Podczas okresu letniego chodzę w klapkach, a gdzie tylko mogę chodzę boso (tzn. nad łąką, pod zaciemnionym szlakiem leśnym kiedy moje stopy ubóstwiają dotyk mchu, w potoku lub rzece, w kałuży która się zrobiła po opadach).
Pomijając tą całą filozofię, nie jest to takie głupie. Trudno o lepszą antystresową terapię dla stóp, po całym roku w dusznych butach i skarpetkach. I naskórek się świetnie ściera !
Mogę jeszcze wskazać na pewną zależność - wszystkie zwierzęta chodzą boso, włączając w to zimę i nie mają z tego powodu żadnych problemów ze zdrowiem. Zahartowanie gwarantuje zdrowie, natomiast rozpieszczanie chorobę.
Nie oglądałem tego filmu, ale mogę się domyślać o co tam chodzi. Przepływ elektronów? A nie jesteśmy istotami elektrycznymi? W takim razie co płynie przez nasze synapsy? Stopy wydają mi się naturalnym takim "uziemieniem". Ewolucyjnie wszyscy mamy te same instynkty, prawie ten sam próg wrażliwości, zapadamy na te same choroby i mamy ten sam potencjał. Jeżeli przez tysiąclecia nasi przodkowie zapieprzali boso, to czemu ewolucja nie mogła w jakiś sposób stworzyć dodatkowej roli dla stóp? Wiem, pseudonauka, ale nie każę wierzyć C: