Prezydent Niemiec Horst Koehler opowiedział się we wtorek za opracowaniem pod auspicjami ONZ zasadniczej reformy międzynarodowego systemu finansowego i gospodarczego
"Pozostaję przy mojej propozycji Bretton Woods II" - powiedział Koehler podczas dorocznego wystąpienia w Berlinie, które w całości poświęcone było sytuacji gospodarczej oraz polityce w okresie globalnej recesji.
"Potrzebujemy nowego, przemyślanego światowego systemu walutowego oraz politycznych metod przeciwdziałania globalnym zaburzeniom równowagi" - dodał prezydent.
Na historycznej konferencji w Bretton Woods w USA w 1944 roku stworzono międzynarodowy system utrzymywania w równowadze globalnej gospodarki, powołując Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) i Bank Światowy.
Zdaniem prezydenta Niemiec Unia Europejska może dać silny impuls dla reformy międzynarodowych instytucji finansowych, "jeśli kraje członkowskie zgodzą się zjednoczyć swoje interesy w Międzynarodowym Funduszu Walutowym i Banku Światowym".
Koehler, były szef MFW, uważa też, że Unia Europejska powinna być gotowa okazać pomoc partnerom będącym w trudnej sytuacji, ale jednocześnie zachęcać ich do "samodyscypliny i odpowiedzialności".
"Przeżywamy napięcia w strefie euro. A niektórzy nasi partnerzy w środkowej i wschodniej Europie są w dużych tarapatach. Tutaj mści się euforia z okresu wzrostu gospodarczego i zaniechanie reform" - ocenił.
Prezydent skrytykował również nieograniczoną wolność rynków finansowych oraz dążenie do maksymalizacji zysków bez względu na ryzyko. Jak zauważył, do dziś świat "czeka na odpowiednią samokrytykę odpowiedzialnych" za wywołanie kryzysu.
"Ponosimy skutki braku przejrzystości, pobłażania, niedostatecznej kontroli i ryzykownych decyzji nieobarczonych odpowiedzialnością. Ponosimy konsekwencje wolności od odpowiedzialności" - powiedział Koehler.
Wezwał również polityków niemieckiej koalicji, tworzonej przez CDU/CSU i SPD, do odpowiedzialnego oraz zgodnego rządzenia aż do wyborów parlamentarnych, planowanych na 27 września.
"Kryzys to nie kulisy dla popisowych walk, lecz poważny test dla demokracji" - powiedział Koehler, nawiązując do nasilających się sporów wewnątrz wielkiej koalicji.
"Również w trakcie kampanii wyborczej nikomu nie należy się urlop od odpowiedzialności za rządzenie" - dodał prezydent Niemiec.
Dołączył: 01 Cze 2008 Posty: 96
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 14:53, 24 Mar '09
Temat postu:
Coraz częściej słyszymy tego typu propozycje, tak więc illuminaci są w ostatniej fazie wykonania swego misternego planu. To, że wielu ludzi jest świadomych o co chodzi świadczą komentarze do tego artykułu, plecam przejrzeć.
Dołączył: 09 Kwi 2007 Posty: 968
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 08:22, 25 Mar '09
Temat postu:
cebull1 napisał:
Coraz częściej słyszymy tego typu propozycje, tak więc illuminaci są w ostatniej fazie wykonania swego misternego planu. To, że wielu ludzi jest świadomych o co chodzi świadczą komentarze do tego artykułu, plecam przejrzeć.
Jacy tam iluminaci. Zwykłe zakamuflowane komuchy. Marzy im się nowa gospodarka centralnie sterowana i brak wolnego rynku. Stary syf zamaskowany pięknymi słówkami i nowymi nazwami.
_________________ Nie sprzeczaj się z Bimim. Nie krytykuj tego tego co mówi Bimi. Zawsze zgadzaj się z tym co mówi Bimi. Kochaj gejów tak jak Bimi. Nie krytykuj gejów. Inaczej dostaniesz 1 post na dzień. To się nazywa wolność słowa w rozumieniu Bimiego.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 12:02, 08 Lis '17
Temat postu:
Cytat:
"Sueddeutsche Zeitung": Trump osłabił Amerykę i światowy ład 8 listopada 2017 PAP
Stany Zjednoczone, Waszyngton. Budynek Kapitolu odbija się w tafli jeziora.źródło: Bloomberg autor zdjęcia: Andrew Harrer
Prezydent USA Donald Trump osłabił w pierwszym roku swojej kadencji Amerykę, pozbawiając ją wpływu na świat, swoimi działaniami naruszył ład międzynarodowy i doprowadził do powstania nowych zagrożeń - ocenił w środę niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung".
"Przez minione 365 dni Trump trwale zmienił świat, osłabił Amerykę, zaszkodził ładowi międzynarodowemu i doprowadził do powstania zagrożeń" - pisze szef działu zagranicznego opiniotwórczej gazety Stefan Kornelius.
Wiodąca doktryna jego prezydencji "Ameryka przede wszystkim" oznacza, że USA "wycofują się ze świata" - podkreśla autor komentarza. "W minionych 12 miesiącach (USA) porzuciły obowiązki obliczalnego aktora polityki międzynarodowej i gwaranta stworzonego przez siebie porządku światowego" - zaznacza Kornelius.
"Prezydencja Trumpa okaleczyła wszystko to, co przez niemal 100 lat decydowało o władzy i wpływach Ameryki w świecie. To osłabienie dokonane z własnej winy nie ma precedensu w nowszej historii, dlatego też jest niebezpieczne" - tłumaczy niemiecki dziennikarz.
Jego zdaniem zmianę układu sił na świecie dostrzega się szczególnie wyraźnie w relacjach USA z Chinami. Kornelius przypomina, że chiński prezydent Xi Jinping został właśnie wybrany na "samowładcę", a Chiny zrezygnowały z zasady władzy kolektywnej. System wprowadzony w Państwie Środka, będący piramidą, ma ambicję kontrolowania społeczeństwa i gospodarki za pomocą instrumentu, jakim jest partia - czytamy w "SZ".
Zdaniem Korneliusa chiński system władzy może na dłuższą metę ponieść fiasko. Obecnie jednak będące w fazie wzrostowej mocarstwo oferuje w rywalizacji z USA ład, który obiecuje stabilizację i jest z tego powodu atrakcyjny. "Natomiast USA Trumpa nie są w stanie udzielić takiej gwarancji" - zauważa autor.
"Przez całe dziesięciolecia atrakcyjność Ameryki opierała się na szczególnych wartościach: otwartości, liberalizmie, chęci do zawierania sojuszy, przywiązaniu do wartości i prawa. Przy wszystkich popełnianych błędach politycznych Ameryka mogła być uważana za wzór" - pisze Kornelius.
"Ten fundament liberalnego porządku Zachodu nie został całkowicie roztrzaskany. Używając młota pneumatycznego, Trump sprawił (jednak), że pojawiły się na nim ogromne rysy. To Ameryka stworzyła świat Zachodu, a teraz Trump niszczy ją, a wraz nią niszczy też Zachód" - uważa komentator.
Jego zdaniem zawiniony przez Amerykę brak ładu odczuwają przede wszystkim jej sąsiedzi na Pacyfiku. Po odrzuceniu transpacyficznej umowy o wolnym handlu TPP wielu tradycyjnych sojuszników USA zwróciło się w stronę Pekinu - podkreśla Kornelius. "Wojenna retoryka" Trumpa wobec Korei Północnej wywołała wątpliwości, czy amerykański przywódca jest w stanie dotrzymać obietnicy bezpieczeństwa - dodaje.
"Po upływie roku należy chłodno stwierdzić, że Trump nie jest przypadkowym wytworem historii i że z tego powodu nie zniknie tak po prostu i szybko. Trump jest postacią polityczną, której życzy sobie wielu wyborców, a jego styl powielany jest w innych krajach świata. Nigdzie (ten styl) nie odnosi sukcesów, gdyż prawdziwi autokraci są skuteczniejsi. Może dlatego Trump po cichu podziwia postacie w rodzaju Xi czy Putina" - czytamy w "SZ".
Kornelius zaznacza, że Europa nie powinna liczyć na ograniczenie Trumpa przez Kongres, ani też czekać na jego następcę. Ci, którzy chcą alternatywy wobec Trumpa, "muszą działać, wspólnie wypracować politykę alternatywną wobec Chin, trzymać wysoko tarczę wartości przeciwko Rosji, razem zabiegać o bezpieczeństwo i prawo".
Autor komentarza przypomina słowa Trumpa wypowiedziane podczas wizyty w Polsce w lipcu br.: "Fundamentalnym problemem naszych czasów jest pytanie, czy Zachód ma wolę przeżycia". "Nie należy czekać na odpowiedź Trumpa" - stwierdza w konkluzji Kornelius.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 11:45, 23 Lis '17
Temat postu:
Cytat:
Australia wezwała USA do wzmocnienia swojej pozycji w Azji 2017-11-23
Rząd Australii wezwał w czwartek USA do budowy silnej pozycji w Azji i wzmocnienia współpracy z "podobnie myślącymi" partnerami. Ostrzeżono też przed rosnącymi wpływami Chin w regionie.
W liczącej 115 stron "Białej Księdze" zawierającej wytyczne dla polityki zagranicznej Australii podkreślono, że wzrost tendencji izolacjonistycznych w Stanach Zjednoczonych byłby szkodliwy dla porządku światowego.
"Australia uważa, że międzynarodowe wyzwania będzie można skutecznie rozwiązywać tylko wówczas kiedy najbogatszy, najbardziej innowacyjny i najpotężniejszy kraj na świecie będzie zaangażowany w ich rozwiązywanie" - głosi dokument.
"Silne i trwałe zaangażowanie USA na arenie międzynarodowej ma podstawowe znaczenie dla międzynarodowej stabilizacji i prosperity. Bez takiego zaangażowania skuteczność i liberalny charakter - porządku światowego będzie słabnąć" - stwierdzili autorzy dokumentu.
Oceniono, że wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA był krokiem w kierunku bardziej izolacjonistycznego świata, który może nie być korzystny dla zorientowanej na eksport gospodarki Australii.
Wkrótce po objęciu urzędu Trump wycofał USA z Partnerstwa Transpacyficznego twierdząc, iż nie jest ono korzystne dla interesów amerykańskich.
Australia jest jednym z najbliższych sojuszników USA w regionie Azji i Pacyfiku. W ostatnich latach nawiązała bliskie kontakty gospodarcze z coraz silniejszymi Chinami, ale Pekin traktuje podejrzliwie bliską współpracę wojskową Australii z USA. (PAP)
Dołączył: 18 Wrz 2007 Posty: 3535
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 12:35, 23 Lis '17
Temat postu:
Napor Azji na Australie jest ogromny. Australia przed Azja nie ma sie czym bronic. Juz w latach osiemdziesiatych mowili, ze tylko krokodyle Australie moga obronic przed Indonezja.
Do Australii przyplywa cala masa nielegalnych imigrantow. Nie mozna sobie z tym poradzic, bo te lodzie sa tylko w jedna strone.
Australia jest w wielkim niebezpieczenstwie i o tym wie kazdy Australijczyk.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 00:49, 07 Gru '17
Temat postu:
Cytat:
Gabriel: USA wycofują się z roli gwaranta ładu na świecie. Niemcy i Europa powinny zdefiniować swoje interesy 5 grudnia 2017 PAP
Wnętrze kopuły Baundestagu w Berlinie, Niemcy. źródło: ShutterStock
Szef MSZ Niemiec Sigmar Gabriel powiedział we wtorek, że wobec wycofywania się USA z roli gwaranta ładu międzynarodowego, Niemcy i Europa powinny zdefiniować swe interesy i bardziej aktywnie ich bronić. Podkreślił znaczenie Rosji dla światowego bezpieczeństwa.
"Stany Zjednoczone pod wodzą (prezydenta) Donalda Trumpa wycofują się obecnie z roli niezawodnego gwaranta ukształtowanego przez Zachód ładu międzynarodowego, co przyspiesza zmiany globalnego układu (sił) i ma bezpośredni wpływ na niemieckie i europejskie interesy" - powiedział Gabriel podczas konferencji zorganizowanej w Berlinie przez Fundację Koerbera.
Polityk SPD kieruje komisarycznie resortem spraw zagranicznych do czasu powstania nowego rządu.
Gabriel zwrócił uwagę, że w otoczeniu Trumpa panuje "spory dystans wobec Europy", którą postrzega się "jako konkurenta, a nawet, jeśli chodzi o gospodarkę, jako przeciwnika".
"Świat przestał być dla USA globalną wspólnotą, a stał się areną, ringiem, gdzie narody, organizacje pozarządowe i przedsiębiorstwa walczą o własne korzyści. USA nie są już odpowiedzialne za statykę, za sklepienie areny, lecz są wojownikami walczącymi na ubitej ziemi" - mówił niemiecki socjaldemokrata.
Zdaniem Gabriela proces oddalania się USA od Europy nie ogranicza się do Trumpa, lecz postępować będzie także po jego odejściu, co zmusza Niemcy i Europę do większej aktywności w świecie. "Globalna dominacja USA powoli przechodzi do historii" - ocenił Gabriel. Zaznaczył, że wycofując się z kolejnych regionów świata, USA "pozostawiają próżnię, w którą wchodzą inne kraje, w tym Rosja i Chiny".
Szef MSZ Niemiec surowo ocenił aktualne możliwości Unii Europejskiej. "UE, Europa nie jest znaczącym czynnikiem w świecie" - ocenił. Jego zdaniem Europie brakuje "siły kształtowania polityki". Dopiero gdy Europa "zdefiniuje swoje interesy" i przełoży je na konkretną politykę, "będzie w stanie przeżyć" - uważa Gabriel.
Szef niemieckiej dyplomacji powiedział, że Berlin nie powinien unikać zdefiniowania pól sporu z Waszyngtonem. Jako przykład podał decyzję Senatu USA wprowadzającą nowe sankcje wobec Rosji. "Te sankcje szkodzą naszym żywotnym interesom" - podkreślił niemiecki polityk. Wymienił też podważanie przez USA umowy atomowej z Iranem oraz zapowiedź uznania Jerozolimy za stolicę Izraela jako tematy, w których interesy Niemiec są sprzeczne z interesami amerykańskimi.
Niemcy powinny, nie czekając na dalsze kroki USA, wskazać, gdzie przebiega "granica niemieckiej solidarności".
Odnosząc się do roli Rosji, Gabriel zaznaczył, że anektując Krym i mieszając się do spraw wschodniej Ukrainy, Rosja "zakwestionowała ład międzynarodowy".
"Pomimo to Rosja pozostaje sąsiadem Europy i to sąsiadem bardzo wpływowym, co widać na przykładzie Syrii. Bezpieczeństwo i stabilność możliwe są na dłuższą metę tylko z Rosją, a nie przeciwko niej" - mówił Gabriel.
Jak podkreślił, powstrzymanie grożącego obecnie atomowego wyścigu zbrojeń możliwe jest tylko przy współpracy USA, Rosji i Chin. Kluczowe znaczenie ma jego zdaniem pozyskanie Moskwy do działań przeciwko zbrojeniom.
"Rolą Niemiec jest utrzymywanie kanałów dialogu i szukanie możliwości rozmów także w trudnych czasach" - wyjaśnił Gabriel. W jego ocenie "wielkim postępem" byłoby porozumienie z Rosją w sprawie misji ONZ we wschodniej Ukrainie. Za "wielki postęp" uznał gotowość Rosji do udziału w takiej misji, ponieważ dotychczas Moskwa sprzeciwiała się umiędzynarodowieniu konfliktu.
"Oferta pod adresem Rosji jest jasna: po wdrożeniu trwałego rozejmu Europejczycy mogą pomóc w odbudowie Donbasu i rozpocząć pierwsze kroki w kierunku zniesienia sankcji" - powiedział szef MSZ Niemiec.
Gabriel zastrzegł, że Niemcy nie mogą prowadzić polityki wschodniej na własną rękę, lecz musi to być koniecznie "wspólna polityka europejska". "Niemcy mogą kształtować skuteczną politykę wschodnią tylko wtedy, gdy będą w niej uczestniczyć nowi partnerzy w NATO z Europy Środkowej i Wschodniej, z ich specyficznymi historycznymi doświadczeniami, które różnią się od naszych" - powiedział Gabriel.
Jeżeli w Niemczech powstanie koalicyjny rząd CDU/CSU i SPD, resort spraw zagranicznych pozostanie prawdopodobnie w ręku socjaldemokratów.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 17:41, 25 Gru '17
Temat postu:
Cytat:
Dyrektor Szkoły Wojny Ekonomicznej: Firma ma narodowość, a zjednoczony i wielokulturowy świat to mit
25.12. 2017 MAGAZYN DGP
Kula ziemska źródło: ShutterStock
Dyrektor francuskiej Szkoły Wojny Ekonomicznej nie wierzy w zjednoczony, pokojowy i wielokulturowy świat. Ludzie, firmy i państwa – podkreśla – w swoje kody genetyczne mają wpisaną rywalizację.
L’École de Guerre Économique nie reklamuje swoich usług. Także na budynku uczelni nie ma informacyjnej tablicy. Ale jej lokalizacja nie jest przypadkowa: to elegancka VII dzielnica Paryża, zaledwie kilka przecznic dalej znajduje się L’École Militaire, która prowadzi studia wojskowe dla francuskich oficerów.
– Proszę nacisnąć guzik na domofonie i wejść – zachęca mnie przez telefon Christian Harbulot, dyrektor działającej od 20 lat prywatnej szkoły. Ok. 200 osób rocznie przygotowuje się w niej do działania w świecie, w którym dostęp do informacji i umiejętność korzystania z niej dają przewagę w polityce, dyplomacji i biznesie. Kim są agenci wpływu? To w większości inżynierowie, ekonomiści i prawnicy, choć zdarzają się dziennikarze, a nawet księża.
Absolwenci Szkoły Wojny Ekonomicznej pracują dla państwowych i prywatnych firm, organizacji lobbystycznych oraz rządów.
Firma ma narodowość
Szkołę Wojny Ekonomicznej założył gen. Jean Pichot-Duclos, weteran z Algierii, attaché wojskowy w ambasadach w Pradze i Warszawie. Wcześniej stworzył wywiad gospodarczy (INTELCO) w ramach Défense Conseil International (DCI), prywatnej jednostki specjalnej, której akcjonariuszem w 49,9 proc. jest francuskie państwo. DCI powstało z fuzji czterech jednostek specjalnych: COFRAS, NAVFCO, AIRCO i DESCO w 2000 r. W 2016 r pracowało dla niej ponad 1 tys. agentów na Bliskim Wschodzie, w Azji Południowo-Wschodniej, Indiach oraz Ameryce Południowej. DCI wynajmowana jest głównie do zabezpieczania interesów francuskich firm działających w zapalnych regionach świata. Dyrektor Christian Harbulot prowadził natomiast kursy z wywiadu gospodarczego dla francuskiej armii.
Harbulot jest również współautorem tzw. raportu Henriego Martre’a z 1994 r., który uznawany jest obecnie za fundament francuskiej ekonomicznej doktryny wywiadowczej. Jego autorzy podkreślają, że koniec zimnej wojny i pojawienie się nowych potęg na światowej scenie politycznej, błyskawiczny rozwój nowych technologii oraz proces globalizacji sprawiły, że centra wpływu historycznie związane z wojskiem przesunęły się w sferę gospodarki. A więc – jak wskazują – informacja stała się niezbędna dla strategicznego zarządzania, a dostęp do niej decyduje o ekspansji przedsiębiorstw – tym samym i państw.
Raport kładzie nacisk na współpracę sektora publicznego i prywatnego w sferze wymiany informacji, a jego autorzy nie uznają wizji świata, w której zatarciu ulegają granice między krajami. Ich zdaniem przedsiębiorstwo – choć najczęściej jest bytem prywatnym – ma narodowość, tak jak kapitał.
Wywiad od kuchni
Czym jest dyplomacja ekonomiczna lub też wywiad gospodarczy? Nie wszyscy utożsamiają ze sobą te pojęcia, ale dla Badra Bakhata, absolwenta L’École de Guerre Économique, tak właśnie jest. Choć on swoją pracę lubi określać jako doradztwo.
Inżynier i poliglota pochodzący z Maroka współpracuje z firmami działającymi w Afryce, ale bywa też w Europie Wschodniej, w tym w Polsce. Specjalizuje się w branży energii odnawialnych, choć nie odmawia doradztwa przedsiębiorstwom z innych sektorów. Od udanych transakcji pobiera prowizje, starając się – co akcentuje w rozmowie ze mną – w swoich działaniach nie łamać prawa.
Bakhat podkreśla, że aby zacząć i utrzymać biznes, trzeba mieć kontakty oraz dostęp do informacji – a on jest w stanie to zapewnić. Jego zadaniem jest więc znalezienie wiarygodnych źródeł, gromadzenie i analizowanie przydatnych danych, w końcu dostarczenie zleceniodawcy produktu finalnego – a jest nim informacja strategiczna. Pozwalająca kontrolować otoczenie, w którym działa firma. – To środowisko można pozostawić niezmienione lub zmienić na swoją korzyść. W zglobalizowanej gospodarce znajomość specyfiki kulturowej czy kontekstu, w jakim działa administracja państwowa i politycy, oraz wiedza na temat struktury rynku są podstawą sukcesu i ekspansji przedsiębiorstw – uważa Bakhat. By być efektywnym dyplomatą ekonomicznym, trzeba umieć zdobyć i wykorzystać trzy rodzaje informacji: białe – ogólnodostępne (media, publiczne wypowiedzi, internet), szare – dane przeanalizowane i zsyntetyzowane przez specjalistów z danej branży, oraz czarne – czyli te chronione i wrażliwe.
Jak wykształcić szpiega
Francuskie firmy ostatnio coraz częściej padają ofiarą cyberataków. Specjaliści uważają, że są one elementem wojny ekonomicznej – próbą zdobycia wrażliwych informacji przy jednoczesnym zdezorganizowaniu pracy przedsiębiorstw.
Wystarczy wymienić kilka przykładów z ostatnich lat. 8 kwietnia 2015 r. kanał telewizyjny TV 5 padł ofiarą ataku ze strony Państwa Islamskiego, które w mediach społecznościowych stacji umieściło własne komunikaty. 12 maja 2017 r. wirus WannaCry wniknął do systemów informatycznych koncernu Renault. 27 czerwca wirus NotPetya zaatakował francuską sieć Auchan oraz publicznego przewoźnika SNCF – problemy pojawiają się na lotniskach i urzędach administracji centralnej. 3 grudnia całkowicie sparaliżowany został jeden z czterech paryskich dworców La Gare Montparnasse – 55 tys. podróżnych ucierpiało z powodu gigantycznych opóźnień pociągów spowodowanych „awarią” systemu informatycznego zarządzającego sygnalizacją świetlną.
Zdaniem francuskich ekspertów ds. wywiadu gospodarczego i wojskowego mamy do czynienia z cyberwojną, a demokratyczne media społecznościowe oraz dziennikarze (obecnie w większości raczej prekariat niż autorytety o silnej pozycji ekonomicznej) znajdują się w sferze różnych wpływów. Odpowiedzią francuskiego ministerstwa obrony jest zatrudnianie nie tylko informatyków, lecz także politologów i specjalistów od nauk społecznych z przeszłością w armii, analizujących przekaz internetowy oraz medialny. Często są to młodzi ludzie z doświadczeniem dłuższego pobytu za granicą, znający biegle kilka języków. Ambitni i zdolni analitycy otwarci na nowe znajomości i bardzo ciekawi świata.
Czyżby idea państw koegzystujących harmonijnie i budujących dobrobyt dzięki współpracy i wolnemu handlowi odchodziła do lamusa? Tego zdania są właśnie wykładowcy francuskiej Szkoły Wojny Ekonomicznej.
Jak można wykorzystać nielegalnie zdobytą wiedzę na temat firmy? Na przykład dzięki informacjom o przepływach finansowych można próbować odciąć ją od kapitału i zmusić do wycofania się z rynku. Mając dane klientów czy podwykonawców, można ich przejąć. To jednak ekstremalne przypadki. Częściej stosowana jest dezinformacja, zwłaszcza przy pomocy „spontanicznych” przecieków do mediów. Ale najpopularniejszym sposobem wspierania firm przez dyplomatów ekonomicznych jest dostarczanie solidnej analizy rynku oraz dostęp do osób mających wpływy. Ten ostatni czynnik odgrywa znaczącą rolę zwłaszcza w zapalnych regionach świata. Oddzielną kategorią doradców są specjaliści od zapewniania firmom tradycyjnego bezpieczeństwa. Tutaj zatrudniani są najczęściej najemnicy, byli wojskowi bądź członkowie różnych organizacji militarnych lub paramilitarnych.
W Szkole Wojny Ekonomicznej trzy czwarte kadry stanowią właśnie byli wojskowi, głównie spece od wywiadu i kontrwywiadu, a studenci większość czasu spędzają na analizie przypadków konkretnych firm, w których albo doszło do wycieku wrażliwych informacji, albo do sabotażu wewnątrz organizacji.
Dużą wagę podczas kształcenia przywiązuje się do też technik manipulacji oraz geopolityki. Mają też dużo zajęć w laboratoriach komputerowych, gdzie pracują z bazami danych i narzędziami statystyczno-analitycznymi.
Historia magistra vitae
Oczkiem w głowie Christiana Harbulota jest geopolityka i historia, podobnie jak dla nieżyjącego już gen. Pichota-Duclosa (zmarł w 2011 r.). Harbulot mimo postępującej globalizacji nie wierzy w zjednoczony i wielokulturowy świat ze wspólnym zliberalizowanym rynkiem. Ludzie, firmy i państwa – podkreśla – w swoje kody genetyczne mają wpisaną rywalizację. Dla osiągnięcia celu są gotowi łamać prawo, nie przestrzegać własności intelektualnej czy ogólnie przyjętych w zachodnim świecie zasad humanitarnych.
Najbardziej ekspansywnymi obecnie państwami – zdaniem Harbulota – są Chiny, Indie, Rosja, USA oraz Iran. Choć USA znajdują się w tej grupie, to jednak szeroko rozumiany Zachód przestaje już tworzyć porządek znanego nam świata, a słabością Europy są podziały i uzależnienie od Stanów Zjednoczonych. – Największe firmy francuskie używają amerykańskiego oprogramowania zamiast rozwijać własne – ubolewa Harbulot. – Zjednoczona Europa mająca własne siły zbrojne byłaby w stanie ponownie stać się imperium. Mamy potencjał, mamy historię, kulturę i 500 mln zdolnych i nieźle wykształconych obywateli. Wciąż żyjemy w dobrobycie.
Mimo propagowania wizji integracji Europy z poszanowaniem podmiotowości jej narodów okazuje się, że w szkole niewiele mówi się o Europie Środkowo-Wschodniej. Nie ma studentów z tego regionu. Zdarzają się Rosjanie, a sama putinowska Rosja – zdaniem dyrektora placówki – nie powinna być traktowana jako wróg numer jeden świata zachodniego. – To kwestia intelektualnego wysiłku i znalezienia wspólnych interesów oraz pragmatycznego podejścia. To Chiny są teraz światowym imperium, które dysponując wszystkimi możliwymi technologiami przemysłowymi i wojskowymi oraz kapitałem, nawet nie aspiruje do jakiejkolwiek demokratyzacji – uważa.
Nieobecność Polaków w swojej placówce Harbulot tłumaczy historią, w tym opieszałym przystąpieniem Francji do II wojny. – Nasz kraj nie wywiązał się z sojuszy z Polską. A swego czasu Napoleon również nie dotrzymał słowa danego Polakom. Wielu Polaków opuściło z tego powodu nasz kraj – uważa. Dla niego historia nie jest zamkniętym rozdziałem, ale kontekstem, który cały czas ma wpływ na rzeczywistość. – Byłoby dobrze, gdyby wschodni Europejczycy pojawili się u nas – mówi Harbulot, z dużym zaciekawieniem obserwujący związki firm polskich z niemieckim przemysłem i ożywioną polsko-niemiecką wymianę handlową. – Mimo tak trudnej historii współpracujecie ze sobą, choć wasze firmy są raczej podwykonawcami. Jeśli chcecie stać się silniejsi, powinniście za jakiś czas uniezależnić się od Niemiec – ocenia.
12 tys. euro
Szkoła Wojny Ekonomicznej jest prywatną instytucją edukacyjną należącą do hiszpańskiej grupy wydawniczej ESLSCA. Jest zarejestrowana we francuskim Répertoire National des Certifications Professionnelles jako placówka przygotowująca ekspertów wywiadu gospodarczego pierwszego stopnia.
Christian Harbulot przyznaje, że L’École de Guerre Économique ma bardzo specyficzny program, ale nie jest jedyna na świecie. Mocnym elementem kształcenia kilku amerykańskich uniwersytetów również jest economic intelligence. Tyle że nabór na te wydziały odbywa się w specyficzny sposób, raczej z polecenia, a same uczelnie nie chwalą się tymi wydziałami.
Jak dostać się do francuskiej prywatnej szkoły wywiadu gospodarczego? Należy przejść rozmowę kwalifikacyjną w języku francuskim, zaprezentować dyplomy ukończonych uczelni i dysponować kwotą 12 tys. euro. Cena studiów w dużej mierze zależy od profilu kandydata oraz instytucji, która go tu kieruje – i można wynegocjować zniżki. Kurs podstawowy dla magistrów trwa ok. 800 godzin.
Skąd ta typowo francuska bariera językowa? Dyrektor Harbulot, uśmiechając się szelmowsko, podaje przykład Holandii, gdzie wprawdzie każdy zna biegle język angielski, ale jednak to znajomość niderlandzkiego jest symbolem przynależności do grupy osób bardziej uprzywilejowanych oraz czynnikiem ułatwiającym zdobycie dobrze płatnej pracy.
Francja się zmienia, ale zastąpienie języka Moliera językiem angielskim to byłoby zbyt wiele, nawet dla francuskich lobbystów, nie mówiąc o francuskich dyplomatach. Współczesna dyplomacja zdaniem Francuzów narodziła się przecież we Francji, a nie w Chinach, Persji, Asyrii, Indiach, Babilonie, Grecji czy Rzymie. A wywiad gospodarczy? Nihil novi sub sole. Może z wyjątkiem samej techniki przekazu danych, większej liczby aktorów na rynku oraz natłoku informacji, które należy syntetyzować, aby być w stanie je przyswoić.
Rządy zaczynają walczyć o zachowanie wyłączności na emisję pieniądza; Ameryka w centrum krytyki w mijającym tygodniu z powodu wystąpień Donalda Trumpa i jego sekretarza skarbu w Davos – o tym przede wszystkim pisano w mijającym tygodniu.
W USA zmiana u steru banku centralnego. Jerome Powell, zastępuje od dziś, 3 lutego, ustępującą Janet Yellen. Jak pisze Desmond Lachman z American Enterprise Insitute, Powell dziedziczy „zatruty kielich” bowiem gospodarce USA grozi przegrzanie. Gospodarce Powody są dwa: silny wzrost cen akcji oraz osłabienie dolara. Zgodnie z danymi Fed 25-proc. wzrost cen akcji na giełdzie (od początku prezydentury Trumpa) może zwiększyć amerykański PKB o ponad 1 procent, podobnie jak około 10-proc. deprecjacja dolara w ciągu ostatniego roku. Miałoby to podobny skutek jak obniżka stóp procentowych.
Dodatkowym paliwem dla ryzyka przegrzania jest też niedawna znaczna obniżka podatków – oczekuje się, iż obniżka ta przyniesie silny pozytywny impuls dla gospodarki, która już jest wspierana niezwykle rozluźnioną polityką finansową. Rezerwa nie zmieniła jednak planów, co stawia nowego szefa w obliczu konieczności przyspieszenia tempa podwyżek stóp, by uniknąć wzrostu inflacji.
Drugi powód to fakt, że Fed nie zrobiła nic, aby zapobiec wzrostowi globalnej bańki na giełdach. Jerome Powell może wkrótce być zmuszony do radzenia sobie ze skutkami baniek, które w przeciwieństwie do roku 2008 nie ograniczają się do amerykańskich rynków mieszkaniowych i kredytowych.
Administracja Trumpa nie jest pierwszą, która stawia Amerykę na pierwszym miejscu [chodzi o hasło „America First” – przyp. red.]. Fundamentalna zmiana jaka nadeszła z obecną administracją polega nie na tym, że jest bardziej samolubna niż poprzednie, ale że nie wydaje się przekonana, iż system globalny służy amerykańskim interesom. Reszta świata chciałby zaś wiedzieć, czy globalny system jest na tyle silny, że przetrwa wycofanie się jego twórcy, pisze Jean Pisani-Ferry z European University Institute. Dwa przykłady poprzedniej niechęci do międzynarodowych rozwiązań: administracja Nixona opuściła międzynarodowy system walutowy oparty na złocie, a administracja Busha (syna) odmówiła ratyfikowania protokołu z Kyoto.
Zdaniem Pisaniego to sam Trump swoim wystąpieniem nieco uspokoił nastroje po tym, jak jego sekretarze – skarbu Steven Mnuchin i handlu Willbur Ross – wygłosili szokujące oświadczenia. Mnuchin zachwalając politykę słabego dolara, a Ross ciesząc się z perspektywy „toczenia i wygrania wojny handlowej”. Jak dotąd system przetrwał takie werbalne szoki, ale niebezpieczna jest wiara, iż ma silne podstawy. W istocie są zbyt słabe i niekompletne, aby funkcjonowały niezależnie, bez politycznego przewodnictwa.
Steven Mnuchin, sekretarz skarbu USA, który zachwalał w Davos słabość dolara, potrzebuje lekcji z podstaw ekonomii, uważa Desmond Lachman. Może gdyby taki kurs był obowiązkowy dla przyszłych sekretarzy skarbu największa gospodarka świata uniknęłaby długoterminowych zniszczeń, wynikających z błędnych decyzji w prowadzonej polityce. Jako przykład Lachman wskazuje poparcie Mnuchina dla cięć podatków, co – zgodnie z danymi Kongresowego Biura Budżetowego – zwiększy deficyt budżetowy o ok. 1,5 biliona dolarów.
Gdyby Mnuchin był zaznajomiony z historią gospodarczą świata, wiedziałby, że wiele krajów wpadło w gospodarcze tarapaty z powodu braku dyscypliny budżetowej, i że nawet najbardziej zagorzały keynesowski ekonomista nie promowałby bodźca budżetowego w czasie cyklicznego wzrostu gospodarczego, pisze sarkastycznie. Gdyby zaś przeszedł kurs polityki monetarnej wiedziałby, w jak niezwykle trudnej pozycji stawia Rezerwę Federalną, dla której bodziec fiskalny jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje w sytuacji wysokiej stopy zatrudnienia i niskich stóp procentowych, rosnących cen akcji i obniżającej się wartości dolara.
Z kolei Adam Posen, szef think-tanku Peterson Institute, daje krytyczne uwagi do przemówienia, jakie prezydent Donald Trump wygłosił w Davos. Posen nazywa je kupiecką reklamą poniżej godności urzędu prezydenta i pozycji USA w świecie. Pozytywną stroną tego przemówienia był brak ataków na międzynarodowy system ekonomiczny i partnerów handlowych USA. Zapewnienia Trumpa o powrocie silnej i bogatej Ameryki,i lista osiągnięć amerykańskiej gospodarki brzmi jak wołania premiera kraju z Ameryki Łacińskiej czy Europy Wschodniej – „zauważcie mnie, przyjedźcie do nas”. To bardzo ograniczone, „transakcyjne” widzenie międzynarodowej gospodarki.
USA było otwarte na handel i inwestycje od czasu II wojny światowej i pomogło zbudować cały globalny, uregulowany porządek gospodarczy, co pozwoliło uniknąć wielu destrukcyjnych wojen – handlowych, a zapewne także konfliktów zbrojnych, przypomina Posen. Niemiecka kanclerz Angela Merkel czy prezydent Chin Xi Jinping oferowali na poprzednich spotkaniach w Davos konkretne cele globalnej współpracy. Trump takich celów nie przedstawił.
Kryptowaluty zyskują popularność z powodu rygorystycznych reguł w systemie bankowym, wymagających m.in. identyfikacji klientów. Poza USA reguły wymiany kryptowalut nie są ściśle egzekwowane. Steven Mnuchin wezwał rządy 20 największych gospodarek świata, aby nie dopuściły do tego, by cyfrowe waluty stały się platformą ukrywania pieniędzy przed opodatkowaniem (lub ich prania). Za późno, pisze publicysta Bloomberga, to już się dzieje.
Największy skok na rynku kryptowalut – kradzież pół miliarda dolarów w walucie Coincheck z japońskiej platformy – przybliża zapewne moment wprowadzenia nowych, bezpieczniejszych, tzw. zdecentralizowanych platform wymiany. Nie przybliża jednak momentu stania się kryptowalut konkurencją dla pieniądza emitowanego przez rządy.
Pieniądz cyfrowy wydaje się realizować ideę prywatnego pieniądza, którą zaproponował Friedrich Hayek, kiedy opublikował w 1976 roku swoją „Denacjonalizację pieniądza”. Zdaniem ekonomisty z American Institute for Economic Research daleki jest jednak od tej idei. Zgodnie z wizją Hayek’a firmy emitowałyby własne waluty legalnie na wolnym rynku prywatnych pieniędzy. Konkurencja zmuszałaby emitentów do kontrolowania podaży tak, by ich waluta była atrakcyjna dla użytkowników. Hayek przewidywał, iż w takich warunkach państwa nadal emitowałyby pieniądz, ale nie długo. Rynek kryptowalut jest wolny i prywatny. Problem jednak w tym, że jest zbyt zmienny;
Hayek nie uznawał zabezpieczenia przed inflacją za wystarczający warunek funkcjonowania prywatnego pieniądza. Ludzie cenią w walucie przede wszystkim zdolność minimalizowania skutków niepewności na temat zmian cenowych, chcą trzymać pieniądze, kiedy mają wyobrażenie, co za nie mogą kupić za tydzień, miesiąc, kilka lat. Kryptowaluty takiej pewności nie dają. Jeśli kryptowaluty miałyby konkurować z pieniędzmi rządowymi w duchu wizji Hayek’a, a nie na marginesie, jako inwestycja spekulacyjna, ich twórcy musieliby podejść do emisji z zupełnie innej strony — tak, aby podaż reagowała na siły rynkowe.
Idąc dalej za liberalną myślą dotyczącą emisji, transferów i inwestowania pieniądza – ekonomiści z tego nurtu uważają, że Unia Europejska stworzyła podatkowy kartel. W takim świetle stawiają Unię raje podatkowe, pisze inny analityk z American Institute for Economic Research Sven Larson.
Unia stworzyła czarną listę 17 tzw. rajów, 47 krajów i terytoriów jest na liście obszarów obserwowanych. W uzasadnieniu autorzy listy twierdzą, że prawo podatkowe i praktyki administracyjne w wyszczególnionych krajach powodują straty dochodów w krajach Unii. Obywatele krajów UE powinni trzymać pieniądze we własnych krajach. Dlaczego? Albowiem w przeciwnym razie, pomimo jednych z najwyższych podatków na świecie, opiekuńcze państwa Europy są nie do utrzymania, odpowiada autor.
Uciekający kapitał jest problemem dla państw opiekuńczych, toteż stworzyły „podatkowy kartel” dla utrzymania państwa opiekuńczego za wszelką cenę. Jakże bliskie jest to elementowi państwa totalitarnego, uważa autor cytując lewicową ekstremistkę Ayn Rand, która twierdziła, iż różnica między państwem opiekuńczym a totalitarnym leży jedynie w czasie.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 14:23, 09 Lut '18
Temat postu:
Cytat:
USA zaczną bronić Ameryki Łacińskiej przed Chinami i wycofają się ze świata? Waszyngton w cieniu doktryny Monroe 9.02.2018 Bloomberg
Amerykańska flaga na czarnym tle źródło: ShutterStock
Pomimo że doktryna Monroe ma już prawie 200 lat, zaś jej głoszenie jest niepoprawne politycznie, jest ona dziś bardzo aktualna – pisze Hal Brands.
W ubiegłym tygodniu Rex Tillerson trafił na czołówki gazet w sposób, którego zazwyczaj sekretarze stanu chcą uniknąć. W czasie uwag przy okazji rozpoczęcia podróży do Ameryki Łacińskiej Tillerson stwierdził, że doktryna Monroe (pochodząca jeszcze z XIX wieku deklaracja prymatu USA na zachodniej półkuli) „w oczywisty sposób okazała się sukcesem” oraz pozostaje „tak samo istotna dziś, jak była w dniu, kiedy ją napisano”.
Uwagi te musiały wywołać falę krytycyzmu, szczególnie w Ameryce Łacińskiej, gdzie doktryna Monroe jest często postrzegana jako wyraz przestarzałego neokolonializmu. Tilleron jednak niekoniecznie musiał się mylić, ale powinien był wiedzieć, że lepiej jest, gdy niektóre prawdy pozostają niewypowiedziane.
Doktryna Monroe, którą sformułował w 1823 roku Jonh Quincy Adams (sekretarz stanu w gabinecie prezydenta Jamesa Monroe), tradycyjnie opierała się na dwóch filarach. Po pierwsze, Waszyngton nie może tolerować obecności żadnej innej potęgi w Ameryce Łacińskiej, gdyż mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu USA. Oznaczało zapobieganie sytuacji, w której europejskie potęgi wzmacniałyby swoje wpływy w tym regionie, a później zapobieganie temu, aby wrogowie Ameryki, a konkretnie nazistowskie Niemcy i ZSRR, ustanawiały strategiczne przyczółki w Ameryce Łacińskiej.
Drugi filar doktryny Monroe opiera się na przekonaniu, że byłoby niebezpieczne dla USA, gdyby dominujące w Ameryce Łacińskiej stały się ideologie wrogie demokracji. To niemożliwe, pisał Monroe, aby mocarstwa europejskie rozszerzyły swoje wpływy na półkuli zachodniej „bez zagrożenia dla naszego pokoju i szczęścia”. W latach 20. XIX wieku ustrojem politycznym, który kwestionowano, była monarchia. Później, w wieku XX, głównym przeciwnikiem stały się ustroje totalitarne. Niemniej jednak przez 200 lat to podstawowe założenie stanowiło część intelektualnego jądra doktryny Monroe.
Aby było jednak jasne, nie oznacza to, że USA zawsze wspierały rozwój demokracji w Ameryce Łacińskiej. W 1823 roku Monroe wyjaśnił, że USA nie będą ingerowały w życie istniejących europejskich kolonii w obu Amerykach. W ciągu kolejnych 150 lat USA promowały demokrację w Ameryce Łacińskiej tylko sporadycznie, stawiając kwestie bezpieczeństwa nad kwestiami politycznej liberalizacji. Ale wciąż doktryna Monroe oznaczała, że Waszyngton nie pozwoli na to, aby najbardziej wrogie USA państwa budowały w tym regionie swoje strategiczne przyczółki, gdyż oznaczało to zagrożenie dla bezpieczeństwa i wpływów USA.
Pomimo, że wyrażanie tych koncepcji może być dziś mało dyplomatyczne, to ich założenia pozostają całkiem aktualne. Gdyby Chiny lub Rosja chciały zaznaczyły swoją wojskową lub geopolityczną obecność w Ameryce Łacińskiej, USA z pewnością uznały by, że ich bezpieczeństwo jest zagrożone. Oznaczałoby to konieczność poświęcenia znacznie większych środków i uwagi na ochronę swojej południowej flanki oraz zmniejszenie środków na projekcję siły na świecie.
Co więcej, rozszerzenie się wrogich ideologii podważyłoby amerykańskie wpływy w regionie. Dla przykładu w ciągu ostatnich lat wzrost radykalnego populizmu w Wenezueli doprowadził do konfrontacji z USA oraz ułatwił ingerencję Chin i Rosji.
Innymi słowy, Amerykanie w dużej mierze mogli przestać myśleć o geopolitycznej oraz ideologicznej rywalizacji w Ameryce Łacińskiej, ale imperatyw zwycięstwa w takiej rywalizacji, jeśli dziś znów by się pojawiła, pozostaje nie mniej aktualny i pilny niż w czasach zimnej wojny. I rzeczywiście, w czasie, gdy Chiny oraz w mniejszym stopniu Rosja, zwiększają swoją obecność w regionie (fakt odnotowany przez Tillersona w przemówieniu), doktryna Monroe staje się coraz bardziej aktualna.
Innym stwierdzeniem, które padło z ust Tillersona i które jest prawdziwe, jest to, że doktryna Monroe okazała się sukcesem. Z amerykańskiej perspektywy to niewątpliwie prawda: USA w wieli sposób skorzystały na dominacji na półkuli zachodniej. Być może bardziej kontrowersyjne, ale po części prawdziwe jest stwierdzenie, że Ameryka Łacińska także skorzystała na doktrynie Monroe.
Realizacja tej doktryny pomogła państwom Ameryki Łacińskiej ochronić niepodległość przez ponowną kolonizacją ze strony państw europejskich w XIX wieku, pomimo, że Waszyngton musiał dzielić się z Wielką Brytanią, która z własnych egoistycznych pobudek odgrywała kluczową rolą we wzmacnianiu doktryny Monroe w pierwszych dziesięcioleciach po jej wprowadzeniu.
Na początku XX wieku uzupełnienie Roosevelta do doktryny Monroe sprawiło, że małe państwa karaibskie nie utraciły swojej niepodległości w wyniku europejskich interwencji, pomimo, że czasami wiązało się to z amerykańską okupacją wojskową. Dzięki doktrynie Monroe możliwe było również podjęcie przez USA kluczowych kroków ograniczających wpływy nazistów w Ameryce Łacińskiej przed i w czasie II wojny światowej oraz wpływy Związku Radzieckiego w czasie zimnej wojny.
Państwa Ameryki Łacińskiej ponosiły często realne i dotkliwe konsekwencje interwencji wojskowych Waszyngtonu, zwalczającego reżimy komunistyczne. Dlatego mieszkańcom państw Ameryki Łacińskiej doktryna Monroe często kojarzy się z upokorzeniem przez USA.
Nie jest jednak jasne, czy gdyby nie interwencje USA i koszty z tym związane, Ameryka Łacińska miałaby się lepiej dzięki obecności innej potęgi, szczególnie o charakterze autorytarnym. Ponadto od późnych lat 70. XX wieku USA wykorzystywały często swoje przemożne wpływy, aby wspierać demokrację. Trudno sobie wyobrazić podobne działania ze strony państw rywalizujących z USA.
Przy okazji wystąpienia Tillersona ujawniły się jednak dwa problemy amerykańskiej dyplomacji.
Po pierwsze, o ile Tillerson miał rację sygnalizując wzrost wpływów Chin w Ameryce Łacińskiej, to obecna administracja pokazała, że ma niewielkie zdolności do tego, aby wzmocnić lub nawet obronić pozycję USA. Zamiast tego Waszyngton wycofuje się z pozycji lidera jeśli chodzi o globalny system handlu, na który liczy wiele państw Ameryki Łacińskiej spodziewając się cywilizacyjnego awansu.
Osłabiając Departament Stanu, Rex Tillerson podważa doświadczenie dyplomatyczne niezbędne do konkurowania. Sekretarz stanu zaproponował kilka obiecujących pomysłów na to, jak zmniejszyć dysproporcję pomiędzy dużym zainteresowaniem Pekinu Ameryką łacińską, a coraz mniejszym priorytetem, jaki nadają temu regionowi USA.
Wreszcie antyimigrancka retoryka prezydenta Trumpa, ton oskarżeń wobec Meksyku, a także groźba wycofania się z porozumienia NAFTA nie sprawiają, że USA zdobywają sobie uznanie Meksyku. I rzeczywiście, zakładając, że liderzy w Meksyku a także w innych krajach regionu zastanawiają się nad zwrotem w kierunku Chin jako alternatywie dla relacji z Ameryką Trumpa, to polityki obecnej administracji mogą wydawać się przeciwskuteczne i uderzające w amerykański interes.
Drugi problem polega na tym, że amerykańcy dyplomaci i urzędnicy nie powinni mówić pewnych rzeczy głośno, nawet jeśli są one trafne i zgodne z rzeczywistością. Poprzednik Rexa Tillersona stwierdził w 2013 roku, że era doktryny Monroe dobiegła końca. Powód? Kraje Ameryki Łacińskiej nie lubią, kiedy przypomina się im o dominacji USA. Oczywiście Waszyngton nie potrzebuje przepraszać za większość działań podejmowanych w imię doktryny Monroe. Ale każdy dobry sekretarz stanu powinien wiedzieć, że czasem mówienie dyplomatycznych frazesów jest mądrzejsze, niż głoszenie twardych prawd.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 13:52, 19 Lut '18
Temat postu:
Cytat:
Sojusz przeciw Chinom? Media: Mocarstwa wybudują własny Jedwabny Szlak 2018-02-19
USA, Japonia, Australia i Indie prowadzą rozmowy dotyczące stworzenia wspólnego projektu, który ma być alternatywą dla chińskiej inicjatywy "Pasa i Szlaku" - donosi "The Australian Financial Review". O konieczności zahamowania rosnących chińskich wpływów coraz głośniej mówią także europejscy politycy. Wydaje się, że do grona sceptyków dołącza również Polska.
(FORUM)
Budowa własnego "Jedwabnego Szlaku" ma być tematem poważnych rozmów prezydenta Donalda Trumpa i australijskiego premiera Malcolma Turnbulla, którzy spotkają się w tym tygodniu w Waszyngtonie. Anonimowy przedstawiciele amerykańskiej administracji podkreślił, że stronom zależy, by projekt był widziany nie jako rywal "Pasa i Szlaku", ale alternatywa dla wizji Xi Jinpinga.
"Nikt nie mówi, że Chińczycy nie powinni budować infrastruktury" - stwierdził urzędnik. "Chiny mogą wybudować port, który sam będzie nieopłacalny ekonomicznie. My moglibyśmy wybudować drogę czy linię kolejową do portu, co sprawiłoby, że byłby opłacalny".
Plan wciąż jest podobno w powijakach i raczej nie zostanie oficjalnie ogłoszony podczas wizyty Turnbulla w USA. Doniesień nie skomentowali Australijczycy, a pytany o współpracę USA, Australii, Japonii i Indie przedstawiciel Kraju Kwitnącej Wiśni powiedział, że rządy czterech krajów regularnie wymieniają opinie nt. wspólnych interesów, ale nie jest to skierowane przeciw Chinom.
Tajemnicą poliszynela jest za to fakt, że regionalnym rywalom Pekinu nie podoba się globalna ekspansja gospodarcza Państwa Środka, widziana jako narzędzie do zwiększania wpływów politycznych na świecie. Pierwsze wyraźne niesnaski za kadencji przewodniczącego Xi pojawiły się w 2015 r., gdy kilkadziesiąt krajów zdecydowało się przystąpić do tworzonego pod egidą Chin Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, ale wśród nich zabrakło Japonii i USA.Tokio zadeklarowało, że samo przeznaczy ponad 100 mld dol. na budowę infrastruktury w regionie.
Australia i Indie zostały co prawda członkami założycielami banku, jednak wkrótce po tym ich stosunki z Pekinem uległy pogorszeniu. Rząd w Delhi oficjalnie poinformował, że kraj nie jest częścią "Pasa i Szlaku", a Canberra podjęła próbę zahamowania napływu chińskich inwestorów, starających się przejmować australijskie firmy, infrastrukturę czy ziemię.
Sprzeciw wobec ekspansji Pekinu rośnie także w Unii Europejskiej. Podczas weekendowej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium o chińskim (i rosyjskim) zagrożeniu dla ładu globalnego i zachodniego liberalizmu mówili m.in. przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, premier Francji Edouard Philippe i minister spraw zagranicznych Niemiec Sigmar Gabriel. Szczególnie mocne słowa padały z ust ostatniego. "Nie chodzi tylko o biznes i przemysł. Chiny rozwijają kompleksowy system, który jest różny od naszego - nie jest oparty na wolności, demokracji i prawach człowieka" - mówił Gabriel. I zaproponował budowę infrastruktury rozciągającej się od Europy Wschodniej do Azji Centralnej za unijne pieniądze i przy zachowaniu europejskich standardów.
Wydaje się, że do grupy sceptycznie nastawionej do współpracy z Pekinem dołączyła również Polska pod przywództwem Mateusza Morawieckiego. O ile za czasów premier Szydło, wywodzącej się przecież z tego samego obozu politycznego, dominowała narracja podkreślająca pozytywne strony współpracy gospodarczej z Państwem Środka, to ostatnio coraz częściej w mediach pojawiają się dość cierpkie oceny relacji Warszawa-Pekin. Premierowi Morawieckiemu nie odpowiada utrzymujący się, wysoki deficyt handlowy Polski w handlu z Chinami. W ubiegłym tygodniu w Berlinie stwierdził nawet, że "kilka lat temu rozpoczął się nowy rozdział w relacjach z Chinami, ale wciąż nie widać rezultatów" i dodał, że "współpraca z Pekinem jest dużo trudniejsza niż z europejskimi partnerami".
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów