W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
Wojenny marketing   
Znalazłeś na naszym forum temat podobny do tego? Kliknij tutaj!
Ocena:
6 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Odsłon: 2632
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 22:34, 17 Mar '11   Temat postu: Wojenny marketing Odpowiedz z cytatem

Polecam:

Czytelnik CIA, Śro, 2009-02-18 21:19 PublicystykaPublicystyka

WOJENNY MARKETING czyli jak dobrze zareklamować i sprzedać wojnę?

Weryfikacja przebiegu wojen i propagandy wojennej oraz wpływ ekonomii na tę ostatnią.

Odkąd świat stał się jednobiegunowy, konflikty i zbrojne napaście stały się czymś niemal powszednim. Wojna okazała się coraz częstszym narzędziem rozwiązywania sporów politycznych i gospodarczych. Dzięki mediom o oddziaływaniu globalnym: akty politycznego terroru, wywoływanie wojen przybrało charakter tendencyjnych przekazów o charakterze spotów reklamowych.

Na kilka kilkanaście miesięcy wcześniej, każda wojna poprzedzana była w mediach pojawianiem się masowo nieprzychylnych informacji dotyczących państw przeciw, którym przygotowywano militarną agresję. W ciągu ostatnich piętnastu lat kampanie militarne poprzedzane były wielomiesięcznymi kampaniami propagandowymi, akcje zbrojne akcjami reklamowymi mającymi ukazać przyszłe ofiary zaborczego konfliktu i globalistycznego terroryzmu o wymiarze militarnym jako dyktatury, siły antydemokratyczne czy …terrorystów.

Propaganda medialna nie tylko przygotowuje grunt pod wojny jako formę ostatecznego rozwiązania problemów z państwami nie chcącymi ulec hegemonii imperializmu globalnego lub w stosunku do których nie skutkują instrumenty nacisków ekonomicznych.

Propaganda wojenna ma także charakter reklamowy. Przedmiotem reklamy w przypadku prowadzonych wojen jest promocja sprzętu militarnego, a raczej potężnego lobby zachodniego przemysły wojennego.

Propagandę wojenną konstruuje się w oparciu o rozmaite manipulacje socjotechniczne. Znowu można wspominać ksiązki Orwella czy przytaczać cytaty z tak niechlubnych konstruktorów propagandy jak Goebbels. Lecz sądząc po skutkach jakie propaganda tego typu powoduje w umysłowości, trudno nie zauważyć, że gross opinii publicznej ulega wpływom tej właśnie propagandy.

A do weryfikacja informacji wiedzy, globalną publiczność medialną zniechęca się, ukazując przekaz propagandowy jako “jedyną słuszną wersję prawdy”. Dzieje się tak w przeświadczeniu, że największe koncerny medialne są niezależne i mogą być poddane demokratycznej kontroli. Materiał ten nie jest miejscem na obalanie tej wątłej tezy. Na ten temat ukazało się już nie mało rzetelnych materiałów. Warto tylko dodać, że tak uznawane stacje medialne jak CNN, BBC, CBC, NBC są częścią większych karteli w skład których wchodzą największe banki, spółki przemysłu wydobywczego, militarnego, elektronicznego.

Jednocześnie weryfikacja w oparciu o przynajmniej dwa źródła informacji jest jedną z podstawowych metod obnażania kłamstw propagandy.

Opracowanie opiera się na różnych źródłach informacji, tzw. “białym wywiadzie” – czyli informacjach ukazujących się w oficjalnych (najczęściej specjalistycznych) mediach, które często ukazują inny od powszechnego obraz wydarzeń. W końcu o samodzielną weryfikację, w której czasem wystarczy pod niewiadome podstawić dane/informacje rozrzucone w różnych źródłach aby zauważyć, że “ wynik równania “ po podstawieniu tych danych jest inny od oficjalnego. Forma ta została zastosowana zarówno w stosunku do przebiegu ostatnich zaborczych wojen USA i NATO, podawanych strat własnych. Przedstawiono także ocenę skuteczności “najnowocześniejszych technologii” militarnych w konfrontacji z ich zawrotną ceną.

Pozostaje jedynie pytanie czy praca taka jak ta jest do czegokolwiek potrzebna. Wizerunek historii tworzą grupy interesów, które dzierżą władzę. Jesteśmy świadkami gdy wydarzenia nie tylko ostatnich dekad ale danej chwili, dziejących są obok nas, często, w których sami bierzemy udział są tendencyjnie kreowane przez media. Biorąc pod uwagę, że media kształtują zbiorową świadomość, tym samym kształtują obecną historię. Zatem właśnie na naszych oczach wypaczane są fakty, które w przyszłości nazwane zostaną historią. Opracowanie to zatem pewnie nic nie wniesie, lecz niech da raczej naukę tego jak ostrożnie należy podchodzić do tego co dziś nazywamy historią.

I. PROPAGANDA WOJENNA

PRZEBIEG WOJEN

Odkąd znana jest historia wojen, a niestety historia jako przedmiot nauki przedstawiany jest głównie jako splot wojen i rozmaitych dewiacyjnych postaci, znany jest też fakt, że większość stron biorących udział w wojnach stosowało propagandę. Dla własnego społeczeństwa i społeczeństw od siebie zależnych budowano taki obraz wydarzeń, który pozwalał na ukazanie własnych działań jako słusznych, pomniejszanie rozmiarów własnych klęsk i gloryfikację nawet nieznacznych zwycięstw. Taktykę taką stosowali zarówno zaborcy i agresorzy (wszystkie strony II wojny światowej) ale często także strony pokrzywdzone, rozmaici powstańcy, partyzanci i “wyzwoliciele” ( choćby partyzanci na Kubie w 1959). Wyjątkami bywają strony, których system wyznawanych wartości doktrynalnych, a częściej religijnych nie pozwala na kłamstwa. Ale często i wówczas podaje się tylko straty wroga, a własne tylko wówczas gdy są niskie. Ostatnie lata dają z pewnością większe możliwości weryfikowania informacji i ustalania rzeczywistego przebiegu zdarzeń. Z sytuacją taką mieliśmy do czynienia w przypadku wojen Rosji z Czeczenami, Iranu z Irakiem 1980-88, w wojnach Arabów z Izraelem (1973,1982-5). Istnieją także kraje lub grupy badaczy, które starają się rzetelnie opisywać konflikty, w których byli uczestnikami (Rosja w Afganistanie i Czeczenii). Odosobnionym przypadkiem jest Argentyna, która bodaj najobiektywniej przedstawiała straty i przebieg konfliktu na Falklandach w 1982. W odróżnieniu np. do Wielkiej Brytanii, która obok Stanów Zjednoczonych czy Izraela, są przedstawicielami krajów działających w oparciu o propagandę. W których to krajach zatrudnia się rzesze specjalistów od konstruowania propagandy wojennej, zaniżania własnych strat, a zawyżaniu strat przeciwnika.

Z resztą “wysiłek militarny” tych ostatnich krajów jest w ostatnich latach najwidoczniejszy. dzieje się tak z racji powstania tzw. “świata jednobiegunowego”, w którym to świecie elity posiadające władzę wywodzące się z tych krajów mają decydujący wpływ na rozwój wydarzeń na świecie.

CZYM SIĘ RÓŻNI WOJNA W TV OD SPOTÓW REKLAMOWYCH?

W końcu możemy spróbować sobie odpowiedzieć na to pytanie. Niestety nieliczni odbiorcy kultury masowej zdają sobie sprawę z tego, że na co dzień nie stykają się w masmediach tylko z programami informacyjnymi, czy popularnonaukowymi. Świat reklam wyszedł poza ramy określone przez ramówki. Doskonale widać to w rozgłośniach radiowych. Normalnie spoty reklamowe zajmują tam najczęściej 10-15% czasu. Ale reklama to także: muzyczne top listy, play listy - mające na celu promowanie określonych “przebojów” przemysłu popkulturowego. Podobnie sport (jak najbardziej sprywatyzowany), czy przemył filmowy są kolejnym reklamowanym towarem. Przemysł motoryzacyjny wraz z konsumpcyjnym modelem życia promowany jest dzięki programom motoryzacyjnym i filmom. Ciężko w mas mediach nie znaleźć programów, które nie są związane z określonym lobby producentów.

Okazuje się, że można także reklamować przemysł zbrojeniowy. Ostatnie konflikty poczynając właśnie od wojny irackiej w 1991, dzięki odpowiednio sporządzonym i przygotowanym relacjom stały się spotami reklamowymi nowoczesnych technologii militarnej. Podczas wojny w Zatoce Perskiej dziennikarze po raz pierwszy zetknęli się ze specjalnie przygotowanymi (przez wojskowych i agencje public relations) materiałami dotyczącymi działań na froncie. Dziennikarzy (inaczej niż na przykład w Wietnamie) nie dopuszczano na pierwszą linię frontu. Do stacji telewizyjnych dostawały się obrazki ukazujące wojnę jako “czystą rozgrywkę” . Od 1991 roku w telewizjach zachodnich przestały pokazywać: śmierć, cierpienie, strach i ból. Nie powtórzono błędów z wojny wietnamskiej, w której relacje pełne były zabitych i rannych żołnierzy amerykańskich. Gdy telewidz miał przed oczami “czyste” trafienia zachodniej “inteligentnej broni” w anonimowe cele – autorzy propagandy uzyskiwali kilka korzyści.

Przede wszystkim radykalnie zmniejszyła się negatywna reakcja widzów na wojnę. W pełni to widać właśnie w przypadku wojny w Zatoce Perskiej. Opinia publiczna niemal bezrefleksyjnie przełknęła ten nowy rodzaj propagandy. Powszechne stało się określanie wojny mianem “ataków przy pomocy humanitarnej broni” itp sloganów. Dopiero późniejsze o kilka lat relacje i kolejne wojny ujawniły w pełni nowy image propagandy wojennej. Stało się tak dzięki powszechnemu zastosowaniu internetu oraz pojawieniu się stacji alternatywnych w stosunku do zachodnich koncernów medialnych ( podczas wojny z Afganistanem i Irakiem w 2003 katarska Al Jazeera).

II. 3 minuty nienawiści

AFGANISTAN

Jak wiadomo agresja wojska amerykańskich i ich sojuszników na Afganistan nastąpiła w wyniku ukrywania się ibn Ladena na terenie tego kraju. Jako, że Talibowie nie zgodzili się na wydanie Amerykanom ibn Ladena wobec którego do dziś nie przedstawiono dowodów na atak na WTC w 2001 roku – elity amerykańskie postanowiły obalić władzę Talibów w Afganistanie.

Talibowie i Osama ibn Laden o zamachu na WTC.

Od samego początku Osama ibn Laden jak i Talibowie odżegnywali się od tego jakoby mieliby mieć cokolwiek wspólnego z atakiem na WTC i Pentagon.

Już o 18.50 (11.09) przedstawiono fragmenty wypowiedzi Talibow, którzy w niej zaprzeczają swego udziału, i oświadczają, że są tylko biernymi obserwatorami całej sytuacji. Nieco później rzecznik ibn Ladena, oświadczył iż: ...zaprzecza udziału w tym ibn Ladena, i nie wierzy by autorem był ktokolwiek z terenu Bliskiego Wschodu...

14.09 Osama ibn Laden udziela wywiadu, w którym twierdzi: ...USA wskazują na mnie palcem, ale ja tego nie zrobiłem. Przywódcy afgańscy nie pozwalają na takie działania, a ja jestem im wierny... Dzień później po raz kolejny mówi o swojej niewinności i zwraca się do świata islamskiego z prośbą o modlitwę przeciw USA. Po otrzymaniu przez USA ultimatum w sprawie wydania ibn Ladena, Afgańczycy zwracają się do USA o przekazanie na ich ręce dowodów winy , a wówczas sami go osądzą według prawa Szarii.

Następnego dnia w polskiej telewizji wydarzenie to komentuje W. Milewicz:...to tylko gra na czas...to nie ważne... Jednak wszelkie oświadczenia zarówno Afgańczyków jak i ibn Ladena nie są zgodne z propagandową wizją wydarzeń u strony przeciwnej. 11.10.01. CIA żąda by nie puszczać więcej tego typu oświadczeń w żadnej telewizji na świecie, ponieważ...zawierają zakodowane informacje dla terrorystów, lub zawierają przekaz podprogowy... W zachodnich mediach żądanie to zostaje spełnione. W ten sposób ibn Ladenowi ostatecznie zamyka się usta. Zaś w komentarzu tego zdarzenia Max Kolonko, w formie prowadzonej propagandy porównuje ibn Ladena do Goebelsa. Następnie pokazuje reportaż na temat zamożności finansowej ibn Ladena.

Czy Osama ibn Laden kłamie?

W myśl fundamentalnego Islamu, a za takiego uważa go Zachód – Osama ibn Laden nie może kłamać. Może jedynie nic nie powiedzieć. Co więcej w myśl Szarji , nie mógłby także dokonać zamachu na WTC, ponieważ na jednym z pięter znajdowała się tam świątynia muzułmańska.

Istnieją wobec tego dwie możliwości: - Osama ibn Laden nie kłamie bo jest islamskim fundamentalistą lub Osama ibn Laden kłamie i nie jest islamskim fundamentalistą.

Jeśli zaś przyjąć, że nie jest fundamentalistą religijnym, należy postawić pytanie kim jest?

Czy może nadal współpracownikiem CIA ? Jeszcze w lipcu 2000 podczas pobytu w Arabii Saudyjskiej odbył spotkanie z agentem CIA.

Wracając do prawa Szarji ultimatum Stanów Zjednoczonych było dla Talibów nie do spełnienia. Nie mogli oni wydać swojego gościa komuś o wrogich w stosunku do niego zamiarach. Amerykanie znając tę zasadę - ultimatum potraktowali instrumentalnie. Miało ono wyłącznie charakter medialny. Na propozycję wydania przez Talibów ibn Ladena do kraju neutralnego USA nie odpowiedziały. W odpowiedzi pokazano wystąpienie Busha przed Białym Domem, który powiedział:....nie ma mowy o żadnych ustępstwach... Po czym prezydent woła swojego pieska i uśmiechając się wraca do swej siedziby. Cała ta scenka miała pokazać, że prezydent USA jest facetem na luzie. Ale pokazała także, że Stanom Zjednoczonym chodziło o wojnę i obalenie Talibów, nie zaś ibn Ladena.

Tym bardziej, że jest znanych kilka o wiele poważniejszych powodów do obalenia przez Amerykanów Talibów:

przede wszystkim Talibowie byli przeszkodą dla budowy ropociągu znad Morza Kaspijskiego do Europy Zachodniej, po wtóre Talibowie wbrew temu co podają media zniszczyli produkcję narkotyków na swoim terenie a dodatkowo utrudnili przemyt narkotyków z Azji na Zachód. Tym samym zachodni rynek narkotyków utracił 30% dostaw. Ostatnia kwestia – Afganistan pod rządami Talibów był jednym z nielicznych krajów, które trzymały się własnej kultury, odrzucając postępowe dogmaty zachodniej kultury masowej.

Przygotowania do wojny


Jako, że opinii publicznej środki masowego przekazu nie przedstawiły dowodów winy Osamy ibn Ladena czy Talibów ( poza wysadzeniem posągów Buddy i stosowaniem prawa Szarii wobec społeczeństwa afgańskiego – co według mediów zachodnich jest zbrodnicze ), od samego początku starały się tę ważką lukę uzupełnić informacjami przedstawiającymi Afgańczyków, a głównie Talibów i ich potencjalnych sprzymierzeńców w negatywnym świetle. Według nich: napaść militarna na państwo, które skrywa nawet podejrzanego o atak terrorystyczny – jest aktem terroryzmu międzynarodowego. Jest wiele krajów, na terenie których ukrywają się bądź ludzie uznani za terrorystów, bądź ludobójcy, czy osoby odpowiedzialne za morderstwa wieluset lub wielu tysięcy ofiar. Niektóre osoby chronione są rozmaitymi przywilejami ( Pinochet, przywódcy wojskowi Chorwacji, UCK, pomagierzy reżimów Sucharto czy Pol Pota etc.etc. ). Niemniej w stosunku do tych krajów nie organizuje się międzynarodowych akcji niszczenia kraju.

Aby działanie takie w stosunku do Afganistanu - było lepiej postrzegane przez opinię publiczną, zastosowano linię działania mającą na celu ukazanie, że Afganistan, nie jest praworządnym państwem, i że rządzi w nim dyktatura. Skoro więc nie było dowodów, posłużono się leksyką czyli pomówieniami i oszczerstwami.

W mediach polskich Afganistan jako twór państwowy przestano traktować już w połowie września 2001r. Wówczas zaczęto kwestionować rządy Talibów. Następnie już 26.09.01 (w DTV) po raz pierwszy – idąc w ślad za mediami zachodnimi – w stosunku do Afganistanu padło sformułowanie: Taliban. W parę dni potem (30.09.01) użyto słowa: reżim. Od tego czasu używano ich wymiennie, tworząc wrażenie, że celem ataku nie będzie Afganistan, lecz grupka dyktatorów. Obok propagowania nienawiści i pomówień w stosunku do muzułman, zaczęto prezentować materiały mające na celu pokazanie “ nieludzkich rządów Talibów”. Służyły temu pokazywane (i opisywane w gazetach) wciąż te same migawki zdjęć ukazujące szkolenia “fanatyków i terrorystów islamskich”.

Cała akcję rozpoczął W. Milewicz 15.09. w DTV komentujący zdjęcia, iż:

....tak uczy się w Afganistanie dzieci nienawiści.... W relacji z obozów dla uciekających z Afganistanu cywilów (12.10.01) pokazano znane już migawki, a tym razem komentarz brzmiał: ...biednie dzieci w Talibanie zamiast nauki w szkołach uczą się strzelać i zabijać...

W sumie całą wymowę tej medialnej akcji dysharmonizowały jakże podobne wypowiedzi, lecz o dziwnie innej wymowie. 24.10.01 w DTV Piotr Górecki przedstawił materiał ukazujący przygotowania sił “ Sojuszu Północnego” do ofensywy. W materiale pojawiły się także zdjęcia szkolących się 10-12 letnich wyrostków, co reporter telewizji polskiej skomentował z entuzjazmem:... siły sojuszu są doskonale wyszkolone. Tu każdy umie strzelać już od dziecka ...

Indoktrynacja jak się okazało dotyczyła nie tylko dzieci wieku szkolnego. 24.10.01 w DTV W. Milewicz stwierdził tym razem, że ...pranie mózgów u dzieci w szkołach koranicznych zaczyna się już w przedszkolach... Tymczasem parę dni wcześniej (18.10.01) w Teleexpresie i DTV podano informacje o szerzącej się w naszym kraju, wśród dzieci przedszkolnych

psychozie dotyczącej strachu i stresu przed wojną i zamachami. Stwierdzono:

....polskie dzieci w przedszkolach się boją... Ale jak należy przypuszczać nie był to wynik prania mózgów płynącego z wszelkich środków przekazu, polskie dzieci padły raczej ofiarą podprogowych przekazów wysyłanych w przemówieniach ibn Ladena dotyczących jego niewinności.

GWIAZDA POLSKIE PROPAGANDY

Bohaterem tym był reporter DTV Waldemar Milewicz zdobywca wielu nagród rządowych i serc publiczności, dla wielu z pewnością jest ideał postaci dziennikarza. 15.11.01 odebrał nagrodę Fundacji Pruszyńskich (wcześniej nagrodzeni tą nagrodą to m.in. ks. Tischner, A. Michnik). Z kolei 13.12.01 został ogłoszony polskim dziennikarzem roku - w uznaniu za m.in.: mądrość, wyobraźnię, dociekliwość, poszukiwanie prawdy..

Do tych walorów można by dorzucić co najmniej kilka innych, o których można się przekonać z zestawienia działań reporterskich W. Milewicza choćby z sytuacji w Pakistanie. Oto one:

Epizod pakistański

Jeszcze we wrześniu 2001 w Pakistanie doszło do wrzenia społecznego, w chwili gdy prezydent tego państwa opowiedział się po stronie USA i zezwolił wojskom amerykańskim na korzystanie z pakistańskich baz wojskowych.

28.10.01 Waldemar Milewicz był już na miejscu, jak zwykle pierwszy we wszelkich zapalnych rejonach globu. Oto jak komentuje pierwsze masowe demonstracje antyamerykańskie:

....W Peszawarze rozum dziś umarł, oznacza to, że dla nas wszystkich - w Warszawie czy Nowym Jorku - nie może już być spokoju...

Waldemar Milewicz nie tylko potrafił straszyć z niebiańskim spokojem, kierował się także współczuciem(30.10.01) DTV: ...ten chłopiec uczy się angielskiego. Chce wyjechać do Kanady i żyć jak człowiek...

I znowu o Pakistańczykach i sytuacji we wschodnich prowincjach Pakistanu 05.10. 01 DTV: : ... ci którzy nie chcą robić z siebie idiotów, nie krzyczą na ulicach pakistańskich miast...

: ... cieszą się jak dzieci, bo udało im się spalić kukłę Busha... (z przekąsem o demonstracjach)

Przez cały czas pobytu w Pakistanie “nasz wywiadowca” (jak go 04.10.01 określiła J.Pieńkowska), starał się ukazać protesty uliczne jako działanie marginalnej grupki ekstremistów:

(06.10.01DTV) ...to nie jest reprezentatywna grupa ludzi..., ...kilka ulic dalej rozum powraca na swe miejsce..., ...to była garstka i margines społeczny...

W dniu ataku na Afganistan 07.10.01 ...w Islamabadzie jest całkowity spokój..., ...zanotowano kilka demonstracji, ale to nic szczególnego..., ...zastosowano areszt domowy na opozycjonistę Mułłę Rahmana...

09.10.01 o demonstrantach:...będzie dżihad, będzie przemoc, będzie krew..., ... ale odwagi starcza tylko na 50 metrów (dalej stało wojsko)...

11.10.01 ...dziś było spokojniej, większość społeczeństwa jest za Amerykanami, ale mniejszość tego nie słyszała...., dalej o demonstrantach:...wbrew temu co widać, ci ludzie nie są w stanie zrobić nic więcej..., ...miał być dżihad była bijatyka. Jutro mniejszość da znów o sobie znać. Ale Pakistanowi nie grozi wojna domowa...

Na masowe protesty, w których uczestniczyło setki tysięcy Pakistańczyków (o ich liczebności można się było dowiedzieć ze źródeł arabskich i rosyjskich) 12.10.01 W. Milewicz odpowiada:...dziś są święta, oni mają czas bo nie idą do pracy...

14.10.01 Tym razem pupil polskiej telewizji obiektywnie przedstawiał starcie demonstrantów z wojskiem:...na rozjuszonych demonstrantów ruszyło 300 uzbrojonych po zęby (z podziwem w głosie) żołnierzy...

W tym dniu urwała się reporterska działalność Waldemara Milewicza z Pakistanu, być może dlatego, że dzień później 15.10 w Pakistanie zaczęły się nawoływania do strajku generalnego, a agencje badań opinii publicznych doniosły, że 83% Pakistańczyków popiera Talibów i Osamę ibn Ladena. Informacja ta podana mimochodem tak skutecznie zaburzyła dotychczasową pracę dziennikarską, że zarówno Pakistan jak i Waldemar Milewicz zniknęli z Dziennika TV na okres 6 dni. Po czym “nasz gwiazdor” pojawił się ...w Palestynie, a z powrotem w rejon Afganistanu powrócił dopiero na początku listopada.

W chwili gdy w DTV (15.11.01) przekazywano informację o nagrodzie Prószyńskich dla Milewicza, w tle pokazywano krótkie wycinki z jego dotychczasowej pracy, w różnych częściach świata. Pokazano także fragmencik jego relacji z Pakistanu ze słowami:...w Pakistanie wojna domowa... Niestety redaktorzy Dziennika TV wycieli ciąg dalszy zdania, które brzmiało:...jest niemożliwa... – co rzecz jasna zmienia nieco sens całej wypowiedzi, a także cały mozół pracy Waldemara Milewicza.

Lecz jeśli coś nie zgadza się z założonymi tezami, to pozostają w ostateczności cenzorskie nożyce na stole montażowym. Autorzy Dziennika nie dokonali już tej żonglerki 13.12.01 gdy ogłoszono, że dziennikarzem roku w Polsce został pupil I Pr TVP – Waldemar Milewicz ...oczywiście.

Media telewizyjne w przypadku Pakistanu posługiwały się innymi nie mniej prymitywnymi (jak wycinanie tekstu) technikami prezentacji materiałów. Materiały filmowe z antyamerykańskich demonstracji na ulicach pakistańskich miast odpowiednio kadrowano. Robiono to w taki sposób aby tłum demonstrujących ukazać z jak najbardziej płaskiej perspektywy. Czyli filmowano manifestacje od frontu, na wysokości oczu demonstrantów, przez co w kadrze widać było najwyżej kilkanaście osób. Ta technika daje możliwości “ pomniejszenia” wrażenia ilości osób w tłumie (gdy jest on nawet wielotysięczny), ale także pomnożenia ilości ludzi, w chwili gdy filmowana grupka jest nieliczna, z równoczesnym podaniem treści mówiącej o dużym tłumie (np. zdjęcia z palenia świeczek pod ambasadą USA w Warszawie). O wiele rzadsze były ujęcia boczne, z niedalekiej odległości. W ten sposób także można ukazać demonstrantów jako nieliczną grupę (w takim kadrze mieści się góra kilkaset osób). Gdy chce się zmniejszyć w sposób filmowy liczebność demonstrantów- można ich jeszcze kadrować od frontu (lub ze środka grupy) nieco ponad głowami tłumu. Dla odmiany by sprawić wzrokowe wrażenie wielkiej ilości ludzi, robi się zdjęcia z lotu ptaka, lub w miarę dużej wysokości. Na przykład w relacjach z Pakistanu takich kadrów w ogóle nie było.

Propaganda wojenna.

Polegała nie tylko na uwypuklaniu skuteczności i bohaterstwa “zwycięskiej armii” , ale także na tuszowaniu lub banalizowaniu morderstw, zbrodni i ludobójstwa.

“Przypadkowe trafienia”

Od samego początku bombardowań polskie media za każdym razem podkreślały, że zdarzenia te działy się: “rzekomo” i “ podobno” - ponieważ na miejscu na ma dziennikarzy zachodnich by mogli potwierdzić te zdjęcia i informacje.


16.10.01 Waldemar Milewicz w komentarzu do zdjęć afgańskich dzieci rannych na skutek amerykańskich bombardowań stwierdził:... Talibowie nie mają sił, ani do ataku, ani do obrony. Bronią się tego typu zdjęciami ...

Specjalistyczne pismo militarystyczne “Raport” 11/01 - podało, że:... przeciwnicy (Talibowie) skwapliwie nagłaśniali kilka przypadków trafienia w cele cywilne...

Na owe “kilka trafień” złożyły się m.in. dwa uderzenia w budynki pomocy humanitarnej, zniszczone szpitale w Heracie i Kabulu, trafiony rakietą pełny autobus, zmiecione z powierzchni ziemi dwie wioski i jeden obóz studencki, oraz dziesiątki zniszczonych budynków mieszkalnych i instytucji cywilnych. Pomijając fakt, że podobnie jak w Jugosławii celami militarnymi okazały się elektrownie, fabryki itp. Owych kilka niecelnych trafień do drugiego listopada zaowocowało 1600 zabitymi cywilami.

Drugi listopad był przy okazji ostatnim dniem w polskiej telewizji, gdy mówiono o ofiarach cywilach. Po tej dacie mimo tego, że naloty zwiększyły swą intensywność komentowanie strat cywilnych było skwapliwie unikane. Mimo tego należy przypuszczać, że do końca grudnia w wyniku “ omyłkowych trafień” lotnictwa amerykańskiego zginęło do 6 tysięcy osób cywilnych.

Trudno także mianem “ przypadkiem trafionych” określić tych którzy padli ofiarą dywanowych nalotów lotniczych Kunduzu i Kandaharu. W tego typu nalotach nie stosuje się bomb kierowanych, lecz bombarduje się wszystko jak leci. W obu miastach podczas nalotów znajdowali się cywile, tak więc strona amerykańska musiała się liczyć z niemałymi stratami w ludności cywilnej. Jak się ocenia straty te sięgnęły liczby od kilku do kilkunastu tysięcy zabitych. W myśl konwencji międzynarodowych akt taki określa się mianem ludobójstwa.

JUGOSŁAWIA i masowe groby w Kosowie

Kreowanie propagandy nienawiści w stosunku do Serbów rozpoczęto jeszcze w trakcie wojny w Bośni. Mimo oskarżeń o zbudowanie ponad stu obozów koncentracyjnych, Serbom do dnia dzisiejszego nic nie udowodniono. Jeśli idzie o masowe rzezie udowodniono jedną- dokonaną w Srebrnicy. Taktykę medialnych mistyfikacji zastosowano w sposób zmasowany przed dokonaniem ataku NATO na Jugosławię w 1999 roku. Pierwszym większym “dowodem” ludobójstwa ze strony Serbów w stosunku do Albańczyków miał być masowy mord cywilów e wsi Raćak. Późniejsze badania grup międzynarodowych wykazały, że “mord w Raćaku” był mistyfikacją. Zrealiowana ona została na zlecenie Williama Walkera z CIA.

Głównym dowodem przemawiającym za atak na Jugosławię były “łamanie praw człowieka” przez Serbów, czyli zarzuty mówiące o dokonywaniu przez nich czystek etnicznych w stosunku do Albańczyków. Sekretarz obrony USA William Cohen 16.05.19 99 oskarżył Serbów o realizowanie planów ludobójczych. Wówczas po raz pierwszy posłużono się liczbami ofiar sięgających 100 zamordowanych cywilów. W tym samym czasie w światowych telewizjach pokazywano masowo uchodzących z kosowskich Albańczyków oraz zdjęcia satelitarne masowych grobów, w których miały spoczywać tysiące ofiar serbskiego bestialstwa. Nie próżnowały także polskie media. Już podczas trwania walk Waldemar Milewicz jak zwykle był na miejscu... czyli na drogach, na których tysiącami Albańczycy uciekali z Kosowa. Nie zabrakło przy tej okazji do wywiadów z “:naocznymi świadkami”, którzy mówili o tym jak Serbowie mordowali ludność całych wiosek.

Z biegiem czasu ilość zamordowanych Albańczyków zamiast rosnąć malała. Po zakończeniu bombardowań 25.05.1999 prezydent Clinton poinformował, że dziesiątki tysięcy ludzi zostało zabitych. Z kolei na początku czerwca 1999 brytyjskie ministerstw spraw zagranicznych oświadczyło, że zabitych zostało ok. 10 tys. Albańczyków kosowskich. Jak wiadomo, po wojnie komisje międzynarodowe nie odnalazły żadnych grobów w miejscach fotografowanych przez satelity. Zespoły ekspertów sądowych z 15 państw zachodnich (Międzynarodowego Trybunału Kryminalnego ds. Byłej Jugosławii - MTK) badały miejsca rzekomych masakr. Po intensywnych ekshumacjach i dochodzeniach okazało się, że liczba ofiar była grubo przesadzona. Nie znaleziono śladów okrucieństwa ani ludobójstwa dokonanych przez Serbów. A ofiarami znajdowanymi w grobach (bynajmniej nie masowych) byli nie tylko Albańczycy lecz także Serbowie. Większość masowych grobów okazała się “satelitarną fikcją”. W pozostałych grobach, w których miały znajdować się zwłoki setek ofiar znajdowano pojedyncze ciała, bądź do 5-7 zwłok. Sfabrykowanie tego typu “dowodów” w dobie współczesnej technologii komputerowo medialnej nie powinno sprawić kłopotu nawet średnio zaawansowanemu webmasterowi. Po wojnie do mediów zaczęły za to docierać coraz szerszym strumieniem doniesienia o tym, ze podstawową przyczyną masowych ucieczek ludności cywilnej z Kosowa były NATOwskie bombardowania. Z poufnymi raportami uciekinierów, również można się było zetknąć w przypadku wojny w Jugosławii czy Afganistanie. Tego typu uciekinierzy mówią zazwyczaj wszystko (poufnie co tylko pragną usłyszeć ich “wybawiciele”. Nagrodą może być bochenek chleba (jak w Kosowie), obietnica zaprzestania tortur (jak na Guantanamo) czy choćby karta stałego pobytu w USA.

IRAK

“Irakijczycy nie potrzebują wolności, nie wiedzą co to znaczy” Waldemar Milewicz 25.03.2003 główne wydanie Dziennika TVP 1

Podobnie jak w poprzednich wypadkach, także i w ramach przygotowań do kolejnej amerykańskiej wojennej inwestycji - główny ciężar przygotowań wzięły na siebie media. Wzmogła się częstotliwość pokazywania filmów o treściach antyirackich. Wszelkie wypowiedzi i działania “polityczne” amerykańskich i brytyjskich dyplomatów miały charakter ściśle medialny. Mając na celu przekonanie opinii publicznej o słuszności wywołania kolejnej wojny. Specjalnie przygotowaną akcją propagandową było upublicznienie we wrześniu 2002 roku raportu “służb specjalnych Wlk. Brytanii”. Miał on być dowodem produkcji i posiadania przez Irak broni masowego rażeni. Raport sugerował także, że Irak tego typu broń mógł użyć w ciągu 45 minut. Jak na dokument publikacja była dość nietęga. Ojętości zaledwie kilkudziesięciu stron, z wielkimi marginesami, pisana co najmniej czcionką 14-tką, pełną za to fotografii. Także prezentowane fotografie były dość interesujące, gdyż przedstawiały między innymi zdjęcia rakiet irackich Al Abbas i Al Hussein wykonanych na pokazie broni w Bagdadzie w 1990 roku. Czyli jak na dokument istotnej wagi, materiał ten już na początku wydawał się “nieco archiwalny”. Archiwalność potwierdziła się gdy TV Chanel 4 ogłosiło, że wspomniana publikacja jest kopią dokumentacji napisanej przez doktorantów z Cambridge na temat irackiej broni masowego rażenia z 1991 roku !

Jako, że Brytyjczycy jak i media się nie popisali, trudno byłoby szukać na ten temat sprostowań w światowych środkach masowego przekazu. Za to na początku lutego Amerykanie reprezentowani przez C. Powella dokonali kolejnego ataku propagandowego. Wystąpieniu temu była poświęcona specjalna sesja ONZ. Polityk amerykański przez 2 godziny próbował udowadniać, że Irak posiada, produkuje i magazynuje broń masowego rażenia. W ramach tych dowodów wymieniono co następuje:

* Irak posiada mobilne laboratoria do prac nad bronią biologiczną i chemiczną, dowodem magnetofonowe zapisy rwanych rozmów między wojskowymi irackimi,
* Irak nie rozliczył się przed inspektorami z broni biologicznej
* Irak ukrywa kilkadziesiąt rakiet o zasięgu kilkuset kilometrów
* inspektorzy ONZ-towscy są szpiegowani i kontrolowani
* Irak pracuje nad konstrukcją bezzałogowego samolotu
* Hussein posiada powiązania z Al Kaidą

Powyższe “argumenty” miały popierać wspomniane nagrania magnetofonowe, zdjęcia satelitarne pokazujące konwój ciężarówek wyjeżdżających z zakładów chemicznych Al Kindi, poufne raporty uciekinierów z Iraku. Collin Powell wieńcząc swą wypowiedź spuentował, że ...nie ma dowodów, że Irak zaprzestał badań nad bronią masowego rażenia.. By arkanom sztuki public relation stało się zadość, całe spotkanie zorganizowano w sali, w której ponad 30 lat temu Stevenson oskarżył ZSRR, że buduje na Kubie wyrzutnie rakiet atomowych. I jak się wydaje, tylko to opierało się na faktach ponieważ resztę wystąpienia Powella należy potraktować jako medialne show. Zaczynając od końca nawet media zachodnie do kwestii powiązań Husseina z ibn Ladenem odniosły się mało entuzjastycznie, czy wręcz chłodno uważając taki argument za chybiony. Jak wiadomo żywsze od Husseina kontakty z ibn Ladenem prowadziło CIA (ostatni raz w sierpniu 2000 roku w Jordanii).

Prace nad bezzałogowymi samolotami zupełnie niczego nie dowodzą. Konstrukcje takie opracowuje się i produkuje w co najmniej parędziesięciu krajach. Aparaty te służą przede wszystkim do zwiadu, a tylko Stany Zjednoczone stać na to by projektować bezzałogowe samoloty przeznaczone do zadań bojowych (najnowszy prototyp X-45, X-47A).

Podobnie posiadanie rakiet średniego zasięgu o niczym nie świadczy, rakiety takie posiada spore grono armii, z tego większość to te, które nie posiadają broni masowego rażenia. W tym roku podobne rakiety wycofano z WP.

To czy inspektorzy są szpiegowani czy sami szpiegują to kwestia wysoce dyskusyjna. Z pewnością można założyć iż obie strony szpiegują się na ile mogą, ale z pewnością nie miało to przełożenia na to czy Irak posiada b.m.r. czy też nie. Inspektorzy z ONZ poza swymi “statutowymi” działaniami zapewne realizowali dla armii amerykańskiej program dostarczania danych militarnych na temat Iraku . Trudno nie docenić takiej aktywności na terenie przeciwnika na pięć minut przed wojną. I z pewnością nie chodzi tu o broń chemiczną czy biologiczną, lecz rozmieszczenie jednostek wojskowych, zaawansowanie produkcji rakiet Al Samoud 2 czy Abbabil 100 i to nie ze względu na przenoszenie przez nie głowic z b.r.m. lecz z tego powodu, iż pociski te przenoszą głowice z podpociskami przeciwpancernymi (i to na 100-160 km) i w razie ataku pancernego sił zachodnich mogły być nie lada zagrożeniem. Poświadcza to oświadczenie Amerykanów z 19 lutego, w którym żądają od Iraku zniszczenia tych rakiet pod groźbą ...wszczęcia wojny (!)

W kwestii nie rozliczenia się Iraku przed inspektorami z broni biologicznej, to przyczyna była prozaicznie prosta ( co wielokrotnie wcześniej i później podkreślał szef komisji ONZ-owskich Blix) - Irak tej broni nie posiadał.. “Materiał dowodowy” również budził nie małe wątpliwości. Podstawą były enigmatycznie brzmiące nagrania, w których w ogóle nie padło żadne słowo dotyczące broni masowego rażenia. W ten sposób przygotowywano wojnę przeciw niezależnemu państwu, opierając ją o materiały, które w sądownictwie kraju napadającego nie byłyby poważnie brane pod uwagę. Zarówno w USA czy choćby w Polsce taśmy magnetofonowe nie są znaczącymi dowodami. Tym samym także atak na WTC do tej pory nie został udowodniony Osamie ibn Ladenowi.

III. ZMIENIANIE HISTORII

PROPAGANDA NA WOJNIE

Jedną z częściej stosowanych metod propagandy jest ukazywanie, że jedyną stroną stosującą propagandę jest przeciwnik. O metodzie tej nie zapomnieli konstruktorzy Dziennika TVP. 25 marca 2003 kilka minut antenowych poświęcono tej kwestii. W tle jako migawki pokazywano rannych Irakijczyków. Jako specjalista od “irackich kłamstw” wystąpił porucznik Artur Gołabski. Powiedział on, że ...Irakijczycy są gotowi wysadzić w powietrze jakiś budynek by mieć zabitych i rannych do pokazywania... Zaraz potem dodano informację pochodzącą z CBS o planowanym przez Irakijczyków ataku chemicznym.

W ten sposób upieczono co najmniej dwie pieczenie na jednym wojenno propagandowym ogniu Po pierwsze “specjalista” dał do zrozumienia, że cywilne straty irackie są wymysłem propagandy Irakijczyków, po wtóre, że wojna ta jest jak najbardziej słuszna, gdyż już za chwilę Irakijczycy udowodnią światu, że posiadają broń masowego rażenia – innymi słowy atak na ten kraj był uzasadniony. Tak podgrzewano na bieżąco emocje odbiorców i manipulowano tzw. opinią publiczną.

Cóż z tego, że Irak nie zaatakował chemicznie a tym samym nie posiadał takiej broni, a co za tym idzie przyczyną wojny nie było bynajmniej posiadanie przez Irak broni masowego rażenia. Cóż z tego, że pan porucznik Gołabski (współpracownik “Polski Zbrojnej”, specjalista od public relation w polskim kontrwywiadzie) zasłynął wywiadem w jednym z numerów “PZ” (kwiecień 36/2001), w którym opowiadał o propagandowym zachodnim majstersztyku w “przeddzień” inwazji na Irak w 1991. Gdy zachodnie agencje public relation sprefabrykowały informacje, o rzekomym wyrzucaniu przez żołnierzy irackich niemowląt z inkubatorów w szpitalu w Kuwait City. Pan porucznik podkreślał w wywiadzie, że działania takie są uzasadnione (nie powiedział czym) i chwalił ich misterność wykonania. Innymi słowy cóż, że w telewizji występują różni spece od produkowania i powielania kłamstw. rezultat jest taki, że to oni odnoszą cały czas sukces, ponieważ ich zamiarem jest utrzymanie w określonej chwili nienawiści, bądź przynajmniej niechęci do określonych państw, sił, społeczeństw. A to, że później wszystko okazuje się nie prawdą...nikt o tym nie pamięta (wszak mówi się o tym “małą czcionką” sprostowania, a nie wielkimi literami kłamstw na pierwszych stronach gazet), bądź nie chce pamiętać, bo cóż za chluba przyznać się, ze dawało się oszukiwać mediom.

SPOSOBY MEDIALNEJ MANIPULACJI

Do akcesoriów wpływania na odbiór spotów informacyjnych przez społeczeństwo należą sposoby oddziaływania leżące poza samą informacja. Polscy spikerzy, komentatorzy w tej mierze starannie naśladują swoich kolegów w fachu z mediów zachodnich. Korzystają przy tym z bogactwa środków socjotechniki polegających nie tylko na stosowaniu odpowiednich form wypowiedzi, ale także na odpowiednim zachowaniu się (mimika, gestykulacja etc.). Do werbalnych środków oddziaływania i manipulacji należy modulowanie głosu spikera. Komentatorzy wypowiadając informacje kładą w nich odpowiednie akcenty (cyniczności, przerażenia czy powagi). Dzięki temu przekazywana (początkowo) neutralna w tonie i treści informacja, nabiera odpowiedniego znaczenia. Stąd nie raz słuchając choćby relacji radiowych można odnieść wrażenie (czego się wszak nie widzi) że spiker przy okazji pewnych komentarzy “mruga do nas okiem”, czy “uśmiecha się z przekąsem”. Pozawerbalne środki manipulacji wspiera (w przypadku mediów telewizyjnych) mimika i (rzadziej) gestykulacja komentatorów. Gestykulację stosuje się sporadycznie (w wyjątkowych przypadkach, na przykład na podkreślenia wyjątkowości, czy dramatyczności informacji), ponieważ normalnie gestykulację spece od public relations uważają za nazbyt nachalny sposób oddziaływania na odbiorców. Sposób, który po pewnym czasie mógłby odnieść odwrotne od zamierzonych skutki. Natomiast gra aktorska komentatorów sprowadza się głównie do wspomnianego oddziaływania głosem, oraz mimiką. Zmarszczenie czoła, podniesiona brew, zwężanie bądź rozszerzanie powiek (w tym kunszcie króluje J. Pieńkowska) to tylko drobna część możliwości komentowania i narzucania interpretacji podawanego przez komentatora tekstu. Wystarczy uzmysłowić sobie na jak wiele sposobów można zinterpretować najprostszą informację. Na przykład proste zdanie o zupełnie neutralnym zabarwieniu emocjonalnym jak: Wojtek ma czerwone spodnie., można przedstawić na szereg różnych sugestywnych i już nie neutralnych interpretacji. Pani Pieńkowska jeśli wypowie tę informację wybałuszając oczy i zaciskając usta – odniesiemy wrażenie, że Wojtek, zrobił coś karygodnego. W chwili gdy nasza ulubiona spikerka pozostanie przy rozwarciu powiek i poda informację lekko tym razem nie domykając ust – odbiorcy stwierdzą, ze sytuacja w jakiej znalazł się Wojtek jest nader dramatyczna. Z kolei Pan Orłoś jeśli znany nam komunikat wypowie z niefrasobliwie podniesiona brwią – podprogowo poinformuje nas, że w postawie Wojtka jest coś frapującego, może nawet bardzo interesującego, jeśli zmarszczy zaś czoło ( Pan Orłoś rzecz jasna a nie Wojtek – to uwaga dla roztrzepanych odbiorców medialnych tego tekstu) i popatrzy lekko spod byka, pomyślimy, że Wojtek nie postąpił nazbyt rozważnie, ale gdy mimika komentatora powróci do podniesionej brwi i lekkiego uśmiechu prawym kącikiem ust – większość widzów uzna “czyn” Wojtka za mało ważki, a sam Wojtek będzie potraktowany jako ktoś niepoważny. Inaczej będzie gdy Maksymilian Kolonko (mówiąc angielską polszczyzną, a może polską angielszczyzną), głosem dramatycznie podniesionym, a jednam zblazowanym ogłosi znaną już nam “prawdę” o Wojtku – w takim tonie komunikat odbierzemy jakby postawa Wojtka była agresywna, ale cała sytuacja pod kontrolą. Jeszcze inaczej przedstawiłby pewnie Wojtka pan Wołoszański. Wyczekująca, niemal zastygła mimika twarzy, zawieszony jak w niedopowiedzeniu głos dałby do zrozumienia, że Wojtek ani chybi coś knuje, a może nawet spiskuje. Przykład Wojtka jest z mojej strony pewną ironią, opartą jednak na technikach manipulacji informacją poprzez grę aktorską. Weźmy ponadto pod uwagę, że w komunikatach medialnych szczególnie tych dotyczących propagandy wojennej nie ma raczej wiadomości neutralnych. Tym samym granie na emocjach odbiorców jest o wiele prostsze.

Osobnym tematem w przypadku mediów telewizyjnych i ich podprogowego oddziaływania na odbiorców są metody działania na zmysł wzroku. Do najprymitywniejszych, aczkolwiek stosowanych równie często jak za czasów PRL-u należą metody komentowania informacji odpowiednim podkładem filmowym (najlepiej z odpowiednio dobraną muzyką). Przykładem mogą być wspomniane zdjęcia dzieci irackich rannych w wyniku nalotów amerykańskich w zestawieniu z podaną informacją, sugerującą, że ranni cywile to wynik wysadzenia domów mieszkalnych dokonanych przez samych Irakijczyków. Inny przykład to pokazanie w TVP po ataku na WTC świętujących na ulicach Palestyńczyków. Całość podano z odpowiednim negatywnym komentarzem Szewacha Weissa. Z tym, że zapomniano jedynie dodać, iż zdjęcia pochodziły owszem z Palestyny, sprzed paru lat. A wiwatujące tłumy rzecz jasna świętowały zgoła coś innego. Innego rodzaju manipulacją filmową są także wspomniane odpowiednie kadrowania (manifestacji w Pakistanie) zdjęć, lub ich wycinanie (atak rakietowy na samobieżne działa amerykańskie – podane jako samozapłon). Do kolejnych możliwości można zaliczyć pokazywanie zdjęć trafień celów czy niszczonego sprzętu (np. przez inteligentne pociski) z poprzednich wojen. Podane tu przypadki to przykłady stosowania prawdziwych zdjęć z fałszywym komentarzem. Kolejną możliwością manipulowania obrazem (bodaj najbardziej spektakularnym ale zarazem najbardziej prymitywnym) jest konstruowanie całych teatralnych zdarzeń. Do realizacji takich należało show pod tytułem: Obalanie pomnika Husseina w Bagdadzie. Przypomnę – zdjęcia z tego wydarzenia obiegły cały świat. Miały one dowieść jak społeczeństwo irackie z radością wita amerykańskich wyzwolicieli i z jaką nienawiścią odnosi się do byłego dyktatora i jego reżimu. Realizacje filmowa i fotograficzna ukazywały tłum (jak liczny? czy ktoś z widzów zadał sobie trud policzenia demonstrantów?Smile ) obalający w asyście marines pomnik Husseina. Następnie były tańce i radość zebranych Irakijczyków, po czym znieważanie obalonego pomnika przez kopanie i deptanie głowy postumentu przez irackie dziecko. Ten ostatni fragment był z pewnością dedykowany publiczności islamskiej, ponieważ w tej kulturze położenie nogi na kimś jest wyjątkową zniewagą, a uczynienie tego przez dziecko graniczy już z poczuciem braku dobrego smaku. Tyle światowe media. Jednak w parę tygodni później media niezależne (Indymedia w internecie) i islamskie (Al Jazeera) przedstawiły szersze spojrzenie no owo zdarzenie. Spojrzenie to wystarczyło poszerzyć o kilkusetmetrową perspektywę (co zostało udokumentowane na szeregu zdjęciach), na której można było zobaczyć, opustoszały plac na którym stoi pomnik Husseina otoczony szczelnym kordonem amerykańskich marines w kilkunastu transporterach. Na środku placu pod pomnikiem Husseina grupa około 100 demonstrantów obalających pomnik. Dalsze zbliżenia fotograficzne demonstrujących pokazywały, że są to ludzie z najbliższego otoczenie prozachodniego opozycjonisty Al Chalabiego. Tym samym mieliśmy do czynienia z propagandą polegającą na wyreżyserowaniu zdarzenia, mającego ukazać fałszywy obraz pewnych procesów.

Działanie medialne oparte na bodźcach wzrokowych to także inscenizacja, otoczka wizualna w jakiej podaje się informacje. W grę wchodzi tu wystrój i scenografia studiów telewizyjnych ich kolorystyka (w przypadku programów reporterskich i publicystycznych). W takich okolicznościach z pewnością nie zaszkodzi, a nawet wspomoże duża ilość monitorów, rozstawionych w studiu. To wzbudza poczucie zaufania, opartego na przeświadczeniu, że jest się podłączonym do najważniejszych stacji światowych – czyli daje to poczucie rzetelności. Kolorystyka scenografii, biurka, tła za nim także grają rolę. Kolorami można sugerować niemało jeśli idzie o oddziaływanie podprogowe. Wiedzą to twórcy reklam... a także kreatorzy postaci Jolanty Pieńkowskiej. Pani spikerka TVP1 gdy rozpoczynała się agresja na Irak w wieczornym wydaniu Dziennika, 20.03.2003 wystąpiła w krwiście czerwonym uniformie. Natomiast 24 marca gdy doniesiono o pierwszych ofiarach śmiertelnych wśród żołnierzy amerykańskich, pani Jolanta na znak żałoby (podobnie jak w tym dniu gwiazdy Hoolywood) wystąpiła cała w czerni, i inaczej aniżeli cztery dni wcześniej ani razu promienny uśmiech nie zagościł na jej twarzy.

W całej złożoności środków manipulacji informacją, bądź wręcz tworzeniu zmanipulowanych informacji przerażający nie jest bynajmniej prymitywizm środków, wielkość zaangażowanych sił, czy w końcu sam fakt kłamania w żywe oczy. Wszak wcześniej czy później wszystkie te kłamstwa wychodzą na jaw. Prawda o nich rzadko dociera do przeciętnego odbiorcy, najczęściej krąży w niszowych środowiskach. Przeraża jednak to, że opinia publiczna za każdym razem daje się oszukiwać tym manipulacjom. Co więcej duża część odbiorców zdaje się zapominać jak byli oszukiwani podczas wcześniejszych wojen i przy każdej następnej daje się nabierać w ten sam sposób. Poza tym system obecnie jest tak silny, a społeczeństwa tak bezwładne, iż wychodzenie na jaw kłamstw medialnych nie zmienia bynajmniej ani nastawienia społeczeństw do cywilizacji czy kultury, których media i machina wojenna jest częścią ani nawet nie zmienia samego nastawienia do mediów. Obecnie systemowi propagandy globalnej wystarcza wywołanie zaufania, uwiarygodnienia swoich poczynań w danej chwili (przed potencjalną wojną i w jej trakcie). Wystarcza, że ludzie wierzą w kłamstwa na samym początku, jeśli nawet później kłamstwa zostaną obnażone i tak jest już po fakcie czyli po dokonanej interwencji, obaleniu kolejnego “dyktatora”, zniszczeniu kolejnego “niepokornego państwa”.

Niewygodne informacje można też przemilczeć lub zmniejszyć ich realną wielkość poprzez ograniczenie informacji na ich temat. Najlepszym przykładem są tu zamachy partyzantów irackich na siły wojsk amerykańskich i ich sojuszników. Ze źródeł pism militarnych (“Raport”, “Nowa Technika Wojskowa”, “Polska Zbrojna”, “Komandos”), wiadomo, że dziennie w Iraku dochodzi do 40-90 zamachów. Jest to skala robiąca nie małe wrażenie. Lecz jak wspomniałem do oficjalnych mediów przedostają się informację o jednym, góra dwóch zamach dziennie. Na przykład między 4 marca 2005, a 2 kwietnia 2005 w mediach poinformowano o 40 atakach w wyniku, których miało zginąć 9 żołnierzy amerykańskich i 88 irackich. Jednak tylko według oficjalnych danych sztabu amerykańskiego w tym czasie zginęło 36 żołnierzy amerykańskich. Skutek jest oczywisty – wypaczony obraz okupacji Iraku. Ale w myśl autorytetów reklamy: jeśli o czymś się nie mówi w mediach, to znaczy że tego nie ma.. zatem wojna i okupacja Iraku są na tyle krwawe i dramatyczne na ile się o tym informuje w mediach. Między innymi dowodzą temu wypowiedzi spikerów Radia Zet, mówiących: dziś znowu zamach w Iraku... Mamy tu do czynienia na pozór z prostą informacją, mówiącą o trwającej w Iraku wojnie, lecz treść i forma wypowiedzi w zdecydowany sposób pomniejsza skalę tych zajść. Bowiem wyżej wymieniona informacja sugeruje słuchaczom, że zamachy zdarzają się rzadko skoro dziś znowu był zamach. Komunikat taki sugeruje, że zamachy są co prawda zjawiskiem częstym ale nie codziennym. Tylko jak to zestawić z realiami? W dniu gdy redaktor w Krakowie świadomie lub nie zmniejszył ilość zamachów w Iraku do jednego wydarzenia, na drugim końcu świata w Iraku, w ciągu tego samego dnia dokonano 80-90 zamachów.

KŁAMSTWA WPROST

stosuje się wówczas gdy liczy się na to iż odbiorca nie zada sobie czasem najprostszego trudu weryfikacji danych. Niestety odbiorcy przeważnie nie zadają sobie takiego trudu, a warto ponieważ szereg danych można sprawdzić w oparciu o proste zasady arytmetyki. Tym bardziej, że niektóre kłamstwa ukrywa się właśnie w liczbach, które najczęściej nudzą przeciętnego słuchacza/widza, lecz które mają istotne znaczenie, ponieważ przy ich użyciu można ludziom wmówić że czegoś jest mało mimo, że realnie jest dużo, lub coś jest np. tanie mimo że jest drogie. Jeden z przykładów został już wspomniany w rozdziale “skuteczność” chodzi o kłamstwo, które padło w “Polsce Zbrojnej” dotyczące kosztów rakiet Spike, które zakupiła polska armia. Za inny przykład niech nam posłuży fragment pisma “Skrzydlata Polska” z czerwca 1999 roku. Fragment dotyczący modernizacji amerykańskich bomb do standardu JDAM czyli tzw. “broni inteligentnej”. Z wyżej wspomnianego pisma można się było dowiedzieć, że pierwotnie zestawy (produkowane przez koncern Boening) czyniące z bomby bombę inteligentną miały kosztować 40 tysięcy dolarów za sztukę, ale w wyniku negocjacji i zwiększenia produkcji (skutkiem wojny z Jugosławią) cena spadła do 24.5 tysiąca za sztukę. Po czym dowiadujemy się, że lotnictwo USAF pragnie zmodernizować w ten sposób 72 tysiące bomb za ponad 4 miliardy dolarów. I cóż należy zrobić? Wystarczy 4 miliardy podzielić przez 72 tysiące by się dowiedzieć, że koszt jednostkowy zestawu nie tylko nie zmalał do 14 tysięcy dolarów ale wzrósł do ponad 50 tysięcy. Prawda, że proste? Pozostaje zapytać czy redaktorzy polskich pism nie zadają sobie trudu sprawdzania podawanych przez siebie danych czy też czynią to może celowo?

Przytłacza fakt, że mimo stosunkowo szybkiego odkłamywania propagandy jej cele i tak zostają osiągnięte. Lecz to już nie tyle kwestia stosowania środków propagandowych lecz raczej świadomości i możliwości percepcyjnych jej odbiorców. Pierwsza wojna z Irakiem cieszyła się niemal powszechnym poparciem społecznym. Podobnie wojna z Jugosławią. Mimo oczywistych kłamstw na temat czystek etnicznych w Kosowie do dziś wiele osób wierzy w te bajki. W przypadku wojny z Afganistanem także poparcie społeczeństw było nie małe. Ostatnie wojna w Iraku wywołała masowe protesty na świecie, jednak nie miały one żadnego realnego skutku. Ponadto nie wiadomo czy protestujący protestowali w związku z oczywistymi agresywnymi zamiarami USA czy też tylko dlatego, że przy okazji wprowadzania “demokracji do Iraku” giną cywile.

IV. ODKŁAMYWANIE HISTORII

IRAK 1991

Pisząc o samym Iraku, pragnę temat jeszcze bardziej zawęzić, a historycznie opowieść rozpocząć od krótkiego czasu poprzedzającego poprzednią wojnę z Irakiem w 1991 roku.

Skłania mnie do tego fakt, że zaczęły wówczas dziać się sprawy, które do dziś wydać się mogą niezrozumiałe. Bo oto właśnie na początku sierpnia 1990 roku do Kuwejtu wkraczają wojska wielkiego sprzymierzeńca Zachodu - Saddama Husseina.

Fakt o tyle zaskakujący, gdyż ów iracki dyktator ośmiela się atakować kraj, będący pod kuratelą ekonomiczno-gospodarczego konglomeratu zachodnich koncernów. Tym samym Hussein, który z poręki zachodu zaatakował wcześniej islamski Iran, nagle zaczął działać nie pomyśli swoich plenipotentów. Sprzymierzeniec USA, Francji i Niemiec powinien liczyć się z tym, że atak na Kuwejt przyniesie natychmiastową reakcję państw zachodnich.

Lecz na krótko przed inwazją na Kuwejt Hussein otrzymał ustne zapewnienie ambasadora USA, że do interwencji ze strony Zachodu nie dojdzie. Czy przywódca Iraku okazał się zatem naiwny i to nie tylko w chwili gdy uwierzył w tę deklarację, ale i później w kilka dni po zajęciu Kuwejtu gdy zadeklarował wycofanie wojsk i zorganizowanie specjalnej konferencji bliskowschodniej? Reakcja Stanów Zjednoczonych i krajów NATO była jednoznaczna. Niemal od razu rozpętują oni propagandową wojnę przeciw Irakowi i wywierają naciski na ONZ w celu skonstruowania pod jej auspicjami ataku na Irak. Kompromisowy postulat Husseina pozostaje zupełnie zignorowany. Już wówczas dyktator Iraku powinien zdać sobie sprawę z tego, że czeka go zbrojna konfrontacja z Zachodem. Mimo tego, nie wycofuje się z Kuwejtu, by temu zapobiec. Dlaczego?

Tutaj rodzą się kolejne wątpliwości: jeżeli Hussein’owi zależało na załagodzeniu konfliktu powinien się wycofać z Kuwejtu. Mógł to zrobić niemal w ostatniej chwili, gdy do Arabii Saudyjskiej zaczęły ściągać pierwsze jednostki NATO i gdy poparcie dla nich okazały państwa arabskie. Musiałby wówczas zapłacić kontrybucję na rzecz Kuwejtu, lecz w porównaniu ze stratami jakie Irak poniósł w wyniku wojny - straty kontrybucyjne byłyby raczej nikłe. Jeżeli zaś Hussein nie chciał się wycofać, to świadczyłoby o tym, że świadomie zmierza w stronę konfrontacji zbrojnej.

Ktoś kto przygotowuje się do prowadzenia wojny powinien robić wszystko by tę wojnę wygrać. Hussein mógł zatem zaatakować i zająć Arabię zanim dotarły tam wojska USA i dalej poprowadzić krucjatę przeciw Izraelowi licząc na ludowe rewolucje w państwach arabskich. Mógł też uderzyć na wojska amerykańskie znajdujące się w Arabii, do chwili gdy nie były one dostatecznie silne ( połowa jesieni 1990 r. ). Mógł w końcu wycofać się i przygotowywać do wojny na własnym terenie, co dałoby mu możliwość o wiele skuteczniejszych działań. Może pierwsze dwa pomysły mogą się wydać szalone, lecz o wiele bardziej szalone było to co zrobił Hussein. A od początku robił wszystko by wojnę przegrać.

Linię obrony w Kuwejcie obsadził jednostkami złożonymi w 80% z rezerwistów. Linie obronne rozbudował od czoła, pozostawiając swoje prawe skrzydło zupełnie odsłonięte. Akurat było to te skrzydło, w które “znienacka uderzyły “wojska sprzymierzonych”. Można było i wówczas ratować sytuację wysyłając do kontrnatarcia swoje pancerne odwody z jednostkami Gwardii Republikańskiej na czele. Jednak i tego nie uczyniono. W ogóle wojska irackie w trakcie całej wojny nie wykazały się żadną aktywnością bojową. W niemal 10 lat po wojnie w Zatoce, pomału zaczęły wychodzić na jaw fakty, jak choćby ten, że jednostki Gwardii w ogóle nie weszły do walk (wbrew temu co twierdzili Amerykanie). W powietrzu doszło do raptem kilku walk powietrznych. Zachodnie samoloty strzelały najczęściej do uciekających i nieuzbrojonych samolotów irackich. W momencie natarcia lądowego, iracka obrona nie stawiała niemal zupełnie oporu, ale w sposób zorganizowany się wycofując (z rzadka porzucając sprzęt) lub poddając (ci co nie zdążyli uciec). Amerykanie i ich wojska wasalne, po zajęciu Kuwejtu nie uderzyły jednak na Irak. Zatem nie chciano jak się okazuje obalać dyktatury Husseina. Niemniej to Zachód, a przede wszystkim pogrążające się w kryzysie korporacje przemysłu militarnego wyszły z całej wojny z ogromnym zyskiem.

Po upadku ZSRR i rozwiązaniu Układu Warszawskiego społeczność światowa z pewnością odetchnęła i czekała na dalsze kroki w stronę globalnego rozbrojenia. Niestety życzenia należały do “pobożnych” i naiwnych. Upadek bloku wschodniego oznaczał załamanie się wielu rynków zbytu uzbrojenia i spowodował gwałtowny spadek wydatków na zbrojenia. Kraje zachodnie należące do NATO zostały tym faktem dotknięte w dwójnasób. Spadły wydatki w ich własnych armiach oraz zaczęły kurczyć się zamówienia na uzbrojenie z zagranicy.

Dla szeregu korporacji zbrojeniowych, elektronicznych, ubezpieczeniowych i wydobywczych sytuacja stała się dramatyczna. Ale na Bliskim Wschodzie pojawiło się nagle nowe ognisko zapalne. Przebieg wydarzeń zaskoczył analityków, ponieważ nikt nie spodziewał się, że wyczerpany wojną z Iranem (zakończoną trzy lata wcześniej) Irak dokona mało sensownej agresji na Kuwejt. Posunięcie Saddama Huseina przewodzącego Irakiem było zaskoczeniem z wielu powodów. Oficjalna wersja wydarzeń do dziś głosi, że Husein zdobył się na najazd ze względu na chęć zagarnięcia bogactw Kuwejtu, co miało stanowić zastrzyk dla osłabionego Iraku. Argument taki może zadowoli tych, którzy politykę widzą jako splot irracjonalnych działań indywidualnych jednostek. W rzeczywistości nie tylko jednostki ale całe elity powiązane są z sobą sieciami współzależności i muszą się liczyć z daleko idącymi konsekwencjami swoich kroków. Innymi słowy polityka bardziej przypomina grę w szachy aniżeli kręgle. Hussein był z góry skazany na konieczność liczenia się z interwencją bogatych państw zachodnich posiadających udziały w złożach Kuwejtu. Zważywszy, że parę lat wcześniej USA pokazały że będą się bić o każdą garść ziemi w Somalii, na Grenadzie czy Panamie pod warunkiem, że zagrożone są ich interesy. Krajom Zachodu nic nie przyszłoby z miliardów kuwejckich dolarów zamrożonych w zachodnich bankach. Pieniądze uruchomić mogła tylko interwencja zbrojna.

Tym bardziej nie mógł na nie liczyć Husein. Przechwycenie złóż Kuwejtu przez Irak, nie byłoby na rękę ani Zachodowi ani tym bardziej pozostałym państwom z OPEC. Tym samym Irak z miejsca stał się także wrogiem krajów arabskich, a lansowane przez Husseina hasło:“świętej wojny” medialnie może brzmiało efektownie ale realnie było działaniem naiwnym i niekonsekwentnym.

Czy jakikolwiek polityk postąpiłby w sposób tak ryzykowny nie tylko nie będąc pewny swych potencjalnych sojuszników (Syrii, Jordanii) ale wiedząc, że swoimi posunięciami się ich pozbywa? Hussein znając realia polityczne nie mógł także liczyć na Wspólnotę Niepodległych Państw czyli Gorbaczowa, który właśnie co konsekwentnie doprowadził do rezygnacji z dalszego wyścigu zbrojeń, a tym samym zrezygnował świadomie z istnienia świata dwubiegunowego, na rzecz zrzeczenia się mocarstwowości ZSRR na rzecz USA i NATO.

Zatem wzrost znaczenia Iraku w Zatoce Perskiej nikomu nie był na rękę. Czy Husein tego nie wiedział? Co prawda w przeddzień agresji na Kuwejt, April Glaspie - ambasador USA w Iraku przekazała Husseinowi informację, że Stany Zjednoczone nie mają zdania w kwestii sytuacji kuwejcko irackiej, lecz jeśli nawet Hussein był tak naiwny, że w te zapewnienia uwierzył, to już postawa Stanów Zjednoczonych w następnych dniach stała się jednoznaczna.

WOJNA

Jeśli chodzi o poczynania Husseina przebieg działań militarnych od samego początku zaskakiwał brakiem logiki i znajomości sztuki wojennej zarówno w sferze taktyki jak i strategii. Irak zaatakował Kuwejt doborowymi jednostkami Gwardii Republikańskiej. Armia Kuwejcka nie stawiała oporu. Wbrew doniesieniom medialnym nie była też atakiem zaskoczona, skoro zdołała wycofać swoje jednostki do Arabii. Więc armia ta musiała się wręcz spodziewać ataku Husseina. Po zajęciu Kuwejtu jednostki gwardii zostały wycofane, a w ich miejsce Hussein wprowadził słabo wyszkolone i wyposażone dywizje piechoty rekrutujące się z poborowych i rezerwistów. Okopał się na pustyni i czekał…

Równocześnie im więcej nieracjonalności po stronie zabiegów Husseina, tym reakcja Zachodu, a w szczególności mediów była jednoznaczna i zdecydowana. Po zajęciu Kuwejt City doszło do (opisywanego w prasie niezależnej i specjalistycznej) uderzenia propagandowego agencji public relations działających na zlecenie Kuwejtu i USA. Przygotowano fałszywy materiał o tym jak to żołnierze iraccy po wkroczeniu do Kuwejtu w 1990 mordowali cywilów i wyrzucali niemowlęta z inkubatorów w szpitalach. "Naocznym świadkiem" tego była córka ambasadora Kuwejtu w USA ( która wówczas przebywała kilkanaście tysięcy kilometrów od Kuwejtu). Agencja PR wzięła za to grube miliony, światowa opinia publiczna uwierzyła w wierutną bzdurę, a Amerykanie mieli większe poparcie dla wszczęcia wojny. Mogło im się to wymknąć z rąk, gdyż niemal w tym samym czasie Hussein zaproponował wycofanie się z Kuwejtu i zorganizowanie specjalnej międzynarodowej konferencji na temat Bliskiego Wschodu. O tym jednak media już nie donosiły równie żarliwie. Ze strony Husseina ofertę wycofania się z Kuwejtu przesłano także Stanom Zjednoczonym.

Okopanie się wojsk irackich w Kuwejcie zaraz po jego zajęciu, a jeszcze przed ogłoszeniem przez USA planu “Pustynna Tarcza” świadczyłby za tym, że Hussein spodziewał się militarnej odpowiedzi. Czyli pozostawiając wojska w Kuwejcie zdecydował się na wojnę.

Skoro jednak wybrał rozwiązanie militarne, trudno pod względem wojskowości uzasadnić dalsze jego posunięcia.

Ze strategicznego punktu widzenia jeżeli zdecydował się na walkę i rozpętanie wojny arabsko – izraelsko- amerykańskiej powinien uderzyć pierwszy na teren Arabii jako oswobodziciel spod jarzma amerykańskiego. Co więcej powinien to uczynić w chwili gdy do Arabii zdołano przerzucić 1-2 dywizje amerykańskie. Bowiem uderzając na same siły Arabii stracił by z gruntu walory medialne i propagandowe takiego działania. Idealnym czasem do realizacji takiego uderzenia były pierwsze 2-3 miesiąc trwania akcji “Pustynna Tarcza”. Znajdujące się wówczas w Arabii nieliczne jednostki amerykańskie nie posiadały zabezpieczenia logistycznego. Ale Hussein mógł zaskoczyć Amerykanów i ich sojuszników w jeszcze inny sposób. Wojska irackie mogły zostać wycofane z Kuwejtu jeszcze choćby na początku roku 91. Postawiłoby to USA i ich wasali w trudnej sytuacji, gdy już przerzucono wojska i zainwestowano w wojnę grube miliardy.

Hussein nie uczynił jednak żadnego kroku, przyjął rolę nieruchomej tarczy strzelniczej. I po kilku miesiącach przygotowań z cała bezwzględnością wojska koalicji antyirackiej w tę tarczę uderzyły.

Wojna rozpoczęła się 17 stycznia od zmasowanych nalotów i bombardowań na ugrupowania wojsk irackich. Przez blisko 6 tygodni bombardowano cele wojskowe jak i cywilne. W tym czasie wojska irackie główną aktywność przejawiły w ramach obrony przeciwlotniczej. Z niewiadomych przyczyn doświadczone w bojach lotnictwo tego kraju zamiast masowo stawić czoło najeźdźcy… masowo zostało przerzucono do Iranu. Na 34-37 * (według różnych źródeł) irackich samolotów zniszczonych w powietrzu zdecydowaną większość stanowiły samoloty bez uzbrojenia, lecące do Iranu. Irackie media twierdziły, że także w powietrzu zestrzelono 9 maszyn zachodnich. Amerykanie półgębkiem przyznają się do stracenia 1 F-18 zestrzelonego przez MiGa-25. Opracow
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JerzyS




Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 4008
Post zebrał 0 sat

PostWysłany: 22:17, 16 Lis '11   Temat postu: Re: Wojenny marketing Odpowiedz z cytatem

A tu - wojna w czasie pokoju!
nie pozwolić im, żeby złowili nasze dusze
=============================

============================

Zadanie pozostaje właściwie jedno: nie pozwolić im, żeby złowili nasze dusze. MANIPULACJA, PROWOKACJA, DEZINFORMACJA czyli KUPCY...


Zadanie pozostaje właściwie jedno: nie pozwolić im, żeby złowili nasze dusze.

MANIPULACJA, PROWOKACJA, DEZINFORMACJA
czyli
KUPCY, INTELEKTUALIŚCI I PREZENTERZY



Dziedzictwo Dżyngis Chana

W XX wieku w Rosji pojawiła się cała plejada wybitnych historyków i myślicieli, którzy odwrócili zupełnie myślenie o przeszłości Rosji. O ile do tej pory kraj ten uważano za dziedzica Rusi Kijowskiej, którego dziejowym powołaniem było zjednoczenie ziem ruskich, o tyle wówczas pojawiła się myśl, że jest on spadkobiercą imperium Dżyngis Chana, którego zadaniem pozostaje zjednoczenie Eurazji. Do grona osobistości, które wywarły niewątpliwy wpływ na rosyjskie życie umysłowe, należeli m.in.: książę Nikołaj Trubeckoj, Nikołaj Aleksiejew, Piotr Sawicki, Lew Karsawin czy Lew Gumilow.
Panowanie mongoło-tatarskie nad Rusią Moskiewską trwało ponad dwa wieki i odcisnęło na niej trwałe piętno, tym bardziej, że były to stulecia, w których kształtował się dopiero etnos rosyjski. Od Złotej Ordy przejęło więc państwo moskiewskie struktury i mechanizmy życia społecznego, np. system podatkowy, który funkcjonował w Rosji aż do rewolucji październikowej (i który nakładał podatki nawet na kury). Także podział bojarstwa na rangi, tzw. czyny, opierał się na wzorcach mongolskich (samo słowo czyn było pochodzenia chińskiego), nie mówiąc już o tym, że niektóre rody bojarskie, np. Subarowie, wywodziły się z plemion tatarskich. Władcy moskiewscy przejmowali też z Saraju rozbudowany ceremoniał dworski, mocno kontrastujący z prostymi obyczajami dawnej Rusi.
Podobne wnioski formułował amerykański historyk Michael Cherniavsky, który w swych pracach dowodził, że moskiewska koncepcja władzy i modelu panowania przejęta została nie z Bizancjum, lecz ze Złotej Ordy, innymi słowy:
car miał więcej w sobie z chana niż z basileusa.

System oparty na podboju i tyranii nie był bowiem pochodzenia bizantyjskiego, lecz azjatyckiego.

Symboliczny pozostaje zwłaszcza fakt, że wśród insygniów koronacyjnych carów moskiewskich znajdowała się „czapka Monomacha” (po raz pierwszy wymieniona w testamencie wielkiego księcia Iwana I Kality w 1339 roku jako „złota czapka”), która według rosyjskich przekazów miała zostać podarowana księciu kijowskiemu Włodzimierzowi przez imperatora bizantyjskiego Konstantyna IX (co oznaczać miało, że Moskwa jest prawowitym sukcesorem Konstantynopola), w rzeczywistości zaś nakrycie głowy było prezentem dla Iwana I od chana Uzbeka.

Kto wie, czy najbardziej symptomatyczna dla omawianych tu spraw nie jest jednak kwestia obszcziny, czyli prarosyjskiej gminy. Dla XIX-wiecznych słowianofilów ta instytucja zbiorowego władania ziemią przez chłopską gromadę była samą esencją rosyjskości i decydować miała o rosyjskiej odmienności wobec krajów europejskich. Instytucja ta, wynoszona pod niebiosa m.in. przez Hercena, Danilewskiego czy Samarina, miała powstać w czasach przeddziejowych jako naturalny przejaw mądrości życiowej rosyjskiego ludu. Tymczasem badania historyków – Cziczerina, Kluczewskiego i Milukowa – dowiodły, że obszczina była wynalazkiem Tatarów, którzy wymyślili ją i narzucili Rusi w XIII wieku tylko po to, by łatwiej było ściągać daninę z ludności. Także inne badania pokazują, że wiele elementów, które bez zastrzeżeń uznawano do tej pory za wykwint rosyjskiego ducha, jest w rzeczywistości przejęciem wzorów mongoło-tatarskich.

W świetle tego, co zostało wyżej powiedziane, przyjrzyjmy się więc metodzie prowadzenia wojen, a zwłaszcza specyficznemu sposobowi osiągania zwycięstw nad przeciwnikiem.

Misje kupieckie

W dawnych czasach rolę środków masowego przekazu pełniły bazary. Odpowiednikami współczesnych dziennikarzy i publicystów – a więc, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, liderów opinii publicznej – byli kupcy. To oni najlepiej znali świat, podróżowali po różnych krajach, mieli najwięcej informacji. Kiedy docierali do jakiegoś miasta, zjawiali się na targu.
Targ był czymś więcej niż tylko miejscem handlu, kupna i sprzedaży, był centrum informacyjnym, miejscem wymiany poglądów. Św. Grzegorz z Nazjanzu pozostawia nam opisy wielkich sporów teologicznych, toczonych w dobie soboru chalcedońskiego, przez handlarzy i przekupniów na bazarach bizantyjskich. Nowe wieści rozchodziły się zawsze z targów. Przywożone przez kupców, powtarzane z ust do ust przez straganiarzy, były następnie roznoszone po niedalekich wsiach i miasteczkach przez okolicznych mieszkańców.
To kupcy sterowali dyskusją – mogli podrzucać nowe tematy, rozpalać wyobraźnię, mylić tropy, odwracać uwagę. Jeśli więc dostatecznie wielu kupców pojawi się jednocześnie w wielu miastach z tymi samymi informacjami, to mogą oni wręcz narzucić nową wizję świata. I to postanowił wykorzystać Dżyngis Chan.

Mongolski wódz, zanim przystępował do nowego podboju, wysyłał do kraju, który zamierzał podbić, swoich wywiadowców. Najczęściej pojawiali się oni jako kupcy na czele wielkich karawan, zaopatrzonych w tanie i dobre towary. Żeby nie budzić podejrzeń, najczęściej w roli tej nie występowali sami

Mongołowie, lecz raczej Połowcy, Chorezmijczycy czy Rusini. Wcześniej przechodzili oni odpowiednie szkolenie, gdzie uczono ich pracy wywiadowczej. Sporządzali np. szkice, na które nanosili każdy zagajnik, bród czy łąkę na popas. Kiedy później hordy przystępowały do ataku, bezbłędnie wykorzystywały znajomość terenu.

Działalność „kupców” nie ograniczała się jedynie do rozpoznania topograficznego, lecz również do rozpoznania stosunków politycznych, społecznych, ekonomicznych i religijnych. Wykorzystując tą wiedzę, manipulowali odpowiednio informacjami, by rozbudzać waśnie plemienne i wyznaniowe, a w ten sposób doprowadzić do maksymalnego osłabienia wewnętrznego swego przyszłego przeciwnika, rozbijając jego jedność i solidarność. Zarazem członkowie karawan w niby dyskretny sposób rozpowiadali wokół o wielkich dobrodziejstwach, jakie przynoszą wszędzie prostej ludności wojska Złotej Ordy.
„Dżyngis Chan miał doskonale zorganizowany aparat szeptanej propagandy, który osłabiał wolę oporu zaplanowanej ofiary” – te słowa nie wyszły spod pióra historyka zajmującego się średniowieczem, lecz jednego z najwybitniejszych sowietologów II Rzeczpospolitej, eksperta Instytutu Europy Wschodniej w Wilnie, Stanisława Swianiewicza.

Znalazły się natomiast w jego pracy opisującej metody sowieckiej infiltracji w Polsce przed 1939 rokiem.

Nie uprzedzajmy jednak faktów...
Jak zauważył Witold St. Michałowski, „za panowania Dżyngisydów nie zarejestrowano wielu przykładów indywidualnej odwagi i bohaterstwa”. Nic w tym dziwnego – starali się oni bowiem prowadzić swe podboje tak, aby odwaga i bohaterstwo nie były potrzebne.

Ich ideałem było osiąganie zwycięstwa nad przeciwnikiem bez używania siły. Ten sposób pojmowania konfliktów został zaczerpnięty z dzieła, które znacznie później, bo w XX wieku, stało się „biblią” sowieckich służb specjalnych.

Zwyciężać bez użycia siły

Sun Tzu był genialnym strategiem wojskowym, żyjącym 25 wieków temu w Chinach. Dowodził wojskami króla Wej, odnosząc same sukcesy. Swoje przemyślenia zawarł w księdze „Sztuka wojny”, która – jak wiemy z przekazów – znana była japońskim władcom już w VIII stuleciu.
„Ci, którzy są znawcami sztuki wojennej, pokonują nieprzyjacielską armię bez walki. Zdobywają miasta bez przypuszczania szturmu i obalają państwo bez długotrwałych działań”,
pisał Sun Tzu i dodawał:
„Waszym celem powinno być opanowanie w stanie nietkniętym wszystkiego, co jest pod słońcem. W ten sposób wasze wojska pozostaną nie zmęczone, a wasze zwycięstwo będzie całkowite. Oto sztuka ofensywnej strategii.”
Jak to jednak osiągnąć? W tym celu Sun Tzu podawał
„13 złotych zasad”:
1. Dyskredytujcie wszystko co dobre w kraju przeciwnika
2. Wciągajcie przedstawicieli warstw rządzących przeciwnika w przestępcze przedsięwzięcia
3. Podrywajcie ich dobre imię. I w odpowiednim momencie rzućcie ich na pastwę pogardy rodaków
4. Korzystajcie ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających
5. Dezorganizujcie wszelkimi sposobami działalność rządu przeciwnika
6. Zasiewajcie waśnie i niezgodę między obywatelami wrogiego kraju
7. Buntujcie młodych przeciwko starym
8. Ośmieszajcie tradycje waszych przeciwników
9. Wszelkimi siłami wprowadzajcie zamieszanie na zapleczu, w zaopatrzeniu i wśród wojsk wroga
10. Osłabiajcie wolę walki nieprzyjacielskich żołnierzy za pomocą zmysłowych piosenek i muzyki
11. Podeślijcie im nierządnice, żeby dokończyły dzieła zniszczenia
12. Nie szczędźcie obietnic i podarunków, żeby zdobyć wiadomości. Nie żałujcie pieniędzy, bo pieniądz w ten sposób wydany zwróci się stukrotnie
13. Infiltrujcie wszędzie swoich szpiegów.

„Tylko człowiek, który ma do dyspozycji takie właśnie środki i potrafi je wykorzystać, żeby wszędzie siać niezgodę i rozkład – tylko taki człowiek godzien jest rządzić i wydawać rozkazy. Jest on skarbem dla swojego władcy i ostoją państwa”
– tymi słowy Sun Tzu podsumowywał kodeks swych wojennych zasad.
Owych „13 złotych zasad” było instrukcją działania dla wysyłanych przez Dżyngis Chana kupców. Ponieważ mogli dotrzeć wszędzie i spotykać się ze wszystkimi, mieli możliwość dyskretnego realizowania, punkt po punkcie, powyższych założeń.


W XX wieku ich rolę przejęli inni „liderzy opinii publicznej”. Dopiero w świetle tych faktów staje się zrozumiała sowiecka szpiegomania, każąca w każdym cudzoziemcu widzieć potencjalnego agenta i starająca się objąć tajemnicą państwową jak najwięcej dziedzin życia – był to efekt przykładania do innych swojej własnej miary.

W innym miejscu Sun Tzu pisał:
„Cała sztuka wojenna opiera się na przebiegłości i stwarzaniu złudzeń”.
Dlatego też dla powodzenia batalii ważniejsza od siły oręża jest umiejętność stosowania takich technik, jak dezinformacja, manipulacja i prowokacja.

Trzeci Rzym albo Drugi Saraj

Wielcy wojownicy, Dżyngis Chan i Tamerlan, przyswoili sobie nauki Sun Tzu. Ich wojska były niezwyciężone, gdyż wkraczały do akcji – jak pisał rosyjski generał Iwanin w 1875 roku –
„dopiero w końcowym etapie, dopiero wówczas, gdy na rzecz armii spadał względnie łatwy obowiązek ostatecznego spacyfikowania kraju, przeznaczonego na opanowanie”.
O prawdziwym sukcesie ofensywy decydowała natomiast podjęta znacznie wcześniej długotrwała akcja rozpoznawcza, dywersyjna i rozkładowa.
Armia miała za zadanie postawić tylko kropkę nad „i”. Jak pisał inny rosyjski teoretyk wojskowości, wykładowca w sowieckich szkołach wojskowych, generał Aleksander Swieczin:
„większa wyprawa wojskowa była przedsiębrana tylko wówczas, gdy zjawiała się pewność, że w organizmie państwowym sąsiada powstały głębokie szpary”.
Znany XIX-wieczny historyk wojskowości, członek wojennego komitetu naukowego przy sztabie głównym w Petersburgu, książę Nikołaj Golicyn pisał, że system wojenny Dżyngis Chana „był opanowany przez nas [Rosjan – przyp. S.S.], wchodząc w ciągu dwóch stuleci tatarskiej niewoli w nasze wojskowe zwyczaje i obyczaje w okresie przed reformami Piotra I”. Wspomniany już generał Swieczin podkreślał zwłaszcza zapożyczenia w dziedzinie służby wywiadowczej.
System ten był przejmowany nie w teorii, lecz w praktyce, co rosyjscy historycy wojskowości prześledzili na przykładzie straży rosyjskiej przy dworze Chubilaj Chana (wnuka Dżyngis Chana, cesarza Chin i założyciela panującej dynastii Juan) czy też moskiewskich oddziałów podporządkowanych chanom Złotej Ordy, np. Tochtamyszowi.

U Tatarów terminował nawet św. Aleksander Newski, który najpierw bronił Nowogrodu przed Szwedami i Krzyżakami, a później z tego samego Nowogrodu ściągał haracz w ramach tatarskich ekspedycji karnych.

Rosyjski historyk Paweł Milukow pisał, że gdy skończyła się mongolska niewola, wielcy książęta moskiewscy nie byli w stanie

„rozwinąć innego programu, oprócz tego dawnego, tradycyjnego, który stał się instynktem: jeszcze więcej zabiegać i zbierać, oszukiwać i gwałty czynić – z jednym celem – zdobycia jak największej władzy i jak największej ilości pieniędzy”.

Typowym przykładem tego rodzaju polityka był car Iwan IV Groźny. Jego reforma wojskowa dokonała się według wzorów tureckich, zaś powstanie słynącej z niesłychanego okrucieństwa gwardii przybocznej cara, tzw. opryczniny, zwanej niekiedy „ciemnością nieprzeniknioną”, nawiązywało do modelu mongolskiego.

Dżyngis Chan dzielił bowiem ludzi na dwie kategorie: tych, których można zastraszyć, i tych, którzy nie odczuwają strachu.
Pierwszych utożsamiał z ludami osiadłymi, drugich z koczownikami.
Dlatego uważał, że polegać można tylko na koczownikac
h.
Pewne podobieństwa odnaleźć można też w postępowaniu Iwana Groźnego, który w swoich rządach postanowił oprzeć się na ludziach wykorzenionych, igrających ze śmiercią, nie respektujących żadnych zasad i norm.
Z takiego materiału ludzkiego rekrutowała się jego oprycznina – organizacja terrorystyczna umiejscowiona między władcą a klasą uprzywilejowaną. Ten sam model działania wykorzystają później Piotr I i Stalin.

Car popierał politykę dezinformacji. Zachowały się jego instrukcje do posłów moskiewskich na dworach europejskich, nakazujące kłamać na temat potęgi i stanu posiadania władcy.

W błąd wprowadzano także cudzoziemców, przyjeżdżających do Moskwy. Jak pisze biograf Iwana Groźnego, Władysław Serczyk:

„Szczególny protokół obowiązywał przy przyjmowaniu książęcych gości przybywających z zagranicy, a zwłaszcza ważniejszych poselstw. By przybysze mieli dobre mniemanie o bogactwie i gęstości zaludnienia państwa, w dniu przyjęcia legacji zamykano wszystkie sklepy, kramy i warsztaty, a ludzi spędzano na trasę przejazdu cudzoziemców. Tłum powiększano gromadząc na ulicy służbę z domów bojarskich i szlacheckich, a nawet z okolicznych osiedli podmoskiewskich.”


Ta tradycja pokazuchy nie tylko zachowała się w czasach późniejszych, lecz nawet została twórczo rozwinięta, by wspomnieć o sztucznych „wioskach potiomkinowskich” w XVIII stuleciu czy też o przyjazdach do ZSRS w latach 30-tych XX wieku zachodnich pisarzy w rodzaju Romaina Rollanda, Andre Gide’a czy Leona Feuchtwangera, którzy podziwiali „socjalizm z ludzką twarzą”. Anegdota mówi, że jeden z owych twórców, George Bernard Shaw zachwycał się po powrocie do Wielkiej Brytanii, że w Związku Sowieckim nawet szwaczki znają na pamięć jego dramaty i recytują między sobą z pamięci podczas pracy w fabrykach – oczywiście po angielsku!

Po kupcach – encyklopedyści

O tym, że rosyjscy władcy wzięli sobie do serca nauki Sun Tzu i Dżyngis Chana, świadczy historia rozbiorów Rzeczpospolitej.

Zanim nastąpił podbój militarny, miała miejsce długoletnia akcja dywersyjna, prowadząca m.in. do rozkładu moralnego elit rządzących Polską.

Kiedy w ręce powstańców kościuszkowskich wpadło archiwum ambasadora rosyjskiego Igelströma,
ujawniono listę 110 najważniejszych osób w państwie polskim, które przez lata pobierały niejawne pobory z petersburskiej kasy.
Byli wśród nich m.in.
król Stanisław August Poniatowski,
ks. Adam Czartoryski,
prymasi Łubieński i Poniatowski
oraz dziesiątki innych urzędników państwowych i dostojników kościelnych.


Innym zapożyczeniem od Dżyngis Chana był sposób przedstawienia rozbiorów zachodniej opinii publicznej.
Raymond Aron stwierdził kiedyś, że geniusz to ten, kto potrafi narzucić swoją wizję rzeczywistości masom. W drugiej połowie XVIII wieku takimi geniuszami byli z pewnością francuscy encyklopedyści, który potrafili narzucić swój oświeceniowy ład całemu światu. Najwybitniejszymi ze wszystkich encyklopedystów byli jednak Diderot i Wolter.
Ich też postanowili wprząc do swego rydwanu moskiewscy władcy jako „agentów wpływu”.

Katarzyna II kupiła Diderotowi wielki księgozbiór za 15 tysięcy liwrów i ustanowiła go dożywotnim strażnikiem tej biblioteki z roczną pensją tysiąca liwrów.

Nic więc dziwnego, że filozof oddał swoje pióro na usługi Petersburga. Stawiał barbarzyńskiej rzekomo Francji jako wzór do naśladowania Rosję czyli „idealne państwo rozumu”. Na cześć carycy Katarzyny pisał zaś hymny pochwalne, tak serwilistyczne, że dadzą się tylko porównać z XX-wiecznymi peanami na cześć Stalina, pisanymi przez Paula Eluarda czy Johannesa R. Bechera.
Jeszcze bardziej spolegliwy wobec rosyjskich instrukcji okazał się Wolter.

Za odpowiednią zapłatę w dukatach, wypłaconą mu przez księcia Woroncowa, usprawiedliwiał rosyjską politykę wobec Polski, zakończoną rozbiorami. Swoje zadanie wypełniał, nie tylko publikując oszczerczą wobec Rzeczpospolitej broszurę, lecz również rozsyłając listy do swoich znajomych, o których wiedział, że mają wpływ na opinię publiczną. W korespondencji z panią du Deffand pisał: „Semiranda Północy wysyła pięćdziesiąt tysięcy wojska do Polski, by wprowadzić tam tolerancję i wolność sumienia”. W liście do Szuwałowa entuzjazmował się: „Zdarza się to po raz pierwszy w historii świata, że sztandar wojny został podniesiony tylko po to, by dać ludziom pokój i szczęście”. Helwecjuszowi pisał natomiast: „Jest oszczerstwem twierdzenie, jakoby imperatorowa rosyjska wspierała dysydentów w Polsce tylko po to, aby zagarnąć kilka prowincji tej republiki. Przysięgała ona, że nie pragnie ani skrawka tej ziemi, a wszystko, co robi, podporządkowane jest jednemu – ustanowieniu tolerancji.”

Tak więc rozbiory Rzeczpospolitej były usprawiedliwiane przez Woltera koniecznością zaprowadzenia tolerancji, gdyż ciemne katolickie masy polskie nie gwarantowały dysydentom religijnym wolności wyznania. Podobna argumentacja pojawi się w propagandzie filosowieckiej po II wojnie światowej, kiedy zniewolenie Polski przez Sowietów będzie usprawiedliwiane zdławieniem rzekomo odwiecznego polskiego antysemityzmu.
Sam Wolter zresztą wielokrotnie sprzedawał swój talent polemiczny carom rosyjskim. Sprzedawał najzupełniej dosłownie. Najlepszą transakcją było napisanie przez niego „Historii Piotra I”, o którym to dziele d’Alambert wyraził się, że „wywołuje obrzydzenie niskością i plugawością swych pochwał”. Wolter, który na europejskich dworach uchodził za wzór niezależności myślenia i nonkonformizmu działania, zgarnął za swój utwór, pisany przy pomocy rosyjskich cenzorów, 100 tysięcy liwrów.
W swym dziele na temat Piotra I francuski filozof pominął pewną ważną zasługę rosyjskiego cara. Otóż to on jako pierwszy z rosyjskich władców docenił rolę dziennikarstwa i znaczenie opinii publicznej w krajach Europy Zachodniej. Postanowił więc wpływać przez nie na obraz Rosji, kształtowany za granicą. Jak pisze rosyjski historyk Piekarski w swej książce „Nauka i literatura w Rosji”: „Piotr uznał za wystarczające wynająć około tuzina redaktorów naczelnych i dziennikarzy, którzy zobowiązaliby się pisać artykuły o Rosji w pożądanym duchu, zgodnie z wytycznymi rządu. Agenci werbowali więc adwokatów sprawy rosyjskiej wśród europejskich dziennikarzy i literatów ze wszystkich krajów.”
Długa jest lista sprzedajnych pisarzy, wykonujących polecenia Rosji: Fontenelle, Marmontel, Grimm, Falconet, Mercier, Dumas – to tylko pierwsze z brzegu nazwiska. Cały wiek XIX zresztą to okres nieustannego subsydiowania przez Rosję największych gazet europejskich, wśród których znajdował się m.in. „Times”. Pieniądze płacono m.in. za niepodejmowanie na swoich łamach „kwestii polskiej”. [Pierwotnie bohater Juliusza Verne'a, Kapitan Nemo, miał być Polakiem biorącym za stłumienie Powstania Styczniowego odwet na Moskalach, po interwencji ambasady rosyjskiej Verne zrezygnował z narodowości polskiej swojego bohatera — przyp. Grzegorz Rossa]
Największą liczbę ludzi pióra zwerbował rosyjski agent w Paryżu Jakow Tołstoj. W jednej z depesz do szefa rosyjskiej policji, generała Benkendorfa, donosił: „’La Quotidienne’ jest całkowicie oddana interesom Rosji. Panowie Michaux i Lyoranty będą przyjmować do druku wszystko, co zechcemy im dać na temat Rosji.” Ponad pół wieku później, w 1904 roku, inny agent rosyjski w Paryżu Raffałowicz raportował do centrali:

„W ciągu pierwszych miesięcy potworna sprzedajność prasy francuskiej pochłonie sumę 600 000 franków”.
Według danych rosyjskiego ministerstwa finansów z 1906 roku, jedynie dotacje dla prasy francuskiej w samym tylko roku 1905 kosztowały budżet państwa ponad dwa miliony franków.
Zastanawiające jest, że ci sami zachodni autorzy, którzy tak chętnie wychwalali Rosję, z drugiej strony podkopywali fundamenty tradycji w swoich krajach, często występowali przeciw ogólnie przyjętym normom moralnym, atakowali Kościół, osłabiali rodzinę.

Zupełnie jakby realizowali program zawarty w „13 złotych zasadach” Sun Tzu.
Nic więc dziwnego, że w 1856 roku Ludwik Mierosławski pisał:
„Czemu przypisać tę nieomal niemoc wszelkich wysiłków materialnych Francji i Anglii przeciwko państwu trzykrotnie słabszemu technicznie, niż każde z nich, jeśli nie temu naczelnemu rozbrojeniu, tej niewidzialnej malarii, którą sączą doktryny rosyjskie poprzez wszystkie szczyty społeczne Zachodu, aż wreszcie przedostają się one do najgłębszych pokładów społeczeństwa zachodniego. Doktryny te mogą być tylko zaprzeczane i to właśnie czyni je tak groźnymi. Idea rosyjska, to w istocie cezarat mongolski starego świata, czyli zaprzeczenie drogą pochłaniania wszelkich praw ludzkości. Ma ona zbyt wiele sprytu na to, by miała wystąpić otwarcie, zadawala się wszczepianiem własnych nienawiści i wstrętów w sercu narodów, po których duszę sięga. Ileż złych instynktów, ileż zawiści mrocznych, ileż zaprzaństwa duchowego, ile, zwłaszcza, słabości dostało się nieświadomie na żołd tego kusiciela, który drugą ręką sieje oszczerstwa przeciwko wszystkiemu, co mu staje na przeszkodzie.”

Po encyklopedystach – intelektualiści

Encyklopedyści nie dożyli już czasów, kiedy ich pojętni uczniowie sformowali nową klasę – intelektualistów. Zdaniem Friedricha Augusta von Hayeka, nigdy nie posiadali oni większej władzy niż w wieku XX, kształtując wyobrażenia mas i modelując opinię publiczną.
Hayek, definiując intelektualistów jako
„sprzedawców używanych idei”, zauważał, że „przeciętny człowiek dnia dzisiejszego niewiele dowiaduje się o wydarzeniach czy ideach bez pośrednictwa tej klasy”, tak więc to intelektualiści „decydują, które opinie i poglądy do nas dotrą, które fakty są dość ważne, byśmy je poznali, w jakiej formie i pod jakim kątem powinny zostać ukazane”. Przy tym wszystkim przeciętny człowiek nie zdaje sobie sprawy, czy intelektualiści wiernie opisują rzeczywistość, czy też deformują jej opis zgodnie ze swoimi poglądami. Lub zgodnie ze zleceniami mocodawców – mógłby powiedzieć ktoś obeznany w historii kolaboracji XX-wiecznych intelektualistów z reżimami totalitarnymi.
Niewątpliwym sukcesem sowieckich komunistów było to, że nie wszyscy zachodni intelektualiści oddawali się na usługi komunizmu za pieniądze. Niezależnie od tego, czy zaangażowanie tych ostatnich tłumaczyć „ukąszeniem heglowskim”, „zdradą klerków” czy „hańbą domową”, nie zmienia to faktu, że przez samych bolszewików traktowani byli – tak jak nazywał ich Lenin – jak „użyteczni idioci”. Jak zauważył emigracyjny znawca problemów ZSRS Michał Heller, „specyfika sowieckiej dezinformacji polega na tym, że czerpie ona swe soki żywotne z postawy Zachodu, który po otrzymaniu impulsu z Moskwy, dezinformuje się już sam”.
Lista nazwisk może porażać: Jean-Paul Sartre, Louis Aragon, Andre Breton, Simone de Beauvoir, Paul Eluard, Henri Barbusse, Romain Rolland, Jean Cocteau, Andre Malraux, Paul Valery, Herbert George Wells, George Bernard Shaw, Ernest Hemingway, Man Ray, Sinclair Lewis, Upton Sinclair, Virginia Woolf, Luis Bunuel, Stefan Zweig, Heinrich Mann, Anna Seghers, Tristan Tzara i inni.

Nie wszyscy byli jednak idiotami i znali swoją cenę. Leon Feuchtwanger zjawił się w Moskwie w 1937 roku akurat podczas apogeum „wielkiej czystki” i procesów pokazowych. Podczas rozmowy ze Stalinem narzekał na panujący w ZSRS kult jednostki, jednak zgodził się napisać książkę wychwalającą zalety państwa sowieckiego, ustroju komunistycznego i wielkiego wodza – Józefa Stalina. Miał tylko jeden warunek:
żeby podczas drugiego procesu darowano życie wszystkim oskarżonym pochodzenia żydowskiego. Stalin przystał na to i jeszcze w tym samym roku ukazała się drukiem książka pt. „Moskwa 1937”.

Pierwszą wielką imprezą polityczno-kulturalną, która ściągnęła wiele z wymienionych wyżej sław literackich, był zorganizowany w czerwcu 1935 roku w Paryżu Międzynarodowy Kongres Pisarzy w Obronie Kultury. Myliłby się ten, kto by myślał, że pomysł owego przedsięwzięcia wyszedł od któregoś z owych twórców. Inicjatorem zwołania kongresu był osobiście Józef Stalin, który zadanie to powierzył sowieckiemu pisarzowi, a zarazem korespondentowi „Izwiestii” w Paryżu – Ilji Erenburgowi. O tym dowiedziano się jednak wiele lat później. Dla ówczesnych Europejczyków kongres miał być manifestacją postępowych poglądów świata literackiego. Świata nieświadomie realizującego „13 złotych zasad”.

O skuteczności sowieckiej akcji niech świadczy następujący przykład: w 1933 roku na Ukrainie w wyniku sztucznie wywołanego przez Stalina Wielkiego Głodu zmarło – według różnych szacunków – od 6 do 12 milionów ludzi. Korespondentem „New York Timesa” w Moskwie był wówczas Walter Duranty, który za swe reportaże z Rosji otrzymał nawet Nagrodę Pulitzera. Duranty pisał, że owszem w ZSRS panuje klęska, ale jest to klęska urodzaju – i rozwodził się długo o „tłuściutkich niemowlakach w żłobkach i przedszkolach” oraz bazarach „pełnych jajek, owoców, drobiu, jarzyn, mleka i masła”. W tym samym czasie wiejskie drogi i ulice miast na Ukrainie zasłane były ludzkimi trupami, obgryzano nawet korę z drzew, a przypadki kanibalizmu nie należały do rzadkości.
A jednak wiedza o Wielkim Głodzie nie przebiła się do świadomości społeczeństw zachodnich. Korespondencje Malcolma Muggeridge’a na ten temat były cenzurowane w redakcji „Manchester Guardian”. Para znanych socjologów Sydney i Beatrice Webb stawiała kolektywizację oraz rolniczy system ZSRS jako wzór „nowej cywilizacji” i przykład do naśladowania dla państw kapitalistycznych. W Hollywood natomiast nakręcono wkrótce potem film „Zorza polarna”, w którym sowiecki kołchoz przedstawiono idyllicznie niczym raj na ziemi.

Jezus – materialista, Stalin – dobra kobieta

Kiedy przed II wojną światową zbiegł do USA agent GPU Walter Krywicki, wśród swoich rozmówców w Ameryce nie znalazł nikogo, z kim mógłby poważnie porozmawiać o ZSRS. Sowietologia amerykańska znajdowała się bowiem w powijakach, a nowojorscy dziennikarze zadawali Krywickiemu naiwne pytania w stylu: czy to prawda, że Stalin wydaje rozkazy Kominternowi?
W owym czasie jeden z krajów, w których refleksja sowietologiczna była najlepiej rozwinięta, stanowiła Polska.
Do czołowych znawców problemu należeli m.in. wspomniany już Stanisław Swianiewicz, Ryszard Wraga czy też Włodzimierz Bączkowski.
Ten ostatni w 1938 roku opublikował znaczący szkic pt. „Uwagi o istocie siły rosyjskiej”.
Podkreślając zapożyczenia Rosjan w dziedzinie wojskowości z tradycji tataro-mongolskiej, Bączkowski pisał:
„Głównym rodzajem broni rosyjskiej, decydującym o dotychczasowej trwałości Rosji, jej sile i ewentualnych przyszłych zwycięstwach, nie jest normalny w warunkach europejskich czynnik siły militarnej, lecz głęboka akcja polityczna, nacechowana treścią dywersyjną, rozkładową i propagandową.”
Bączkowski zwracał uwagę na „olbrzymie wybrzuszenie w strukturze państwowej Rosji czynników wywiadu, policji politycznej i narzędzi dywersji”, w porównaniu z którymi „armia rosyjska jest de facto drugoplanowym rodzajem broni rosyjskiej”.
Już pierwszy schemat organizacyjny sowieckiej bezpieki – CzeKa – zawierał Wydział Prowokacji, który w ramach kolejnych przekształceń zamienił się w Biuro Dezinformacji, zaś od 1959 roku zaczął działać jako Wydział „D” I Zarządu Głównego KGB, a od 1969 roku jako Wydział „A” Zarządu Zagranicznego. Na skutek każdej kolejnej reorganizacji rosły znaczenie i liczebność struktur dezinformacyjnych w ramach sowieckich służb specjalnych.
Pisząc swój tekst w 1938 roku Bączkowski nie mógł nawet przypuszczać, jakiego rozmachu nabierze akcja dywersyjna ZSRS po II wojnie światowej. Żeby rozkładać od wewnątrz burżuazyjne społeczeństwa świata kapitalistycznego, inspirowano i wspierano działalność wielu najróżniejszych ruchów i ugrupowań.
Jest rzeczą obecnie powszechnie znaną, że aktywność najbardziej znanych organizacji terrorystycznych na świecie sponsorowana i wspomagana była przez Sowietów.
Do grup potajemnie faworyzowanych przez Kreml należały m.in.: La Lotta Continua, Czerwone Brygady, Baader-Meinhof, Rote Armee Fraktion, IRA czy ETA. Najbardziej poszukiwani na świecie terroryści, tacy jak Carlos czy Abu Nidal, korzystali z gościny, szkoleń i pomocy w krajach komunistycznych.
Moskwa nakręcała jednak nie tylko terror lewacki, lecz również skrajnie prawicowy.
Dopiero po otwarciu archiwów Stasi okazało się np., że „Grupa Sportów Obronnych Hoffmana”, odpowiedzialna za wiele zamachów, m.in. za potworną eksplozję bomby podczas Oktoberfest w Monachium w 1980 roku, była kierowana przez komunistycznych agentów z NRD.

Podobnie infiltrowany i sterowany przez moskiewską centralę był ruch pacyfistyczny, który w krajach zachodnich potrafił gromadzić na ulicach setki milionów ludzi, protestujących najpierw przeciwko wojnie w Korei, później przeciw amerykańskiej interwencji w Wietnamie, w końcu zaś przeciw rozmieszczeniu amerykańskich rakiet „Pershing” w Europie Zachodniej (oczywiście podobnych protestów nie było przeciw rozmieszczeniu rosyjskich rakiet SS-20 w Europie Wschodniej, choć to Sowieci zaczęli, zaś Amerykanie tylko odpowiedzieli na ich krok). Zjawisko to opisał bardzo precyzyjnie Władimir Bukowski w pracy „Pacyfiści kontra pokój”.

Z kolei w książce pt. „Czerwona kokaina. Narkotyzowanie Ameryki i Zachodu” amerykański ekspert ds. handlu narkotykami Joseph D. Douglas ujawnił długofalowe operacje dywersyjne Rosjan i Chińczyków, których celem było rozpowszechnienie narkotyków w krajach zachodnich.

Douglas opisał zwłaszcza powiązania największych karteli narkotykowych z centralami wywiadowczymi państw komunistycznych. W tego rodzaju akcjach celował zwłaszcza chiński przywódca Mao Tse Tung, którego ulubioną lekturą była „Sztuka wojny” Sun Tzu, i który powtarzał, że
Chińczycy powinni wziąć odwet za XIX-wieczne „wojny opiumowe” i to oni w XX stuleciu powinni wykorzystać narkotyki przeciw swoim wrogom.
Innym rodzajem działalności komunistycznej było eskalowanie nastrojów antysemickich] Jednym z przykładów może być przeprowadzona na przełomie lat 1959/1960 operacja „Swastyka”, której szczegóły ujawnił zbiegły na Zachód agent KGB Rupert Sigl. Otóż pomiędzy Bożym Narodzeniem 1959 a połową lutego 1960 roku zanotowano w RFN aż 833 wystąpienia antysemickie: profanacje żydowskich cmentarzy, pomników i synagog. Mieszkający w Niemczech Zachodnich Żydzi otrzymywali anonimowe pogróżki telefoniczne i listowne. Jednocześnie w tym samym czasie antysemickie ekscesy miały miejsce w Londynie, Oslo, Wiedniu, Paryżu, Parmie, Glasgow, Kopenhadze, Sztokholmie, Mediolanie, Antwerpii, Nowym Jorku, Melbourne, Manchesterze, Atenach, Perth, Bogocie i Buenos Aires. Najwięcej było ich jednak w RFN – łącznie, w kilkudziesięciu miastach. Nic więc dziwnego, że Niemcy Zachodnie zaczęły tracić zaufanie swoich sojuszników z NATO: w niektórych krajach zaczęto ignorować zachodnioniemieckich dyplomatów, zwalniać zachodnioniemieckich pracowników, wycofywać ze sprzedaży niemieckie towary czy też zrywać kontrakty z RFN-owskimi partnerami. Wielki tytuł w „New York Herald Tribune” głosił: “Bonn nie jest w stanie wyeliminować nazistowskiej trucizny”.
Sowieci nie poprzestawali na tego typu akcjach – swoich agentów wpływu usadawiali też w kluczowych miejscach dla dzisiejszych społeczeństw:

jako urzędników w ministerstwach, producentów telewizyjnych, agentów literackich a nawet dostojników kościelnych. Dość powiedzieć, że w latach 1931-1968 Dziekanem Canterbury w Kościele Anglikańskim był Hewlett Johnson – człowiek, który po swej podróży do ZSRS w 1937 roku (w czasie największych czystek stalinowskich) napisał wychwalającą komunizm książkę pt. „Socjalistyczna jedna szósta świata” (przetłumaczoną na 25 języków i wydaną w milionach egzemplarzy), który po spotkaniu ze Stalinem powiedział, że Soso przypomina mu jego matkę: „dobrą kobietę”, który w 1949 roku podczas procesu Krawczenki w Paryżu zeznawał, że w Związku Sowieckim nie ma obozów pracy przymusowej, który w 1950 roku otrzymał Stalinowską Nagrodę Pokoju, który oświadczył w końcu, że „Jezus był materialistą”, za co w Wielkiej Encyklopedii Sowieckiej poświęcono mu więcej miejsca niż Chrystusowi.

Sztuczna negatywność

Oprócz „frontu zewnętrznego” istniał także „front wewnętrzny”. W państwie chanów, a później w państwie carów i komunistycznych sekretarzy nie było miejsca dla opozycji. Pluralizm w sprawach społecznych i politycznych był zakazany. Każdy, kto miał inne zdanie niż władca, stawał się automatycznie zdrajcą ojczyzny. Ponieważ jednak tacy ludzie się pojawiali, musieli być traktowani jak wrogowie. Wobec wroga zaś stosowano wypróbowaną taktykę tataro-mongolską.
Najbardziej znanym przykładem akcji Ochrany była działalność Iwana Azefa – szefa Organizacji Bojowej Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, a zarazem tajnego agenta carskiej policji. Jego działalność była jednak o tyle tajemnicza, że kierowana przez niego organizacja dokonała m.in. udanego zamachu na ministra spraw wewnętrznych von Plehwego, który był przecież zwierzchnikiem policji, i to w tym samym czasie, kiedy Azef pozostawał jej konfidentem. Problem „podwójnych agentów” był zresztą stałym ryzykiem w tej pracy, dlatego aktualne pozostawało wskazanie Sun Tzu: „infiltrujcie wszędzie swoich szpiegów”.
W tej dziedzinie sowiecka CzeKa (oraz jej następczynie: OGPU, NKWD i KGB) przebiła jednak Ochranę: o ile carska policja tylko stawiała swoich ludzi na czele organizacji opozycyjnych, o tyle sowiecka bezpieka tworzyła całe takie organizacje. Najbardziej znaną tego typu akcją (dziś można przeczytać o niej jako o wzorcowej operacji wywiadowczej na stronach internetowych rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa) była akcja „Trust” w latach 20-tych ubiegłego stulecia.
Czekiści stworzyli mianowicie fikcyjną organizację antykomunistyczną o nazwie Monarchistyczny Związek Rosji Środkowej i kierowali nią przez pięć lat: od 1922 do 1927 roku. Owa formacja istniała rzeczywiście w latach 1919-20, ale została rozbita przez czekistów, a następnie przez nich reanimowana – co ciekawe, z tymi samymi ludźmi co przedtem, ale teraz zwerbowanymi już przez Sowietów. Kierowali nią carscy generałowie Brusiłow, Zainczkowski i Potapow, którzy w rzeczywistości wykonywali bolszewickie rozkazy. Dzięki nim Moskwie udało się skłócić rosyjską emigrację, rozbić opozycję i dostarczyć zachodnim wywiadom fałszywych informacji. Przekonano mianowicie kraje europejskie, aby nie interweniowały zbrojnie w ZSRS, gdyż komunizm w tym kraju dogorywa, a konflikt militarny skupi jedynie naród rosyjski wokół sowieckiego rządu, który jeśli zostanie pozostawiony sam sobie, to niechybnie upadnie. Dzięki operacji „Trust” zostali też podstępnie ściągnięci do ZSRS, a następnie aresztowani liderzy antykomunistycznej opozycji emigracyjnej, m.in. Borys Sawinkow, który następnie zginął, wypadając z okna więzienia na Łubiance.
Ten sam schemat został zresztą wykorzystany po II wojnie światowej do spacyfikowania polskiego podziemia niepodległościowego, kiedy to Urząd Bezpieczeństwa stworzył fikcyjną Komendę WiN-u. Jadwiga Staniszkis na ów sposób działania wymyśliła określenie „sztucznej negatywności”.

Po intelektualistach – telewizja

Zawrotną karierę w terminologii postmodernistycznej robi dziś słowo simulacrum. Najkrócej mówiąc, oznacza ona kopię bez oryginału. Takimi kopiami, które nie miały nigdy swojego oryginalnego wzorca, były wielkie medialne spektakle związane z tzw. Jesienią Ludów w 1989 roku, np. Okrągły Stół w Polsce czy Rewolucja Grudniowa w Rumunii lub też obrona Białego Domu w Moskwie w sierpniu 1991 roku. Właściwie wszystkie one były pomyślane nie jako realne wydarzenia, ale jako wielkie widowiska telewizyjne. Okrągły Stół odwoływał się do istniejącej w Polsce tradycji polityki symboli, a jego celem – by znów użyć sformułowania Jadwigi Staniszkis – było to, by „przełom służył zakamuflowaniu ciągłości”. Obrona Białego Domu z bohaterskim Borysem Jelcynem na wieżyczce czołgu była jedynie faktem wirtualnym, gdyż żadnej obrony nie było, a to z tego prostego powodu, że nie było żadnego szturmu na Biały Dom. Wydarzenie to zaistniało jedynie na dziesiątkach milionów ekranów telewizyjnych na całym świecie.
Dość dużo wiemy już dziś – m.in. z badań przeprowadzonych przez Radu Portocala – o obaleniu rządów Nicolae Caeucescu w Rumunii.

W rzeczywistości doszło tam do przewrotu pałacowego, ale po to, by nowa ekipa uzyskała legitymację społeczną, zorganizowano rewolucję. Nieprzypadkowo jej centrum znajdowało się w głównym gmachu państwowej telewizji w Bukareszcie. Była to bowiem „rewolucja telewizyjna”. Jak na rumuńskie warunki rozegrano ją z iście hollywoodzkim rozmachem. Kiedy 21 grudnia 1989 roku uczestnicy demonstracji w centrum stolicy uciekali przed atakiem czołgów, telewidzowie mieli wrażenie, że ledwie uniknięto masakry. W rzeczywistości chrzęst pancernych gąsienic był emitowany z wielkich głośników na dachach domów, toteż wystarczyło kilkunastu wmieszanych w tłum agentów, którzy krzyknęli „czołgi jadą!” i rzucili się do ucieczki, by ludzie wpadli w panikę. Telewidzowie mieli wrażenie autentyczności wydarzenia, ponieważ demonstranci nie grali, lecz przerażeni byli naprawdę.
Podobnie z głośników na dachach bloków puszczano nagrania magnetofonowe z seriami karabinów maszynowych. Broniąc dzielnie rewolucji, żołnierze wierni Frontowi Ocalenia Narodowego odpowiadali ogniem karabinowym, w wyniku czego zginęło więcej ludzi niż zastrzelono ich za panowania Ceaucescu. Zachód przymknął oczy na mord sądowy na byłym dyktatorze po tym, jak francuska telewizja nadała reportaż o tysiącach ofiar zamordowanych przez Ceaucescu, których zbiorową mogiłę odkryto w Timisoarze. Po raz kolejny mieliśmy do czynienia z simulacrum, gdyż żadnej egzekucji nie było, a trupy ze śladami sekcji zwłok zwieziono z różnych kostnic i prosektoriów. Spektakl się jednak udał, gdyż telewidzowie weń uwierzyli.
Najlepiej udokumentowana została jednak akcja dezinformacyjna w Czechosłowacji, związana z tzw. Aksamitną Rewolucją. Czechy były bowiem jedynym krajem, w którym powołano oficjalną komisję (tzw. Komisja 17 Listopada) zajmującą się wyjaśnieniem wszelkich okoliczności tzw. Jesieni Ludów. Dzięki otwarciu milicyjnych archiwów udało się ustalić, że w czerwcu 1987 roku czeskie służby specjalne rozpoczęły akcję o kryptonimie „KLIN”. Jak stwierdził odpowiedzialny za jej przebieg wysoki oficer owych służb Miroslav Chovanec: „celem tej akcji było hamowanie jednoczenia się opozycji i zyskiwanie wpływu w jej szeregach, by możliwe stało się regulowane przejście do systemu pluralistycznego”.
Rok później czeska StB (Bezpieka Państwa) zaczęła tworzyć „nielegalne grupy” i wydawać „konspiracyjne wydawnictwa”, a także powołała do życia nowy rodzaj agenta, czyli „zawodowego” dysydenta antykomunistycznego. Jak wykazała Komisja 17 Listopada, jedną z najbardziej naszpikowanych agentami organizacji „antykomunistycznych” był Klub Obroda (Odrodzenie), wchodzący w skład Karty 77. „Agentura, którą mieliśmy w opozycji, po prostu szła z tą opozycją w górę”, zeznał później Chovanec.
Jednocześnie w samej partii komunistycznej zaczęto awansować działaczy, mających opinię „niepokornych liberałów”, zwolenników „demokratyzacji” i przeciwników „ortodoksyjnego betonu”. Najlepszym przykładem może być postać Josefa Bartonczika, w latach 1971-1988 płatnego agenta StB, sekretarza partii komunistycznej w Brnie, późniejszego lidera ludowców.

Dr Pavel Żaczek, który już po upadku komunizmu w Urzędzie ds. Dokumentacji i Badania Działalności StB zajmował się operacją „KLIN”, pisze: „Chodziło o stworzenie jakiegoś mechanizmu kontrolnego dla zakładanych negocjacji okrągłego stołu, dokładnie według modelu polskiego”. Celem operacji służb specjalnych było więc najpierw stworzenie „antykomunistycznej” opozycji, a później podzielenie się z nią władzą przy „okrągłym stole”. Opinia publiczna miała to przyjąć oczywiście jako porozumienie dwóch stron reprezentujących całe społeczeństwo.
„Aksamitna rewolucja”
w Czechach rozpoczęła się 17 listopada 1989 roku od brutalnie rozpędzonej przez milicję studenckiej demonstracji w Pradze. O terminie tej manifestacji funkcjonariusze StB wiedzieli wcześniej niż jej oficjalni organizatorzy – studenci z ruchu STUHA. Demonstracja 17 listopada zapoczątkowała ciąg antyrządowych wystąpień, który doprowadził w końcu do ustąpienia władz. Iskrą, która spowodowała wybuch niezadowolenia społecznego, była rzekoma śmierć studenta idącego na czele antykomunistycznego pochodu.
W rzeczywistości prowadzący demonstrację porucznik StB Ludvik Zifczak-Rużiczka udawał martwego i został natychmiast zabrany przez karetkę MSW. Tymczasem plotka o jego śmierci zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i prowokować do otwartych wystąpień przeciw reżimowi.
Warto nadmienić, że porucznik Zifczak-Rużiczka był parę miesięcy wcześniej aresztowany przez milicję jako dysydent (co miało uwiarygodnić go w kręgach opozycji), zaś podczas samej demonstracji dążył do tego, by skierować przemarsz studentów trasą zakazaną przez władze, co zakończyć się musiało starciem z milicją.

Jak zeznał jeden z głównych organizatorów operacji „KLIN”, generał StB Alojs Lorenc – na nowego przywódcę państwa kreowany był jeden z przywódców Praskiej Wiosny w 1968 roku, zwolennik Gorbaczowa i „socjalizmu z ludzką twarzą”, Zdenek Mlynarz.
Przebywał on na emigracji, ale został przywieziony do Pragi przez funkcjonariuszy czeskiego wywiadu.
Okazało się jednak, że przybył już za późno – sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Władimir Bukowski opisuje to następująco: „Wszystko szło bardzo dobrze, zgodnie ze scenariuszem – aż do ostatniej chwili, kiedy wśród wszystkich tych niepokojów, tuż po upadku rządu, w Pradze pojawił się nagle Mlynarz.
Miał bardzo wiele wystąpień telewizyjnych, wygłosił przemówienie na Placu św. Wacława. Ludzie jednak buczeli i gwizdali, ponieważ rzucał tylko stare slogany z 1968 roku. Na tym etapie nie chcieli już Czechosłowacji, nie chcieli ‘socjalizmu z ludzką twarzą’, nie chcieli żadnego socjalizmu z żadną twarzą. Wygwizdany Mlynarz wycofał się z gry. Ponieważ reakcja ludzi była inna od tej, której oczekiwał, po prostu obrócił się na pięcie i powrócił do Wiednia. I nagle ten bardzo staranny, bardzo precyzyjny spisek wszedł w impas. Sowieci nie mieli na miejscu żadnego swojego kandydata. Sprawy bardzo szybko wymknęły się spod kontroli. Havel ze swoimi przyjaciółmi byli na miejscu i to oni zgarnęli całą pulę.”
Zwróćmy uwagę, że Władimir Bukowski stwierdził:
„Sowieci nie mieli na miejscu żadnego swojego kandydata”.
Ten znany rosyjski dysydent, tuż po nieudanym puczu w Moskwie w sierpniu 1991 roku i po objęciu władzy przez Borysa Jelcyna, wykorzystał moment politycznej zawieruchy i dostał wgląd do archiwów Kremla. Z materiałów, z którymi się zapoznał, wynika jasno, że proces upadku komunizmu był zdarzeniem wcześniej zaplanowanym w Moskwie i przebiegał według określonego scenariusza – a właściwie kilku różnych scenariuszy w zależności od specyfiki danego kraju (np. wariant węgierski różnił się znacznie od rumuńskiego). Według Bukowskiego, jedynymi krajami, w których plan całkowicie zawiódł, były NRD i Czechosłowacja.
Wyniki swojej kwerendy w kremlowskich archiwach zawarł Bukowski m.in. w książce „Moskiewski proces”. Jej polskie wydanie zostało w 1999 roku ostro skrytykowane na łamach „Gazety Wyborczej”. Autorowi najbardziej dostało się oczywiście za rozpowszechnianie teorii spiskowych. Recenzent gazety radził Bukowskiemu, aby zajął się raczej „bardziej pożytecznym zajęciem – pisaniem thrillerów politycznych w stylu Roberta Ludluma”. Owym recenzentem był Lesław Maleszka, zdemaskowany dwa lata później jako wieloletni płatny agent SB.
]W swoim tekście Maleszka obśmiewał m.in. przedstawioną przez Bukowskiego wersję „aksamitnej rewolucji” w Czechach. Tymczasem wystarczy wejść na oficjalne strony internetowe czeskiej policji (Policie Ceske Republiky), by w katalogu tamtejszego Urzędu Dokumentacji i Badania Zbrodni Komunizmu odnaleźć teksty dotyczące szczegółów operacji „KLIN”, potwierdzające prawdziwość faktów podawanych przez Bukowskiego.
Wiedza ta jest w Czechach powszechnie dostępna od roku 1994, kiedy to po raz pierwszy opublikowano wyniki badań komisji. Co ciekawe, wiedza ta nie została upowszechniona w polskich mediach, chociaż w Pradze akredytowanych było wielu korespondentów, a tak sensacyjny temat powinien stanowić łakomy kąsek dla każdego dziennikarza. Dzięki temu widzowie polskiej telewizji i czytelnicy polskiej prasy zostali uchronieni jednak od snucia niepotrzebnych porównań z wydarzeniami w Czechach.
Dopiero w świetle przedstawionych powyżej faktów staje się jasne, dlaczego Czechom bardzo szybko udało się przeprowadzić lustrację i dekomunizację. Gdyby zwyciężył wariant „okrągłego stołu”, do którego zasiadłaby „konstruktywna opozycja”, zapewne mielibyśmy tam do czynienia z filozofią „grubej kreski”.
Warto dodać, że uchwalenie ustawy lustracyjnej spotkało się z gwałtownym atakiem dużej części czeskich mediów, których publicyści wyczuwali już swąd palonych na stosie czarownic. Ataki umilkły nagle w maju 1992 roku, kiedy dwa konserwatywne dzienniki: „Telegraf” i „Metropolitan” opublikowały legitymacyjne fotografie wraz z danymi osobowymi 400 czeskich dziennikarzy, którzy byli niewątpliwymi agentami bezpieki. Niewątpliwymi, czyli takimi, którzy fakt współpracy z StB potwierdzili własnym podpisem, często na pokwitowaniu honorarium.
Wydarzenia 1989 roku potwierdzają spostrzeżenia Rogera Mucchielliego, który już w 1971 roku w swej pracy pt. „Dywersja” pisał, że bez prasy, radia i telewizji dezinformacja jest dziś bezsilna, gdyż „mass media są idealnym nowoczesnym narzędziem manipulowania opinią publiczną”.
Marshall McLuhan zapytał kiedyś swoich słuchaczy: „W jaki sposób łowi się dzisiaj ludzkie dusze? Wędką czy siecią?” Kiedy milczeli, odpowiedział: „Ani wędką, ani siecią. Wędką łowiono w czasach Apostołów, siecią – w epoce Guttenberga. Dzisiaj natomiast wymienia się wodę. I robią to media elektroniczne.”
Gdyby przenieść to porównanie na nasz grunt, to okazałoby się, że wędką łowili kupcy na starożytnych bazarach, siecią intelektualiści w swoich książkach i broszurach, dzisiaj natomiast media wymieniają nam wodę – zmieniają nam nasze środowisko naturalne, gdyż naszym środowiskiem w coraz większym stopniu jest przestrzeń informacyjna.



Wobec manipulacji, dezinformacji i prowokacji zadanie pozostaje właściwie jedno: nie pozwolić im, żeby złowili nasze dusze.


Wiecej: http://www.eioba.pl/a/1sj6/manipulacja-prowokacja-dezinformacja#ixzz1du226sWg
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


Wojenny marketing
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile