W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Ruch narodowy czyli państwowy   
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
5 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Odsłon: 1426
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sensor




Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 341
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 14:02, 23 Gru '11   Temat postu: Ruch narodowy czyli państwowy Odpowiedz z cytatem

Dwadzieścia lat historii III Rzeczpospolitej udowodniło, że sprawne, przystosowane do działania we współczesnym otoczeniu i silne na stosownie zakreślanych płaszczyznach państwo jest głównym narzędziem modernizacji, rozwoju i nade wszystko zapewnienia podmiotowości narodu polskiego. Podmiotowości na zewnątrz, wobec innych aktorów politycznych doby globalizacji, jak i wewnątrz, wobec grup skłonnych do realizacji swoich interesów w sposób godzący w interesy ogólne konstytucyjnego suwerena państwa, o którym tyle pisał Rafał Wiechecki.

Wiechecki w swoim tekście „Ruch narodowy czy ruch państwowy?” (Myśl.pl nr 17/2010) dokonał rozróżnienia i do pewnego stopnia nawet przeciwstawienia „ruchu narodowego” względem „ruchu państwowego”. W obecnych uwarunkowaniach jest to przeciwstawienie z gruntu błędne. Polakom brakuje sprawnego państwa, państwowych elit i państwowych instynktów. Niepożądany nadmiar państwa występuje wprawdzie w niektórych obszarach, ale paradoksalnie występuje on jako wynik jego ogólnej słabości i tego że jego agendy są zawłaszczane przez grupy interesu, których nie można określić ani jako „państwowe”, ani jako „narodowe”. W naszej obecnej sytuacji powinniśmy raczej poważnie zastanowić się nad twierdzeniami prof. Jadwigi Staniszkis czy aby struktury polityczno-administracyjne funkcjonujące po 1989 r. między Odrą a Bugiem w ogóle można nazwać państwem z prawdziwego znaczenia.


Naród bez państwa

Nie można abstrahować od faktu, że w ciągu ostatnich 300 lat Polacy posiadali własne niepodległe państwo jedynie przez lat 41 – zarówno PRL jak i Rzeczpospolita pod władzą Sasów były obcymi protektoratami, strukturami administracyjnymi obsadzonymi przez miejscowy personel (o Rzeczpospolitej Sasów nawet i tego nie można powiedzieć, trudno ją w ogóle określić jako administracyjną strukturę). Jeśli dziś bolejemy nad dysproporcją w potencjale Polski oraz jej wielkich sąsiadów ze wschodu i zachodu to korzenie tego stanu rzeczy tkwią właśnie w bezprecedensowym upadku państwowości Rzeczpospolitej Obojga Narodów spowodowanej w dużej mierze przez jej własnych obywateli. Jeśli w XIX wieku nie dokonała się pierwotna akumulacja kapitału to stało się tak dlatego, że ziemie polskie były zapleczem surowcowym państw zaborczych i ich centrów finansowych. Z tego też względu aż do 1945 nie dokonała się u nas kompleksowa rozsądna rewolucja przemysłowa, przeprowadzona dopiero przez komunistów w sposób całkowicie nierozsądny, nie uwzględniający potrzeb narodu lecz przede wszystkim potrzeby i ideologiczny program imperium którego metropolią była Moskwa a PRL jedynie prowincją. Podobnie jeśli chodzi o kapitał intelektualny, to właśnie brak własnego państwa sprawił, że Domeyko fundował przemysł górniczy i infrastrukturę transportową dla Chile, Skłodowska-Curie badając radioaktywność odkryła nowe pierwiastki i doktoryzowała się na Sorbonie, a Zbigniew Brzeziński doradzał włodarzom z Waszyngtonu a nie Warszawy. Jeśli wziąć pod uwagę niebywały proces, w dużej mierze dobrowolnej, polonizacji ludności na ziemiach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, który trwał jeszcze w XIX w. w nieatrakcyjnej cywilizacyjnie carskiej Rosji i musiał być przezeń zwalczany opresyjnymi praktykami administracyjnymi, można zadumać się jak liczna byłaby populacja samookreślonych Polaków i jak daleko sięgałyby nasze granice etnograficzne gdyby nie krach państwa w którego granicach ten proces się rozpoczął.

