Dołączył: 20 Maj 2008 Posty: 4008
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 15:10, 20 Sie '10
Temat postu: Urzędnicy i Kodeks Karny,czy X przykazań
Czy urzędnicy zapłacą za błędy?
Marta Piątkowska
2010-08-13, ostatnia aktualizacja 2010-08-13 13:05
Urzędnik, który wyda decyzję z rażącym naruszeniem prawa może zostać pociągnięty do odpowiedzialności finansowej w wysokości dwunastomiesięcznego wynagrodzenia. Kierownikowi urzędu będzie groziła kara do 3 lat więzienia za niezgłoszenie sprawy do prokuratury.
Kary przewidziane dla pracowników administracji w projekcie ustawy o odpowiedzialności urzędniczej budzą wiele kontrowersji. Sąd Najwyższy, Krajowa Rada Sądownicza i Naczelny Sąd Administracyjny wydały w tej sprawie negatywną opinię. Sejm nie musi się jednak tym kierować.
Konsultacje z organami sądowymi są potrzebne do oceny zgodności przepisów z konstytucją, nie mają jednak znaczenia wiążącego.
Zdaniem Krajowej Rady Sądowniczej nowa ustawa jest zbędna, wystarczyłoby bowiem wprowadzić zmiany do kodeksu pracy, który już teraz ustala maksymalną kwotę obciążającą pracownika. W obecnej chwili odszkodowanie ustalane jest w wysokości wyrządzonej szkody, jednak nie może ono przewyższać trzymiesięcznego wynagrodzenia, które pracownik otrzymywał w momencie wyrządzenia przez niego szkody.
Wątpliwości KRS budzi również konieczność angażowania w sprawę prokuratury na szczeblu okręgowym. Nowe obowiązki związane z ustalaniem winy urzędników będą odciągały prokuratorów od ich podstawowego zadania, czyli ścigania przestępczości.
Z przychylnością nie spotkała się też propozycja wszczęcia postępowania karnego w stosunku do kierownika urzędu, w którym doszło do naruszenia prawa. Zgodnie z projektem ustawy za niezgłoszenie sprawy do prokuratury groziłaby mu kara do 3 lat pozbawienia wolności. W opinii KRS wystarczającym rozwiązaniem byłoby odwołanie kierownika z pełnionej funkcji.
Nie do końca jasne są też kryteria, którymi miałaby się kierować prokuratura ustalając wysokość odszkodowania w przypadku braku umyślnej winy urzędnika. Tego typu sprawy mogą przysparzać sądom trudności interpretacyjnych, szczególnie w zestawieniu z zawartymi w kodeksie pracy przepisami o odpowiedzialności pracowników.
Podobnego zdania co Krajowa Rada Sądownicza jest Najwyższy Sąd Administracyjny. Nowej ustawy najbardziej boją się urzędnicy, którzy uważają, że zwiększenie odpowiedzialności finansowej do kwoty rocznych dochodów może wpłynąć na jakość i tempo wykonywanej przez nich pracy.
Strach przed konsekwencjami spowoduje niechęć do podejmowania samodzielnych decyzji i unikanie odpowiedzialności. Zdaniem Sądu Najwyższego może mieć to również przełożenie na liczbę chętnych starających się o przyjęcie do pracy w administracji.
Jednym z najsławniejszych błędów urzędniczych było aresztowanie właściciela firmy Optimus - Romana Kluski. Zarzucono mu wyłudzenie 30 mln zł VAT. Sąd Najwyższy uchylił wszystkie decyzje względem niego w 2003 roku i zarządził zwrot kosztów od organów podatkowych. Cała sytuacja spowodowała jednak nadszarpnięcie wizerunku biznesmena i straty firmy. - Sposobem na polepszenie jakości administracji nie jest karanie urzędników, tylko sporządzenie jasnych przepisów, które wykluczałyby możliwość różnych interpretacji w podobnych przypadkach - mówi Katarzyna Urbańska z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.
- Ustawa nie porusza kwestii ministrów i dyrektorów, kierując całą odpowiedzialność na pracowników niższego szczebla. Nie wzięto również pod uwagę tego, że w obecnej chwili pod podjętą decyzją często podpisuje się kilku urzędników. Na jakiej zasadzie zatem znaleźć winnego? - dodaje.
Projekt po wakacjach będzie przedmiotem prac komisji administracji i spraw wewnętrznych oraz komisji sprawiedliwości i praw człowieka.
Terminy posiedzenia komisji nie są jeszcze wyznaczone.
Idiotyzm...należy tylko zastosować w takim układzie przepisy KK o korupcji, jeśli to celowe … . Jeśli z prostej głupoty, czy braku kwalifikacji, wywalenie z roboty z zakazem zajmowania stanowisk urzędniczych . Tylko tyle... I to można stosować, i było można stosować przez cały czas... , że nie stosowano, to znaczy że układ chronił złe decyzje bo się na nich żywi.
Tylko tyle.
RomanK
A może tylko dziesięć przykazań i przykładowo od czasu do czasu jakiegoś urzędnika ukamienować!?
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 13:31, 29 Lip '15
Temat postu:
Cytat:
Jan Tajster, oskarżony w kilkunastu procesach karnych, został mianowany w środę przez prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego na nowego dyrektora Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu, jednej z największych jednostek budżetowych miasta.
[...]
W styczniu br. prokuratura poinformowała, że skierowała do sądu 12. akt oskarżenia przeciwko niemu. Dotyczył on przekroczenia uprawnień i wyrządzenia szkody Gminie Miejskiej Kraków na ponad 1,1 mln zł podczas budowy przedłużenia ul. Meissnera do al. Jana Pawła II do al. Pokoju.
Poprzedni akt oskarżenia trafił do sądu w grudniu ub.r. i dotyczył m.in. korupcji i zawyżenia kosztów remontu pl. Bohaterów Getta o 650 tys. zł poprzez budowę ulicy Na Zjeździe w Krakowie.
W marcu tego roku krakowski sąd skazał nieprawomocnie Tajstera na karę 5 tys. zł grzywny za fałszowanie dokumentacji przetargowej dotyczącej fikcyjnego przetargu na remont siedziby ZDiK-u. Następnie poświadczał nieprawdę, że wykonawcy remontu zostali wyłonieni w przetargu.
PAP 29 Lip 2015
"Następne afery jak w banku. Tajster wymaga opieki medycznej" [Życie miasta]
Patryk Salamon 23.07.2015
Przykuwał wicedyrektorkę kajdankami do kaloryfera. W celu udowodnienia źle wykopanego grobu, wskoczył do niego i nie mógł wyjść. Upijał pracowników, robił im zdjęcia, a później wyśmiewał. W gabinecie zostawił brązowe i srebrne misy. Kazał sprzątaczce przewozić odkurzacz przez torowisko. Wieloletni znajomy Jacka Majchrowskiego, Jan Tajster, ma wielkie szanse zostać dyrektorem Zarządu Infrastruktury Komunalnej. Udało nam się namówić na rozmowę jednego z wówczas najważniejszych krakowskich urzędników, dyrektora magistratu Zbigniewa Fijaka.
Patryk Salamon, redaktor naczelny LoveKraków.pl: Skąd wziął się Jan Tajster w krakowskim magistracie i jednostkach zależnych od Urzędu Miasta Krakowa?
Zbigniew Fijak, dyrektor Magistratu za prezydentury Andrzeja Gołasia: Jan Tajster pojawił się w urzędzie za prezydentury Józefa Lassoty (1992 – 1998 – przyp. red.). Nikt nie wie, jak się tutaj znalazł.
Uchodził jednak za człowieka Jana Rokity?
Dzień w Krakowie: Tajster znów w urzędzie
Prezydent Lassota raz w wywiadzie powiedział, że Tajstera polecił mu Jan Rokita. Ja też byłem przekonany, że on jest z jego polecenia czy sugestii. Wszyscy tak myśleli. Później okazało się to nieprawdą, ale Tajster potrafił wokół siebie zrobić przedziwną atmosferę polegającą na przekonywaniu, że jest od Rokity. Jako przyjaciel Jana Rokity mogę powiedzieć teraz, że nie był i nie jest jego człowiekiem. Pytałem o to jego samego.
Potem, jak Andrzej Gołaś został prezydentem w 1998 roku, wszyscy nadal myśleli, że jest człowiekiem Rokity. A jak wiadomo, Gołaś uchodził za dobrego znajomego Jana Rokity, więc Tajster został dyrektorem Zarządu Cmentarzy Komunalnych.
Od momentu, kiedy zostałem dyrektorem całego Urzędu Miasta Krakowa, pojawiały się problemy z Tajsterem. Wiceprezydent Krakowa, który sprawował nadzór nad ZCK mówił mi o tych problemach i stwierdzał: „Co ja mogę zrobić, jak on jest od Rokity”. Dopiero pod koniec kadencji Gołasia (1998-2002 – przyp. red.) prezydent zdecydował się go wyrzucić z dowodzenia cmentarzami komunalnymi. Dostałem polecenie od Gołasia: „idź i zrób tam porządek”. Nie chciałem tego, ale mi kazał.
Jako dyrektor magistratu, jakie miał pan największe zastrzeżenia wobec Jana Tajstera?
Odkąd zamierzałem zrobić porządek, to docierały do mnie informacje o nagannych stosunkach międzyludzkich. Tajster uchodził za sprawnego, uczciwego, twardego szefa. Mówię tylko o opinii, jaką miał. Później wszystko okazało się wielką nieprawdą.
Tajster zakłamywał rzeczywistość? Podawał się za człowieka Rokity, żeby utrzymać się w strukturach urzędu?
Nie było problemu z wyrzuceniem go z urzędu. Tylko wszyscy myśleli, że jest on człowiekiem Rokity i miał opinię dobrego organizatora, który twardą ręką trzymał podległy mu Zarząd Cmentarzy Komunalnych.
Prezydent Gołaś prosił pana, żeby poszedł pan do ZCK.
Nie prosił, lecz kazał. Jako dyrektor magistratu miałem dużo pracy, bo wówczas moja funkcja była druga pod względem formalnym. Byłem drugą osobą w krakowskim samorządzie, zaraz za prezydentem. Wiedziałem, że w Zarządzie Cmentarzy Komunalnych źle się dzieje, więc nie chciałem tam iść.
Przychodzi pan do zarządu cmentarzy i co tam zastaje?
To był kompletny dramat. Tajster był teoretycznie na zwolnieniu, ale przychodził bez przerwy i rządził. Niby jednostką miała kierować jego zastępczyni – słynna pani, która była przykuwana przez niego kajdankami do kaloryfera. Zastałem dramatyczną sytuację. Był strasznie złym dyrektorem, jeśli chodzi o stronę merytoryczną jego działalności. Co do jego uczciwości, nie mogę się wypowiadać, ale znalazłem tam kilkadziesiąt różnych rzeczy o znacznej wartości. Np. mogę zdradzić panu, że w gabinecie były pochowane stare zabytkowe zegary, brązowe i srebrne misy. Więc dziwne, że dyrektor instytucji na terenie urzędu przechowuje prywatne meble, stare zegary itd.
Ale jeszcze o trochę stosunkach międzyludzkich. Szeregowi pracownicy bali się podawać rękę. Jak się z nimi witałem, to nie byli w stanie jej wyciągnąć. Kiedy wchodzili do gabinetu, który wcześniej należał do Tajstera, a ja go przejąłem, to pomimo próśb nie siadali, tylko autentycznie to panu mówię – stali na baczność.
Opowiem panu jeszcze jedną historię. Zarząd Cmentarzy Komunalnych ma przy ulicy Rakowickiej dwa budynki. Są one przedzielone torowiskiem tramwajowym. Tajster kazał przez torowisko przenosić sprzątaczce odkurzacz, mimo iż w zaplombowanym i zaklejonym magazynie znalazłem osiem nowych odkurzaczy i jeden przemysłowy. Kupiono je za 100 tysięcy złotych w jednym roku za pieniądze budżetowe. Był też problem z artykułami papierniczymi. Pracownicy musieli przynosić swoje ołówki czy długopisy, a w magazynie zalegała sterta takich rzeczy. Trzeba być nienormalnym, żeby się tak zachowywać.
Tajster, żeby udowodnić pracownikom źle wykopany grób, wszedł w nocy przez ogrodzenie. Wskoczył do grobu, mierzył, a potem nie mógł wyjść. I miał kolejny powód do awantury.
Niestety, musiałem doprowadzić do nakłucia tego balonu, jakim był Jan Tajster i spowodowałem, że do Zarządu Cmentarzy Komunalnych nie wrócił. Ale potem zaczyna się jego dziwna kariera przy prezydencie Majchrowskim.
Jaka jest przyczyna, że Jan Tajster uchodzi za „niezatapialnego dyrektora”?
Nie tyle, że jest niezatapialnym dyrektorem. Jest pupilem prezydenta Jacka Majchrowskiego. Jest kilka możliwości jego silnej pozycji. Po pierwsze, dochodzą mnie informacje że podczas czwartej kadencji prezydent dość nonszalancko traktuje świat. Pokazuje wszystkim na przekór, że on tu rządzi i robi wszystko co chce. To chyba najlepsza dla prezydenta Majchrowskiego opinia.
A druga?
Jest możliwość, że Tajster ma jakieś „trzymania”. Jak przyszedłem i robiłem porządek w ZCK, to różni ludzie mówili że ma związek z wojskiem - Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Jest faktem, że na terenach wojskowych miał magazyny i tam odbywały się jego imieniny. Robił przyjęcie z okazji Wszystkich Świętych. Charakterystyczne było to, że stawiał alkohol, ale na pewno nie ze swoich pieniędzy. Upijał pracowników. Musieli pić. Robił im zdjęcia, a potem pokazywał, jak byli pijani i robili różne głupie rzeczy. To zachowanie wskazujące na jego osobowość.
Znalazłem również dość skrajne opinie, że Tajster mógł być „skarbnikiem krakowskiego układu”?
To jest absurdalne stwierdzenie. Jest masa ludzi, która mówił że w Krakowie jest duży układ finansowy. Ale wszystko, co wiem, nie wskazuje na to, żeby Tajster miał być jego skarbnikiem. Jeśli jest układ, to on jest częścią tego układu.
Wymienia się go teraz jako kandydata na szefa Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu.
Wszyscy mówią, że jest zdecydowanym faworytem konkursu na to stanowisko. Słyszałem, a przez 8 lat bycia radnym, 4 lata dyrektorem urzędu, znam trochę osób, które dziś dalej są w strukturach krakowskiego samorządu i że wszystko jest ustalone.
Co będzie, jeśli zostanie szefem ZIKiT?
Nic nie będzie. Tylko pojawi się kolejna afera. Zapewne niejedna. Nie ulega żadnej wątpliwości, że Tajster wymaga medycznej opieki. Dla mnie to oczywiste od 12 lat, że potrzebny jest dla tego pana lekarz.
Dołączył: 20 Maj 2008 Posty: 4008
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 20:41, 31 Lip '15
Temat postu:
"Małe Guantanamo" w olsztyńskiej komendzie. Jedni policjanci bili, inni nie reagowali
Trzech kolejnych policjantów z komendy miejskiej w Olsztynie usłyszało w piątek prokuratorskie zarzuty związane ze stosowaniem przemocy wobec zatrzymanych.
Wcześniej o udział w brutalnych przesłuchaniach lub ich tolerowanie obwiniono siedmiu innych funkcjonariuszy.
Jak poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie Zbigniew Czerwiński, zatrzymanym w piątek trzem policjantom zarzucono,
że nie reagowali na przypadki wymuszania przemocą przez innych funkcjonariuszy wyjaśnień od osób przesłuchiwanych na komendzie.
Za niedopełnienie obowiązków służbowych grozi im kara do trzech lat pozbawienia wolności.
Policjanci z Olsztyna w areszcie. Za przemoc wobec przesłuchiwanych
Nie zareagowali
Według prokuratury, policjant Adam Sz. był obecny podczas przesłuchiwania w marcu 2015. zatrzymanego Teodora K.,
który był bity rękami po głowie i kilkukrotnie rażony paralizatorem przez przesłuchujących go funkcjonariuszy.
Nie próbował jednak powstrzymać łamiących prawo kolegów.
Podobną bezczynność zarzucono Grzegorzowi Cz. i Tomaszowi M., którzy byli obecni podczas przesłuchania Jacka S.
Jak ustalono, widzieli oni, że wobec zatrzymanego mężczyzny są stosowane groźby bezprawne, jest on
bity po twarzy, kopany w brzuch i został zrzucony z krzesła na podłogę.
- Prokurator prowadzący sprawę - kierując się dobrem śledztwa - nie wyraził zgody na podanie do publicznej wiadomości,
czy podejrzani przyznają się oraz czy i jakiej treści składają wyjaśnienia - zastrzegł Czerwiński.
Po skandalu z biciem na komendzie. Warmińsko-mazurska policja ma nowego szefa
Inspektor Marek...
czytaj dalej »
Afera na komendzie
Śledztwo dotyczące bicia osób przesłuchiwanych na olsztyńskiej komendzie toczy się od kwietnia, zarzuty w tej sprawie usłyszało wcześniej siedmiu policjantów,
z których pięciu jest aresztowanych. Wśród nich są funkcjonariusze z wydziałów do walki z przestępczością narkotykową i dochodzeniowo-śledczego.
Pięciu zostało już wydalonych ze służby, wobec innych toczą się postępowania dyscyplinarne.
Poszkodowanych w tej sprawie jest pięć osób, które były zatrzymane w sprawach związanych z handlem narkotykami, jeden z mężczyzn był przesłuchiwany pod zarzutem dokonania zabójstwa.
Prokuratura określa sprawę mianem "rozwojowej". Według nieoficjalnych informacji, śledczy dysponują w tej sprawie nagraniami brutalnych przesłuchań.
Policjanci mieli je nazywać "robieniem małego Guantanamo".
Po ujawnieniu przypadków bicia zatrzymanych na komendzie, które miało w celu wymuszanie od nich określonych wyjaśnień,
do dymisji podali się komendant wojewódzki i miejski w Olsztynie oraz szereg funkcjonariuszy niższych rangą.
_________________ JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Sąd orzekł, że lody to jednak nie napój (fot. Peter Macdiarmid/Getty Images)
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Wałbrzychu zakończył proces przeciwko służbom skarbowym.
Fiskus doprowadził do bankructwa małego producenta lodów ze Starych Bogaczowic,
gdy po kilkunastu latach urzędnicy stwierdzili, że lody to napój i naliczyli niemal milion złotych zaległego podatku VAT. Sąd przyznał rację producentowi.
Pieczone nietoperze, lody i ser z ludzkiego mleka. Ekstrema nie dla każdego podniebienia
Właściciel upadłej wytwórni Aleksander Kowalczyk zaskarżył decyzję urzędu skarbowego.
Przekonywał, że produkuje lody a nie napoje owocowe. Jego firma nie dotrwała do wyroku przyznającego mu rację. Zmuszona do zapłaty niemal miliona zł rzekomo zaległego podatku VAT wytwórnia zbankrutowała.
Korzystny wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego otwiera Kowalczykowi drogę do dochodzenia przed sądem powszechnym roszczenia o odszkodowanie za straty.
Dla lodów stawka VAT- u jest preferencyjna i wynosi 5 proc. (wcześniej 7 proc.), natomiast dla napojów już nie, to 23 proc. (wcześniej 22 proc.).
IAR
=========================
Oczywiście odpowiedzialność zastępcza.
Za gangsterskie działania i jego skutki zapłaci Bogu ducha winny PODATNIK.
Do kierowania samochodem trzeba mieć
egzamin
licencje
polise OC,
do kierowania państwem ,
Wysoki Współczynnik Bezczelności! _________________ JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles
Los Polski Ludowej podzieliła polska motoryzacja. Fabryki samochodów i traktorów upadły bądź przeszły na własność koncernów zachodnich. Lecz życie nie znosi próżni. W III RP rozkwitła więc branża, która w PRL chyliła się ku upadkowi. Polskie firmy przestały produkować samochody, a zaczęły powozy.
Dzisiejsza Polska jest kołodziejską potęgą. Produkujemy luksusowe karoce i mniej wygodne karety. Robimy wytworne bryczki, bojowe rydwany, dyliżansy, powozy pocztowe, omnibusy, a nawet konne powozy specjalne. W naszych manufakturach odnawiane są również stare pojazdy.
Wykorzystując stare, ale ciągle najlepsze rozwiązania konstrukcyjne powozów, łączymy je z nowoczesnymi osiągnięciami techniki, by zapewnić komfort i bezpieczeństwo podróżujących" — reklamują się producenci znad Wisły i Odry. I zachwalają nie tylko całe pojazdy, lecz również części zamienne: „Oferujemy szeroki wachlarz wszelkich akcesoriów
doowozów konnych; okucia, lampy, wszelkiego rodzaju wagi i elementy zaprzęgów, dyszle i okulary, dyszulki, kola zarówno do powozów, jak i oldtimerów, istnieje możliwość indywidualnego dorobienia danego wzoru we wszelkich rozmiarach, maty gumowe na podłogi, antyczne akcesoria, zegarki, tabki etc.".
Wszystkie te cuda są osiągnięciami techniki starszej niż XX- i XXI-wieczna. Lecz Polacy nie mają się czego wstydzić. Na eksport idzie prawie cała produkcja. Niemcy, Amerykanie, Francuzi i Brytyjczycy zabijają się za polskimi bryczkami. W Polsce zamawiają karoce. To tutaj kupują berliny, landauy, caleche, sociable, coache, grand duce i coup d'orseye.
Stolarsko-kołodziejska manufaktura ruszyła również we wsi Ziębice na Dolnym Śląsku. Jej właścicielem jest Jan Ziółkowski, który dziś nta 90 lat, emeryturę wynoszącą ok. 1000 zł miesięcznie, z czego państwo zabiera połowę, a połowę zostawia mu, by nie umarł z głodu.
Jego manufaktura stoi nieczynna. Stoi w niej jeszcze jedna nieukończona kareta.
Nieubity interes
Kiedyś do firmy zawitała sąsiadka — pani sędzia.
— Jaka piękna karoca — pochwaliła.
— Nie karoca, tylko kareta — poprawił ją Ziółkowski.
— A jest jakaś różnica? — zapytała. Ziółkowski wytłumaczył.
— Chcę taką — oznajmiła dama.
— To zapłać. — I Ziółkowski wymienił kwotę, jaką za takie karety płacą bogaci mieszkańcy Monako.
Dostojna dama odeszła obrażona.
Za jakiś czas pani sędzia znowu odwiedziła Ziółkowskiego. Właśnie wykonywał okucia do kół powozu, ale tym razem dama zainteresowana była czym innym.
Pokazała kawałek pola.
— To pańskie jest, sąsiedzie? — zapytała.
— Moje — potwierdził pan Jan.
— Chcę je — oświadczyła.
— To zapłać. — Tym razem Ziółkowski wymienił kwotę niższą, ale i tak niemałą. Stosowną do wartości ziemi, jak mu się zdawało. Ale pani sędzi zdawało się inaczej. Interesu nie ubili. Po pewnym czasie Ziółkowski dostał wezwanie do sądu. Był to Sąd Rejonowy w Ząbkowicach Śląskich. Udał się więc do Ząbkowic, odszukał największe w miasteczku gmaszysko, odnalazł salę rozpraw podaną na wezwaniu i zasiadł w ławie, która wydawała mu się najwygodniejsza. Sędzia kazał mu wstać i przenieść się na inną ławę. Ziółkowski zajął bowiem miejsce dla świadka, a okazało się, że jest oskarżony o popełnienie przestępstwa.
Oskarżony, bo oskarżony
Prokurator odczytał akt oskarżenia złożony z jednego zdania: — Oskarżam Jana Ziółkowskiego o to, że bez wymaganego zezwolenia rozebrał budynek gospodarczy i w tym miejscu wykonał stalową konstrukcję pod wiatę, to jest o czyn z art. 90 ustawy prawo budowlane.
— Czy przyznaje się pan do zarzucanego czynu? — zapytał sędzia.
— Jestem niewinny — oświadczył wytwórca karet.
— A czy ma pan budynek gospodarczy?
— Nie mam, ho rozebrałem.
— A czy ma pan wiatę?
— Mam. Do produkcji karet używa się drewna dębowego. Drewno dębowe trzeba bardzo
dokładnie wysuszyć. Musi się wietrzyć, ale...
Nie skończył.
— Cisza! — upomniał go sędzia. — To nie ma związku ze sprawą.
— Jak to nie ma — oburzył się Ziółkowski. — Bez wiaty nie mogę produkować karet.
— Ale nie o karetach teraz mówimy — pouczył go sędzia. — Mówimy o rozbiórce budynku.
— On się walił.
— To również nie ma związku ze sprawą. Rozebrał go pan bez pozwolenia, przez co popełnił pan przestępstwo — stwierdził sędzia.
— Jakie przestępstwo? — zdziwił się Ziółkowski. — Pozwolenia nie miałem, ponieważ nie było konieczne.
Ziółkowski dostarczył do sądu swój wniosek: „Zwracam się z prośbą o wydanie mi zezwolenia na dokonanie rozbiórki budynku gospodarczego". Na wniosku pieczęć Urzędu Miasta i Gminy w Ziębicach oraz 2 znaczki opłaty skarbowej. Dostarczył również zaświadczenie o legalności rozbiórki podpisane przez zastępcę burmistrza: „Urząd Miasta i Gminy w Ziębicach informuje, że nie wniósł sprzeciwu w sprawie rozbiórki budynku gospodarczego. Do prac rozbiórkowych można było przystąpić bez odrębnego zezwolenia".
Paragraf się znalazł
Wobec oczywistych dowodów niewinności sąd nie skazał Ziółkowskiego na więzienie. Uznając jednak jakąś jego winę, sąd „warunkowo umorzył postępowanie karne przeciwko niemu tytułem próby, na okres jednego roku”. Ziółkowski się odwołał, co nic nie dało. Minął znów jakiś czas. Ziółkowski zakładał dach kolejnej pięknej karety, a w tym samym czasie jacyś dwaj panowie w garniturach przykleili do błotnika karety małą kartkę. Pan Jan wysiadł z karety, przyjrzał się z bliska karteczce, a tam napis: „Zajęcie komornicze”.
— Co panowie robią?! — wołał, biegnąc w stronę tych w garniturach, którzy tymczasem zdążyli ponalepiać kartki na innych przedmiotach.
— Realizujemy polecenie. Trzeba było zapłacić tę karę — odpowiedzieli.
— Jaką karę? — dopytywał się Ziółkowski.
— Ma pan do zapłaty grzywnę wynoszącą 81 tys. zł.
Wytwórca karet zasłabł. Gdy doszedł do siebie, ustalił, że Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Ząbkowicach Śląskich wydal postanowienie w sprawie nałożenia na niego grzywny w wysokości 81 144 zł. Była to „grzywna celem przymuszenia, z powodu uchylania się od wykonania obowiązku określonego w załączonym odpisie tytułu wykonawczego”. A w tym odpisie Ziółkowski przeczytał, że miał dokonać rozbiórki budynku, czego nie wykonał.
Przez pewien czas Ziółkowski myślał, że chodzi o budynek, który już dawno zburzył, za co go zresztą posadzono na ławie oskarżonych. Ale nie tym razem. Tym razem zarzucono mu, że nielegalnie postawił wiatę do suszenie dębiny. Kazano mu „rozebrać samowolnie wybudowaną konstrukcję wiaty stalowej", czego nie uczynił, został więc ukarany.
Dom bez ścian
Ziółkowski miał sporo trudności z ustaleniem, co mu zarzucono. Nie chciano z nim rozmawiać ani pokazać dokumentów. Gdy wreszcie dowiedział się, że chodzi o wiatę, zamówił ekspertyzę. Sporządził ją biegły sądowy, inżynier budownictwa lądowego Andrzej Dobrzański: „Prawo budowlane określa, że obiektem budowlanym jest budynek wraz z instalacjami i urządzeniami technicznymi; budowla stanowiąca całość techniczno-użytkową wraz z instalacjami; obiekt małej architektury. Budynkiem jest obiekt budowlany, który jest trwale związany z gruntem, wydzielony z przestrzeni za pomocą przegród budowlanych oraz posiada fundamenty i dach. Jak z powyższego wynika, przedsięwzięcie zakwestionowane przez Nadzór Budowlany nie jest obiektem budowlanym, a tym bardziej nie jest budynkiem. Wobec tego nie stosuje się do niego „Prawo Budowlane« i powinno być poza zainteresowaniem Nadzoru Budowlanego".
Oczywiście nikt się tym nie przejął. Ziółkowski się odwoływał, ale ta nic nie dawało. Skargi, zażalenia i protesty zaprowadziły go przed Sąd Administracyjny w Warszawie. Ten zażądał całości dokumentów. Również i tam Ziółkowski przerżnął, gdyż z dokumentacji przedstawionej przez nadzór budowlany wynikało, że na terenie wytwórni karet stoi potężna hala ze ścianami, oknami, bramami i ciągami wentylacyjnymi. Jest to obora bądź chlewnia, ale na pewno nie wiata do suszenia drewnianych bali.
Doniesienie o fałszowaniu dokumentów, mataczeniu i tuszowaniu przestępstw po kolei uwalały:
— Prokuratura Rejonowa w Ząbkowicach Śląskich,
— Prokuratura Okręgowa w Świdnicy,
— Prokuratura Apelacyjna we Wrocławiu,
— Prokuratura Generalna.
Nikt nigdy nie pofatygował się do Ziółkowskiego, by na własne oczy zobaczyć, co tam stoi bądź nie stoi.
Wietrząc spisek urzędniczo-prokuratorski, zrozpaczony napisał do Centralnego Biura Antykorupcyjnego: „Ukarano mnie wysoką grzywną, której ściągalność trwa do dziś. Podstawą szykan przeciwko mnie jest projekt wiaty, który nie jest moim projektem. Nie wiem, kto i kiedy dokonał podmiany. Pomimo licznych próśb nigdy nie powołano komisji, która by stwierdziła, jaka jest rzeczywistość. Dostarczane przeze mnie opinie i badania biegłych nie są uwzględniane. Zniszczona została moja działalność gospodarcza, a i życie moje dobiega końca”. Ale CBA ma ważniejsze sprawy na głowie niż bezprawną grzywnę. Kara i odsetki mogą sięgać już kilkuset tysięcy złotych. Nikt nigdy nie zadał sobie trudu, by policzyć całość tej należności, gdyż wszyscy dobrze wiedzą, że Ziółkowski nie ma szansy, aby ją zapłacić. Co miesiąc państwo zabiera mu więc połowę emerytury. Umrze z długiem. Ale czy dług umrze z nim?
MATEUSZ CIESLAK mcieslak@redakcja.nie.com.pl
Nie nr 37/2015
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 01:48, 23 Paź '15
Temat postu:
Za koniecznością istnienia kamer w miejscu pracy.
Wiadomość dotyczy urzędników we Włoszech.
Cytat:
Włochy: finał sprawy masowego uchylania się od pracy w San Remo 22.10.2015
35 osób zatrzymanych i umieszczonych w areszcie domowym, 100 podejrzanych - to wynik śledztwa Gwardii Finansowej w magistracie w San Remo na północy Włoch w sprawie masowego uchylania się od pracy. Powszechne było tam podbijanie kart pracy za kolegów.
Przez kilka miesięcy kamery ustawione przez funkcjonariuszy Gwardii przy wejściach do urzędu miasta i siedziby straży miejskiej zarejestrowały dziesiątki pracowników, którzy podbijali karty za nieobecnych kolegów i często sami natychmiast wychodzili.
Nagrania opublikowane w czwartek przez włoskie media wywołały konsternację. Zobaczyć można pracowników w szlafrokach i kapciach, którzy podchodzili do maszyny z kartą zegarową, a następnie wracali do domu. Na nagraniu zarejestrowano m.in. mężczyznę, który przyszedł w tym celu w samych majtkach.
Kamery Gwardii Finansowej towarzyszyły następnie urzędnikom i strażnikom miejskim, gdy w godzinach pracy pływali kajakami albo jeździli nad morze.
- To był haniebny system - powiedziała prokurator prowadząca dochodzenie w sprawie plagi lenistwa i oszustw w magistracie w San Remo. Ustalono, że ten mechanizm funkcjonował tam od dawna i uczestniczyło w nim, jak się szacuje, 72 procent pracowników władz i służb miejskich.
Zatrzymanym postawiono zarzuty oszustw i przywłaszczenia publicznych pieniędzy.
Media nazywają skandal "festiwalem nieróbstwa", co jest aluzją do festiwalu piosenki, który odbywa się w tym mieście od kilkudziesięciu lat.
(ks)
Zakończył się proces strażników miejskich 20.10.2015
Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku zakończył się dzisiaj proces jedenastu strażników miejskich, oskarżonych o niedopełnienie obowiązków i poświadczenie nieprawdy przy używaniu fotoradaru. Funkcjonariusze mieli karać nie sprawców wykroczenia, ale inne osoby - przeważnie ich bliskich. Wyrok zostanie ogłoszony na początku listopada.
Sprawa dotyczy zarzutów wystawiania mandatów za przekroczenie prędkości na inne osoby niż rzeczywiście kierujące pojazdami. Śledztwo w tej sprawie zaczęło się od zawiadomienia Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku po kontroli w Straży Miejskiej w ramach nadzoru nad jej działalnością.
W listopadzie 2014 roku Sąd Rejonowy w Białymstoku skazał na kary więzienia w zawieszeniu osiem osób, trzy kolejne uniewinnił. Apelacje złożyli obrońcy skazanych i jeden ze skazanych strażników, który nie miał obrońcy. Chcą uniewinnienia albo umorzenia sprawy (z powodu przedawnienia), ewentualnie uchylenia wyroków i przekazania sprawy do ponownego rozpoznania.
Prokuratura zaskarżyła wyroki uniewinniające. Zanim strony wygłosiły dzisiaj mowy końcowe, sąd oddalił wniosek dowodowy o przesłuchanie świadka (np. z wykorzystaniem pomocy prawnej w Wielkiej Brytanii), którego nie udało się przesłuchać ani w śledztwie, ani w pierwszej instancji. Sąd okręgowy uznał, że wniosek zmierza do przedłużenia postępowania.
Według aktu oskarżenia w tej sprawie, w latach 2006-2008 kilkanaście razy białostoccy strażnicy miejscy nie karali sprawców wykroczenia, mimo ustalenia ich personaliów, a poświadczali w dokumentacji, że były nimi inne osoby - przeważnie bliscy rzeczywistych sprawców.
Śledczy zakwalifikowali to m.in., jako poświadczenie nieprawdy, tworzenie fałszywych dowodów w postępowaniu o wykroczenia oraz działanie na szkodę interesu publicznego, a także osób, które nie popełniły wykroczenia oraz w celu osiągnięcia korzyści osobistej przez sprawców wykroczeń (ci nie płacili bowiem mandatów i nie były im naliczane punkty karne).
W sumie w akcie oskarżenia wymienionych było osiemnaście takich przypadków. Przed sądem pierwszej instancji prokuratura chciała za to kar 1-2 lat więzienia w zawieszeniu i po 2 tys. zł grzywny. Sami oskarżeni, którzy od początku nie przyznawali się do winy - uniewinnienia.
Ostatecznie Sąd Rejonowy w Białymstoku uznał, że w dziesięciu przypadkach (na osiemnaście) doszło do popełnienia przestępstwa i skazał za to w sumie osiem osób na kary od czterech miesięcy do roku i dwóch miesięcy więzienia, wszystkim kary zawieszając na dwa lata. Trzech innych oskarżonych uniewinnił.
kg
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 21:40, 09 Lip '16
Temat postu:
Cytat:
CBA wkroczyło do spółek Michała Sołowowa. Zatrzymało współpracownika jednego z najbogatszych Polaków PCIS,PAP 07.07.2016
FOT. WITOLD ROZBICKI/REPORTER
Agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego zatrzymali we wtorek trzy osoby, m.in. byłego szefa Narodowego Centrum Badań i Rozwoju i kieleckiego biznesmena, członka zarządów i rad nadzorczych szeregu spółek związanych z przemysłem chemicznym, drzewnym oraz budownictwem, a także prezesa Aeroklubu Polskiego. W czwartek sąd rozpatrzy wniosek Prokuratury Krajowej o aresztowanie na okres 3 miesięcy Krzysztofa K., wieloletniego współpracownika jednego z najbogatszych Polaków - Michała Sołowowa oraz byłego dyrektora NCBR.
Zatrzymania i wkroczenie CBA do 20 spółek wśród których, jak podaje "Gazeta Wyborcza", były również te związane z Michałem Sołowowem (Synthos w Oświęcimiu, kielecki Barlinek czy była już spółka miliardera Echo Investment) - ma związek ze śledztwem Mazowieckiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji. Dotyczy ono m.in. przyjmowania korzyści majątkowych przez osoby pełniące funkcje publiczne w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Jak poinformowała Prokuratura Krajowa, postępowanie dotyczy również powoływania się na wpływy i podjęcie się pośrednictwa w załatwieniu korzystnych decyzji administracyjnych w instytucjach państwowych oraz samorządowych w zamian za korzyści majątkowe.
Zarzuty zostały przedstawione trzem osobom, między innymi Włodzimierzowi S. - prezesowi Aeroklubu Polskiego i Krzysztofowi K.- byłemu dyrektorowi Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Temu drugiemu zarzuca się przyjęcie korzyści majątkowej znacznej wartości w zamian za przyznawanie określonym spółkom wsparcia finansowego ze środków publicznych. Zdaniem Prokuratury Krajowej był on korumpowany przez kieleckiego biznesmena i członka zarządów oraz rad nadzorczych szeregu spółek związanych z przemysłem chemicznym, drzewnym oraz budownictwem - innego Krzysztofa K.
Z informacji kieleckiej "Gazety Wyborczej" wynika, że chodzi o bliskiego współpracownika Michała Sołowowa, który zajmował ważne stanowiska w należących do miliardera firmach. Przez wiele lat był dyrektorem, a także prokurentem stworzonego i należącego do ubiegłego roku do Sołowowa Echa Investment, zasiadał również m.in. w radach nadzorczych Synthosu i Barlinka. Obie te firmy należą do miliardera z Kielc. Rezygnację z członkostwa w radzie nadzorczej Synthosu Krzysztof K. złożył w kwietniu tego roku, uzasadniając ją względami zdrowotnymi - podaje gazeta.
W CBA nie udało się jednak potwierdzić tej informacji. - Ze względu na dobro śledztwa możemy jedynie potwierdzić zatrzymanie biznesmena z Kielc Krzysztofa K. oraz byłego szefa Narodowego Centrum Badań i Rozwoju - Krzysztofa K., a także Włodzimierza S., prezesa Aeroklubu Polskiego. Więcej będziemy mogli przekazać po decyzji o aresztowaniu - usłyszeliśmy w CBA.
Praca dla żony
Jak podaje Prokuratura Generalna w toku postępowania były już dyrektor Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, w zamian za korzyści udzielane mu przez przedsiębiorcę Krzysztofa K. polegające m.in. na załatwieniu wysokopłatnej pracy dla żony oraz sfinansowanie pobytów wypoczynkowych zarówno zagranicznych jak i krajowych, podejmował działania stawiające podmioty gospodarcze reprezentowane przez tego przedsiębiorcę w uprzywilejowanej pozycji, umożliwiającej im uzyskanie wsparcia finansowego.
Drugiemu z podejrzanych, przedsiębiorcy Krzysztofowi K., przedstawiono zarzut udzielania korzyści majątkowych znacznej wartości dyrektorowi Narodowego Centrum Badań i Rozwoju agencji wykonawczej Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego dysponującej środkami publicznymi, w związku z pełnioną funkcją. Zarzucono mu również udzielenia korzyści majątkowej wspólnie i w porozumieniu z Włodzimierzem S. - Prezesem Aeroklubu Polskiego, innemu funkcjonariuszowi publicznemu. Polegała ona na przelocie samolotem i pobycie w hotelu w Polsce, w zamian za podejmowanie działań na rzecz tego związku.
W środę prokurator przesłuchał podejrzanych. Wobec podejrzanego Włodzimierza S. zastosowano środek zapobiegawczy o charakterze nieizolacyjnym. Natomiast co do dwóch pozostałych podejrzanych prokurator skierował do sądu wniosek o zastosowanie wobec nich środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania na okres 3 miesięcy. W czwartek wniosek ten ma zostać rozpoznany przez sąd.
Brak 90 mln w budżecie?
W maju minister nauki Jarosław Gowin - przedstawiając bilans rządów PO-PSL - mówił, że prowadzony przez resort nauki audyt potwierdził nieprawidłowości w grupie programów Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Efektem było skierowanie wniosku o wszczęcie czynności przez CBA.
Jak przypomniał Gowin, przeprowadzenie audytu w NCBR zleciła w ostatnich dniach swojego urzędowania poprzednia minister nauki, Lena Kolarska-Bobińska. Audyt potwierdził nieprawidłowości związane przede wszystkim z grupą programów BRIdge, których celem było wsparcie komercjalizacji wyników prac badawczo-rozwojowych. - Tam doszło do takiej sytuacji, jak przekroczenie o 90 mln złotych kwoty umów na finansowania. Tych 90 mln w budżecie NCBR nie ma - mówił w maju minister nauki Gowin.
[...]
Dołączył: 08 Paź 2015 Posty: 2131
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 05:59, 12 Lip '16
Temat postu:
Popieram. Generalnie uważam, że lista 100 najbogatszych Polaków powinna być odwiedzana w ten sposób regularnie. Myślę, że na pewno coś by się znalazło dla uzasadnienia takich ruchów.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 07:03, 14 Lip '16
Temat postu:
Cytat:
Połowa pracowników włoskiego urzędu gminy z zarzutami uchylania się od pracy PAP 14.07.2015
Pixabay.com/Domena publiczna
Z kartonowym pudłem na głowie, by uniknąć rozpoznania, pracownik urzędu gminy na południu Włoch podbijał karty pracy za siebie i kolegów. Scenę tę zarejestrowały kamery. Miejscowość Boscotrecase to kolejna gmina, pogrążona w skandalu uchylania się od pracy.
Śledztwem objęto połowę z 60 zatrudnionych tam osób, które notorycznie unikały wszelkich obowiązków służbowych i wychodziły zazwyczaj zaraz po podbiciu kart zegarowych. Niektórzy nie przychodzili w ogóle, oddając karty kolegom, by za nich potwierdzili ich obecność. Włoskie media podkreślają, że nowy burmistrz położonej koło Neapolu miejscowości Pietro Carotenuto, wybrany zaledwie przed miesiącem, załamuje ręce, bo gdy rozpoczął urzędowanie, okazało się, że wkroczyła tam prokuratura prowadząca dochodzenie w sprawie plagi uchylania się od pracy za kadencji poprzednich władz.
Tylko w styczniu i lutym tego roku zanotowano tam ponad 200 takich przypadków. Zarzuty oszustw ze szkodą dla urzędu administracji publicznej postawiono urzędnikom, personelowi technicznemu oraz strażnikom miejskim na czele z ich dowódcą. Sześć osób trafiło do aresztu domowego, a wobec ponad 20 zastosowano inne środki: od zawieszenia w pełnieniu funkcji do obowiązku meldowania się dwa razy dziennie na posterunku karabinierów.
Burmistrz Carotenuto pokazał dziennikarzom puste pokoje w urzędzie. Dotychczas nikogo tam nie było, bo pracownicy tylko udawali, że przychodzą do pracy. Teraz zaś nie mogą ze względu na dochodzenie.
"Urząd stanu cywilnego, wydziały do spraw środowiska i polityki społecznej są sparaliżowane. Nie ma nikogo, kto mógłby pracować" - oświadczył burmistrz, cytowany przez prasę.
W środę we Włoszech weszły w życie nowe, zaostrzone przez rząd przepisy o walce z uchylaniem się od pracy, które jest prawdziwą plagą w urzędach w całym kraju. Zgodnie z dekretem oskarżony o takie przestępstwo pracownik musi zostać zawieszony w obowiązkach w czasie 48 godzin i zwolniony w ciągu 30 dni. Wyrzucenie z pracy grozi również jego przełożonemu, jeśli ten nie zastosuje tych środków dyscyplinarnych.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 13:52, 14 Lip '16
Temat postu:
Cytat:
Układ wrocławski pod lupą śledczych. Prokuratura bada łapówki brane przez środowisko sędziowskie 13 Lip 2016 Paweł Miter
fot: pixabay.com
Jak dowiedziała się „Warszawska Gazeta” 2 czerwca Prokuratura Okręgowa z Gliwic wszczęła postępowanie sprawdzające wobec pięciu prawników z Wrocławia. Chodzi o dwóch prokuratorów: Andrzeja K. i Wojciecha O., a także o trzech sędziów: Mirosława J., Pawła K. i Ryszarda K. Śledczy będą badali, czy doszło do tuszowania śledztwa w głośnej sprawie opisywanej przez „Warszawską Gazetę”. Informację potwierdził nam zastępca prokuratora okręgowego w Gliwicach Sławomir Świderek.
O co dokładnie chodzi?
Zawiadamiającym jest pracownik naukowy Zbigniew P., który dużo wie na temat nieprawidłowości na wrocławskim Uniwersytecie Medycznym. W ostatnim naszym tekście z kwietnia zatytułowanym Minister Kamiński i CBA prześwietlą wrocławski Uniwersytet Medyczny informowaliśmy, że po naszych publikacjach nieprawidłowościami na wrocławskim UM początkowo zajmowała się Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu. Sprawa została jednak przeniesiona do Gliwic i objęta nadzorem Prokuratury Generalnej, po tym jak związkowcy z uczelni poinformowali, że rektora UM w radzie społecznej Szpitala Klinicznego nr 1 we Wrocławiu reprezentuje wpływowy prokurator Andrzej Kaucz, a jego żona pracowała w dziale wydawnictw Uniwersytetu. Związkowcy sugerowali, że opieszałość wrocławskiej prokuratury wynikać może właśnie z tych koneksji.
Poważna sprawa
Nasze publikacje stały się też podstawą do złożenia interpelacji poselskiej do premier Beaty Szydło. Autorem skierowanego pisma był poseł Kukiz’15 Sylwester Chruszcz.
Jak się wówczas dowiedzieliśmy, minister Mariusz Kamiński sprawę potraktował poważnie. Po otrzymaniu pisma z sekretariatu premier Beaty Szydło zażądał szczegółowych informacji o całej sprawie od prokuratora generalnego. Przedmiotem analizy miały być też informacje zawarte w naszych artykułach. Zwrócił się także do podległych mu służb o to, by wyjaśniły kwestie dotyczące ewentualnych nieprawidłowości, w tym wypadku chodzi o wrocławską delegaturę CBA, która za czasów PO–PSL tuszować miała nieprawidłowości na UM.
Tłem całej sprawy jest umorzenie udziałów przez UM w spółce Data Techno Park, która wybudowała gigantyczną serwerownię za ponad 200 mln złotych. Uczelnia w dość dziwnych okolicznościach przestała być jej głównym udziałowcem, ale jej władze twierdzą, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem – tak informowaliśmy wspólnie z Magdą Groń rok temu w „Gazecie Finansowej” w tekście Władze wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego są w poważnych tarapatach. W kilku innych tekstach opisywaliśmy całą sprawę ze szczegółami, ale także wskazywaliśmy na ciekawe powiązania osobowe, choćby dotyczące córki rektora UM. W jednym z tekstów podaliśmy, że związkowcy chcą odwołać rektora Marka Ziętka, a część profesorów Uniwersytetu Medycznego związki uczelni z interesem prywatnych osób nazywa co najmniej nieetycznymi. Profesorom chodziło również o to, że córka rektora kupiła rok wcześniej spółkę za złotówkę od prezesa firmy, na rzecz której umorzono udziały uniwersytetu. A kolejna spółka, z którą była związana, bezpośrednio prowadziła interesy z Data Techno Park. To w tamtym czasie, w połowie 2015 r., po naszych publikacjach Jarosław Kaczyński złożył zawiadomienie do prokuratury.
Cała sprawa to niemal od samego początku pasmo dziwnych zdarzeń i sytuacji, momentami wątpliwych. A w grze chodzi o publiczne pieniądze i o zarządzanie majątkiem należącym do Skarbu Państwa. I tak np. willa należąca do wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego została wniesiona aportem do spółki DTP, z której prezesem, Markiem Girkiem interesy robiła córka rektora. W sprawie jest też wątek jednego feralnego zgromadzenia wspólników, gdzie obecny był również przedstawiciel Gminy Wrocław – mniejszościowego udziałowca, który według protokołu z posiedzenia, opisywanego przez nas w „Gazecie Finansowej”, już wtedy uznał uchwałę za godzącą w interesy spółki. Chodziło o zbycie udziałów na rzecz prywatnego interesu spółki DTP. Radny miejski Wrocławia, specjalista ds. budżetu i finansów Krystian Mieszkała (PiS) dziwił się wtedy, że magistrat pomimo takiego stanowiska nie złożył wówczas zawiadomienia do odpowiednich organów kontrolujących. Sytuacja, w której dokonywane jest zbycie majątku publicznego bez zachowania wymogów przewidzianych przez prawo nie może być akceptowana. Takie czynności mogą być znamionami niejasnych intencji czy też chęci bezpodstawnego upłynnienia majątku publicznego. Dziwi fakt, że Gmina Wrocław nie powiadomiła odpowiednich organów o transakcji umorzenia udziałów. Uważam, że zgłoszenie sprzeciwu jest niewystarczającym działaniem, tym bardziej że nie powstrzymało ono transakcji. Niestety konsekwencją powyższych działań jest wytransferowanie majątku publicznego do prywatnej spółki – mówi nam Krystian Mieszkała.
Zdaniem naszego innego rozmówcy, znającego kulisy śledztwa, to właśnie tuszowanie tego procederu należało do prokuratorów i sędziów, którzy na przykład podtrzymywali decyzje prokuratorów o niepodejmowaniu śledztw w tym wątku. Ale nie udaje nam się tego ostatecznie potwierdzić u innego źródła. Postępowanie, które wszczęto na początku czerwca, jest prowadzone „w sprawie”, na razie prokuratura nie stawia żadnych zarzutów, do przesłuchania będzie miała kilkunastu świadków, i to dość kluczowych. To może być jednak potwierdzeniem, że faktycznie materiały złożone w prokuraturze przez Zbigniewa P. mogą być mocne i wiarygodne.
Nielegalne wpływy
Zdaniem naszego rozmówcy postępowanie dotyczy możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na przekroczeniu uprawnień w celu osiągnięcia korzyści osobistych przez bezprawne wpływanie na decyzje prokuratorów o umorzeniu postępowań przygotowawczych i działanie tym samym na szkodę interesu publicznego. W tym wątku chodzić ma o znanych wrocławskich prokuratorów Wojciecha O.i Andrzeja K. Nie jest tajemnicą, że K. to nie kto inny, jak znany w całej Polsce prokurator Andrzej Kaucz, którego nazwisko w opisywanej przez nas sprawie pojawiało się już kilkukrotnie. Zdaniem naszego informatora ci dwaj śledczy mieli dopuścić się nielegalnego wpływania na decyzje niektórych wrocławskich prokuratorów. Kaucz do niedawna był sekretarzem Krajowej Rady Prokuratury, jest to prokurator, który w latach 80. oskarżał antykomunistycznych opozycjonistów. We Wrocławiu mówi się, że ma on wypracowane przez lata znajomości, przez co ma też nieformalnie potężną władzę.
Oprócz prokuratorów w sprawę zamieszani mają też być trzej wrocławscy sędziowie: Mirosława J., Paweł K. i Ryszard K. Nasz informator twierdzi, że trzech sędziów objętych zostało postępowaniem, ponieważ zaistniały okoliczności, które na wstępnym etapie wykazać miały, iż wyroki przez nich wydawane mogły być obliczone na osiągniecie korzyści osobistych i majątkowych. Sędziowie i prokuratorzy, jeśli usłyszą zarzuty, odpowiadać będą z art. 231 Kodeksu karnego, który dotyczy funkcjonariuszy publicznych przekraczających swoje uprawnienia i działających na szkodę interesu publicznego. Ten sam paragraf mówi także o przyjmowaniu korzyści majątkowych i osobistych. I to właśnie korzyści majątkowe i osobiste mają być podstawą zawiadomienia złożonego do prokuratury przez pracownika naukowego Zbigniewa P.
Śledczy na razie nie chcą udzielać szerszych informacji o całej sprawie dla dobra dochodzenia. W Gliwicach wyodrębniono również postępowanie dotyczące przewlekłości działań wrocławskich prokuratorów. W tamtejszej Prokuraturze Okręgowej trwa śledztwo w sprawie działania na szkodę wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego. Badana jest także działalność agentów wrocławskiej delegatury CBA (za rządów PO–PSL), którzy według świadków mieli tuszować nieprawidłowości związane z UM. Oficerowie CBA, którzy zajmowali się tą sprawą, okłamywali również nas – dziennikarzy. Co ciekawe, na ten temat prawie wszystkie lokalne media milczą. Informacje o dwóch prokuratorach i trzech sędziach zostały zmarginalizowane w lokalnych serwisach. Skończyło się tylko na dwóch pobieżnych krótkich notatkach prasowych.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 12:48, 27 Wrz '16
Temat postu:
Cytat:
Francja: Zatrzymano byłych szefów kontrwywiadu i policji 26 września 2016 PAP
Były szef francuskiego kontrwywiadu Bernard Squarcini i były szef paryskiej policji Christian Flaesch zostali zatrzymani w poniedziałek w ramach dochodzenia dotyczącego korupcji i nadużyć władzy - podaje AFP powołując się na osoby zaangażowane w śledztwo.
Śledztwo dotyczące korupcji wszczęte zostało po przeszukaniu w kwietniu rezydencji i siedziby firmy Squarciniego w związku z trzema innymi dochodzeniami, z których jedno dotyczy oskarżeń o finansowanie kampanii prezydenckiej Nicolasa Sarkozy'ego w 2007 roku przez kapitał libijski.
Mieszkanie Flaescha zostało przeszukane w poniedziałek rano; jest on obecnie dyrektorem generalnym ochrony sieci hoteli Accor. Flaesch był szefem paryskiej policji w latach 2007 - 2013.
AFP zauważa, że Squarcini należał do bliskich współpracowników Sarkozy'ego i kierował kontrwywiadem w latach jego prezydentury (2007 - 2012).
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 17:09, 04 Paź '16
Temat postu:
Brak etosu pracy wśród urzędników.
Cytat:
Włochy: Jedna trzecia urzędników z zarzutem uchylania się od pracy 04.10.2016 PAP
Jedna trzecia pracowników urzędu miasta Milazzo na Sycylii została objęta postępowaniem w sprawie masowego uchylania się od pracy. Włoskie media podkreślają, że to kolejny taki skandal, który obrazuje skalę lenistwa i lekceważenia pracy w administracji.
Pracownicy urzędu nie wiedzieli, że od grudnia 2014 w ramach śledztwa Gwardii Finansowej pod kryptonimem "Wolne wyjście" zamontowanych było tam pięć kamer, które rejestrowały serię codziennych oszustw z podbijaniem elektronicznych przepustek rejestrujących godzinę rozpoczęcia pracy. Nagminnym zjawiskiem było podbijanie wielu kart za nieobecnych kolegów oraz natychmiastowe wyjście z urzędu.
W rezultacie postępowania zarzuty uchylania się od pracy, oszustw i działania na szkodę skarbu państwa postawiono 75 urzędnikom magistratu, z których 59 ma teraz obowiązek codziennie zgłaszać się na posterunek policji.
Jak podaje wtorkowa prasa, jest wśród nich pracownik biura dyscyplinarnego, który w godzinach urzędowania chodził na masaże.
Inny zatrudniony tam mężczyzna był nieobecny całymi dniami w pracy, ponieważ jednocześnie jest trenerem drużyny koszykówki i temu wyłącznie poświęcał swój czas.
"W tym przypadku uderzająca jest liczba zamieszanych w to osób, czyli około 30 procent ogółu zatrudnionych w urzędzie miejskim" - powiedział prokurator Emanuele Crescenti, który nadzorował dochodzenie.
Burmistrz Milazzo Giovanni Formica komentując to, co wykryto w kierowanym przez niego urzędzie oświadczył: "Ocenimy każdy przypadek z osobna, ale wobec tego, kto popełnił przestępstwo będziemy nieugięci".
Rząd Matteo Renziego zaostrzył walkę z plagą lenistwa i uchylania się od pracy w administracji. Zgodnie z przepisami obowiązującymi od lipca oskarżony o takie przestępstwo pracownik musi zostać zawieszony w obowiązkach w czasie 48 godzin i zwolniony w ciągu 30 dni. Wyrzucenie z pracy grozi również jego przełożonemu, jeśli ten nie zastosuje tych środków dyscyplinarnych.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 09:13, 01 Lut '17
Temat postu:
Cytat:
Hiszpania: Dyrektor przez dekadę pobierał pensję, choć nie pracował 30 stycznia 2017 PAP
Dyrektor archiwum miejskiego w Walencji został przyłapany na oszukiwaniu urzędu, do którego od dziesięciu lat przychodził, lecz nie pracował. Urzędnik pojawiał się tylko, aby zarejestrować się w elektronicznym spisie obecności - poinformował dziennik “El Mundo”.
Jak podali w poniedziałek dziennikarze gazety, szefowi archiwum, który od ponad dekady pobierał pensję, ale nie pracował, grozi zwolnienie ze stanowiska oraz kara grzywny.
Dziennikarze na podstawie rozmów z pracownikami urzędu i dzięki analizie listy obecności stwierdzili, że Carles Recio, choć figuruje wśród zatrudnionych, nigdy nie pracował w archiwum miejskim w Walencji. Nie zna go żaden z pracowników urzędu, a lista zadań wykonanych przez dyrektora w ciągu ostatniej dekady jest pusta.
“Wśród zadań, jakie powinien realizować dyrektor archiwum, jest kontrola źródeł bibliograficznych, sprawowanie pieczy nad wystawami i analizowanie wszelkich publikacji ukazujących się w regionie, a także utrzymywanie stosunków z miejscowymi bibliotekami. Carles Recio nigdy żadnego z tych zadań nie wykonał” - ustalił “El Mundo”.
Jak potwierdzili strażnicy archiwum miejskiego w Walencji, dyrektor pojawiał się codziennie na krótko przed 7.30, aby odbić w czytniku przy wejściu swoją legitymację, po czym wychodził. Wracał na krótko przed zamknięciem urzędu o 16, aby ponownie “odbić” elektroniczną kartę obecności.
Szef archiwum, którego roczna pensja przekracza 50 tys. euro, potwierdził, że od 10 lat nie pracował w budynku urzędu. Przyznał, że nigdy nie miał w nim też sekretarki ani komputera. Twierdzi natomiast, że wykonał wiele ważnych zadań poza siedzibą archiwum.
“Realizuję powierzone mi zadania poza terenem urzędu. Nie mogę ujawnić, co robiłem, kiedy byłem poza biurem, gdyż charakter mojej pracy jest poufny” - powiedział urzędnik.
Sprawa Carlesa Recio może w najbliższych dniach trafić do sądu. Prawnicy przypominają, że przed rokiem w podobnej sprawie skazano byłego urzędnika ratusza w Kadyksie. Mężczyzna odpowiedzialny za kontrolę robót budowlanych przez sześć lat nie pracował, choć podpisywał listę obecności. W lutym ub.r. sąd skazał go na karę grzywny w wysokości 27 tys. euro. (PAP)
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 15:43, 20 Wrz '17
Temat postu:
Cytat:
Chiny: Tysiące urzędników ukaranych w ramach kampanii oszczędnościowej 19.09.2017 PAP
Ponad 5,4 tys. chińskich urzędników ukarano w sierpniu w związku z kampanią promującą oszczędność i umiar wśród partyjnych kadr – poinformowała w poniedziałek komisja dyscyplinarna rządzącej Komunistycznej Partii Chin (KPCh).
Ukarani urzędnicy zamieszani byli w prawie 4 tys. naruszeń. Najczęstszymi przewinieniami były przyznawanie premii bez autoryzacji, wręczanie i przyjmowanie upominków oraz nadużycia dotyczące publicznych pojazdów.
W pierwszych ośmiu miesiącach br. w związku z kampanią oszczędnościową w partii ukarano łącznie ponad 40 tys. urzędników – przekazała agencja Xinhua.
Ograniczenie ekstrawagancji i rozrzutności urzędników to element szerszej kampanii antykorupcyjnej prowadzonej przez administrację Xi Jinpinga od czasu, gdy objął on stery KPCh. W grudniu 2012 roku partia ogłosiła tzw. „osiem reguł”, jakimi powinni kierować się chińscy urzędnicy. Zakazują one m.in. wystawnych bankietów i innych zbytków, ograniczają zagraniczne podróże służbowe i zalecają zwięzłość podczas oficjalnych spotkań. Wszystko po to, by urzędnicy znaleźli się „bliżej mas”.
Kampania oszczędnościowa uderzyła rykoszetem w wiele gałęzi chińskiej gospodarki. Na przestrzeni pięciu ostatnich lat wiązano z nią m.in. spadek sprzedaży biletów lotniczych pierwszej klasy, bankructwa ekskluzywnych restauracji czy spadek cen drogich trunków i innych towarów luksusowych.
18 października w Pekinie rozpocznie się XIX krajowy zjazd Komunistycznej Partii Chin, uważany za najważniejsze wydarzenie polityczne w ChRL od pięciu lat. Na zjeździe ogłoszone zostaną decyzje w sprawie zmian w najwyższych władzach państwa. Do statutu KPCh wpisane zostaną idee polityczne Xi, w tym prawdopodobnie sformułowana przez niego jako jedna z „czterech wszechstronności” zasada surowego zarządzania partią.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 12:04, 19 Paź '17
Temat postu:
Cytat:
"Rzeczpospolita": USA zamknęły śledztwo ws. IBM 19.10.2017 PAP
IBM uniknął kary za łapówki w Polsce, której miał się dopuścić jej menedżer. W USA sprawę umorzono - podaje czwartkowa "Rzeczpospolita".
"Departament Sprawiedliwości USA oraz SEC, czyli amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd, zamknęły śledztwo w sprawie działań koncernu IBM w Polsce. Uznały, że były dyrektor tej firmy, który korumpował polskiego urzędnika Andrzeja M., aby zdobyć rządowe kontrakty, działał na własną rękę - wynika z decyzji SEC, którą koncern pochwalił w raporcie" - czytamy w "Rzeczpospolitej".
"Chodzi o infoaferę, która wybuchła w 2012 r. W ubiegłym roku Andrzej M. - były dyrektor w MSWiA - został skazany na 4,5 roku (w zawieszeniu) i grzywnę za przyjęcie ok. 4 mln zł łapówek od menedżerów koncernów z branży. Przyznał się, skazano go bez procesu. Jak ustaliły polska prokuratura i CBA, łapówki mieli płacić, by zdobyć rządowe zlecenia, pracownicy firm HP, IBM i Netline z Wrocławia (po wybuchu afery ich zwolniono)" - pisze gazeta.
"Marcin F. jako dyrektor ds. sprzedaży polskiego oddziału IBM miał darować urzędnikowi sprzęt AGD, w tym sprowadzane z Niemiec wyposażenie kuchni (za ok. 80 tys. zł), motocykl BMW, wynajął mu mieszkanie i za nie płacił. Tomasz Z., dyrektor polskiego oddziału HP, dał M. sprzęt elektroniczny i 1,6 mln zł, a Janusz J. (wtedy wiceprezes Netline) m.in. meble, nissana i sfinansował wycieczkę na Malediwy. Wszyscy mają zarzuty. Sprawa Marcina F. jest na etapie śledztwa, bo wyszły na jaw nowe kupione przetargi" - przybliżył szczegóły infoafery dziennik. (PAP)
Sąd Najwyższy odroczył w piątek sprawę dyscyplinarną sędziego Mirosława Topyły, którego sąd I instancji usunął ze stanu sędziowskiego za kradzież 50 zł. Powodem odroczenia rozprawy było uwzględnienie przez SN wniosku obrony sędziego o przeprowadzenie jego badań psychologicznych.
Badania mają ustalić profil psychologiczny, cechy osobowości i stan emocjonalny sędziego na datę zarzucanego mu czynu. Ten wniosek obrony musiał być uwzględniony przez SN - wyjaśnił przewodniczący trzyosobowego składu SN sędzia Wiesław Kozielewicz. Sprawa wróci na wokandę SN po przeprowadzeniu badań przez biegłego sądowego.
W marcu br. 44-letni sędzia Topyła (zgodził się na podawanie w mediach swego nazwiska i wizerunku), ówczesny wiceprezes Sądu Rejonowego w Żyrardowie, zabrał banknot położony na ladę stacji paliw pod Sochaczewem przez starszą kobietę, która na chwilę odwróciła się od kasy. Zdarzenie nagrał system monitoringu; widać też było na nim numery jego auta, co pozwoliło na zidentyfikowanie go przez policję.
Minister sprawiedliwości zdecydował o odsunięciu sędziego od obowiązków służbowych i zażądał podjęcia wobec niego czynności dyscyplinarnych.
Rzecznik dyscyplinarny Sądu Okręgowego w Płocku, któremu podlega żyrardowski sąd, wniósł o ukaranie Topyły do sędziowskiego sądu dyscyplinarnego za przewinienie służbowe uchybiające godności urzędu. Sam sędzia miał twierdzić, że zrobił to "nieświadomie" i że nie była to kradzież, lecz "fatalna pomyłka".
W lipcu br. Sąd Apelacyjny w Łodzi - jako sąd dyscyplinarny I instancji - ukarał Topyłę usunięciem ze stanu sędziowskiego, czyli najwyższą karą dyscyplinarną. SA uznał, że sędzia dokonujący zaboru cudzych pieniędzy traci nieodwołalnie i na zawsze moralne prawo osądzania cudzych uczynków. SA stwierdził, że materiał dowodowy wskazuje, iż sędzia T. jest winny popełnienia czynu, a jego działanie było zamierzone.
SA utrzymał też wcześniejszą decyzję o obniżeniu o 25 proc. wynagrodzenia sędziego i odsunięciu go od orzekania.
Sędzia i jego obrońcy odwołali się do SN jako sądu dyscyplinarnego II instancji. Ich zdaniem SA dokonał dowolnej oceny dowodów, co miało doprowadzić do błędów w ustaleniach faktycznych będących podstawą wyroku; karę uznali za "rażąco niewspółmierną". Kwestionując, by sędzia dokonał zaboru pieniędzy "celowo i świadomie", wnieśli o uniewinnienie sędziego lub o zwrot sprawy do SA.
Przed SN troje obrońców mówiło o prywatnych opiniach lekarskich, w tym o neurochirurgicznej, będącej "historią choroby" sędziego. Złożyli też sądowi ekspertyzę będącą wynikiem badań Topyły wariografem - "na okoliczność, że nie kłamie". Wnieśli o przeprowadzenie badań psychologicznych sędziego. On sam popierał wnioski swych obrońców.
SN zaliczył przedłożone opinie do materiału dowodowego i zarządził sporządzenie opinii przez psychologa z listy biegłych sądowych - na podstawie badań samego Topyły oraz zgromadzonego materiału.
Rozprawa była jawna - jak każda sędziowska "dyscyplinarka".
Badając karę dyscyplinarną wymierzoną w I instancji, SN może ją utrzymać, złagodzić, uniewinnić obwinionego lub umorzyć sprawę; może też ją zwrócić do ponownego rozpoznania przez SA. Orzeczenie SN będzie prawomocne.
Osoba prawomocnie usunięta ze stanu sędziowskiego traci prawo do wszystkich wynikających z tego uprawnień, włącznie z prawem do wyższej sędziowskiej emerytury.
Pod koniec lipca w głosowaniu niejawnym Krajowa Rada Sądownictwa niejednogłośnie zgodziła się na odwołanie sędziego z funkcji wiceprezesa SR w Żyrardowie.
Za wykroczenie - bo tym, a nie przestępstwem, jest kradzież 50 zł - sędzia może odpowiadać tylko dyscyplinarnie. Kodeks wykroczeń stanowi: Kto kradnie lub przywłaszcza sobie cudzą rzecz ruchomą, jeżeli jej wartość nie przekracza 1/4 minimalnego wynagrodzenia, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 08:00, 31 Paź '17
Temat postu:
Cytat:
Seksskandal w brytyjskim parlamencie. Podejrzanych 40 posłów Partii Konserwatywnej 30.10.2017 PAP
Londyn: Pałac Westminsterski źródło: ShutterStock
Brytyjskie media poinformowały w poniedziałek o narastającym skandalu seksualnym w brytyjskim parlamencie; blisko 40 posłów Partii Konserwatywnej ma być podejrzewanych o możliwość niewłaściwego zachowania i molestowania seksualnego współpracowników.
Pierwsze informacje o zjawisku pojawiły się w ubiegły czwartek w tabloidzie "The Sun", który zapowiadał, że politycy "powinni się bardzo bać" po tym, gdy asystentki i dziennikarki pracujące w Westminsterze założyły grupę na komunikatorze WhatsApp, gdzie wymieniają się informacjami o przypadkach molestowania seksualnego ze strony ministrów i posłów.
W weekend kryzys pogłębił się, gdy "Sunday Times" i "Mail on Sunday" ujawniły, że wiceminister handlu międzynarodowego Mark Garnier miał używać niewłaściwego języka wobec swojej asystentki, a także prosić ją o zrobienie zakupów dla niego w sklepie z erotycznymi akcesoriami. Jednocześnie były minister ds. pracy i świadczeń społecznych Stephen Crabb przyznał się do sextingu z 19-letnią dziewczyną, która ubiegała się o pracę w jego biurze.
W niedzielę wieczorem polityczny portal plotkarski Guido Fawkes opublikował zanonimizowaną listę 36 posłów i posłanek Partii Konserwatywnej - 11 proc. całego klubu parlamentarnego - którzy są podejrzewani o niewłaściwe zachowanie seksualne wobec współpracowników. Wśród nich jest dwójka ministrów biorących udział w posiedzeniach gabinetu premier Theresy May oraz 18 osób w randze ministra lub wiceministra, a także 12 parlamentarzystów posądzanych o niewłaściwe zachowania wobec kobiet. Na liście znalazło się również czterech posłów podejrzewanych o nieodpowiednie zachowania wobec mężczyzn.
Według poniedziałkowego wydania dziennika "The Times", który również dotarł do dokumentu, znajdują się w nim m.in. oskarżenia o to, że jeden z posłów podpisał umowę o poufności z kochanką, która była jego pracownicą, a jeden z urzędujących ministrów "nie potrafi utrzymać rąk przy sobie". Co najmniej dwóch parlamentarzystów zostało oskarżonych o to, że ich kochanki zaszły w ciążę, a w jednym przypadku kobieta miała otrzymać pieniądze na wykonanie aborcji. Jeden deputowany miał także zostać nagrany na filmie wideo jak uprawia seks z trzema mężczyznami.
Gazeta zaznaczyła, że choć w większości oskarżenia dotyczą molestowania seksualnego kobiet przez mężczyzn, to są również opisy sytuacji odwrotnych, m.in. pozamałżeńskiego seksu jednej z posłanek z jej asystentem.
"Times" zaznaczył, że opisywane zajścia są dopiero niezależnie weryfikowane przez działaczy Partii Konserwatywnej i osoby z otoczenia premier May, ale już wzbudziły znaczny niepokój na Downing Street. Jak zaznaczono, szefowa rządu wcześniej sporadycznie miała otrzymywać informacje o ekscesach posłów, ale były one traktowane jako wewnętrzna sprawa partii.
W niedzielę po południu premier Theresa May wystosowała list do spikera Izby Gmin Johna Bercowa i liderów pozostałych partii parlamentarnych, apelując o zrewidowanie procedur w sprawach skarg na niewłaściwe zachowania i o wzmożenie wysiłków na rzecz zwalczania molestowania seksualnego. Obecnie istnieje m.in. anonimowa linia telefoniczna czynna przez 24 godziny na dobę; pozwala ona pracownikom parlamentu zgłaszać incydenty, które ich dotyczą lub których byli świadkami.
"Nie możemy tolerować tej sytuacji ani chwili dłużej. (...) To po prostu nieuczciwe wobec pracowników, z których wielu to młodzi ludzie, podejmujący (w parlamencie-PAP) swoją pierwszą pracę" - zaznaczyła May.
Według brytyjskich mediów skandal dotyczący molestowania seksualnego w Izbie Gmin prawdopodobnie dotyczy także ugrupowań opozycyjnych: Partii Pracy i Liberalnych Demokratów, lecz na razie nie opisano szczegółów dotyczących reprezentantów tych partii.
Pierwsze informacje na temat próby stworzenia listy osób podejrzewanych o molestowanie seksualne w brytyjskim parlamencie pojawiły się po wybuchu afery dotyczącej amerykańskiego producenta filmowego Harveya Weinsteina.
W.Brytania: Liderka Izby Gmin: "nie" dla molestowania w polityce 30.10.2017 PAP
Przewodnicząca Izby Gmin Andrea Leadsom zapowiedziała w poniedziałek przegląd istniejących procedur walki z molestowaniem seksualnym w brytyjskim parlamencie, podkreślając, że "nie ma miejsca" dla niego w polityce.
Wystąpienie Leadsom było odpowiedzią na pojawiające się od kilku dni w mediach doniesienia o tym, że grupa pracowników parlamentu zaczęła zbierać informacje o przypadkach molestowania lub niewłaściwego zachowania seksualnego ze strony posłów.
W niedzielę wieczorem wyszła na jaw informacja o istnieniu listy z oskarżeniami pod adresem 36 posłów i posłanek Partii Konserwatywnej, czyli ok. 11 proc. tego klubu poselskiego. Wśród nich jest dwójka ministrów biorących udział w posiedzeniach gabinetu premier Theresy May oraz 18 osób w randze ministra lub wiceministra, a także 12 parlamentarzystów posądzanych o niewłaściwe zachowania wobec kobiet. Na liście znalazło się również czterech posłów podejrzewanych o nieodpowiednie zachowania wobec mężczyzn.
W odpowiedzi na pilne pytanie ze strony deputowanej Partii Pracy Harriet Harman, najdłużej urzędującej posłanki w Izbie Gmin, Leadsom powiedziała, że parlament "musi podjąć pilne działania", a pojawiające się zarzuty "podkreślają, że konieczne jest lepsze wsparcie i ochrona pracowników" w biurach poselskich w Westminsterze i okręgach wyborczych.
Zdaniem przewodniczącej Izby Gmin należy stworzyć niezależną grupę wsparcia, która będzie mogła przyjmować w pełnym zaufaniu i przy zachowaniu poufności doniesienia o incydentach dotyczących molestowania seksualnego lub niewłaściwego zachowania, a nowy system powinien objąć zarówno posłów, ich asystentów, jak i wszystkie osoby z dostępem do parlamentu, w tym dziennikarzy.
Jak dodała, w przypadku poważnych zdarzeń niezbędny jest także kontakt z policją i pełne śledztwo kryminalne. Osoby uznane za winne niewłaściwego zachowania będą musiały się liczyć z utratą pracy, w tym pozycji ministerialnych w rządzie, a także usunięciem z klubu poselskiego.
Leadsom zaznaczyła, że "to prawo, a nie przywilej, aby pracować w bezpiecznym i pełnym szacunku środowisku", a odpowiadając na pojawiające się doniesienia, parlamentarzyści "muszą podjąć działania w najbliższych dniach, a nie tygodniach".
Z kolei Harman podkreślała, że szybka interwencja może pomóc w walce z kulturą Westminsteru, która - jej zdaniem - zbyt długo przyzwalała na "obleśne, toksyczne lub seksistowskie" żarty i zachowania.
W trakcie debaty na ten temat część posłanek podawała przykłady ich doradczyń, które w przeszłości informowały o podobnych incydentach, ale - jak twierdziły - ich skargi nie były traktowane poważnie.
Jak zaznaczono, elementem problemu jest brak scentralizowanego systemu zarządzania kadrami - każdy z 650 posłów bezpośrednio zatrudnia swoich pracowników, co sprawia, że nie ma ujednoliconej struktury, do której można wnieść skargę na niewłaściwe zachowanie posła, który jest jednocześnie bezpośrednim przełożonym i pracodawcą.
Tuż przed sesją pytań i odpowiedzi z udziałem Leadsom poparcie dla reformy systemu przekazał spiker Izby Gmin John Bercow, który tłumaczył, że partie polityczne "powinny podejść poważnie do swoich obowiązków". Jednocześnie nazwał doniesienia medialne "niepokojącymi".
Bercow zapowiedział, że przekaże sprawę do komisji zajmującej się funkcjonowaniem Izby Gmin, która w 2014 roku zdecydowała o utworzeniu czynnej 24 godziny na dobę telefonicznej linii wsparcia z zaleceniem wzmocnienia istniejących systemów.
"Mam nadzieję, że mam poparcie Izby dla rozwiązania tej kwestii szybko i zdecydowanie, bo nie powinno to wymagać niekończących się dyskusji. Z mojej strony jako spiker zrobię wszystko, co mogę - i inni muszą zrobić to samo" - powiedział.
Poniedziałkowej dyskusji na ten temat przysłuchiwała się premier May, która w niedzielę wystosowała list do Bercowa i liderów pozostałych partii parlamentarnych, apelując o zrewidowanie procedur w sprawach skarg na niewłaściwe zachowania i o wzmożenie wysiłków na rzecz zwalczania molestowania seksualnego.
"Nie możemy tolerować tej sytuacji ani chwili dłużej. (...) To po prostu nieuczciwe wobec pracowników, z których wielu to młodzi ludzie, podejmujący (w parlamencie - PAP) swoją pierwszą pracę" - zaznaczyła May.
Według brytyjskich mediów skandal dotyczący molestowania seksualnego w Izbie Gmin prawdopodobnie dotyczy także ugrupowań opozycyjnych, lecz na razie nie podano szczegółów dotyczących reprezentantów tych partii.
W poniedziałek po południu pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon powiedziała, że spodziewa się pojawienia się podobnych oskarżeń pod adresem polityków Szkockiej Partii Narodowej "jak wobec każdej innej partii". "Jeśli się pojawią, przeprowadzimy pełne śledztwo w tej sprawie" - dodała.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 08:20, 02 Lis '17
Temat postu:
Cytat:
Wielka Brytania: Minister obrony Fallon podał się do dymisji. "Nie dotrzymałem wysokich standardów" 1 listopada 2017 PAP
Michael Fallon źródło: PAP/EPA autor zdjęcia: VALDA KALNINA
Brytyjski minister obrony Michael Fallon podał się w środę do dymisji na tle skandalu dotyczącego przypadków molestowania seksualnego przez posłów Izby Gmin i przedstawicieli największych partii politycznych.
Minister Fallon przyznał, że w przeszłości mogło się zdarzyć, że nie sprostał wysokim standardom zachowania.
W liście do premier Theresy May minister napisał: "W ostatnich dniach wypłynęły oskarżenia wobec deputowanych, m.in. dotyczące mojego dawnego zachowania. Wiele było fałszywych, ale przyznaję, że w przeszłości nie dotrzymałem wysokich standardów, jakich wymaga się od Sił Zbrojnych, które mam honor reprezentować".
Premier May przyjęła jego dymisję. Podziękowała mu za jego długą pracę na ministerialnym stanowisku i "służbę w czterech resortach pod rządami czterech premierów" oraz chwaliła jego szefowanie ministerstwu obrony od 2014 roku.
We wtorek wieczorem minister przyznał się na łamach tabloidu "The Sun" do niewłaściwego zachowania 15 lat temu wobec dziennikarki Julii Hartley-Brewer. Podczas kolacji wielokrotnie dotykał jej kolana i przestał, dopiero kiedy zagroziła, że da mu po twarzy.
Kobieta napisała jednak w oświadczeniu, że nie uważa się za ofiarę i nie zamierza "brać udziału w czymś, co uważa, że stało się polowaniem na czarownice", a sprawę z udziałem Fallona uznaje za "zakończoną" i oboje pozostają przyjaciółmi.
Fallon, przyznając się do incydentu, podał również, że już w przeszłości za te umizgi przeprosił dziennikarkę.
Wielka Brytania: Pojawiają się kolejne doniesienia ws. molestowania w parlamencie 1.11.2017 PAP
Londyn źródło: Bloomberg autor zdjęcia: Chris Ratcliffe
Brytyjskie media poinformowały w środę o nowych doniesieniach w sprawie przypadków molestowania seksualnego przez posłów Izby Gmin oraz przedstawicieli największych partii politycznych. Jedna z opisywanych sytuacji dotyczy samego wicepremiera Damiana Greena.
To ciąg dalszy trwającego od zeszłego tygodnia skandalu dotyczącego napastowania seksualnego i niewłaściwego zachowania posłów wobec osób pracujących w parlamencie, w tym asystentek i dziennikarzy.
Środowe wydania gazet skupiły się na nowych doniesieniach o braku wystarczających procedur chroniących ofiary molestowania seksualnego po tym, jak działaczka opozycyjnej Partii Pracy Bex Bailey ujawniła w rozmowie z radiem BBC, że kilka lat temu została zgwałcona przez wysokiej rangi działacza tego ugrupowania. Jak dodała, gdy zgłosiła sprawę władzom partii, zniechęcano ją do dalszego podnoszenia tego tematu i sugerowano, że może to zaszkodzić jej karierze.
Z kolei anonimowa asystentka jednego z posłów opowiedziała gazecie "The Guardian" i telewizji ITV, jak jej przełożony próbował zmusić ją do aktów seksualnych podczas służbowego wyjazdu zagranicznego. Kobieta również podkreśliła, że wielokrotnie zgłaszała tę sprawę odpowiednim władzom, ale nie zostało przeprowadzone żadne dochodzenie.
Dziennik "The Times" opisał z kolei zarzuty konserwatywnej działaczki Kate Maltby pod adresem wicepremiera w rządzie Theresy May, Damiana Greena. Jak napisała w swoim komentarzu dla gazety, polityk miał kierować pod jej adresem uwagi o zabarwieniu seksualnym, a także sugerować, że romans z nim mógłby pomóc jej w karierze politycznej. Green odrzucił przedstawiony w "Timesie" opis zdarzeń i zapowiedział skierowanie do sądu sprawy o zniesławienie.
Podczas cotygodniowej sesji pytań i odpowiedzi w Izbie Gmin May wezwała liderów wszystkich partii do współpracy nad wzmocnieniem systemowych zabezpieczeń przeciw molestowaniu seksualnemu. Do spotkania z udziałem m.in. szefa Partii Pracy Jeremy'ego Corbyna i lidera Szkockiej Partii Narodowej Iana Blackforda (który przewodzi delegacji ugrupowania w Westminsterze) ma dojść na początku przyszłego tygodnia.
Szefowa rządu powtórzyła, że skandal wymaga ponadpartyjnej współpracy wszystkich ugrupowań, a ofiary powinny skontaktować się z policją, by "zapewnić, że te zarzuty będą poddane odpowiedniemu śledztwu".
W niedzielę wieczorem polityczny portal plotkarski Guido Fawkes opublikował zanonimizowaną listę 36 posłów i posłanek Partii Konserwatywnej - 11 proc. całego klubu parlamentarnego - na której znajdują się zamazane nazwiska i niezweryfikowane informacje na temat niewłaściwych zachowań seksualnych wobec współpracowników. We wtorek brytyjskie media, m.in. "The Times" i "The Telegraph", informowały, że lista wydłużyła się do ponad 40 nazwisk.
We wtorek wieczorem skan dokumentu wyciekł do internetu, ale żadne medium nie zdecydowało się na jego publikację w całości. Wielu komentatorów zaznaczyło, że należy bardzo ostrożnie podchodzić do nazwisk zawartych na liście, bo obejmuje ona realne przypadki molestowania lub niewłaściwego zachowania, ale też opisy niestandardowych preferencji seksualnych i romansów pomiędzy posłami.
Tego samego dnia minister obrony Michael Fallon przyznał się na łamach tabloidu "The Sun" do niewłaściwego zachowania wobec dziennikarki Julii Hartley-Brewer. Podczas kolacji wielokrotnie dotykał jej kolana i przestał dopiero, kiedy zagroziła, że go uderzy. Kobieta napisała jednak w oświadczeniu, że nie uważa się za ofiarę i nie zamierza "brać udziału w czymś, co uważa, że stało się polowaniem na czarownice", a sprawę z udziałem Fallona uznaje za "zakończoną" i oboje pozostają przyjaciółmi.
W weekend "Sunday Times" i "Mail on Sunday" ujawniły, że wiceminister handlu międzynarodowego Mark Garnier miał niestosownie odzywać się do swojej asystentki, a także prosić ją o wyręczenie go w zakupach w sklepie z akcesoriami erotycznymi. Jednocześnie były minister ds. pracy i świadczeń społecznych Stephen Crabb przyznał się do wymiany SMS-ów i zdjęć o treści seksualnej (sextingu) z 19-latką, która ubiegała się o pracę w jego biurze.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 03:45, 16 Gru '17
Temat postu:
Cytat:
Były rosyjski minister gospodarki skazany za przyjęcie łapówki. Osiem lat w kolonii karnej 15.12. 2017 PAP
Były minister gospodarki Rosji Aleksiej Ulukajew został w piątek skazany na 8 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze i grzywnę w wys. 130 mln rubli (2,2 mln USD) . Sąd w Moskwie uznał go za winnego przyjęcia łapówki od szefa koncernu Rosnieft Igora Sieczyna.
Ulukajew był oskarżony o przyjęcie 2 mln USD w zamian za pozytywną decyzję w sprawie udziału koncernu naftowego Rosnieft w prywatyzacji mniejszej spółki Basznieft. W czasie procesu zaprzeczył zarzutom i oświadczył, że padł ofiarą prowokacji.
Prokurator zażądał dla niego 10 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, grzywny w wysokości 500 mln rubli (ok. 8,5 mln dolarów) i zakazu pełnienia funkcji państwowych przez 10 lat. Zaapelował ponadto, by były minister został pozbawiony nagród państwowych i odznaczeń.
Agencja TASS informuje, że obrońcy Ulukajewa zapowiedzieli apelację.
Ogłaszając wyrok sędzia Łarisa Siemionowa podkreśliła m.in., że Ulukajew działał zgodnie z przygotowanym wcześniej planem, z pobudek materialnych i ze świadomością, iż to od niego zależeć będzie przebieg prywatyzacji Basznieftu.
Ulukajew miał zażądać od Sieczyna łapówki podczas szczytu BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA) w Indiach w październiku 2016 r. Zatrzymano go w listopadzie zeszłego roku w siedzibie Rosnieftu, po spotkaniu z Sieczynem. W samochodzie ministra znajdowała się torba, a w niej dwa miliony dolarów gotówką. Ulukajew zapewniał, że był przekonany, że w ciężkiej torbie, zamkniętej na klucz, znajdowało się wino, o którym wcześniej wspomniał Sieczyn.
Sąd podkreślił w poniedziałek, że Sieczyn "przystał na bezprawne żądanie Ulukajewa", ale po powrocie do Moskwy skontaktował się z organami ścigania.
Ulukajew jest najwyższym rangą urzędnikiem państwowym, jaki został zatrzymany w Rosji po 1991 roku z powodu zarzutów kryminalnych.
Był on w przeszłości jednym z najbliższych współpracowników Jegora Gajdara, zmarłego w roku 2009 wybitnego ekonomisty i polityka, architekta reform wolnorynkowych w Rosji. W latach 2000-2004 zajmował stanowisko wiceministra finansów Rosji, a potem do 2013 roku był wiceprezesem banku centralnego. Następnie stanął na czele resortu gospodarki w rządzie premiera Dmitrija Miedwiediewa. Na tle innych przedstawicieli władz oceniany był jako liberał, przy czym jego ministerstwo w ostatnich latach traciło wpływy w dziedzinie kształtowania polityki gospodarczej na rzecz resortu finansów i banku centralnego.
To o nim mówił Sikorski u „Sowy”. Sieczyn - człowiek, który może wiele bz, biw 07.08.2017
Igor Sieczyn (fot. Sefa Karacan/Anadolu Agency/Getty Images)
„Człowiek Putina i FSB”, zwany też „Darthem Vaderem Kremla” – potężny, bogaty i – jak twierdzi wielu – stojący ponad prawem. Mowa o Igorze Sieczynie. Raz na jakiś czas media donoszą, że jego gwiazda przygasa, ale on trwa na stanowisku. Nazwisko rosyjskiego oligarchy wypłynęło przy okazji ujawnionych właśnie przez portal tvp.info taśm z restauracji „Sowa & Przyjaciele”. To właśnie Sieczyna w polskiej rafinerii w Możejkach widział były szef MSZ.
Chodzi o rozmowę ówczesnego prezesa Orlenu Jacka Krawca z Radosławem Sikorskim, wtedy ministrem spraw zagranicznych. Tematem rozmowy była należąca do Orlenu rafineria, znajdująca się w Możejkach na Litwie. Krawiec mówi Sikorskiemu, że rafinerię chce kupić Igor Sieczyn, człowiek przywódcy Rosji Władimira Putina i specsłużb (FSB). Jego spółka Rosnieft została objęta amerykańskimi sankcjami po rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Rosnieft to państwowy koncern petrochemiczny, którego głównym akcjonariuszem jest rząd Federacji Rosyjskiej. Koncern zajmuje od lat wysokie miejsce w rankingu „Forbesa” dotyczącym największych przedsiębiorstw świata.
Koniec kariery Sieczyna wróżą media i ci, którzy się go boją przy okazji każdych zbliżających się wyborów w Rosji. Tak było np. w 2012 r., gdy Władimir Putin szykował się do ponownego objęcia fotela prezydenckiego. Wymieniał wtedy kadry, ale Sieczyna nie ruszył. Milioner jednak przestał rzucać się w oczy. Przyczyniła się do tego też afera z ogromną, wartą miliony dolarów jego posiadłością pod Moskwą.
Szef Rosnieftu natomiast cały czas bardzo konsekwentnie buduje naftowe imperium i prowadzi agresywną politykę biznesową. Ponieważ firma, którą kieruje, bardzo potrzebuje pieniędzy, na cel bierze coraz to nowe przedsiębiorstwa. W maju Rosnieft i przejęty już przez koncern Basznieft złożyły pozew do sądu przeciwko AFK Sistema. Żąda wypłaty 106,6 mld rubli w ramach rekompensaty strat za działania AFK Sistemy.
#wieszwiecej | Polub nas
Rosnieft przejął też m.in. większość akcji Jukosu, wielkiej firmy należącej do Michaiła Chodorkowskiego.
Ten utrzymuje, że jego uwięzienie i wieloletnia gehenna były dziełem właśnie Sieczyna, który postanowił położyć łapę na Jukosie.
Owocna przyjaźń
Kariera Sieczyna zaczęła się dawno temu, gdy jako 30-latek poznał w Leningradzie Władimira Putina. Wybrali się razem w podróż służbową do Brazylii. Był to rok 1990.
Panowie się zaprzyjaźnili, okazało się, że mają wspólną wywiadowczą przeszłość i zamiłowanie do służb mundurowych. A w 1996 r. razem pojechali robić karierę do Moskwy.
Sieczin urodził się 7 września 1960 roku w Leningradzie. W 1984 roku skończył romanistykę – specjalizował się w językach portugalskim i francuskim. Zaraz po studiach pojechał do Mozambiku i Angoli, gdzie pracował jako tłumacz wojskowy i pomagał misjom dyplomatycznym i handlowym. Mówi się, że od trzeciego roku studiów był współpracownikiem rosyjskiego wywiadu. A w Afryce miał współpracować m.in. ze słynnym handlarzem bronią Witkorem Butem i przyszłym wicepremierem Rosji Siergiejem Iwanowem.
Putin, budując swoje polityczne zaplecze, nie zapominał o wypróbowanym przyjacielu. Kiedy w 2008 r. został premierem, Sieczina mianowano wicepremierem odpowiedzialnym za przemysł i energię. A w 2012 r. został szefem Rosnieftu. Sieczyn był już wtedy doktorem ekonomii specjalizującym się w handlu ropą.
Siłowiki, czyli mroczna gwardia Putina
Nie od dziś wiadomo, że Putin otacza się zaufanymi ludźmi i w tym m.in. tkwi jego siła. To tzw. siłowiki, czyli grupa dawnych mundurowych i tajniaków, z którymi obecny prezydent Rosji zetknął się jeszcze za czasów ZSRR.
„Dwór” unika kamer i publicznych wystąpień. Jednak każdy z ludzi, którzy są w tym gronie, ma wielką władzę. Putin raz na jakiś czas robi przetasowania i ustawia figury na szachownicy tak, by wynik rozgrywki był jak najbardziej dla niego korzystny.
Sieczynowi wody w uszy nalało się w 2015 r., gdy za korupcję aresztowany został gubernator Sachalinu Aleksandr Choroszawin. Gubernator Sachalinu – jako pierwszy w historii Rosji – został oskarżony o korupcję w swoim gabinecie.
Choroszawin władał Sachalinem od 2007 roku. Wyspa leży nieopodal japońskiej Hokkaido i jej główne źródła dochodów to bogactwa naturalne – ropa i gaz. Działają tam energetyczni giganci, jak Gazprom, Rosnieft czy amerykański Exxon. Sam gubernator jest bliskim znajomym prezesa Rosnieftu, Igora Sieczina.
Także w 2015 r. Sieczyn „przygarnął” do Rosnieftu skompromitowanego Wiktora Iszajewa, byłego włodarza Kraju Chabarowskiego.
Odporny i niezatapialny
Igor Sieczyn okazał się bardzo odporny na humory i różne działania Władimira Putina. Jest też użyteczny, skuteczny oraz – co ważne – lojalny. I świetnie zdobywa pieniądze, którymi można zapełnić skarb państwa, gdy pojawiają się tam braki. Swoje umiejętności pokazał wiele razy, m.in. przy okazji wspomnianego już przejęcia Jukosu.
Mistrzowskim posunięciem była też m.in. transakcja kupna Basznieftu w 2016 r. Przy tej okazji udało mu się udowodnić, że ówczesny minister gospodarki Rosji Aleksiej Ulukajew jest łapówkarzem.
Sieczyn ma wpływy w rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa, ma tam swoich ludzi; kiedyś przeprowadzał reorganizację.
Panuje przekonanie, że utrącenie Ulukajewa było w interesie Putina, który postanowił „oczyścić” szeregi ze zbytnich liberałów.
źródło: PAP, IAR, PORTAL TVP.INFO
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 10:01, 04 Sty '18
Temat postu:
Cytat:
Byli policjanci KSP oskarżeni. Brali łapówki o wartości 50 tys. zł. od "laweciarzy" 4.01.2018 PAP
Policja, radiowóz, światła źródło: ShutterStock
Jest akt oskarżenia w głośnej sprawie przyjmowania łapówek przez sześciu b. policjantów i pracowników cywilnych Stołecznego Stanowiska Kierowania KSP w zamian za informowanie "laweciarzy" o kolizjach i wypadkach w Warszawie. Mieli dostać za to ponad 50 tys. zł.
Obok b. funkcjonariuszy i b. pracowników KSP na ławie oskarżonych zasiądzie czterech "laweciarzy" i b. ekspert Sekcji Administrowania Systemu Wspomagania Dowodzenia Wydziału Dyżurnego Głównego Sztabu Policji KGP, który miał utrudniać śledztwo.
Jak powiedział PAP rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej Łukasz Łapczyński, czterech b. policjantów i dwóch b. pracowników cywilnych Stołecznego Stanowiska Kierowania Komendy Stołecznej Policji zostało oskarżonych o przekroczenie uprawnień służbowych, ujawnienie tajemnicy służbowej oraz przyjmowanie korzyści majątkowych za przekazywanie informacji osobom zajmującym się holowaniem pojazdów. Chodziło o lokalizację kolizji i wypadków drogowych; dane pochodziły z policyjnej bazy informatycznej.
Z ustaleń prokuratury wynika, że oskarżeni przekazywali informacje z krótkimi przerwami od 2011 r. do kwietnia 2017 r. - kiedy to zostali zatrzymani.
Na czele procederu - jak wynika z ustaleń śledztwa - stał Piotr R. Został oskarżony w sumie o 13 przestępstw, w tym 4 dotyczące tzw. sprawstwa kierowniczego. To on miał przekazywać pozostałym kontakty do pracowników firm holowniczych, na bieżąco instruował też kiedy i na jakie numery przesyłać informacje. Przekazywał też uzyskane korzyści majątkowe.
Pozostali - Tomasz O., Andrzej B., Marcin B., Sylwester K., Grzegorz A. - usłyszeli od jednego do czterech zarzutów. Chodzi jednak o tzw. czyn ciągły; w przypadku oskarżonego o jedno przestępstwo - ujawnianie informacji i łapówki - trwało to kilka miesięcy. Za przyjmowanie łapówek grozi im nawet 10 lat więzienia.
Akt oskarżenia obejmuje też cztery osoby zajmujące się holowaniem pojazdów - Ernesta S., Michała H., Marcina S. oraz Kamila G. To oni za informacje mieli przekazać b. policjantom i pracownikom cywilnym KSP ponad 50 tys. zł.
Kolejnym oskarżonym jest Dariusz C. – ekspert Sekcji Administrowania Systemu Wspomagania Dowodzenia Wydziału Dyżurnego Głównego Sztabu Policji KGP; odpowie za utrudnianie śledztwa poprzez dwukrotne ujawnienie Andrzejowi B. informacji o sprawie.
W tej samej sprawie oskarżony został też funkcjonariusz, który miał udostępnić Piotrowi R. służbową radiostację. Zarówno on jak i Kamil G., jako jedyni nie przyznali się do winy. Pozostali przyznali się i złożyli obszerne wyjaśnienia.
Nieoficjalnie informatorzy PAP mówią, że Piotr R. miał poznać jednego z "laweciarzy" - Kamila G. w 2011 r. G. nie tylko holował pojazdy, ale też je naprawiał. Umówili się, że w zamian za pieniądze R. będzie przesyłał mu sms-ami informacje o lokalizacji bieżących kolizji drogowych, wówczas na terenie Mokotowa. Współpracowali - według śledczych - do 2012; wtedy doszło m.in. do sporów.
Rok później w 2013 r. R. poznał Ernesta Sz. – zajmującego się holowaniem aut na terenie Ochoty. Za informacje kończącą się "udanym holowaniem" miał od niego dostawać 100 zł; do przesyłania informacji używali numerów pre paid, a współpracę przerwali w 2014 r. bo w KSP włączono tzw. zagłuszarki. Ponowili ją na początku 2015 r.
Z kolei od ok. lipca 2015 r. oskarżony włączył do współpracy innego policjanta Sylwestra K.; na przełomie października i listopada zaczęli współpracować z Michałem H., holującym auta na terenie Pragi Północ. Przekazywali mu też informacje z Mokotowa, Bielan i Żoliborza, inkasując - według śledczych - od 2 tys. do 3,5 tys. zł miesięcznie.
"Wtedy też do procederu włączeni zostali kolejni policjanci i pracownicy cywilni SSK KSP. R. dał im telefony z odpowiednio oznaczonymi numerami i symbolami dotyczącymi poszczególnych dzielnic i pracowników firm holowniczych, odbierał w różnych miejscach na terenie Warszawy łapówki i przekazywał je +kolegom+ do ręki lub pozostawiał w szafkach czy ubraniu służbowym w pracy" - dodał informator PAP.
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 09:55, 19 Lut '18
Temat postu:
Cytat:
Łotwa: Biuro antykorupcyjne zatrzymało prezesa banku centralnego 18.02.2018 PAP
Prezes łotewskiego banku centralnego Ilmars Rimszeviczs został zatrzymany przez państwowe biuro ds. zwalczania i zapobiegania korupcji (KNAB) - poinformowała w niedzielę kancelaria premiera Łotwy Marisa Kuczinskisa.
Rimszeviczs, który jest też członkiem Rady Prezesów Europejskiego Banku Centralnego, został zatrzymany w sobotę wieczorem. Jak podaje agencja prasowa BNS, po pięciogodzinnym przesłuchaniu w ryskiej siedzibie KNAB, prezesa Banku Łotwy przewieziono w nocy w "inne miejsce".
Ani KNAB, ani Bank Łotwy na razie nie wydały oświadczenia w tej sprawie. Rzeczniczka agencji antykorupcyjnej poinformowała, że Biuro odniesie się do tej sprawy tak szybko, jak to możliwe.
Według łotewskich mediów, w piątek dokonano przeszukania biura prezesa banku i jednej z jego nieruchomości.
Premier Kuczinskis zapewnił w niedzielę, że "nie ma sygnałów o istniejącym zagrożeniu dla łotewskiego systemu finansowego". Z kolei prezydent Łotwy Raimonds Vejonis zapowiedział na Twitterze, że weźmie udział w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, by omówić "sytuację w sektorze bankowym". Nie podał dokładnego terminu spotkania.(PAP)
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 3598
Post zebrał 0 sat Podarowałeś sat
Wysłany: 14:23, 23 Lut '18
Temat postu:
Cytat:
MSZ chce z powrotem 14 mln zł za ustawiony przetarg 23.02.2018 PAP
Radosław Sikorski źródło: Bloomberg autor zdjęcia: KEN CEDENO
Przetarg na obsługę polskiej prezydencji w Unii Europejskiej był ustawiony. Dlatego resort dyplomacji chce, by oskarżeni oddali 14 mln zł.
Jak czytamy, zamówienie na kompleksową obsługę spotkań i konferencji podczas polskiej prezydencji w Unii Europejskiej (od 1 lipca do 31 grudnia 2011 r.) zorganizowało MSZ, gdy resortem kierował Radosław Sikorski, a wygrało go konsorcjum trzech firm.
Koszt usługi wynosił tylko 19 mln zł, ale ministerstwo zapłaciło zwycięzcy przetargu aż 34 mln zł. Prokuratura i Centralne Biuro Antykorupcyjne ustaliły, że przetarg był ustawiony, na co pozwolili także ówcześni urzędnicy resortu - podaje gazeta.
Jak dowiedziała się "Rz", MSZ chce, by uczestnicy zmowy po zapadnięciu wyroku skazującego oddali 14 mln zł, które zyskali w jej wyniku.
W przetargu na organizację spotkań i konferencji podczas polskiej prezydencji wystartowało pięć firm, ale cztery się wycofały. Fotorzepa/ Magda Starowieyska
Przetarg na obsługę polskiej prezydencji w UE był ustawiony. Dlatego resort dyplomacji chce, by oskarżeni oddali 14 mln zł.
Zamówienie na kompleksową obsługę spotkań i konferencji podczas polskiej prezydencji w Unii Europejskiej (od 1 lipca do 31 grudnia 2011 r.) zorganizowało MSZ, gdy resortem kierował Radosław Sikorski, a wygrało go konsorcjum trzech firm.
Dziś wiadomo, że koszt usługi wynosił tylko 19 mln zł, ale ministerstwo zapłaciło zwycięzcy przetargu aż 34 mln zł. Wszystko przez to, że – jak odkryła prokuratura i CBA – przetarg był ustawiony, na co pozwolili także ówcześni urzędnicy resortu. Teraz MSZ chce, by 14 mln zł, które trafiły do kieszeni uczestników zmowy, oddali oni – kiedy zapadnie wyrok skazujący – co do złotówki – dowiedziała się „Rzeczpospolita".
PRZEPŁACONA USŁUGA
Prokuratura w 2017 r. o zmowę przetargową oskarżyła 15 osób, w tym Janusza J. – według śledczych głównego organizatora „ustawki", jego życiową partnerkę Monikę J. (wcześniej F.) – byłą naczelniczkę w MSZ, która zasiadała w komisji konkursowej i odpowiadała w resorcie za przetarg. Ponadto członków komisji przetargowej, którzy mieli zaniedbać obowiązki, i osoby z firm pozorujących konkurencję. Ich proces niedawno ruszył w Warszawie.
MSZ jest w nim oskarżycielem posiłkowym, a w końcu stycznia pełnomocnik resortu złożył wniosek „o orzeczenie wobec oskarżonych obowiązku naprawienia szkody wyrządzonej Skarbowi Państwa, która na podstawie analizy CBA oszacowana została na kwotę 14 328 801,78 zł" – podaje nam biuro prasowe MSZ.
Decyzję o aktywnej roli w postępowaniu sądowym i wsparciu prokuratury podjął ówczesny szef MSZ Witold Waszczykowski.
Wniosek o naprawienie szkody opiera się na ustaleniach śledztwa – analizie CBA z lipca 2013 r., która „określała realną wartość zadań zrealizowanych przez Wykonawcę w ramach udzielonego mu przez MSZ zlecenia" – podaje biuro prasowe Sądu Okręgowego.
O tym, że „rzeczywiste koszty wykonania zamówienia wyniosły ok. 19 mln zł, a oskarżeni, którzy weszli w zmowę, spowodowali 14 mln zł szkody w mieniu Skarbu Państwa" – mówił nam, kierując akt oskarżenia do sądu, prok. Andrzej Michalski z Wydziału Zamiejscowego ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Warszawie, prowadzący śledztwa w sprawie tzw. infoafery.
Przetarg wygrało w 2011 r. konsorcjum trzech firm – Easylog, IT Expert i CAM Media (ta ostatnia, zdaniem śledczych, nie brała udziału w zmowie). Wybór od razu budził kontrowersje, bo zwycięzca za wykonanie usługi zaoferował dokładnie tyle, ile na ten cel przeznaczyło MSZ – 34 mln zł.
JAK WYGLĄDAŁA USTAWKA
Akt oskarżenia, który w 2017 r. opisała „Rzeczpospolita", odkrył kulisy „układu", który się za tym krył.
Mózgiem był Janusz J. powiązany z firmą Easylog, a „źródłem informacji" Monika J., która w MSZ odpowiadała za przetargi i miała z nim dzielić się wiedzą. Istnienie zmowy potwierdzają maile (dotarli do nich śledczy), jakie słali do siebie oskarżeni.
Wynika z nich, że Janusz J. już półtora roku przed przetargiem utrzymywał bliskie relacje osobiste z Moniką J. Spółka, której wtedy był wiceprezesem (Netline Group), fundowała jej wyjazdy, m.in. do Stambułu, Rzymu i Izraela. Aby ukryć związek, do walki o zlecenie J. wystawił spółkę Easylog, założoną w 2010 r., która nawet nie miała szyldu.
MSZ w przetargu podało jedynie zakres cenowy między 125 tys. euro a 35 mln euro. „Wartość kwoty na realizację zamówienia znana była tylko wąskiemu gronu pracowników MSZ" – twierdzą śledczy.
– Do przetargu dopuszczono pięć firm, przedstawiły jednobrzmiące wnioski i otrzymały największą, identyczną liczbę punktów – każda 1635 – mówił nam prok. Michalski.
Cztery firmy, które wygrały pierwszy etap, nagle się wycofały, i do drugiego etapu stanęło tylko konsorcjum. Wtedy się okazało, że MSZ daje na zlecenie 34 mln zł. „Jedyna oferta – konsorcjum Easylog – opiewała właśnie na taką kwotę" – ustaliła prokuratura, uznając, że reszta firm pozorowała konkurencję. „Ofertę składa tylko Easylog i tylko ja" – pisał Janusz J. w jednym z e-maili do wspólników. To on miał zadbać o fałszywe referencje, które – w ocenie śledczych – przesądziły o wyborze konsorcjum. Pięć firm, formalnie ze sobą konkurujących, złożyło jednobrzmiące wnioski, większość nie miała doświadczenia w takich projektach, a jedna (Easylog) nie prowadziła dotąd żadnej działalności. Do tego wszystkie miały te same referencje i zdobyły tyle samo punktów. Te „nietypowe okoliczności" nie wzbudziły podejrzeń komisji przetargowej. Zgłaszał je tylko młody urzędnik MSZ, ale je „totalnie zignorowano" – oceniają śledczy.
„KASĘ OBDZIELIŁEM"
Zyski z przestępstwa miały trafić do Janusza J. i osób z nim związanych. „Jest kasa z prezydencji, już obdzieliłem" – informował J. w e-mailu.
Oskarżeni (nie przyznają się do zarzutów) odpowiadają za udział w zmowie przetargowej, a niektórzy też m.in. za sfałszowanie referencji. Członkowie komisji zaś za zaniedbania.
CBA wpadło na trop ustawionego przetargu na prezydencję, rozpracowując tzw. infoaferę i właśnie Janusza J. To główny oskarżony o korumpowanie Andrzeja M. – byłego szefa CPI MSWiA (już skazany za wielkie łapówki). To z nim J. w 2011 r. trafił do aresztu.
Dziś Janusz J. prowadzi firmę pod innym szyldem. Jak pisała „Rzeczpospolita", ustawiony przetarg w MSZ nie przeszkodził mu zdobywać kolejnych rządowych kontraktów.
Także spółka IT Expert organizowała Expo w Mediolanie na zlecenie PARP i szczyt NATO w stolicy. Jak nam tłumaczono, prawo nie pozwala odrzucić oferentów, którzy nie są skazani prawomocnymi wyrokami.
Proces 15 oskarżonych toczy się przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Środmieścia. Także prokurator domaga się, by uczestnicy zmowy naprawili szkodę.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz moderować swoich tematów