Kulisy mafijnej afery w PO
Wczoraj pisaliśmy o zawiadomieniu do prokuratury dotyczącym próby wyłudzenia haraczu na Platformę Obywatelską. Dziś za "SuperExpressem" publikujemy kulisy afery, w której po raz kolejny pada nazwisko: Chlebowski.
Ireneusz Zarzecki, były prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji, który jako pierwszy złożył doniesienie do prokuratury ws. wymuszeń, jakich dopuszczali się w Wałbrzychu członkowie Platformy Obywatelskiej, w rozmowie z „Super Expressem” ujawnia szczegóły całej afery.
Zarzecki wspomina, że wszystko zaczęło się krótko po jego wstąpieniu w szeregi PO. Członkowie partii kilka razy do roku jeździli na sponsorowane szkolenia, na których czasem pojawiali się także parlamentarzyści (m.in. Zbigniew Chlebowski, Roman Ludwiczuk, Izabela Mrzygłocka), lokalni politycy związani z Wałbrzychem, a także szefowie miejskich spółek. Zgodnie z informacjami Ireneusza Zarzeckiego, to właśnie na tych spotkaniach po raz pierwszy zaczęto mówić o „pożyczkach” na działania wyborcze.
- Przeważnie kilka dni po tych wyjazdach odbywały się spotkania indywidualne, w cztery oczy. Rozmowę taką przeprowadzał prezydent, jego ludzie, czasami parlamentarzyści. W ich trakcie padały określone sumy, prośby o pożyczkę. Zapewniano mnie: słuchaj stary, potrzebujemy kasę i oddam. - tłumaczy Zarzecki w rozmowie z „Super Expressem”.
Były prezes MPK wyjaśnia, że pieniądze, które przekazywał na rzecz partii, pochodziły z Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji. Zarzecki przekazywał pieniądze w transzach po 20-30 tys. zł.
- Dla Mrzygłockiej w sumie jakieś 50-70 tys. w kilku transzach, dla Ludwiczuka około 40-50 tys. zł. Najwięcej zagarniał Piotr Kruczkowski, który jasno mówił, że jak jego nie będzie w ratuszu, to i nas pozamiatają. Jemu lub jego ludziom przekazałem w sumie ok. 300 tys. zł - podsumowuje Zarzecki.
Z informacji przekazanych przez Ireneusza Zarzeckiego wynika, że w hierarchii, do złudzenia przypominającej mafijną, bardzo wysoko stał Zbigniew Chlebowski. Jemu pieniędzy nie można było przekazać „z ręki do ręki”. Zarzecki tłumaczy, że haracze dla Chlebowskiego można było przekazać przez pośredników.
- Powiedziano mi, że jestem za krótki na taki kontakt. Usłyszałem, by dać pieniądze Mrzygłockiej w trakcie imprezy w restauracji Legenda w Szczawnie-Zdroju, a ona da je Chlebowskiemu, który też był na tym przyjęciu - tłumaczy były prezes MPK.
Pieniądze przekazywane politykom Platformy były w MPK księgowane jako pożyczki prezesa. Zarzecki przyznaje, że do końca był przekonany, że pieniądze zostaną mu zwrócone. Kiedy jednak fundusze były potrzebne, prezes MPK miał jedynie kilkanaście dni na ich „zorganizowanie”.
- Kiedy dzwoniła do mnie osoba związana np. z prezydentem i mówiła: „słuchaj stary, potrzebujemy pieniędzy”, to miałem kilkanaście dni na ich zorganizowanie - tłumaczy Zarzecki.
Były prezes MPK zapewnia, że jest w posiadaniu dowodów, które potwierdzą jego informacje (m.in. przelewy bankowe), jednak ujawni je dopiero w prokuraturze.
Opisując mafijny mechanizm ściągania haraczy, Ireneusz Zarzecki tłumaczy, że działało kilka funduszy. Poza funduszem przeznaczonym na „działania wyborcze” istniał także fundusz pochodzący z części nagród urzędników i szefów miejskich spółek.
- Dowiadywałem się od prezydenta, że dostanę nagrodę i słyszałem sugestie, że byłoby dobrze, gdybym połowę tej nagrody oddał na partię. Jednorazowo to było ok. 9 tys. zł. Takich nagród od 2005 r. dostałem dwie. Wpłaciłem więc niecałe 20 tys. zł - tłumaczy Zarzecki.
Ponadto każdy działacz był zobowiązany do opłacania miesięcznego haraczu/składki ze swojej pensji. Miesięcznie każdy miał przekazać 500 zł, a jeśli jednego miesiąca wpłata nie została dokonana, dług się powiększał i należało go spłacić w całości.
- Miesięczne składki z pensji wynosiły ok. 500 zł. Jak ktoś nie dał jednego miesiąca, to kolejnego musiał oddać ten dług. Podobny mechanizm stosował senator Ludwiczuk, który pobierał od radnych i funkcyjnych po 400 zł miesięcznie. Te pieniądze zbierał starosta - tłumaczy Ireneusz Zarzecki.
Były prezes MPK nie wie, gdzie konkretnie trafiały pieniądze, jest jednak przekonany, że najprawdopodobniej wykorzystywano je podczas kampanii samorządowej lub parlamentarnej. Dzięki temu, że nikt pieniędzy nie księgował, na kampanię można było wydać dużo więcej, niż później wykazywano.
http://niezalezna.pl/14175-kulisy-mafijnej-afery-w-po
2011-08-04 09:33
Władza chce dalej „kręcić lody”
Według Jana Pospieszalskiego, pozbycie się Mariusza Kamińskiego z CBA było warunkiem, żeby w Polsce można było dalej „kręcić lody”, i sprawiło, że korupcja pozostaje praktycznie bezkarna.
W rozmowie z portalem Fronda.pl Jan Pospieszalski skomentował informacje dotyczące afery wałbrzyskiej.
- Znowu mamy w roli głównego bohatera spoconego posła Chlebowskiego, człowieka, który został skompromitowany, później wrócił do łask jako polityk i myślę, że niestety, ale obecna afera chyba już mu nie zaszkodzi - uważa Jan Pospieszalski.
Publicysta zwrócił uwagę, że opinia publiczna i część mediów bagatelizuje aferę korupcyjną w Wałbrzychu, tłumacząc, że takie praktyki pozyskiwania funduszy na działalność partii były powszechnie stosowane przez inne ugrupowania.
- To jest kłamstwo, bo gdyby działo się to w okresie rządów PiS, to przy takim ostrzale mediów jaki był w latach 2005-2007, gdzie wyłapywano nawet małą chorągiewkę odwróconą do góry nogami i każde najdrobniejsze potknięcie, byłoby to zaraz napiętnowane. To pokazuje, że tworzenie symetrii, że to była powszechna praktyka w Polsce - jest kłamstwem. Sytuacja w Wałbrzychu była możliwa, bo władza czuje się kompletnie poza jakąkolwiek kontrolą publiczną. Bo co robią dziś największe media? Zajmują się niszczeniem opozycji, zamiast patrzeć władzy na ręce – tłumaczy Jan Pospieszalski w rozmowie z portalem Fronda.pl.
[url]
http://niezalezna.pl/14180-wladza-chce-dalej-%E2%80%9Ekrecic-lody%E2%80%9D[/url]