W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Terror demokracji czy terror kurdupli   
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
10 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Odsłon: 2535
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 13:43, 04 Maj '11   Temat postu: Terror demokracji czy terror kurdupli Odpowiedz z cytatem

Polecam:
Nie musicie brać tego do bliźniaków, bo tu chodzi o innych kurdupli.

====================================================
Terror demokracji


... czyli o dwóch takich, którzy zniszczyli pokój

Morderstwo wykonane przez NATO na rodzinie Kadafiego nie może nie budzić oburzenia. Polowanie na życie głowy państwa jest politycznym gangsterstwem uprawianym pod szyldem rezolucji Rady Bezpieczeństwa.
Jest to cyniczne nadużywanie treści tej rezolucji, notabene przyjętej pośpiesznie i od początku z wątpliwościami co do sposobu jej interpretacji przez „pokojowych aktywistów” polityczno-militarnych.

Reżim Kadafiego, czy jak kto woli nazwać libijski rząd, jest w dalszym ciągu uznawany na forum międzynarodowym. Mimo nagłaśniania obecności, jakoby demokratycznej reprezentacji ludu libijskiego, libijskie przedstawicielstwa dyplomatyczne, mimo nie jasnej sytuacji, nie zostały wymienione i nie mogą być ignorowane również przez rządy państw napastniczych. Także przedstawicielstwa dyplomatyczne państw agresorów pozostają w Libii.

Dwa z nich, francuski i włoski były właśnie obiektem napaści Libijczyków, rozwścieczonych morderczym zamachem na Kadafiego. Jeżeli traktować poważnie zwalczanie międzynarodowego terroryzmu, to reprezentanci państw uprawiających terroryzm powinni być postawieni przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym.

Jeśli jest embargo na zaopatrywanie Libii w broń, to nie tylko wojsk rządowych, ale przede wszystkim rebeliantów. Dwóch przedstawicieli demokratycznego terroryzmu odegrało główna rolę w wywołaniu wojny z Libią.

Mikołaj „Groźny” Sarkozy oraz Silvio „Amoroso”czyli kochliwy Berlusconi zaprzęgli się do wojennego rydwanu, siejąc śmierć i zniszczenia na libijskiej ziemi, pod humanitarnym hasłem obrony tubylczej ludności cywilnej. Obaj, fizycznie prezentują się jako osobnicy, którym natura poskąpiła przynajmniej przeciętnego wzrostu, czyli w języku popularnym „kurduple”.


Na przestrzeni kilku ostatnich stuleci, wojenne szaleństwa, z różnym natężeniem skutków, były wywołane przez takich właśnie „niewyrośniętych”. Przeglądając karty historii, nie trudno zauważyć, że władza kurdupli ma związek z nieszczęściami okresu ich panowania.

Napoleon I „przemeblował” i wykrwawił Europę na skalę wówczas niespotykaną, Jego krewny, z kolejnym numerem III, zaczął wojnę z Prusami o dominację dopiero-co cesarskiej Francji w Europie, z tragicznymi skutkami dla Francji i kompromitacją dla samego Napoleona III, nie mówiąc już o Komunie Paryskiej jako innego rodzaju historycznym skutku francuskiej klęski.

Włoski król, Wiktor Emanuel III, o którym złośliwi mówili, że nie wiadomo czy stoi, czy siedzi, rozpoczął wojnę dla skolonizowania libijskiej ziemi. Później, w czasie jego królowania, w czasie obu wojen światowych, Włochy dwukrotnie zmieniły sojuszników na przeciwników. Agresja na Abisynię, łaskawie zaaprobowana przez tegoż króla i triumfalne włączenie Abisynii do Włoch, zmieniła królewski tytuł na imperatora Włoch.

Wśród kurdupli drugorzędnych czasu minionego, ale o pierwszorzędnym znaczeniu, swą obecność zaznaczyli: płomienny propagandzista J.Goebels oraz po stronie przeciwnej N. Jeżow – gorliwy, półtorametrowy morderca szef NKWD.

Kompleksy fizycznych ułomności, przeradzające się w megalomanię u osobników posiadających różnego rodzaju władzę, mogą przynosić nieobliczalne skutki. Zarówno geneza libijskiej wojny jak i „rozwojowy” udział Sarkozego oraz Berlusconiego w tej haniebnej agresji, wydaje się być ilustracją przedstawionej hipotezy.

Prawdopodobnie scenariusz bliskowschodnich wydarzeń nie przewidywał długotrwałej wojny przeciw Kadafiemu, stąd też początkowo wyraźna, amerykańska obecność militarna na morzu Śródziemnym w pobliżu Libii, zamieniła się w dyplomatyczne podjudzanie natowskich sojuszników oraz słowne grożby pod adresem „colonnello”. Zestrzelenie amerykańskiego myśliwca przez libijską obronę mogło być wówczas właściwie zrozumiałe przez amerykańskich decydentów.

Siły nadrzędne z niecierpliwością oczekują „pomyślnego” zakończenia przez natowskich sojuszników „humanitarnej” ochrony cywilnej ludności i zniszczenia libijskiej infrastruktury, by następnie amerykańska demokracja mogła przystąpić do rekonstrukcji zniszczeń oraz do eksploatacji libijskich zasobów. Apetyty francusko-włoskich agresorów będą musiały zaspokoić się raczej jakimś drobnym „wynagrodzeniem” za swój udział w budowaniu nowej, libijskiej rzeczywistości.

Niezależnie od tego, czy libijskie „demokratyczne powstanie” jest elementem poza europejskiej strategii, zmierzającej do „ostatecznego rozwiązania kwestii irańskiej”, to jest faktem, że francuski prezydent pierwszy „zaplątał się” w wojenne intrygi, zauważając tyranię grasującą w Libii i jako pierwszy przyjął we Francji reprezentację demokratycznych powstańców.

Samo dostrzeżenie „demokratycznych aspiracji” w Libii przez zewnętrzne, zachodnie demokracje musi być dla nich kosztowne. Koszty wojennej awantury jak zwykle poniosą podatnicy. Natomiast koszt pozyskania reprezentantów dla tzw. demokratycznego ruchu ludu libijskiego może okazać się być znikomy w wyniku szybkiej wymiany obecnych reprezentantów rebelii na innych, bardziej dyspozycyjnych wobec mocodawców.

Wszystko to przy założeniu, że „tyrania” Kadafiego zostanie całkowicie unicestwiona i lud libijski będzie usatysfakcjonowany oczekiwaną swobodą, co nie jest takie pewne. Tymczasowym rozwiązaniem opcjonalnym może być podział Libii na wschodnią – demokratyczną oraz zachodnia – z tyranią Kadafiego.

Aktualnie, widocznymi protagonistami agresji są dwaj wspomniani mężowie stanu: Sarkozy i Berlusconi, którzy będąc wspólnikami niesławnej agresji, jednocześnie rywalizują w zaznaczeniu militarnej obecności.

Od czasu zakończenia II w.św. na morzu Śródziemnym nie było takiego nagromadzenia i aktywności floty wojennej państw sojuszu atlantyckiego jak to ma miejsce obecnie. Wszystko to oczywiście dla dobra uciemiężonego ludu libijskiego. Monsieur Sarkozy wysłał na wojnę, co miał największego, czyli lotniskowiec pod wezwaniem największego Francuza czasu powojennego (prawie dwa metry wzrostu). W odpowiedzi na tak widoczne zaznaczenie obecności Francji na morzu Śródziemnym, signor Berlusconi wypuścił łódź podwodną, która prawdopodobnie jest największym włoskim okrętem wojennym.

Z braku własnych lotniskowców, premier udostępnił włoskie bazy lotnicze dla sojuszniczych samolotów, które w akcji „no-fly-zon” bombardują libijskie miasta i libijski sprzęt wojskowy używany do walki z buntem przeciw, jakby nie było, w dalszym ciągu legalnej, libijskiej władzy. Z tą władzą, kilka lat temu, premier Berlusconi zawarł traktat o przyjaźni, nie mówiąc o serdecznym cmoknięciu ręki Kadafiego (do zobaczenia w komentarzu „samografa” pod tekstem „Kto zapalił...”).

Aby „przebić” francuską aktywność w nalotach, nie dawno, bo 28.04.b.r. premier Berlusconi polecił włoskim siłom powietrznym dołączyć do bombardowań i ostrzału rakietowego. Tym razem nie jest to „friendly fire”.

Licytacja obu panów, w rodzaju „kto komu może wyżej skoczyć” dotyczy także problemu ogromnej liczby nielegalnych przybyszów z afrykańskiego brzegu do Włoch. Ponieważ włoski rząd nie uzyskał finansowego wsparcia z UE dla rozwiązania skutków nielegalnej, afrykańskiej imigracji, zatem usystematyzował przybyszów, dając im dokumenty legalnego pobytu i wykorzystując treść traktatu Schengen, chciał „przepchnąć” ich do Francji.

Tej zniewagi nie mógł znieść francuski prezydent, polecając uruchamić, nieczynną od dawna granicę i zablokować przejście w Ventimiglia, pozwalając bardzo nielicznym na wejście do obszaru Francji. Rząd włoski pozostał sam z legalnymi imigrantami i z perspektywą dalszego ich napływu w rewanżu za włoskie bomby i rakiety spadające na libijską ziemię.

Wprawdzie religijni Włosi mówią, że: „Dio vede e provede, ma no sempre” natomiast polska mądrość mówi, że „jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to odbiera mu rozum”, co wydaje się ma miejsce w opisanej scenerii.

Należy uważać na niewyrośniętych z ich niebezpiecznymi ambicjami!


Wiesław Kwaśniewski

http://prawica.net/opinie/25672
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Vril




Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 237
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 21:20, 04 Maj '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Jak to ktoś kiedyś powiedział- u małego człowieka serce w gównie pływa . Laughing
_________________
"bajka o demokracji, to największe gówno w jakie tylko ludzkość mogła wdepnąć"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 22:46, 08 Maj '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Vril napisał:
Jak to ktoś kiedyś powiedział- u małego człowieka serce w gównie pływa . Laughing


Mały człowiek zrobi wszystko , żeby nie zostać bezrobotnym.
=================================================


Mit bin Ladena
http://nowaatlantyda.com/2011/05/05/mit-bin-ladena/
Ostatnie wydarzenia i oficjalne ogłoszenie śmierci bin Ladena wywołały wiele kontrowersji, które prawdopodobnie będą trwały jeszcze bardzo długo. Jeden z komentatorów NA, podpisujący się nickiem Polonus z Colorado zostawił na ten temat interesujące przemyślenia przypominające wiele faktów z przeszłości, które stworzyły najpierw osobę a potem mit bin Ladena.
Redakcja NA miała dziś niegroźną stłuczkę i jakoś nie była w stanie zebrać się, żeby napisać sensowny artykuł. Tym bardziej rodak z tej samej strony kałuży ratuje sytuację. Zapraszam!

********************************************************************************************************

MIT BIN LADENA

Polonus z Colorado

Chociaż czołowe propagandowe mass media oraz zafałszowany rząd Stanów Zjednoczonych wmówiły nam na siłę, bez faktycznych dowodów o odpowiedzialności Osama bin Ladena za atak na Stany Zjednoczone 11 września, wielu ekspertów i polityków wyraża jednak pogląd, iż JEGO ROLA (jeśli w ogóle był zaangażowany w atak) była MINIMALNA lub ZNIKOMA, gdyż faktyczne osoby winne za detaliczne zorganizowanie tej tragedii miały PEŁNY DOSTĘP do środków i potencjału wywiadowczego, technicznego … itd., niż to czym dysponował ukrywający się w Afganistanie jakiś tam wieśniak-terrorysta chodzący z laską po górach z workiem na plecach w szmacianych sandałach bez nowoczesnej komunikacji posługujący się prostymi chłopami jako gońcami przenoszącymi jakieś zawiniątka pisane na kolanie w jaskiniach górskich … itd.

Stephen Pelletiere, profesor bezpieczeństwa narodowego w uczelni wojskowej, Army War College, kilka miesięcy po wydarzeniach 11 września ostrzegł na seminarium w Centrum Analiz Politycznych przed pochodzącymi z mass mediów MANIPULACJAMI, tezami bez uzasadnienia mającymi sterować czy nawet oszukać opinię publiczną.

Pelletiere wyraził pełną WĄTPLIWOŚĆ, że taki prymitywny chłop jak bin Laden odpowiedzialny jest za tak precyzyjny atak z użyciem tak potężnego zaplecza o którym nawet nie miał pojęcia żyjąc przez wiele lat w izolacji od cywilizowanego świata:

„Trudno jest mi sobie wyobrazić, że to bin Laden, gdyż NIE posiadał on środków ani znajomości świata koniecznych do zorganizowania tak DOKŁADNEJ operacji”.

Pelletiere podkreślił też, że jak dotąd NIE przedstawiono wiarodajnych dowodów, które potwierdzałyby związek między terrorystami a bin Ladenem. Różne opinie o bin Ladenie były najzwyklej FABRYKOWANE bez pokrycia.

„Mass media na czyjeś ZAMÓWIENIE wytykać go będą palcem. Osama bin Laden to zwykły KOZIOŁ OFIARNY” – powiedział Pelletiere.

Wyraził też przekonanie, iż oskarżanie Sadama Hussaina o współpracę z bin Ladenem jest wręcz absurdalne i świadczy o braku wiedzy jakie koligacje personalne graczy politycznych faktycznie istnieją na Bliskim Wschodzie, a wysłanie oddziałów amerykańskich i napad na Irak jest najgorszym posunięciem, jakie rząd USA może dokonać.

Milt Bearden, były pracownik CIA, który w latach 80-tych prowadził osobiście szkolenia dla Osama bin Ladena i bojówek afgańskich, walczących przeciwko Związkowi Radzieckiemu, skrytykował w 2003 roku, w czasie wywiadu dla programu telewizyjnego CBS tych, którzy natychmiast po ataku 11 września oskarżyli Osama bin Ladena o jego zorganizowanie.
Bearden zaapelował o przeprowadzenie szerokiego ŚLEDZTWA i skrytykował anty-Islamską propagandę. Kiedy prowadzący wywiad nalegał, iż „według wszelkich osądów” sprawcą ataku jest bin Laden, Bearden odpowiedział:

„Przez wiele lat zastanawiałem się, jak powstał mit o Osamie bin Laden.
Byłem tam, w Afganistanie, w tym samym czasie, kiedy on tam przebywał i go spotykałem.
Wcale nie był wielkim bohaterem wojennym, ani zbyt wielkim strategiem czy człowiekiem o wysokiej wyobraźni jak to o nim mówią napuszone mass media(…).

Według mnie NIE MAMY jeszcze odpowiedzi na pytanie, KTO to faktycznie zorganizował. Nie zamierzam poprzestać na pierwszej lepszej odpowiedzi, która się nasuwa. Wielu tzw. „medialnych” ekspertów twierdzi, że Osama bin Laden jest jedyną osobą zdolną do takiego czynu nie mając żadnych faktycznych dowodów.

Według mnie, jest jedyną osobą, znaną tym „ekspertom”, a z jakiegoś powodu innej NIE chcą oni szukać.
Myślę, że powinniśmy utworzyć Grupę B, by prześledzić, co się rzeczywiście stało. Nic nie przekonuje, że był to bin Laden”.

Należy przypomnieć wywiad dla „Corriere della Sera” z 13 września 2001, jak były premier Włoch, Giulio Andreotti, powiedział:

„Zastanawiam się, kto POMÓGŁ terrorystom w Stanach Zjednoczonych. Z pewnością mieli jakieś dziwne ZNACZNE poparcie pod każdym względem w tym kraju. Byli to ludzie, którzy potrafili sterować samolotem, zorganizować atak dokładnie tak, by amerykańska telewizja była tam na miejscu i CZEKAŁA na to wydarzenie akurat w momencie ataku. To jest bardzo zastanawiający zbieg okoliczności.”

Tak jak wcześniej wybitny polityk Lyndon LaRouche, a potem Profesor Pradetto, wykładowca niemieckiego uniwersytetu Bundeswehr, stwierdził w wywiadzie dla „Die Welt” z 19 września 2001 roku, że członkami spisku, który doprowadził do ataku terrorystycznego w Nowym Jorku i Waszyngtonie, mogli FAKTYCZNIE być byli członkowie tajnych służb specjalnych, których celem jest wciągnięcie krajów NATO do wojny przeciwko krajom Islamskim na ZAMÓWIENIE światowego żydostwa. Trwające przez rok przygotowania do ataku NIE MOGŁY być kierowane z Afganistanu, zauważył Pradetto:

„Być może bin Laden był WMONTOWANY do elementów planu, ale NIE jego kluczową postacią, gdyż absolutnie NIE posiadał możliwości technicznych ani logistycznych, aby tak precyzyjnie to wykonać, jak to wykonano, a amerykańskie centralne telewizje TV nawet miały już ustawione wcześniej kamery, aby to sfilmować w celach propagandowych”.

Spytany, kogo podejrzewa o zorganizowanie ataku Pradetto odpowiedział:

„Od upadku Związku Radzieckiego obserwujemy proces anarchizacji polityki światowej.
Po upadku ZSRR tysiące agentów CIA i FBI stali się BEZROBOTNI i NIEPOTRZEBNI więc musieli coś wymyślić,
aby stać się znów potrzebni i odpowiednio opłacani.
W przeszłości wspólnym mianownikiem ideologii anty-amerykańskiej, anty-Zachodniej, anty-kapitalistycznej była ideologia sowiecka, czego nie ma dzisiaj, więc agenci wywiadów USA przestali być potrzebni.
Uważam, że istnieje prawdopodobieństwo, iż twórcami zamachu BYLI AGENCI oraz amerykańskie instytucje związane z wywiadem oraz inni pracownicy z tego środowiska, którzy połączyli swe siły i innymi kręgami w celu zorganizowania ataku”.

Jeśli chodzi o cel ataku, Pradetto powiedział:

„Motywem nie była ślepa chęć destrukcji, ale zimna kalkulacja. Atak na najważniejszy symbol jedynego istniejącego dziś mocarstwa jest PRZEMYŚLANĄ PROWOKACJĄ. Służby wywiadowcze znają reakcję sowich przeciwników z wyprzedzeniem. Celem może być zaangażowanie sił NATO w wojnę przeciwko Islamowi i krajom arabskim, które nie uznają państwa Izrael. Niestety jesteśmy bliscy wpadnięcia w tę pułapkę tego awanturnictwa.”

Polonus z Colorado
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 12:25, 16 Paź '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nadchodzi czas po wyborach do sejmu i senatu

Chciałbym poznać długość (w metrach) naszych wybrańców, bo o ich IQ to nawet nie mogę pomarzyć, bo to najpilniej strzeżona tajemnica państwowa
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 21:19, 13 Lis '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Terroryzm prawny Marek A. Jędrecki

Przepisy prawa są jednym z najpowszechniejszych sposobów sterowania człowiekiem i społeczeństwem (zarządzania). Ponieważ wymagają używania niewielkiej energii sterowniczej, więc stały się zjawiskiem powszechnym - nie ma dziedziny życia, gdzie nie występują, nie mają zastosowania.
Skuteczność (miara efektów do nakładów) - mimo niewielkich nakładów - jest odwrotnie proporcjonalna do ilości prawników i wprowadzanych regulacji.
Abstrahuję przy tym od poziomu intelektualnego niektórych prawników, bo inaczej nie można by się niczemu dziwić.
Ponieważ przepisy służą sterowaniu (społeczeństwa, firm, poszczególnych ludzi), więc artykuł niniejszy ze spokojnym sumieniem przesyłam do Instytutu Zarządzania (zarządzanie jest jedną z postaci sterowania).
Przyczyną napisania tego tekstu stały się dwie okoliczności zasadnicze - choć można by wymienić i inne. Po pierwsze - widoczne tendencje na nadmiaru regulacji, czyli ręcznego sterowania (już się zaczyna majstrowanie przy gospodarce i życiu społecznym, co prowadzi do przesterowania gospodarki - trudno jednak od ekonomistów wymagać znajomości zasad sterowania, dla nich ekonomia jest pępkiem świata i wszelkiego "dziania się").
Twórcy prawa - a więc i Sejm, i rząd - nie rozumieją takich subtelności, że tak samo jak kultura nie polega na tym, żeby były odwszalnie, a na tym, żeby były niepotrzebne - tak samo praworządność nie polega na tym, żeby było coraz więcej przepisów, a na tym - żeby przepisy były niepotrzebne, a więc na działaniu samoregulacji (homeostazy społecznej).
To, że przepisów jest coraz więcej, wynika z tendencji do poprawy (zwiększenia obszaru) skuteczności sterowania społeczeństwa przy pomocy informacji. Jednakże w miejsce państwa prawa powstało państwo prawników - to zawód z teraźniejszością i przyszłością i aż strach pomyśleć, co będzie po wejściu do UE.
Jednakże tworzenie nowych przepisów ma sens tylko wówczas, gdy mają one szansę być respektowane. Prawnikom wydaje się, że będą - stąd ta radosna twórczość legislacyjna, a równocześnie biadolenie, że?. w Sejmie jest obecnie zbyt mało (do czego ?) prawników. Jeśli tak jest faktycznie, to? chwalić Boga podskakując.
Tymczasem na początek - choć nie wiem, jak to zrobić - prawnicy powinni choćby i pobieżnie poznać psychiczne podstawy funkcjonowania człowieka, w szczególności podejmowania przez niego decyzji. Zasada jest bowiem taka, że decyzje są zawsze takie, do jakich najwcześniej powstały wystarczające warunki. Rozważania poniższe wynikają z rozwiązań udowodnionych przez cybernetykę (trzeba o tym wspomnieć, albowiem psychologia ani medycyna jeszcze do tego nie doszły), dlatego sprawy wymagają bliższego objaśnienia.
Traktowanie człowieka jako układu fizycznego - a w szczególności jako układu cybernetycznego - prowadzi w konsekwencji do uznania determinizmu w jego zachowaniach.
Z poglądem takim, oczywistym dla przyrodników, bardzo trudno jest oswoić się "humanistom". Godząc się z determinizmem zachowania się innych organizmów (np. zwierząt), mocno protestują przeciw determinizmowi zachowań ludzkich. W ich pojęciu człowiek jest istotą wyjątkową, obdarzoną "wolną wolą".
Indeterministami okazują się być przede wszystkim ludzie zajmujący się zawodowo sprawami odpowiedzialności, winy i kary, a więc: prawnicy, pedagodzy, teologowie, szefowie firm. Bez przeświadczenia o istnieniu "wolnej woli" odczuwaliby oni brak podstaw do zgłaszania pretensji z powodu czyjegoś postępowania. Na przykład, cóż miałby zrobić sędzia, gdyby przestępca bronił się argumentem, że jego postępowanie było zdeterminowane i - wobec tego - nie mogło być inne.
Między determinizmem przyrodników a indeterminizmem humanistów nie dochodzi do konfliktów tylko dlatego, że jedni i drudzy nie przekraczają granicy swoich dziedzin.
W ten sposób powstała swoista "ziemia niczyja".
Jednakże cybernetyka, będąc nauką ogólną, nie uznaje podziału na nauki przyrodnicze i humanistyczne - nie ma zatem w niej miejsca na ową "ziemię niczyją". Przeciwnie - powiązanie przebiegów energetycznych (fizycznych) z informacyjnymi (psychicznymi) jest bardzo istotne dla procesów sterowniczych, zachodzących w organizmach. A procesy sterownicze są przecież przedmiotem cybernetyki. Nie do przyjęcia jest także, aby jakieś procesy sterownicze były uważane za zdeterminowane, kiedy zajmuje się nimi przyrodnik, lub za niezdeterminowane - gdy zajmuje się nimi "humanista".
Ludzkość szuka odpowiedzi - co jest naturalne - na wszystkie ważne dla siebie pytania. Zwłaszcza, gdy odpowiedzi te są potrzebne jako źródło norm życia społecznego. Potrzeba ta jest tak wielka, że we wszystkich sprawach, co do których nie zdążyła się wypowiedzieć nauka (w końcu powstała znacznie później, niż gatunek ludzki), dochodziła i dochodzi do głosu wiara w mity. To z braku informacji naukowych potop i pioruny uważano za przejaw "gniewu boskiego", a praktyka "sądów bożych" i "procesów czarownic" nie jest sprawą tak dawnej znów przeszłości.
Życie ludów o niższej cywilizacji jeszcze i dziś opiera się na mitach, jak np. "władza pochodzi od Boga", że arystokracja to jakiś "lepszy" rodzaj ludzi, że dzieci nieślubne są "skompromitowane" itp. Nasuwa się tu aforyzm, że gdyby głupota bolała, to ludzkość wyłaby w niebogłosy.
Eliminowanie mitów przez naukę odbywa się z wielkim trudem - tym większym, im większy jest ich wpływ na życie społeczne.
Jednym z takich mitów jest właśnie przeświadczenie o istnieniu "wolnej woli". Pomimo postępów nauki utrzymuje się on uporczywie wskutek błędnego przekonania, że bez niego cały ład społeczny uległby załamaniu - dlatego też indeterminiści tak wiele trudu wkładają w zwalczanie poglądów o zdeterminowaniu postępowania człowieka.
Pogodzenie determinizmu z indeterminizmem wymagałoby cudu, toteż nic dziwnego, że rozmaite doktryny religijne rzeczywiście odwołują się do wiary w cuda, zaś w szczególności do wiary w "duszę niematerialną i nieśmiertelną", która jakoby decyduje o postępowaniu człowieka i za to będzie ona "potępiona" lub "zbawiona" w "życiu pozagrobowym".
W nauce nie uznaje się cudów i nie operuje się słowami, które nic nie znaczą. Tu jednak teologowie występują z chytrą tezą, że oprócz nauki źródłem poznania jest też "objawienie", przy czym nauka jest "niezdolna" do poznawania "prawd objawionych".
Trudno się z tym zgodzić, bo gdyby nawet przyjąć - jak chcą teologowie - istnienie czegoś takiego, jak "dusza niematerialna", to nie mogłaby ona wywierać żadnego wpływu na postępowanie człowieka, ponieważ na procesy fizyczne można oddziaływać tylko środkami fizycznymi, np. w postaci sił. "Dusza" oddziałująca z pewną siłą fizyczną (a więc dająca się określić wielkościami fizycznymi), byłaby przez to samo czymś jak najbardziej "materialnym". "Dusza" nie mogłaby spowodować zmian, bo nie miałaby czym.
Indeterminiści bronią się jednak również argumentami o pewnych pozorach naukowości. Najsłabsza z nich jest argumentacja oparta na przeświadczeniu o swobodzie wyboru postępowania. Na przykład, wychodząc z domu na ulicę możemy skręcić w prawo lub w lewo - według swobodnego uznania, a więcej - nawet wybrawszy jeden kierunek, możemy z niego zawrócić i wybrać drugi.
Nietrafność tej argumentacji polega na tym, ze sytuacja taka może mieć miejsce tylko w przypadku istnienia rozterek między bodźcami obojętnymi, czyli nie wywołującymi emocji i refleksji. W każdym innym wypadku - przy działaniu emocji - będzie istniał "program", który nie pozwoli na żaden swobodny wybór (zastosowałem tu pewien skrót myślowy, by nie wydłużać udowadniania, które jest całkiem ścisłe).
Indeterminiści często powołują się na okoliczność, że na takie same bodźce ten sam człowiek reaguje rozmaicie i to także świadczy o "wolnej woli" (bo gdyby postępowanie człowieka było zdeterminowane, to musiałoby za każdym razem być takie samo - zgodnie z zasadą determinizmu, że takie same przyczyny muszą wywoływać takie same skutki).
Tego typu argumentacja zawiera dwa błędy. Pierwszy - żadne bodźce nigdy nie są "takie same" (nawet wyroby otrzymywane ze zmechanizowanej produkcji masowej nie są takie same, o czym doskonale wiedzą np. rusznikarze policyjni z łatwością rozpoznający, który pocisk z którego pistoletu został wystrzelony). Po drugie - nie można w tego rodzaju sprawach powoływać się na okoliczność, że to jest "ten sam" człowiek, gdyż po pierwszym eksperymencie ten sam człowiek nie jest już "taki sam", jakim był przed nim.
Z kolei można i samym indeterministom postawić szereg kłopotliwych pytań. Chociażby - dlaczego przypisują oni "wolność woli" nie wszystkim (wyłączając np. niemowlęta oraz szaleńców - o czym świadczy traktowanie ich jako nieodpowiedzialnych za swoje czyny)? Jeżeli dlatego, że jakieś ich organy są nierozwinięte lub nienormalne, to jest to uzależnieniem "wolnej woli" od stanu organów, ergo - uznaniem determinizmu. Czy w razie zbudowania autonomu, działającego jak człowiek, byliby skłonni uznać go za maszynę obdarzoną "wolną wolą"? Jeżeli nie, to - wobec podobieństw strukturalnych - po czym poznają brak "wolnej woli" w działaniu autonomu? Jeżeli tak, to po czym poznają istnienie "wolnej woli" u autonomu w odróżnieniu od innych maszyn? Czy właściwości organizmu ludzkiego dają się kształtować, czy nie? Jeśli nie dają się kształtować, to za postępki każdego osobnika powinni być odpowiedzialni jego przodkowie (po których dziedziczy). Jeśli dają się kształtować, to odpowiedzialność powinna spadać na tych, którzy je kształtowali, czyli na wykonawców (rodziców, wychowawców). Jeśli zaś jedne dają się kształtować, a inne nie - odpowiedzialność za postępowanie jednostki trzeba by rozdzielić pomiędzy przodków i wykonawców. Jak widać - nie ma tu w ogóle miejsca na "wolną wolę" i odpowiedzialność jednostki.
Pytanie te powinny dać do myślenia szczególnie prawnikom. Jeśli nawet uznają oni wpływ właściwości wrodzonych i nabytych od środowiska, to ciągle traktują je jako okoliczności uboczne (łagodzące lub obciążające) i dodatkowe do mitycznego czynnika "wolnej woli", dzięki któremu każdy powinien "sam" się kształtować, a jeśli popełnił przestępstwo, to widocznie źle to kształtowanie praktykował.
Każdy sąd widzi uzasadnienie kary w "złej woli" winowajcy, nie rozumiejąc, że "wola" to proces przejścia od emocji do refleksji. Aby mieć "dobrą wolę", trzeba byłoby chcieć zmiany własnego homeostatu (tu: organu wewnętrznego, kształtującego procesy równowagi wewnętrznej organizmu). Jednak "chcenie" wynika właśnie ze stanu tegoż homeostatu. W ten sposób zamyka się krąg niemożności. Przypomina to - mówiąc anegdotycznie - sposób, w jaki Cyrano de Bergerac proponował podróżować na księżyc: należy stanąć na płycie stalowej i podrzucić magnes, a magnes przyciągnie płytę z podróżnikiem, należy chwycić go i ponownie podrzucić jeszcze wyżej, itd.
Cała dotychczasowa teoria prawa opiera się na fikcyjnych założeniach, dzięki czemu z dwóch sprzecznych ze sobą poglądów można z tą samą łatwością uzasadnić jeden jak i drugi.
Pijaństwo kierowcy, który spowodował wypadek, bywało traktowane przez jednych jako okoliczność łagodząca, a przez innych jako obciążająca. Upośledzenie umysłowe zbrodniarza można wysuwać równocześnie jako argument za wymierzeniem krótszej kary (niepełne rozeznanie czynu jako okoliczność łagodząca), jak i dłuższej (przy ograniczonej inteligencji przestępcy potrzeba więcej czasu na jego "resocjalizację"). Te same sądy są gotowe skazać zarówno sprawców nieudanego zamachu stanu, jak i członków obalonego rządu - w razie udania się zamachu, itd.
Wszelkie "uczone" dywagacje prawników nt. napięcia złej woli, obciążeń dziedzicznych, upośledzenia umysłowego, zdolności kierowania postępowaniem, zmniejszonej poczytalności (np. sławetna już "pomroczność jasna"), stopnia rozeznania przestępstwa i inne - są to tylko elementy, służące do polemik między adwokatami i prokuratorami. W rzeczywistości wyrok (jak zresztą i same kodeksy) opiera się na doraźnych względach praktycznych, przybierających jedynie formę obiektywnych zasad prawnych.
Sądy przysięgłych - istniejące w krajach o wysokiej kulturze prawodawczej - są przejawami "instynktu społecznego", nie pozwalającego dowierzać pozorom takiego sądowego obiektywizmu. Tak, sprawiedliwość jest sprawą zbyt poważną, żeby pozostawiać ją jedynie w rękach prawników. Sądy te wydają niejednokrotnie wyroki uniewinniające, wbrew opiniom zawodowych prawników, doprowadzając w ten sposób do zwycięstwa sprawiedliwości nad przepisami.
Wiara prawników w "wolność woli" jest jedynie unikiem przed wnikaniem w istotę rzeczy. Przypomina to bajkę Kryłowa o wilku, który bijącym go wieśniakom powiedział: "com ja temu winien, że jestem drapieżny?", a na co oni mu odpowiedzieli: "my cię nie za to bijemy, żeś drapieżny, lecz za to, żeś owcę pożarł". Gdyby bowiem prawnicy chcieli wnikać w źródła przestępstwa, to musieliby niechybnie dojść do wniosku, że decyzja przestępcy była zdeterminowana przez: doznane przezeń wrażenia, wyobrażenia i refleksje - czyli że przestępstwo było naturalną konsekwencją aktualnego stanu organizmu przestępcy i jego otoczenia. Wówczas jednakże nie pozostałoby im nic innego, niż przypomnieć sobie francuskie przysłowie: "comprendre c'est tout pardonner" ("zrozumieć, to wszystko wybaczyć"). I właśnie dlatego, żeby nie znaleźć się w takiej sytuacji, trzymają się fikcji "wolnej woli".
Przyznając człowiekowi "wolną wolę" stawia się go wysoko na piedestale wśród istot żywych, choć naprawdę jest to tylko pretekst, aby się nim bliżej nie zajmować. Jak widać jest to wyróżnienie o podejrzanej wartości.
Bardzo wielu ludzi ceni sobie to wyróżnienie - gdy o nich samych chodzi. Gdyby im odebrać wiarę we własną "wolność woli", czuliby się zdegradowani do roli "bezdusznych maszyn" - co, oczywiście, świadczy wyłącznie o ubóstwie ich wyobrażeń na temat maszyn.
Jak z powyższego wynika - przypisywać innym "wolność woli" jest wygodnie, sobie zaś - przyjemnie. W tym też tkwią przyczyny niechęci przejawianej wobec prób traktowania człowieka jako układu cybernetycznego. Być może, są Czytelnicy, którzy zastanawiając się nad omawianymi zagadnieniami, doznają obaw, czy rozwianie mitu "wolnej woli" nie spowoduje, że przestępcy i kandydaci na nich poczują się z góry usprawiedliwieni wobec siebie i społeczeństwa tym, że ich czyny są tylko zdeterminowanym następstwem określonych zjawisk fizyko-chemicznych, a przestępcy nie zechcą się poprawiać, instytucje prawne ulegną likwidacji, zniknie poczucie odpowiedzialności - wskutek czego nastąpi rozprzężenie moralne i ogólna anarchia.
Nic bardziej fałszywego. Gdyby ład społeczny zależał tylko od tego, co prawnicy napisali w kodeksach, to społeczeństwa roiłyby się od zbrodniarzy. Zaś tymczasem ogromna w nich większość stanowią ludzie postępujący uczciwie i przyzwoicie, chociaż nigdy nie zaglądali nawet do kodeksu karnego, a tym bardziej go nie czytali. Nie maja pojęcia, co w nim jest zakazane. Co więcej - przestrzegają nawet takich norm współżycia społecznego, o których w kodeksach nie ma wzmianki, np. zasad dobrego wychowania. Są widocznie inne i ważniejsze tego przyczyny.
Postępowanie tego samego człowieka będzie inne w sprzyjających warunkach, a inne w niesprzyjających. Ze strony organizmu danego człowieka w grę wchodzi jego własny interes (rozumiany jako konieczność równowagi funkcjonalnej), a ze strony otoczenia - interes innych organizmów (rozumiane analogicznie). A zatem postępowanie każdego człowieka jest wynikiem interesów występujących w grupie społecznej, do której ten człowiek w danej chwili należy. Toteż odpowiedzialność za jego postępowanie obciąża również tę grupę (ciekawostka - forsowanie przez prawicę polityczną ustawy cenzurującej nadawców medialnych jest próbą zrzucenia odpowiedzialności ze środowisk rodzinnych na środowiska mediów, pozbyciem się obowiązków). I dlatego prawo, kierując represje tylko do sprawcy przestępstwa, jest z gruntu niesprawiedliwe. Rzecz jasna, z czysto praktycznych względów nie jest możliwe obdzielać represjami wszystkich członków grupy społecznej, zwłaszcza gdy w grę wchodzą grupy bardzo liczne, np. całe narody. Ale też nie ma podstaw, aby nazywać karanie samego tylko przestępcy "sprawiedliwością" - jest to niesprawiedliwość, tyle że mniejsza, niż gdyby przestępstwo miało pozostać bezkarne.
Właściwa droga, panie Kaczyński, nie polega na udoskonalaniu (podwyższaniu) wymiaru kary, ani jej nieuchronności - drodzy posłowie SLD, lecz na dążeniu do tego, aby karanie stało się niepotrzebne! Pytacie, jak to zrobić?
Zachowanie się człowieka zależy w o wiele większym stopniu od bodźców przeszłych, niż od bodźców aktualnych. To właśnie jest przyczyną, dlaczego wszelkie doraźne nakazy i zakazy są tak mało skuteczne wobec ludzi o mocno utrwalonych skojarzeniach i nawykach. Ujawnia się tu fikcyjność zasady prawnej, że nikt nie może się bronić nieznajomością prawa. Jest to unik prawników, wyobrażających sobie, że wystarczy ogłosić zarządzenie w odpowiednim wydawnictwie urzędowym, aby uznać, że jest ono obywatelom znane. Zostałeś zawiadomiony, więc wiesz.
Tymczasem zaś rejestracja, potrzebna do utrwalenia się nawyków przestrzegania prawa, jest procesem mozolnym, wymagającym wielu lat. Przestępczość można zwalczać nie tyle karami, ile wychowaniem. Podobnie jak choroby skuteczniej zwalcza się profilaktyką niż terapią. W medycynie zrozumiano to bardzo dobrze, natomiast w dziedzinie prawa są to w najlepszym razie hasła bez pokrycia praktycznego. W krajach o małej przestępczości uzyskano ten stan nie dzięki wnikliwym prokuratorom lecz dzięki wychowawcom, a więc: dobrym rodzicom, mądrym nauczycielom i nieskazitelnym przywódcom narodu.
Profilaktyczny wpływ społeczności na poszczególnych ludzi może być podwójnie korzystny: jest skuteczniejszy niż sądownictwo i oszczędza jej skutków przestępstwa - jego sprawcy też cierpień, związanych z karą.
Podobnie jak w poszczególnych organizmach ból jest oznaką, że homeostat nie zdołał pokonać zakłóceń równowagi fizjologicznej i doszło do alarmu ze strony receptorów bólowych, tak samo przestępczość jest oznaką, że homeostat społeczności nie potrafi pokonać zaburzeń równowagi społecznej i wskutek tego dochodzi do alarmu instytucji karnych. Jest to jednak anomalia.
Od poprawiania wykrywalności przestępstw, zwiększania szybkości postępowań przed sądami, podnoszenia wysokości kar skuteczniejsze zawsze będzie poprawianie homeostazy społecznej - zapobieganie przestępstwom. W każdej społeczności - podobnie jak w każdym organizmie - jest możliwych wiele stanów równowagi homeostatycznej. Przy czym należy dążyć do najlepszego z nich. Ale żaden układ nie potrafi osiągnąć lepszej równowagi niż ta, na którą stać jego zdeterminowane elementy. Na tym polega swoiste fatum determinizmu narodów, że nie są one zdolne przeprowadzić pewnych reform potrzebnych i teoretycznie możliwych. Jest to, tak trafnie przez Gombrowicza w jego "Ferdydurke" nazwana "ogólna niemożność" (w Sejmie nazywane jest to "brak woli politycznej").
W przypadkach, gdy homeostaza (równowaga) społeczna zawodzi, konieczna jest interwencja prawa z jego systemem karania. Należy jednak przy tym mieć na uwadze, że poza przypadkami, gdy potrzebna jest izolacja osobnika dla dobra społeczeństwa, kara ma określone cele do osiągnięcia. W rozumieniu prawników chodzi o odstraszenie samego sprawcy na przyszłość i odstraszenie jego ewentualnych naśladowców (odstraszenie ma być tym skuteczniejsze, im wyższe będą kary - nowelizacja k.k.). Pogląd ten nie chwyta istoty rzeczy.
Jeżeli chodzi o samego sprawcę, to jedną z konsekwencji mitu "wolnej woli" jest wiara prawników w dobroczynny wpływ kary więzienia, a mianowicie - ponoć sama przykrość tej kary spowoduje skierowanie owej "wolnej woli" w pożądanym kierunku.
W rzeczywistości kara więzienia wywiera na przestępcę tylko dwojaki wpływ. Po pierwsze - umieszcza go w środowisku więziennym, ubogim w informacje. Przy czym są to głównie informacje od współwięźniów, czyli kształcące w nienajlepszym kierunku. Po drugie, izolacja od świata zewnętrznego i bezcelowość większości reakcji ogranicza procesy myślowe więźnia, prowadząc do powstawania przeświadczeń (obiegi kojarzeń ciągle po tych samych drogach). Wobec małego dostępu nowych informacji przeświadczenia te są w zasadzie wynikiem tylko tych informacji, jakich więźniowi dostarczyły jego przeżycia jeszcze przed uwięzieniem. Głównym więc skutkiem pobytu w więzieniu jest utrwalanie się przeświadczeń, a nie ich przemiany. Przeświadczenia te mogą być dobre lub złe pod względem stosunku więźnia do społeczeństwa, ale o tym nie decyduje kara więzienia lecz stan psychiki jako wynik dotychczasowego życia więźnia. Dlatego też przeważnie więźniowie ukształtowani na przestępców pozostają niepoprawni również po odbyciu kary (na co wskazują rejestry recydywistów), natomiast poprawę obserwuje się u przestępców z przypadku lub lekkomyślności, którzy i przed skazaniem nie mieli przestępczych skłonności.
Jeśli zaś chodzi o pozostałych członków społeczeństwa, to nie należy ich stawiać w położeniu, jak gdyby się do nich mówiło (grożąc przy tym palcem): "macie szczęście, że pozostaliście uczciwi, bo w przeciwnym razie i z wami byśmy się załatwili" - gdyż w ten sposób wywołuje się w nich mimowolną solidarność z ukaranymi przestępcami.
Przeciwnie, należy ich traktować jako homeostat społeczności ("sumienie narodu"), którego działanie ma przywrócić zakłóconą równowagę i zapobiec następnym jej naruszeniom. Inaczej - nie chodzi o podniesienie rangi instytucji karnych lecz o wzmożenie roli sprzężeń zwrotnych w samym społeczeństwie, kształtujących ustawicznie umysły jego członków. Należy dążyć do tego, aby każdy uważał się za człowieka wywierającego wpływ na utrzymanie równowagi społecznej, a nie za człowieka, któremu udało się uniknąć kary, bo nie zdarzyło mu się tej równowagi zakłócić. O wiele rzadziej staje się przestępcą człowiek pilnujący niż pilnowany.
Nie należy sobie przy tym wyobrażać, że jacyś Czytelnicy tego artykułu dowiedziawszy się, że postępowanie ich jest zdeterminowane, powiedzą sobie, że niepotrzebnie się starali być uczciwi, zaś jeżeli odtąd zdarzy im się skrzywdzić innych, to nie powinni mieć wyrzutów sumienia - skoro nie ma "wolnej woli" i wszystko jest zdeterminowane. Tym, że się starają i kierują się sumieniem, nie robią innym i całemu społeczeństwu żadnej łaski, lecz działają we własnym interesie - pojmowanym tak, jak to wynika ze stanu własnego organizmu (stan umysłu, pamięci i poprzednich wyobrażeń). To pojmowanie własnego interesu może się zmieniać tylko w zależności od zmian właściwości organów (homeostatu) i zmian zasobu informacji zarejestrowanych w umyśle. Informacje te zaś pochodzą od otoczenia, a więc w szczególności od społeczeństwa. Jeśli ponadto wziąć pod uwagę, że cały organizm jest odziedziczony po pewnej ilości członków tego społeczeństwa (i to tym większej, im dalej sięgamy w przeszłość), to staje się widoczne, że człowiek jest zdeterminowany przez społeczeństwo, z którego pochodzi i do którego należy oraz - prze warunki bytowania tego społeczeństwa (jak np. stan gospodarki, klimat, gleba, tradycje, wiara itp.).
Być może wielu Czytelnikom trudno będzie się rozstać z przekonaniem o jakiejś nadnaturalności i wyjątkowości człowieka, jako jedynego tworu w naturze, obdarzonego "wolną wolą", "świadomością" i "duszą nieśmiertelną".
Człowiek jest istotą szczególną lecz tylko o tyle, o ile istotą szczególną jest np. piec, ryba, kanarek, samochód. Nie mniej jest to szczególność zapewniająca człowiekowi, że jest tym, czym jest. I nie zmienia tego interpretacja człowieka jako systemu autonomicznego (układu cybernetycznego), ponieważ żadna interpretacja nie zmienia rzeczywistości, a jedynie ją objaśnia. Pomimo okryć Kopernika nie zniknęły wschody i zachody słońca i nawet nie straciły nic na atrakcyjności. Miłość, chociaż lekarze interpretują ją jako działanie gruczołów, nie stała się przez to uczuciem mniej atrakcyjnym.
Traktując człowieka jako strukturę samodzielną (wraz z maszynami i zwierzętami) cybernetyka nie degraduje człowieka, lecz jedynie rozwiewa mity na temat jego właściwości. Właściwości człowieka nie powinno się przeceniać ani niedoceniać. Należy brać człowieka takim, jakim jest. Dopiero wówczas wrócimy do normalności - nie wcześniej. A w tym również do normalności w zakresie tworzenia przepisów i stosowania prawa. Dlatego też cybernetyczne traktowanie człowieka wyjdzie mu jedynie na dobre. Na tym też polega humanitaryzm cybernetyki.
A na dzień dzisiejszy - wskutek nie rozumienia podstaw funkcjonowania organizmu tworzy się tony przepisów, które powodują to, że każdy czuje się jak niedorozwinięty dzieciak, bezradny zupełnie, niesamodzielny, któremu dopiero przepisami trzeba wskazywać, co powinien, a czego nie powinien robić.
Skoro dążymy do UE, chcemy się wdrapać na wyższy poziom cywilizacyjny, to wymaga to wysiłku od całego społeczeństwa w ogóle, a od decydentów (i prawników) w szczególności. Warto na zakończenie przytoczyć słowa wypowiedziane krótko przed śmiercią przez Franklina D. Roosevelta: "Dzisiaj, by cywilizacja przeżyła, musimy wszyscy studiować wiedzę o wzajemnych stosunkach ludzkich, o zdolności ludów do współżycia i współdziałania w nowym świecie". Nasuwa się refleksja - u nas wiedzę taką szczególnie pilnie powinni pobierać rządzący (politycy, prawnicy, menedżerowie), bo niewiele wskazuje, żeby ją posiadali.

Definicja Publikacje Sprzężenie
© AUTONOM 2003-2011

http://www.autonom.edu.pl/publikacje/marek_jedrecki-terroryzm_prawny.html
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Goska




Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 3535
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 01:45, 14 Lis '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Life is not beautiful:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1.....aszym.html
Trwa bitwa berlińskiej międzynarodówki z policją
Tuż po rozpoczęciu wiecu doszło do incydentu: grupa około 100 osób
zaatakowała policjantów, a następnie zabarykadowała się w kawiarni na
rogu ul. Nowy Świat i Świętokrzyskiej. Wśród tych osób byli także
anarchiści z Niemiec.


Granaty mozna wszedzie przywiezc, w plecaku lub nawet w kieszeni, dlatego takie zniszczenia. Dzisiaj granaty moga byc nawet atomowe - radioaktywne. Juz dawno sie mowilo o bombach atomowych w teczkach. Takimi granatami nie potrzeba nawet celowac w ludzi. Wystarczy nimi wysadzac przystanki autobusowe, a uwonione izotopy zrobia swoje.

Szengen pozwala wchodzic Niemcom do calej Europy. Anglia Szengen nie ma, ale co - Niemca nie wpusci do siebie ?
Wandal jest i bedzie zawsze wandalem. Jak tak dalej pojdzie, to rzeczywiscie zawojuje Gance Welt !!!
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 10:15, 14 Lis '11   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Goska napisał:
Life is not beautiful:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1.....aszym.html
Trwa bitwa berlińskiej międzynarodówki z policją
Tuż po rozpoczęciu wiecu doszło do incydentu: grupa około 100 osób
zaatakowała policjantów, a następnie zabarykadowała się w kawiarni na
rogu ul. Nowy Świat i Świętokrzyskiej. Wśród tych osób byli także
anarchiści z Niemiec.


Granaty mozna wszedzie przywiezc, w plecaku lub nawet w kieszeni, dlatego takie zniszczenia. Dzisiaj granaty moga byc nawet atomowe - radioaktywne. Juz dawno sie mowilo o bombach atomowych w teczkach. Takimi granatami nie potrzeba nawet celowac w ludzi. Wystarczy nimi wysadzac przystanki autobusowe, a uwonione izotopy zrobia swoje.

Szengen pozwala wchodzic Niemcom do calej Europy. Anglia Szengen nie ma, ale co - Niemca nie wpusci do siebie ?
Wandal jest i bedzie zawsze wandalem. Jak tak dalej pojdzie, to rzeczywiscie zawojuje Gance Welt !!!



Ja się nieśmiało zapytam:

Gdzie były nasze Służby Celne , które 1 gram zioła przechwycą , a pałki bojowej nie zauważą.
Gdzie była Straż Graniczna.
Gdzie był ABW i inne służby.
Gdzie nasze wojsko które pozwoliło się pobić podczas defilady ( - grupa rekonstrukcyjna)

Jak to się stało , że Niemcy, i ich służby, .... że po wysłanych nam w listopadzie 1918 darach takich jak JPI (Józef Piłsudski wraz z mieczem koronajnym)
dodanych w 1938 roku -willi w której mieszkał w Magdeburgu, potrafili w 2011 w listopadową rocznice pierwszego daru ( nie liczę darów starszych takich Chrzest i jak dwa nagie miecze z pod Grunwaldu) podesłać nam jeszcze kilkuset agentów pod FALS FLAG jako anarchistów celem pomocy w walce z faszyzmem

Zróbmy listę darów niemieckich dla Polski!


Lista darów Narodu Niemieckiego dla Narodu Polskiego

Dar pierwszy to to , że nas ochrzcili dar nad dary , było to jakieś niespełna sto lat po chrystianizacji Słowian przez Cyryla I Metodego. Ponieważ chrzest dokonany przez Cyryla I Metodego sie nie do końca przyjął to 966 go powtórzono.
Po wieku XVII zaś skutecznie zaczęto przechrzciwanie. w 1938 w ramach ukatoliczania Polski zburzono w II RP ponad 160 cerkwi

1. Dwa nagie miecze - Grunwald 1410.

2. Zakwaterowanie i opierunek i żołd dla Józef Piłsudski , oczywiście pomniejszony o koszty wiktu
3. Józef Piłsudski we własnej osobie listopad 1918
4. Koszt transportu kołowego Magdeburg - Berlin, Berlin Warszawa (specjalny pociąg plus salonka -pokrył Niemiecki Sztab Generalny)
5 . Uzbrojenie Józefa Piłsudskiego - Kordelas Kesslera (brak danych czy Kesslerowi Niemiecki Sztab Generalny zwrócił za kordelas, czy Józef Piłsudski zwrócił ten Miecz Koronacyjny do Zbrojowni niemieckiej, czy też znajduje sie gdzieś indziej.
Powinien znajdować się na Wawelu, lub w Muzeum Wojska Polskiego, a skoro go tam nie ma to albo ten rekwizyt wrócił do prawowitego właściciela i winniśmy Niemcom tylko za wynajem , lub tez zaginął i winniśmy im zwrócić kaucję )
6. Dar narodu niemieckiego dla Narodu Polskiego w postaci willi w której kwaterował JPI podczas pobytu w Magdeburgu.
(koszty towarzyszące - rozbiórka, transport Magdeburg -Warszawa i koszt ponownego montażu , brak mi dokładnych danych kto i w jakiej proporcji je poniósł.
7. Koszt Warty Honorowej podczas okupacji przy grobie Józefa Piłsudskiego na Wawelu
8. ....
9. ...


Ostatni niemiecki dar to pomoc zbrojna udzielona Polsce w ramach walki z antysemityzmem, faszyzmem i ksenofobia
11. listopada 2011

_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Terror demokracji czy terror kurdupli
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile