W razie awarii sprawdź t.me/prawda2info

 
imigranci wywołali zamieszki we Włoszech  
Podobne tematy
NIE dla imigrantów w Polsce. Uzasadnienie 2108
TAK dla imigrantów w Polsce. Uzasadnienie30bez ocen
Polska obowiązkowo przyjmnie imigrantów131
Znalazłeś na naszym forum inny podobny temat? Kliknij tutaj!
Ocena:
12 głosów
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Wiadomości Odsłon: 48967
Strona:  «   1, 2, 3 ... 14, 15, 16, 17   »  Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 09:44, 16 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Trump kontra nielegalna imigracja. Czy nowy prezydent USA może zrobić więcej od Obamy? 16 listopada 2016 PAP

Mur na granicy Meksyku z USA źródło: Bloomberg autor zdjęcia: Sam Hodgson

Prezydent elekt Donald Trump zapewnia, że walka z nielegalną imigracją to jego priorytet. Ale już za prezydentury Baracka Obamy z kraju deportowano rekordowe 2,5 mln imigrantów, a od ostatniej recesji więcej Meksykanów wyjechało niż przyjechało do USA.

Podczas kampanii Trump gdziekolwiek się pojawiał obiecywał twardą politykę imigracyjną: budowę muru na południowej granicy USA z Meksykiem oraz deportację wszystkich nielegalnych imigrantów, których liczbę w Stanach Zjednoczonych szacuje się na około 11 milionów. Ale już po wyborach bardzo złagodził swój ton. Po pierwsze przyznał, że mur w niektórych miejscach "będzie płotem", a deportacja czeka nie wszystkich nielegalnych imigrantów, ale "tylko tych", którzy popełnili w USA przestępstwo, czyli "2-3 mln osób".

Masowe deportacje za czasów Obamy

Jeśli tak, to - pomijając zaostrzenie retoryki - polityka imigracyjna Trumpa nie musi radykalnie różnić się od tej prowadzonej przez Obamę, który też koncentrował się na wydalaniu z kraju kryminalistów. Mało rozpowszechniony jest fakt, że Obama bardzo zwiększył, zwłaszcza podczas pierwszych czterech lat swej prezydentury, liczbę deportacji nielegalnych imigrantów. W sumie od objęcia urzędu prezydenta do końca 2015 roku z USA deportowano rekordową liczbę 2,5 mln osób. Poprzednik Obamy, republikański prezydent George W. Bush, deportował w ciągu całej swej prezydentury 2 mln nielegalnych imigrantów.

Trump nie mylił się mówiąc, że w USA wciąż przebywa około 2 mln nielegalnych imigrantów, którzy popełnili przestępstwo, poza samym faktem nielegalnego pobytu w USA. Taką liczbę podają służby imigracyjne i celne USA. Tyle że większość z tych osób to nie handlarze narkotyków, gwałciciele czy członkowie gangów, jak mówił o nielegalnych imigrantach w kampanii Trump, ale osoby, które popełniły mniejsze wykroczenia, takie jak kradzież czy jazda samochodem pod wpływem alkoholu.

Na razie nie wiadomo, kogo dokładnie weźmie na celownik imigracyjna policja Trumpa: czy tak jak w przypadku Obamy tylko najpoważniejszych przestępców, czy także tych, którzy mają na koncie mniejsze przestępstwa. Ale najwięcej niepewności budzi los tzw. dreamers, czyli około 700 tys. osób w wieku kilkunastu lub dwudziestu kilku lat, które zostały nielegalnie przywiezione do USA jako dzieci i którym Obama przyznał na mocy dekretu prezydenckiego z 2012 roku czasową ochronę przed deportacją oraz pozwolenia na pracę.


Trump obiecywał, że jak tylko zostanie prezydentem, to anuluje wszystkie prezydenckie dekrety Obamy, łącznie z imigracyjnymi. Zważywszy, że "dreamersi" ujawnili się, by otrzymać ochronę, płacić podatki, większość z nich ma pracę, otrzymali karty ubezpieczenia społecznego, czyli są w federalnej bazie danych, to służbom imigracyjnym bardzo łatwo byłoby te osoby namierzyć i deportować. W poniedziałek Obama apelował do Trumpa, by tego nie robił.

"Wzywam prezydenta elekta, by długo się zastanowił zanim zmieni status tych osób. One nic złego nie zrobiły, zostały przywiezione do USA jako dzieci przez rodziców; tu chodziły do szkół, część służyła w amerykańskim wojsku. Mocno wierzę, że większość Amerykanów nie chce, by te osoby musiały nagle zacząć się chować" - powiedział Obama.

By łatwiej namierzyć nielegalnych imigrantów Trump zapowiedział też podczas kampanii walkę z tzw. miastami azylowymi (ang. sanctuary cities), grożąc odebraniem im milionów dolarów dotacji federalnych. Chodzi o miasta, których władze nie tylko nie współpracują z imigracyjnymi służbami federalnymi, by deportować nielegalnych imigrantów, ale często wydają im lokalne prawa jazdy i inne dokumenty tożsamości umożliwiające dostęp do różnych usług, a nawet pracy. Do takich azylowych miast, rządzonych przez Demokratów, należy Nowy Jork, Chicago, Seattle czy Austin w Teksasie. Na wiecu solidarności, jaki miał miejsce w sobotę, burmistrz Austin Steve Adler zapewniał, że miasto dalej będzie oferować nielegalnym imigrantom schronienie.

Co z murem na granicy z Meksykiem?

Wątpliwości, że Stany Zjednoczone będą mieć za prezydentury Trumpa ostrzejszą politykę imigracyjna niż dotychczas nie ma Republikanin Kris Kobach, który kieruje grupą zadaniową ds. imigracji w zespole Trumpa do spraw przejęcia administracji. Kobach słynie z nieugiętej walki z nielegalnymi imigrantami w stanie Kansas, gdzie jest sekretarzem stanu; to on podsunął też Trumpowi pomysł, by wykorzystać przelewy pieniężne wysyłane przez meksykańskich imigrantów do domu, by zmusić Meksyk do zapłaty za budowę muru.

"Nie ma wątpliwości, że mur zostanie wybudowany. Pytanie tylko jak szybko i kto jeszcze za to zapłaci" - powiedział Kobach dzień po wyborach prezydenckich wygranych przez Trumpa.

Eksperci od dawna przekonują, że mur to nie tylko ogromnie kosztowny pomysł - od 15 do 25 mld dolarów, w zależności od tego jak byłby solidny - ale też zły, bo żadna bariera nie powstrzyma napływu nielegalnych imigrantów. Poza tym granica z Meksykiem już została mocno zabezpieczona. Budżety straży granicznej oraz służb imigracyjnych i celnych USA, dwóch agencji federalnych odpowiedzialnych za walkę z nielegalną imigracją, wzrosły za Obamy z niecałych 10 mld USD w 2003 roku do prawie 20 mld USD rocznie w 2016 roku.

Dzięki intensywnym patrolom południowej granicy, przy wykorzystaniu samolotów bezzałogowych, liczba osób podejmujących próbę nielegalnego jej przekroczenia radykalnie spadła. W 2015 roku na próbie nielegalnego przekroczenia granicy zatrzymano 337 117 osób, o 30 proc. mniej niż rok wcześniej i o 80 proc. mniej niż w 2000 roku.

Poza tym, jak wynika z raportu opublikowanego pod koniec ubiegłego roku przez Pew Research Center, w ostatnich pięciu latach więcej Meksykanów wyjechało niż przyjechało do USA. Instytut tłumaczył to właśnie zaostrzeniem kontroli na granicy oraz zbyt wolno rosnącą gospodarką amerykańską, czyli gorszymi perspektywami znalezienia pracy. Niemniej jednak USA wciąż przyciągają nielegalnych imigrantów z innych państw Ameryki Środkowej. W pierwszych 10 miesiącach 2016 roku policjanci patrolujący południowo-zachodnią granicę USA zatrzymali 172 165 imigrantów z państw innych niż Meksyk, głównie z Salwadoru, Hondurasu i Gwatemali.
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/993.....obamy.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:35, 21 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Eksperci: Uchodźcy lepiej wykształceni niż się sądzi 14.11.2016 Małgorzata Matzke

Jak wynika z badań Urzędu ds. Migracji i Uchodźców imigranci są częstkroć lepiej wykształceni i mają lepsze nastawienie do demokracji i kobiet niż się powszechnie sądzi.

Deutschland Flüchtling Hamza Ahmed in der Firma Reuther STC GmbH in Fürstenwalde (picture-alliance/dpa/P. Pleul) Firma Reuther STC GmbH w Fürstenwalde przyucza Hamzę Ahmeda z Somalii


Uchodźcy napływający do Niemiec od września 2015 są lepiej wykształceni niż przypuszczali do tej pory eksperci. Dyrektor Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców (BAMF) Frank-Jürgen Weise na posiedzeniu bawarskiej CSU w Erlangen w ubiegłą niedzielę (13.11.2016) podkreślał, że mają oni też dużo pozytywniejsze nastawienie do demokracji i kobiet, niż się powszechnie przyjmuje.

Szef BAMF, będący także dyrektorem Federalnej Agencji Pracy, podając te informacje powoływał się na pracę badawczą Instytutu Badań Rynku Pracy i Zatrudnienia, która będzie publicznie przedstawione w najbliższą środę (16.11.2016). Naukowcy badali szanse zatrudnienia uchodźców w przyszłości.

50 tys. znalazło pracę

Jak podkreślił Weise, w okresie od września 2015 do września 2016 około 50 000 uchodźców znalazło już pracę, 30 000 z nich ma zatrudnienie z pełnymi świadczeniami socjalnymi. Najczęściej zostali oni zatrudnieni do prac pomocniczych w branży logistycznej, w magazynach i w rolnictwie. Niektórzy uchodźcy zarejestrowali własną działalność gospodarczą. W tym samym okresie prawie 100 000 azylantów ujęto w statystykach jako bezrobotnych.

Szef obydwu urzędów, kluczowych dla imigrantów, ostrzegał, by w reakcji na lekkie odprężenie nie zacząć redukować personelu tych placówek. Jest on zdania, że obecny stan 6300 pracowników BAMF należy utrzymać, „żebyśmy mogli w spokoju dalej pracować i analizować procedury”.

Ze względu na to, że wielu uchodźców otrzymuje chroniący ich status tylko na określony czas, musi być dość pracowników dla regularnych kontroli.

Palący problem: integracja

W poniedziałek (14.11.2016) w Urzędzie Kanclerskim w Berlinie odbywa się dziewiąty już od roku 2006 szczyt integracyjny. Rozważa się na nim przedsięwzięcia służące lepszej integracji imigrantów w Niemczech. Na zaproszenie Angeli Merkel spotkali się przedstawiciele krajów związkowych, gospodarki, związków zawodowych oraz organizacji imigrantów, by rozmawiać o możliwościach partycypacji uchodźców w życiu społecznym Niemiec, między innymi jako wolontariusze.

epd, dpa / Małgorzata Matzke
http://www.dw.com/pl/eksperci-uchod%C5%B.....a-36386630



Cytat:
Niemieckie korzenie Trumpa. "Nielegalny imigrant" 11.11.2016 Sertan Sanderson, Elżbieta Stasik

Kallstadt, miejscowość w Nadrenii-Palatynacie najchętniej by zapomniała, że pochodził z niej dziadek prezydenta-elekta. Mieszkańcy nie chcą mieć nic wspólnego ani z nim, ani z mediami. REPORTAŻ

Deutschland Kallstadt Ortsschild (DW/S. Sanderson)

Sielanka jak z obrazka: drzewa w barwach jesieni, błękitne niebo i świeże powietrze. Równie dobrze mogłoby to być Connecticut albo Maine. Ale 1,2-tysięczne miasteczko Kallstadt w Nadrenii-Palatynacie ma z Nową Anglią jeszcze coś wspólnego: Donalda Trumpa. Pochodzili z niego przodkowie miliardera, przyszłego 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych, konkretnie jego dziadkowie. Mieszkańcy nie są zbyt szczęśliwi z tego powodu, właściwie woleliby zapomnieć o Trumpach i to jak najszybciej.
Kallstadt in der Pfalz Grabstätte Weinstöcke Wein Anbau (DW/J.Martens)

Kallstadt znane jest ze swoich winnic i win, zwłaszcza rieslinga

Medialne piekiełko

Pierwsi dziennikarze pojawili się w miejscowości w ubiegłym roku, po zapowiedziach, że Donald Trump będzie kandydatem republikanów w wyborach prezydenckich 2016. Po jego oficjalnej nominacji zaczęły się zjeżdżać ekipy już nie tylko z Niemiec, ale z całego świata. W ciągu kilkunastu miesięcy imię Trumpa rozsławiło miasteczko bardziej niż jego wina, uprawiane tam od stuleci.

Ludziom cały ten medialny cyrk działa tylko na nerwy. – Przyjechali w środku nocy i o szóstej rano stali już przed drzwiami – skarży się na dziennikarzy sprzedawczyni w piekarni „Sippel”, znanej z regionalnej specjalności – przyrządzanych na parze pampuchów. Pytana o nazwisko sprzedawczyni pokazuje tylko na plakietkę z nazwiskiem: „Frau Rüde".

Nomen omen – „rüde", to po niemiecku, szorski, ordynarny, wręcz chamski. Tę antypatię do mediów można zrozumieć, kiedy Frau Rüde zaczyna opowiadać, jak przepędziły jej klientów. – Ekipy telewizyjne zastawiały nam drzwi, bo koniecznie chciały mieć też zdjęcie wieży kościelnej – pokazuje na najwyższą budowlę we wsi.

Czy właśnie w tym kościele miały miejsce zaślubiny dziadków Donalda Trumpa? Trudno powiedzieć, nikt w Kallstadt nie pielęgnuje szczególnie pamięci przodków prezydenta elekta. Jego nazwisko znaleźć można na nagrobkach na miejscowym cmentarzu, chociaż nie ma pewności, że są to rzeczywiście krewni miliardera.
Kallstadt in der Pfalz Grabstätte Hans Trump (DW/J.Martens)

Drzewo genealogiczne Donalda Trumpa w Nadrenii-Palatynacie nikogo specjalnie nie interesuje, poza mediami

Odmowa służby wojskowej, nielegalna emigracja

Kallstadt jest też uznaną oficjalnie miejscowością wypoczynkową. Szef lokalnej organizacji turystycznej Jörg Dörr, siłą rzeczy jest nieco lepiej zorientowany niż inni. – Związki Kallstadtu z Donalden Trumpem sięgają dobrych stu lat. Ostatnim bezpośrednim przodkiem był jego dziadek, Friedrich Trump, który w 1905 roku musiał wyjechać z miejscowości i z Niemiec – mówi Dörr. Jak tłumaczy, dziadek Trumpa wyjechał za ocean, bo odmawiał odbycia służby wojskowej. Do domu nie mógł już wrócić, bo groziły mu represje, został więc w Ameryce jako nielegalny imigrant.

Kto by przypuszczał, że nielegalna imigracja odegrała tak ważną rolę akurat w rodzinie kontrowersyjnego polityka, który najchętniej odesłałby do domu wszystkich meksykańskich imigrantów i nie wpuścił do kraju żadnego muzułmanina.


Plakat zur Doku Kings of Kallstadt (DW/J. Martens) Powoli, powoli wieś musi się chyba przyzwyczaić do rozgłosu

„Proszę nie dzwonić“

Być może mogliby opowiedzieć nieco więcej o drzewie genealogicznym niemieckich Trumpów, ale chętnych nie ma. Do drzwi budynku, w którym urodził się dziadek Donalda, lepiej nie dzwonić. „Posiadłość na sprzedaż!!!”, głosi kartka na płocie. Za stosowną cenę obecni właściciele budynku chcą się go pozbyć, żeby „znowu móc żyć bez prasy i medialnego szumu”. Ale może to tylko żart.

Gdyby budynek należał do Donalda Trumpa, dawno byłby już pewnie muzeum jego imienia albo kasynem. Obok w każdym razie powstaje luksusowy dom, tak luksusowy, że nie sposób nie odnieść wrażenia, że Trump nie maczał w tym palców.

Dwóm robotnikom na budowie także nie uszło uwagi zainteresowanie posesją z sąsiedztwa. Jeden z nich dyplomatycznie stwierdza, że niewiele wie o Trumpie. Drugi jest mniej wstrzemięźliwy. – Nie, tego typa tu nie cierpimy – komentuje zwięźle.

Przyszła duma niewykluczona

Na budowie, w piekarni czy restauracji – wszędzie słychać podobne opinie. Jedna z kelnerek przyznaje wprawdzie, że zainteresowanie Trumpem ożywiło nieco turystykę, ale „trudno powiedzieć, czy dłuższą metę to dobrze”. Kelnerka też jest powściągliwa, nie chce być filmowana i w ogóle uważa, że „porobiło się za dużo szumu”.

Także gdzie indziej we wsi humory natychmiast się psują, kiedy tylko padnie nazwisko Trumpa. – Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Już do tej pory hałasu było aż nadto a to przypuszczalnie dopiero początek. Nie chcemy tutaj żadnego szumu – mówi recepcjonistka w miejscowym hotelu. Jedynym, który stara się odpowiedzieć na wszystkie pytania, jest Jörg Dörr. Przyznaje, że tyle ile w ostatnich miesiącach, w Kallstadt jeszcze nigdy się nie działo. Czy wieś oswoi się z postacią Trumpa? Trudno przewidzieć.

– Ludzie są raczej powściągliwi, bo postrzeganie Trumpa opiera się na doniesieniach medialnych i na jego wystąpieniach podczas kampanii wyborczej. A te były co najmniej kontrowersyjne. Trump polaryzuje i będzie musiał przekonać do siebie swoim urzędowaniem: jeżeli będzie dobrym prezydentem, to może i w Kallstadt ludzie będą kiedyś dumni z tego, że ma tu swoje korzenie – konstatuje Jörg Dörr.

Sertan Sanderson / Elżbieta Stasik
http://www.dw.com/pl/niemieckie-korzenie-trumpa-nielegalny-imigrant/a-36362651



Cytat:
Czego Donald Trump nauczył się od swojego niemieckiego dziadka Friedricha Drumpfa 10.09.2015 Michale Knigge

Chcecie zrozumieć fenomen Donalda Trumpa i jego niespodziewanej kariery w Partii Republikańskiej? Pamiętajcie więc o jego niemieckich korzeniach – opowiada biografka miliardera Gwenda Blair w rozmowie z Deutsche Welle.

USA Donald Trump in Phoenix Doland Trump i jego niespodziewany sukces po stronie republikanów

DW: Dlaczego uważa pani, że niemieckie korzenia Donalda Trumpa są kluczowe, by zrozumieć osobowość Donalda Trumpa, który właśnie ubiega się o stanowisko prezydenta z ramienia Partii Republikańskiej?

Gwenda Blair: Jego dziadek, Friedrich Drumpf przybył do Stanów Zjednoczonych w 1885 roku podczas największej fali imigracyjnej z Niemiec do USA. Miał wówczas 16 lat. Jego rodzina pochodziła z Kallstadt, gdzie uprawiali winorośle. Pierwszym krokiem, by dziś zrozumieć Donalda Trumpa, jest więc świadomość, że jego dziadek nie chciał kontynuować rodzinnej tradycji i zajmować się winoroślą. Nie chciał też być fryzjerem, do czego zaczął się przyuczać, gdy zdecydował, że nie wiąże przyszłości z winnicą.

Gdy przypłynął do Nowego Jorku, już znał angielski. Udał się na Zachodnie Wybrzeże, gdzie założył kilka restauracji, zadomowił się, a następnie wrócił do Kallstadt, ożenił się z miejscową dziewczyną i przywiózł ją do Nowego Jorku. Jego żona jednak ogromnie tęskniła za domem, więc wrócili w rodzinne strony, gdzie próbował odzyskać obywatelstwo, ponieważ już zdążył dostać paszport amerykański. Celowo lub nie, udało mu się wykręcić od obowiązkowej służby wojskowej – gdy wyjeżdżał, był za młody, a gdy wrócił, był już o kilka miesięcy za stary. Utrzymywał, że to całkowity przypadek.

Władze niemieckie jednak były innego zdania i odmówiły mu repatriacji. Uznały go za dezertera, wydaliły z kraju deportując tam, skąd przyjechał, czyli do Stanów Zjednoczonych. Stąd właśnie Trumpowie to teraz Amerykanie, nie zaś niemiecka rodzina, której dziadek spędził kilka lat w Ameryce.

DW: Jakie cechy dziadka i ojca, pani zdaniem, można zauważyć u Donalda Trumpa, w jego sposobie prowadzenia interesów i ustawiania kariery politycznej?


Gwenda Blair - autorka książek o rodzinie Trumpów

Gwenda Blair: To niesamowite, jak bardzo widać je u tych ludzi, którzy są gotowi zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel i wygrać. Są niesłychanie wytrwali, nieustępliwi, nigdy się nie poddają i nie wahają się naginać zasady i przepisy, szukając luk w prawie i innych możliwości.

Dziadek Trumpa budował restauracje na ziemi, która do niego nie należała. Tamte czasy, czasy Gorączki Złota w Klondike, to Dziki Zachód. Wszystko było możliwe, warunki były bardzo ciężkie, wielu samotnych mężczyzn desperacko szukało złota. I prostytutek. A jego restauracje miały alkohol, jedzenie i dostęp do kobiet. W lokalach tych były małe pomieszczenia na uboczu, z ciężkimi zasłonami, tak zwane „prywatne pokoje dla dam”. Interes nieźle się kręcił, ale gdy Friedrich potem wrócił do Niemiec i ubiegał się o repatriację, opowiadał, że jest spokojnym człowiekiem stroniącym od barów.

Jego syn Fred, który zarabiał w nieruchomościach na przedmieściach Nowego Jorku, był doskonały w wyszukiwaniu luk prawnych. Gdy budował obiekty finansowane przez państwo, założył firmę wypożyczającą buldożery i ciężarówki, które potem sam sobie wypożyczał za ogromne kwoty. Nie było to nielegalne, ale on balansował na krawędzi i naginał zasady. Był w tym bardzo dobry.

Donald z kolei był bardzo dobry w znajdowaniu luk i naginaniu zasad, gdy na przykład stawiał Trump Towers. Na czarno zatrudnił polskich robotników przy wyburzaniu terenu pod budowę, płacił im bardzo mało i kazał spać na terenie budowy, ponieważ – jak mówił – gonił ich czas. Później twierdził, że nie wiedział o tym, że robotnicy nie są zarejestrowani, ale przecież nie mógł tego przeoczyć. Mistrz.

DW: Skoro jego rodzina ma historię imigrancką, jak wytłumaczy pani stanowisko Trumpa, który jest imigrantom przeciwny?

Gwenda Blair: Jest doskonały w ustalaniu, kim są jego słuchacze. Nie wiem, czy to cecha niemiecka, ale na pewno jest charakterystyczna dla jego rodziny – uważanie, do kogo się mówi. Robił to jego dziadek, gdy zakładał restauracje w Klondike. Robił to jego ojciec, gdy stawiał domy na przedmieściach Nowego Jorku, choć nie przypomina to dzisiejszej działalności Donalda Trumpa. Jego ojciec jednak zawsze dodawał do tych zwykłych domów coś ekstra; coś, co przyciągało klientów, na przykład dodatkowy pokój. Był urodzonym marketingowcem.

Donald Trump za to był doskonałym marketingowcem w wyborze odbiorców. W tym wypadku, czyli nadchodzących wyborów, to ogromna liczba zepchniętych na bok, nieszczęśliwych i wkurzonych Amerykanów, według których „ich kraj kiedyś był wspaniały, ale już taki nie jest i ktoś za to ponosi winę”. Chcą człowieka, który temu zaradzi, będzie ich traktował poważnie i wzbogaci, jak na to ich zdaniem zasługują.

Donald Trump bardzo sprytnie to wychwycił i ustawił się na pozycji lidera. Mówi wyborcom jasno, że będzie przeciwdziałał wszystkiemu, co jest dla nich niekorzystne i stoi im na drodze do tego, czego chcą. Nieważne, czy są to imigranci, znany republikański bohater wojenny John McCain, dziennikarka telewizji Fox Megan Kelly czy finansista z funduszu hedgingowego. Imigranci to łatwy cel, by trafić do mas w większości białych amerykańskich wyborców, którzy czują się zaniedbani przez państwo.

DW: Więc mu nie przeszkadza, że w pewnym sensie zdradza rodzinną tradycję, przyjmując takie stanowisko w sprawie imigrantów?

Gwenda Blair: Nie sądzę, by kiedykolwiek zaprzątał sobie głowę sprzecznościami, które niepokoją ludzi obserwujących kampanię. Nie ma przecież ściśle zdeklarowanej przynależności politycznej. Kiedyś był demokratą, teraz jest republikaninem. Teraz jest konserwatystą, kiedyś był liberałem. Był za prawem do aborcji, teraz się z tego wycofuje. Był za reformą prawa imigracyjnego, teraz jest jej przeciwnikiem. Kroczy w przeciwnych kierunkach bardzo płynnie. I w ogóle się tym nie przejmuje.

Michale Knigge / Opr: Dagmara Jakubczak
http://www.dw.com/pl/czego-donald-trump-.....a-18704439
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:33, 22 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Imigranci sterroryzowali Mediolan! Burmistrz: „Przyślijcie natychmiast wojsko!” 21 listopada 2016



W Mediolanie wybuchły starcia na noże między imigrantami z Filipin. Burmistrz błaga rząd, żeby opanował sytuację w mieście, które pod naporem imigrantów pogrążyło się w chaosie.

„Wstrzymuję dalszy napływ imigrantów do miasta zanim sytuacja nie znajdzie się pod kontrolą. Błagam rząd – interweniujcie, gdyż miasto pogrąża się w chaosie. Zwiększcie liczbę wojska” – prosi burmistrz Giuseppe Salana na forum bezpieczeństwa, które odbywa się w Mediolanie.

W odpowiedzi minister spraw wewnętrznych Angelino Alfano obiecał, że natychmiast wyśle z Rzymu do Mediolanu dodatkowych 150-ciu żołnierzy. Docelowo ma ich tam być 800. Ich zadaniem jest obsadzenie kluczowych punktów w mieście, takich jak dworce kolejowe i wsparcie w walce a gangami patroli policji, która jest już „na krawędzi wytrzymałości”.

„Mediolan już swoje zrobił, żeby pomóc w kryzysie z napływem imigrantów. Osiągnął swój limit. Trzeba to zatrzymać. Trzeba to równomiernie rozłożyć na inne miasta” – przyznaje szef włoskiego MSW.

Te zapowiedzi na niewiele się jednak na razie zdają – tłumy imigrantów wyłowionych w morza w południowych Włoszech przemieszczają się na północ przez cały kraj i w nadziei na przedostanie się do Austrii, Szwajcarii lub Niemiec zapełniają Mediolan.

Tymczasem setki demonstrantów wyszły na ulice niewielkiego włoskiego miasteczka Soave, w którym rząd zapowiedział osadzenie 100 imigrantów. Około 700 protestujących z transparentami i flagami żądało cofnięcia tej decyzji.
http://reporters.pl/3687/imigranci-sterr.....st-wojsko/
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:11, 24 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Syryjczyk, jego 4 żony i 23 dzieci: wszyscy na socjalu 28.10.2016 Katarzyna Domagała

Montabaur w Nadrenii-Palatynacie ma do czynienia z dość egzotycznym przypadkiem. Jeden z syryjskich uchodźców żyje w poligamii. Ma cztery żony i 23 dzieci. Mężczyzna i jego ogromna rodzina żyją z zapomogi socjalnej.

Symbolbild Polygamie (picture-alliance/maxppp/M. Menou)

W malowniczym miasteczku Montabaur w Nadrenii-Palatynacie urzędnicy musieli rozwiązać niecodzienny przypadek. Jeden z syryjskich uchodźców żyje w poligamii. Ma cztery żony i 23 dzieci. Mężczyzna i jego ogromna rodzina - jak większość azylantów w Niemczech - żyje z zapomogi socjalnej. Niemieckie media szybko obliczyły, że w tym przypadku pomoc socjalna może wynieść 360 tys. rocznie. Burmistrz związku gmin Montabaur Edmund Schaaf komentuje ją jednak jako „stanowczo wygórowaną”.

Sumy tej nie komentuje również rzeczniczka związku gmin Montabaur, Katrin Stupinsky. – Nie udzielamy informacji odnośnie wysokości świadczeń – powiedziała DW Stupinsky. Dodała, że wysokość świadczeń oblicza miejscowy urząd pracy i spraw socjalnych. Stupinsky wyjaśnia jednak, że zgodnie z niemiecką ustawą regulującą prawo do zapomogi socjalnej mężczyzna nie może tworzyć jednej wspólnoty z czterema żonami i wszystkimi dziećmi. Może ubiegać się o zasiłek tworząc wspólnotę z jedną z żon i wspólnymi dziećmi. Każda z pozostałych żon może ubiegać się o zasiłek ze swoimi dziećmi, tworząc osobne wspólnoty.

Władze Montabaur podkreślają, że integracja uchodźców przebiega dobrze. Czasem tylko trafiają się egzotyczne przypadki

Jedna oficjalna żona

Jak zaznacza Katrin Stupinsky to jedyny przypadek poligamicznej rodziny w związku gmin Montabaur. Sprawę rodziny i jej problemy z integracją opisał szczegółowo w sierpniu tego roku lokalny dziennik „Rhein-Zeitung”. Urzędnicy mieli problem już przy samej rejestracji rodziny, która latem 2015 przyjechała do Niemiec przez Turcję. W Syrii, gdzie mężczyzna może posiadać do czterech żon, o ile jest w stanie wszystkie utrzymać, zamożna rodzina żyła w kilku miastach, każda w domu ze służbą. Poligamiczny mąż – mechanik samochodowy Ghazia A. – utrzymywał swój harem z prowadzenia warsztatu samochodowego. Ponieważ niemieckie prawo zakazuje wielożeństwa, w Montabaur Syryjczyk musiał wybrać spośród swoich żon jedną oficjalną. Nie obyło się przy tym bez konfliktów – relacjonuje „Rhein-Zeitung”. Dwie kobiety mieszkają ze swoimi dziećmi niedaleko Koblencji. Ghazia A., dwie żony i reszta dzieci zamieszkali w związku gmin Montabaur.

Kłopoty z integracją

Dziennik opisał początkowe problemy z integracją syryjskiej rodziny: nastoletni bracia utrudniali swoim siostrom uczęszczanie do szkoły, żony były rzekomo zamykane w piwnicy, sąsiedzi skarżyli się na nieprzestrzeganie ciszy nocnej, a urzędnicy na demolowanie mieszkania.

Z czasem integracja egzotycznej rodziny przynosi efekty. – Dzieci chodzą do szkoły, wielu wolontariuszy pomaga rodzinie w nowych warunkach – mówi Schaaf. Zaznacza, że rodzina jest traktowana jak wszyskie inne ubiegające się o azyl w gminie.

Trudne pytania

Niemieckie prawo zabrania poligamii. Kto jako uchodźca, który w swojej ojczyźnie posiadał kilka żon, przyjedzie do Niemiec, może sprowadzić tylko jedną z kobiet. Jeśli przybędzie do Niemiec z wieloma kobietami, dla niemieckich urzędników pojawią się trudne pytania. Wprawdzie ubezpieczenie zdrowotne dla poligamicznej rodziny nie jest już możliwe (taka możliwość istniała do 2005), w innych przypadkach przepisy nie są konsekwentne. I tak na przykład rentę po zmarłym mężu mogą podzielić między sobą wszystkie żony – donosi dziennik „Sueddeutsche Zeitung”.
Katarzyna Domagała-Pereira
http://www.dw.com/pl/syryjczyk-jego-4-%C.....a-36186585


Cytat:
Komedia o uchodźcach kinowym hitem 08.11.2016 Barbara Cöllen

W Monachium da się dobrze żyć, szczególnie, gdy kogoś na to stać. Ale co się stanie, kiedy monachijska rodzina przygarnie uchodźcę? Simon *Verhoeven nakręcił o tym komedię, która już na starcie w kinach odniosła sukces.

Filmstill Willkommen bei den Hartmanns (picture-alliance/dpa/Warner Bros. Ent.)

Skąd wziął Pan pomysł na tę komedię?

Pracowałem właśnie nad historią pewnej mieszczańskiej rodziny w Monachium. Najpierw myślałem o serialu. Ale czegoś mi brakowało. I nagle pomyślałem, że ciekawe byłoby, gdyby w takiej rodzinie zamieszkał uchodźca. To dość duży krok naprzód, bo przecież nie tylko pomagamy uchodźcom, ale też udzielamy im gościny we własnym domu. Powstaje z tego ciekawa sytuacja, pełna komizmu i napięć. Od jesieni ub. roku temat ten stał się bardziej kontrowersyjny i kompleksowy. Byłem tym zachwycony i jednocześnie zatroskany.

A czym?

Każdy ma inną opinię na ten temat, zresztą ona też się ciągle zmienia. Jedni czują się obrażeni, jeśli ktoś nabija się z kultury otwartości. Inni czują się obrażeni, kiedyi ktoś kpi ze sceptyków. A ja nabijam się ze wszystkich. Niektórzy wietrzą prowokację, jeśli w filmie gra czarnoskóry aktor. Z tego powodu hejtują autora filmu w mailach. Inni są z kolei przewrażliwieni i zastanawiają nad tym, czy wolno się śmiać na filmie o uchodźcach?

Filmszene Willkommen bei den Hartmanns (picture-alliance/dpa/Foto: Warner Bros. Ent)
Scena z filmu "Witamy u Hartmannów" W roli Angeli Hartmann Senta Berger, w roli nigerijskiego uchodźcy Diallo - Eric Kabongo


Czy komedia może pomóc rozładować prowadzoną obecnie zaciętą dyskusję na temat uchodźców?

Jasne, że tak! Film nie proponuje żadnych uniwersalnych rozwiązań, ale może byś pomocny w nabraniu dystansu do siebie i innych ludzi, dystansu z uśmiechem. Może też wspierać porozumienie, jak w rodzinie Hartmannów. Mam nadzieję, że widzowie będą się dobrze czuć na tym filmie i wzbudzi on ich zainteresowanie.
Ale w pierwszej kolejności moja komedia opowiada historię sympatycznej rodziny z powszechnie znanymi problemami. Nie ma w tym filmie żadnego przesłania, a na pewno nie ma tam przesłania: „Refugees Welcome”
Rzeczywistość jest pełna sprzeczności, bardziej zawikłana i politycznie niepoprawna. I to mnie najbardziej interesuje.

Ale zajmuje Pan w tym filmie także swoje stanowisko...

Filmpremiere 'Willkommen bei den Hartmanns' in München (picture-alliance/Geisler-Fotopress) Premiera filmu w Monachium

Generalnie film odnosi się pozytywnie do kwestii udzielenia pomocy temu jednemu uchodźcy. Przecież nie nakręciłbym filmu na ten temat, gdyby nie chodziło w nim o pomoc człowiekowi.
Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że wszyscy uchodźcy są tacy jak Nigeryjczyk Diallo. Na pewno jest wiele przypadków, które są podejrzane, trudne, ale trzeba o nich rozmawiać jeśli chce się za nie zabrać kierując się czystym pragmatyzmem. Nigdy nie zdecydowałbym się nakręcić filmu o syryjskim uchodźcy. Jego sytuacja jest zbyt kompleksowa.

Czego się Pan pan się dowiedział pracując nad tym filmem?

Bardzo interesujące były moje rozmowy z uchodźcami, którzy w sprawie migracji mieli o wiele bardziej radykalne poglądy, prawie prawicowe. Pytali często: „Dlaczego przyjmujecie u siebie tych wszystkich ludzi?”. „To nie są uchodźcy” – mówili. Ale jeśli zapyta się ich o wydarzenia w Noc Sylwestrową w Kolonii, wtedy ujawnia się inny rodzaj radykalizmu. Oni cierpią, jeśli wszystkich ludzi wrzuca się do jednego worka. Zdają sobie z tego sprawę, że to uderza bezpośrednio w nich.

A co mówią o dyskusji prowadzonej w Niemczech?

Na początku byli dość radykalni. Kiedy stawiało się im jakieś krytyczne pytanie, wtedy mówili: „Przypomnij sobie o mrocznych zakamarkach niemieckiej natury”. Pochodzę z rodziny lewicowych liberałów. Jestem człowiekiem tolerancyjnym, otwartym na świat i dlatego zadaję krytyczne pytania na temat islamu. Zresztą równie krytycznie wypowiadam się ws. Kościoła katolickiego. To w Niemczech jest zupełnie naturalne. Ale jeśli takie same pytania dotyczą islamu jest to automatycznie odbierane jako przejaw wrogiego stosunku wobec cudzoziemców. To jest kontraproduktywne.

Czy myślał Pan o tym, żeby zrobić więcej filmów o uchodźcach?

Filmszene Willkommen bei den Hartmanns (picture-alliance/dpa/Foto: Warner Bros. Ent) Jedna ze scen z filmu "Witamy u Hartmannów". Komedia weszła na ekrany 3 listopada.

Myślę, że miałbym kilka pomysłów na takie filmy. To jest dla nas zupełnie nowy temat. Mój obecny film odegra prawdopodobnie rolę lodołamacza, dlatego nie będzie mu łatwo. To dopiero początek. Myślę, że potem jeszcze pojawi sią coś na ten temat. Nie mam ochoty oglądać migrantów tylko w seriach kryminalnych z gatunku „Tatort". Dotychczas miały one standardową fabułę: opowiadały o przestępstwie, był tam wątek terrorystyczny, był dobry i zły uchodźca, a wszystko razem przedstawiano ze śmiertelną powagą. Są też historie rodem z mydlanej opery – przemiła zakonnica przejmuje opiekę nad super przemiłym afgańskim dzieckiem-uchodźcą. Uważam, że politycznie niepoprawna komedia z poważnym podtekstem ma dzisiaj większą siłę oddziaływania.

Rozmawiała Cordula Dieckmann (dpa)
Simon Verhoeven, 44 lata, aktor i reżyser. Grał w takich filmach jak „Cud z Berna“, „Mogadiszu“. Jako reżyser największy sukces odniósł komedią „Męskie serca”. Jest synem znanej niemieckiej aktorki Senty Berger i filmowca Michaela Verhoevena, reżysera „Białej róży”.
Data 08.11.2016
Autor Barbara Cöllen
http://www.dw.com/pl/komedia-o-uchod%C5%BAcach-kinowym-hitem/a-36300201
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 12:16, 25 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
"Był raj, jest śmietnisko". Jak wyglądają Niemcy po fali uchodźców? [WYWIAD] 7 lipca 2016 Dziennik Gazeta Prawna

W 2010 r. Merkel mówiła, że polityka multikulti się nie sprawdza. A w 2011 r. rząd niemiecki zaczyna ganianie, a w zasadzie polowanie, na duże domy, w których mogliby zamieszkać imigranci, uchodźcyźródło: Dziennik Gazeta Prawna

Niemcy są bardzo ostrożni, samozachowawczy. To wynika z tego, że mandat za mowę nienawiści wynosi 1200 euro. Głośno było o ukaranym facecie, który publicznie powiedział, że w swojej wsi nie chce azylantów. Teraz tam się wszyscy boją odezwać. Nie wolno im protestować, choć nie podoba się to, że ludzie w Niemczech muszą oszczędzać na wszystkim, że ogrzewanie jest drogie, a w domach azylanckich okna pootwierane na oścież, bałagan, a śmieci i jedzenie walają się po podwórku - mówi Maya Paczesny, do niedawna właścicielka wielkiego domu przeznaczonego na hotel w bawarskiej wsi Rupprechtstegen, który został zamieniony na dom dla uchodźców.


Czy w państwa byłym domu mieszkają już uchodźcy?

W czerwcu jeszcze nie mieszkali. Mieszkańcy wsi protestują, robią akcje, urzędnicy rzucają kłody pod nogi. Domu pilnuje uzbrojony w karabin ochroniarz. Kontrakt z niemieckim rządem jest dawno podpisany, ale nie tak dawno nowym właścicielom, którzy z ramienia rządu administrują szesnastoma domami azylanckimi, w tym także tym, który należał do nas, kazano zmienić elewację na bardziej ognioodporną. Zmienili. Ale i tak wszyscy wiedzą, że ten dom zostanie podpalony. Tak jak ponad 600 innych. Doszczętnie nie spłonie, bo zapewniam panią, że nasz dom ma naprawdę wyśrubowane zabezpieczenia przeciwpożarowe.

Kto podpala?

Policja nie wie, nie ogłasza tego. W mediach pojawiają się informacje, że to ludzie Pegidy, partii przeciwnej zasiedlaniu Niemiec przez uchodźców. My wiemy, że robią to sami mieszkańcy niemieckich wsi, którzy nie chcą, żeby w ich sąsiedztwie mieszkali uchodźcy.


Dlaczego to im przeszkadza?

Bawaria to najbardziej konserwatywny rejon Niemiec. Tam wszyscy obcy są niemile widziani.

Przecież kupiliście tam dom, zaaklimatyzowaliście się.

My jesteśmy bliscy kulturowo, do tego, jak oni, katolicy. I na początku sądziliśmy nawet, że jesteśmy akceptowani. Staraliśmy się nawet mówić dialektem frankońskim. Z niektórymi sąsiadami, głównie starszymi, zakolegowaliśmy się na tyle, że zaczęli nam pokazywać zdjęcia swoje albo swoich ojców „hajlujących”. I zaręczam, że te zdjęcia są dla nich jak relikwie. Widziałam dumę w oczach tych ludzi, którzy mi je pokazywali. W Bawarii jest taki problem, jak i w całych Niemczech, społeczeństwo się starzeje. W naszym rejonie wychodzi lokalna gazetka i tam co tydzień jest napisane, kto skończył 90 i więcej lat. I tych starców jest rzeczywiście bardzo dużo. I jak to oni mówią, te garnki ze złotem pożydowskim, z majątkiem popolskim, już się skończyły. I jest coraz biedniej. A jak się robi biedniej, to nastroje nacjonalistyczne ożywają. Któregoś dnia usłyszałam, żebym nie kaleczyła ich ojczystego języka i żebym lepiej w ogóle się nie odzywała.

Kto tak powiedział?

Sąsiad. Mieszkaniec wioski. Przez ostatnie dwa lata nie odezwałam się do nikogo po niemiecku. Mówiłam po angielsku. W urzędzie też po angielsku, odpowiadano mi po niemiecku. Któregoś dnia byłam w urzędzie, urzędniczka ze mną rozmawiała po angielsku do momentu, kiedy przyszedł jej zwierzchnik, przy mnie ją zbeształ, że to jest niemiecki urząd i ona nie ma prawa mówić w innym języku niż niemiecki. Przeprosiła mnie i powiedziała po niemiecku, że nie może rozmawiać po angielsku. To się zdarzyło w siódmym roku naszego mieszkania w Niemczech. Jedna znajoma Polka, księgowa, która od ponad 20 lat mieszka w Niemczech, mówiła, że kiedy jej się zdarzyło rozmawiać z koleżanką Polką po polsku w kolejce do kasy w sklepie, to uprzejmy starszy Niemiec stuknął ją palcem w plecy i mówi: Tu są Niemcy, tu się mówi po niemiecku. Wyobraża sobie pani, że w Polsce ktoś puka w plecy Anglika czy Niemca i mówi, że tu jest Polska, tu się mówi tylko po polsku? Mój mąż stał na stacji benzynowej, była jego kolej do zapłacenia w kasie, a właściciel stacji mówi: Ty poczekaj, najpierw Niemców muszę obsłużyć. Nigdy więcej nie zatankował na tej stacji. Strasznie nas to bolało. W Polsce coś takiego by się nie zdarzyło. Wie pani, kiedy w 2008 r. kupiliśmy stary, 200-letni dom, który przez lata był hotelem, w pięknej wiosce w tzw. Alpach Frankońskich, to było to miejsce idylliczne, przynajmniej tak nam się wydawało. Raj, rowery, spacery, kajaki, pięknie, powietrze rześkie, mikroklimat, groty, skałki, raj dla wspinaczy. Siedzieliśmy na tarasie i liczyliśmy przechodzących turystów, 700, 1000 dziennie. Wiedzieliśmy, że wyremontujemy tę naszą ruinę, że zrobimy tu hotel butikowy, a do tego piekarnię, kawiarnię, restaurację. Śmiałam się, że to takie miejsce, że wystawimy siatkę na motyle i będziemy łapać pieniądze. Mówię to pani po to, żeby pani sobie wyobraziła, co to było za miejsce. Uwielbiane przez turystów, piękne. A teraz nikt tam nie przyjeżdża, prawie wszystkie większe domy zamienione są w domy azylanckie, ciągle słychać o podpaleniach, choć media o tym już nie piszą, już przywykły. Na naszych oczach okolica stawała się muzułmańska. Proszę sobie wyobrazić ten niemiecki porządek, te wypielęgnowane ogródki, te krzaczki, kwiatki, ozdoby różne i żadnych płotów. I każdego dnia coś znikało. Mówię do faceta, że jego dziecko bierze z mojego ogrodu doniczkę z kwiatami, ale usłyszałam tylko, że przecież to jest dziecko, dziecko może brać co chce. W stawie sąsiedzi hodowali pstrągi. Okazało się, że uchodźcy, choć mają zapewnione dobre posiłki, to i tak nikogo nie pytając, wyłowili wszystkie ryby z prywatnego stawu. Przeżyliśmy coś, co wydaje się nie do uwierzenia, a jednak braliśmy w tym udział i to się działo niedawno. Nadal się dzieje. Ten raj zostaje powoli zamieniany w śmietnisko. Teraz Niemcy palą domy uchodźców. W ostatnim roku spłonęło ponad 600 takich domów. Dopiero od kilku tygodni jesteśmy w Polsce.

Nie mogliście wcześniej sprzedać domu?

Pierwsze dwa lata remontowaliśmy, z wielką pasją w dodatku. I widząc te tłumy turystów, każdego dnia utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że dobrze zainwestowaliśmy, że nasze hotel i knajpa będą dobrze prosperować. Turyści już wtedy pytali, czy mogą przenocować, gdzie jest jakiś hotel, pensjonat, gdzie można coś zjeść. Mówiłam, że zapraszamy do nas za kilka miesięcy. Nasz dom był największym budynkiem we wsi. I jednym z najstarszych. Ale nie zabytkiem, bo przez lata co rusz do niego coś dobudowywano. Zresztą prawie wszystkie stare budynki były wystawione na sprzedaż. Potem się okazało dlaczego. Żaden Niemiec nie podejmuje się remontu starego budynku, ze względu na przepisy, głównie przeciwpożarowe. Lepiej zburzyć i postawić nowy, no ale my wtedy o tym nie wiedzieliśmy. Nikt też nam nie powiedział, że gmina wymagała postawienia za naszym domem ściany oporowej, której koszt wielokrotnie przewyższał wartość tego domu. Wszyscy we wsi myśleli, że polegliśmy, że nic z nas nie będzie, że hotel nigdy nie ruszy, bo nie dostaniemy żadnych pozwoleń na działalność. Zrobiliśmy. A właściwie firma, która robi szklane tarasy widokowe w Alpach, która akurat robiła jakąś wielką inwestycję niedaleko naszej wsi. Pojechałam do kierownika i zapytałam, czy nam nie pomogą. Pomogli. Za dobrą dla nas cenę. W sobotę i niedzielę. Sąsiedzi nie wierzyli. Pamiętam, jak dostaliśmy zrobiony plan przeciwpożarowy, ściany narysowane na różne kolory, każdy kolor coś oznacza w przeciwpożarowości, a kiedy zadaję kierownikowi pytanie, jaki materiał ma być użyty, to mówi, że nie może mi powiedzieć, bo ja muszę mu najpierw zadać pytanie, a on mi wtedy przygotuje ofertę. W końcu sama przeczytałam księgę dotyczącą przeciwpożarowości i wiedziałam, jakich materiałów, do jakich ścian czy wylewek używać. Już w 2011 r. zaczynaliśmy rozumieć, że nasz hotel to mrzonka, że okoliczni Niemcy nie przyjdą do nas na kolację i piwo, bo jesteśmy Polakami. Choć była jeszcze nadzieja w turystach. I wtedy Angela Merkel zmienia swoją politykę.

Kiedy? W 2009 r. wygrała wybory.

W 2010 r. mówiła, że polityka multikulti się nie sprawdza, ludzie obcy kulturowo się nie asymilują z niemieckim społeczeństwem, a w 2011 r. rząd niemiecki zaczyna ganianie, a w zasadzie polowanie, na duże domy, w których mogliby zamieszkać imigranci, uchodźcy, choć jeszcze przecież wtedy nie było uchodźców. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Arabska wiosna się dopiero zaczynała. Nikt nie słyszał o uchodźcach. A napór na skupowanie domów był ogromny. Zastanawialiśmy się, skąd mają być ci uchodźcy, szał trwał. W listopadzie 2013 r. rozpoczął się w Kijowie Majdan, potem w 2014 r. Rosjanie anektowali Krym, więc myśleliśmy, że może Putin ruszy na Zachód i te domy dla uchodźców to są dla Ukraińców i Polaków. I nagle słyszymy w mediach, jak Angela Merkel zaprasza wszystkich z Syrii, że Niemcy wszystkich przyjmą. Wtedy jeszcze nie wiemy, że do Europy płyną setki tysięcy ludzi. Po chwili zaczynamy rozumieć, co się dzieje. Skąd jednak niemiecki rząd wiedział, że coś takiego nastąpi? Zaczęła się akcja propagandowa, wmawianie ludziom, że uchodźcy to nowa siła, która sprawi, że niemiecka gospodarka się dźwignie, ci ludzie pójdą do pracy, będą też rodzić dzieci, więc społeczeństwo się nie zestarzeje.

Dostaliście propozycję od rządu przejęcia waszego domu?

My wszyscy, właściciele dużych budynków w okolicy, znaliśmy się. I już słyszeliśmy, że jeden, drugi rozmawia z urzędem do spraw uchodźców. Te urzędy są bardzo dobrze zorganizowane, bo funkcjonują już na poziomie gminy, większe są w stolicach landów, a główny, narodowy, ma siedzibę w Berlinie.

Właściciel z sąsiedniej wsi powiedział nam, że w urzędzie dostał informację, że we wszystkich dużych budynkach w naszej okolicy będą mieszkać uchodźcy. Pamiętam, jak przyszło do nas dwóch smutnych panów. Powiedzieli, że mają dla nas taką ofertę i że nasz hotel ma być wzorcowym domem dla uchodźców. Nie zgodziliśmy się, ale i tak cała wieś przestała się do nas odzywać, bo byli przekonani, że robimy z urzędnikami jakieś interesy. A rada gminy zrobiła nawet głosowanie, w którym wszyscy byli przeciwko utworzeniu nowego domu dla uchodźców. Nie pomogły nasze tłumaczenia, że nie przyjęliśmy rządowej oferty.


Na czym ta oferta polegała?

Dom dla uchodźców to jest w Niemczech bardzo intratny biznes. Proszę sobie wyobrazić, że prowadzi pani hotel, przychodzi klient i mówi, że chce wynająć od pani wszystkie pokoje na 20 lat za czterokrotność rynkowej stawki hotelowej, a do tego ponosi wszystkie koszty remontowe, płaci za wodę, ogrzewanie, ubezpieczenie. Prawda, że się pani godzi? Tak się zgodziło bardzo wielu właścicieli hoteli i dużych domów. Oni po prostu zostali przekupieni przez rząd Angeli Merkel.

A wy?

A my na początku nie. Choć zastanawialiśmy się, jak fakt, że w okolicy będzie wiele takich azylanckich domów, będzie miał wpływ na nasz hotel, na turystykę w naszym regionie, na nasze życie. Właściciele, którzy poszli na układ z rządem, mówili, żebyśmy nie robili hotelu, tylko zgłosili się do urzędu. Nas to nie interesowało. Mieliśmy swoją wizję hotelu, chcieliśmy tu żyć. Nawet się zastanawialiśmy, czy nie zgłosić gdzieś do prasy, że mamy takie propozycje, ale ich nie przyjmujemy, bo chcemy, żeby ten rejon był nadal turystyczny, sielankowy, piękny, odwiedzany.

Poza tym baliśmy się. Niedługo potem, jak jeden z właścicieli dużego domu podpisał kontrakt z rządem, jego dom spłonął podpalony przez ludzi z Pegidy. Zrozumieliśmy, że musimy sobie szukać innego miejsca, że tu zostać nie możemy. Zwłaszcza że jeden z naszych sąsiadów już zamienił swój prywatny dom w mieszkania azylanckie.

Gmina się zgodziła?

Nie musiała się godzić, bo on miał mieszkania, a nie pokoje hotelowe i mógł według prawa wynająć te mieszkania komu chciał. My postanowiliśmy nasz dom sprzedać.

Rządowi?

Nie. Zaczęliśmy rozmawiać z agencjami nieruchomości. Dom był już wyremontowany, wykończony, gotowy do wynajęcia, do sprzedaży, do otwarcia, umeblowany i wyposażony. Szybko się okazało, że sprzedanie go na wolnym rynku jako hotelu w sytuacji, kiedy w okolicy już powstają domy dla uchodźców, graniczy z cudem. Potencjalni kupcy rozumieli, że interesu na niemieckich turystach już tu nie zrobią, że turystyka upada. Jak wcześniej przechodziło 700 osób dziennie, tak teraz 8–10. Słyszeliśmy, że nasz hotel jest niesprzedawalny, nic nie kosztuje, jest nic nie warty, no może co najwyżej tyle, ile zapłaciliśmy za niego, kiedy kupowaliśmy ruinę. Usłyszeliśmy wprost, że nikt nie kupi hotelu w miejscowości, gdzie są uchodźcy. Sama byłam ideologicznie przeciwna zasiedlaniu całych wsi przez uchodźców, wiedziałam, że jak się więcej takich ludzi jak my przeciwstawi, to urzędnicy pójdą po rozum do głowy, zrozumieją, że osiedlanie ludzi w małych niemieckich wsiach to głupota. Że oni i tak chcą do miast. Pamiętam, jak któregoś dnia wcześnie rano pod dom azylancki w naszej wsi podjechało kilka dobrych samochodów. Za kierownicami nie biali. Mieszkańcy domu wychodzą, każdy coś dźwiga, jakieś wory, wsiadają do tych samochodów i odjeżdżają. Zaraz potem się dowiadujemy, że uciekli do miast, do swoich krewnych. W ogóle nas to nie dziwiło. Tam, w dużych miastach, mają swoje dzielnice, swoje zwyczaje, nikt im nie przeszkadza. Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby przewidzieć, co się stanie z tym rejonem, jeśli się wpuści tu za dużo ludzi z zupełnie innej kultury, którzy nie mają tu nic do roboty oprócz mieszkania. Którzy na pewno nie będą się asymilowali, bo doświadczenie niemieckie z poprzednich lat pokazuje, że polityka multikulti po prostu się nie sprawdziła. Siedliśmy więc naprzeciwko siebie i powiedzieliśmy, że skoro się nie udaje sprzedać, to wracamy do Polski, a tu będziemy z rodziną i przyjaciółmi przyjeżdżać na urlopy, jak na działkę.

A wynająć nie można było?

Powiesiliśmy ogłoszenie, że chcemy wynająć i zgłosiła się agencja. Okazało się, że jest klient, ale klientem jest rząd. I że oni od nas to wynajmą, po czym wynajmą rządowi, a ten zamieni hotel w dom dla uchodźców. Zgodziliśmy się. Już innego wyjścia nie było. Zobowiązali się załatwić wszystkie formalności, przystosować dom do wymogów rządowych. Minął rok. W zasadzie zmarnowaliśmy rok. Dostaliśmy umowę najmu, która w rzeczywistości była umową na przejęcie całego budynku. Absurd gonił absurd. Kiedy rozmawiałam z tymi agentami, pytałam, dlaczego chcieli nas oszukać, jeden z nich powiedział, że ma rodzinę i musi zarabiać. Zerwałam umowę i znowu pomyślałam, że ten dom będzie naszym domem letniskowym. Pojechaliśmy do Polski, do rodziny. W tym czasie lokalne media zaczęły pisać, że nasz dom będzie domem dla uchodźców, mieszkańcy protestują, a w internecie są już zdjęcia naszego domu, dokładna lokalizacja, liczba pokoi, liczba przyszłych mieszkańców, data otwarcia. A przecież żadnej umowy nie podpisałam. Wystraszyłam się, że nam dom spalą. Przecież stoi pusty, piękny, wyremontowany. Wróciliśmy więc i pilnowaliśmy domu. Zawsze ktoś był. Przez prawie dwa lata nigdy nigdzie razem nie wyszliśmy. Boże, żeby tylko nie nas, żeby się do nas nie zbliżyli, żeby nas nie podpalili. Ostatni rok przeżyliśmy w strasznym stresie. Opór społeczności lokalnej, sprzeciw wszystkich władz był tak duży, że wiedzieliśmy – albo nas spalą, albo obleją kwasem, albo ostrzelają. Nie chcieliśmy już ryzykować. Kiedy opowiadaliśmy znajomym i rodzinie w Polsce, co się dzieje w naszej najpiękniejszej wsi świata, w naszej idylli, w naszym raju, nie chcieli wierzyć. Nie chcieli wierzyć, że zapalamy na noc światła, że kupiliśmy lampy, które symulują światło migającego telewizora, że założyliśmy atrapy kamer wokół domu z takimi mrugającymi czerwonymi lampkami, bo prawdziwe kamery wokół domu są zakazane, choć każdej nocy o północy w naszej wsi gasną latarnie i robi się absolutnie ciemno. Nasz dom w tych ciemnościach wyglądał jak latarnia morska, światło z niego aż biło. Koło łóżek mieliśmy pałki. Mieliśmy swoje mieszkanie na czwartym piętrze, przenieśliśmy się na parter, żeby lepiej widzieć i słyszeć, co się dzieje wokół domu. A cały czas się działo. Normalnie nocą przez naszą wieś przejeżdżało niewiele samochodów. Jednak, kiedy działania Pegidy się nasiliły, koło naszego domu przejeżdżały nocą samochody, 30 km na godzinę. Sprawdzano, czy ktoś jest w domu. Spałam z gaśnicą pod łóżkiem. Miałam torbę ze wszystkimi dokumentami i ubraniami na jeden dzień, spakowaną przy drzwiach. To na wypadek, gdyby nas podpalili.


Policja orientowała się, kto podpalał?

Moim zdaniem się orientowała, ale nikt nic z tym nie robił. Palono domy tuż przed otwarciem, zanim jeszcze w nich zamieszkiwali uchodźcy. Odremontowanie i przystosowanie takiego domu to znowu dwa lata i potem znowu można spalić. Rząd za remont płaci, ludzie mają pracę. Pierwszy dom, który podpalono i spłonął, stał cztery kilometry od nas. Mam zdjęcia z czerwonymi swastykami namalowanymi na ścianach. Zresztą, tej nocy, kiedy tamten dom płonął, samochody podjeżdżały także pod nasz dom. I nagle o trzeciej nad ranem oglądamy coś w telewizji, oczy nam się kleją, słychać straż pożarną, jedno auto za drugim. Pod naszym domem stoją dwa radiowozy. Stoją tak, jakby nas pilnowały. To po tej akcji mapy z rozmieszczeniem uchodźców zniknęły z internetu. Helikoptery, siły specjalne, płetwonurkowie (do dziś nie wiemy po co). Różne służby pilnowały, żeby dziennikarze nie podchodzili zbyt blisko i żeby nie rozmawiali z ludźmi. Gmina dowiozła wtedy autokarami manifestantów, w szkołach były happeningi, dzieci pisały na prześcieradłach: „Serdecznie witamy”. Gdyby ktoś mi to opowiadał, tobym nie wierzyła. Tyle że ja to wszystko widziałam.

Myśli pani, że mieszkańcy wsi powiedzieliby, co myślą o zasiedlaniu wsi imigrantami?

Niemcy są bardzo ostrożni, samozachowawczy, ale to wynika z tego, że mandat za mowę nienawiści wynosi 1200 euro. Głośno było o ukaranym facecie, który publicznie powiedział, że w swojej wsi nie chce azylantów. Teraz tam wszyscy się boją odezwać, nie wolno im protestować, choć nie podoba się, że ludzie w Niemczech muszą oszczędzać na wszystkim, że ogrzewanie jest drogie, a w domach azylanckich okna pootwierane na oścież, bałagan, a śmieci i jedzenie walają się po podwórku. Pamiętam, że czterech młodych muzułmanów mieszkających w sąsiednim domu przyjechało skądś rowerami, ale porzucili te rowery koło naszego domu. Nie chciało im się wjeżdżać pod górkę, więc zostawili i poszli. I te rowery tak leżały wiele dni. Okazało się, że je ukradli spod sklepu w większej wsi. O, przepraszam, wzięli sobie, bo przecież stały bez żadnego przypięcia. Kasjerka w sklepie mi opowiadała, że jeśli azylant coś ukradnie, to sklep nie ma prawa wzywać policji, tylko wypisuje rachunek, stratę i wysyła do gminy, gmina to reguluje, więc nie ma się co dziwić, że społeczeństwu niemieckiemu się to nie podoba. Kiedy wchodzi do sklepu kilku imigrantów, to wszyscy inni wychodzą, boją się. Pod koniec naszego pobytu tam mąż mnie nie puszczał samej do sklepu.

Sprzedali państwo w końcu ten dom przez agencję?

Architekt, z którym współpracowaliśmy, zabrał nas na kawę i mówi, żebyśmy sprzedali dom, ale nie przez agencję, tylko spróbowali dotrzeć do urzędników. I pomógł nam. Ludzie z agencji wydzwaniali do mnie, pytali, z kim rozmawiam, jak nazywają się urzędnicy, w którym pokoju siedzą. W urzędzie doradzono nam, że sami musimy doprowadzić do kontraktu z rządem, a potem to sprzedać. Ale musimy mieć wszystkie zgody władz gminy i landu. Jeśli one się nie zgodzą, kontrakt wygasa. Wiedzieliśmy, że to nierealne, że wieś, gmina się nie zgodzą. I wtedy okazało się, że Angela Merkel zaostrza politykę. W sierpniu 2015 r. dostajemy pismo z Berlina, że decyzja o stworzeniu domu azylanckiego w naszym domu jest pozytywna. Kiedy przyszło to zezwolenie, w ciągu tygodnia znalazło się siedmiu klientów na nasz dom. Wszyscy chcieli płacić potężne pieniądze. Pierwsi, którzy przyszli, kupili – dwóch chłopaków, którzy prowadzą 16 takich domów dla uchodźców. Rząd im płaci czterokrotne stawki hotelowe, a oni administrują.

Sprzedaliście dom z czterokrotnym zyskiem?

Sprzedaliśmy go za wartość kontraktu. Pamiętam ten dzień. Podpisaliśmy akt notarialny, ale dziwiliśmy się, dlaczego nie przychodzą pieniądze. Sprawdzaliśmy co chwilę stan konta, bo wiedzieliśmy, że przestajemy być odpowiedzialni za dom wtedy, kiedy pieniądze wpłyną na nasze konto. Okazało się, że gmina znalazła haczyk. Wymyśliła sposób, żeby wszystko zablokować. Dowiedzieliśmy się, że Niemczech gmina musi się zrzec prawa pierwokupu i od niej zależy, kiedy to zrobi. Może być i za 10 lat. A bez tego dokumentu nic nie można zrobić. Wiedziałam, że burmistrz nam tego nie podpisze. Wyczekałam jednak, aż poszedł na urlop, i poszłam do jego zastępcy. Wiedziałam, gdzie stoi segregator z naszymi dokumentami, wyciągnęłam ten dotyczący zrzeczenia się pierwokupu, pokazałam go wiceburmistrzowi i poprosiłam, żeby podpisał. Najpierw się wykręcał, ale kiedy powiedziałam, że przecież tu jest napisane, że władze gminy mają się podpisać, a on jest teraz właśnie władzą. Podpisał. Chwyciłam kartkę i pobiegłam z tym papierem do notariusza. I znów czekanie na pieniądze. I dalej pilnujemy domu, bo się boimy, że nam spalą. Pamiętam, jak wstałam o piątej rano, patrzę – są pieniądze. Budzę męża, krzyczę, żeby wstawał, że jedziemy, że wreszcie możemy stąd wyjechać. O siódmej dzwonię do nowych właścicieli, pytam, kiedy mogą odebrać klucze. Odpowiadają, że w przyszłym tygodniu. Ja ich proszę, żeby zrobili to następnego dnia. Siedzimy sobie wieczorem w domu, pilnujemy, idzie burmistrz. Podchodzi do naszej bramy i sika. Obsikuje naszą bramę, rozumie pani?! Następnego dnia przyjechali nowi właściciele, zrobiliśmy protokół, spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i przyjechaliśmy do Polski, do Gdyni, nad morze.


------------------



Cytat:
Kulisy przyjmowania uchodźców przez Niemcy. Maya Paczesny: Rząd zrobił z tego biznes [WYWIAD] 25 listopada 2016 MAGAZYN DGP

fot. Maksymilian Rigamonti źródło: Dziennik Gazeta Prawna

Rozumiem, że nasza historia nie pasowała do tezy Ewy Wanat i „Tygodnika Powszechnego”, że Niemcy to otwarte społeczeństwo, przyjmujące z otwartymi rękami innych, nie tylko uchodźców - mówi Maya Paczesny w wywiadzie dla Magdaleny Rigamonti.

W polskich mediach dawno temu już tak się porobiło, że albo zapisujesz się do jednej frakcji i wtedy okładają cię przeciwnicy, albo stoisz okrakiem po dwóch stronach barykady, starając się zachować zdrowy rozsądek, wtedy okładają cię ze wszystkich stron. Byliśmy już – jako Magazyn DGP – i lewakami, i konserwą. Teraz szacowny „Tygodnik Powszechny” zakwalifikował nas do antyislamskich oszołomów. W swoim ostatnim wydaniu zamieścił tekst „Uchodźcy z niemieckiego raju” Ewy Wanat, byłej naczelnej radia Tok FM i RDC, która „weryfikuje” rozmowę Magdaleny Rigamonti z Mayą Paczesny, opublikowaną w Magazynie DGP 7 lipca br. Polka mieszkająca przez sześć lat w niemieckiej miejscowości Rupprechtstegen opowiedziała, jak wyglądają kulisy przyjmowania imigrantów i uchodźców przez Niemcy.

Cały wywiad przeczytasz tutaj: "Był raj, jest śmietnisko". Jak wyglądają Niemcy po fali uchodźców? [WYWIAD]
http://forsal.pl/artykuly/958326,byl-raj.....ywiad.html


Zawsze uznawaliśmy, że medialne spory są niezbyt interesujące dla czytelników, ale tym razem postanowiliśmy zareagować. Jesteśmy przekonani, że publikacja „Tygodnika Powszechnego” jest efektem szerszego zjawiska – podważania faktów i manipulowania treściami, jeśli nie odpowiadają one poglądom redakcji. W ten też sposób „zweryfikował” rozmowę Magdaleny Rigamonti „Tygodnik Powszechny”. W dodatku kuriozalna to metoda, bo indywidualną opowieść naszej rozmówczyni redakcja weryfikuje indywidualną refleksją dziennikarki.

Może jesteśmy trzydzieści lat za innymi, a może dziesięć przed, ale mamy przekonanie, że medium ma być platformą wymiany poglądów, a nie publikowania jedynie słusznych, obojętne z której strony. I tego się będziemy trzymać.

Ewa Wanat zaczyna swój tekst w „Tygodniku Powszechnym” tak: „Wyniosłam się stąd, bo w mojej wiosce uchodźcy brudzili, kradli, straszyli turystów, a Niemcy podpalali domy azylanckie – mówiła Polka w głośnym wywiadzie dla »Dziennika Gazety Prawnej«. Sprawdziłam. Zgadza się tylko to, że Polka się wyniosła”.


Dalej pojawia się lista zarzutów:

Maya Paczesny nie zna niemieckiego, więc jak niby mogła wiedzieć, co myślą mieszkańcy
Paczesny wcale nie została zmuszona do sprzedaży hotelu na ośrodek azylancki
Ceny nieruchomości w tamtej okolicy nie spadły i w Rupprechtstegen nie ma problemu ze sprzedażą nieruchomości
Paczesny przejęła dom już po remoncie, a nie przed
Dom stoi przy bardzo ruchliwej drodze, którą przejeżdża pięć tysięcy samochodów dziennie, dlatego pomysł uruchomienia hotelu się nie udał, a nie z powodu uchodźców
Liczba turystów w miejscowości nie zmalała
To nieprawda, że knajpy w Rupprechtstegen mają kłopoty z powodu braku turystów
Dom nie jest pilnowany przez ochroniarzy
To nieprawda, że było 600 podpaleń
Wanat cytuje ojca Paczesny, który twierdzi, że „Jest wściekły, bo ma w tej okolicy jeszcze jeden dom i wstydzi się teraz pokazać sąsiadom. – Wszystko, co mówiła moja córka w wywiadzie, to bzdura”.
W Rupprechtstegen nikt nie ma nic przeciwko uchodźcom.


Z Mayą Paczesny Rozmawia Magdalena Rigamonti:

Magdalena i Maksymilian Rigamonti źródło: DGP

Widziała pani ostatnie wydanie „Tygodnika Powszechnego”?

Widziałam. Tam nawet zdjęcie się nie zgadza. Na tym głównym nie jest, jak podpisano, Rupprechtstegen, a miejscowość Hartenstein, położona kilka kilometrów dalej.

To odnieśmy się do zarzutów Ewy Wanat. Mówi pani po niemiecku?

Mówię. Jestem po tzw. zerowej klasie licealnej, w której wykładowym był niemiecki, 20 godzin tygodniowo. A kiedy przyjechałam do Niemiec, przez kilka miesięcy jeździłam codziennie do Norymbergi na konwersacje, od godz. 9 do 15, żeby od razu wejść w język.

Mieszkałam w Rupprechtstegen bez przerwy przez ponad sześć lat. Załatwiałam sprawy w urzędach, bankach, na policji, w sklepach, rozmawiałam z agentami nieruchomości, architektami, nadzorcami budowlanymi, urzędnikami z urzędu do spraw uchodźców. Nieraz też z komendantem policji, kiedy prosiłam o pomoc, bo baliśmy się, że skoro spalono dom azylancki w Vorrze, kilka kilometrów od nas, to i nasz mogą podpalić.

„Po półtora roku policja złapała właściciela i pracownika firmy, która dom remontowała i nie skończyła go w terminie. Firmie groziła kara finansowa. Podpalili więc dom i podrzucili policji fałszywy trop. Co ciekawe, właściciel firmy też był uchodźcą, z Bałkanów. Kara doprowadziłaby go do bankructwa” – to Ewa Wanat.

Jakiż wspaniały finał sprawy: żadni Niemcy, żadna Pegida, tylko uchodźca z Bałkanów! Pilnowaliśmy naszego domu dzień i noc, stały radiowozy i też pilnowały. Na szczęście, bo jestem w stanie sobie wyobrazić, że gdyby doszło do podpalenia, to po dwóch latach śledztwa mogłoby się okazać, opinia publiczna mogłaby usłyszeć, że sami sobie swój dom podpaliliśmy albo że mieliśmy np. niesprawną instalację elektryczną. Ciekawi mnie, czy Ewa Wanat sprawdziła firmy ubezpieczeniowe ubezpieczające w tamtym czasie domy dla uchodźców bądź domy, które miały podpisane rządowe kontrakty. Oprócz bodajże dwóch, wszystkie wycofały się z takich ofert, bo uznały ryzyko za zbyt duże. Dostałam kilka razy decyzję odmowną. A te dwie firmy, które oferowały ubezpieczenie, życzyły sobie jakieś ogromne sumy. Czy pani wie, że po podpaleniu domu w Vorrze na miejsce zjechało wojsko, płetwonurkowie, helikoptery, rozesłano listy gończe, a policja cały czas patrolowała okolice? Przed naszym pustym hotelem stali tydzień. A zaraz po podpaleniu władze zorganizowały propagandowy wiec, manifestację, nie wiem jak to nazwać. Zwozili ludzi autokarami – Niemców, nie uchodźców – i ci Niemcy trzymając się za ręce mówili, że witają azylantów. W szkołach dzieci na prześcieradłach malowały kolorowymi literami, że uchodźcy też potrzebują przyjaciół.

To jeszcze raz powiem: ludzie we wsi, w której pani mieszkała, powiedzieli Ewie Wanat, że nie zna pani niemieckiego.

Nie ludzie we wsi, tylko jeden człowiek, Polak, nazywany przez nas Józiem Volsksdeutchem, mówiący lepiej po polsku niż po niemiecku, z którym jeśli rozmawiałam, to rozmawiałam po polsku.

Twierdzi, że mówiła pani co najwyżej „Grüß Gott”.

Nie mówię do ludzi na ulicy „Szczęść Boże”, nie jestem aż tak religijna.

A z innymi sąsiadami po jakiemu pani rozmawiała?

Z innymi na początku po niemiecku. Jednak ostatnie dwa lata, na znak buntu, mówiłam tylko po angielsku. Przestaliśmy utrzymywać zażyłe relacje z sąsiadami z okolicy z prostego powodu. Opowiem pani kilka zdarzeń. Remontowaliśmy dom. Umówiliśmy się z elektrykiem, przyszedł sprawdzić, bo miał robić instalację elektryczną. Chodził, oglądał, komentował, ustalał. Poszedł. Wieczorem wysłał do nas faks, że dla naszego dobra poinformował odpowiedni urząd w Monachium, bo zaniepokoiły go dziury w ścianach i jakieś odwierty. Ściągnął na nas kontrolę budowlaną. Potem się okazało, że chodziło o dziurę w ściance działowej. A jeszcze później usłyszeliśmy, że poczuł się zmuszony do poinformowania urzędu, bo jesteśmy Polakami, a Polacy najpewniej nie znają budowlanych standardów w Niemczech. Innym razem przyszła sąsiadka. Obok pieca, który nie był jeszcze używany, stały robotnicze buty. Postawiłam je tam po prostu. Po dwóch dniach spotkałam ją na ulicy i usłyszałam, że ona zadzwoni na policję, bo w Niemczech się butami nie pali. Albo: kupiliśmy pick-upa, żeby mieć czym przywozić materiały budowlane i wywozić gruz. Mąż wywoził ten gruz na miejsce specjalnie wyznaczone na ten cel przez gminę. Pojechał, podchodzi starszy pan i pyta, czy mąż jest z Polski, bo zauważył chyba numery rejestracyjne. Mąż odpowiada zgodnie z prawdą, że tak, i słyszy, że to jest miejsce na gruz tylko z tej gminy, nie można go przywozić z Polski. Ręce nam opadły. Okazało się, że ludzie, którzy do nas przychodzili, sąsiedzi ze wsi, z gminy, z okolicy, nie robili tego z dobrym nastawieniem, tylko sprawdzali, czy aby na pewno nie łamiemy prawa, bo przecież jesteśmy obcy, nie znamy się, więc na pewno robimy coś źle.


Nie była pani przewrażliwiona?

Na początku byłam nastawiona do wszystkich dość euforycznie. Szybko jednak musiałam zweryfikować nastawienie. Pamiętam, jak pojechałam do banku zapłacić podatek od nieruchomości. Pytam panią w banku, jaka jest procedura, tłumaczę, że nie mam niemieckiego paszportu, tylko polski, a ona patrzy na mnie ze zdziwieniem i mówi: ale żeby płacić podatek od nieruchomości, to trzeba mieć nieruchomość, a ty jesteś przecież Polką. Potem, kiedyś już po podpisaniu kontraktu z rządem niemieckim znowu byłam w banku, rozmawiał ze mną kierownik oddziału, bo to była duża transakcja. W pewnej chwili ten człowiek mówi do mnie: ale jak to się stało, że ty, Polka, masz taki wielki hotel i do tego jeszcze kontrakt z rządem? Pytam więc Ewę Wanat, czy to jest przejaw niemieckiej otwartości na innych?

Widzi pani, jak wyglądam, mam jasne, krótkie włosy, jasną karnację, ubieram się na sportowo, mogłabym uchodzić za Niemkę. Pewnego dnia pojechaliśmy załatwić jakieś sprawy. Mąż wszedł do sklepu, ja spacerowałam z psem. Podeszła starsza pani i zapytała o drogę, na co zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie wiem, nie jestem stąd i usłyszałam: o Boże, dziecko, to ty też nie jesteś z Niemiec. Starsza pani się załamała, że ja też nie jestem Niemką.

„Rząd niemiecki podobno zaczął zmuszać właścicieli dużych domów do sprzedaży lub wynajęcia ich na ośrodki dla uchodźców. Paczesny twierdzi, że sama również została zmuszona do sprzedaży wymarzonego hotelu na ośrodek azylancki. Nie precyzuje, kto ją do tego zmusił” – to Ewa Wanat w swoim tekście. Kto panią zmusił?

Sytuacja, jaka zaistniała w Niemczech, i polityka rządu niemieckiego. Oczywiście byłam wolnym człowiekiem, mogłam otworzyć hotel w Rupprechtstegen i zbankrutować. Jednak, jak trafnie zauważyła Ewa Wanat, za chwilę w tej wsi będzie więcej uchodźców niż dotychczasowych mieszkańców. Kto przyjedzie do takiego hotelu?

Dlaczego turystom mieliby przeszkadzać uchodźcy?

A dlaczego ceny nieruchomości w tamtej okolicy spadły, dlaczego za nasz dom, 2 tys. mkw. powierzchni, do tego wyremontowany, agencje nieruchomości oferowały mniej niż za domek jednorodzinny w Polsce? Dlaczego agenci nieruchomości mówili, że tu żaden hotel nie powstanie? Bo wiedzieli, że w sąsiedztwie jest dom azylancki, w którym mieszka kilkudziesięciu uchodźców. Kiedy zrozumieliśmy, że nie ma sensu otwierać hotelu, postanowiliśmy wystawić nasz budynek na sprzedaż.


Za dwa miliony euro – tak pisze Wanat, powołując się na informacje od jednego z pani sąsiadów.

Szybko jednak agenci nieruchomości uświadomili nam to, że ceny w okolicy spadły. Zresztą o tym spadku cen mówi również burmistrz Rupprechtstegen w tekście w „Tygodniku Powszechnym”. Ba, te domy stały się praktycznie niesprzedawalne, bo trudno o kupca na dom w miejscowości, w której połowę mieszkańców stanowią uchodźcy. Zrozumieliśmy, że budynek, w który włożyliśmy masę pieniędzy, który był praktycznie przygotowany, żeby otwierać w nim hotel, jest bezwartościowy. Zresztą, jak słusznie zauważa ktoś w tekście Ewy Wanat: „Tu prawie nie ma młodych ludzi, sami starzy, w większości domów mieszka jedna osoba. Jedyne dzieci to te azylanckie”. Domy można kupić za bezcen, problem w tym, że nikt ich nie chce kupować. Uświadomiliśmy sobie, że my w naszym możemy jedynie mieszkać.

Ewa Wanat pisze o tym już funkcjonującym w Rupprechtstegen domu azylanckim.

Opowiada o dziewczynce, która się świetnie uczy, i jej rodzinie, i o tym, że wszystko jest OK, a przytakuje jej pani Winkler z naszej wsi. Czekałam tylko, aż Ewa Wanat napisze, że wśród uchodźców są głównie prawnicy i lekarze, którzy w kilka miesięcy uczą się niemieckiego. I tak mi ten tekst wyglądał, jakby został napisany na zamówienie jakiegoś berlińskiego urzędu ds. propagandy, bo w tych tekstach propagandowych zawsze słyszy się o dziewczynce z Syrii albo innego kraju, która chce być lekarzem, świetnie się uczy, a jej rodzina jest wspaniała. Podobna historia często przewija się w mediach niemieckich, zmienia się tylko imię dziewczynki. Proszę pamiętać, że rodzice dziewczynki od ponad dwóch lat mieszkają w Rupprechtstegen, nie pracują, są utrzymywani przez państwo i to też w ludziach budzi bunt. Chociaż, skoro teraz Angela Merkel ogłosiła, że chce po raz czwarty startować w wyborach, to będzie musiała i Niemcom dać jakąś kiełbasę wyborczą. Ruszą inwestycje, budowy, ludzie będą mieli pracę i znowu w Aldim zostaną uruchomione cztery kasy, i kolejki staną na cały sklep. Tak było przed poprzednimi wyborami. Będą mieli pracę, więc nic złego nie powiedzą. Z drugiej strony uchodźcy w Niemczech to jest ogromny biznes, przy którym pracuje wielu Niemców.

Ewa Wanat pisze, że pan Ewald, pani sąsiad z Rupprechtstegen, uważa, że przejęła pani ten dom od swojego ojca, po remoncie, prawie gotowy do użytkowania.

Proszę, tu są zdjęcia. Tak wyglądał hotel gotowy do użytkowania.

Maya Paczesny pokazuje mi pliki, na których widać kolejne pomieszczenia. Mówi o tym, że budynek został sprzedany jej rodzicom z potężnym felerem prawnym, bo okazało się, że ściana ziemna, rodzaj góry stojącej tuż za domem, uniemożliwia funkcjonowanie tego domu. Nikt o tym nie powiedział przed dokonaniem transakcji.

Mówiłam o tym pani podczas naszej poprzedniej rozmowy. Sąsiedzi nie wierzyli, że my z tą miną sobie poradzimy. I tu chciałabym się chwilę zatrzymać. Zdecydowałam się pani opowiedzieć o tym, co spotkało mnie w Niemczech, jak zmieniał się ten kraj na moich oczach, jacy okazali się Niemcy. Chciałam wówczas jednak oszczędzić rodzicom opowiadania o ich porażce, ale skoro zostałam wywołana do odpowiedzi przez oszczerstwa pana Ewalda, to muszę to teraz wyjaśnić.

Moi rodzice kupili ten hotel w 2007 r., a nie jak pisze pani Wanat sześć lat temu. Podobnie jak my, chcieli go wyremontować i cieszyć się wspaniałą inwestycją. Niestety nie znają niemieckiego i szukając płatnej pomocy, skorzystali z pomocy pana Ewalda, człowieka, który w 1989 r. przyjechał tam z Bytomia, z którym i moi rodzice, i ja rozmawialiśmy po polsku. W tekście „TP” chwali się, że był ich tłumaczem. Pomagał im tak sumiennie, że ponieśli ogromną klęskę. Wszystkie instalacje, wylewki były do poprawy. Tak tłumaczył przepisy budowlane, że wszystko zakończyło się zamknięciem budowy przez nadzór budowlany, karami finansowymi i nakazami zrobienia nowych planów. Ogromna klęska. Moi rodzice uciekli z Niemiec, zostawili dom. Stał tak prawie rok, opuszczony, porzucony, z ogromną liczbą błędów budowlanych, wykonawczych, więc opowiadanie o prawie skończonym budynku to brednie. Ojciec ostrzegał mnie, że to bagno, żebym nie jechała do Niemiec, nie starała się tego ratować. Próbował mnie przekonać, byśmy sprzedali hotel, uwolnili się od niego, a on nam pomoże zbudować dom w Polsce. Nie chciałam, czułam, że tam w Szwajcarii Frankońskiej jest potencjał, jest jak w raju, że zrobię hotel pełen turystów. I wszystko się udało, oprócz tego, że szybko się przekonałam, że turystów tu nie będzie, a domu z przeznaczeniem na hotel też nikt nie kupi.

A nie z tego powodu, że dom, którego była pani właścicielką, stoi tuż przy drodze krajowej nr 2162, jak pisze Ewa Want? W ciągu doby przejeżdża nią pięć tysięcy samochodów, co znacznie przekracza bawarską średnią, a droga pozbawiona chodników i poboczy jest bardzo niebezpieczna dla rowerzystów i pieszych?

Cytuje pani fragment tekstu, który świadczy o tym, jakby Ewy Wanat tam nie było. Przy naszym domu są chodniki, i to po obu stronach drogi. Wanat przez kilka dni penetrowała okolice i tego nie zauważyła. Nie zauważyła też, że nasz dom jest intensywnie pomarańczowy, bo kilka razy w tekście mówi o żółtym domu. Nawet ludzie w okolicy nazywali go Pomarańczowym Domem. Nie zauważyła też, że naprzeciwko naszego domu jest budynek ochotniczej straży pożarnej. Nie zauważyła, bo moim zdanie jej tam nie było. Dlaczego mielibyśmy się bać podpaleń, skoro obok nas jest straż pożarna.

Dlaczego?

Bo oni zbierali się tylko wtedy, kiedy pojawiała się informacja o pożarze. Kiedy też przeczytałam, że w Rupprechtstegen jest niebezpiecznie dla rowerzystów, to można pojechać, sprawdzić – po drugiej stronie rzeki jest piękna trasa rowerowa. Tyle że latem 2015 r. nie widziałam już tam turystów na rowerach, jedynie uchodźców.

„I jak na drogę prowadzącą środkiem raju jest wściekle głośna. W dzień i w nocy. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić sielskie wieczory na tarasie z lampką wina w dłoni, które planowała w tym miejscu bohaterka wywiadu”.

To też fragment tekstu. Gdyby pani Wanat naprawdę spędziła tam chociaż jeden wieczór, może zauważyłaby magię tego miejsca. A ja nie planowałam sielskich wieczorów z lampką wina w dłoni, tylko niejeden taki wieczór spędziłam, oglądając gwiazdy. Wieczorem w zasadzie ruch zamiera, nie jeżdżą samochody. Zresztą turyści nie mieliby gdzie tam nocować, w Ruppertstegen nie ma żadnych kwater, motelu, hotelu, tylko dom dla uchodźców.

Przejeżdża pięć tysięcy samochodów dziennie?

Autorka przeczytała to chyba w statystykach na temat gminy. Kilka kilometrów dalej od naszego byłego domu jest miejsce, w którym stoi fabryka, i tam do niej jeździ dużo samochodów, ale nie przejeżdżają one obok naszego domu, dojazd jej inną trasą. Obok naszego domu jeździli głównie turyści, bo ta trasa jest oznaczona na mapach kolorem zielonym jako widokowa. Problem w tym, że tych turystów było coraz mniej.

Ewa Wanat pisze, że sprawdziła i liczba turystów nie zmalała.

W statystykach. A my tam byliśmy na co dzień i widzieliśmy, że wcześniej były tłumy, a w 2014 i 2015 r. nie było prawie nikogo.

Pisze o knajpie na skraju wsi zamkniętej tylko na jakiś czas z powodu choroby właścicieli.

Od dawna jest zamknięta. Nie pamiętam, żeby od 2009 r. była choć raz otwarta. Właścicielka rzeczywiście jest chora, ale nie ma też żadnych chętnych, którzy poprowadziliby ten interes.

Za to przy dworcu działa świetnie prosperująca. „Właściciel jest bardzo zadowolony z sezonu – ciągły ruch. Świetny interes”.

Gdyby Ewa Wanat tam była, to wydaje mi się, że by napisała, że ta knajpa mieści się w wagonie kolejowym i nie jest nowa, może jest nowy właściciel. Wie pani, co się stało z poprzednim? Ten wagon postawiła gmina, bo wszystkie knajpy się pozamykały. Długo szukano najemcy. Wiem, że ajentowi knajpy mieszczącej się w zamku w Hartenstein postawiono warunek, że jeśli chce dalej prowadzić swoją knajpę, musi też wziąć w ajencję wagon w Rupprechstegen. Wziął, ale kiedy wyjeżdżaliśmy, to skarżył się, że nie ma klientów, że musi się od tego uwolnić. Rozumiem, że teraz zajmuje się tym ktoś inny. Nie wiemy, bo na szczęście nie ma nas tam od ponad roku.

Mówiła mi pani, że kiedy sprzedaliście dom, nieruchomości pilnował ochroniarz z karabinem.

Kiedy byliśmy tam w czerwcu tego roku, przed domem stał ochroniarz z bronią. Obawiano się podpalenia.

Powiedziała pani, że spłonęło 600 domów, Ewa Wanat pisze, że 95.

Ewa Wanat mówi o statystykach. A my słyszeliśmy co chwilę o podpaleniach, o tym, że w sumie było 600 podpaleń.

„Teraz jest tam tylko »zaspana ochroniarka« w pokoju z napisem Security”.

Czytałam. Nie było mnie tam od czerwca. Jednak nie zastanowiło pani, po co ochrona w pustym domu, w wioseczce maleńkiej, malowniczej, bezpiecznej, kochającej uchodźców?

W tekście wypowiada się pani ojciec. „Jest wściekły, bo ma w tej okolicy jeszcze jeden dom i wstydzi się teraz pokazać sąsiadom. – Wszystko, co mówiła moja córka w wywiadzie, to bzdura – twierdzi. Nie wie, dlaczego to zrobiła. Co jest więc prawdą w tym wywiadzie?”.

Mama mi przekazała, że dzwoniła do nich jakaś dziennikarka i że ojciec nie chciał rozmawiać. Mój ojciec włożył w to miejsce bardzo dużo serca, pieniędzy i pracy, a wiele stracił. W wywiadzie, którego pani udzieliłam latem, nie mówiłam o moich rodzicach, bo chciałam chronić ich prywatność. Mój ojciec od dawna nie jeździ do Rupprechtstegen, bynajmniej nie z tego powodu, że udzieliłam pani wywiadu i on się teraz wstydzi pokazać sąsiadom. Moi rodzice też zdają sobie sprawę, że nie było innego wyjścia, jak sprzedać dom na hotel dla uchodźców. Tylko że my długo nie chcieliśmy dopuścić do siebie tej myśli. Skończyliśmy remont. To był 2012 r., początek 2013 r. Wystawiliśmy dom na sprzedaż, wstawiliśmy ofertę do agencji nieruchomości. I jako pierwsi, za pośrednictwem tej agencji, zgłosili się do nas urzędnicy z urzędu ds. uchodźców z propozycją, byśmy wynajęli nasz hotel uchodźcom.

Kto to był?

Dwóch urzędników z Norymbergi. Przyjechali, obejrzeli cały budynek, byli bardzo zadowoleni, mówili, że hotel jest super i świetny. Tłumaczyli, że budynek tak dobrze odremontowany, przystosowany, w takiej klasie nadaje się na dwudziestoletni kontrakt z rządem, czyli dwa miliony euro.

Chcieli to kupić za tyle?

Nie, wynająć. Wynajęcie na dwadzieścia lat, po wysokich hotelowych stawkach, to właśnie dwa miliony euro. Odmówiliśmy.

Dlaczego?

Łudziliśmy się, że jeszcze jest szansa na sprzedaż prywatnym podmiotom, które nie będą miały planu zrobienia domu azylanckiego. Ogłoszenie dalej wisiało, my pojechaliśmy na chwilę do Polski. Z przyzwyczajenia czytałam lokalne wiadomości w internecie. Któregoś dnia patrzę, a tu artykuł ze zdjęciem naszego domu o tym, że będzie w nim dom azylancki. Jest podany nasz adres, data, informacja, że wprowadza się tu 50 uchodźców. Ten artykuł jest na jeszcze stronie. Proszę spojrzeć. (Maya Paczesny pokazuje wydruk) Następnego dnia rano pojechaliśmy do Rupprechtstegen. Zastanawialiśmy się, czy podać burmistrza do sądu, że rozprzestrzenia nieprawdziwe informacje. Wiedzieliśmy, że opinia publiczna została wprowadzona w błąd z premedytacją.

Po co?

Zdawaliśmy sobie sprawę, że skoro taka informacja poszła w mediach, to nasz dom jest pierwszy na liście do podpalenia. Zresztą zaraz szybko został oznaczony na mapie Google jako dom dla uchodźców. Wtedy też zrozumieliśmy, że czego byśmy nie zrobili, jak nie zapewniali sąsiadów, że nie chcemy, żeby nasz hotel stał się domem dla uchodźców, to i tak nic nie wskóramy, bo oni już wiedzą swoje, bo skoro napisano to w lokalnej gazecie, to musi o tym wiedzieć burmistrz, więc to prawda. Ten artykuł pojawił się nie tylko w internecie, ale też w papierowym wydaniu, na pierwszej stronie. Od tamtej pory, przez dwa lata, do jesieni 2015 r., do wpłynięcia pieniędzy ze sprzedaży na nasze konto, bez przerwy pilnowaliśmy domu. Zamontowaliśmy atrapy kamer, kupiliśmy lampy imitujące światło włączonego telewizora.

Dlaczego nie prawdziwe kamery?

Bo to w Niemczech nie jest takie proste. Kiedy zamontowaliśmy atrapy, dostaliśmy pismo, że na monitoring musi wydać zgodę rząd landu i trzeba go zdjąć, inaczej czeka nas bardzo wysoka kara finansowa. Potem sprawdziłam, że według niemieckich przepisów monitoring można mieć, nie można tylko publicznie udostępniać zapisu z kamer.

Dlaczego zdecydowaliście się w końcu sprzedać dom na hotel dla uchodźców?

Już mówiłam, nie było innego wyjścia. Oszczędności naszego życia władowaliśmy w ten budynek, gdybyśmy go sprzedali na wolnym rynku, nie kupilibyśmy za te pieniądze nawet małego mieszkania gdzieś w Polsce, w małym mieście. Musieliśmy się od tego uwolnić. Na hotel nie mogliśmy sprzedać, na dom do mieszkania to miejsce jest za duże i za drogie w utrzymaniu. Jedyną wartość ten dom miał, jeśli sprzedałoby się go jako biznes.

Jaki biznes?

Azylancki. Proszę pamiętać, że rząd niemiecki z przyjmowania azylantów uczynił biznes. Biznes w obsłudze, remontach, w wynajmie. Ludzie, którzy w tym biznesie funkcjonują, świetnie sobie radzą. Zdjęliśmy więc ogłoszenie z agencji nieruchomości, skontaktowaliśmy się z urzędnikami z urzędu ds. uchodźców i powiedzieliśmy, że chcemy rozmawiać o kontrakcie. Uzgadnialiśmy z urzędnikami kolejne formalności, jednak okazało się, że władze naszej gminy za wszelką cenę nie będą chciały dopuścić do tego, by w Rupprechtstegen powstał kolejny dom dla uchodźców.

Ewa Wanat pisze, że w Rupprechtstegen nikt nie ma nic przeciwko uchodźcom.

Widziałam, że w tym artykule cytuje burmistrza Hartenstein, Wernera Woltera. Ciekawi mnie, dlaczego w tekście nie ma informacji, ilu radnych gminy było za powstaniem domu azylanckiego w naszym hotelu. Odpowiem pani: nie ma, bo to by nie pasowało do tezy, że Niemcy są otwarci, przyjaźni innym. Wszyscy urzędnicy, łącznie z burmistrzem, byli przeciwko. Wszyscy! I to na dwóch głosowaniach.

Procedura jest taka, że podpisuje się umowę przedwstępną z rządem niemieckim na otworzenie domu dla uchodźców, po czym władze lokalne muszą się zgodzić na zmianę przeznaczenia budynku. Taką umowę podpisaliśmy w maju 2015 r. Było przeznaczenie na hotel, a musiała być zgoda na przeznaczenie na dom dla uchodźców. Wszyscy przedstawiciele gminy głosowali przeciwko. Jednogłośnie.

Ilu było tych przedstawicieli?

Chyba czternastu. To są oficjalne informacje, publiczne, dostępne w gminie Hartenstein, pod którą podlega wieś Rupprechtstegen. Agentka nieruchomości powiedziała nam wtedy, żebyśmy sprzedali nasz dom za te grosze, które nam proponuje, bo zezwolenie na dom azylancki nie przejdzie nigdy. Usłyszałam: tutaj nikt nie chce uchodźców. Mam znajomych w gminie, oni nigdy nie pozwolą, żeby w tym domu zamieszkali uchodźcy. Po miesiącu urząd wojewódzki znowu zwraca się do gminy i prosi, by przedstawiciele władzy się zebrali i zagłosowali w sprawie przeznaczenia naszej nieruchomości. I znowu jednogłośnie głosują przeciwko domowi dla uchodźców. To już lato 2015 r. My jesteśmy załamani, dom jest bezwartościowy. Co z tego, że mamy kontrakt, jak nie mamy zgody, żeby w naszym domu mieszkali uchodźcy. Do tego wiemy, że nikt w okolicy nie chce uchodźców, cała rada gminy nie chce. I tak jestem zdziwiona, że w tekście w „TP” ktoś z mieszkańców otwarcie powiedział, że „autobus szkolny jest teraz przepełniony i moje dzieci nie mają już siedzących miejsc. Poza tym ktoś podebrał jaja łabędziom. Specjalnie pilnowaliśmy gniazda nad rzeką. Tak się cieszyliśmy, że będą małe, aż którejś nocy jaja zniknęły. Oczywiście nie mam pewności, że to uchodźcy, a nie lisy, no ale jednak stało się”.

Dlaczego się pani dziwi?

Bo to mogłoby być potraktowane jako mowa nienawiści, a za mowę nienawiści się płaci. Tak naprawdę wielu Niemców nie akceptuje uchodźców, o czym świadczą nie tylko głosowania w radzie gminy. Ewa Wanat pojechała tam na chwilę i przedstawiono jej piękny świat, życie w symbiozie z uchodźcami. Zapewniam, że spacer przez miejscowość i porozmawianie z kilkoma mieszkańcami to nie to samo, co życie na co dzień.

Wie pani, wtedy, kiedy rada gminy głosowała przeciwko powstaniu w naszym domu miejsca dla uchodźców, byłam pewna, że zbankrutujemy. No, ale wtedy objawiła się silna demokracja niemiecka. Przyszło pismo z Berlina, nie pamiętam z jakiego urzędu, bo zostawiłam ten dokument nowym właścicielom, ale wynikało z niego, że władze w Berlinie guzik obchodzi zdanie rady gminy, zdanie mieszkańców. Nie jest też ważne, co w regionie myślą ludzie na temat kolejnego domu azylanckiego. Decyzją najwyższych władz dom dla uchodźców w Rupprechtstegen, w naszym pomarańczowym domu, ma być i koniec. W piśmie jest napisane, że decyzja jest ostateczna i nie podlega odwołaniu.

Idę więc z tym pismem do agenta. I nasza nieruchomość została sprzedana w tydzień, właścicielowi, który już miał kilkanaście domów azylanckich.

„Był raj, jest śmietnisko” – taki tytuł miał wywiad z panią.

I to jest tytuł, który oddaje sedno sprawy w sensie dosłownym i metaforycznym. Kiedyś nikt nie rzucał śmieci na ulicę, nikt nie wyrzucał z okna samochodu toreb z McDonald’sa, nie porzucał ukradzionych rowerów, nie kradł ozdób z ogródków, doniczek z okien. Życie się toczyło, była nadzieja na to, że można tam żyć, robić coś przyjemnego, rozwijać się. W Polsce są brudniejsze miejsca niż w Rupprechtstegen, ale to nie oznacza, że polityka rządu, która doprowadziła do powstania domów dla azylantów w takich wioseczkach, nie zniszczyła tego raju, tego ładu, który tam panował.

Dlaczego pani nie chciała rozmawiać z Ewą Wanat?

Jedyne, co znalazłam na FB, to wiadomość w zakładce „inne”. Brzmiała tak: „Dzień dobry Pani, jestem dziennikarką i piszę teraz w Niemczech książkę »Życie z Innym« o plusach i minusach wielokulturowego społeczeństwa na przykładzie Niemiec. Czytałam wywiad z panią w Dzienniku i chciałabym z Panią o tym porozmawiać. Czy mogłabym do Pani zadzwonić, żeby zadać Pani parę pytań? Pozdrawiam Ewa Wanat”.

Poczytałam w internecie o Ewie Wanat. O jej rowerowych jazdach zakończonych na komendzie. O tym, że jej praca kończyła się głośnym zwolnieniem. Obejrzałam jej występy na marszach KOD-u. Wywiady. Uznałam, że jest zwykłym aparatczykiem, piszącym na zlecenie pod tezę. Nie jestem ani politykiem, ani dziennikarzem. Ja opowiedziałam jedynie swoją historię.
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/996.....ywiad.html


Cytat:
Bułgaria: Nie udało się wygasić buntu w ośrodku dla uchodźców w Charmanli 24 listopada 2016 PAP

Od czwartku rano trwa protest w ośrodku dla uchodźców w bułgarskim mieście Charmanli; bierze w nim udział blisko 2 tys. migrantów. Protestujący spowodowali spore zniszczenia. Telewizja publiczna ocenia, że buntu nie da się wygasić w nocy z czwartku na piątek.

Uchodźcy podpalili materace, stołówkę i nowy ośrodek medyczny, zbudowany za środki unijne. Doszło do starć z policją, która - uzbrojona w pałki, tarcze i armatkę wodną - wkroczyła do ośrodka. Czterech policjantów zostało rannych. Z trudem udało się wywieźć stamtąd około stu bułgarskich pracowników.

Do Charmanli ściągnięto oddziały policji z czarnomorskiego portu Burgas i położonego na południu miasta Kyrdżali. Na pytanie o to, jak wielu policjantów i żandarmów jest w ośrodku, dyrektor policji Christo Terzijski odpowiedział: „Wystarczy”.

Na miejsce udała się dyrektor Państwowej Agencji ds. Uchodźców Petia Pyrwanowa, by podjąć negocjacje z protestującymi. Po pierwszym spotkaniu z nimi powiedziała, że migranci, w przeważającym stopniu Afgańczycy, domagają się otwarcia granicy z Serbią i umożliwienia im wyjazdu na Zachód. „Tego żądania spełnić nie możemy” - podkreśliła.

Według telewizji publicznej konflikt w ośrodku daleki jest od rozwiązania i nie należy liczyć, że nastanie tam spokojna noc.

Prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie podpaleń w ośrodku i agresywnego zachowania uchodźców.


Bezpośrednim powodem buntu jest wprowadzony w zeszły piątek zakaz wychodzenia poza teren należący do ośrodka. Centrum w Charmanli to największy taki ośrodek w kraju; obecnie przebywa tam ponad 3,1 tys. osób. Niewielka część z nich to rodziny syryjskie, ale większość to młodzi mężczyźni z Afganistanu, Pakistanu i Iraku.

Władze zabroniły uchodźcom wychodzić do miasta po demonstracjach miejscowej ludności, obawiającej się chorób zakaźnych. Przez dłuższy czas władze ośrodka i Państwowej Agencji ds. Uchodźców zaprzeczały, jakoby w ośrodku stwierdzono świerzb i niebezpieczną pasożytniczą chorobę - leiszmaniozę. Jednak ostatnio władze przyznały, że odnotowano kilkadziesiąt przypadków świerzbu oraz pojedyncze zachorowania na leiszmaniozę i malarię.

W ubiegłym tygodniu Petyr Moskow, pełniący - po dymisji rządu - obowiązki ministra zdrowia, zarządził, że migranci nie mogą opuszczać ośrodka, i zlecił przeprowadzenie tam badań dermatologicznych. Nie jest jasne, jak długo one potrwają, zważywszy że w ośrodku jest tylko dwóch lekarzy, którzy pracują dwa dni w tygodniu. Gdy w centrum wybuchł bunt, Pyrwanowa poinformowała, że grupa lekarzy, która ma wykonać badania, przybędzie tam w przyszłym tygodniu.

Gabinet premiera Bojko Borysowa jest rządem tymczasowym, odkąd 16 listopada parlament przyjął jego dymisję, co spowodowało kryzys polityczny. Wybory parlamentarne mają się odbyć za kilka miesięcy.

Z Sofii Ewgenia Manołowa (PAP)
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/995.....manli.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 15:03, 27 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Merkel zapowiada, że program przesiedleńczy i przymusowe deportacje obejmą 100 000 imigrantów do końca roku.

Cytat:
Regretting something, Angela? Germany”s Merkel announces plan to deport 100,000 migrants November 26, 2016

The beleaguered Chancellor said authorities would significantly step up the rate of forced returns as she battles to arrest an alarming slump in her popularity which has fuelled a surge in support for the far-right.

Mrs Merkel, whose decision to roll out the red carpet to migrants from across Africa and the Middle East spectacularly backfired, has taken an increasingly tough tone on immigration in recent months.


And in her toughest rhetoric yet the German leader told MPs from her party this week: ”The most important thing in the coming months is repatriation, repatriation and once more, repatriation.”

The stance marks an astonishing U-turn from the once pro-refugee Chancellor, who has been widely pilloried by critics at home and abroad for her decision to throw open Germany’s borders to millions of migrants.

Her extraordinary change of heart has been prompted largely by a series of catastrophic local election results for her ruling Christian Democratic Union (CDU) party, which was trounced by the populist Alternative fur Deutschland in both her home state and the capital Berlin.

The party’s slumping poll ratings have sparked alarm amongst her allies in both the CDU and its coalition partner, the Christian Social Union (CSU), with talk that senior officials would try to oust her.

But instead Mrs Merkel last week announced her intention to stand for a fourth term as leader of Germany, and now she is striking an increasingly anti-immigrant tone as she attempts to restore her battered reputation ahead of next autumn’s election.


Speaking at a conference of conservative MPs in Neumünster yesterday evening the Chancellor revealed that she expects 100,000 migrants to leave Germany this year, of which a third will be forcibly removed.

And employing a tough new form of rhetoric, she warned local regions to deport all migrants whose asylum applications are rejected, using force if necessary.

She warned them: “If state governments refuse to forcibly deport migrants, then of course everyone will say, “I will not do this voluntarily, because they will not do anything anyway’.

And in a stunning U-turn on her open borders policy, she added: ”It can not be that all the young people from Afghanistan come to Germany.”

Her rhetoric this week is a far cry from the now infamous rallying cry of Wir Schaffen Das – ‘we can do this’ – which the beleaguered leader has now dropped after issuing a statement verging on an apology.

It is estimated that some 215,000 migrants have been denied the right to stay in Germany over the last 18 months, most because they come from countries in eastern Europe and north Africa which are not ravaged by war.

Mrs Merkel is now insisting that resources must be concentrated on refugees fleeing war and turmoil who genuinely needed support, and that public acceptance for asylum seekers can only be maintained by deporting economic migrants trying to abuse the system.
https://reportuk.org/2016/11/26/regretti.....-migrants/
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 17:14, 28 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rok 2015 o największych spektakularnych relacjach medialnych w sprawie imigrantów odznaczył się chwilowym zwolnieniem w napływie imigrantów do Włoch.

2014 -170 tys.
2015 -153 tys.
2016 -171 tys. (prawie 11 miesięcy).

Cytat:
Włoski rekord migracyjny: ponad 171 tys. ludzi w 2016 roku 28 listopada 2016 PAP

imigranci, uchodźcyźródło: ShutterStock

Ponad 171 tysięcy migrantów przybyło do Włoch od początku tego roku - takie dane przedstawiło w poniedziałek MSW w Rzymie. Tym samym - zauważono - pobity został rekord z roku 2014, gdy z wybrzeży Afryki przypłynęło 170 tysięcy ludzi.

Rok obecny jest zgodnie z przewidywaniami włoskich władz rekordowy pod względem napływu migrantów - podkreśla się w analizach włoskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Liczba migrantów przybyłych w ciągu prawie 11 miesięcy wynosi ponad 171,3 tys. Jest ona już teraz wyższa o 18 procent niż w całym 2015 roku, gdy do Włoch dotarły 153 tysiące osób.

W ośrodkach i tymczasowych strukturach dla migrantów i uchodźców w całym kraju przebywa ponad 176 tysięcy ludzi; najwięcej - czyli 13 procent z nich - w Lombardii na północy. 9 procent umieszczono w stołecznym regionie Lacjum, a po 8 proc. - na Sycylii, w Wenecji Euganejskiej, Kampanii i Piemoncie.

MSW zwraca uwagę na to, że prawie podwoiła się liczba nieletnich migrantów bez opieki, którzy trafiają do osobnych placówek. Do końca października przybyło ich 22 tysiące, podczas gdy w zeszłym roku było ich 12 tysięcy, zaś w 2014 r. - 13 tysięcy.

W ramach unijnego planu relokacji migrantów z Włoch do innych krajów UE wysłano dotychczas 1642 osoby. Plan zakłada, że w ciągu dwóch lat z Włoch i Grecji ma zostać wysłanych do innych państw 160 tysięcy osób, jednak jego realizacja przebiega z trudnościami, co spotyka się z ostrą krytyką ze strony władz w Rzymie.

Pod względem narodowości migrantów, którzy przypłynęli do Włoch, jedną piątą stanowią Nigeryjczycy. Na kolejnych miejscach są obywatele Erytrei, Gwinei, Wybrzeża Kości Słoniowej, Gambii, Senegalu, Mali i Sudanu.

Z Rzymu Sylwia Wysocka (PAP)
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/996.....-roku.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:01, 29 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Francja płaci imigrantom 2500 € za opuszczenie kraju 26.11.2016

Imigranci mogą otrzymać nawet 10 tysięcy euro "zachęty" jeśli po wyjeździe założą działalność gospodarczą.

ANGLIA.today / Francja płaci imigrantom 2500 € za opuszczenie kraju

Pieniądze przekazywane przez rząd Francji mają zachęcać imigrantów i uchodźców do powrotu do swoich krajów. Podstawowa stawka to 2500 euro, warunkiem jest opuszczenie kraju przed końcem roku. To jednak nie koniec pieniędzy, które mogą oni otrzymać - między innymi opłacony zostanie również dla nich lot.

Independent informuje, że istnieje również fundusz rządowy wypłacający nawet 10 tysięcy euro jeśli po powrocie do swojego kraju imigrant otworzy własny biznes. Francuskie Biuro Imigracji i Integracji, zajmujące się tą problematyką z ramienia rządu, nazywa ten program rekompensatą za wydatki związane z podróżą do Francji.

"Te środki pozwalają wrócić do swojego kraju ludziom, którzy nie są zadowoleni ze swojego pobytu we Francji. Z programu skorzystało 4700 osób" - mówi dyrektor Biura, Didier Leschi. Jednocześnie w wywiadzie dla francuskiej telewizji BFM Leschi podkreślił, że takie rozwiązanie jest zdecydowanie tańsze niż przymusowe deportacje - oficjalna droga wiąże się bowiem ze stawieniem się deportowanego przed dwoma sądami, a przepisy nakazują, by w samolocie eskorta deportowanego liczyła 3 funkcjonariuszy - potrzebne jest więc 6 biletów samolotowych, a to nie koniec kosztów.
http://www.anglia.today/imigracja/francj.....enie-kraju
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 09:36, 30 Lis '16   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Pół biliona dolarów. Tyle wysłali imigranci do domów. Jak wypadli Polacy? 30 listopada 2016



Obecnie 244 mln ludzi żyje i pracuje w innym kraju niż się urodzili – wynika z danych ONZ. Dla wielu z nich motywacją do przeprowadzki za granicę było poszukiwanie pracy. To dla niej zostawili rodzinę. Przebywając w innym kraju wysyłają do ojczyzny przekazy pieniężne. Poniższy wykres przedstawia wzrost wartości przelewów między 1990 a 2015 rokiem.

Z danych Banku Światowego wynika, że suma przekazów pieniężnych wyniosła w 2015 roku 583 mld dolarów.

19 proc. światowych imigrantów mieszka w Stanach Zjednoczonych. W sumie wysłali oni do swoich krajów w zeszłym roku ponad 133,5 mld dolarów. Największymi odbiorcami pieniędzy byli: Meksyk, 24,3 mld, Chiny 16,2 mld i Indie 10 mld dolarów.

Drugim krajem pod względem liczby imigrantów są Niemcy. W 2015 roku wysłali oni do domu ponad 22,8 mld dolarów. Głównie do sąsiednich krajów europejskich. Największymi odbiorcami byli: Polska 2,1 mld, Francja 1,9 mld i Włochy 1,3 mld dolarów.

Arabia Saudyjska jest domem dla imigrantów z bardzo wielu środowisk i krajów. Tysiące dobrze wykształconych pracowników z krajów zachodnich jest zatrudnionych w sektorze energetycznym. Znacznie większa liczba imigrantów z krajów rozwijających się znajduje zatrudnienie w budownictwie i nisko płatnych pracach domowych. Wszyscy oni wysłali do domów łączną kwotę 45,7 mld dolarów. Największymi odbiorcami byli: Liban 1,4 mld, Birma 954 mln i Syria 474 mln dolarów.

Do Polski pieniądze płyną zza Odry

Jak wygląda sytuacja Polski? Do naszego kraju trafia najwięcej pieniędzy wysłanych zza Odry. Z Niemiec otrzymujemy ponad 2,1 mld dolarów. Drugie miejsce zajmuje Wielka Brytania, skąd wpływa na konta naszych rodaków pozostających w ojczyźnie ponad 1,1 mld dolarów. Niecały miliard, dokładnie 912 mln dolarów otrzymujemy zza Wielkiej Wody, czyli z USA. Zaś z Kanady jest to kwota 248 mln dolarów. Pierwszą piątkę zamyka Ukraina - 242 mln dolarów. Łączna kwota jaka wpłynęła na polskie konta w 2015 r. z 86 państw to 6,9 mld dolarów.

Z Polski pieniądze też odpływają. Łącznie w 2015 r. z Polski wytransferowano blisko 1,5 mld dolarów. Najwięcej środków finansowych z naszego kraju trafia do Francji - 324 mln dolarów. Na drugim miejscu są Niemcy - 296 mln dolarów. Dalej nasi sąsiedzi na wschodzie, czyli Ukraina - 233 mln. Kolejne miejsce zajmuje mała Litwa (121 mln dolarów), a ostatnie miejsce w piątce przypada równie małej Belgii - 93 mln dolarów.

Przelewy pieniężne mają ogromny wpływ na kraje do których są wysyłane. Dane Banku Światowego pokazują, że w 2015 roku suma przekazów do Egiptu była warta cztery razy tyle, co przychody z Kanału Sueskiego. W Nepalu zaś stanowią prawie jedną trzecią całkowitego PKB. [...]
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/997.....olacy.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 18:57, 22 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Niemcy: o przyznaniu azylu często decydują laicy 03.06.2017 Andrzej Pawlak

Przypadek porucznika Bundeswehry Franco A. ujawnił poważne braki w Federalnym Urzędzie ds. Migracji i Uchodźców. Okazało się, że o przyznaniu azylu często decydują urzędnicy bez należytych kwalifikacji.

Bundesamts für Migration und Flüchtlinge Entscheider (picture alliance/dpa/F. von Erichsen) Rozmowa kwalifikacyjna z ubiegającymi się o azyl w jednej z placówek BAMF

Spora część personelu Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców (BAMF) nie ma wystarczającego przygotowania zawodowego - pisze dziennik "Nürnberger Nachrichten", powołując się na wewnętrzny raport urzędu. Spośród 3033 urzędników decydujących o przyznaniu azylu, którzy podjęli pracę w BAMF między 1 sierpnia 2015 a 1 marca 2017 roku, 454 osoby (czyli 15 procent) nie mogą wylegitymować się wymaganymi kwalifikacjami. Jest to niepokojące, ponieważ ludzie ci decydują o przyznaniu azylu w Niemczech uchodźcom i migrantom, wśród których mogą znaleźć się także potencjalni terroryści.

Przypadek porucznika Franco A.

Na kłopoty kadrowe BAMF zwrócił uwagę przypadek porucznika Bundeswehry Franco A., który prowadził podwójne życie. W grudniu 2015 roku zgłosił się na posterunek policji w rodzinnym Offenbach w Hesji, podając się za uchodźcę z Syrii. Później na przesłuchaniu w filii BAMF powiedział, że pochodzi z mieszanej rodziny wyznającej chrześcijaństwo i judaizm, handlował owocami w Damaszku, ale nie może wylegitymować się żadnym dowodem tożsamości.

Nikt jakoś nie zauważył, że ów "handlarz" nie włada arabskim. Urzędnicy z BAMF byli zadowoleni, że mogą się z nim porozumieć po francusku, języku bardzo popularnym w Syrii, byłej kolonii francuskiej. Franco A. mówił po francusku, ponieważ służył w mieszanej brygadzie niemiecko-francuskiej. Tylko obecna przy rozmowie tłumaczka marokańskiego pochodzenia zwróciła uwagę na pewne nieścisłości w jego wyjaśnieniach, ale nie przekazała ich wyżej ponieważ obawiała się, że jej zastrzeżenia mogą zostać poczytane za wyraz jej "niechęci wobec Izraelitów".

Bundesverteidigungsministerin von der Leyen in Illkirch (picture alliance/dpa/P. Seeger) W tej jednostce w Illkirch pod Strasburgiem służył porucznik Franco A.

W rezultacie Franco A. pomyślnie przeszedł rozmowę kwalifikacyjną i został skierowany najpierw do ośrodka dla uchodźców w Giessen w Hesji, a potem do Zirndorfu w Bawarii, gdzie otrzymał azyl polityczny i wszystkie związane z nim świadczenia. Dopiero później okazało się, że porucznik Bundeswehry Franco A. podawał się za uchodźcę, bo planował zamach terrorystyczny na czołowych niemieckich polityków. Podejrzenie za ten czyn miało paść na uchodźców.
Kwalifikacje? Nabędzie się je w pracy!

Jeszcze gorzej wygląda poziom niezbędnych kwalifikacji zawodowych wśród personelu sekretariatu zajmującego się przyjmowaniem wniosków azylowych od uchodźców, sprawdzaniem autentyczności przedstawionych przez nich dokumentów tożsamości i ustalaniem prawdziwości składanych przez nich oświadczeń. Od 1 sierpnia 2015 do 1 marca 2017 roku w pionie tym podjęło pracę 3340 osób, z których aż 80 procent nie ma żadnego specjalistycznego przygotowania zawodowego. Sprawę tę załatwiono doraźnym przeszkoleniem w urzędzie, w ramach modnego rozwiązania pod nazwą "Training on the job", który to trening w wielu instytucjach zastępuje bądź uzupełnia właściwe przygotowanie fachowe.

W odpowiedzi na wytknięte przez "Nürnberger Zeitung" nieprawidłowości rzeczniczka BAMF oświadczyła, że w międzyczasie poziom personelu BAMF "dopasowano do istniejących wymagań". Poza tym, jak zapewniła, BAMF wyciągnął "właściwe wnioski" z przypadku porucznika Franco A. i "wdrożył szereg działań podnoszących kwalifikacje personelu" tego urzędu.
DW, dpa / Andrzej Pawlak
http://www.dw.com/pl/niemcy-o-przyznaniu-azylu-często-decydują-laicy/a-39104338


Cytat:
Napływ uchodźców tworzy miejsca pracy w RFN. Boom w sektorze publicznym 22.06.2017 Autor Małgorzata Matzke

Nakład pracy w służbach publicznych jest tak wielki, że w roku 2015 i 2016 budżetówka musiała zatrudnić więcej osób. Przeważało zapotrzebowanie na pracowników służb socjalnych i opieki przedszkolnej.

Deutschland Symbolbild Hartz IV Armut Jobcenter Agentur für Arbeit (picture-alliance/dpa/H. Schmidt)

Napływ uchodźców do Niemiec i deficyt personelu w opiece przedszkolnej spowodowały, że sektor budżetowy musiał wzmocnić swój stan personalny. Jak poinformował Federalny Urząd Statystyczny, liczba osób zatrudnionych w budżetówce od końca czerwca 2015 do końca czerwca 2016 wzrosła o 43 600 osób, czyli o prawie 1 proc. – do 4,69 mln zatrudnionych.
Ponad połowa nowo przyjętych osób – 22 200

Jobcenter-Kundin greift Polizisten an und wird niedergeschossen (dapd) Pomimo, że do pracy w policji przyjęto nowych ludzi, deficyt jest wciąż ogromny

– znalazła zatrudnienie w sferze socjalnej. W samych tylko przedszkolach zatrudniono 7500 dodatkowych pracowników. W ostatnich 10 latach liczba wychowawców przedszkolnych wzrosła o 73 700 osób (wzrost o 56 proc.). W roku 2013 weszła w życie ustawa o obowiązku państwa zapewnienia wszystkim dzieciom w wieku powyżej roku opieki w żłobkach i przedszkolach. Ustawowe prawo do opieki powyżej 3. roku życia obowiązuje w RFN już od roku 1996.

Podobnie duży wzrost liczby pracowników administracji państwowej był następstwem kryzysu uchodźczego, który rozpoczął się w 2015 r. Wtedy zatrudniono 6700 osób w urzędach socjalnych, natomiast w zakresie publicznego bezpieczeństwa i porządku czyli w policji, straży pożarnej i komunalnych służbach porządkowych stworzono 6800 nowych miejsc pracy. Jak podaje Urząd Statystyczny wzmocniono także personel szkół wyższych, w tym również klinik uniwersyteckich. W okresie roku przyjęto tam do pracy 8100 nowych osób.

DPA / Małgorzata Matzke
http://www.dw.com/pl/napływ-uchodźców-tw.....a-39374715


Cytat:
Niemcy przejmują od Grecji za mało uchodźców 06.06.2017 Elżbieta Stasik

Niemiecki MSZ przyznał, że Niemcy dalekie są od spełnienia zobowiązań ws. relokacji uchodźców z Grecji. Jest to „haniebne zrzucanie odpowiedzialności na Grecję” – krytykuje rzeczniczka Zielonych ds. polityki migracyjnej.

Griechenland Flüchtlingslager Hellinikon (Getty Images/AFP/E. Elis) Zlikwidowany 2 czerwca prowizoryczny obóz dla uchodźców na dawnym lotnisku Hellinikon w Atenach

W ramach unijnego mechanizmu relokacji uchodźców, do końca września br. Niemcy miały przejąć od Grecji 28 tys. osób. Tymczasem do końca kwietnia było to zaledwie 2423 uchodźców – wynika z cytowanej przez dziennik „Nordwest-Zeitung” odpowiedzi MSZ na zapytanie klubu parlamentarnego Zielonych.

Podobnie katastrofalnie wygląda sytuacja w przyjmowaniu rodzin uchodźców żyjących już w Niemczech. W ubiegłym roku i w pierwszym kwartale 2017 wpłynęło z Aten ponad 5,5 tys. wniosków o łączenie rodzin. W tym ramach przyjętych zostało do Niemiec 739 osób w ubiegłym roku i 837 w pierwszych trzech miesiącach bieżącego roku – wynika z odpowiedzi MSZ.

Rzeczniczka Zielonych ds. polityki migracyjnej Luise Amtsberg ostro skrytykowała rząd w Berlinie. – To haniebne, że rząd federalny wzbrania się wdrożyć wiążącą i od dawna już przeterminowaną decyzję UE ws. przemieszczenia do Niemiec uchodźców z Grecji – powiedziała. Chociaż wiadomo, że tysiące uchodźców przebywających w Grecji znajduje się w krytycznej sytuacji, „rząd zrzuca odpowiedzialność tylko na Grecję” – stwierdziła Amtsberg.
Zaledwie 7400 uchodźców w hotspotach

Z odpowiedzi niemieckiego resortu spraw zagranicznych wynika też, że w tzw. hotspotach w Grecji – centrach dla uchodźców zorganizowanych pod presją UE, żyje zaledwie 7400 osób. Poza tymi centrami blisko 55 tys. Wysoka, bo sięgająca 2 tys. jest także liczba nieletnich uchodźców bez opieki.

Griechenland Athen Zentrum für unbegleitete Flüchtlingskinder (picture-alliance/AP Photo/T. Stavrakis) Ateńskie centrum dla małych uchodźców bez opieki dorosłych

To, że rząd RFN nadal w ramach umowy dublińskiej chce odsyłać uchodźców do Grecji i nie umożliwia łączenia rodzin, jest „umotywowaną najwyraźniej taktyką wyborczą, będącą deklaracją politycznego bankructwa” – skrytykowała rzeczniczka Zielonych.
kna / Elżbieta Stasik
http://www.dw.com/pl/niemcy-przejmują-od-grecji-za-mało-uchodźców/a-39134776
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 09:20, 30 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Zdesperowane Włochy szantażują UE. "Zamkniemy porty przed migrantami" 30.06.2017

Włosi od miesięcy proszą inne kraje o pomoc, ale są praktycznie sami. (Fot. Getty Images)

Włoski rząd rozważa zamknięcie portów przez łodziami z migrantami. W ciągu zaledwie pięciu dni na ich brzeg dopłynęło ponad 11 tys. uchodźców.
Ambasador Włoch przy UE Maurizio Massari poruszył tę kwestię w rozmowie z unijnym komisarzem ds. migracji Dimitrisem Awramopulosem - podała agencja AP, zaznaczając, że dwa dni temu z pokładów kilku statków zeszło we Włoszech ponad 10 tys. migrantów uratowanych w ostatnich dniach. Były to jednostki Frontexu, ale także organizacji pomocowych MOAS i Lekarze bez Granic.

Awramopulos oświadczył po spotkaniu, że taka sytuacja nie może trwać. Zapewnił, że kraje członkowskie UE zadeklarowały pomoc i UE jest gotowa zwiększyć wsparcie finansowe dla Włoch, by zmierzyć się z napływem migrantów.

Zaznaczył jednocześnie, że zmiana polityki wobec statków organizacji niosących pomoc powinna być przedyskutowana na tyle wcześnie, by dać im czas na przygotowanie się.

Niemniej Włochy nadal zastanawiają się nad wprowadzeniem zakazu wejścia do swoich portów dla jednostek o innej niż włoska banderze, które nie uczestniczą w oficjalnej operacji unijnej agencji Frontex na Morzu Śródziemnym. Dotyczyłoby to statków używanych przez organizacje typu NGO. Niektóre z nich zostały zresztą oskarżone przez włoskich prokuratorów o zmowę z działającymi w Libii przemytnikami migrantów.

Włoska straż przybrzeżna podała, że od wczoraj można się spodziewać przybycia do Włoch na pokładach jednostek Frontexu i organizacji pomocowych co najmniej 2,4 tys. migrantów.

PAP / Adriana C.
http://londynek.net/wiadomosci/Zdesperow.....s_id=45259
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Ordel




Dołączył: 04 Lip 2009
Posty: 8560
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:12, 30 Cze '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Historia nie tyle lubi się powtarzać co naturalnie się powtarza Wink .
A jak było w Imperium Rzymskim . W końcu Rzym "wpuszczał" w swoje granice tzw Barbarzyńców , mężczyźni walczący dla Rzymu otrzymywali obywatelstwo . Wpierw upadły stare pogańskie wierzenia na rzecz nowej religii spoza Imperium ( ok 325 roku n.e.) . Następnie po kilkudziesięciu latach Imperium ( 395 rok ) podzieliło się na Zachodnie i Wschodnie . Tak jak Unia się podzieli . Kolejno władcami ( Cesarzami ) w Imperium Zachodnim zostali Imigranci ( Barbarzyńcy ) , którzy ostatecznie rozłożyli struktury Imperium Zachodniego ( 476 rok ) , dzieląc je na małe księstwa/państwa . A Wschód trwał jeszcze setki lat .
A wszystko to zaczęło się od wojen prowadzonych przez Imperium Rzymskie przeciwko "Barbarzyńcom" . Czyż nie jest to zbieżne z obecną sytuacją ?

Pozostaje tylko kwestia "nowej oficjalnej religii" Imperium . Najpierw Imigranci do władzy , a później odbieranie przywilejów KK w całej Europie ( nie muszę przypominać że w Polsce KK jest drugim największym posiadaczem ziemski , zaraz po państwie ) . A to jest sytuacja w której Watykan idzie na wojnę z nową władzą kosztem chrześcijańskiego mięsa .
_________________
https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 18:34, 05 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Malta: Kiedyś uchodźcy przybywali na łodziach, teraz samolotami 04.07.2017

Foto: Wikimedia Commons/CC BY-SA 4.0

Ze względu na położenie geograficzne, blisko Afryki, na Maltę jeszcze kilka lat temu regularnie dopływały drewniane łodzie z uchodźcami. Dziś liczba osób chcących uzyskać tu azyl jest podobna, tyle że docierają one samolotami, a nawet jachtami. Inne są też narodowości.


Malta, jedyny kraj południa Europy, któremu udało się uniknąć kryzysu gospodarczego, przyciąga też migrantów z innych krajów UE, głównie Brytyjczyków. W maju bezrobocie wyniosło tu 4,1 proc. Atutami tego państwa-wyspy, który do Unii wszedł wraz z Polską, są wysoka jakość życia, gwarancja zatrudnienia, ale też śródziemnomorski klimat.

Według spisu powszechnego w 2011 r. na wyspie, dawnej brytyjskiej kolonii, gdzie angielski jest jednym z języków urzędowych, mieszkało m.in. 6,6 tys. Brytyjczyków i ok. tysiąca Włochów. Lokalni dziennikarze przekonują, że w ostatnim czasie te liczby znacznie wzrosły. Cudzoziemcy przyjeżdżają, by pracować np. w branży usług hazardowych w sieci. Innymi kluczowymi gałęziami gospodarki, która w 2016 r. odnotowała 5-procentowy wzrost, są usługi finansowe, turystyka, przemysł żeglugowy. Trwa boom budowlany.

Ale wyspa ma też drugą twarz. La Valletta, najdalej na południe wysunięta stolica kraju UE, jest oddalona o 180 mil morskich od wybrzeży Libii i znajduje się na szlaku migracyjnym wiodącym przez centralną część Morza Śródziemnego.

Pierwsze łodzie przypłynęły tu w 2002 r. Wtedy, w ciągu roku, na wyspę dotarło 1,6 tys. osób, głównie z Somalii i Erytrei, co dla kraju mającego 415 tys. mieszkańców było znacznym obciążeniem. Ten trend utrzymywał się do 2013 r. To tak jakby do Polski, proporcjonalnie, w ciągu roku przybywało ok. 144 tys. uchodźców.

"Malta przeżywała ponad 10 lat temu to, co Europa przeżywała dwa lata temu" - mówi Maltanka Theresa Zahra. "Kraj nie był przygotowany na taką falę. Brakowało infrastruktury. Ludzie, którzy tu przypływali, nie mieli gdzie spać. Było lato, więc lokalne władze naprędce przekształcały puste szkoły w schroniska dla tych ludzi" - opowiada.

Szczytowy pod względem liczby osób, które przybyły na wyspę drogą morską, okazał się 2008 r. Do maleńkiego kraju dotarło wtedy prawie 2,8 tys. ludzi. "Sytuacja była tak trudna, że nie mogliśmy wyremontować ośrodków recepcyjnych, bo cały czas były pełne ludzi" - mówi przedstawiciel MSW w La Valletcie Joseph St John.

Od 2013 r. uchodźcy i osoby o nieuregulowanym pobycie nie docierają już tutaj drogą morską. "10 lat temu codziennie do brzegów dobijała łódź z 30, 50, 60 osobami. Nagle, w 2013 r., z dnia na dzień to ustało" - relacjonuje dziennikarz gazety "Times of Malta" Herman Grech.

Na Malcie spekuluje się, że tę radykalną zmianę wywołało porozumienie z włoskim rządem, w ramach którego osoby uratowane na Morzu Śródziemnym są przekazywane prosto do Włoch. Zgodnie z prawem morskim ONZ powinny trafić do najbliższego bezpiecznego portu w stosunku do miejsca, w którym ich odnaleziono. Jednak nawet maltańskie NGO ratujące uchodźców przekazują ich do Włoch.

"Nie możemy zrozumieć, dlaczego Włosi są dla nas tacy mili" – ironizuje Grech.

Szczegóły rzekomego "dealu" nie są znane, ale domysłów nie brakuje. "Nie wiemy, co kryje się za umową. Możliwe, że chodzi o prawa do poszukiwań ropy naftowej" w strefie przybrzeżnej kwestionowanej przez Rzym - mówi Grech.

Rząd w La Valletcie zaprzecza, jakoby porozumiał się z Rzymem w sprawie uchodźców lub "przehandlował" ich w zamian za prawa do poszukiwań ropy. Wprawdzie we wrześniu 2015 r. ówczesny szef maltańskiego MSW Carmelo Abela przyznał, że istnieje "nieformalna współpraca" z Rzymem, w ramach której wszyscy ludzie uratowani w środkowej części Morza Śródziemnego trafiają do Włoch, jednak już kilka godzin później wycofał się z tych słów.

Socjaldemokratyczny premier Joseph Muscat, który doszedł do władzy w marcu 2013 r., tłumaczył brak łodzi z ludźmi chcącymi uzyskać azyl swoimi dobrymi stosunkami z ówczesnym szefem włoskiego rządu Matteo Renzim. „Jednak po wyborach we Włoszech i wyłonieniu nowego rządu sytuacja się nie zmieniła” - zauważa dziennikarz.

Obawia się on, że jeśli Włochy postanowią wstrzymać tę współpracę, np. w następstwie zmiany rządu po wyborach w 2018 r., wówczas „Malta będzie miała wielki problem”.

Powtórka sytuacji sprzed 2013 r. może jednak nastąpić dużo szybciej. Ostatnio Włochy, które po zamknięciu przeprawy z Turcji do Grecji są pod największą presją migracyjną w UE, zagroziły, że zablokują swoje porty dla statków zagranicznych organizacji pozarządowych. Chodzi o jednostki NGO, które ratują łodzie z Afryki i nie pływają pod włoską banderą. Wówczas więcej uchodźców mogłoby znów drogą morską trafiać na Maltę.

Rzecznik Europejskiego Urzędu Wsparcia w dziedzinie Azylu (EASO) z siedzibą w La Valletcie, Jean-Pierre Schembri, utrzymuje, że do spadku liczby łodzi przyczyniła się nie tajna umowa, lecz skuteczniejsze działania włoskiej straży przybrzeżnej i akcje Fronteksu na Morzu Śródziemnym. W październiku 2013 r., po tragedii, w której zginęło prawie 400 migrantów płynących na włoską Lampedusę, ruszyła włoska operacja Mare Nostrum, która trwała rok. Po niej Frontex uruchomił trwającą do dziś operację Tryton.

"Poza tym przemytnicy nigdy nie chcieli dotrzeć na Maltę, woleli dopłynąć na kontynent, do Włoch, a tutaj trafiali przez przypadek" - zauważa rzecznik EASO.

Mimo że w ciągu ostatnich kilku lat prawie żadne łodzie nie przybijają do brzegów Malty, to liczba osób składających tu wnioski o azyl nie zmieniła się i oscyluje wokół 1,7-1,8 tys. rocznie. Większość otrzymuje tę ochronę - mówi Joseph St John.

Według EASO teraz większość uchodźców przylatuje na Maltę. Docierają na wyspę legalną drogą i dopiero później starają się o azyl. Największą grupę stanowią obywatele ogarniętej chaosem Libii, z którą Malta zawsze miała dobre stosunki, a kolejną Syryjczycy, z których wielu chce dołączyć do mieszkających na Malcie członków rodzin.

Libijczycy, zwłaszcza ci zamożni, czasami przypływają na Maltę prywatnymi jachtami lub na pokładach statków wycieczkowych. Przyjeżdżają na wakacje lub na studia i gdy wygasa okres obowiązywania ich wiz, występują o azyl – mówi rzecznik EASO.

W żadnym innym kraju Libijczycy nie stanowią tak dużego odsetka składających wnioski o azyl, przy czym na Malcie większość go otrzymuje - wskazuje. Powodem są historyczne związki między wysepką a jej południowym sąsiadem.

Według MSW obecnie na wyspie przebywa ponad 5 tys. osób, którym przyznano azyl, inne formy ochrony i tych, których nie można było odesłać do kraju pochodzenia, np. z powodu braku dokumentów lub braku współpracy ze strony władz ich państw. Mieszkają w dwóch otwartych ośrodkach lub prywatnych mieszkaniach.

Jak opowiadają członkowie organizacji pozarządowej Spark15, niektóre społeczności, np. sudańska, wspierają się, podczas gdy inne są podzielone. Istnieją np. dwie społeczności libijskie i dwie syryjskie, każda popiera inną stronę konfliktu w ojczyźnie. Zamieszkują różne części wyspy.

„Uchodźcy nie są tu mile widziani” - mówi 23-letni Erytrejczyk Mohammed Hassan ze Spark15. Skarży się na biurokrację, brak możliwości podjęcia lepiej płatnej pracy i kłopoty z dostaniem się na studia.

„Maltańczycy boją się tego, co nowe. Cała wyspa jest jak mała społeczność. Dla nich jesteśmy obcymi. Jednak muszą stawić czoło temu, że zostaniemy tu i będziemy się integrować” - dodaje.

Wtóruje mu dziennikarz „Times of Malta”, który zwraca uwagę na zmianę podejścia Maltańczyków do problemu uchodźców na przestrzeni ostatnich lat. "Najpierw była empatia, potem obojętność, teraz rasizm" – mówi Herman Grech.

Theresa Zahra zauważa, że kwestia migracji nieco zmniejszyła poziom zaufania do UE, który zawsze był tu bardzo wysoki. W badaniu Eurobarometru z 2015 r. 65 proc. ankietowanych Maltańczyków wśród głównych problemów UE na pierwszym miejscu wymieniło imigrację.

Joseph St John z MSW przypomina, że Malta była jednym z pierwszych krajów, które promowały koncepcję solidarności przez relokację. "Zaskarbiliśmy sobie tym przyjaciół, ale też przysporzyliśmy sobie wrogów" - mówi. "Ale jak można oczekiwać, że jeden kraj UE, zwłaszcza taki mały jak Malta, poradzi sobie z taką falą? Jak ma zachowywać standardy, skoro ośrodki recepcyjne są cały czas pełne?" - zastanawia się.

Przyznaje, że oprócz relokacji potrzebne są też inne działania, np. lepsza kontrola granic. Najważniejsze są jednak wysiłki na rzecz poprawy sytuacji, zarówno w sferze bezpieczeństwa jak i gospodarczej, krajów, z których pochodzą uchodźcy. Konieczne jest też rozwiązanie, które w pewnym stopniu dotyczyłoby Libii. "Z tymi działaniami nie można czekać, aż w Libii będzie spokojnie" - dodaje.

„Teraz wszyscy zobaczyli skalę i humanitarne konsekwencje migracji. Porozumienie turecko-unijne (z marca 2016 r. ws. odsyłania uchodźców – PAP) pokazuje, że są próby znalezienia rozwiązania i powstrzymania napływu. Problem polega na tym, że tych rezultatów nie da się uzyskać z dnia na dzień” - dodaje.

Musimy się przygotować, że przez co najmniej 20 lat będziemy mieć do czynienia z tą kwestią” - mówi dziennikarz „Malta Independent” Kevin Schembri Orland.
http://www.rp.pl/Uchodzcy/170709744-Malt......html#ap-1
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 22:26, 09 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Biznes na uchodźcach 27.06.2017 Robert Cheda



Nie byłoby wędrówki ludów do Europy bez zaangażowania organizacji, które wyczuły w tym świetny interes. Można wręcz powiedzieć, że w Europie powstał nowy rynek usług związany ściśle z pojęciem szarej strefy gospodarczej.

Wędrówka ludów stała się pożywką dla pasożytniczego biznesu. Na imigracji zarabiają wszyscy, od ISIS i zorganizowanej przestępczości, przez państwa i wielkie korporacje, po szarych obywateli UE. Można wręcz powiedzieć, że w Europie powstał nowy rynek usług związany ściśle z pojęciem szarej strefy gospodarczej. Gorzej, że w pogoni za zyskiem zatarła się różnica pomiędzy osobami naprawdę potrzebującymi pomocy a ludźmi, którzy po prostu chcą podnieść status materialny. O przykrych konsekwencjach dla UE warto wspomnieć choćby ze względu na ponure prognozy. Biblijny ludzki potop dopiero przed nami.

Zanim przejdziemy do meritum, potrzebne jest pewne wyjaśnienie. Otóż w Polsce, tak jak w pozostałych krajach europejskich, toczy się ożywiona dyskusja na temat imigracji. Unijne społeczeństwa szukają odpowiedzi na te same pytania. Przyjmować czy nie, a jeśli tak to, w jakiej skali oraz jak integrować przybyszów, różniących się od nas obyczajami, tradycją i najczęściej wiarą? Po to, aby obrócić ludzką falę w pożytek dla Europy, a także, co ważne, zapobiec przykrym konsekwencjom zaburzenia naszego ładu prawnego i wspólnych wartości.

Ogrom zjawiska i jego skomplikowana natura powodują, że próbom odpowiedzi na tak postawione pytania towarzyszy żywiołowy spór zwolenników i przeciwników uchylania europejskich drzwi. Naiwne hasła pomocowe lub dla odmiany ksenofobiczne uprzedzenia niestety zamieniają się w równie płaskie stereotypy.

Czy jest to przyczyna stanu polskiej debaty, która zamieniła się w przepychankę? Z całą pewnością stosunek do przybyszów stał się politycznym paliwem napędzającym nasze wewnętrzne spory. Trudno się dziwić, że po drodze zagubiła się merytoryczna istota dyskusji, a jej poziom jest, powiedzmy oględnie, nie najwyższy. Tymczasem w Europie Zachodniej powstały analizy socjologiczne, polityczne i ekonomiczne rzetelnie opisujące genezę, przebieg oraz skutki wędrówki ludów. Co prawda już po szkodzie, ale są i wpływają na społeczne poglądy, bo odkrywają chciane i niechciane prawdy. Malują realny obraz tego, co się dzieje, burząc stereotypy, bez względu na to, która strona sporu była ich autorem.

Integralną częścią odkrywania prawdy, jaka by ona nie była, jest ponura diagnoza pasożytniczej choroby, która drąży lub raczej drażni europejską moralność. Ta prawda jest tak mroczna, a etyczne standardy tak podwójne, jak łańcuch biznesu żerującego na imigrantach lub uchodźcach. Bez względu na to, jakim przymiotnikiem obdarzamy przybyszów. Zarazem odkrywa przed nami ich naturę oraz realne pobudki, którymi się kierują. A to bardzo ważne przesłanki dla uzyskania odpowiedzi na kluczowe pytania.

Afrykańskie i azjatyckie ogniwa łańcucha

Nie byłoby wędrówki ludów do Europy bez zaangażowania organizacji, które wyczuły w tym świetny interes. To prawda, że demontaż politycznych reżimów szeregu państw bardzo ułatwił taki biznes. Podobnie jak fakt, że Zachód, a więc Europa przyczyniły się do tego demontażu w kluczowy i nader nieprzemyślany sposób. Bo jak inaczej nazwać werbalne wsparcie dla arabskiej wiosny postrzeganej z Waszyngtonu i Brukseli, jako suwerenny akt samostanowienia narodów? Tak, jakby spontaniczne bunty przeciwko afrykańskim i arabskim dyktatorom były gwarancją skoku na demokrację. Dlatego państwa uważające się za stare mocarstwa europejskie czynnie wsparły falę niezadowolenia, interweniując militarnie na przykład w Libii. Tymczasem zamiast demokracji ład polityczny i gospodarczy takich państw został zniszczony, a że chaos to próżnia, w miejsce starych reżimów pojawiło się Państwo Islamskie (ISIS).

Jednak taką samą prawdą są przesłanki ekonomiczne i społeczne upośledzonych regionów świata, których amerykańscy i europejscy politycy także nie wzięli pod uwagę. Tymczasem narody Afryki oraz Bliskiego i Środkowego Wschodu przeżywają boom demograficzny, któremu towarzyszy gospodarcza oraz surowcowa dewastacja. Wyrazem jest postępująca bieda lub nawet śmierć głodowa. A ratowanie życia to najsilniejszy bodziec popychający ludzi do zmiany miejsca zamieszkania.

W efekcie wojen, ruiny gospodarczej i powstania kalifatu ISIS, w kierunku lepszego świata ruszyło kilka milionów ludzi. Tylko w Turcji przebywa obecnie 4 mln Syryjczyków, 300 tys. Irakijczyków oraz 100 tys. przedstawicieli narodów Azji, aby wymienić jedynie Afgańczyków, Pakistańczyków czy mieszkańców Bangladeszu i Birmy. Punktem docelowym dla wszystkich jest Europa. Usiłują się przedostać tzw. szlakiem bałkańskim, via Grecja, b. Jugosławia, Austria do Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii.

Jednak oprócz lądowej drogi istnieje także tzw. szlak śródziemnomorski o równie wielkiej przepustowości. Zmierzają nim narody Afryki Środkowej i Północnej. Rolę przejściowych hubów pełnią Nigeria, Algieria i Maroko, ale głównym centrum przerzutu jest Libia. Albo raczej to, co z niej pozostało, bo w kraju trwa wojna domowa beduińskich klanów o kontrolę nad złożami ropy naftowej.

W efekcie Libią nie rządzi nikt, za to wszystkie strony konfliktu zarabiają bajeczne kwoty na ludzkiej kontrabandzie, kierowanej przez Włochy, Austrię, oczywiście do Niemiec. Jeśli w 2015 r. szlakiem bałkańskim przedostało się do Europy ok. 700 tys. imigrantów, to włoskie służby graniczne zarejestrowały przybycie ok. 850 tys. osób, rok później zaś do Italii dobiło kolejne 180 tys.

Jak wielkie są zyski przemytników? Szacunki zawdzięczamy sztabowi wspólnej operacji morskiej UE, której celem jest zablokowanie ludzkiej kontrabandy. Zostały opublikowane przez francuski dziennik „Le Figaro”. I tak średnia cena podróży zależy od lądowego lub morskiego środka lokomocji. Najczęściej wynosi od 2 tys. do 3,5 tys. euro za jedną osobę. Gumowa łódź nadmuchiwana powietrzem i wyposażona w chiński silniczek to dla przemytników koszt 8 tys. dolarów. Upychają na niej 100 osób, co przekłada się na zysk rzędu 67 tys. euro. W przypadku kupna nieco większej łodzi rybackiej (50 tys. dolarów) zysk podnosi się do 380 tys. euro za jeden rejs. Do tego trzeba dodać po 200 dolarów za każdą kamizelkę ratunkową i 50 dolarów za butelkę pitnej wody. Nic dziwnego, że udział przemytu ludzi w libijskim PKB jest szacowany na 30–35 proc.

Centrum logistycznym libijskiej kontrabandy jest miasto Sabratha położone 60 km od stolicy kraju Trypolisu. Rząd Jedności Narodowej uznawany przez ONZ nie kontroluje tej części kraju, dlatego w Sabratha panoszy się lokalne ugrupowanie zbrojne finansowane przez kontrabandzistów. Jak informuje niemiecki portal Politiken, w sierpniu 2016 r. przemytnicy zorganizowali operację na skalę przemysłową. Jednej nocy port opuściło 57 łodzi z 7 tys. osób na pokładzie. Nie ulega wątpliwości, że przeprowadzić podobną akcję mogła tylko organizacja posiadająca spore możliwości logistyczne i finansowe wraz ze zdolnością koordynacji.

Z chwilą uruchomienia morskiej blokady Libii, przemytnicy także zmienili profil działania, oszczędzając przy tym środki obrotowe. Nie kupują mocnych łodzi zdolnych dotrzeć do włoskiej wyspy Lampedusa. Okrętują imigrantów na byle jakie tratwy, licząc, że zostaną przejęte przez europejskie okręty wojenne, które uratują nieszczęśliwców, dostawiając ich na włoski brzeg. Tym samym kryminalny biznesplan zakłada, że zyski zabierają przemytnicy, rolę zaś transportu biorą na siebie marynarki wojenne UE. Tak samo postępują przestępcy z Maroka, którzy dostawiają żywy towar na wybrzeże Hiszpanii. Egipt może zaś mówić o stoczniowym boomie, tak bardzo wzrosła ilość zamówień na wszelki, drobny sprzęt pływający. Z tym że wobec zamknięcia szlaku bałkańskiego, o czym za chwilę, oraz formalnej blokady morskiej Libii, cena podróży z Egiptu wzrosła do 4–5 tys. euro od osoby.

Śledztwo w tej sprawie przeprowadziła pozarządowa organizacja – Globalna Inicjatywa Przeciwko Zorganizowanej Przestępczości. Wyników nie nazywa inaczej niż powstaniem w Egipcie skrytego, choć dobrze zorganizowanego biznesu opartego na korupcji miejscowych władz. Cytując: „nie ma wątpliwości, że tak zyskowny interes ma korzenie w egipskim rządzie”.

Takie zastrzeżenia wyrażają również władze unijne, które mówią wprost o egipskich machinacjach przemytniczych. Większe statki oczekują na nielegalnych imigrantów w egipskich wodach terytorialnych. Po dopłynięciu w pobliże włoskiego wybrzeża, imigranci przesiadają się do mniejszych łodzi holowanych podczas rejsu. Takie postępowanie maskuje kraj pochodzenia statku – bazy i organizatorów procederu.

Jednak bez względu na sposób dostawy żywego towaru, przemytnicy Morza Śródziemnego nie byliby tak skuteczni, gdyby nie ogromna korupcja panująca w krajach arabskich. I nie tylko, przestępcze macki sięgają bowiem służb granicznych i administracji południowych państw UE. Świadczy o tym Grecja, która pod pozorem braku środków toleruje przerzut imigrantów oraz uchodźców do Turcji. Ponadto każdy człowiek posiadający odpowiednią ilość gotówki może liczyć na miejsce w samolocie udającym się do dowolnego kraju strefy Schengen. Oczywiście dotyczy to zamożniejszych imigrantów, bowiem cena rejsu to koszt 10 tys. euro od osoby.

W tym momencie przechodzimy do problemu tzw. państw frontowych imigracji, a raczej państw, które osiągają spore zyski z wędrówki ludów. Pierwsze miejsce w tak lukratywnym rankingu zajmuje oczywiście Turcja. Zgodnie z oficjalnymi danymi tamtejszych władz, Ankara udzieliła gościny ok. 4,5 miliona uchodźców. Wyceniła koszty ich pobytu na 7,5–10 mld euro, wyciągając rękę do Brukseli. Mówiąc wprost, szantażuje UE szerokim otwarciem szlaku bałkańskiego dla wszystkich chętnych.



W marcu 2016 r. Bruksela i Ankara zawarły porozumienie, na mocy którego Turcja zobowiązała się do zatrzymania fali imigracyjnej na swoim terytorium. W zamian uzyskała 6 mld euro do 2018 r., które mają zostać przeznaczone na sfinansowanie obozów przesiedleńców. Ponadto Bruksela zobowiązała się otworzyć ponownie negocjacje członkowskie Turcji do UE, a także nieoficjalnie – uchylić drzwi bezwizowego ruchu dla obywateli tureckich w strefie schengeńskiej. Jak na korzyści ekonomiczne dla Ankary to sporo.

Jednak oficjalne porozumienia to jedno, a praktyka to co innego. Jak twierdzą niemieccy eksperci, tureckie obozy dla przesiedleńców są fikcją, gdyż 85 proc. wszystkich uchodźców lub imigrantów ekonomicznych przebywa w tym kraju wszędzie, tylko nie w miejscach do tego przeznaczonych. I tak UE odpłaca się Ankarze za fikcyjne usługi. Spora część przybyszów zasila tureckie firmy produkujące odzież i konfekcję, co jeszcze bardziej obniża ceny tego asortymentu eksportowego. Inni mieszkają w Turcji, ale codziennie pracują w Syrii, zasilając kasę wspieranych przez Ankarę organizacji powstańczych. Wreszcie nieskrępowana swoboda poruszania po tureckim terytorium to podarunek dla wszelkiej maści bojówkarzy, którzy ukrywają się w milionowych masach przybyszów. Pod przykryciem statusu uchodźców wojennych leczą się z odniesionych ran lub po prostu odpoczywają po trudach mordowania w Syrii lub Iraku. Według szacunków francuskiego portalu Atlantico takich indywiduów jest w Turcji ok. 50 tys., a wśród nich jest sporo „żołnierzy” ISIS.

Nic w tym dziwnego, bo Państwo Islamskie jest bardzo zaangażowane w przemytniczy interes, czerpiąc zeń kolosalne zyski. Z tym że zarobione pieniądze inwestuje w Europie, m.in. grając na giełdzie i wkładając kapitał w szybki biznes za pośrednictwem podstawionych figurantów.

Jak twierdzi Politiken, ISIS jest bardzo elastyczne biznesowo. Przyczyna tkwi w fakcie ogromnej kryminalizacji struktur kalifatu. Skoro większość bojówkarzy i funkcyjnych Państwa Islamskiego wywodzi się ze środowisk przestępczych, to nie jest niespodzianką tworzenie kanałów handlu bronią, ludźmi bądź narkotykami, które w miarę postępów imigracji trafiają do Europy.

W uchodźczym potoku jest więcej osobliwości, do których należy niewątpliwie przekrój społeczny. Przeważająca część ludzkiej masy z braku pieniędzy jest zatrzymywana w państwach frontowych. Tylko mniejszości udaje się sforsować europejski limes. Do wymarzonych krajów o wysokim socjalu trafiają jednak osoby, które stać na opłacenie przestępczego łańcucha biznesowego. Oczywiście nie stanowią większości przybyszów, ale badania wskazują, że w Niemczech, Szwecji czy w Wielkiej Brytanii znalazło się sporo osób, które w swoich krajach należały do klasy średniej. Reprezentują wysoki, uniwersytecki poziom wykształcenia, w ojczyźnie uprawiały wolne zawody lub zajmowały się biznesem. Ponadto z zachodnioeuropejskich badań wynika, że 66 proc. przybyłych to młodzi mężczyźni, którzy nie założyli rodzin. A jeśli jesteśmy w Europie, to pora na unijną część zyskownego łańcucha.

Ogniwa unijne

Jak się okazuje, korupcyjne schematy przemytnicze zarzuciły sieci na terytorium Unii Europejskiej. Arabskie lub afrykańskie szajki weszły w kryminalne porozumienie z włoską, francuską i albańską mafią, wspólnie przejmując kontrolę nad poszczególnymi odcinkami wybrzeża lub kanałami przerzutowymi. Co gorsza, wspólnie zarządzają żywym towarem. Nie porzucają ofiar po ich przybyciu do Europy, ale dzięki unijnym wolnościom przemieszczania osób i usług organizują rynek żywego towaru o skali kontynentalnej.

Najczęściej ofiary są sprzedawane do prac w sektorze rolno-spożywczym. Objawy tej choroby zlokalizowano na południu Włoch i Francji, a także w Niemczech i Holandii. Ponadto gangi oferują usługi etnicznych prostytutek i rozprowadzają narkotyki. Zarządzają także obozami przejściowymi, zbierając haracz od ich mieszkańców. To za ich sprawą powstały tzw. dżungle, czyli nielegalne skupiska imigrantów, oczekujących na zorganizowany przerzut do docelowego państwa pobytu.

Jednak najbardziej wstrząsającym procederem jest handel dziećmi. Jak ujawniły europejskie służby socjalne, w fali imigracyjnej lat 2015–2016 do UE dotarło 90 tys. nieletnich pozbawionych opieki dorosłych. Jednak zgodnie z danymi Europolu (policji unijnej) 10 tys. nieletnich zniknęło z pola widzenia. Mówiąc prościej, zaginęło 10 tys. dzieci i nikt nie wie, co się z nimi dzieje lub stało. Na myśl przychodzą najbardziej ponure scenariusze, nie wyłączając przypadków psychiatrycznych lub handlu organami. To jeszcze nie wszystko, bo spośród 900 tys. przybyszów, którzy zostali wpuszczeni do Niemiec, los 130 tys. pozostaje także niewiadomy. Jaka jest przyczyna takiego stanu rzeczy?

Najogólniej mówiąc, ogromna nieufność żywiona do państwa oraz jego instytucji. To działa głęboko zakorzeniona tradycja głosząca, że każdy urzędnik jest skorumpowany i czyha tylko na pieniądze ciułane przez biednego cudzoziemca. Tak było w ich ojczyznach, a w UE powielają stereotyp tym chętniej, że ich świat się zawalił, wybijając spod nóg twardy grunt. Stają się tym samym łatwym łupem europejskich kryminalistów oferujących rzekome usługi pośrednictwa w kontaktach ze służbami socjalnymi UE.

Na korzyść nowej przestępczości działają także głębokie nawyki wspólnot etnicznych podtrzymywane silnymi więziami klanowymi, a więc archaiczną strukturą społeczną. W tyle nie pozostają zwykli obywatele Unii, którzy korzystając z wędrówki ludów oferują państwu swoje płatne, choć niekoniecznie uczciwe usługi. Na przykład w postaci zakładania fikcyjnych hosteli lub pensjonatów, za co otrzymują spore dotacje finansowe (2 tys. euro na osobę miesięcznie).

Pobyt cudzoziemców staje się także przedmiotem obrotu finansowego pomiędzy jednostkami terytorialnymi samorządów. I tak bogata gmina pod Sztokholmem pragnęła się wybawić od kłopotliwego goszczenia mieszkańców Afryki. Sprzedała więc 1,5 tys. przybyszów nieco uboższej gminie, która zarobiła spore pieniądze, organizując ich pobyt u siebie.

A jeśli chodzi o samych przybyszów, z braku innych możliwości, także organizują przestępcze stowarzyszenia według klucza etnicznego. Na przykład Nigeryjczycy wzięli pod kontrolę innych afrykańskich braci i świetnie dają sobie radę, opanowawszy zyskowny rynek żebractwa.

Jednak największym demotywatorem jest unijny system pomocy socjalnej. Z pewnością niezamierzoną, ale faktyczną deprawację nowych Europejczyków oddaje rzeczywistość holenderska. Także tam imigranci są rozdzielani centralnie pomiędzy jednostkami samorządowymi, które otrzymują na ten cel dotacje państwowe. Odpowiedniki polskich gmin organizują natomiast kursy przystosowawcze, dbając także o rozrywki. Finansują szkolenia na prawo jazdy w cenie 3 tys. euro za osobę. Jednak to, co wzburza Holendrów najbardziej, to szybki przydział mieszkań komunalnych, na które sami czekają w długiej kolejce. Ponadto wszelkie kwestie podatkowe bierze na siebie państwo, co rodzi zarzuty o faworyzowaniu niechcianych cudzoziemców.

Jak wyraziła się jedna z mieszkanek, imigranci aspirują do europejskiego poziomu życia bez wniesienia adekwatnego wkładu własnej, długoletniej pracy. W tym kontekście za szczególnie niebezpieczną uznają szczodrość pomocy socjalnej zwalniającej imigrantów z jakiejkolwiek odpowiedzialności za własny los. Jak uwierzyć w rychłą asymilację, skoro przybysze żyjący z sutych zasiłków nie mają żadnej motywacji do pracy lub zakładania własnego biznesu. Tym bardziej że nawet wtedy ich dochody są lokowane w szarej strefie. Umożliwia to specyficzny mechanizm finansowy stosowany w większości krajów muzułmańskich. Opiera się na bezgotówkowym, międzynarodowym obrocie pieniędzmi realizowanym przez pośredników. Całość jest wprawdzie zakazana w UE, ponieważ służy obejściu systemów podatkowych. Jednak w praktyce działa we Francji, Włoszech i Holandii, gdzie parabanki są zamaskowane jako punkty sprzedaży kebabów lub sklepy z telefonami komórkowymi.

To średnie piętra europejskiego biznesu na imigrantach i uchodźcach. Najwyższe zajmują duże firmy i koncerny. Krociowe zyski odnotowuje IKEA, która jako ponadnarodowa korporacja była w stanie zaspokoić ogromne potrzeby budowy i wyposażenia przejściowych miejsc zamieszkania, czyli obozów. Podobnie dzieje się w branży usług ochroniarskich. Według danych holenderskich europejski rynek ochrony w latach 2015–2016 zwiększył obroty z 15 mld do nieomal 17 mld euro. Brytyjska firma Serco wygrała przetarg organizacji obozu wart 70 mln funtów. W 2015 r. obroty szwedzkiego koncernu Securitas AB wzrosły o 8,9 proc., a liczba zatrudnionych o 4,9 proc. Przyczyną był wzrost popytu na personel obozów dla uchodźców, Szwedzi wygrali także przetarg na usługi ochronne na niemieckich lotniskach. Wygrane są także korporacje lotnicze, które zwiększają portfel zamówień na śmigłowce i samoloty patrolowe napędzany rosnącymi potrzebami służb granicznych. Identyczna sytuacja panuje na rynku urządzeń elektronicznego dozoru linii brzegowych i wód terytorialnych. Krocie na przekazach pocztowych zbija Western Union. Z każdych 100 euro przekazanych z Niemiec do Turcji pobiera
15 euro opłaty.

Lawinowo rosną także wydatki państwowe na utrzymanie uchodźców. Szwecja wydaje na ten cel dwa razy więcej, niż wynosi jej budżet obronny. Szacunki wskazują, że w najbliższym pięcioleciu niemiecki budżet przeznaczy na taki sam cel kwotę 100 mld euro. Pieniądze zasilą sektor usług, rynek budowlany, system socjalny oraz organizacje pomocowe. Komisja Europejska przekazała rolnikom 30 mld euro na zakup nadwyżek żywności, które mają zostać wysłane do skupisk potencjalnych imigrantów w Afryce i Azji. A co dopiero koszty planowanych relokacji wewnątrz UE oraz readmisji, czyli wysłania nieproszonych gości do miejsc, skąd wyruszyli. Tylko Sztokholm przymierza się do wyproszenia 80 tys. osób niespełniających kryteriów uchodźców. Koszt readmisji jednej osoby ma zamknąć się szacunkową kwotą 2 tys. euro. Berlin nęci gości wyprawką w wysokości 1,5 tys. euro, byle tylko zechcieli powrócić choćby do Turcji. A ile pochłania system weryfikacji danych oraz kontroli przemieszczania 1,5 mln osób, które przedostały się dotychczas do Europy?

Wniosków i to bynajmniej niekoniecznie optymistycznych jest kilka. Po pierwsze, Europa nie przymierzyła sił do zamiarów gościnności, a chęć dobroczynności przerosła wspólne i narodowe możliwości. Nawet takiej potęgi ekonomicznej, jaką są Niemcy. Po drugie, wędrówka ludów spowodowała taką masę podziałów, że UE wygląda jak samochodowa szyba po uderzeniu kamieniem. Pękła na tysiąc i jeden kawałków. Przy tym oś sporów dawno wyszła poza sakramentalne pytanie – przyjmować czy nie? Wzrastają napięcia pomiędzy centralnymi władzami i samorządami. Pomiędzy lokalnymi społecznościami i przybyszami. Wreszcie pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami imigracji w skali całej UE. Wzrasta także temperatura europejskiej dyskusji, zasilana wzajemnymi fobiami, uprzedzeniami i nietolerancją. Rosną przestępczość i szara strefa. Oliwy do ognia dolewa kompletna ignorancja i bierność, a raczej niezdolność władz unijnych do wypracowania zdroworozsądkowego kompromisu. Brak wykonalnej strategii reagowania na zagrożenia migracyjne. Nie ma systemu oddzielenia rzeczywistych uchodźców oraz innych osób wymagających pomocy od poszukiwaczy lepszego życia.

Tymczasem Europa znalazła się w decyzyjnym stuporze. Tak wielkim, że uniemożliwia rozpoczęcie działań obronnych na dalekich przyczółkach Afryki i Azji. Zresztą z kim rozmawiać lub negocjować? Irak, Syria i Libia po prostu zniknęły z mapy świata. Komu powierzyć 200 mln euro przeznaczonych przez KE na wzmocnienie libijskiej straży granicznej i marynarki wojennej, skoro tamtejszy rząd nie kontroluje ani armii, ani wybrzeża? Z drugiej strony nasz kontynent, jak mało kto, sam przyczynił się do obecnej sytuacji. Od lat kierując się protekcjonizmem gospodarczym, blokował import towarów z Afryki i Azji, czym przyczynił się do upadku ekonomicznego i biedy, owocującej dziś milionami imigrantów. A co powiedzieć o zyskownym eksporcie europejskiej broni zasilającej lokalne wojny? Tymczasem prognozy wskazują, że dopiero stajemy w obliczu prawdziwego zagrożenia. Dane demograficzne oraz informacje o dewastacji stref sąsiadujących z UE są bezwzględne. Około 2050 r. na przysłowiowych walizkach będzie siedziało pół miliarda naszych bliższych i dalszych sąsiadów. I wszyscy lub nieomal wszyscy będą studiowali mapy Europy.
https://gf24.pl/wydarzenia/swiat/item/671-biznes-na-uchodzcach
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 13:40, 13 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Prawicowi ekstremiści na Morzu Śródziemnym 12.07.2017 Barbara Cöllen

Aktywiści skrajnej prawicy z krajów europejskich chcą utrudniać ratowanie migrantów na Morzu Śródziemnym. Zapowiedzieli akcję „obrony Europy”.
Italien Flüchtlingsdrama Lampedusa Flüchtlingsboot (picture-alliance/ROPI)

Pochodzą z Niemiec i kilku innych krajów europejskich. Zamierzają utrudniać akcje ratunkowe organizacji pozarządowych w regionie śródziemnomorskim. Jak podaje agencja prasowa AFP za organizatorami misji pod nazwą „Defend Europe”, 40-metrowy statek udał się we wtorek (11.07.2017) w kierunku libijskiego wybrzeża na operację przeciwko przemytnikom ludzi i łodziom ratunkowym NGO.



W akcji mającej służyć „ratowaniu Europy“ udział biorą głównie niemieccy, francuscy i włoscy aktywiści tzw. ruchu tożsamościowego. W Niemczech podlega on stałemu nadzorowi niemieckiego kontrwywiadu ze względu na hołdowanie rasistowskiej ideologii.

Prawicowi ekstremiści zorganizowali w sieci w połowie maja 2017 akcję zbierania środków na tę operację. Uzbierali 76 tys. euro. Następnie wyczarterowali statek „C-Star”, który najpierw na Sycylii zabierze aktywistów, a potem uda się w kierunku wybrzeża Libii.

Operacja ma polegać na blokowaniu dostępu międzynarodowych statków ratowniczych do łodzi z migrantami, aby nie zabierano ich do Włoch. Prawicowi ekstremiści będą kontaktować się z libijską strażą przybrzeżną, aby zabrała migrantów z powrotem do Libii.

Organizacje pozarządowe obawiają się po tych zapowiedziach sporych utrudnień w swoich akcjach ratunkowych. Komitet Antyrasistowski przy rządzie Francji potępił tę akcję i wszczął postępowanie prawne.

Sytuacja we Włoszech jest krytyczna. W związku z rekordowym napływem nielegalnych migrantów kraj ten chce z większą uwagą monitorować organizacje pozarządowe, które przeprowadzają jedną trzecią akcji ratunkowych u wybrzeży Libii – poinformował rząd Włoch. Rzym chce uniemożliwić łodziom ratunkowym NGO-sów zawijanie do włoskich portów, jeśli nie podpiszą kodeksu postępowania.
AFP/Barbara Cöllen
http://www.dw.com/pl/prawicowi-ekstremiści-na-morzu-śródziemnym/a-39663245
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:46, 21 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
UE wprowadza restrykcje na sprzedaż łodzi i silników do Libii 17.07.2017 pc PAP



Unijni ministrowie spraw zagranicznych zgodzili się w poniedziałek na wprowadzenie restrykcji na sprzedaż do Libii pontonów i silników zaburtowych, aby walczyć w ten sposób z przemytnikami przerzucającymi migrantów do UE.

Dzięki temu państwa członkowskie będą miały podstawę prawną, żeby uniemożliwić eksport tych towarów do Libii, jeśli będą miały wystarczające obawy, że będą one wykorzystywane przez przemytników imigrantów.

Unijni ministrowie zgodzili się też na przedłużenie do końca 2018 r. misji EUBAM Libya, która ma pomagać libijskim siłom bezpieczeństwa w opanowaniu sytuacji, zwłaszcza na południu kraju. Nieszczelna granica libijska i słabo bronione wybrzeże to jeden z powodów, przez który dziesiątki tysięcy osób przybyły w tym roku przez ten kraj z Afryki do UE.

Szef polskiej dyplomacji Witold Waszczykowski, który brał udział w posiedzeniu ministrów, mówił dziennikarzom, że problem migracji do UE nie wygaśnie przez lata.

"Będziemy się z tym problemem spotykać przez następne dekady, dlatego, że populacja w niektórych częściach świata, szczególnie w Afryce, będzie gwałtownie rosła. Niestety poziom życia nie będzie dorównywał wzrostowi ludności" - zwrócił uwagę na konferencji prasowej w Brukseli.

Jak relacjonował, podczas spotkania unijnych ministrów podkreślił, że nie można zapominać o migracji do UE ze wschodu. Minister poinformował, że w pierwszym półroczu Polska wydała ok. 750 tys. wiz Ukraińcom, czyli ok. 200 tys. więcej niż w tym samym okresie 2016 r. W całym ubiegłym roku Polska wydała Ukraińcom 1,260 mln wiz.

Odnosząc się do sytuacji w Libii, Waszczykowski zaznaczył, że problem polega na tym, że nie wiadomo z kim rozmawiać w tym kraju, bo rząd uznawany przez ONZ sprawuje kontrolę jedynie nad stolicą.

Waszczykowski zwrócił uwagę, że aby misja morska, która miałaby zahamować napływ migrantów do UE była skuteczna, musiałaby działać na libijskich wodach terytorialnych i mieć mandat Rady Bezpieczeństwa ONZ. Na to się jednak nie zanosi.

Unijni ministrowie nie przedłużyli mandatu morskiej operacji Sophia, krytykowanej za brak efektów. Szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini mówiła na konferencji prasowej, że mandat tej operacji wygasa za dwa tygodnie (z końcem lipca) i nie ma na razie problemu.

Innym omawianym rozwiązaniem kwestii napływu migrantów było uszczelnienie południowej granicy Libii. Waszczykowski podkreślił, że UE ma na to pieniądze, a w temat zaangażowani są zwłaszcza Włosi. Kolejnym ze sposobów na zahamowanie migracji, na jaki wskazał minister, jest porozumienie UE z państwami afrykańskimi, aby te przyjmowały odsyłanych im z Europy przybyszów, którzy nie kwalifikują się do ochrony azylowej.

"Były też głosy mówiące o tym, że oczekiwanie solidarności (...) w sprawie relokacji uchodźców jest niemożliwe" - relacjonował szef polskiej dyplomacji. Jego zdaniem możliwe będzie uchronienie Europy przed napływem imigrantów, jeśli UE zbuduje agencję ochrony granic i będzie ona efektywnie strzegła kontynentu.

Deklarował, że Polska byłaby gotowa do działań, których celem miałby być uszczelnienie granic czy wybrzeża libijskiego. "Polska jest gotowa rozważyć ewentualne uczestnictwo, jeśli tego typu projekty realne, zmierzające do rozwiązania problemu libijskiego byłyby przedmiotem rozmów, np. przedmiotem rozmów Rady Bezpieczeństwa ONZ" - oświadczył Waszczykowski.

Szlak migracyjny w centralnej części Morza Śródziemnego, biegnący z Libii do Włoch, od czasu zamknięcia przeprawy z Turcji do Grecji jest głównym źródłem presji migracyjnej na UE. Od początku roku do Włoch przybyło około 90 tys. migrantów, w tym 97 proc. z Libii. Rząd w Rzymie szacuje, że w tym roku do Włoch przybędzie ok. 200 tys. osób.
http://m.gospodarkamorska.pl/Administrac.....libii.html



Cytat:
ONZ: 23 mln ludzi przygotowuje się do emigracji 11.07.2017 Bartosz Dudek

Na świecie rośnie liczba osób, które planują opuścić swój kraj. Niemcy są w czołówce krajów docelowych.

Libyen Flüchtling gerettet von der NGO Save the Children Symbolbild (Reuters/S. Rellandini)

Według raportu oenzetowskiej Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM), do opuszczenia własnego kraju przygotowuje się obecnie na całym świecie 23 mln osób. Niemcy znalazły się w pierwszej szóstce krajów docelowych za USA, Wielką Brytanią, Arabią Saudyjską, Kanadą i Francją.

Połowa potencjalnych emigrantów żyje w 20 państwach – osiem z nich to kraje afrykańskie. Najwięcej chętnych do emigracji mieszka w Nigerii i Indiach.

- Wprawdzie odsetek tych, którzy chcą wyemigrować w skali globalnej wzrósł tylko nieznacznie, ale są regiony o wielkim potencjale migracyjnym - oświadczył dyrektor generalny IOM William Lacy Swing. Do takich regionów zalicza się Afryka Zachodnia, Azja Południowa i Afryka Północna. Wśród chętnych do emigracji przeważają młodzi mężczyźni.


Według danych IOM na całym świecie żyje obecnie 244 mln migrantów. W czasie największego nasilenia kryzysu migracyjnego w 2015 roku Niemcy przyjęły prawie 2 mln uchodźców i imigrantów. W tym samym czasie RFN opuściło milion osób.

Od stycznia do początku lipca 2017 roku na śródziemnomorskie wybrzeża Europy dotarło 101 tys. uchodźców i imigrantów. 85 procent z nich wylądowało we Włoszech, pozostali w Grecji. W tym samym okresie roku 2016 było ich 239 tys.

Według IOM przy próbie sforsowania Morza Śródziemnego od stycznia do początku lipca 2017 roku utonęło 2353 ososoby. Rok wcześniej w tym samym czasie zarejestrowano 2964 przypadki utonięcia.

KNA, DPA / Bartosz Dudek
http://www.dw.com/pl/onz-23-mln-ludzi-przygotowuje-się-do-emigracji/a-39648386
https://publications.iom.int/system/file.....ssue_9.pdf


Cytat:
Hege Storhaug: Musimy powstrzymać imigrację i prowadzić otwartą dyskusję 31-05-2017

Wiele zamożnych osób mówi mi, że swoje pieniądze przeniosło z Norwegii za granicę, inwestując w USA i w Azji. Stracili wiarę w Europę Zachodnią. Bardzo często spotykam się z pytaniami od osób i z lewicy i z prawicy - od normalnych osób, nie żadnych wariatów - dokąd radziłabym im wyjechać. Mówię im, że bardzo poważnie myślę o Europie Wschodniej jako miejscu, gdzie za kilka lat przeniosę się na emeryturę. Latem zamierzam wyruszyć w drogę samochodem i sprawdzić Polskę, jak i Węgry - mówi Hege Storhaug, autorka wydanej właśnie po polsku książki "Islam. Jedenasta plaga" w rozmowie z Grzegorzem Lindenbergiem (Euroislam.pl).

Hege Storhaug: Musimy powstrzymać imigrację i prowadzić otwartą dyskusję (Twitter)

Grzegorz Lindenberg: Napisała pani książkę opisującą coraz silniejsze wpływy radykalnego islamu na Zachodzie, głównie w Norwegii. Teraz "Islam. Jedenasta plaga" został wydany po polsku. Dlaczego doświadczenie Norwegii ma być dla Polski istotne?

Hege Storhaug: Żebyście mogli uczyć się na naszym złym przykładzie. To się zdarzyło w Europie Zachodniej, może się zdarzyć i w Europie Wschodniej. Przez 25 lat mieszkałam w Oslo, na szczęście już się wyprowadziłam. Kiedy mieszkałam tam na przełomie lat 80. i 90., nie widać było na ulicach kobiet z zasłoniętymi twarzami. Owszem, były muzułmanki z Pakistanu, ale chodziły ubrane w tradycyjny pakistański strój, szalwar kamiz i dupata. Moi przyjaciele z Pakistanu, którzy odwiedzają mnie regularnie od 1994 roku, zauważyli to zjawisko: coraz więcej kobiet z zakrytymi twarzami na ulicach, coraz więcej konwertytek zasłania twarze. Nawet w moim miasteczku spotkałam konwertytkę z zakrytą twarzą. Dziewczynki, roczne i dwuletnie dziewczynki, chodzą w chustach. Nie widziałam tego w Pakistanie, a widzę w Oslo. W Oslo widać coraz więcej mężczyzn w tradycyjnych arabskich białych strojach, widać coraz więcej salafitów z brodami. Półtora roku temu nasze służby alarmowały, że w całej Norwegii są sympatycy Państwa Islamskiego. Co to znaczy? To znaczy, że postępuje islamizacja, coraz szybsza islamizacja. I nie skończy się, póki politycy czegoś z tym nie zrobią. Dlatego wizyta w Warszawie jest dla mnie wspaniałym przeżyciem: nie widać zasłon na twarzach i salafickich strojów.


Kiedyś była pani lewicowa. Dlaczego przestała się pani uważać za osobę lewicy?

Zawsze byłam feministką i uważam się za feministkę. Byłam też lewicowa, ale to się zmieniło pod wpływem mojego dziennikarstwa. W 1992 zaczęłam pracować jako dziennikarka i pierwszy tekst, jaki miałam napisać, był o urodzonej w Norwegii dziewczynie, której rodzice byli Pakistańczykami. Kiedy miała 18 lat została zmuszona w Pakistanie do małżeństwa, dosłownie pod bronią. Udało jej się uciec i z pomocą norweskiej ambasady w Islamabadzie wróciła do Norwegii, gdzie musiała się ukrywać - bo groziło jej zabójstwo honorowe. To był pierwszy taki przypadek opisany w Norwegii, nikt wcześniej o takich rzeczach nie słyszał. Były organizacje zajmujące się mniejszościami i ich problemami z integracją, ale one nigdy o takich rzeczach nie donosiły. Dlatego kiedy spotkałam tę młodą kobietę byłam w szoku - przecież mogłaby być moją sąsiadką, a pozbawiona została podstawowych praw Norweżki. Więc poszłam do tych organizacji, lewicowych organizacji, i zaczęłam pytać - co to jest to zabójstwo honorowe? Nie bardzo chciały mi opowiadać i nie podobało im się, że mam informacje o tej dziewczynie i o innych, o których się od niej dowiedziałam. Wtedy zdecydowałam się pojechać do Pakistanu, bo wiedziałam, że takich kobiet będzie w Norwegii przybywać i chciałam zrozumieć, czym jest islam, czym jest kultura, z której ta kobieta pochodzi. Bo ta dziewczyna była dzieckiem Norwegii, nie Pakistanu i miała tutaj zostać.

Co zmienił wyjazd do Pakistanu?

Nic nie wiedziałam wcześniej o islamie. Przyjechałam do Pakistanu, zaczęłam wędrować i wędrowałam przez dwa lata. I to był szok. Szok kulturowy. Sposób, w jaki dziewczynki i kobiety były w tym kraju traktowane. I ludzkie życie, które nie było nic warte. Sami Pakistańczycy tak mówili: "Są dwie rzeczy, których nie szanujemy - czasu i ludzkiego życia". Potem zaczęłam pisać książki. Najpierw "Mashala. Journey among Women in Pakistan". To była książka mojej miłości i troski o kobiety z Pakistanu, również tych, które żyją w Norwegii. I co się stało? Ze strony lewicy, zarówno polityków jak i organizacji pozarządowych, było totalne odrzucenie tego, co napisałam i nawet próby ustawienia mnie jako rasistki. Mnie! Zaczęłam się zastanawiać, o co tu chodzi.


Co było dalej?

Potem napisałam książkę o młodych norweskich muzułmanach, o ich miłości i małżeństwach. Pokazywałam tradycję, która powoduje, że są na różne sposoby prześladowani przez rodziny i otoczenie. I znowu książkę spotkały te same reakcje z tej samej, lewej strony. Wtedy zaczęłam się spotykać z lewicowymi politykami, spotykać jako prywatna osoba, z przywódczynią partii socjalistycznej w parlamencie, przywódczynią partii pracy, przewodniczącą komisji sprawiedliwości w parlamencie. Żeby wyjaśnić, na czym polega problem z młodymi muzułmanami w Norwegii, co mnie niepokoi i co trzeba zrobić. I nic. Zawsze uważałam się za osobę lewicową, troszczącą się o dzieci, środowisko, kobiety, ludzkość. A tutaj okazało się, że lewicowe osoby nie interesują się losem kobiet i dzieci muzułmańskich w Norwegii. Kompletnie nic ich to nie obchodzi. No i tak zaczęłam się odsuwać od lewicy…

A prawica?

Te same zaprzeczenia, to same lekceważenie problemów spotykało mnie też ze strony polityków konserwatywnych i polityków centrowych. Więc jeśli dzisiaj mnie pan spyta, gdzie należę politycznie, to powiem, że jestem bezdomna. Jestem politycznie bezdomna. Dla mnie w tej chwili nie ma żadnego znaczenia, czy polityk jest lewicowy czy prawicowy. Dzisiaj zwracam się do osób z różnych partii, które, wydaje mi się, że zaczynają coś rozumieć. Po prostu chcę, żeby popierali odpowiednią politykę, żeby ocalili wolność naszego społeczeństwa, żeby chronili dzieci i kobiety muzułmańskie. Polityki mam absolutnie dosyć. Obserwuję od ponad dwudziestu lat polityczną grę i widzę jej rezultaty - powolny upadek naszego społeczeństwa. Polityków bardziej obchodzą stanowiska i miejsca w parlamencie niż społeczeństwo. Dlatego jestem wkurzona, bo fakty są wszystkim dobrze znane od lat, a zmiana polityki nie następuje. Mój szacunek dla polityków jest minimalny.


Dlaczego lewica nie była w stanie dokonać takiej samej zmiany myślenia, jak pani?

Brak wiedzy...

Ale przecież przyszła pani do nich z wiedzą, ze swoim książkami?

W latach 80. i 90. mieliśmy bardzo silny ruch antyrasistowski, który nie chciał rozmawiać na temat problemów z tradycyjną kulturą muzułmańską. Mieliśmy też bardzo silne lewicowe organizacje imigrantów, one też nie chciały o tym rozmawiać. Ich stanowisko było takie, że jedyny problem z integracją polega na tym, że Norwedzy są rasistami wobec ludzi o ciemnej skórze.


Pani też pewnie w to kiedyś wierzyła?

Oczywiście, ale wtedy miałam dwadzieścia lat. Ale zaczęłam się zmieniać, bo spotkałam tę młodą kobietę, którą próbowali zabić jej właśni pakistańscy rodzice, a nie Norwedzy. I pojechałam do Pakistanu, zobaczyłam tam tę samą sytuację i zobaczyłam rasizm - twoje wartość jako człowieka zależy tam od tego, jak jasną masz skórę. Dla mnie było szokujące, kiedy piękna dziewczyna opowiadała mi, że po jej urodzeniu rodzice płakali. Dlaczego? Bo miała skórę ciemniejszą niż przeciętna więc będzie miała problemy z zamążpójściem. Więc ja to widziałam bezpośrednio i pisałam o tym, a lewica zaprzeczała, że to istnieje.

Ale dlaczego?

Dlaczego? Z powodu multikulturalizmu. Wszystkie kultury, mówili, są równe i mają taką samą wartość, również rasistowskie, jeśli to nie jest rasizm norweski. Pytałam: "Czy to znaczy, że jeśli chodzi o wolność, o prawa człowieka, to Norwegia obecnie nie jest lepszym krajem niż była dwieście lat temu? Nie było żadnego postępu? A skoro był, to czy nie można uznać, że norweska kultura, jeśli chodzi o prawa człowieka jest lepsza, niż obecnie kultura w Pakistanie"? Ale to było tak bardzo niepoprawne politycznie. Drugim powodem jest problem z pokoleniem roku '68. To pokolenie mnóstwo rzeczy zniszczyło, bo miało idealistyczne wyobrażenie o Trzecim Świecie i wyznawało wielokulturowość - a jednocześnie nienawidziło własnej kultury, Europy i Zachodu. Nienawidziło, bo obarczało je winą za faszyzm i kolonializm. To pokolenie nie zauważyło, że już przeprosiliśmy i odżałowaliśmy za winy przeszłości. A czy coś takiego zdarzyło się ze strony islamu? Czy przeprosił za podbicie Indii? A to był czysty kolonializm. Więc multikulturalizm i pokolenie '68 są winne tej ślepoty lewicy.


Więc co mówili pani lewicowi znajomi, kiedy słyszeli od pani, że rasizm w Pakistanie jest o wiele gorszy niż w Norwegii, a pod względem praw człowieka kultura norweska jest znacznie lepsza niż pakistańska? Że to nieprawda?

Zaprzeczenie. Nie mówili wprost, że kłamię - na to byli za mądrzy. Po prostu zaczynali mówić o czymś innym, co miało być ważniejsze - o problemach społeczeństwa norweskiego, na przykład molestowaniu seksualnym dzieci w norweskich rodzinach. Ile przymusowych małżeństw jest rocznie w Norwegii? Dwa, trzy? A ile dzieci jest seksualnie molestowanych w norweskich rodzinach? Do tego atakowali mnie osobiście: skąd możesz wiedzieć o tym, co się dzieje w Pakistanie, jesteś Norweżką, nie muzułmanką. Albo: czy myślisz, że jak ktoś przyjeżdża do Norwegii to po dwóch latach będzie rozumiał norweską kulturę? Tak było w latach 90.

A teraz? Przymusowych małżeństw jest dużo więcej...

Teraz to się zmieniło. Jeśli mówimy o konkretnych problemach, o ekonomicznych kosztach imigracji, o przymusowych małżeństwach, o wolnościach osobistych - wszystko, o czym mówiłam gdzieś od roku 2005 - teraz jest akceptowane, również przez lewicę. Nawet idea, że wszystkie kultury są równe, już jest skończona. Ale teraz, kiedy mówią o islamie, reakcja jest podobna jak kiedyś. Ok, miałaś rację jeśli chodziło o małżeństwa przymusowe, obrzezanie dziewczynek czy szkoły koraniczne, ale jeśli chodzi o twoją krytykę islamu - to jest islamofobia, rasizm.

Ale w jaki sposób można teraz ograniczyć debatę na temat islamu, jak można nie widzieć tego, o czym pisze pani w swojej książce, że problemem jest radykalny islam, dominujący nad tym umiarkowanym?

Problemem, głównym problemem, są dziennikarze. Dopóki dziennikarze postępują tak jak postępują, politycy nie odważą się niczego zrobić, bo boją się, że media oskarżą ich o islamofobię, o rasizm. Tydzień temu uczestniczyłam w debacie telewizyjnej w jednym z najważniejszych norweskich programów. Była tam kobieta z organizacji anty-rasistowskiej, uchodźczyni z Iranu, komunistka. Drugim gościem był jeden z przywódców głównego totalitarnego norweskiego meczetu. Kiedy - w oparciu o fakty – opowiedziałam, czym jest ten meczet i jaką wyznaje ideologię, oboje mnie zaatakowali, islamista i komunistka. Zaatakowali mnie osobiście, nie moją wiedzę, nie fakty, nie to co mówiłam o jego duchowym ojcu Maududim i o islamistach z Jamaat e Islami prowadzących meczet. Oskarżyli mnie - lewica w sojuszu z totalitarnym islamizmem - że jestem nietolerancyjna, jestem przeciwko wolności religii, że jestem rasistką. A prowadzący program nie starał się zapewnić merytorycznej dyskusji, pozwalał, żeby zamiast niej były ataki osobiste.

Czy pani książka zmieniła coś w dyskusji w samej Norwegii?

Zmieniła, bo stała się bardzo popularna. Wyszła jesienią 2015 i od tego czasu sprzedałam 49 tysięcy egzemplarzy - a w Norwegii mieszka 5 milionów ludzi. To tak, jakby w Polsce sprzedać 350 tysięcy egzemplarzy. W tej chwili mnóstwo ludzi w Norwegii wie więcej na temat islamu niż dziennikarze i politycy. A pewien bogaty Norweg kupił 4 tysiące egzemplarzy mojej książki i rozesłał ją do wszystkich polityków krajowych i lokalnych i do dziennikarzy.

Czyli nie można powiedzieć, że oni naprawdę nie wiedzą?

Nie, nadal nie chcą o tym mówić, bo boją się dziennikarzy. I nadal nie uważają islamu za takie zagrożenie, jakim naprawdę jest w Norwegii. Politycy starają się nie zauważyć słonia w pokoju i mają nadzieję, że któregoś dnia problem po prostu sam zniknie. Mam nadzieję, że wielu z nich przeczytało tę książkę, a jeśli przeczytali, że zaczęli się bardzo bać. Bo książka oparta jest na danych, które pokazują, że sytuacja w Europie - Zachodniej, nie Wschodniej - jest bardzo poważna. Bardzo wielu zwykłych ludzi mówi mi natomiast, że czują się pewniejsi, bo mają teraz większą wiedzę o sytuacji, więc mniej boją się mówić, co myślą. Debata w Norwegii stała się dużo zdrowsza, chociaż cały czas wysuwane są oskarżenia o islamofobię.

Czy są w Norwegii ludzie, podobnie jak pani występujący przeciwko radykalnemu islamowi?

Tak, głównie są to ludzie, którzy są uchodźcami z Iranu i krajów arabskich, którzy na własnej skórze poznali co znaczy totalitarny islam w praktyce i przed nim uciekli.

Pisze pani, że Francja jest stracona i że Europa ma maksimum pięć lat, żeby sobie poradzić z imigracją muzułmańską i radykalnym islamem. Co się stanie, jeśli nie będzie zmiany polityki?

Pisałam tę książkę z ciężkim sercem. Opisałam tyle konkretnych przypadków bezczynności polityków, tyle przypadków działań radykalnego islamu, że nie widzę światła w tunelu. Francja już nie ma odwrotu. Jeśli wybory prezydenckie muszą się odbywać pod osłoną stanu wyjątkowego, to co to oznacza dla demokracji?

Ale sama pani twierdzi, że najważniejszym zagrożeniem nie jest terror, a wojsko we Francji ma zabezpieczać właśnie przed atakami terrorystycznymi.

Im więcej jest we Francji - i gdziekolwiek indziej - zagrożenia terrorystycznego, tym więcej władzy politycy będą oddawać temu, co nazywam "siłami w meczecie". Te siły nie posługują się przemocą, mówią "jesteśmy przeciwni przemocy, przeciwni terrorowi, pomożemy wam poradzić sobie z terrorem". I dzięki temu zyskują coraz więcej władzy w instytucjach muzułmańskich. A ich totalitarna ideologia zyskuje coraz więcej akceptacji w społeczeństwie i coraz częściej jest akceptowana przez polityków. Tego się boję.

Co w praktyce znaczy ta akceptacja totalitarnej ideologii przez polityków?

Na przykład Macron uważa, że powinno się znieść zakaz hidżabu w szkołach i zakaz zakrywania twarzy przez kobiety w miejscach publicznych. Zrobi to, żeby przypodobać się muzułmańskim ekstremistom. Da więcej władzy meczetom, a fundamentaliści będą mieli większy wpływ na szkoły publiczne.

To samo zdarzy się w Norwegii, coraz więcej władzy politycy będą oddawać ekstremistom?

Może się tak zdarzyć, ale u nas politycy mają problem, nie tylko dlatego, że patrzę im na ręce. Norwegia jest znacznie mniejszym krajem i mamy tradycję otwartej debaty. Mamy też wielu świeckich muzułmanów, którzy przeciwstawiają się radykałom. Ale jeśli zagrożenie terrorem będzie w Norwegii rosnąć, to boję się, że politycy pójdą do przywódców meczetów i w zamian za współpracę w zwalczaniu terroryzmu będą dawać temu radykalnemu islamowi (islamowi z Mediny, jak go nazywam) coraz więcej władzy.

Co powinno się zrobić, żeby poradzić sobie z tym radykalnym islamem? W książce nie pisze pani o tym wprost, ale cytuje z aprobatą wypowiedź, w której mowa jest o ograniczeniu imigracji i deportowaniu radykałów muzułmańskich.

Mam przyjaciół wśród pakistańskich muzułmanów - mieszkających w Norwegii. Tyle, że to są świeccy muzułmanie. Dlatego nie powiedziałabym, że jestem za zakazem imigracji muzułmanów. Ale wprowadziłabym test, sprawdzający akceptację wartości europejskich przez imigrantów. Takie testy były w USA dla ludzi z krajów komunistycznych. I moi przyjaciele z Pakistanu takie testy by zdali, bo on kochają naszą kulturę. Natomiast nie potrzebujemy niepiśmiennych pakistańskich wieśniaków, którzy mają zupełnie inne wartości i nie potrzebujemy małżeństw z ciotecznym bratem z Pakistanu. Jak można wierzyć, że analfabeci z zacofanych, tradycyjnych pakistańskich wsi dostosują się do nowoczesnego, wysoko rozwiniętego społeczeństwa? Tak, niektórzy dadzą sobie radę, ale ogromna większość pozostanie obca.
Uważam też, że trzeba zlikwidować linię promową z Libii do Włoch. To naprawdę na Morzu Śródziemnym robimy: wysyłamy promy, przewożące za darmo afrykańskich imigrantów do Europy. Powinniśmy w krajach afrykańskich zorganizować ośrodki, w których ludzi będą mogli występować o azyl, a ci, którzy go nie dostaną, będą mogli się uczyć - żeby po powrocie do domu mieli umiejętności, które przydadzą się w ich krajach. W Afryce, na Bliskim Wschodzie, w Azji Środkowej jest eksplozja demograficzna. Europa jest za mała, żeby wszystkich pomieścić, więc musimy powstrzymać imigrację.

Ograniczenie imigracji. Co jeszcze?

Trzeba zmienić system przyznawania azylu, dlatego trzeba wprowadzić rozpatrywanie podań o azyl poza Europą. Inaczej nie powstrzymamy napływu imigrantów. A kiedy w wielkich ilościach napływają imigranci, ich kultura i religia napływa wraz z nimi. Jeszcze ważne zastrzeżenie: imigranci, którzy przybywają do Europy, powinni pracować, powinni przyczyniać się do rozwoju swoich społeczeństw.

A wydalanie ekstremistów?

Po pierwsze nasz parlament powinien przestać zmuszać nas, obywateli, do płacenia naszych podatków na radykalne meczety. Te meczety dostają w Norwegii dotacje, zależne od liczby wiernych, tak jak dotowane są malutkie, całkowicie pokojowe kościoły protestanckie. Im więcej mają wiernych, tym większe dotacje. To musi się skończyć.

Arabia Saudyjska przyjdzie meczetom na pomoc.

Tutaj akurat politycy już pracują nad nowymi przepisami, zakazującymi zagranicznego finansowania meczetów. Norwegia to nie Szwecja, która wita saudyjskie meczety z otwartymi ramionami. Dalej - naszym celem musi być asymilacja imigrantów, przekazanie im wartości europejskich, europejskich wolności. Przede wszystkim wolności słowa, która jest podstawą innych wolności. Nauczenie imigrantów równości płci, równości wszystkich ludzi i równości religii. Nauczenie ich, że istnieje prawo do zmiany wyznania albo powiedzenia "jestem niewierzący" i że prawo to dotyczy również muzułmanów. Musimy stale, wyraźnie powtarzać, że bronimy wartości Norwegii, że te wartości cenimy. Bo jeśli tego nie robimy, ośmielamy radykałów i jednocześnie onieśmielamy samych siebie. W mojej książce piszę właśnie o tym, że ten rodzaj islamu, islamu z Medyny, który staje się na Zachodzie - i w krajach muzułmańskich - coraz silniejszy, jest przeciwny wszystkim tym prawom i wartościom, o których mówię.

Jak się mu przeciwstawić?

Szkoły koraniczne powinny być nadzorowane. Jeśli są przeciwne integracji, powinny być zamykane. Meczety, które głoszą wartości totalitarne, sprzeczne z naszymi, powinny być zamykane.
Imam i były sędzia szariacki Ahmed Akkari z Danii, którego cytuję w książce, mówi, że są trzy potężne grupy w sunnickich meczetach: Bractwo Muzułmańskie, salafici i najmniejsza grupa, dżihadyści. Wszyscy mają ten sam cel - zaprowadzenie kalifatu, ale różnią się metodami. Bractwo jest bardzo, bardzo cierpliwe, droga do kalifatu może być długa i nie mówią o kalifacie publicznie. Salafici są niecierpliwi i mówią otwarcie o wprowadzeniu kalifatu. A dżihadyści starają się wpływać na meczety, pozyskiwać młodych do walki zbrojnej. Więc nie rozumiem, dlaczego mamy żywić ludzi, którzy z nami walczą, nawet jeśli nie walczą terrorem. Jeśli to możliwe, wydalałabym ekstremistów, wszystkich, którzy są zagrożeniem dla bezpieczeństwa Norwegii. Mieszkanie w Norwegii nie jest prawem człowieka, można mieszkać w wielu innych krajach świat.

A jak mamy bronić wartości norweskich, europejskich?

Przede wszystkim w szkołach. Zwiększyć edukację o tym, w jaki sposób udało nam się stworzyć system wolności i równości i jak on działa. Pokazywać, dlaczego nam w Europie udało się go stworzyć a w innych częściach świat nie. Nie zgadzać się na hidżab w szkole i innych instytucjach, bo on jest symbolem ucisku kobiet. Nie zgadzać się na zasłanianie twarzy w miejscach publicznych.
Zakazać aranżowanych małżeństw między osobami z Norwegii i innych krajów, bo to tylko utrwala kulturę nierówności płci.
I musimy prowadzić otwartą dyskusję. Napisałam w zeszłym roku w głównej norweskiej gazecie, że trzeba usunąć z Koranu fragmenty nawołujące do nienawiści wobec Żydów, skoro znowu w Europie zabijani są Żydzi, tym razem przez muzułmanów. To wzbudziło niesłychane oburzenie, zostałam nazwana ekstremistką, atakowali mnie nie tylko muzułmanie ale księża i intelektualiści - że chcę redagować Koran, świętą księgę. A ja mówię: o tym też można rozmawiać, czy stosowanie tej świętej księgi nie powinno być ograniczone do Półwyspu Arabskiego w VII w. naszej ery?

To chyba bardzo frustrujące zajmować się radykalnym islamem w Europie, bo niby wszystko wiadomo, ale politycy niewiele robią, a islamizacja postępuje. Bardzo pesymistycznie zapatruje się pani na przyszłość Europy.

Moja książka była bardzo popularna wśród zamożnych osób w Norwegii. Wiele z tych osób mówi mi, że swoje pieniądze przeniosło z Norwegii za granicę, inwestując w USA i w Azji. Stracili wiarę w Europę Zachodnią. Bardzo często spotykam się z pytaniami od osób i z lewicy i z prawicy - od normalnych osób, nie żadnych wariatów - dokąd radziłabym im wyjechać. Mówię im, że ja bardzo poważnie myślę o Europie Wschodniej jako miejscu, gdzie za kilka lat przeniosę się na emeryturę. Latem zamierzam wyruszyć w drogę samochodem i sprawdzić Polskę, jak i Węgry.

Warszawa, 20 maja 2017
Rozmawiał: Grzegorz Lindenberg, Euroislam.pl
https://opinie.wp.pl/hege-storhaug-musim.....188122753a
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 22:36, 27 Lip '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Szokujący wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE ws. uchodźców. Austria świętuje, a co na to Unia? MW 26.07.2017

fot. PAP / Herbert P. Oczeret / E-play

A jednak. Trybunał Sprawiedliwości zdecydował, że uchodźcy mogą starać się o azyl polityczny wyłącznie w jednym kraju – tym, do którego trafią w pierwszej kolejności. Zgodnie z ostatnim orzeczeniem unijnego sądu zasada ta obowiązuje nawet w „szczególnych okolicznościach”.

Sprawa została wniesiona do Trybunału Sprawiedliwości UE przez Austrię i Słowenię. Dotyczy migrantów, którzy przybyli do tych państw w trakcie kryzysu migracyjnego w latach 2015-2016.

Wyrok odnosi się do dwóch Afgańskich rodzin i Syryjczyka, którzy złożyli wniosek o azyl w Austrii, po tym jak opuścili Chorwację. Trybunał orzekł jednak, że to Chorwacja powinna zdecydować o dalszym losie tych osób, jako kraj do którego przybyły one w pierwszej kolejności.

Zgodnie z tzw. Konwencją Dublińską, która weszła w życie w 1997 roku, uchodźcy mają prawo ubiegać się o azyl wyłącznie w pierwszym kraju Unii Europejskiej, do którego trafią. Jednak Niemcy zawiesiły te regulacje dla uchodźców z Syrii, wstrzymując możliwość ich deportacji.

Od sierpnia 2015 roku setki, a nawet tysiące migrantów trafiało do Austrii przez Węgry i Słowenię. Większość z nich planowała dostać się do Niemiec, ale ok. 90 tys. osób złożyło wnioski o azyl w samej Austrii, co stanowi ok. 1% całej populacji tego kraju. Wśród nich znajdowały się dwie siostry z Afganistanu – Khadija i Zainab Jafari oraz ich dzieci, którzy przybyli do tego kraju w lutym 2016 roku.

„Na austriackiej granicy siostry Jafari zostały wpuszczone, ponieważ stwierdziły, że chcą ubiegać się o azyl” – powiedział Stephan Klammer, prawnik z fundacji Diakonie. Ale w przeciwieństwie do wielu innych Afgańczyków, azylu im nie przyznano. Austriackie władze powołując się na regulacje dublińskie uznały, że powinni być oni deportowani z powrotem do Chorwacji. „Według procedur dublińskich to nie my jesteśmy odpowiedzialni za tych ludzi, ale Chorwacja” – skomentowały władze w Wiedniu.

Dziś Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że przyznanie przez dany kraj członkowski pozwolenia na pobyt osoby spoza Unii z pobudek humanitarnych nie oznacza, że status ten będzie obowiązywał także w innych państwach UE. Wyrok pozwala Austriakom na deportację wspomnianych osób z powrotem do Chorwacji.

Źródło: BBC
http://wolnosc24.pl/2017/07/26/szokujacy.....a-to-unia/
http://www.bbc.com/news/world-europe-40714946


Cytat:
Niemiecka prasa: wyrok to jedno, rzeczywistość to drugie 27.07.2017 Bartosz Dudek

Niemieckie dzienniki komentują wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie tak zwanej Konwencji Dublińskiej.

Der Europäische Gerichtshof in Luxemburg (Imago/R. Fishman)

Trybunał w Luksemburgu orzekł, że reguły Konwencji Dublińskiej obowiązywały także w czasie kryzysu uchodźczego w 2015 i 2016 roku.

Zdaniem komentatora dziennika "Rheinpfalz" z Ludwigshafen nareszcie pod względem prawnym zapanowała jasność "na przykład co do tego, że procedury azylowe także i w wyjątkowych sytuacjach muszą zostać przeprowadzone w tym państwie, w którym wnioskodawca w po raz pierwszy postawił stopę na terytorium UE. Na przykład co do tego, że chaos administracyjny w Niemczech nie może służyć jako powód do nieprzyznania azylu. Ale: wyrok to jedno, a rzeczywistość to drugie".

Podobnie widzi to dziennik "Aachener Zeitung":
Sędziowie w Luksemburgu pominęli postawienie pod znakiem zapytania ścisłego stosowania reguł dublińskich. To, że takie kraje jak Chorwacja, Grecja czy też Włochy nie mogą im sprostać, powinno być jasne dla każdego – także dla sędziów Trybunału Sprawiedliwości UE".

Zdaniem komentatora "Süddeutsche Zeitung": "To oczywiste, że Grecja i Włochy nie są w stanie w pojedynkę przyjąć fale emigrantów. Europa do dzisiaj nie wyjaśniła kwestii uchodźców. Dotychczas Unia Europejska poniosła porażkę w wielkim stylu chcąc narzucić państwom członkowskim obowiązkowe kwoty. Wschodni Europejczycy – tacy jak Węgrzy i Słowacy – wzbraniają się jak dotąd przed ideą solidarności".

"Reutlinger General-Anzeiger" zauważa: "Zamiast postępować solidarnie i wspólnie wypracować poprawę niewystarczających uregulowań, państwa członkowskie pozostają na swoich narodowych podwórkach. Węgry i Słowacja chcą wprawdzie unijne pieniądze, ale nie uchodźców. A Austria chce odesłać swoich uchodźców do gorzej przygotowanej do tego Chorwacji".

opr. Bartosz Dudek
http://www.dw.com/pl/niemiecka-prasa-wyr.....a-39849406
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 11:31, 03 Sie '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Włochy: Zgoda parlamentu na misję wsparcia Libii, by ograniczyć migrację 2.08.2017 PAP

Parlament Włoch zatwierdził w środę misję marynarki wojennej na wodach libijskich, której celem jest wsparcie straży przybrzeżnej Libii w ochronie jej granic i walce z przemytem ludzi. Włochy liczą, że dzięki temu uda się zatrzymać falę migracji.

Według komunikatu włoskiej marynarki wojennej już w środę patrolowiec "Commandante Borsini" został skierowany, po uzyskaniu wszystkich zgód, na libijskie wody terytorialne, kierując się w stronę Trypolisu.

Wyjaśniając we wtorek w parlamentarnych komisjach założenia tej misji, minister obrony Roberta Pinotti zapowiedziała wysłanie patrolowca i jednostki wsparcia logistycznego. Zaznaczyła, że celem misji nie jest blokada morska Libii, co byłoby aktem wrogim; misja jest odpowiedzią na prośbę strony libijskiej o pomoc i wsparcie.

W przypadku ataku Włosi biorący udział w misji mają mieć prawo do ograniczonego użycia siły.

Operacja wsparcia Libijczyków ma być następną konkretną odpowiedzią na kwitnący proceder przemytu migrantów. Wykorzystane w niej jednostki zostaną udostępnione przez dowództwo już trwającej operacji patrolowej Bezpieczne Morze, na którą w tym roku przeznaczono 83 miliony euro. Wcześniej Włosi przekazali Libii kilka łodzi patrolowych i wyszkolili funkcjonariuszy straży przybrzeżnej.

Niemal wszyscy migranci przybywający do Włoch płyną z Libii. W tym roku padnie kolejny rekord; do Włoch od stycznia przybyło prawie 95 tysięcy migrantów, a liczba ta według prognoz może do grudnia sięgnąć 200 tysięcy. Ośrodki dla migrantów i osób ubiegających się o azyl są przepełnione, dla następnych przybyszów brakuje miejsc, a w niektórych miejscowościach wybuchają protesty przeciwko ich obecności.


Włoski Huffington Post podał, że to służby libijskie będą ratowały rozbitków i odwoziły ich na ląd w Libii, a włoska marynarka ma jedynie zapewnić kontrolę i wsparcie. W Libii mają też powstać obozy dla uchodźców i migrantów, nadzorowane przez agendy ONZ.

Krytycznie misję oceniła organizacja obrony praw człowieka Human Rights Watch, zdaniem której "rozmieszczenie przez Włochy okrętów wojennych w celu pomocy libijskim władzom w przechwytywaniu statków z migrantami na wodach libijskich może oznaczać udział Włoch w łamaniu praw człowieka". (PAP)

kot/ kar/
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....racje.html


Cytat:
Włochy: Władze zajęły statek NGO ratujący migrantów 2.08.2017 PAP

Statek ratującej migrantów na Morzu Śródziemnym niemieckiej organizacji Jugend Rettet został w środę zajęty na wniosek włoskiego sądu z powodu podejrzeń o pomoc w przemycie ludzi - podały władze. Wcześniej został on zablokowany w porcie na Lampedusie.

Jugend Rettet to jedna z organizacji pozarządowych (NGO), które nie podpisały włoskiego kodeksu określającego zasady ratowania migrantów.

Sąd na wniosek prokuratury nakazał, by pływający pod holenderską banderą statek Iuventa pozostał w porcie na Lampedusie, wyspie położonej na południe od Sycylii. Policja z Trapani na Sycylii podała, powołując się na trwające od października śledztwo, że jednostka ta "była używana do wspierania nielegalnej imigracji". Wcześniej w środę włoskie władze przeprowadziły na statku kontrole.

Włoski kodeks postępowania dla NGO podpisały w poniedziałek trzy z dziewięciu organizacji działających na obszarze Morza Śródziemnego, którym uchodźcy z Afryki płyną do Europy. W poniedziałek szef MSW Włoch Marco Minniti ostrzegł, że "odmowa (podpisania kodeksu) wyklucza te organizacje z systemu niesienia pomocy" migrantom.

Włoskie władze zapowiadały, że te organizacje, które nie podpiszą kodeksu, muszą liczyć się z podjęciem kroków wobec nich. Jako jedną z hipotez wymieniało się zakaz wpuszczania statków tych NGO do włoskich portów, co jednak w świetle międzynarodowych przepisów byłoby bardzo trudne.

NGO mają wątpliwości co do niektórych z 13 punktów kodeksu. Największe kontrowersje budzi warunek, by na statkach organizacji obecni byli przedstawiciele policji sądowej w celu rozpoczynania śledztw w sprawie przemytu migrantów. Wymaga się też m.in., by statki unikały przekazywania uratowanych na morzu ludzi innym jednostkom, nie wpływały na wody libijskie, poza wyjątkowymi sytuacjami, oraz nie nadawały żadnych sygnałów, by nie zachęcać migrantów do wyruszania w drogę i nie naprowadzać ich łodzi w swoją stronę.


We wtorek o podpisanie kodeksu zaapelowała do NGO Komisja Europejska. Dokument jest odpowiedzią na często pojawiające się ostatnio zarzuty wobec załóg statków organizacji pozarządowych, że sprzyjają one napływowi migrantów, ponieważ wręcz wypływają w kierunku ich łodzi i pontonów ku brzegom Libii. (PAP)

kot/ kar/
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....antow.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 10:48, 08 Sie '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
USA: Chicago składa pozew przeciwko resortowi sprawiedliwości 7.08.2017 PAP

Władze miasta Chicago złożyły w poniedziałek pozew przeciwko resortowi sprawiedliwości USA, który ogłosił, że będzie wstrzymywał wypłaty funduszy federalnych miastom azylowym. Chodzi o miliony dolarów dotacji dla służb mundurowych.

Demokratyczny burmistrz miasta Rahm Emanuel argumentuje, że nowe zasady wprowadzone przez prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości Jeffa Sessionsa są niezgodne z konstytucją i wartościami reprezentowanymi przez Chicago.

"Chicago nie pozwoli, by nasi policjanci byli pionkami w grze politycznej" - powiedział Emanuel. Dodał, że odmawia dokonywania wyboru pomiędzy prawami imigrantów a finansowaniem służb mundurowych.

W tym roku Chicago oczekuje, że otrzyma około 3,2 mln dolarów funduszy federalnych na zakup wyposażenia.

Prawnik reprezentujący miasto Ed Siskel powiedział, że ministerstwo sprawiedliwości nie może nakazywać lokalnym służbom mundurowym egzekwowania federalnego prawa imigracyjnego. „Nie zostaniemy zmuszeni do łamania konstytucyjnych praw naszych mieszkańców” - oświadczył.

Komendant policji w Chicago Eddie Johnson skomentował: "Do naszych obowiązków należy prowadzenie dochodzeń i ściganie przestępców, do naszych obowiązków nie należy sprawdzanie statusu imigracyjnego ani dokumentów tożsamości".


Jeff Sessions w marcu zapowiedział wstrzymanie funduszy federalnych dla tzw. miast azylowych, które odmawiają wydawania nielegalnych imigrantów władzom federalnym w celu deportacji.

Miasta azylowe po zatrzymaniu nielegalnych emigrantów odmawiają współpracy ze służbami imigracyjnymi. Zgodnie z prawem federalnym istnieje obowiązek poinformowania władz federalnych o zatrzymaniu osoby przebywającej w USA nielegalnie, nawet jeśli nie popełniła ona przestępstwa.

Z Waszyngtonu Joanna Korycińska (PAP)
http://forsal.pl/wydarzenia/artykuly/106.....wosci.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 06:20, 09 Sie '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Francja: Farmer dostał wyrok więzienia w zawieszeniu za pomaganie migrantom 8.08.2017 PAP

Francuski farmer został we wtorek skazany na cztery miesiące więzienia w zawieszeniu za udzielenie pomocy i użyczenie schronienia ok. 3 tys. nielegalnych migrantów przybyłych do Francji z Afryki przez Włochy. Zapowiedział, że odwoła się od wyroku.
"Próbują mnie uciszyć, ten wyrok jest zupełnie na wyrost. Mówią mi, czego nie powinienem robić, ale nie mówią, co powinienem" - powiedział Cedric Herrou, właściciel plantacji oliwek, po usłyszeniu wyroku sądu apelacyjnego w miejscowości Aix-en-Provence na południu Francji.

Zapowiedział, że odwoła się do sądu najwyższego (Sądu Kasacyjnego), wnosząc o anulowanie wyroku. Państwo francuskie nie wywiązało się z podyktowanego względami humanitarnymi zobowiązania wobec tysięcy ludzi uciekających do Francji przed konfliktami zbrojnymi - ocenił.

Herrou przetransportował setki afrykańskich migrantów z granicy z Włochami do swojego gospodarstwa w dolinie rzeki Roya na południu Francji oraz pozwolił im mieszkać w prowizorycznym obozie utworzonym w nieużywanym budynku kolejowym.

Grozi mu także drugi proces, w którym może zostać oskarżony o pomaganie migrantami w przekraczaniu granicy włosko-francuskiej. Został aresztowany wraz ze 150 migrantami na stacji kolejowej w Cannes, niedaleko granicy z Włochami. W lutym br. wymierzono mu grzywnę 3 tys. euro w zawieszeniu.

Migranci, którym udaje się przeprawić przez Morze Śródziemne do Włoch, często podróżują na północ, do włoskiego miasta Ventimiglia na granicy z Francją, by stamtąd udawać się do innych krajów europejskich. Miasto Ventimiglia przez media zostało ochrzczone "małym Calais".


W portowym Calais na północy Francji przez wiele miesięcy funkcjonowało dzikie obozowisko migrantów, z którego tysiące przybyszów próbowało przeprawić się do Wielkiej Brytanii. Pod koniec zeszłego roku zwane dżunglą obozowisko zostało zlikwidowane, a tysiące jego mieszkańców rozdzielono do ośrodków w różnych częściach kraju, gdzie czekają na rozpatrzenie wniosków o azyl.

Jednak w ostatnich miesiącach na to samo miejsce przybyło kilkuset nowych migrantów - wskazuje Reuters. Po procesie wytoczonym przez organizacje pomocowe francuski sąd nakazał krajowym i lokalnym władzom zapewnienie im dostępu do wody. (PAP)
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....antom.html

Cytat:
USA: Sessions grozi Chicago w związku z pozwem przeciw jego resortowi 8.08.2017 PAP

Prokurator generalny i minister sprawiedliwości USA Jeff Sessions odpowiedział na pozew Chicago przeciwko resortowi sprawiedliwości, grożąc odcięciem finansowania. Miasto pozwało ministerstwo w związku z ograniczaniem funduszy dla miast azylowych.

Sessions powiedział w poniedziałek: „Ta administracja nie będzie dawać pieniędzy władzom miast, które kosztem bezpieczeństwa publicznego dumnie łamią prawo i bronią kryminalistów będących nielegalnymi imigrantami (…). Sprawa jest prosta: przestrzegajcie prawa albo zapomnijcie o pieniądzach podatników”.

Minister dodał, że Chicago cierpi z powodu własnej „kultury bezprawia”, oraz wskazał, że „polityczni liderzy w Chicago świadomie i z premedytacją wybrali wprowadzenie zasad, które są niezgodne z polityką imigracyjną USA (…), zademonstrowali otwartą wrogość wobec egzekwowania praw mających na celu ochronę służb mundurowych oraz redukcję liczby przestępstw, a zamiast tego wprowadzili regulacje chroniące kryminalistów, których ofiarami jest ich własne społeczeństwo”.

Władze miasta Chicago złożyły w poniedziałek pozew przeciwko resortowi sprawiedliwości USA, który ogłosił, że będzie wstrzymywał wypłaty funduszy federalnych miastom azylowym. Chodzi o miliony dolarów dotacji dla służb mundurowych.

Miasta azylowe po zatrzymaniu nielegalnych emigrantów odmawiają współpracy ze służbami imigracyjnymi. Zgodnie z prawem federalnym istnieje obowiązek poinformowania władz federalnych o zatrzymaniu osoby przebywającej w USA nielegalnie, nawet jeśli nie popełniła ona przestępstwa.

Demokratyczny burmistrz miasta Rahm Emanuel argumentował, że nowe zasady wprowadzone przez prokuratora generalnego są niezgodne z konstytucją i wartościami reprezentowanymi przez Chicago.


Prokurator generalny ogłosił w marcu, że lokalne władze stracą część swoich funduszy federalnych, jeśli odmówią dostępu do więzień agentom Urzędu Imigracji i Egzekwowania Ceł (ICE) bądź nie poinformują ICE o zatrzymaniu nielegalnych imigrantów.

Z Waszyngtonu Joanna Korycińska (PAP)
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....rtowi.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 19:48, 16 Sie '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Miasta azylowe buntują się przeciwko administracji Trumpa. Jest już siedem pozwów 15.08.2017 PAP

Chicago

Władze Kalifornii pozwały w poniedziałek administrację prezydenta USA Donalda Trumpa w związku z decyzją o wstrzymaniu funduszy dla miast azylowych. To siódmy taki pozew. W ubiegłym tygodniu na taki sam krok zdecydowało się Chicago.

Kalifornia protestuje w ten sposób przeciw groźbie wstrzymania federalnych grantów przeznaczonych na bezpieczeństwo publiczne dla miast azylowych, czyli takich, które nie mają zamiaru informować federalnych służb o nielegalnych imigrantach i tym samym ułatwiać ich deportacji.

Prokurator generalny Jeff Sessions w marcu zapowiedział wstrzymanie funduszy dla miast azylowych.

Jak wyjaśnia AP, decyzja administracji Trumpa jest zarazem źródłem problemów budżetowych dla poszczególnych miast, jak i obaw o wzrost napięcia oraz nowych konfliktów między lokalnymi władzami a społecznościami, w których zadomowili się imigranci.

Władze miasta Chicago złożyły w ubiegły poniedziałek pozew przeciwko resortowi sprawiedliwości USA, w związku z groźbą zablokowania wartej miliony dolarów dotacji dla służb mundurowych.

Demokratyczny burmistrz miasta Rahm Emanuel oznajmił, że zasady wprowadzone przez Sessionsa są niezgodne z konstytucją i wartościami reprezentowanymi przez Chicago.

Sessions zareagował na pozew miasta grożąc odcięciem finansowania; powiedział też, że Chicago cierpi z powodu własnej „kultury bezprawia”.
http://forsal.pl/swiat/usa/artykuly/1064.....owych.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
WZBG




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 3598
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 17:34, 22 Sie '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Sąd Najwyższy w Australii: polityka odsyłania migrantów uzasadniona 17.08.2017 PAP

Miś koala źródło: ShutterStock

Sąd Najwyższy Australii orzekł w czwartek, że uzasadniona jest polityka migracyjna rządu w Canberze, polegająca na odsyłaniu osób chcących ubiegać się w tym kraju o azyl do obozów m.in. w Papui-Nowej Gwinei.
Australia jest krytykowana przez ONZ i organizacje broniące praw człowieka za swoją restrykcyjną politykę wobec osób ubiegających się o azyl.

Marynarka wojenna tego kraju regularnie zawraca łodzie z nielegalnymi migrantami, a osoby, którym udaje się dotrzeć do wybrzeży Australii, są wysyłane do opłacanych przez rząd w Canberze obozów w wyspiarskim państewku Nauru lub na wyspie Manus w Papui-Nowej Gwinei. Tam rozpatrywane są ich wnioski o status uchodźcy. Nawet jeśli zostaną one uznane za uzasadnione, osoby te nie mają prawa osiedlić się w Australii.

W ubiegłym roku Sąd Najwyższy Papui-Nowej Gwinei uznał za sprzeczne z konstytucją tego kraju przetrzymywanie na Manus osób ubiegających się o azyl w Australii.

Politykę migracyjną australijskiego rządu zaskarżył w Sądzie Najwyższym ubiegający się o azyl Irakijczyk, który przebywa na Manus od 2013 roku. Sąd uznał politykę rządu za uzasadnioną, częściowo dlatego, że nie jest on zobowiązany przez australijską konstytucję do postępowania zgodnie z prawem innego kraju, w tym przypadku Papui-Nowej Gwinei.

Polityka odsyłania migrantów była już kilkakrotnie kwestionowana w sądach zarówno australijskich, jak i papuańskich. W czerwcu władze Australii doszły do ugody w wysokości ok. 90 mln dolarów australijskich z ponad 1,9 tys. ubiegających się o azyl osób, które były lub nadal są przetrzymywane na Manus. Zaskarżyły one rząd w Canberze z powodu bezprawnego pozbawienia wolności i poniesionych strat psychicznych i fizycznych z powodu złych warunków panujących w obozie na wyspie.
Australia twierdzi, że polityka odsyłania migrantów przybywających na łodziach jest konieczna, by zniechęcać ich do podejmowania trudnej i niebezpiecznej przeprawy i walczyć z gangami przemytników. Doprowadziło to jednak do sytuacji, w której wielu migrantów całymi latami wegetuje w obozach bez realnych możliwości zamieszkania później gdzie indziej - przypomina Reuters.

Ośrodek na Manus, gdzie przetrzymywanych jest ok. 800 osób, ma zostać zamknięty w październiku w związku z decyzją papuańskiego Sądu Najwyższego. Nadal nie wiadomo, co stanie się z przebywającymi tam mieszkańcami obozu.

Za prezydentury Baracka Obamy USA zobowiązały się przyjąć od Australii do 1250 uchodźców z Nauru i Manus. Jednak jego następca Donald Trump po objęciu władzy wyraził oburzenie tym porozumieniem, przez co obecnie nie wiadomo, czy i ilu uchodźców byłyby skłonne przyjąć Stany Zjednoczone.
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artyk.....niona.html
_________________
Dzieje się krzywda dokonywana przez jednych na drugich.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Sikorski




Dołączył: 08 Gru 2007
Posty: 1898
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 21:12, 26 Sie '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://fakty.interia.pl/swiat/news-para-.....Id,2433271

Cytat:
Horror na plaży we włoskim Rimini. Para turystów z Polski została napadnięta przez czterech napastników. Mężczyzna został pobity i okradziony, a kobieta wielokrotnie zgwałcona.

Do ataku doszło o czwartej nad ranem. Czterech napastników - nieoficjalnie to obcokrajowcy z Afryki Północnej - napadło na parę dwudziestokilkulatków, która odpoczywała na leżakach na plaży. Mężczyzna został przez nich pobity i okradziony. Napastnicy następnie kilkukrotnie zgwałcili kobietę.
Reklama

Policję wezwał jeden z przechodniów, który zobaczył zakrwawioną i oszołomioną parę.

Zaatakowany mężczyzna został przebadany w szpitalu. Wkrótce zostanie przesłuchany przez policję. Kobieta natomiast pozostaje pod opieką lekarzy. Funkcjonariusze zabrali do badań jej spodenki. Służby chcą sprawdzić, czy napastnicy zostawili ślady, które mogą pomóc w śledztwie.


Cool

Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Ordel




Dołączył: 04 Lip 2009
Posty: 8560
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 22:19, 26 Sie '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Po dwudziestym się kasa z zasiłku kończy na chlanie i ćpanie . A i dupa się napatoczyla , europejskie mięsko Wink .
_________________
https://www.youtube.com/watch?v=0K4J90s1A2M
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
wkurwiony




Dołączył: 05 Sty 2013
Posty: 609
Post zebrał 0.000 mBTC

PostWysłany: 22:27, 26 Sie '17   Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Teraz na pewno nigdy nie zapomna tych romantycznych wczasow w Italii.
Ja pierdole..
_________________
www.youtube.com/channel/UCI3vDM6Hf57cufFRgHA76-w/videos
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Prawda2.Info -> Forum -> Wiadomości Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona:  «   1, 2, 3 ... 14, 15, 16, 17   » 
Strona 15 z 17

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz moderować swoich tematów


imigranci wywołali zamieszki we Włoszech
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group.
Wymuś wyświetlanie w trybie Mobile