Ubolewamy często nad niskim prestiżem Polski i Polaków, ogólną znikomością naszej soft-power będącej, szczególnie współcześnie, istotnym czynnikiem fundującym pozycję państwa i rozwój jego społeczeństwa. Od czasów Woltera Polska nie ma dobrej prasy wśród elit intelektualnych wiodących krajów zachodu. Jeśli Polacy i inne narody Europy Środkowowschodniej są przez tamtejsze elity, także polityczne, uważane za nie dość cywilizowane, nieodpowiedzialne, jeśli w zachodniej historiografii Traktat Wersalski to „skrzywdzenie Niemiec”, międzywojenne państwa środkowoeuropejskie to „państwa sezonowe”, jeśli po upadku żelaznej kurtyny dawne kraje satelickie Moskwy nie tyle „wchodziły do Europy” (jak mówiono i pisano u nas) lecz były z nią „integrowane” czy wręcz „przyłączane” (jak pisano na zachodzie), to są to efekty kompletnej nieobecności w dyskursie zachodnich elit polskiej interpretacji historii, nie tylko naszej interpretacji historii świata i regionu ale nawet naszych własnych dziejów. Taki stan rzeczy jest zaś skutkiem braku podmiotowego państwa polskiego i kolonizacji ziem polskich przez obce mocarstwa. Kolonizacji, która jak sugeruje profesor Ewa Thompson z Uniwersytetu Rice w Houston, powinna nas skłaniać do analiz polskiej rzeczywistości właśnie przez pryzmat teorii postkolonialnej. W jej kontekście widzimy jak nasza historia zaowocowała też kolonizacją polskiej mentalności, tym łatwiejszą, że jedyne prawdziwe elity na miarę podmiotowego i silnego państwa czyli pokolenie „niepokornych” tworzące II RP i pokolenie „Kolumbów” wychowane przez to pierwsze, zostały w znacznej części eksterminowane przez III Rzeszę i komunistów. Co prawda kolonizacji naszej mentalności nie dokonał nieatrakcyjne cywilizacyjnie imperium moskiewskie, stało się coś jeszcze gorszego, polską mentalność na własne życzenie Polaków skolonizował wirtualny jak to określiła prof. Thompson „zastępczy” hegemon, czyli ten ukrywający się pod zmitologizowanym u nas terminem „Zachodu”.


Skolonizowani mentalnie

Perspektywa postkolonialna wyraźnie ukazuje nam społeczeństwo dzielące się na dwie kategorie ludzi skolonizowanych. Na pierwszą składają się wszyscy ci trawieni swoistym kompleksem moralnej wyższości, przeciwni jakimkolwiek zmianom, roszczeniowi i obarczający odpowiedzialnością za wszystkie swoje niepowodzenia obcych, kontentujący się przy tym moralną czystością roli historycznej ofiary tychże obcych. Druga grupa to ci z kompleksem niższości, dla których nowoczesność i wszelkie przymioty człowieka cywilizowanego mogą być osiągnięte tylko poprzez zerwanie z polskością kojarzoną z „prowincjonalizmem”, „zaściankowością”, poprzez staranne naśladownictwo wzorców obcych, wpisanie się w ich dyskursy, ich interpretacje, oceny zjawisk społeczno-politycznych, historycznych i współczesnych. Niedawno podjął taką analizę na gruncie publicystycznym Rafał Ziemkiewicz rozróżniając wśród Polaków „tubylców” i „kreoli”. Gdy wspomnimy nie tak dawne czasy poprzedniej ekipy rządzącej gdy czołowi przedstawiciele intelektualnego i medialnego salonu niczym dysydenci egzotycznych krwawych dyktatur prześcigali się w składaniu donosów na własne władze i państwo w mediach i na salonach państw zachodnich, to nietrudno zauważyć jak silna jest u nas ta druga, „kreolska” tendencja. Tendencja opisywana przez czołowego teoretyka postkolonializmu Homi Bhabhe, tendencja do umieszczania centrum cywilizacji zawsze poza granicami własnego kraju, wiary, że inna władza jest lepsza, gardzenia tą, która jest wyłoniona u siebie i oczekiwania przysłowiowego poklepania po plecach ze strony przedstawicieli krajów tej prawdziwej cywilizacji, zdawania się na osąd ich opinii publicznej nie zaś opinii własnego społeczeństwa. Ostatecznie więc takie a nie inne kwalifikacje naszej „społecznej góry” politycznej ale także socjo-ekonomicznej, będące tak niskimi że pozwalają określić je elitą właśnie tylko w znaczeniu czysto socjologicznym, są również konsekwencją nieobecności podmiotowego państwa polskiego.
To właśnie nieobecność tego państwa przez większą część burzliwego XX wieku oznaczała nie tylko dekapitację narodu – wyniszczenie jego tradycyjnej elity narodowej – ale także niemożliwość samokreacji nowej w pełni zasługującej na to miano. Okres po 1939 r., zgodnie z tym co napisał Ryszard Legutko w swoim obszernym „Eseju o duszy polskiej”, oznaczał gwałtowne, dogłębne przerwanie historycznej ciągłości narodu na każdym niemal poziomie jego istnienia. Dekapitacja narodu przez III Rzeszę i stalinizm, olbrzymi upust krwi, zmiany granic i wyrwanie z korzeniami sporej części Polaków, rzucenie ich na ziemię pod wieloma względami dla nich obce, na których zresztą przez wiele lat z powodu specyficznych elementów ustroju socjalistycznego byli utrzymywani w stanie faktycznego i mentalnego prowizorium. Stąd łatwość z jaką Polacy ulegli ostatecznie mentalnej kolonizacji gdy wyłonili się w 1989 roku zmaltretowani przez blisko półwieczny eksperyment komunistycznej inżynierii społecznej. Wbrew naiwnym marzeniom nielicznych nie oznaczało to powrotu do status quo ante 1939. Był i jest to inny naród i inny kraj, czego nie chcieli rozumieć wszyscy ci usiłujący w nowej rzeczywistości wprost nawiązywać do zjawisk, idei, ruchów z czasów II Rzeczpospolitej, wręcz je odtwarzać. Rok 1989 r. oznaczał jedynie przyspieszenie procesów kolonizacji na własne życzenie. Po upadku, w sposób aż nazbyt wyraźnie i dolegliwie prymitywnego, reżimu wschodniej proweniencji nastąpiła w końcu oczekiwana harmonizacja owej kolonizacji – „hegemon zastępczy” któremu Polacy tak ochoczo pozwalali kolonizować swoje umysły stał się realnym hegemonem politycznym i centrum ekonomicznym. Co znamienne postkolonialni Polacy znakomicie odnaleźli się w roli peryferii. Przez czternaście lat III RP leit motiv politycznych debat, rozważań wiodących intelektualistów i publicystów oraz rozmów w szarych obywateli w warzywników sprowadzał się do zaklęcia „kiedy będzie jak na zachodzie”, opierającym się na apriorycznym założeniu że na owym zachodzie jest nie tylko dobrze, lepiej, ale i jedynie słusznie. Jedynym wyraźnym celem strategicznym polskich elit politycznych po 1989 r. był przystąpienie do struktur euroatlantyckich, nie zawracano sobie głowy roztrząsaniem pytań jak i dlaczego. Rok 2004, w którym owe cele zostały formalnie zrealizowane, nie przyniósł zbyt wielkich zmian w ich świadomości. Choć rzeczywistość na każdym kroku udowadnia, że owa formalna integracja nie była dla nas końcem historii, obecne elity nie potrafią znaleźć innej odpowiedzi niż odmieniane przez wszystkie przypadki słowem modernizacja – co znów sprowadza się do tego „by było jak na zachodzie”, co ma być osiągnięte po prostu przez administracyjne wprowadzenie „norm” i „wymogów”, zagwarantowanie owej anegdotycznej już „ciepłej wody w kranie”. Natomiast należy „nie robić polityki”, jak pouczał nas premier, szczególnie takiej, która by zmuszała do jasnego artykułowania interesów narodowych, nakreślenia generalnych celów, strategicznych planów i na domiar do prób ich realizacji w sieci sprzecznych interesów innych podmiotów państwowych i subpaństowych – cała nadzieja w kseromodernizacji.


Klasa średnia nie zbawi Polski

Pisząc o narodzie nie powinny nam umykać cywilizacyjne procesy dogłębnie przekształcające polskie społeczeństwo. Część z nich ma, jak już zauważyłem, specyficznie lokalne, historyczne podłoże. Pozbawione tradycyjnych elit, poranione a potem zdemoralizowane przez „realny socjalizm” i nadal żyjące w systemie powstałym w wyniku zgniłego kompromisu z nim, społeczeństwo w sposób szczególny musiało okazać się podatne na wszystkie negatywne tendencje naszych czasów. Tym głębszy musiał okazać się odcisk globalnych procesów dokonujących się nie tylko na poziomie ekonomii czy polityki, ale i w głębszym wymiarze cywilizacyjnym, kulturowym. Zaś usilne zbliżanie się postkolonialnego społeczeństwa polskiego do centrum cywilizacji zachodniej przyniosło szczególnie opłakane skutki. Znakomitą ale i smutna diagnozę naszego młodego pokolenia przedstawił na łamach „Rzeczy Wspólnych” („Oswoić barbarzyńców” nr 2/2010) Bartłomiej Radziejewski. Określił on to pokolenie mianem „ponowoczesnych barbarzyńców” – wykorzenionych, reprezentujących w sposób spotęgowany wszystkie charakterystyczne globalne tendencje kulturowe „deficyt racjonalności, rozmycie hierarchii, eskalację niepewności, sieciowość, zmienność, przypadkowość”. Miast narodu czy społeczeństwa obywatelskiego samoczynnie tworzą oni opisane przez Michela Maffesolego „plemiona” – „byty nietrwałe, przygodne i zazwyczaj stosunkowo nieliczne, a o przynależności do nich decyduje podobieństwo emocji i gustów, tradycyjne wartości schodzą zaś na dalszy plan. Przedmiotem identyfikacji może być niemal wszystko: od upodobań seksualnych po poglądy polityczne, przy czym każda grupa uniformizuje język i postawy swoich członków oraz jest zamknięta na konkurencyjne plemiona. Cel to bycie razem, zaspokojenie potrzeby akceptacji i stowarzyszenia się. Tak oto zoon politikon XXI wieku, korzystając z najwyższych osiągnięć cywilizacji i techniki, wraca do prymitywizmu” jak podsumowuje Radziejewski. W warunkach globalnej info- i cybersfery znaleźliśmy się w sytuacji gdy młodzi Polacy zaczęli lepiej komunikować się i poczuwać do większej wspólnoty ze swoimi rówieśnikami z Londynu, Berlina czy Amsterdamu niż pokoleniem swoich rodziców o pokoleniu dziadków nie wspominając. Na globalne tendencje kulturowe nałożyły się ekonomiczne – Polacy dołączając jako peryferie do europejskiego systemu kapitalistycznego sprywatyzowali sami siebie wycofując się całkowicie w opłotki mniej lub bardziej zamożnych gospodarstw domowych. Potwierdzają to wszystkie dane socjologiczne zaświadczające o niezwykle niskim poziomie kapitału społecznego w Polsce. W istocie rodzina nuklearna pozostaje u nas jedyną trwałą instytucją społeczną choć i ona nadszarpywana jest przez mające wzorzec na zewnątrz a źródło w postkolonialnej mentalności próby inżynierii społecznej na modłę zachodnioeuropejską i z drugiej strony przez realia polskiego, peryferyjnego kapitalizmu, wytwarzającego bodźce ekonomiczne skutecznie nadwyrężające kondycję rodziny od przymusu pracy większości młodych matek zaczynając na dzielącej rodziny emigracji zarobkowej kończąc. Oczywiście w realiach ponowoczesnych „plemion” tworzonych przez jednych i całkowitej alienacji innych trudno mówić o społeczeństwie obywatelskim. Potwierdzają to każdego dnia realia polskiego życia (post)politycznego w którym starannie inscenizowane „opowieści”, dyskursy, przedstawienia i równie gorliwie inscenizowane co pozorowane działania, są gładko konsumowane przez elektorat mimo że pozostają w bardzo luźnym związku z klasycznie rozumianym rozpoznaniem interesu narodu, społeczeństwa czy chociażby interesami wielkich grup społecznych a tym bardziej polityczną konceptualizacją, ekspresją i realizacją tych interesów.
Złudna jest nadzieja pokładana przez Rafała Wiecheckiego w wymarzonej middle class. Ona już istnieje choć z obiektywnych względów jest inna od modelowej, od modelu właściwego dla i opracowanego teoretycznie w centrach globalnego kapitalizmu. Żadna warstwa, klasa czy grupa społeczna sama z siebie nie zapewni rozwiązania tych wszystkich problemów o których Wiechecki pisze, sama z siebie nie zapewni nawet grona sympatyków ruchu narodowego jako wielkiego ruchu społecznego o jakim marzy. Na razie obsadzając kadry wielkich i mniejszych korporacji, uczelnie, media, korporacje wolnych zawodów, „młodzi, wykształceni z wielkich miast” są równie wyalienowani, z równą chęcią (tyle, że z większymi możliwościami) rzucają się w wir konsumpcji i równie bezrefleksyjnie biorą udział w postpolitycznym debordowskim „społeczeństwie spektaklu”, w pełni odreagowują swój postkolonialny, „kreolski” kompleks na tych swoich współobywatelach których postrzegają jako zaściankowych tubylców. Mało tego biorąc pod uwagę właśnie tę możliwość odreagowania kompleksów którą daje relatywnie wysokie miejsce w hierarchii systemu społeczno-ekonomicznego i relatywnie duży dostęp do wytwarzanych przezeń dóbr (także niematerialnych takich jak prestiż) może być ona szczególnie skłonna do obrony tego systemu, do obrony fundujących go elementów i struktur.


Silne państwo potrzebne od zaraz

Rafał Wiechecki wymienia w swoim artykule szereg kluczowych zagadnień i płaszczyzn życia narodowego. Na każdej wymienianej przezeń płaszczyźnie rozwiązanie wskazywanych problemów jest praktycznie niemożliwe bez silnego w odpowiednich granicach, sprawnego, podmiotowego państwa. Zagadnienie demografii nasuwa przykład Rosji, której władzom realizującym konsekwentną i popartą odpowiednimi nakładami politykę udało się ostatnimi czasy doprowadzić do pozytywnego drgnięcia katastrofalnego od dwudziestu lat trendu demograficznego mimo wielu niekorzystnych uwarunkowań ekonomicznych i społecznych. Gdy mowa o Polakach poza granicami kraju warto zwrócić uwagę, że Niemcy w latach 1992-1995 ściągnęli z Kazachstanu około 700 tysięcy swoich rodaków integrując ich z resztą społeczeństwa. Nam jak do tej pory udało się przyjąć zaledwie około 7 tysięcy swoich rodaków deportowanych przez Stalina bądź ich potomków, a wielu z nich ma poważne problemu z adaptacją do nowych warunków, znane są przypadki powrotów repatriantów do Kazachstanu. Problemy wynikają z faktu, że państwo w praktyce umyło ręce od sprawy przerzucając na mocy ustawy z 2000 roku misję repatriacji na barki samorządów. Od dwudziestu lat główne wsparcie dla naszych rodaków poza granicami kraju (szczególnie na dawnych Kresach) jest dziełem Stowarzyszenia Wspólnota Polska i Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie operujących głównie środkami publicznymi. Przykłady Niemiec czy Izraela pokazują jak ważne dla diaspor jest międzynarodowe znaczenie państwa – narodowej macierzy.

W warunkach postkomunistycznej i ponowoczesnej powszechnej alienacji to właśnie redystrybucja środków przez instytucje publiczne pozostaje chlebem powszednim trzeciego sektora. Takie udane think-tanki jak chociażby Ośrodek Studiów Wschodnich są instytutami państwowymi. Oczywiście poprzez relacje z trzecim sektorem państwo pośrednio wpływa na sferę kultury o której tyle pisze Wiechecki. Ale o ile ważniejszy jest jego wpływ bezpośredni poprzez Ministerstwo Edukacji Narodowej, Ministerstwo Nauki i Szkół Wyższych, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego boleśnie uświadamiają nam feralne decyzje minister Hall budzące obawy o zdolność młodego pokolenia do rozumienia i posługiwania się fundującym wspólnotę kodem kulturowym czy decyzje ministra Zdrojewskiego o podziale ministerialnych środków, najczęściej na korzyść przedsięwzięć nie mających wiele wspólnego z drugim członem nazwy jego resortu. Bardzo ważny dla świadomości historycznej społeczeństwa okazała się działalność Instytutu Pamięci Narodowej kończąca okres dominującego w dekadzie lat dziewięćdziesiątych nihilizmu historycznego czy ojkofobicznego dyskursu „patriotyzmu krytycznego” popularnego wśród „kreolsko” nastawionych elit. IPN inspirował i wspierał wiele innych instytucji publicznej w działalności na polu polityki historycznej. Pokazuje to, że instytucje publiczne ciągle mają swoją rolę do odegrania i moc sprawczą na tym polu.
W polskich warunkach sfera społeczna i biznes są zdecydowanie za słabe i zbyt zdominowane przez zagraniczny kapitał, żeby być narzędziem właściwych przeobrażeń polskiej rzeczywistości. Współczesny globalny turbo-kapitalizm charakteryzuje się koncentracją kapitału na niespotykaną skalę, gdzie innowacyjność w wiodących sektorach gospodarki wymaga wielkich nakładów których świadomą korzystną alokację w polskich warunkach może zapewnić tylko państwo. Jeśli nasze państwo nie będzie w stanie tych inwestycji w kapitał ludzki i know-how (sfera badań, edukacji, wdrażania) przeprowadzić to nasza gospodarka pozostanie tym czym była przez ostatnie dwadzieścia lat mieszaniny nomenklaturowego kapitalizmu politycznego i neoliberalnych recept – w miarę poprawnie funkcjonującym zapleczem surowcowym i podwykonawczym gospodarki niemieckiej oraz eksporterem taniej siły roboczej. Przykłady niemieckiej penetracji ekonomicznej w wyniku prywatyzacji ubiegłych dwudziestych lat są nader pouczające, oczywiście przyciągnęła ona jakiś kapitał i stworzyła miejsca pracy, jednocześnie jednak prowadziła do strukturalnego sprymitywizowania właśnie w kierunku podwykonawczego zaplecza. Podany przez Rafała Wiecheckiego przykład przemysłu stoczniowego może być doskonałym przyczynkiem do rozważań nad znaczeniem polityki gospodarczej państwa i wpisania jej w ogólną strategię polityczną/ Oczywiście istnienie Gdańskiej Stoczni Remontowej S.A. to bardzo pozytywne zjawisko nie zmienia to faktu, że wraz ze zwinięciem się polskiego przemysłu stoczniowego, zwinął się cały nasz przemysł maszynowy co będzie mieć znaczące konsekwencje w przyszłości dla polskiego know-how. W tym samym czasie gdy upadały nasze stocznie i Zakłady Cegielskiego państwo niemieckie zrobiło wszystko by swój przemysł stoczniowy (wbrew pohukiwaniom instytucji europejskich) uratować. Nie tylko pomogło utrzymać płynność finansową stoczni po wybuchu kryzysu w 2008 r. poprzez uruchomienie stosownych linii kredytowych w bankach grupy KfW, ale do tej pory refunduje 20 proc. kosztów prac badawczo-rozwojowych w tej branży.

Gospodarki wiedzy na miarę XXI wieku nie sposób sobie wyobrazić bez aktywnej, redystrybucyjnej, inwestującej (przede wszystkim w to co określa się mianem „kapitału ludzkiego”) polityki państwa. Dobrym tego przykładem jest chociażby szybko modernizująca się i wzrastająca obecnie gospodarczo Brazylia – były prezydent Lula da Silva nie wahał się redystrybuować środków na podniesienie socjalne i edukacyjne do tej pory biernej gospodarczo biedoty z faweli, nie wahał się też obłożyć 2-procentowym podatkiem kapitału napływającego z zagranicy na jej rynek akcji i obligacji. Dodajmy że wcześniejsza polityka Cardosy prowadzona w duchu neoliberalnym utrzymywała na niskim poziomie tempo wzrostu gospodarczego i zwiększyła bezrobocie. Tymczasem da Silva przy zachowaniu aktywnej polityki fiskalnej i właściwie ukierunkowanej polityki socjalnej dał podstawy i pod wzrost gospodarczy, i pod modernizację. Jeszcze większą rolę państwo odegrało w Korei Południowej, która swój modernizacyjny skok wykonała począwszy od lat 80 ubiegłego wieku. Obecnie możemy z kolei obserwować w jaki sposób z bagna wieloletnich zaniedbań i życia na kredyt wyciąga gospodarkę węgierską Viktor Orban, który podziękował za współpracę Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i prowadzi aktywną politykę fiskalną wobec branż i grup interesów (opanowanych głównie przez kapitał międzynarodowy) którym poprzednie socjalistyczne rządy zapewniły preferencyjne warunki. Przed polskim państwem staje z kolei arcyważna kwestia zorganizowania i koncesjonowania rynku wydobycia prawdopodobnie znacznych i opłacalnych w wydobyciu złóż gazu łupkowego. Tymczasem w obliczu tego zagadnienia mającego nie tylko ekonomiczny ale i strategiczny wymiar ciągle nie dysponujemy należycie rozbudowaną i zorganizowaną geologiczną. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie rozwój gospodarczy bez sprawnych instytucji publicznych jeśli weźmiemy pod uwagę, że czy się nam to podoba czy nie, istotne nakłady inwestycyjne i impulsy innowacyjne to środki redystrybuowane przez struktury unijne. Sprawne państwo odgrywa kluczową rolę w czasie kształtowania ich budżetów, obsadzania ich kadr, zaś o powodzeniu absorpcji tych środków decyduje sprawność jego agend i agend samorządowych. Dlatego miast wznosić demagogiczne hasła „walki z biurokracją” trzeba raczej ją ulepszać, ścinając gdzie trzeba i rozwijając, jakościową przede wszystkim, gdzie jest taka potrzeba.
Prorozwojowej, aktywnej polityki państwa nie należy mylić z rozdawnictwem pieniędzy w stylu bankrutującego obecnie welfare-state, państwo silne to nie państwo omnipotentne, państwo silne to nie państwo będące zakładnikiem partykularnych interesów grupowych i branżowych. Niemniej trzeba mieć świadomość, że w naszych uwarunkowaniach tylko polityka państwa i jego agend może stwarzać modernizacyjne impulsy na miarę potrzeb podmiotowego narodu.


Nowa perspektywa

Budowanie dzisiaj opozycji między ruchem narodowym a państwowym a nawet ta doza partykularyzmu, rozłączności z jaką Rafał Wiechecki traktuje rzeczywistość narodu i państwa są głęboko niesłuszne i zakrawają na odgrzewanie nieświeżych kotletów wysmażonych jeszcze przez pokolenie II RP i jego epigonów. Dawno już Wojciech Wasiutyński a za nim Wiesław Chrzanowski zwracali uwagę, że pewne rdzeniowe elementy programu narodowego, te elementy które potocznie kojarzą się z nacjonalizmem, już się zdezaktualizowały. Polska jest dziś niemal monoetnicznym państwem o nader rozsądnych geopolitycznie granicach, o wybitnie korzystnym wskaźniku zwartości terytorialnej, zamieszkiwanym przez społeczeństwo pod względem struktur socjalnych nie odbiegające poważnie od innych społeczeństw zachodnich i o podobnym systemie gospodarczym, choć na poły peryferyjnym to jednak kompatybilnym z najbardziej rozwiniętymi gospodarkami. Stare postulaty postawione przed ponad stu lat przed Dmowskiego i podnoszone w II RP przez jego mniej lub bardziej udanych uczniów zostały zrealizowane. Inna sprawa że rozwiązanie tych kwestii miało postać nadchodzących z zewnątrz katastrof, niosących koszty nie do zaakceptowania, które do dziś mają swoje negatywne konsekwencje.

Naród stoi dziś przed całkowicie innymi wyzwaniami. Nie jest zagrożony wynarodowieniem przez administracyjne kampanie i przemoc obcych państw czy narodów, rozkład więzi społecznych w tym więzi narodowej spowodowany jest , jak już zauważyłem, przez globalne procesy cywilizacyjne mające całkiem inne źródła. Państwo polskie nie stoi dziś przed koniecznością zbrojnych walk o miedzę z państwami sąsiednimi czy przed totalnym, egzystencjalnym zagrożeniem. Westfalski system suwerennych państw procesy globalizacji zastąpiły ewokowaną przez Antonio Negriego i Tomasza Gabisia rzeczywistością zdecentralizowanego, sieciowego i nieciągłego „imperium mundi” czyli nowych struktur i nowej logiki koncentrowania władzy w przestrzeni globalnej. Oczywiście wbrew marzeniom naiwnych kosmopolitów nowe struktury i nowa logika nie zastąpiły dotychczasowych wspólnot żadną analogiczną przestrzenią formułowania i realizacji dobra wspólnego (rozumianego także w kategoriach etycznych) na poziomie globalnym – jedyną żywotną wspólnotą obywatelską pozostają nadal wspólnoty narodowe a państwa narodowe nadal pozostają głównymi aktorami światowej polityki, nawet jeśli dzisiaj działają inaczej.

Koresponduje to z wnioskami Rafała Matyi zawartymi w jego niedawno wydanej książce „Konserwatyzm po komunizmie”. Reasumując swoje rozważania nad polską prawicą Matyja dostrzega dwa perspektywiczne zjawiska: konserwatywny instytucjonalizm i wspólnotowy republikanizm. Konserwatywny instytucjonalizm interesuje się formalnymi mechanizmami władzy, państwem samym w sobie stawiając postulaty podniesienia go z obecnej mizerii. Wspólnotowy republikanizm koncentruje się z kolei na sferze metapolitycznej, kulturze i czynnikach konstytuujących świadomość społeczną oraz próbach świadomego poszukiwania takiej formy modernizacji, która byłaby zanurzona w tradycji polskiej i klasycznie europejskiej. Oba te nurty przenikają się zresztą tworząc już coraz bardziej wykrystalizowane wokół pism „Arcana”, „Teologia Polityczna” i „Rzeczy Wspólne” środowisko. Wobec idei, koncepcji i wniosków wysuwanych przez nie w odniesieniu do polskiej rzeczywistości nie można przejść obojętnie, wydają się niezwykle inspirujące dla wszystkich tych którzy pragną powrotu do dyskursu publicznego pojęć interesu narodowego, podmiotowości państwa i dobra wspólnego. Kręgi te wydają się być naturalnym punktem odniesienia i partnerem dyskusji dla wszystkich którzy stawiają naród jako centralny punkt politycznego zainteresowania. W istocie polityka narodowa oznacza dzisiaj konceptualizację i podejmowanie działań właśnie na tych dwóch płaszczyznach nakreślonych przez Matyję. Powinna być ona próbą nawiązywania nici przerwanej tradycji narodowej i ochroną jej żywotnych przejawów, oraz budowanie na tym fundamencie realnej wspólnoty obywatelskiej mającej wymiar etyczny oraz przeciwdziałanie prądom lewicowej inżynierii społecznej prowadzącej w praktyce do jej rozkładu. Po wtóre to budowa państwa sprawnego i silnego, zdolnego realizować dobro tej wspólnoty w wymiarze wewnętrznym, ucierającego interesy partykularne, niedopuszczającego do niezdrowej nierównowagi w ich realizacji, zdolnego realizować dobro wspólnoty w wymiarze zewnętrznym, realizującego narodowe interesy wobec innych podmiotów geopolitycznych w realiach współczesnego świata i nie zapominającego o tych szczególnych członkach wspólnoty narodowej egzystujących poza jego granicami. Każdy ruch chcący się dziś określać ruchem narodowym musi więc być par excellence ruchem pro-państwowym.

Karol Kaźmierczak
Artykuł ukazał się w kwartalniku „Myśl.pl” nr 20/2011

_________________
http://www.youtube.com/user/sensor2912#grid/uploads
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Ruch narodowy czyli państwowy
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile