmniej od wyborów w 2005 r. same stosują przemyślaną strategię skłócania Polaków. Mając przewagę w przestrzeni komunikacyjnej i prawnej (obecna ekipa kontroluje wszystkie kluczowe ogniwa państwa), czynią to na tyle sprytnie, że przekonali ludzi, iż... to nie oni dzielą, tylko ich przeciwnicy - czyli PiS. W mojej ocenie, najsprawniejsi w stosowaniu tej metody są dziennikarze gazety znanej z krytykowania patriotyzmu. Wiele osób bowiem boi się konfliktów, a przecież bez umiejętności cywilizowanego wejścia w konflikt często nie sposób wyzwolić obywatelskiej energii.
Oddolna aktywność, do której Pan wzywa, mogłaby stać się antidotum na obie choroby?
- Taka aktywność to właśnie szansa niezmanipulowanego komunikowania się między różnymi środowiskami. Bo teraz jest tak: kilka miesięcy temu rozmawiam z 18-latkiem mówiącym, że zamierza wyjechać z Polski, bo "jest trudno", "nie ma pracy, no i w ogóle". On nie może już wytrzymać tego, co robi Kaczyński, który "zieje jadem". Oto w trzy lata po odejściu PiS od władzy sporo osób uważa, że sytuacja w Polsce jest nie do zniesienia, gdyż "Kaczyński zieje jadem". Takiego propagandowego odwrócenia kota ogonem nie powstydziłby się Goebbels. Oto główne media lekceważą odpowiedzialność ministra Aleksandra Grada za upadek polskich stoczni, ministra Bogdana Klicha za zaniedbania w zarządzaniu armią, ministra Cezarego Grabarczyka za opóźnienia w budowie dróg, wicepremiera Waldemara Pawlaka za fatalny kontrakt gazowy z Rosją i to, iż szef największej tajnej służby, tj. ABW, działa w warunkach rażącego konfliktu interesów - nie mówiąc już o odpowiedzialności premiera za całokształt. Dla tych mediów priorytetem jest regularne piętnowanie wyrwanych z kontekstu słów szefa największej partii opozycyjnej - by wyborca przypadkiem nie zapomniał, iż gdyby Kaczyński nie "ział jadem", to - zgodnie z wyborczym hasłem PO - żyłoby się lepiej. Wszystkim! Ów medialny priorytet pokazuje, kto naprawdę w dzisiejszej Polsce stanowi realną alternatywę dla kłusowniczych interesów, które paraliżują potencjał przebudowy Polski.
Ale w obliczu takiej manipulacyjnej nawałnicy obywatele wcale nie muszą być bezradni. Przecież po przeczytaniu "Naszego Dziennika" można pójść do sąsiada lub koleżanki z pracy, zachęcić do lektury, porozmawiać o jakiejś ważnej dla Polski sprawie albo zaprosić na wspólne obejrzenie filmu o katastrofie smoleńskiej z "Gazety Polskiej".
Zwracał Pan uwagę, że oddolnym ruchom społecznym potrzebna jest większa konsolidacja i przezwyciężanie podziałów. Czy powodem nie są problemy ze zdefiniowaniem wspólnych interesów? Co powinno być taką wspólną, jednoczącą "bazą"?
- W dzisiejszym świecie nie ma jednej formuły określania wspólnych interesów. A silne grupy interesów, którym przeszkadza jasne określenie interesu wspólnego, wspierają propagandę osłabiającą nasze zdolności definiowana dobra wspólnego. Drugie zagrożenie leży po stronie samych środowisk patriotycznych. Zbyt często występuje tu postawa typu: wszystko albo nic. Jeśli polityk popełnił kiedyś jakiś błąd albo zrobił coś, co nie jest zgodne ze wszystkimi oczekiwaniami, to niektórzy wyborcy od razu odmawiają mu poparcia. Wyborca, który liczy, że znajdzie partię, która spełni wszystkie jego oczekiwania, jest skazany na frustrację. Bez umiejętności kompromisu nie wzmocnimy Polski - zatem bazą może być więcej zaufania sobie nawzajem przez rodaków.
Na słabą aktywność obywateli składa się również wykluczenie z debaty publicznej dużej części społeczeństwa. Aktywizacja oddolnych organizacji mogłaby przezwyciężyć także ten problem?
- W Polsce występują różne wykluczenia - finansowe, edukacyjne, geograficzne, ideologiczne. Wielu Polaków ma niskie kompetencje symboliczne: nie potrafi komunikować swoich poglądów tak, by dotrzeć do inaczej myślących. Wiele osób jest wykluczonych na poziomie organizacyjnym, ponieważ nie ma potrzebnych umiejętności przywódczych - np. zjednywania sojuszników, "zagospodarowywania" osób o gorących sercach, ale organizacyjnie "kanciastych".
Czy kluczem do zmian polityczno-społecznych mogłoby być zaktywizowanie "nieczynnego elektoratu"?
- Ale ten rodzaj bierności jest w pewien sposób racjonalny, bo polska ordynacja wyborcza jest dla wielu niezrozumiała. Wyborcy nie pojmują też tego, że część polityków z udziałem koncernów medialnych świadomie tabloidyzuje politykę, wiedząc, że wywoła to chaos informacyjny, w którym część wyborców nie zorientuje się co do rzeczywistych intencji poszczególnych partii. Taka bierność nie wynika ze złego nastawienia lub obojętności wobec spraw kraju, ale z nieumiejętności przebicia się przez szum informacyjny. Stąd potrzeba profesjonalizacji form przekazu i samoorganizacji.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 02:19, 17 Kwi '11
Temat postu:
Cytat:
Cezary Stypułkowski - prezes zarządu BRE Banku SA.
Studiował na Uniwersytecie Warszawskim gdzie uzyskał tytuł doktora nauk prawnych. W późnych latach osiemdziesiątych jako stypendysta Fullbrighta studiował na Business School Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku. Przez trzynaście lat kierował zarządem Banku Handlowego S.A., wprowadzając bank na GPW. W 2003 r. został powołany na stanowisko prezesa zarządu Grupy PZU. Wraz ze swoimi współpracownikami przez trzy lata skutecznie zarządzał tą organizacją, czego efektem było potrojenie jej wyniku netto i wyceny. W 2006 r. został dyrektorem zarządzającym banku inwestycyjnego J.P. Morgan na Europę Środkową i Wschodnią. Cezary Stypułkowski był członkiem Międzynarodowej Rady Doradczej Zarządu Deutsche Bank, Międzynarodowej Rady Doradczej INSEAD, członkiem rady Międzynarodowego Instytutu Finansów w Waszyngtonie, oraz członkiem Geneva Association.
Prezesem BRE Banku jest od 1 października 2010 roku.
"mały dziennikarz śledczy"
Nie wiem czy dziwacy robiący spisy przeróżnych rekordów znaleźli w swoich spisach miejsce na kategorię „najszybszy dziennikarz śledczy”, ale – gdyby znaleźli – na pierwszym miejscu znalazłby się z pewnością ten as z „Rzeczypospolitej”, który ekspresowym tempie przeprowadził dziennikarskie śledztwo w sprawie przeszłości pana Jaromira Netzela, nowego prezesa PZU.
Tak się jakoś składa, że pewne dziennikarskie materiały śledcze pojawiają się jak na zamówienie, oczywiście nie sugeruję niczego – poza sprawnością naszych dziennikarzy. Netzel ani mi brat, ani swat, co z nim będzie zobaczymy, ale w całej tej sprawie zabrakło mi informacji o starym prezesie PZU, panu Cezarym Stypułkowskim. Dowiedzieliśmy się, że to dobry fachowiec, i – właściwie - nic więcej. I to już był dobry powód, by zabawić się w dziennikarza śledczego. Bo też – powiedzmy sobie wprost - któżby nie chciał być dziś śledczym dziennikarzem? Dawniej (w młodym wieku) każdy chciał być kominiarzem, kosmonautą, czasem – aż wstyd pisać – milicjantem, dziś, pewien jestem, dzieci bawią się w dziennikarzy śledczych. Dziennikarz śledczy - oto pozytywny bohater naszych czasów. Uczciwy i bezwzględny tropiciel afer, nie pobłażający nikomu bojownik o Prawdę. To i ja tak chcę. Chociaż w skali „mini”. Ale – do rzeczy.
Otóż, pan Cezary Stypułkowski to, okazuje się, postać niezmiernie interesująca. Doradzał rządom PRL, sekretarzował Komitetowi Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej, był też - w latach 80-tych - stypendystą Fulbrighta. Ta ostatnia informacja jest szczególnie ciekawa. Otóż, w latach 80-tych na zagraniczne stypendia wysłana została grupa osób, które później odegrać miały kluczową rolę w czasie "transformacji ustrojowej". Jadwiga Staniszkis nazywa ich „pokoleniem 84”, jej zdaniem te wyjazdy były elementem scenariusza rozgrywanego przez władze PRL. Rzecz prosta najgłośniejszym przedstawicielem „pokolenia 84” jest „ojciec polskiej złotówki” Leszek Balcerowicz, ale - wracajmy do Stypułkowskiego. W 1991 roku Stypułkowski zostaje prezesem Banku Handlowego, kilka lat później odgrywa wiodącą rolę przy jego prywatyzacji. No, już o Banku Handlowym aż strach pisać. Sami sobie pogrzebcie. Dość powiedzieć, że na jego czele mógł się znaleźć tylko ktoś wyjątkowy, bo był to bank szczególny. Ot, na przykład - to za jego pośrednictwem operował niegdyś FOZZ. Starczy. BH zostawmy w spokoju, zajmijmy się innym bankiem, w którego orbicie pojawia się postać Stypułkowskiego, czyli Bankiem Inicjatyw Gospodarczych. BIG powstał w czerwcu 1989 roku, zakładały go osoby prywatne, między innymi późniejszy współzałożyciel Platformy Obywatelskiej Andrzej Olechowski (tak, zgadliście - to jeden z "pokolenia 84"), firmy państwowe, w tym PZU (po latach upasiony w międzyczasie BIG będzie brał udział w prywatyzacji PZU), a także prywatne spółki. Jakie spółki zakładały BIG? Na przykład "Interster". Otóż, tenże "Interster" dostał 4 miliardy (starych) złotych pożyczki od Komitetu ds. Młodzieży, na czele którego stał wówczas Aleksander Kwaśniewski. Dodajmy, że pieniądze nigdy zwrócone nie zostały. Komitet ds. Młodzieży ma zresztą jeszcze większe zasługi w budowie polskiego kapitalizmu, wsparł finansowo chociażby Bank Turystyki (był to czas burzliwego rozwoju sektora bankowego), szefem Rady Nadzorczej Banku Turystyki został pan Olechowski, ale zaznaczmy to tylko na marginesie, bo interesuje nas raczej BIG. Przy zakładaniu BIG czynnych było jeszcze całe mnóstwo innych interesujących postaci, na przykład pan Aleksander Borwicz, od października 1989 roku dyrektor gabinetu I sekretarza KC PZPR, nazwisko Borwicza pojawia się w kontekście sprawy "moskiewskiej pożyczki". BIG rozwijał się błyskawicznie, weźmy na przykład coś takiego: w 1990 roku 160 miliardów (starych) złotych lokuje w banku nasz stary znajomy FOZZ, tylko jedna operacja tymi pieniędzmi przyniosła BIG-owi ponoć 1,8 miliarda zysku. Wokół takich właśnie spraw obracał się pan Stypułkowski, będący, bez wątpienia, dobrym fachowcem. No dobrze, a co stało się z udziałami jakie w BIG miało PZU? Otóż, w 1999 roku stojący akurat na czele PZU panowie Jamrorzy i Wieczerzak wpadli na pomysł, by sprzedać akcje BIG-u Niemcom z Deutsche Banku. Wybuchła panika. Z Davos wrócił na gwałt Marek Belka („pokolenie 84”) i transakcję zablokował. Akcje później sprzedano, ale – Portugalczykom, ponoć gwarantowało to utrzymanie pozycji ludzi Kwaśniewskiego w BIG. A jaki był dalszy los panów Wieczerzaka i Jamrorzego – wiemy.
Belka dbał o BIG już wcześniej, w 1997, będąc ministrem finansów sprzedał BIG-owi pakiet kontrolny Banku Gdańskiego, później konsorcjum Eureko - BIG Bank Gdański (Bank Millenium) czynne było przy prywatyzacji PZU. Na czele PZU pan Stypułkowski znalazł się w 2003 roku jako człowiek Kwaśniewskiego.
Itd., itd. tak się to wszystko kręci wokół dość wąskiego zbioru nazwisk, ale– nie przedłużajmy. Nie wypisuję tego wszystkiego by, cokolwiek rozwikłać, za wysokie progi na moje nogi, piszę po to, by pokazać, że Stypułkowski pojawia się w towarzystwie niezwykle interesujących postaci, w kontekście niezwykle interesujących instytucji i operacji. Słowem – jest to ktoś do rozpracowania przez kogoś takiego jak błyskawice dziennikarstwa śledczego z „Rzeczypospolitej”. Czekamy...
PS
Informacje przedstawione w poscie zebrałem metodą „białego wywiadu”, pochodzą głównie z „Gazety Polskiej”. Nie jest więc tak, że dziennikarze panem Stypułkowskim wcale się nie interesują. Ale powiedzmy sobie szczerze – „GP” to nie jest medium głównego nurtu.
Debata socjologiczna "Kto rządzi Polską? Między systemem a układem" zorganizowana przez Warszaty Analiz Socjologicznych i Polskie Towarzystwo Socjologiczne. Sala Okrągłego Stołu, Pałac Staszica, 30 marca 2011 roku w Warszawie. Andrzej Zybertowicz - Mirosława Grabowska - Jacek Raciborski - Tomasz Wiścicki.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 22:23, 17 Kwi '11
Temat postu:
Fundacje niemieckie w Polsce
Agendy niemieckiego panstwa
Niemieckie fundacje dzialajace w Polsce sa przez jednych nazywane "niemiecka
agentura", przez innych "piata kolumna". Trzy z nich - Fundacja Friedricha
Neumanna, Fundacja Friedricha Eberta i Fundacja Konrada Adenauera sa
sponsorami Instytutu Studiów Strategicznych, w którego wladzach zasiadaja
dwaj glówni kandydaci Platformy Obywatelskiej do fotela ministra spraw
zagranicznych: Jacek Saryusz-Wolski i Bogdan Klich.
Wplywy zagraniczne, glównie niemieckie, realizowane sa w Polsce przede
wszystkim poprzez dzialalnosc licznych fundacji finansowanych przez
niemiecki rzad. Jest ich kilkanascie. Najwazniejsze z nich to Fundacja im.
Adenauera, Fundacje Eberta, Neumanna, Boscha. Dla obserwatorów ich poczynan
nie ma watpliwosci - zostaly one powolane dla celów politycznych, a wiec do
ksztaltowania polityki polskiej w pozadanym dla Niemców kierunku. Temu
celowi maja takze sluzyc przydzielane przez wszystkie fundacje stypendia,
wyjazdy zagraniczne, organizowane szkolenia i konferencje. Wszystko w mysl
zasady: placimy i wymagamy. Oficjalnie wszystkie fundacje deklaruja
wspieranie dzialan przyspieszajacych proces integracji Polski z Unia
Europejska i rozwój instytucji demokratycznych w Polsce. Kiedy dokladniej
przyglada sie realizacji tych hasel, wyraznie widac, ze ich celem jest
pozbawienie Polski narodowej suwerennosci. Kolejny cel fundacji to budowa w
Polsce tzw. spoleczenstwa otwartego, w którym lad spoleczny oparty jest na
calkowitej wolnosci i braku jakichkolwiek norm moralnych. Te antyidee,
poprzez zakladanie szeregu fundacji, wprowadza w zycie George Soros,
amerykanski miliarder zydowskiego pochodzenia. W Polsce najbardziej znana
sponsorowana przez niego fundacja jest Fundacja Stefana Batorego. Podobnie
jak wymienione powyzej niemieckie fundacje jest ona najmocniej powiazana ze
srodowiskiem dawnej Unii Demokratycznej, Unii Wolnosci i obecnej Partii
Demokratycznej.
Do spólki z Fundacja Batorego
Dzi alalnosc Fundacji Adenauera jest w 95 proc. finansowana z dotacji z
budzetu Niemiec. Mniej wiecej polowe srodków Fundacja przeznacza na projekty
w krajach Europy Srodkowej i Wschodniej oraz Ameryki Poludniowej i
Lacinskiej. Dla przykladu w roku 1997/98 jej budzet wyniósl okolo 220
milionów marek. Przewodniczacym Zarzadu Fundacji Adenauera jest prof. Günter
Rinsche, niemiecki deputowany do Parlamentu Europejskiego. Obok Fundacji
Batorego i Fundacji Forda, Fundacja Adenauera jest glównym sponsorem Centrum
Stosunków Miedzynarodowych (CSM), zarzadzanego przez Janusza Reitera, bylego
ambasadora RP w Berlinie. Do beneficjentów Fundacji Adenauera nalezy takze
Instytut Spraw Publicznych (ISP). Jednoczesnie zarówno CSM, jak i ISP
deklaruja, ze sa pozarzadowymi i niezaleznymi placówkami badawczymi, i tak
tez sa przedstawiane przez niepolskie, liberalne media.
Fundacja Adenauera to takze jeden z glównych sponsorów Fundacji Schumana,
która od poczatku lat 90. wspierala srodowisko Unii Wolnosci, a teraz Partii
Demokratycznej (i jest z nia przez swych polskich czlonków, chocby Tadeusza
Mazowieckiego, zwiazana).
Aktywnie agitowala za przylaczeniem Polski do UE.
Na skandal zakrawa fakt, ze Fundacja Adenauera, podobnie zreszta jak inne
fundacje dzialajace w Polsce, organizuje seminaria i konferencje dla
polskich urzedników samorzadowych, które nieprzypadkowo najczesciej obejmuja
swoim zasiegiem nasze Ziemie Odzyskane.
Fundacja Friedricha Eberta zostala zalozona w Berlinie w roku 1925 na mocy
zapisu testamentowego Friedricha Eberta, prezydenta Rzeszy po ustanowieniu
Republiki Weimarskiej.
Jest zwiazana z socjaldemokratycznym SPD. W Polsce od 1990 r. dziala na
rzecz realizacji spoleczenstwa otwartego. Aktywnie agitowala za
przyspieszeniem integracji naszego kraju z Unia Europejska. Organizuje
spotkania, seminaria, konferencje na polskich Ziemiach Odzyskanych, agitujac
za "polsko-niemiecka wspólpraca regionalna" w ramach UE. Sponsorowala
niektóre z przedsiewziec liberalnego Instytutu Spraw Publicznych (ISP),
którego glównymi darczyncami sa Fundacja Batorego, Fundacja Forda i Open
Society Institute w Budapeszcie. Wsród partnerów Fundacji odnajdujemy
wybitnie proniemieckie Centrum Stosunków Miedzynarodowych, Instytut
Zachodni, Fundacje Schumana i proaborcyjna Federacje na rzecz Kobiet i
Planowania Rodziny.
Polska ze wzgledu na zakres i intensywnosc podejmowanych dzialan jest jednym
z wazniejszych terenów dzialalnosci Fundacji.
Fundacja Friedricha Neumanna jest powiazana z niemieckim i swiatowym ruchem
liberalnym. W jej wladzach zasiadaja byli lub obecni przedstawiciele
niemieckich wladz. Fundacja propaguje zasade wolnosci bez zadnych moralnych
zobowiazan. Jej specjalnosc to "spoleczenstwo obywatelskie" oraz
"integracja" europejska. Podobnie jak fundacje Adenauera i Eberta byla
sponsorem i wspólorganizatorem niektórych przedsiewziec ISP. Polskim
studentom i naukowcom oferuje atrakcyjne stypendia zagraniczne. Jednym z
warunków ich uzyskania jest "dzialalnosc spoleczno-polityczna". Nic za
darmo. Fundacja byla wspólorganizatorem konferencji promujacych wspólna
walute europejska - euro.
Beata Falkowska http://newsgroups.derkeiler.com/Archive/.....03049.html
======================================================================
Fundacja Konrada Adenauera należy do najważniejszych zagranicznych instytucji wpływu działających w Polsce. W minionych kilkunastu latach silnie oddziaływała na polskich polityków, przyczyniając się pośrednio do powstania III Rzeczypospolitej w jej obecnym półkolonialnym kształcie. Określenie to nie jest przesadą, jeśli wziąć pod uwagę kolosalne zaangażowanie niemieckiego kapitału w polskiej bankowości, w biznesie i mediach.
Fundacja Konrada Adenauera nie lubi jawności – najchętniej działa zakulisowo i w cieniu. Na stronie internetowej FKA http://www.kas.de/proj/home/home/48/8/index.html daremnie szukać wymaganych przez prawo informacji o jej władzach, personelu i Polakach współpracujących z tą instytucją. Nie ma też informacji, ile pieniędzy wydaje rocznie FKA , co właściwie finansuje i jakie są jej związki z prominentami polskiego życia publicznego. Jedyną informacją jest wykaz kilkunastu instytucji, które FKA nazywa swymi partnerami. Na ostatnim miejscu wymieniono Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau [ http://www.for.org.pl ] Kliknąłem z ciekawości – i tu zaczyna się naprawdę interesujący trop. Spróbuję zabawić się w dziennikarza śledczego.
Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau pod polskim adresem internetowym nosi nazwę Forum Obywatelskiego Rozwoju. Strona http://www.for.org.pl podaje, że FOR rozpoczęło swoją działalność we wrześniu 2007 r. (a więc na miesiąc przed wyborami do Sejmu) i jest rzekomo instytucją niezależną (do tej sprawy wrócimy za chwilę). Niestety, nie ma żadnej informacji o włożonym kapitale i o jego pochodzeniu – poza zdaniem, że „jego wyłącznym fundatorem jest prof. L. Balcerowicz”. L. Balcerowicz jest też przewodniczącym pięciosobowej Rady, w której skład wchodzi m.in. były minister i bankowiec Tadeusz Syryjczyk oraz Jan Wejchert współwłaściciel TVN, człowiek najbogatszy z wszystkich ludzi polskich mediów. W Komitecie Programowym FOR znajdujemy nazwiska Wł. Bartoszewskiego, Andrzeja Olechowskiego, Marka Safjana, Andrzeja Zolla, Jacka Fedorowicza i wielu innych postaci o powszechnie znanej orientacji politycznej. Po przeczytaniu listy kilkudziesięciu nazwisk członków komitetu w deklarację niezależności i apolityczności Forum uwierzyć może tylko polityczny analfabeta.
Na swojej stronie głównej Forum chwali się, że „FOR przystąpiło do szerokiej koalicji organizacji pozarządowych, które wsparły kampanię społeczną: Zmień kraj. Idź na wybory. Na stronie FOR zostały umieszczone filmy wykorzystywane w kampanii. FOR prowadziło również sekretariat kampanii.” Okazuje się więc, że krótko przed wyborami 2007 r. Balcerowicz wyjął z kieszeni swoje własne pieniądze (nie korzystał oczywiście z niczyjego wsparcia) i rozpoczął niezależną, bezpartyjną i apolityczną kampanię „Zmień kraj. Idź na wybory”.
Informacje ogłoszone na stronie FOR są, o ile mi wiadomo, pierwszą tak obszerną informacją o gigantycznej wyborczej manipulacji, która przyniosła zwycięstwo Platformie Obywatelskiej. Znajduje się tam sensacyjny Raport o przebiegu kampanii i rekomendacje na przyszłość. (www.for.org.pl/pl/zmien-kraj). Raport informuje, że dla obalenia rządu Kaczyńskiego powołano – cytuję: „koalicję «21października.pl». Organizatorami koalicji byli: Forum Obywatelskiego Rozwoju – FOR, Fundacja im. Stefana Batorego, Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan, Stowarzyszenie Agencji Reklamowych, Związek Firm Public Relations, Instytut Spraw Publicznych, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Fundacja dla Wolności, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Stowarzyszenie Szkoła Liderów, Forum Inicjatyw pozarządowych, Fundacja Projekt: Polska oraz Parlament Studentów RP. W skład koalicji weszło również około 150 innych organizacji pozarządowych z całej Polski.
W ramach kampanii - pisze dalej omawiany Raport - przygotowano reklamy telewizyjne, radiowe i prasowe, które bezpłatnie emitowały największe stacje telewizyjne (Telewizja Polska, TVN, TVN 24, Polsat) i telewizje adresowane do młodzieży (MTV, Viva), rozgłośnie radiowe (Polskie Radio, Radio Zet, Radiostacja, RMF, TOK FM), dzienniki (m.in. Dziennik, Fakt, Gazeta Wyborcza, Przegląd Sportowy),tygodniki (Newsweek, Gala, Angora), dzienniki regionalne (Dziennik Wschodni, Echo Dnia,Gazeta Współczesna, Gazeta Lubuska, Gazeta Pomorska, Głos Szczeciński, Głos Koszaliński,Kurier Poranny, Nowa Trybuna Opolska, Nowiny) oraz portale internetowe (Wirtualna Polska,Gazeta.pl, Onet.pl, O2, ngo.pl). Kampanię wspierały również media lokalne. Całkowity koszt cennikowy reklam, które ukazały się w mediach wyniósł ponad trzy miliony zł. W pozyskiwaniu bezpłatnych emisji i publikacji bardzo pomogły firmy zrzeszone w PKPP Lewiatan, domy mediowe – Universal McCann i CR Media oraz członkowie Związku Pracodawców Prywatnych Mediów. W przygotowaniu strategii uczestniczyły firmy DDB, Satchi&Satchi oraz MillwardBrown SMG/KRC. Hasła kampanii oraz wszystkie kreacje bezpłatnie zaprojektowała agencja reklamowa PZL.”
Strategicznym celem koordynowanej przez FOR kampanii było maksymalne zwiększenie frekwencji w grupie młodych wyborców, ustalono bowiem, że „dwudziestolatkowie wykazują się największą akceptacją liberalizmu” i są grupą najsilniej popierającą Platformę. Na pozornie neutralne politycznie mobilizowanie młodych wyborców wydatkowano olbrzymie sumy. Manipulowano też zachowaniami członków organizacji społecznych, którzy często nie zdawali sobie sprawy, że uczestniczą w kampanii wyborczej PO. Raport o kampanii podaje:„poparcie dla działań koalicji zgłosiło prawie 300 instytucji non-profit, mediów lokalnych, portali internetowych, szkół, oraz innych instytucji i nieformalnych grup. Wiele z nich czynnie zachęcało do udziału w wyborach z wykorzystaniem materiałów kampanii (...) Dla potrzeb kampanii wydrukowane zostały plakaty oraz naklejki, które wraz instrukcją jak głosować poza miejscem zamieszkania zostały rozesłane do ponad 700 szkół w całej Polsce. Plakaty i naklejki kampanii były rozpowszechniane lokalnie przez uczniów szkół (...)
Strategię rzekomo apolitycznej kampanii profrekwencyjnej opracowano na podstawie badań prowadzonych przy Instytucie Nauk Politycznych PAN, które gwałtownie przyspieszono w 2007 roku dzięki środkom różnych instytucji - m.in. Fundacji Batorego, Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, ale także dzięki pomocy z Niemiec (Wissenschaftszentrum Berlin für Sozialforschung).
Ogłoszony na stronie FOR raport zdradza, że elementem kampanii były także działania mające doprowadzić do wyłączenia lub zniechęcenia wyborców starszych wiekiem, wierzących i in. To właśnie w koalicji 21 października.pl, zrodził się haniebny pomysł ukrycia dowodu osobistego babci - raport stwierdza to wprost na s. 13: „Kampania koalicji 21października miała kilka odsłon: od 30 sekundowych filmów (Zmień kraj; Idź na wybory; parlament. Zrób to sam, Babcia) puszczanych zarówno w telewizji, jak i w internecie, poprzez reklamy prasowe i radiowe, aż po stronę internetową...
Wynik wyborów potwierdził założenia kampanii zaprojektowanej przez koalicję 21 października. W raporcie czytamy: „3 mln wyborców, którzy zagłosowali pod wpływem kampanii, pokrywają się prawie całkowicie z wielkością grupy docelowej kampanii.”
Strona Forum Obywatelskiego Rozwoju (a może raczej Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau?) ujawnia jeszcze jeden wstydliwy szczegół. Link do strony www.21pazdziernika.org.pl świadczy o tym, że brutalne „antykaczystowskie” hasła były produkowane centralnie w biurach koalicji i rozpowszechniane na cały kraj. Jeśli ktoś nie wierzy, może sprawdzić: Skończyliśmy kwakać ze wstydu przed całym światem, Wybory w Polsce, kraju kaczorów [ http://www.21pazdziernika.org.pl/galeria_bannero... ]
[ http://www.21pazdziernika.org.pl/galeria_bannero... ]
Propagandziści ze sztabu Balcerowicza i Smolara, którym z pychy przewróciło się we łbie, mimowolnie zdradzili, czym były naprawdę wybory 21 października. Były medialnym zamachem stanu! Nie do wiary, ale sami tak to zdefiniowali (zob. http://www.21października.org.pl/galeria_bannerow.php?strona=3)
Rewelacje zawarte w „Raporcie o kampanii Zmień kraj. Idź na wybory” zmuszają do postawienia paru pytań. Myślę, że powinni się nimi zająć posłowie opozycji i przedstawiciele europejskich grup nadzorujących prawidłowy przebieg wyborów w krajach OSCE.
Po pierwsze – jakie konsekwencje prawne zostaną wyciągnięte w stosunku do organizatorów i wykonawców manipulatorskiej kampanii wyborczej koalicji 21 października?
Po drugie – kto i w jakim trybie dokona finansowego rozliczenia ukrytych wydatków na kampanię wyborczą 2007 roku?
Po trzecie - kto rozliczy organizacje pozarządowe – np. Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy – z wydatków i działań niezgodnych z ich statutem?
Po czwarte – jaka jest odpowiedzialność szkół za tolerowanie wykorzystywania niepełnoletnich w kampanii politycznej?
I wreszcie po piąte – czy Sejm zajmie się podejrzeniem zagranicznej ingerencji w przebieg procesu wyborczego w Polsce?
Nie chciałbym, aby ten artykuł był głosem wołającego na puszczy. Apeluję do wszystkich ludzi, którym zależy na przestrzeganiu w Polsce standardów demokracji, aby pomogli nagłośnić opisane w nim fakty.
http://niepoprawni.pl/blog/80/jak-zmanipulowano-wybory-2007-roku
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 03:03, 18 Kwi '11
Temat postu:
Pekao SA odgrywa niezwykłą rolę w … kraju nad Wisłą. Za prezesury Jana Krzysztofa Bieleckiego, obecnego doradcy premiera Tuska, Pekao stał się największym kredytodawcą dwóch wpływowych koncernów medialnych: TVN/ITI i Agory.
Przed z górą rokiem Bielecki został zmuszony do rezygnacji z funkcji prezesa banku. W ostatni piątek rezygnację złożyła jego następczyni Alicja Kornasiewicz, która przecież wraz z nim i Balcerowiczem doprowadzili onegdaj do prywatyzacji Pekao SA, a później dzielnie i razem przeforsowali połączenie Pekao SA z BPH. Balcerowicz jako szef NBP i KNB, w praktyce sparaliżował działania polskiego rządu przeciwko połączeniu Pekao SA z BPH. Warto pamiętać, że przejęcie przez Unicredit kolejnego banku na polskim rynku było niezgodne z umową prywatyzacyjną Pekao SA. Bieleckiemu i Kornasiewicz udało się również przepchnąć przez Sejm ustawę, która pozwoliła zarobić Unicredit na połączeniu banków dodatkowo ponad 1 miliard złotych.
Jak to mówią rączka rączkę myje. Z jednej strony przychylne i potulne media dla rządzącej Platformy z drugiej przyzwolenie na nieograniczony wręcz drenaż sektora finansowego przez Unicredit.
Czy miliard złotych to jedyna cena? Gdzieżby tam! Pośród wielu innych grzechów, Bielecki, jako prezes banku, podpisał tzw. Projekt Chopin – ot, tak oddał za darmo prawa majątkowe do zastawów hipotecznych na nieruchomościach klientów Pekao SA. Mocą długoterminowej umowy przez 25 lat deweloper Pirelli, notowany na giełdzie w Mediolanie, będzie decydował co zrobić z mieszkaniem Kowalskiego, czy halami fabrycznymi firm w kłopotach finansowych. Tak, oto włoski nowicjusz na polskim rynku nieruchomości od 5 lat wybiera z ciasta i połyka wyłącznie same rodzynki. Od terenów po Hucie Luccini w Warszawie do nieruchomości Grupy Malma kilometr od centrum Wrocławia.
Pozostaje pytanie: „Dla kogo robią miejsce Bielecki i Kornasiewicz na stołku prezesa Pekao SA? Dla Luigi Lovaglio, dotychczasowego wiceprezesa i dyrektora generalnego Banku? Byłoby to zbyt proste. Przed dwoma tygodniami zadałem to właśnie pytanie w oświadczeniu Stowarzyszenie Przejrzysty Rynek:
Wtedy plotki nie mogłem wesprzeć namacalnym dowodem. Dzisiaj jest już inaczej. Kilka dni temu rosyjski Sberbank oświadczył, że zamierza w najbliższym czasie rozszerzyć swoją działalność na region Europy Środkowo Wschodniej. Do pomocy odnajął… naszego dobrego znajomego, pana Alessandro Profumo, wieloletniego prezesa Unicredit, spółki matki Pekao SA oraz architekta niesławnego, wspomnianego wyżej Projektu Chopin.
Jako akcjonariusz Pekao SA i prezes Stowarzyszenia Przejrzysty Rynek wezmę jutro udział w Walnym Zgromadzeniu Banku Pekao SA. Jak co roku spytam o konsekwencje finansowe toczącego się niczym walec Projektu Chopin, o kontrakty menedżerskie Bieleckiego, Kornasiewicz i Lovaglio i o wiele, wiele innych nieścisłości, które mają bezpośredni wpływ na sytuację finansową Banku Pekao SA.
Wracając jeszcze do trójki naszych rodzimych bohaterów, którzy to od lat bawią się w politykę i wielkie finanse ze szkodą dla Polski. Oczami wyobraźni tak widzę przyszłe oświadczenie premiera Tuska:
„Lotos z dostawami taniej rosyjskiej ropy przyczyni się do obniżenia kosztów transportu w Polsce i ożywi gospodarkę. Natomiast, jeśli chodzi o Pekao SA, polski rząd nie może wpływać na decyzje właścicieli prywatnych banków. Na sprawę należy spojrzeć z odrobiną optymizmu i wiarą w wolną grę na rynku. Z jednej strony Rosjanie jak każda inna nacja potrzebują banku na naszym rynku, by móc robić z nami interesy, z drugiej zaś taki bank z pewnością wesprze wymianę handlową między naszymi krajami.”
Stowarzyszenie Przejrzysty Rynek niniejszym wyraża swój głęboki niepokój ciągiem spornych decyzji sądów i prokuratury w konflikcie włoskiego Banku Pekao SA z rodzimą Grupą Malma. Decyzji o tyle dyskusyjnych, bo nie opartych na faktach. Ich wymowa wskazuje, że Pekao SA ma status świętej krowy przed organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości. Nie bez znaczenia zdaje się fakt, że rozgrywającym w sprawie Malmy pozostaje były Prezes Pekao SA, Pan Jan Krzysztof Bielecki, obecny doradca Premiera Tuska. Świadczyć to może o głęboko zakorzenionej korupcji politycznej dławiącej obieg gospodarczy w naszym kraju.
Bank Pekao SA wielokrotnie złamał prawo w relacjach ze spółką Malma.
Po pierwsze, naczelny i pierwszy kanon polskiego i międzynarodowego Prawa Bankowego, który mówi, że każdy bank ma obowiązek właściwie oceniać zdolności spłaty kredytów przez dłużników. W ocenie Stowarzyszenia, Malma należała do najbardziej rentownych spółek pośród producentów makaronów w Europie, jednak, przy znikomej skali obrotów bezpieczny poziom zadłużenia nie przekroczył nigdy 40-stu milionów złotych. Pekao przejęło z rynku kredyty Malmy wysokości 80 milionów złotych! Już ten jeden fakt dyskredytuje fachowość Banku. Mało tego, Pekao SA beztrosko nakręcił spiralę zadłużenia Malmy do 150 milionów złotych. Jakby i tego było mało, w grudniu 2005 roku Bank sklasyfikował kredyty Malmy do grupy straconych i… udzielił Grupie Malma kolejnego bezprawnego kredytu na zakup pszenicy za 6 milionów złotych.
Po drugie, Pekao SA wespół z sądami przekreśla ducha i literę Prawa Upadłościowego i Naprawczego, dostosowanego w 2005 roku do wymogów Unii Europejskiej. W świetle regulacji europejskich obowiązujących w Polsce, sędzia rozstrzygający w sprawach upadłościowych powinien brać pod uwagę interesy wszystkich wierzycieli. Tyle teoria. W praktyce ze względu na fakt, że aktywa i nieruchomości Malmy zastawione są wielokrotnie i od dawna pod kredyty pochodzące wyłącznie z Banku Pekao SA, sędzia broni interesu tylko jednego wierzyciela. Co więcej pomija oczywiste dążenie Banku do uniknięcia kosztownej spłaty zobowiązań wobec pracowników zatrudnionych w zakładach w Malborku i Wrocławiu!
Po trzecie,sądy i prokuratura nie biorą pod uwagę faktu, że kapitał ma jednak narodowość, zwłaszcza w przypadku instytucji finansowych. Otóż, jednym z największych klientów korporacyjnych Unicredit we Włoszech okazuje się światowy lider w produkcji makaronów, włoska spółka Barilla. Zadłużenie tej spółki w Unicredit sięga obecnie blisko 500 milionów Euro i nie jest regularnie spłacane. Kiedy Pekao SA podjęło próbę zdławienia Malmy przed pięcioma laty, Prezes Unicredit Alessandro Profumo pełnił w tym czasie płatną funkcję w Radzie Nadzorczej Barilla! Tak znacząca i jednoznaczna okoliczność może być pominięta jedynie przed sądem w Polsce. Czyż nie jest tak, że rodzimi przedsiębiorcy ciągle traktowani są po macoszemu przez własne sądy, kiedy w grę wchodzą interesy koncernów międzynarodowych i wpływowych polityków pokroju Jana Krzysztofa Bieleckiego?
Po czwarte,przez sprawy Malmy nieustannie przewija się wątek innej włoskiej spółki, dewelopera Pirelli, w której to do października 2006 roku Prezes Unicredit Alessandro Profumo pełni… płatną funkcję! Pekao SA (Jan Krzysztof Bielecki) pod naciskiem Unicredit podpisał z Pirelli tajne, zatajone przed rynkiem publicznym umowy, w których oddaje na 25 lat prawa majątkowe do własnych nieruchomości i do nieruchomości klientów Banku, w tym Malmy.
Orzecznictwo europejskie i amerykańskie w podobnych sprawach okazuje się bezlitosne dla graczy podobnych Unicredit. Chociażby w przypadku włoskiego producenta żywności Parlmalat, Unicredit i inne międzynarodowe instytucje finansowe, sprawcy nakręcenia spirali zadłużenia, zmuszone zostały wyrokami sądów we Włoszech i USA do wypłaty wielomiliardowych odszkodowań na rzecz poszkodowanej spółki.
Pozostaje smutna konstatacja, że dopóki sądy i prokuratury w Polsce będą pomijały tak znaczące okoliczności, świadczące o tym, że kapitał przynajmniej ten z Włoch ma przecież swoją narodowość, polski przedsiębiorca, pracownik i obywatel nie będą mogli czuć się gospodarzem we własnym kraju.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 02:05, 20 Kwi '11
Temat postu:
"Milkliwy" następca Pawła Grasia
Jacek Cichocki nowym sekretarzem stanu ds. służb specjalnych. Szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych Janusz Zemke (LiD) chwali http://wiadomosci.onet.pl/1677983,11,item.html :
"Ma doświadczenie analityczne, więc jest kompetentny. Ma dobrą wiedzę, jeśli chodzi o sytuację polityczną i wojskową na wschód od Polski."
Pewnie pan Cichocki jest dumny. Dostać pozytywną rekomendację od tak wybitnego Polaka...
Zemke dodaje również:
"Pozycja sekretarza stanu nie jest w rządzie zbyt silna. Albo będzie tak, że premier Tusk będzie bezpośrednio nadzorował działalność służb, co wydaje mi się wątpliwie, albo Cichocki uzyska daleko idące kompetencje."
Natomiast Konstanty Miodowicz (PO) stwierdza: "Rozwiązanie zaproponowane przez pana premiera będzie zapewne szeroko komentowane w narodowej społeczności wywiadowczej jako przejaw realizowania w naszym kraju tzw. białego wywiadu i być może - to byłoby rzeczywiście wyczynem nie lada - uruchomienia tzw. białego kontrwywiadu. Przy czym do prowadzenia tego rodzaju działań należy się oczywiście przygotować, dlatego też zapewne w najbliższych miesiącach, może przez rok, może dwa lata, pan minister będzie raczej ministrem milkliwym."
W związku z „białym wywiadem” i Jackiem Cichockim przypomniała mi się pewna postać. Jacek Cichocki do listopada 2007 był szefem Ośrodka Studiów Wschodnich. Przejął tę funkcję w 2004 roku po tragicznie zmarłym Marku Karpiu (od 2001 Cichocki był zastepcą Karpa). Warto przypomnieć tę postać.
Wersja oficjalna śmierci Marka Karpa:"28 sierpnia 2004 roku, na szosie w Białej Podlaskiej wydarzył się wypadek. TIR na białoruskich numerach rejestracyjnych uderzył w samochód osobowy, którym jechał Marek Karp – dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich (zajmującego się "białym wywiadem" i analizami sytuacji politycznej i gospodarczej w krajach b. ZSRR). W wyniku uderzenia, auto Karpa wypadło z jezdni i wpadło na przeciwny pas ruchu, gdzie zostało staranowane przez nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówkę. Ciężko rannego Karpa przewieziono do szpitala, gdzie mimo reanimacji i wysiłków lekarzy nie odzyskał przytomności. Zmarł 14 września 2004 r. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci były powikłania powypadkowe. Tak brzmi oficjalna wersja zdarzeń przyjęta przez prokuraturę w Siedlacach."
A teraz wersja nieoficjalna:
Kilkanaście godzin po wypadku białoruski kierowca TIR-a opuscił areszt i zwiał za granicę bialoruską. W aktach śledztwa nie zachował się protokół zwolnienia kierowcy.
"W tył samochodu Marka Karpa uderzyła ciężarówka. W konsekwencji, jego samochód wpadł pod nadjeżdżającego z naprzeciwka TIR-a, który zgniótł go. Rannego dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich wyciągnięto ze zgniecionego pojazdu i przewieziono do szpitala. ciężarówka była sprawna, zaś jej kierowca – Siergiej Zawidow – rozpoczął hamowanie dopiero w ostatnim momencie. W samochód Karpa uderzył nie prosto, lecz z boku, więc siła i kąt uderzenia zepchnęły auto na przeciwny pas jezdni, gdzie staranowała je ciężarówka. ciężarówka była sprawna, zaś jej kierowca – Siergiej Zawidow – rozpoczął hamowanie dopiero w ostatnim momencie (świadczą o tym ślady opon i zapisy na tachografie). W samochód Karpa uderzył nie prosto, lecz z boku, więc siła i kąt uderzenia zepchnęły auto na przeciwny pas jezdni, gdzie staranowała je ciężarówka. Przebieg zdarzeń (…) nosi znamiona działania zaplanowanego w celu pozbawienia życia M. Karpa. (…)Białoruski TIR jechał za samochodem Karpa dłuższy czas, trzymając się podejrzanie blisko. Wjechał w jego auto dopiero wtedy, gdy z naprzeciwka nadjeżdżała polska ciężarówka. Każe to domyślać się, że kierowca czekał na moment, kiedy będzie mógł uderzyć w samochód Karpa, aby osiągnąć oczekiwany rezultat."
"Prokuratorska wersja tego, co się działo bezpośrednio po wypadku, nie znajduje potwierdzenia w relacjach innych świadków. Stan Karpa wcale nie był taki ciężki, jak podawano to w oficjalnym komunikacie. Pacjent został przywieziony z poważnymi urazami powypadkowymi, (…) jednak nie jest prawdą, aby zagrażały one jego życiu. (…) Karp przeszedł skomplikowaną operację, w wyniku której usunięto skutki urazów. (…) Od tej pory zaczęła się systematyczna poprawa stanu zdrowia i samopoczucia pacjenta. (…) Jego hospitalizacja przebiegała znakomicie. Szybko wracał do zdrowia po swoim wypadku.
Marek Karp często pytał jak długo będzie jeszcze musiał pozostać w szpitalu. "Chciał jak najszybciej wyjść. Sprawiał wrażenie człowieka obawiającego się o swoje życie" (…) "Czegoś się bał, był mocno przestraszony, jednak nie chciał o tym mówić".
Wieczorem, 12 września Karpa odwiedzili dwaj funkcjonariusze sluzb specjalnych.
14 wrzesnia 2004 roku lekarze zgodzili sie wypuscic Karpa, ktory na to bardzo nalegal. Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich opuścił szpital jako człowiek zdrowy, kilka minut po godzinie 15:00. O 15:30 dwaj sanitariusze znaleźli Karpia leżącego na parkingu samochodowym, kilkadziesiąt metrów od głównego wejścia do szpitala. Rozpoczęli natychmiastową reanimację i przenieśli nieprzytomnego z powrotem na oddział. Mimo wysiłków lekarzy, Marek Karp nie odzyskał przytomności i zmarł godzinę później.
Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci były obrażenia głowy. Lekarze są pewni, że rany na głowie nie było, gdy Karp wychodził ze szpitala. Nie było jej również w ostatnich dniach jego pobytu. Ich zdaniem, w przeciągu kilkunastu minut, ewentualny nagły nawrót choroby nie mógł osiągnąć takiego stadium. Jeżeli medycy mówią prawdę – oznacza to, że dyrektor OSW został zamordowany na parkingu samochodowym przy szpitalu MSWiA kilkanaście minut po załatwieniu formalności związanych z wypisaniem."
"Pracownicy OSW przyznają, że ostatnie tygodnie swojego życia, ich dyrektor spędził na badaniu procesów ekonomicznego uzależniania przez rosyjskie specsłużby byłych państw Układu Warszawskiego. W tym czasie sejmowa komisja śledcza ds. Orlenu próbowała wyjaśnić prawdę o wpływie rosyjskich służb specjalnych na polski rynek paliw (kilkanaście dni przed wypadkiem Karpa ujawnione zostały wiedeńskie rozmowy Jana Kulczyka z Władimirem Ałganowem). Badania te były również przedmiotem zainteresowania polskich służb specjalnych.
Na zlecenie polskich służb pracownicy OSW sporządzili raport o przejmowaniu przez firmy związane z rosyjskimi służbami specjalnymi kontroli nad rynkiem paliw w krajach Europy Środkowo–Wschodniej. Raport opatrzono klauzulą tajności.
W drugiej połowie sierpnia, Karp spotkał się ze Zbigniewem Wassermannem – wówczas wiceprzewodniczącym komisji śledczej ds. Orlenu i członkiem komisji ds. służb specjalnych. Kilka dni później miało dojść do kolejnego spotkania, podczas którego dyrektor OSW miał przekazać istotne informacje dotyczące ważnej osoby z branży paliwowej. Informacje te miały mieć związek z działaniami komisji orlenowskiej. Do spotkania nie doszło, bo w Białej Podlaskiej wydarzył się wypadek.
Czego dokładnie dowiedział się przed swoją śmiercią Marek Karp? Za granicą polsko – białoruską, na wysokości Hajnówki, znajduje się tajny ośrodek GRU. Służy on jako miejsce spotkań przedstawicieli mafii paliwowej, polskich prokuratorów i funkcjonariuszy rosyjskich służb specjalnych. W dalszej części zeznań padają nazwiska ważniejszych gości tego ośrodka. Jak wynika ze śledztwa w sprawie mafii paliwowej, tajemnice tego ośrodka jako pierwszy poznał właśnie dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich."
Wracamy do Jacka Cichockiego. Szczerze powiedziawszy, nie ma mu czego zazdrościć. Jeśli dobrze zapamiętał lekcję, jaką udzielono jego byłemu zwierzchnikowi Markowi Karpowi za zbyt ambitne i odważne organizowanie "białego wywiadu" (o którym wspomina Konstanty Miodowicz), to zapewne będzie, jak to się wyraził pan Konstanty, "ministrem raczej milkliwym". Zadowolenie Janusza Zemke z nowej nominacji również może świadczyć o tym, ze milczenie i niewtrącanie się będą u nowego sekretarza stanu nadrzędnymi zasadami działania. Może nawet doda szczyptę miłości do swojego urzędowania...
http://krokodylgiena.salon24.pl/84519,milkliwy-nastepca-pawla-grasia
Prokurator okręgowy w Białymstoku Sławomir Luks groził Markowi Karpowi – wynika z zeznań żony byłego dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. To że Karp bał się gróźb prokuratora, potwierdza także jego przyjaciel, biznesmen Mirosław Ciełuszecki.
Karp i Ciełuszecki byli oskarżeni w kuriozalnej sprawie, która od 2003 r. toczyła się przed podlaskim sądem. Pierwszy z nich zmarł w 2004 r. w niejasnych okolicznościach, drugi, pomimo że zarzuty były absurdalne, został skazany na 4,5 roku więzienia. Stracił reputację i majątek.
Cela obok Ciełuszeckiego jest wolna
Dwaj przyjaciele – Marek Karp i Mirosław Ciełuszecki. Pierwszy był cenionym na świecie znawcą problematyki wschodniej, szczególnie Białorusi i Litwy. Określano go mianem "ostatniego obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego". Doradzał dwóm prezydentom, kolejnym rządom. Był ekspertem Komisji Europejskiej, jeździł na wykłady do Stanów Zjednoczonych. Drugi to biznesmen, jeden z najbogatszych mieszkańców Podlasia. Obaj zostali w 2002 r. oskarżeni w kuriozalnym procesie przed sądem w Bielsku Podlaskim. Ciełuszecki spędził 5 miesięcy w areszcie. Jak twierdzą nasi informatorzy, za oskarżeniem Karpa i Ciełuszeckiego stał ówczesny prokurator okręgowy w Białymstoku Sławomir Luks.
Marek Karp zmarł we wrześniu 2004 r. miesiąc po groźnym wypadku, którego okoliczności do dziś nie są wyjaśnione. Jak wynika z zeznań żony Marka Karpa, Anny, jej mąż żalił się, że podczas jednego z przesłuchań prokurator mu groził. – Cela obok Ciełuszeckiego jest wolna – miał powiedzieć Luks. Wersję tę potwierdza Ciełuszecki: – Marek wielokrotnie mówił, że zachowanie Luksa podczas przesłuchania przypominało próbę zastraszenia rodem z lat 80.
Anna Karp nie zgodziła się na rozmowę z nami, twierdząc, że sprawa jest dla niej wciąż zbyt bolesna i świeża.
Osaczyć Karpa i Ciełuszeckiego
Ciełuszecki biznesu uczył się w Stanach Zjednoczonych, skąd przyjechał w 1991 r. W pierwszych latach handlował zbożem. W roku 1997 stworzył spółkę Farm Agro Planta (FAP), która zajmowała się sprowadzaniem z Białorusi do Polski chlorku potasu (soli potasowej), substancji niezbędnej do produkcji nawozów sztucznych. Marek Karp doradzał Ciełuszewskiemu. – Jego wiedza i świetne rozeznanie w tematyce wschodniej były dla mnie bezcenne – wspomina Ciełuszecki. Działalność FAP miała strategiczne znaczenie dla państwa – złoża chlorku potasu występują jedynie w Niemczech i na Białorusi. Są surowcem rzadziej występującym niż złoto. Sprawa miała znaczenie także polityczne – dzięki temu, że Polacy kupowali "białoruskie złoto", pojawiała się nadzieja na odciągnięcie wschodniego sąsiada spod wpływu Rosji. Dlatego też przedsięwzięciem interesował się ówczesny minister gospodarki Janusz Steinhoff i premier Jerzy Buzek.
Sytuacja diametralnie zmieniła się w 2001 r., kiedy do władzy doszło SLD. W przypadku Karpa problemem była jego niezależność jako dyrektora ośrodka. Urzędnik MSZ miał powiedzieć: zrezygnuj z ośrodka, bo będziesz miał kłopoty. Karp odmówił. Czuł się osaczony. Minister gospodarki Jerzy Hausner powiedział mu, że są naciski, by go odwołać z funkcji dyrektora ośrodka. Zaproponował rozwiązanie – Karp zrezygnuje z funkcji, jednak sam wybierze następcę i zachowa funkcję doradcy. Karp się zgodził. Jednak nie osłabiło to ataków na niego. – Oskarżenie Ciełuszeckiego było także świetnym pretekstem do zniszczenia Marka – mówi nasz informator. – Karp doradzał Ciełuszeckiemu, obaj naruszali interesy lewicy, Karp w ośrodku, na który chrapkę miało MSZ, z kolei Mirek w obszarze ważnych interesów biznesowych postkomunistów. Podobnie jak w przypadku Romana Kluski potwierdza się, że nikt spoza układu nie może robić w Polsce interesów – dodaje.
W kajdankach nad ranem
25 kwietnia 2002 r. w domu Ciełuszeckiego pojawia się UOP. – Było to dla mnie ogromne zaskoczenie – wspomina Ciełuszecki. – O szóstej rano zjawili się u mnie funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa. Dokonali rewizji, przejrzeli dokumenty. W domu nie było żony, tylko ja z kilkuletnim dzieckiem. Mało brakowało, a musiałoby ono zostać bez opieki, na szczęście zanim mnie wyprowadzono, zdążyła przyjść moja mama.
Ciełuszecki został aresztowany i przewieziony do Białegostoku. Tam dowiedział się, że jest zatrzymany pod zarzutem oszustwa. W wypowiedzi dla "Kuriera Porannego", regionalnej gazety na Podlasiu, ówczesny prokurator okręgowy w Białymstoku Sławomir Luks mówił: "Mirosław C. miał wprowadzić w błąd firmę co do wartości sprzedanych jej nieruchomości. Spółce, w której był prezesem, sprzedał działki leżące pod Hajnówką za 7,6 mln złotych, podczas gdy w rzeczywistości były one warte 78,5 tys. zł. Tym samym nie tylko popełnił przestępstwo, ale jeszcze swoim działaniem wyrządził szkodę majątkową w wielkich rozmiarach" ("Kurier Poranny" 26.04.2002 r.). Sąd zdecydował o zastosowaniu wobec Ciełuszeckiego trzymiesięcznego aresztu tymczasowego. Biznesmen trafił do celi, w której zamiast 9 osób przebywało 16.
– Nie miałem bielizny osobistej, żadnych rzeczy na zmianę, mogłem jedynie używać szczoteczki do zębów – mówi Ciełuszecki. Przez pierwsze dwa miesiące nie został ani razu przesłuchany. Sąd przedłużył mu areszt tymczasowy o następne trzy miesiące. Biznesmen siedział z pospolitymi przestępcami, lecz nie załamał się. Postanowił uczyć ich angielskiego, jedną godzinę dziennie. Jednak cierpliwości współwięźniów starczyło zaledwie na 15 minut. Zdecydowanie większym zainteresowaniem cieszyły się krzyżówki, które również rozpropagował Ciełuszecki. Podczas rozwiązywania jednej z nich dwóch więźniów pokłóciło się o hasło "wyrób piekarza". Jeden z przestępców twierdził, że chleb, drugi przekonywał, że w rubryce jest za dużo kratek. Obaj zwrócili się o pomoc "prezesa", jak nazywali w celi Ciełuszeckiego. – W ten sposób Mirek zresocjalizował areszt – ironicznie komentuje znajomy biznesmena.
Po pięciu miesiącach okazało się, że Ciełuszecki może wyjść za kaucją, która została ustalona na milion złotych. Ostatecznie obniżono ją o połowę. Pomoc zaoferował współwłaściciel Banku Wschodniego Krzysztof Giszczak, który wpłacił część kaucji, w wysokości 100 tys. zł. Okazało się, że nie bezinteresownie – Giszczak był partnerem Marka Barańskiego, importera paliw ze Wschodu. Był zainteresowany posiadanym przez firmę Ciełuszeckiego terminalem przeładunkowym. Ciełuszecki wyszedł z aresztu jesienią 2002 r. Wiosną 2003 r. odwiedził go Giszczak i złożył ofertę. – Powiedział: sprzedaj nam firmę, dzięki zarobionym pieniądzom spłacisz swoje długi – wspomina Ciełuszecki. – Niestety, nie miałem wyjścia.
Firma została sprzedana za kwotę czterokrotnie niższą, niż była warta przed aresztowaniem biznesmena.
Absurdalne zarzuty, Karp pośrednio skazany
Karpowi i Ciełuszeckiemu postawiono zarzuty. Wina dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich polegać miała na tym, że... miał udawać, że doradza w FAP i brać pieniądze za nic. Zarzut był absurdalny, gdyż to Karp namówił Ciełuszeckiego do projektu, rozmawiał z członkami rządu o FAP, był żywo zainteresowany przedsięwzięciem. Wersję Karpa potwierdziły oświadczenia i zeznania Jerzego Buzka, Janusza Steinhoffa, ale także komunistycznego ambasadora na wschodzie Stanisława Cioska. Po śmierci Karpa proces toczył się dalej. Zarzutem wobec Ciełuszeckiego było rzekome działanie na szkodę firmy w celu uzyskania korzyści majątkowej. Dowodem miał być fakt, że Ciełuszecki zarobił na sprzedaży ziemi ponad siedem milionów złotych. Jednak jak wynika z dokumentów bankowych, biznesmen nie wziął tych pieniędzy dla siebie, lecz sześć milionów złotych przeznaczył na podniesienie kapitału spółki, natomiast ponad dwa miliony na spłatę zobowiązań firmy wobec spółki Belurs Handel GMBH (białoruska firma, od której firma Ciełuszeckiego kupowała sól potasową). Stąd też zarzut korzyści majątkowej był bezzasadny. Wszystko odbyło się w zgodzie ze statutem spółki i umową wspólników. W dodatku transakcję przeprowadzała w imieniu firmy rada nadzorcza, nie zarząd, w związku z czym to nie Ciełuszecki podejmował w tej sprawie decyzję. – W wyniku transakcji spółka uzyskała działki potrzebne na rozbudowę inwestycji, jej majątek wzrósł o prawie osiem milionów złotych, a o ponad dwa miliony zmalały zobowiązania – mówi Ciełuszecki. – Trudno to chyba nazwać działaniem na szkodę firmy.
Mimo niezbitych dowodów swojej niewinności Ciełuszecki został skazany na 4,5 roku więzienia. – Pośrednio jest to też wyrok na Marka – mówi.
Luks – pojawia się i znika
Udało nam się skontaktować z prokuratorem Sławomirem Luksem, który dziś jest szefem Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku. Stwierdził on, że "Gazeta Polska" pisze kłamstwa na jego temat. – Piszecie nieprawdę, sprostowań nie wysyłam tylko dlatego, że nie lubię awantur – mówi Luks. – Jeśli macie jakieś pytania, proszę skierować je do rzecznika prasowego Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku.
W prokuraturze poinformowano nas jednak, że Luks już tam nie pracuje. Wieczorem tego samego dnia informacji tej zaprzeczył Piotr Matczuk z Ministerstwa Sprawiedliwości. – Na dzień dzisiejszy prokurator Luks pozostaje szefem prokuratury apelacyjnej – powiedział "GP". Skierowaliśmy pytania e-mailem, jednak do chwili zamknięcia numeru nie uzyskaliśmy na nie odpowiedzi.
Podobnie jak w przypadku ustalenia funkcji sprawowanej obecnie przez Luksa wiele niejasności pojawia się też przy określeniu jego rzeczywistego związku ze sprawą Karpa i Ciełuszeckiego. Oficjalnie był on niewielki – prokuraturę reprezentował Andrzej Bura, w sądzie orzekał Hubert Półkośnik, który na początku procesu był jeszcze asesorem. Jednak asesor nie jest sędzią, lecz urzędnikiem Ministerstwa Sprawiedliwości, mianowanym na określony czas, w związku z czym doświadczony prokurator może mieć na niego wpływ. – Sędziami powinni zostawać prawnicy z długoletnim doświadczeniem. Dawanie tak młodym ludziom spraw karnych jest niepoważne – mówi Ciełuszecki. Podobne opinie wyraża wiele autorytetów prawniczych. "Asesor nie może uczyć się orzekania na błędach i czasami na ludzkiej krzywdzie" – mówił o tym prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka ("Gazeta Prawna" 20–22.07.2007 r.).
Nasi informatorzy uważają, że było to celowe postępowanie Luksa: – W ten sposób, jako prokurator okręgowy, mógł nadzorować młodszych kolegów, i to nie tylko prokuratora, lecz także młodego sędziego.
Jednocześnie nie ponosiłby też odpowiedzialności za ewentualne uchybienia. A tych było bardzo wiele. Sąd dał na przykład wiarę zeznaniom biegłego, który nie wiedział, że linie wysokiego napięcia mogą przebiegać pod ziemią, a słowo elixir (rodzaj przelewu bankowego) kojarzyło mu się z płynem. Mimo to nie zgodzono się na powołanie nowych biegłych. Luks w wypowiedziach dla lokalnych mediów twierdził, że nie nadzorował śledztwa. W takim wypadku należy zadać sobie parę pytań: dlaczego, skoro nie prowadził sprawy, przesłuchiwał Marka Karpa oraz czy i dlaczego mu groził. Niestety prokurator nie chciał na te pytania udzielić odpowiedzi.
Mirosław Ciełuszecki złożył apelację. Rozprawa, która miała odbyć się w lipcu, została odroczona, następną zaplanowano na październik. Biznesmen ma nadzieję, że tym razem uda mu się udowodnić swoją niewinność. Kiedyś był jednym z najbogatszych ludzi na Podlasiu, dziś wszystko musi zaczynać od nowa. – I tak miałem sporo szczęścia. Straciłem majątek i reputację, ale żyję, mam rodzinę. Jestem przekonany, że Marek nagonkę na siebie przypłacił życiem – mówi "GP" Ciełuszecki.
Pytany przez nas rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku Janusz Kordulski stwierdził, że nieprawdą jest, by prokurator apelacyjny Sławomir Luks kiedykolwiek, nawet w okresie pracy w Prokuraturze Okręgowej, przesłuchiwał w jakimkolwiek charakterze Marka Karpa, więc relacje bliżej nieokreślonych świadków nie wymagają komentarza, bo są nieprawdziwe. Z kolei w sprawie Mirosława Ciełuszeckiego jedynym komentarzem jest zdaniem rzecznika treść wyroku Sądu Rejonowego w Bielsku Podlaskim z 3 października 2006 r., sygn. II K 15/03, skazującego oskarżonego na karę łączną 4,5 roku pozbawienia wolności.
Dołączył: 19 Lis 2009 Posty: 857
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 22:56, 20 Kwi '11
Temat postu:
KWAŚNY DWÓR
Po publikacji IPN, z której wynika, że Aleksander Kwaśniewski zarejestrowany był jako TW, były prezydent zaapelował o likwidację Instytutu. Jednak prawda na temat Kwaśniewskiego jest znacznie bardziej porażająca. Gdy piastował on godność prezydenta, niemal wszyscy jego najbardziej wpływowi współpracownicy byli ludźmi SB.
Po opublikowaniu artykułu historyka Piotra Gontarczyka Kwaśniewski po raz kolejny zaprzeczył, że wspierał działania bezpieki jako tajny współpracownik. Zrugał historyka i prezesa IPN prof. Janusza Kurtykę. Mimo że to nie oni, lecz sąd lustracyjny w 2000 r. wyraźnie orzekł, że Kwaśniewski został zarejestrowany przez SB jako TW "Alek". Sąd stwierdził jednocześnie, że Kwaśniewski złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne, ponieważ nie ma wystarczających dowodów w sprawie jego domniemanej współpracy z SB.
Publikacja - jak wskazuje sam autor dr Gontarczyk - nie wyjaśnia pewnych wątków dotyczących jej bohatera. W aspekcie biograficznym niejasny pozostaje rodzinny rodowód Aleksandra Kwaśniewskiego. W książce On Kwaśniewski. Kulisy władzy Grzegorza Induskiego i Dariusza Wilczaka - pojawia się wersja, że Zdzisław Kwaśniewski był przybyłym z Rosji oficerem bądź współpracownikiem NKWD odpowiedzialnym za śmierć wielu Polaków i znęcanie się na polskich jeńcach Armii Czerwonej.
Jego Ekscelencja i jego służba
Urzędując przez dwie kadencje jako prezydent, Aleksander Kwaśniewski, dobierając grono współpracowników, utworzył wokół najwyższego urzędu w państwie wianuszek pracowników służb specjalnych PRL oraz jej bezpośredniej spadkobierczyni - Wojskowych Służb Informacyjnych, sterowanych przez tajne służby ZSRR, a później Rosji. Zaufani prezydenta Kwaśniewskiego sami nazywali się dworem, a swego pryncypała - ekscelencją. Podczas dwóch kadencji prezydenckich wokół Kwaśniewskiego skupił się krąg ludzi powiązanych politycznie i biznesowo, który nazwano klubem Krakowskiego Przedmieścia.
Według relacji współpracowników prezydenta Kwaśniewskiego, najbliżej był jego dobry znajomy z dawnych lat, mjr Marek Ungier. Obaj działacze komunistyczni poznali się w tygodniku "ITD" na początku lat 80. Od tego momentu byli zawsze razem. W 1987 r., gdy Kwaśniewski stał na czele Komitetu Młodzieży i Kultury Fizycznej, ściągnął tam Ungiera, człowieka ostentacyjnie głoszącego dystans do sportu. W 1995 r. po wygranych wyborach przez Kwaśniewskiego Ungier zasiadł na długie lata w fotelu szefa jego gabinetu. Szybko zaczęto go nazywać "Wachowskim Kwaśniewskiego".
Jak pisali Grzegorz Indulski i Dariusz Wilczak w książce On Kwaśniewski. Kulisy władzy , Ungier ukończył kurs w Szkole Oficerów Rezerwy WSW w Mińsku Mazowieckim (1977), ma stopień majora i był od lat podejrzewany o związki z WSI. "Polityka" pisała o nim, że ukończył przeszkolenie wojskowe "ze specjalną rekomendacją". Z kolei w wypowiedzi dla "Przekroju" Danuta Waniek uprawdopodobniła plotki na temat współpracy z WSI, stwierdzając: "Tego wykluczyć nie można. Każdy prezydent musi mieć taką osobę, ale my w Kancelarii na takie tematy nie rozmawialiśmy". Ungier odpowiedział na to w "Polityce": "- Danka oszalała! Nigdy nie byłem i nie jestem współpracownikiem WSI". Ale dodał: "- To nie oznacza, że zgodną z prawem współpracę z organami bezpieczeństwa państwa należy uznać za coś wstydliwego". Z kolei "Rzeczpospolita" pisała w 1998 r., że minister zapytany, czy w cywilu można dosłużyć się stopnia majora, odpowiada: "- Chyba że ktoś nie jest w cywilu".
Według raportu o aferze Orlenu, Ungier był mózgiem operacji sprzedaży polskiego sektora naftowego w ręce rosyjskich przedsiębiorców. W 1998 r. prokuratura postawiła zarzut Ungierowi o działanie na szkodę spółki Juventur oraz wyłudzenie od notariusza poświadczenia nieprawdy przy sprzedaży kompleksu hotelowego i usiłowała go wezwać na przesłuchanie - bez skutku.
Równie ważny przy uchu prezydenta Kwaśniewskiego był Andrzej Gdula - szef zespołu doradców prezydenta Kwaśniewskiego - w PRL zasłużony pracownik MSW, mianowany przez swego przyjaciela Czesława Kiszczaka na zastępcę. Gdula pracował także w KC PZPR, gdzie z ramienia partii nadzorował służby specjalne PRL, w tym działanie tajnej sekcji "D" Departamentu IV MSW. Gdula w 1988 r. znalazł się w ścisłym gronie urzędników PZPR planujących rozmowy z opozycją, potem uczestniczył w obradach okrągłego stołu.
Według "Rzeczpospolitej" to dzięki Gduli kpt. Zygmunt Wytrwał - oficer prowadzący "Alka" - dostał intratną posadę w imperium Gudzowatego. Stało się to po zeznaniach Wytrwała, które sąd uznał za wiarygodne, a w konsekwencji - oświadczenie lustracyjne Kwaśniewskiego za zgodne z prawdą.
Inny prezydencki minister Dariusz Szymczycha to były działacz PZPR, dziennikarz "Sztandaru Młodych", redaktor naczelny "Trybuny". W 2000 r. w czasie prezydenckiej kampanii był członkiem sztabu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego. Sztab kontrkandydata Mariana Krzaklewskiego ujawnił wówczas nagranie wideo, na którym zachęcany przez Kwaśniewskiego Marek Siwiec w papieskim geście całuje ziemię podczas wizyty delegacji prezydenckiej w Kaliszu. Szymczycha użył wtedy określenia "stalinowska propaganda", a Wiesława Walendziaka, szefa kampanii Krzaklewskiego, nazwał "uczniem Stalina".
Sam Szymczycha we wrześniu 1988 r. został zarejestrowany przez wydział XII Departamentu III Służby Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik o ps. "SM". Był wówczas dziennikarzem "Sztandaru Młodych" i aktywnym działaczem PZPR. Zdjęto go z ewidencji w marcu 1989 r. Sprawę złożył do archiwum Wydział VIII Departamentu III.
Wybrany przez Kwaśniewskiego na szefa BBN Marek Siwiec należał do ścisłej trójki powierników Kwaśniewskiego nazywanej USG (Ungier-Siwiec-Gdula). Na swojego zastępcę Siwiec powołał oficera wywiadu wojskowego PRL, a w III RP żołnierza WSI Marka Dukaczewskiego. Według dokumentów IPN, w 1986 r. Siwiec został zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik o ps. "Jerzy". Wyrejestrowano go w roku 1990. Później Siwiec był m.in. prezesem spółki ART-B Press powiązanej z Bogusławem Bagsikiem i Andrzejem Gąsiorowskim. Gdy obaj oszuści uciekli z kraju, przejął ich udziały i stał się likwidatorem spółki.
Marek Siwiec zaprzecza współpracy z SB.
Inną ważną figurą w otoczeniu Kwaśniewskiego był Marek Belka - według dokumentów wywiad SB zarejestrował go jako kontakt operacyjny "Belch". Nie przeszkodziło to w nominacji Marka Belki na podsekretarza stanu i zastępcę szefa BBN. W Biurze znalazł się obok niego Jerzy Jan Milewski, przez SB zarejestrowany jako TW "Franciszek".
Na szefa zespołu swoich doradców ekonomicznych Kwaśniewski nominował Witolda Orłowskiego. Również on nie ma czystej karty z PRL. Był zarejestrowany przez wywiad PRL jako kontakt operacyjny "Wit". Orłowski potwierdził swoje związki z oficerami Departamentu I w latach 1988-1990. Przyznał, że służby proponowały mu nawet zatrudnienie, ale odmówił.
Wywiad przygotowywał zwerbowanie Orłowskiego od 1987 r., gdy ubiegał się o stypendium zagraniczne. Z akt zgromadzonych w IPN wynika, że współpraca z "Witem" nie ograniczała się tylko do dziedziny ekonomii, obejmowała również naprowadzenia na osoby interesujące SB. Według oficera prowadzącego, "Wit" nie miał oporów w przekazywaniu informacji personalnych. Po upadku PRL Orłowski zajął się dziedziną optymalnych metod dochodzenia Polski do członkostwa w Unii Europejskiej. Trafił również do wielu rad nadzorczych. Został też dyrektorem Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej. Był wieloletnim członkiem rady makroekonomicznej ministrów finansów.
W sprawach ekonomii doradzał Kwaśniewskiemu również Janusz Kaczurba. Ten członek Zespołu Doradców Ekonomicznych Prezydenta RP również był w PRL zarejestrowany jako tajny współpracownik wywiadu SB.
W kwestiach międzynarodowych Kwaśniewski liczył się ze zdaniem podsekretarza stanu w swojej kancelarii, Andrzeja Majkowskiego. Kwaśniewskiemu nie przeszkadzał garb antysemickich wystąpień z 1968 r., jaki obarczał Majkowskiego. Budowę komunistycznego ładu wspierał on również jako kontakt operacyjny SB. Sam potwierdził później, że był tajnym i świadomym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL
Ten wieloletni pracownik MSZ był także absolwentem moskiewskiej Akademii Dyplomatycznej. Szkoląc się, pełnił jednocześnie funkcję I sekretarza Ambasady w Moskwie. Był na placówkach PRL w Azji. Pełnił funkcję wicedyrektora i dyrektora Departamentu Afryki, Azji, Australii MSZ, także za czasów Krzysztofa Skubiszewskiego zarejestrowanego jako TW "Kosk". Przeszedł następnie do biznesu i został pierwszym prezesem zarządu "Kuriera Polskiego". Awansował później na przewodniczącego rady nadzorczej spółki Lukas, właściciela Lukas Banku.
Inną osobą z otoczenia Kwaśniewskiego, która nie wypierała się swoich związków z wywiadem SB, jest Jan Truszczyński - kontakt operacyjny wywiadu. Jako podsekretarz stanu kierował Biurem Integracji Europejskiej w kancelarii Kwaśniewskiego. Mimo że się przyznał, "Monitor Polski" nie wykonał ustawowego nakazu i informacji przez prawie rok nie opublikował. Dopiero interwencja Rzecznika Interesu Publicznego zmusiła Kancelarię Prezydenta do przyspieszenia publikacji.
Truszczyński specjalizował się w tematyce integracji europejskiej. W czasach PRL przez wiele lat pracował w MSZ. W PRL delegowany do pracy na placówki dyplomatyczne. W roku 1996 został ambasadorem przy Unii Europejskiej. Pełnił funkcję głównego negocjatora członkostwa Polski w UE. Wcześniej jako tajny współpracownik wywiadu donosił o sprawach zachodniej wspólnoty EWG.
To samo, co już wymienionych, spotkało kolejnego z doradców kancelarii Kwaśniewskiego Andrzeja Byrta. On także znalazł się w rejestrze kontaktów operacyjnych wywiadu SB.
W lipcu br. "Gazeta Polska" podała, że troje prawników - Andrzej Kratiuk, Ireneusz Nawrocki, Andrzej Całus - współtworzących prominentną kancelarię prawną KNS, która obsługiwała fundację "Porozumienie bez barier" Jolanty Kwaśniewskiej, było zarejestrowanych przez SB. Ireneusz Nawrocki, aktywista SZSP i PZPR, w latach 1985-1987 był zarejestrowany jako kontakt operacyjny wywiadu pod pseudonimami "Kero" i "Nick". Nawrocki, w latach 70. szef SZSP w Warszawie, uchodzi za jednego z inspiratorów bojówek komunistycznych, które brutalnie przerywały zajęcia Latającego Uniwersytetu. W czasach III RP Nawrocki to przedsiębiorca znany z członkostwa w radach nadzorczych wielu spółek. Przeniósł się do firmy polonijnej PAAT handlującej sztuczną biżuterią. W 1984 r. pracę tam zapewnił Jolancie Kwaśniewskiej. Przyjaźń Nawrockich i Kwaśniewskich liczy wiele lat. Później żona Nawrockiego, Irena, pomoże w prowadzeniu biznesu firmie nieruchomości Royal Wilanów Jolancie Kwaśniewskiej.
Drugi ze wspólników kancelarii KNS - Andrzej Kratiuk - według dokumentów zgromadzonych w IPN, został zarejestrowany przez wywiad w 1979 r. jako kontakt operacyjny "Krystian", później przejęty przez kontrwywiad, a jego oficerem prowadzącym była Anna P. W tym czasie pojawił się też drugi pseudonim, pod jakim występował -"Krist". Miał on informować bezpiekę o swoich kolegach z organizacji studenckich. Opisywał nastroje na uczelni przed pielgrzymką Jana Pawła II w 1987 r. Prawie 20 lat później sprawą kontaktów Kratiuka z SB zajęła się prokuratura. Zawiadomienie złożył przewodniczący sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu po tym, jak Kratiuk, zeznając przed komisją, zaprzeczył, by był współpracownikiem służb specjalnych PRL. W grudniu 2005 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie skierowała przeciwko Kratiukowi akt oskarżenia. Okazało się, że z zachowanych esbeckich akt osobowych wynika, iż od 2 lipca 1984 do 29 marca 1989 r. był zarejestrowany jako kontakt operacyjny o numerze 42847.
Andrzeja Kratiuka, prezesa rady fundacji "Porozumienie bez barier" Jolanty Kwaśniewskiej, zatrzymało w listopadzie 2008 r. Centralne Biuro Śledcze. Dziś ma prokuratorskie zarzuty prania brudnych pieniędzy i niegospodarności.
Aleksander Kwaśniewski swą ponadtrzydziestoletnią przyjaźń z Sergiuszem Najarem umocnił w ostatnich wyborach do europarlamentu, stając się motorem kampanii wyborczej kandydata. Najar to zasłużony i pryncypialny ideolog organizacji komunistycznych, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Ordynacka, jeden z bliskich przyjaciół Aleksandra Kwaśniewskiego, jeszcze z lat działalności w młodzieżówkach partii. Najar został zarejestrowany jako kontakt operacyjny "Sfinx". Do głównych zadań, jakie miał wypełniać, należało przede wszystkim naprowadzanie służb na osoby, które mogły dla bezpieki stanowić cenne źródła informacji. Po kilku spotkaniach ppor. Koźmiński - zresztą jego dawny kolega z uczelni - ocenił, że rozmowy ze "Sfinksem" potwierdziły jego przydatność dla wywiadu PRL.
Sergiusz Najar, jako urodzony w Moskwie syn rodowitej Rosjanki, działalność w PZPR zaczynał w wieku 18 lat. Był niezwykle aktywny w komunistycznych studenckich ruchach młodzieżowych.
Przez wiele lat obaj pracowali ze sobą - w PKOl, w administracji rządowej, także gdy Najar zajął się działalnością bankową. Kwaśniewski zachęcał w ostatnich wyborach do europarlamentu do głosowania właśnie na Najara.
W 1992 r. Najar poświęcił się działalności biznesowej. Pełnił funkcje dyrektorskie w Banku Handlowym w Warszawie SA, był prezesem Banku Ochrony Środowiska. Koordynował tworzenie oddziału BRE Bank SA w Republice Czeskiej. Pełnił też funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Infrastruktury.
Na przyjaźń Aleksandra Kwaśniewskiego może liczyć także Cezary Stypułkowski , który już w latach 80. był prominentnym pracownikiem administracji rządowej. Doradzał ministrowi do spraw reformy gospodarczej i wicepremierowi, był też doradcą prezesa Konsultacyjnej Rady Gospodarczej. Został również sekretarzem Komitetu Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej.
Po transformacji ustrojowej jego kariera rozwijała się wyśmienicie. Był prezesem Banku Handlowego, a następnie PZU.
Cezary Stypułkowski, według kart odtworzeniowych, został zarejestrowany w 1987 r. przez Wydział II kontrwywiadu Służby Bezpieczeństwa jako TW o ps. "Michał". Pozyskano go na podstawie dobrowolności. Według SB, "Michał" miał donosić służbom o zdarzeniach mogących świadczyć o aktywności wywiadu brytyjskiego. Chodziło m.in. o figuranta sprawy prowadzonej przez SB - Lange Howarda. Pozyskanie "Michała" do sprawy "Bazar" zatwierdził zastępca naczelnika Wydz. II Departamentu II MSW.
W kwietniu 1989 r. nastąpiło przejęcie TW "Michała" przez Wydział VI Departamentu II MSW. Mimo upadku PRL "Michał" pozostawał na ewidencji jeszcze rok, do 1990 r.
Po 1989 r. kwitną rozmaite przedsięwzięcia postkomunistów, wśród nich Fundacja Kelles-Krauzego. Zapleczem finansowym fundacji była m.in. spółka Mitpol Sławomira Wiatra, która związała się z austriacką siecią supermarketów Billa.
Sławomir Wiatr, w latach 80. działacz PZPR, a w rządzie Leszka Millera w 2002 r. podsekretarz stanu - pełnomocnik rządu ds. informacji europejskiej, oświadczył po objęciu stanowiska, że w PRL był świadomym i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa.
Sławomir Wiatr jest synem profesora Jerzego Wiatra, jednego z najważniejszych i najbardziej zasłużonych ideologów i propagandzistów PZPR.
Wspólnikiem Sławomira Wiatra w biznesie był jego współpracownik z Fundacji Kelles-Krauzego Jarosław Pachowski, później doszli także Andrzej Kuna i Aleksander Żagiel z firmy Polmarck. W Polmarcku był zatrudniony rosyjski agent Władimir Ałganow, który miał prowadzić rosyjskiego agenta "Olina". Nazwiska Kuny i Żagla prasa wielokrotnie podawała w kontekście afery FOZZ.
Luksus w kraju przegrzebywanych śmietników
Pewien krąg osób, które w czasie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego lgnęły do niego, identyfikowany jest także ze Stowarzyszeniem Koneserów Whisky i Cygar, nazywanego też grupą trzymającą władzę. Do tego grona należał m.in. dawny działacz komunistyczny, a później biznesmen, szef Polkomtela, także członek zarządu TVP - Jarosław Pachowski.
Jego ojciec Zdzisław był dyplomatą i ambasadorem PRL na placówkach w Brukseli, Paryżu, Sztokholmie oraz w Kambodży. Sam Jarosław Pachowski od czasów studiów pełnił wysokie funkcje w aparacie organizacyjnym ZSP. Przeszedł później na etat wiceprzewodniczącego Rady Naczelnej tej organizacji. Działał też aktywnie w PZPR. W czasach PRL odbywał półroczny staż w ambasadzie PRL w Brukseli.
W 1988 r. płk Zbigniew Kluczyński, naczelnik Wydziału III Departamentu III MSW, informuje wywiad, że z Pachowskim utrzymywany był kontakt operacyjny w czasie jego pracy w Radzie Naczelnej w ZSP. Odnotowano jego pozytywny stosunek do Służby Bezpieczeństwa i lojalne wykonywanie stawianych mu zadań operacyjnych. W 1988 r. planowano, że w przypadku przejścia Pachowskiego do pracy za granicą, istnieje możliwość przekazania go na kontakt wywiadu. Zanotowano, by na temat działacza kontaktować się z oficerem Korycińskim z Wydziału III Departamentu III. - To kompletna bzdura. zresztą byłem dwukrotnie lustrowany - powiedział Pachowski.
Innym członkiem stowarzyszenia koneserów dóbr luksusowych, orbitujących wokół prezydenta Kwaśniewskiego, był jeden z najbogatszych Polaków Januariusz Gościmski. Według akt IPN, to TW "Jan", który działalność biznesową zaczynał już w PRL jako dyrektor w przedsiębiorstwie polonijnym "Sofal", zajmującym się produkcją farb eksportowanych do państw zachodnich. Przy werbunku w 1982 r. odstąpiono w jego wypadku od pobierania zobowiązania. W 1983 r. Gościmski był już właścicielem wytwórni farb. Przy pozyskiwaniu, zdaniem oficera kontrwywiadu, Gościmski wykazywał pozytywny stosunek do SB. W krótkim czasie zły stan zdrowia wyeliminował go jednak z pracy zawodowej, przez co stracił wartość operacyjną dla SB. Próby kontaktu z nim nie dały rezultatu - Wydział II SB postanowił w takiej sytuacji sprawę zakończyć. - Nigdy nie współpracowałem z SB - powiedział nam Gościmski. Dodał jednak, że każdemu szefowi firmy polonijnej składano taką propozycję.
Po upadku PRL Gościmski znalazł się w gronie najbogatszych Polaków jako współwłaściciel Legic Ltd., kompanii importowej towarów luksusowych, w tym ekskluzywnych zegarków, w których gustuje były prezydent.
W tym samym kręgu tzw. ludzi kojarzonych z Kwaśniewskim znalazł się też Sławomir Cytrycki - były działacz PZPR i aparatu państwowego, a po 1989 r. m.in. minister w rządach Leszka Millera, a potem szef kancelarii "prezydenckiego premiera" Marka Belki. Cytrycki ukończył leningradzki instytut finansowo-ekonomiczny. Przyznał się do współpracy z wywiadem PRL, choć nie wyjaśnił, czy chodzi o wywiad wojskowy, czy cywilny.
Cytrycki nie chciał rozmawiać z dzienikarzem Niezależnej.pl. Jestem osobą prywatną - zakończył.
Zanim na deski polskiej sceny politycznej weszło słynne przedstawienie „Okrągły stół” Najpoważniejsi pretendenci do „obalenia komunizmu” uczyli się z mozołem w pięknych „okolicznościach przyrody” …swoich ról
Zgodnie z obowiązującą do dziś mitologią sztuka nie miała rosyjskiego suflera co pozostaje w oczywistej sprzeczności z przedstawionymi poniżej materiałami filmowymi. Rosyjskie KGB wydało nie tylko certyfikat lecz także monitorowało całą operację korzystając ze swojej agentury.
Dołączył: 01 Gru 2008 Posty: 291
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 22:19, 21 Kwi '11
Temat postu:
Ostatnia misja specjalna przed pierwszym zejściem z anteny musiała być mocna. Teraz starsi i mądrzejsi nie chcieli popełnić błędu i zdjęli program bez wiedzy autorów, bo pewnie też przygotowali by coś piekielnego A TVP pod butem dalej blokuje sporo ciekawych dokumentów, i trudno się dziwić tym na górze, bo gdyby tak pojawiło się sporo ciekawostek z tych ogromnych zasobów, system by się zachwiał z całą pewnością.
_________________ Limit postów na żądanie - 1
Dołączył: 23 Sty 2011 Posty: 244
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 22:23, 26 Kwi '11
Temat postu: Prof. Kieżun: "W rekordowym tempie rośnie mocarstwowość
Cytat:
Tymczasem Polska dysponowała kadrą wykwalifikowanych inżynierów i robotników. Wedle źródeł amerykańskich, w 1980 roku znajdowała się na 12. miejscu jeśli chodzi o wielkość produkcji. Pojawia się więc kolejna fantastyczna okazja dla światowego kapitału zdobycia atrakcyjnego rynku. I rusza George Soros. To jeden z 10 najbogatszych ludzi na świecie, dorobił się na spekulacjach giełdowych.
Polska jest otwartym krajem, w którym znaczna część młodszej kadry przywódczej przebywała w USA na stypendiach. Jest wielu Cimoszewiczów, Kwaśniewskich, Rosatich, Balcerowiczów. Leszek Balcerowicz uzyskał tytuł MBA na Saint John's University. Decyzja - zaczynamy w Polsce. Wielki reprezentant światowego kapitału George Soros przyjeżdża w maju '88. Spotyka się z Rakowskim i Jaruzelskim. Natychmiast tworzy za miliony Fundację Batorego stawiając jako cele: otwarte społeczeństwo i otwarty rynek. Niedługo później NBP tworzy 9 banków komercyjnych z partyjnym kierownictwem. Zaczyna się I etap tworzenia tzw. przedsiębiorstw nomenklaturowych. Soros opracowuje program w oparciu o tzw. konsensus waszyngtoński. Zakłada on otwarcie granic, możliwość dużego importu i jak najdalej idącą prywatyzację. Bazuje na koncepcji neoliberalizmu Miltona Friedmana, absolutyzującą wolny rynek, w której państwo nie ma nic do gadania. Soros sprowadza Sachsa, który jest finansowany przez Fundację Batorego.
- Sachs spotyka się ze strategami Solidarności.
- W maju '89 roku idzie do Geremka. Geremek przyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Jadą do Kuronia na Żoliborz. Kuroń nie zna angielskiego, więc zapraszają Liptona, który pracuje w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a jednocześnie w redakcji „Gazety Wyborczej". Kuroń powtarza, że wszystko na pewno wyjdzie i poleca Sachsowi opracowanie programu. Jadą do „Gazety Wyborczej", gdzie jest komputer i do rana Lipton z Sachsem opracowują program. Biegną do Michnika, który też wyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Ale decyduje się napisać artykuł: „Wasz prezydent, nasz premier" i zobowiązać rząd do realizacji programu. Nie odkrywam niczego nowego. Wszystko jest w książce Jeffreya Sachsa: „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia". Później Sachs spotyka się z OKP w sejmie...
- ...większość posłów też nie ma wiedzy ekonomicznej...
http://wpolityce.pl/view/10872/Prof__Kie.....tore_juz_s _________________ "Podobało Mu się narodzić w ubóstwie, przyjąć na siebie słabość dziecięcego wieku, a w obrzezaniu piętno grzesznika" - Historya Młodości Jezusa (1825r)
Dołączył: 18 Kwi 2010 Posty: 2310
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 23:22, 26 Kwi '11
Temat postu:
November09 napisał:
http://www.youtube.com/watch?v=DWNSKR6dnEc
Nie wiem kim trzeba być @November aby promować takiego tłumoka jak Anna Fotyga.
Wiesz mi ;ona pojęcie nie ma nie tylko o cywilizacji ale nawet o zwykłej kulturze (o dyplomacji też nie ale to standardowa cecha PISdzielców)
Cytat:
Fotyga nie przyjęła kwiatów od Ławrowa Minister spraw zagranicznych Anna Fotyga odmówiła przyjęcia kwiatów, które wysłał w dniu jej urodzin szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow - informuje na swoim blogu Marek Siwiec.
Dołączył: 03 Paź 2009 Posty: 229
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 01:47, 27 Kwi '11
Temat postu:
pszek napisał:
Nie wiem kim trzeba być @November aby promować takiego tłumoka jak Anna Fotyga.
Wiesz mi ;ona pojęcie nie ma nie tylko o cywilizacji ale nawet o zwykłej kulturze (o dyplomacji też nie ale to standardowa cecha PISdzielców)
Pszeku,
moze i Fotyga nie rozumiala dyplomacji, moze byla dzieckiem Lecha, ale jednego jej nie odmowisz: przynajmniej nie latala po dyplomatycznych salonach z ryjem umazanym swieza krwia czeczenskich dzieci.... tak jak to zwykl czynic twoj, tak mniemam, ulubieniec - niejaki Lawrow.
Kilka dni temu zamiesciles video z pewnego, popularnego publicystycznego programu rosyjskiej tv...
Koncepcja przetlumaczenia bardzo mi sie spodobala.
with love
obejrzyj - to dla ciebie, od nas - Polakow - tak roznych....
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa) Strona: 1, 2, 3...10, 11, 12 »
Strona 1 z 12
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów