Wahadło ruszyło w drugą stronę!
Tylko kwestia czasu ,. a UE zmieni się nie do poznania:)
=============================================
Prawica bierze Hiszpanię. Socjaliści pobici na głowę
Maciej Stasiński
2011-11-20, ostatnia aktualizacja 2011-11-21 00:16
Rządzący dotąd socjaliści zostali pobici na głowę, najdotkliwiej od pierwszych wyborów po odzyskaniu demokracji w 1977 roku. Głosowało na nich zaledwie 29 proc. wyborców. Opozycyjna Partia Ludowa zdobyła 44 proc. głosów. Wyniki po podliczeniu ponad 99 proc. głosów potwierdzały przedwyborcze zapowiedzi. W 350-osobowym parlamencie prawica będzie rządzić sama ze 186 głosami, a socjaliści zadowolą się drugim miejscem z zaledwie 110 głosami. Prawica zyskała aż 32 fotele a socjaliści stracili 59.
Socjalistyczny rząd Hiszpanii jest piątym w UE - po Irlandii, Portugalii, Grecji i Włoszech - który pada pod ciężarem kryzysu finansowego. Ale nowa prawicowa władza będzie miała tak samo trudno, jak odsunięta lewica. - Hiszpanie wybierają rząd, który stanie wobec kryzysowej zawieruchy - pisał wczorajszy socjalistyczny "El Pais". Ale przyznawał od razu, że zwycięzca mógł być tylko jeden - opozycyjna prawicowa Partia Ludowa.
Dziennik zapowiadał jednym tchem, że prawica dziedziczy najgorszą sytuację gospodarczą od dziesięcioleci oraz że na fali kryzysu zdobędzie największą władzę od czasu przywrócenia w kraju demokracji po śmierci dyktatora gen. Franco w 1975 roku.
Ale w Hiszpanii jest 5 mln bezrobotnych, gospodarka stoi w miejscu, i choć dług publiczny stanowi tylko 66 proc. PKB, jego obsługa kosztuje kraj już tyle, ile Włochy (tam przekracza on 120 proc. PKB).
Prawicowy dziennik "ABC" obwieszczał: "Hiszpanie idą do urn po zmianę". I ten tytuł najlepiej oddaje nastrój porażki i tęsknoty za przełomem, w którym głosowało wczoraj przeszło 35 mln obywateli.
Bo "zmiana" jest pojęciem kluczowym. Co zaś dokładnie się zmieni, tego przeciętny obywatel nie wie, a szef partii, która zmianę ucieleśnia i obiecuje, bynajmniej mu tego nie wyjaśnił.
- Ja was z tego wyciągnę! - wołał na ostatnim wiecu wyborczym w madryckim pałacu sportu przyszły premier Mariano Rajoy. - Jestem gotów na to, czego Hiszpanie ode mnie zechcą - deklarował, oddając głos w stolicy. - 46 mln Hiszpanów stoczy bitwę z kryzysem - mówił, gdy znane już były rozmiary zwycięstwa, do tłumu wiwatujących zwolenników pod madrycką siedzibą Partii Ludowej. Ale zastrzegł, że w tej walce "nie będzie cudów", a zadłużony kraj musi odzyskać zaufanie europejskich partnerów.
Tuż przed wyborami Rajoy obiecywał takie samo odrodzenie, jakie kraj przeżył w połowie lat 90., kiedy prawica obejmowała władzę po poprzedniej recesji i porażce rządzących wcześniej socjalistów. Ale wówczas dług był mały, można było dewaluować walutę, prywatyzować państwowe monopole i liberalizować rynek nieruchomości oraz czerpać garściami z funduszy unijnych. A i Europa się rozwijała. Choć bezrobocie było wtedy nieco wyższe niż dzisiaj, to kiedy Partia Ludowa brała władzę w 1996 r., gospodarka znowu rosła w tempie 3-4 proc. i w ciągu kolejnych ośmiu lat dała zatrudnienie ponad 5 mln ludzi.
Dziś nowy rząd stanie przed o wiele trudniejszym zadaniem, a europejscy sojusznicy też znajdą się na progu recesji. Dlatego w kampanii wyborczej Hiszpanie musieli się zadowolić ogólnikami, bo opozycyjna prawica robiła wszystko, by nie przestraszyć obywateli jeszcze bardziej. A tych przeraża trwająca od trzech lat recesja i przekraczające 21,5 proc. bezrobocie, które wśród ludzi młodych sięga aż 45 proc.
Nawet ostro antysocjalistyczny i jawnie sprzyjający prawicy dziennik "ABC" nie krył irytacji kampanią Mariano Rajoya, która ograniczała się do krytyki socjalistów i kreowania siebie na zbawcę. "Partia Ludowa z celowo ogólnikowym programem trzymała się kurczowo magicznego pojęcia "zmiana", które tak bardzo czaruje w niektórych momentach historii. Już samo hasło pozwoliło przeciągnąć na jej stronę większość opinii publicznej" - pisał wczoraj "ABC".
Ruch Oburzonych przeciw kryzysowi, który od maja wyprowadzał na ulice Madrytu czy Barcelony setki tysięcy ludzi, nie stworzył alternatywnej politycznej siły i uwiądł. W przeddzień wyborów na Puerta del Sol w centrum stolicy demonstrowało zaledwie kilkuset Oburzonych. Podział na dwie główne partie i resztę regionalnych małych partyjek, wzmocniony faworyzującą wielkie partie ordynacją wyborczą, nie zostanie w tych wyborach naruszony.
Hiszpanie są najwyraźniej zrezygnowani i chcą tylko, by ktoś ich wywabił z opresji. Wiedzą, że drastyczne cięcia przeprowadzone półtora roku temu pod naciskiem UE przez rząd socjalistów (obcięcie pensji w sektorze publicznym o 5 proc., zamrożenie rent i emerytur oraz opóźnienie wieku emerytalnego) nie wystarczyły, choć przejściowo ustabilizowały sytuację.
Rajoy nie mówił jednak, jakie nowe oszczędności zarządzi, by 9,6- proc. deficyt budżetowy zbić w przyszłym roku do 4,4 proc. Będzie miał jednak wolną rękę, by je wprowadzić, bo wszystkie ostatnie sondaże dawały mu absolutną większość w parlamencie, dzięki której nie będzie musiał się oglądać na sojuszników z mniejszych, regionalnych partii, z którymi tradycyjnie rządząca Hiszpanią jedna z dwóch głównych sił wchodzi w koalicję lub sojusz.
Zapowiadał obniżenie podatków dla małych i średnich przedsiębiorstw, reformy i dokapitalizowanie banków, cięcia w niemal wszystkich dziedzinach z wyjątkiem emerytur, edukacji i ochrony zdrowia, obniżenie odpraw i zasiłków dla bezrobotnych i dotacji do energii odnawialnej, a także reformę prawa pracy i umów zbiorowych, które nakłonią pracodawców do ich zatrudniania.
Ale zarówno prawica, jak i większość ekonomistów zgadzają się, że
klucz do ulżenia krajowi nie leży w Hiszpanii, lecz w Europie.
Dlatego
w ostatnim przed wyborami publicznym oświadczeniu Mariano Rajoy zaapelował nie do wyborców, lecz do bezimiennych rynków finansowych, prosząc o "pół godziny wytchnienia" po zwycięstwie, by mógł ogłosić program reform, który pomoże Hiszpanii odzyskać finansową wiarygodność. Zarówno odchodzący socjaliści, jak i zmierzająca po władzę prawica zarzekały się niemal codziennie, że kraj nie potrzebuje ratunku finansowego z Unii, tylko czasu na reformy, które pobudzą gospodarkę.
Czasu jednak nie ma. Pewna od dawna klęska socjalistów i zwycięstwo prawicy na jotę nie wpłynęły na międzynarodowe notowania hiszpańskiego długu, które im bliżej wyborów, tym były gorsze.
Dla "Gazety" Charles Powell, historyk współczesnej Hiszpanii, Królewski Instytut "Elcano":
Zwycięstwo prawicy zostało już skonsumowane przez tzw. rynki finansowe. Dlatego po wyborach czeka Hiszpanię bardzo ciężki okres niepewności. Nowy rząd niewiele może zrobić. Może tylko wzbudzać zaufanie, obiecywać, zapowiadać. Słowem: mówić. Nowy premier żadnych doraźnych reform długo nie przeprowadzi, bo np. reforma prawa pracy wymaga debaty i decyzji parlamentu, a ewentualne oszczędności w wielu dziedzinach wymagają zgody regionów autonomicznych, jak Katalonia czy Kraj Basków. Zanim będzie w stanie cokolwiek zrobić, upłynie miesiąc. Pierwsze posiedzenie nowego rządu jest zapowiedziane na 19 grudnia, a kilka dni potem po raz pierwszy zbierze się nowy parlament.
Mam nadzieję, że nie dojdzie do unijnej interwencji finansowej, jak w wypadku Grecji. To byłaby katastrofa dla Hiszpanów, bo z dnia na dzień znikną nadzieje związane ze zmianą władzy, jakie wywołały wybory. Okaże się, że wszystko na próżno. Ale takich zawirowań zewnętrznych nie da się wykluczyć.
Hiszpanie na razie nie są zdesperowani. Raczej zatroskani i zdezorientowani. Potrzeba im nadziei i przywództwa. Polityczna pedagogika będzie bardzo potrzebna.
Bo gospodarka wcale nie jest w złym stanie, a ta zapaść wiarygodności kraju, notowania długu nie biorą się z wewnętrznych przyczyn.
Z tego punktu widzenia to błąd, że Mariano Rajoy ani nie mówi, kto będzie w jego drużynie, zwłaszcza gospodarczej, ani co dokładnie zamierza przedsięwziąć. On nie zna i nie rozumie świata zewnętrznego, od którego zależy wyjście z kryzysu. Dwa dni temu powiedział w wywiadzie, że od dwóch miesięcy nie rozmawiał z Angelą Merkel. To bardzo źle. Pierwsze, co powinien zrobić po zwycięstwie, to pojechać do Berlina, Brukseli i Paryża.
Hiszpanie potrzebują silnego i zdecydowanego rządu. Wcale ich nie martwi absolutna większość prawicy. Socjaliści próbowali przed nią ostrzegać wyborców, ale to nic nie dało. Gorzej byłoby, gdyby nowy rząd był zakładnikiem sojuszy z nacjonalistami baskijskimi i katalońskimi, którzy by żądali czegoś w zamian za poparcie reform.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Więcej...
http://wyborcza.pl/1,75248,10678596,Praw.....z1eKVgdTcx
]
_________________
JerzyS
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn."
Arystoteles